Wiekowy, turkusowy wóz sunął po, zdawałoby się, niemal bezludnej okolicy, co jakiś czas odbijając rażące promienie słońca. Temperatura była tak nieznośnie wysoka, że gdyby dwójka podróżników nie jechała wyboistą ścieżką, a porządną, czarną drogą, asfalt zdawałby się topić przed nimi. Choć siedząca obok kierowcy kobieta już miała wrażenie, że świat dookoła zaczyna falować na skutek lejącego się z nieba gorąca.
Mężczyzna siedzący za kierownicą westchnął głęboko, nawet nie starając nie ukryć swej irytacji. Minęły zaledwie pojedyncze minuty, odkąd jego żona przestała narzekać na pustynną pogodę. Miał nadzieję, że po przegranej kłótni udało mu się zamknąć usta małżonki na znacznie dłużej, jednak ta najwyraźniej już szykowała się do kolejnego komentarza. Poznał to po jej minie, wyrażającej jeszcze większe niezadowolenie, niż zazwyczaj.
Po chwili wahania, Bennett zdecydował się jeszcze trochę pogłośnić piosenkę, nieświadomie nastawiając radio na cały regulator. Coś czuł, że zanosiło się na kolejną kłótnię, której naprawdę nie miał ochoty słuchać. Poza tym, nawet bez tego, głośny warkot silnika nie wystarczył, aby cisza w środku nie była aż tak odczuwalna. Bennett dobrze wiedział, że długie milczenie przypomni im obojgu o braku wspólnych tematów do rozmowy… braku właściwie czegokolwiek wspólnego. Może poza nazwiskiem, które (już nawet zapomniał dlaczego) dzielili przez niecałe cztery lata.
Vicky popatrzyła na męża i coś powiedziała. Ponieważ mężczyzna albo specjalnie nie zwracał na nią uwagi, albo nie usłyszał ani słowa przez warkot auta i nieznośnie głośne wycie radia, szturchnęła go w ramię. Była całkowicie świadoma tego, jak niebezpieczne jest rozpraszanie kierowcy podczas szybkiej jazdy i jak bardzo Bennett tego nie lubił, ale oba ostrzeżenia mogły ją cmoknąć.
Mężczyzna najwyraźniej miał już dość zachowania żony, gdyż w końcu zdecydował się nawiązać rozmowę.
- Słucham?
- Ścisz!- warknęła blondynka, posyłając mu ostre spojrzenie, przywołujące na myśl bazyliszka. Bennett był przekonany, że gdyby tylko przystawił żonie lustro pod nos, sama uśmierciłaby się morderczym wzrokiem. Już zaczął żałować, że się odezwał.- Nie jesteś jeszcze tak stary, by tracić słuch. Chcesz, żeby mi bębenki popękały, czy co?
Z trudem powstrzymał się od komentarza, cisnącego się na ustach i bez słowa przyciszył radio. Aż musiał zacisnąć wargi i siłą woli zmusić się do całkowitego skoncentrowania na pustej, piaszczystej drodze. Co wcale nie było takie łatwe, zwłaszcza z takim pasażerem, jak Vicky.
- Słuchaj, gdzie my w ogóle jesteśmy?- kobieta najwyraźniej nie dawała za wygraną, a Bennett w pewnym momencie zaczynał się zastanawiać, czy świadomie nie prowokuje go do kłótni.
- Na Talos.- rzucił kąśliwie, po czym (słysząc pogardliwe parsknięcie żony) dodał.- W okolicach Rattle Cliffs.
- Oh, proszę Cię, nie rób ze mnie idiotki! Dobrze wiem, że jesteśmy na Talos, tak? W i e m , że to okolice Rattle Cliffs. Ale gdzie d o k ł a d n i e , do cholery jesteśmy?
Mężczyzna uśmiechnął się cierpko, nie zdolny już do trzymania języka za zębami.
- Przecież to ty masz atlas samochodowy.- odparł tym niezwykle spokojny i pobłażliwym głosem, który tak bardzo działał jej na nerwy.- Zajrzyj. Nie umiesz czytać?
- Bardzo śmieszne.- kobieta po raz kolejny obdarzyło go pogardliwym prychnięciem.- Właśnie po to wybraliśmy się na wycieczkę i zjechaliśmy z głównej trasy. Wszystko po to, by oglądać pustkowie, topić się w cholernym upale i słuchać mądrości Roba Bennetta! Czy to właśnie te atrakcje miałeś na myśli, mówiąc, że musimy naprawić nasz związek?- przy słowach „naprawić” i „związek” ułożyła palce w cudzysłów.
Mężczyzna zamknął oczy (co, biorąc pod uwagę prędkość z jaką prowadził pojazd wydawało się najbardziej idiotyczną i bezmyślną rzeczą, jaką mógł teraz zrobić, ale przestał się tym przejmować. I tak z Vicky w roli pasażerki nie potrafił się skoncentrować na drodze, a dookoła nie widać było żywej duszy. Kogo więc mieli potrącić?) i zacisnął dłonie na kierownicy, aż zbielały mu palce. Odkrył, że z trudem powstrzymuje się od uderzenia kobiety w twarz, przed czym hamuje go nie rozwinięta prędkość, ani okoliczności, a resztki zdrowego rozsądku i złudnej nadziei, która podpowiada, że jeszcze uda im się naprawić swoje małżeństwo. Choć z drugiej strony, równie duże szanse mają żeglarze w naprawie przedziurawionej, tonącej łódki, bez żadnych narzędzi pod ręką. Prawda jest taka, że ani on nie był już tym samym chłopakiem, którego poznała- silnym, wysportowanym i przystojnym, ani ona nie była już królową balu, w której zakochał się od pierwszego wejrzenia. A kiedy pierwsze zauroczenie muskulaturą i jędrnymi piersiami minęło, po wszystkim pozostało jedynie niezadowolenie z nieudanego małżeństwa i poczucie zmarnowanych lat życia. Przynajmniej nie zdecydowali się na dzieci.
- Vicky- powiedział, ostrożnie dobierając słowa.- Minęło kilka godzin, odkąd opuściliśmy Cargo. W tym czasie zdążyłem zrobić dobre kilka tysięcy kilometrów, bez przerwy siedząc za kółkiem i to tylko dlatego, że nie chciałaś prowadzić…
- Od jazdy za kierownicą robi mi się nie…
- Tak! Wiem. Na litość boską, wiem.- Bennett zmusił się do powolnego odliczania do dziesięciu, żeby tylko znów nie wybuchnąć.- Chodzi mi o to, że kiedy zaproponowałem, że to ja poprowadzę, powiedziałaś „Dobrze, Rob”.- zaczął spokojnie.- A pamiętasz, co powiedziałaś, kiedy poprosiłem Cię, abyś mnie pilotowała i pilnowała atlasu? „Pewnie Rob”. Dokładnie tak powiedziałaś. Powiedziałaś „Pewnie, Rob. Możesz na mnie liczyć.”, a teraz…
- Czasem zastanawiam się dlaczego w ogóle za Ciebie wyszłam.- przerwała mu, nawet nie siląc się na uprzejmości. Bennett wywrócił oczami, znów uśmiechając się cierpko. A myślisz, że ja się, k*rwa, nad tym nie zastanawiam?
- Powiedziałaś jedno, krótkie słowo.- mruknął, już nawet na nią nie patrząc.- Powiedziałaś „tak”.
Vicky, w odróżnieniu od swojego męża, nie miała ani potrzeby, ani dostatecznie dużo silnej woli, aby chociażby myśleć o jakiejkolwiek próbie powstrzymania się od złośliwych komentarzy. Wręcz przeciwnie. Zdawało się, że to właśnie ona przez cały czas dolewała oliwy do ognia. Co więcej, robiła to całkowicie świadomie i to bez żadnych wyrzutów sumienia.
Już miała ponownie otworzyć usta, odpowiadając na zjadliwy komentarz kolejnym, jeszcze bardziej toksycznym, kiedy w ostatniej chwili zwróciła uwagę na kształt, leżący na drodze.
- Rob, uważaj… coś jest na drodze!
Mężczyzna spojrzał na przednią szybę, przeklinając swoją nieuwagę i w dostatniej chwili wcisnął hamulec. Pojazd zatrzymał się zaledwie kilka metrów przed ciałem, rozłożonym w poprzek drogi. Jeszcze kilka sekund i byłoby o nim, pomyślał, otwierając drzwi.
Kobieta, po chwili wahania, również zdecydowała się wysiąść z samochodu, kierowana ciekawością czym też może być owe olbrzymie zwierze, którego omal nie przejechali. Przez pierwsze sekundy myślała, że mają do czynienia ze Skagiem, ewentualnie Rekinem Piaskowym (co jedynie świadczy o poziomie inteligencji zamężnej kobiety), jednak z odległości kilku metrów zwierzę zaczęło przypominać raczej ogromnego psa. Dopiero, kiedy para wyszła z auta i zbliżyła się do stwora, dostrzegli plamy i cętki, pokrywające brązowo-szare futro.
- Widziałeś kiedyś coś równie paskudnego?- Vicky, która najwyraźniej zapomniała o kłótni, zwróciła się do męża, przyglądając się pysku bestii.- Myślisz, że nie żyje?
Bennett obrzucił zwierzę krytycznym spojrzeniem, po czym z wahaniem otworzył usta. Nie zdążył jednak wydobyć z nich ani słowa, kiedy do obu par uszu doszedł głośny gwizd. Małżeństwo obejrzało się za siebie zszokowane, widząc na masce turkusowego thunderbird’a… kobietę w stroju błazna?
Nieznajoma, jakby nigdy nic, siedziała na masce samochodu, machając właścicielom auta. Trudno powiedzieć co było dziwniejsze. To, że obca kobieta pojawiła się znikąd, to, że zdecydowała się rozsiąść wygodnie na cudzym samochodzie, to, że zachowywała się tak, jakby właśnie spotkała dawnych kumpli, to, że mimo lejącego się z nieba żaru nosiła obcisły strój, który równie dobrze mógłby należeć do jakiegoś cyrkowca, czy też to, że Bennett pod wspływem szoku nawet nie pomyślał o tym, by skrzyczeć kobietę za niszczenie tapicerki. Widok kogoś takiego i to na zupełnie odludnej pustyni był tak niespodziewany, że parze przez chwilę odebrało mowę. Jedynie nieznajoma zachowywała się tak, jakby wszystko było w najlepszym porządku.
- Hej heeej!- pomachała w ich stronę, uśmiechając się promiennie.- Co tam słychać, skarby moje?
- Przepraszam?- odezwała się blondynka, która jako pierwsza zdążyła się otrząsnąć z szoku.- Czy… czy my się skądś znamy?
- Czy my się znamy? Ha ha! A to Ci dopiero!- nieznajoma podniosła się i stanęła na masce.- Panie i panowie, chłopcy i dziewczęta, przed wami wspaniała Arlekin!- dziewczyna podskoczyła, wykonała fikołka w powietrzu i zgrabnie wylądowała z powrotem na nogach. Tym razem, na siedzeniu kierowcy. Uśmiechnęła się w stronę pary.- Cóż to? Jak często widzicie akrobatów, że nie zrobiło to na was wrażenia? A gdzie oklaski?- małżeństwo najwyraźniej wciąż było zbyt oszołomione, by zanotować w głowie, że kobieta nie tylko się z nimi drażni, ale też właśnie siada za kierownicą ich wozu.
Bennett zapomniał, że zostawił w stacyjce kluczyki.
- Eh, no cóż począć, ta dzisiejsza publika, nie sposób jej dogodzić!- Arlekin westchnęła teatralnie, po czym rozsiadła się wygodnie.
Jedną rękę położyła na kierownicy, zaś drugą przystawiła do ust, gwiżdżąc donośnie. Małżeństwo, kiedy wreszcie zdążyło się otrząsnąć z zaskoczenia, zostało przygniecione do ziemi przez dwa ogromne, hieno podobne stwory- jedno, które pojawiło się znikąd i drugie, które jeszcze kilka sekund wcześniej leżało „martwe” na środku drogi.
- Chodźcie Maleństwa, nie mamy czasu na zabawy- Phoebe przywołała hieny, które po kilku susach znalazły się na siedzeniu pasażera, zostawiając kobietę i mężczyznę na ziemi.- Wiem, moi drodzy, że pożegnania bywają trudne, dlatego nie przeciągajmy ich niepotrzebnie.- zwróciła się do pary, która zdążyła się już podnieść z drogi i najwyraźniej miała tyle oleju w głowie, by (kiedy tylko do ich uszu dotarł dźwięk zapalającego się silnika) odsunąć się na pobocze.
Ostatni raz zerknęli na nieznajomą, wciąż zbyt zszokowani, by cokolwiek zrobić, kiedy ta machała im na pożegnanie.
- Szerokiej drogi moi mili! Trzymajcie się maleństwa, jedziemy!- kiedy tylko wcisnęła pedał gazu, ostatnim co ujrzeli i zapamiętali, był dym, pisk opon, chichot hien i jeszcze więcej dymu, zmieszanego z piaskiem.
Jedno było pewne. Ta podróż zdecydowanie nie naprawiła ich małżeństwa.
* * *
Było już ciemno, kiedy Arlekin zdecydowała się zaparkować turkusowy wóz na jakimś odludziu, pozostawiając go na pastwę bandytów. Okolica wydawała się niezamieszkana, jednak dziewczyna brała pod uwagę scenariusz, który zakładał, że gdzieś w pobliżu grasuje mniejsza, lub większa szajka, ewentualnie pojedynczy złodziej. Mimo wszystko, nie przejmowała się tym ani przez chwilę i kiedy tylko zatrzasnęła drzwi thunderbird’a, nawet nie myślała o tym, by zabrać klucze ze stacyjki. Bardziej rozsądny mieszkaniec Talos zapewne sprzedałby pojazd, jednak Arlekin nie znała się na samochodach i nawet przez myśl by jej nie przeszło, że wrak, którym jechała przez kilka ostatnich godzin może być coś wart. Z resztą i tak już prawie skończyła się benzyna, więc równie dobrze mogła go porzucić tu i teraz.
Kobieta gwizdnęła na swoich podopiecznych, którzy, kiedy tylko zdołali wygrzebać się z samochodu, ruszyli za panią, śmiejąc się głośno bez powodu. Na ustach Arlekin zagościł beztroski uśmiech, kiedy rozbawione hieny minęły ją biegiem, goniąc się bez przerwy. Bestyjki bardzo często grały w coś, co dziewczynie przypominało mieszankę berka, chowanego i jeszcze kilku, niepasujących do siebie zabaw. Właściwie to nie miała pojęcia, czy ich gra miała jakiekolwiek zasady. Wiedziała natomiast, że Maluchy zawsze poprawiały jej humor swoim dziecinnym zachowaniem i przyprawiającym o ciarki chichotem.
Arlekin przemierzała powoli nieznany teren, zastanawiając się, do czego służą i czy ktoś jeszcze korzysta z otaczających ją hangarów i napotykanych co jakiś czas ciężki maszyn budowlanych. Nie da się ukryć, że okolica nie wyglądała przyjaźnie, choć olbrzymia ilość niepotrzebnego sprzętu, brak żywej duszy i czystsze niebo były nierozłącznymi elementami pozamiejskiego krajobrazu Talos.
Kobieta wzdrygnęła się zaskoczona, kiedy tuż za sobą usłyszała głuchy odgłos. Kiedy tylko się odwróciła, zauważyła powoli gasnące światło, które wcześniej wydobywało się przez uchylone drzwi jednego z hangarów. Nie minęło kilka chwil, gdy po zgaśnięciu ostatnich lamp dookoła zrobiło się niemal całkowicie ciemno, aczkolwiek blade światło księżyca służyło za raczej marne oświetlenie. Dziewczyna nie zdążyła jeszcze przyzwyczaić się do panującego mroku, kiedy tuż obok niej mignęły dwie pary oczu- czerwone i zielone, świecące w ciemności, niczym reflektory. Potworki zniknęły za drzwiami hangaru, w którym zaledwie kilka sekund wcześniej świeciły się światła. Arlekin nie widziała najmniejszego powodu, dla którego miałaby wchodzić za swoimi podopiecznymi dlatego ruszyła dalej przed siebie. Nie uszła jednak kilku kroków, kiedy doszedł do niej czyjś krzyk, któremu towarzyszył odgłos przewracanego krzesła.
Dziewczyna odwróciła się gwałtownie i ponownie (choć tym razem, znacznie szybciej) ruszyła w stronę hangaru. Nie miała pojęcia co takiego znalazły jej Potworki, ale czymkolwiek by to coś nie było, bez wątpienia żyło i wydawało ludzkie dźwięki, co oznaczało, że zostawianie tego kogoś sam na sam ze zmutowanymi hienami nie było najlepszym pomysłem.
Arlekin otworzyła drzwi i weszła do środka hangaru.
Glitch? Nie bój żaby, one tylko wyglądają strasznie :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz