czwartek, 30 czerwca 2016

Catherine - Cicha woda

GUWEIZ
TheMaestroNoob
Pseudonim: W świecie wyścigów zyskała rozpoznawalną już ksywę Wasp, czyli ,,osa". Na co dzień go jednak nie używa. Woli przedstawiać się po imieniu, bo takiej szarej myszki nie rozpozna nikt, a wokół słynnej Wasp/Mendozy może się wywołać niepotrzebne zamieszanie.
Imię: Catherine. Przez przyjaciół nazywana Cat, Cath lub nawet Cathy. Grunt, by nie brzmiało to obraźliwie.
Nazwisko: Mendoza
Płeć: Kobieta
Wiek: 27 lat
Rasa: Człowiek. Może nie rodowita talosanka - pochodzi z Concordii.
Rodzina: Zostali na rodzimej planecie. Oczywiście kontaktu z córką nie utrzymuje nikt, bo po co? Pieprzone samoluby...
Miłość: Cath ma co do tego lakoniczne podejście. Nie szuka nikogo na siłę, ale znowu nie ignoruje całkowicie cudzej sympatii. Może kiedyś się uda, może nie. Na razie jej jedyną miłością jest ryk rozgrzewających się przed startem maszyn, tykanie zegarka przy czytaniu i zapach gorącej herbaty.
Aparycja, cechy szczególne: Catherine jest średniego wzrostu kobietą o sylwetce typowego sportowca. Ma wąską talię, szerokie biodra i dobrze umięśnione nogi. Posiada delikatne rysy twarzy, lekko zadarty nos i drobne usta. W podkreślanych skromnym makijażem jasnozielonych oczach grasuje jakby nie pasująca do reszty tajemnicza iskierka. Sięgające łopatek włosy mają kolor ciemnego brązu. Fryzura Cat nigdy do idealnych nie należy. Grzechem byłoby też stwierdzić, że z luźnego koka wyzierają ,,niesforne kosmki" - twarz i szyję okala całe  ich kłębowisko, jakby były żywe i na upór nie chciały siedzieć spięte z tyłu głowy. Mimo to jednak trzeba przyznać, że nadaje to kobiecie specyficznego uroku. Do ,,roboty" zakłada nieco zmodyfikowany strój wyścigowy. Na specjalne zamówienie został podszyty kevlarem i wzmocniony dodatkowymi płytkami lekkiego pancerza. Kostium jest zarazem praktyczny i wygodny, a przecież o to właśnie chodzi. Dla uchronienia resztek anonimowości głowę osłania hełmem motocyklowym z szeroką kuloodporną szybką. Do pasa nosi przypięte swoje pistolety. Gdy jednak nie musi pokazywać się publicznie woli zdecydowanie luźniejsze ciuchy: białą koszulę wkładaną do prostych, brązowych lub czarnych spodni spiętych szerokim paskiem i płaskie baletki (w życiu nie nosiła szpilek i nie chce tego zmieniać). I chociaż większość jej garderoby jest zdecydowanie męska, Catherine wydaje się wyglądać naprawdę kobieco tylko w nich i trudno wyobrazić ją sobie w jakimkolwiek innym stroju. Ona po prostu posiada ten dziwny dar, przez który choćby nie wiem jak bardzo o siebie nie dbała i tak będzie ładnie wyglądać. Dowód na niesprawiedliwość tego świata? Wiele kobiet pewnie by jej tego, a ją samą to czasami nawet irytuje.
  Cath jest szczęśliwą posiadaczką ścigacza typu Sparrow (widoczny na arcie), wymalowanego w turkus i czerwień. Dzięki tej maszynie zdołała zarobić na życie, a co za tym idzie przetrwać na Talos bez niczyjej opieki. Przez to jest do niej mocno przywiązana i solidnie o swojego ,,Wróbelka" dba. 
Charakter: Mendoza jest osobą skrajnie zmienną. Wszystko zależy od okoliczności w jakich się znajduje. Zupełnie jakby posiadała rozdwojenie jaźni. Gdy ktoś poznaje ją jako Catherine, nie jest w stanie uwierzyć, że ona i Wasp to ta sama osoba i na odwrót. Po prostu gdy bez tej wiedzy patrzy się na z pozoru dwie różne osoby, powiązanie ich czymkolwiek przychodzi z wielkim trudem. Stojąc na arenie wśród ryczących maszyn dziewczyna staje się Wasp - pewną siebie, gotową na wszystko kobietą świetnie obeznaną ze światem celebrytów. Dumnie patrzy na swoje odbicie w telebimach, dźwięk jej nazwiska w głosie komentatora napawa ją satysfakcją, a światła jupiterów jej nie straszne. Taką też osobą staje się, gdy przyjdzie jej wykonywać jakiekolwiek zlecenie. W razie potrzeby bez wahania dobywa broni (chociaż strzela tylko gdy jest to konieczne), nie boi się stawiać warunków zgoła liczniejszym przeciwnikom. Podczas wyścigów (a nawet i zwykłych przejażdżek) wpada w trans - wszystko wokół nagle przestaje istnieć. Jest tylko ona, drżący ścigacz i droga przed nimi. A ktokolwiek staje na ich drodze...cóż, pięknego dnia koleś nie będzie miał.  Jednak gdy Wasp staje się na powrót Catherine, wszystko nabiera dla niej innych barw. Dziewczyna bez maski boi się być w centrum uwagi. Nadmierna ilość zainteresowanych nią ludzi zaczyna uwierać, a reflektory i flesze aparatów wypalają skórę jak wampirowi. Zresztą Cath rzeczywiście zaczyna wtedy przypominać wampirzycę - zaciąga zasłony, chowa się przed światem w swoim przytulnym kąciku niczym introwertyk i mało kogo wpuszcza do tej swojej radosnej utopii. Dopiero po zdjęciu skafandra Mendoza okazuje się kobietą delikatną, niemal płochliwą i nad wyraz spokojną. Rzadko unosi głos, nigdy nie przeklina, nawet śmiech ma wyjątkowo cichy. Ma lekką manię perfekcjonistki. Jeśli zdarzy ci się odwiedzić jej mieszkanie i, BROŃ BOŻE, ruszysz cokolwiek, wywołasz u niej czystą furię. Tylko jak poznać u kogoś pokroju Catherine, że jest wściekły? W przypadku Cat objawem wściekłości jest niemal ostentacyjny wydech, zaciskające się wbrew woli palce lub przygryzienie wargi (a czasem wszystko naraz). Dziewczyna wydaje się zawsze dokładnie wszystko planować i wręcz nienawidzi gdy coś lub ktoś zakłóca jej idealnie poukładaną harmonię. Catherine uwielbia w wolnej od czegokolwiek chwili chwycić za książkę. Ma wielką słabość do herbaty, zwłaszcza czarnej. Nic tak nie koi jej nerwów jak kubek naparu. Posiada też lekką słabość do słodyczy, ale to chyba przypadek większości kobiet. Jedyne, co nie jest w stanie zrobić na niej wrażenia to (wbrew wszelkim stereotypom) pieniądze. Wasp jest po prostu nieprzekupna, albo - jak sama woli to nazywać - zbyt inteligentna by dać się naciągnąć na łapówki. Nie lubi obcych. Ogółem nie za bardzo lubi zbyt wielkie masy ludzi. Sama do nikogo nie podchodzi - wszyscy znajomi jakich posiada zagadali jako pierwsi, ona się o nich nie prosiła.Umie się skupić na wykonywanym zajęciu. Nieważne czy trzyma na stole operacyjnym maszynę, czy żywego człowieka - w każdej z tych sytuacji jej ręka będzie pewnie trzymała i śrubokręt, i igłę chirurgiczną. Podsumowując, Catherine jest mieszanką dwóch sprzecznych, a jednak świetnie zharmonizowanych i przeszywających się nawzajem osobowości. Tak jak w skórze Wasp dalej kieruje się logicznym myśleniem, tak samo jako Cath w razie zagrożenia jest gotowa strzelić ci w łeb. Zupełnie jak mieszanina niejednorodna, gdzie możesz gołym okiem zobaczyć oba składniki, ale rozdzielanie ich mimo wszystko stanowi niewartą marnowania czasu mordęgę. By dobrze ją poznać, trzeba najpierw zobaczyć obie jej ,,wersje" i postarać się zrozumieć podzieloną naturę.
Częste miejsca pobytu: Ma kupioną kawalerkę w jednej ze starszych kamienic w Cargo. Zwykle trzyma się tego jednego miasta, przez fakt, że właśnie na jego obrzeżach znajduje się tor wyścigowy, a dziewczyna stara się być obecna na każdych zawodach. Czasem ściga się też wyczynowo po śmietnisku w Devlin, jeśli już jest w okolicy.
Song Theme: Legendary - Welshly Arms
Stopień rozgłosu: 1 (0/500 PD)
Sojusznicy: Kain (dwa dzieciaki porzucone przez rodziny...)
Wrogowie: Osoby pokroju Catherine raczej rzadko starają się na siłę robić sobie wrogów...
Broń: Dwa półautomatyczne pistolety MATV [art] 
Umiejętności: Jak można się domyślić, Wasp to nieprzeciętny kierowca - świetnie radzi sobie zarówno na udeptanych trasach jak i na bardziej wyboistym terenie. Silnik grawitacyjny Wróbelka jest w stanie utrzymać ją nawet nad powierzchnią wody, co daje dziewczynie spore pole manewru. Catherine najlepiej sprawdza się w potyczkach podczas pościgów - jest świetnie wygimnastykowana i posiada niesamowity zmysł równowagi. Potrafi utrzymać się na pędzącej maszynie sterując samymi nogami, kucając, a nawet i stojąc na siedzeniu kierowcy. Samochody również nie są dla niej wielką filozofią, ale zdecydowanie woli znacznie zwrotniejszy ścigacz. Co za tym wszystkim idzie, Cat jest także mechanikiem. Wszystkiego co wie nauczyła się już tutaj, na Talos. Wykształcenie przywiezione z Concordii obejmowało jedynie paleontologię, a na jej obecnej planecie przydaje się to jak skagowi zielenina. Całe szczęście przerzuciła się potem na chirurgię i dzisiaj jest w stanie bez problemu wyjąć kulę po postrzale czy zaszyć cięcie noża.
Towarzysz: Jedyny i niezastąpiony Sparrow - nie marudzi, nie kłóci się i nigdy jej nie zawiedzie. Czego więcej chcieć?
Nick na howrse: NyanCat^._.^~

Od Kaina (CD Smugi) - Dzień dobry, to napad!

        Dla recepcjonisty w banku w Cargo był to kolejny nudny dzień. Właściwie nie był to do końca bank - ludzie nie przechowywali tu pieniędzy. Tutaj chowało się swoje najcenniejsze przedmioty: pamiątki rodzinne, znaleziska, biżuterię i wszelkie inne duperele. Albo przynosili je tu osobiście...albo robił to miejscowy lichwiarz, jeśli klientowi przyszło zapomnieć o spłacie długu. Jednak w tym drugim wypadku odzyskanie własności wymagało środków radykalnych i raczej nielegalnych.
  Recepcja była pusta. Jedynie ziewający za ladą młodzian był tu oznaką jakiegokolwiek życia, a nawet i on przypominał chodzącego trupa. Mniej żywsi byli chyba tylko pilnujący przybytku arkańscy ochroniarze. Stali w zupełnym bezruchu, przez czarne szybki hełmów nie dało się dostrzec, czy to rzeczywiście ludzie, czy też manekiny mające tylko wyglądać groźnie z zewnątrz. Wtedy jednak stojący przy głównych drzwiach strażnik kichnął głośno, kiwając przy tym głową, psując cały ten efekt powagi.
  - Na zdrowie - rzucił recepcjonista.
  - Dziękuję - odpowiedział ochroniarz pociągając nosem i kręcąc głową na boki. Ogarnął się szybko i już po chwili wszystko znowu stało się martwe. Wszystko, poza ciszą. Tę zakłócała cicha melodyjka puszczona ze zdezelowanego radia stojącego na blacie recepcji tuż obok doniczki z dawno już martwą roślinką.
  Portier znowu zajął się jakąś grą na telefonie, stanowiąc zupełne przeciwieństwo skupionych na swojej robocie ochroniarzy. No ale co poradzić? Do tej pory nikt nigdy nie ważył się zadzierać z arkańską ochroną, zwłaszcza w takiej liczbie jaka była obecna w budynku banku. Tak naprawdę żaden z tutaj obecnych nie spodziewał się żadnej napaści, a nawet jeśli, to każdego potencjalnego włamywacza czekało przyjęcie ciepłe niczym magazynek automatu po oddaniu pełnej serii. Budynek był jednym z najlepiej chronionych w całym Cargo. Robota właściwie wykonywała się sama.
  Dlatego też wszyscy równocześnie drgnęli zaskoczeni, gdy przy hełmach komandosów zabłysły czerwone diody, pykając cyklicznie.
  - A to ma znaczyć...? - zaczął recepcjonista.
  - Włamanie do jubilera - powiadomił go stojący przy drzwiach na zaplecze, otrząsając się z otępienia. W końcu to on tu dowodził, do cholery. - Ruchy chłopaki, ruchy! - zaczął, po czym zwrócił się do dwójki przy drzwiach głównych. - Wy zostajecie. Jeśli zauważycie cokolwiek podejrzanego, informować od razu.
  Kichający ochroniarz i jego kompan skinęli głowami i zajęli pozycje przy recepcji. Zdziwiony facet za ladą odprowadzał wzrokiem wychodzących, licząc ilu właściwie opuściło teren banku, by udać się do pracowni jubilerskiej niedaleko. Wyszło na to, że z ochroniarzy pozostała jedynie dwójka obok niego. Arkańscy żołnierze opuścili pomieszczenie, pozostawiając po sobie ten sam martwy bezruch, który bez kilkunastu chłopa wydawał się jeszcze gorszy.
  Portier przyjrzał się z ciekawości obojgu komandosów. Teraz dopiero dostrzegł, że zbroja jednego z nich - tego od kataru - cała była pokryta rysami, podczas gdy jego towarzysz mógł pochwalić się nienagannym pancerzem, jakby nie używanym.
  - Ty, co ci się stało? - zagadał mężczyznę w hełmie.
  Ten spojrzał na siebie, jakby nie za bardzo rozumiejąc. Machnął ręką niedbale.
  - Zużyta zbroja, tyle - powiedział. - Tak to jest jak się przewala każdą wypłatę zamiast kupować nowy sprzęt.
  Jego towarzysz spojrzał nań zdziwiony.
  - Z której dywizji jesteś? - zapytał,
  - Nazwę własnego oddziału zapomniałeś? - odparł porysowany.
  - Przecież arsenał i ekwipunek wydają nam z funduszu Arc - zauważył nabierając podejrzeń.
  Zapadła niezręczna cisza. Recepcjonista patrzył to na jednego, to na drugiego strażnika, starając się coś wyczytać z nieruchomych czarnych hełmów. W końcu ten porysowany wzruszył ramionami.
  - Tak to jest jak się nie odrabia lekcji - powiedział jak gdyby nigdy nic, po czym nagle rzucił do portiera: - Głowa w dół.
  Zaskoczony chłopak zrobił co mu kazano. W tej samej chwili porysowany komandos chwycił z blatu doniczkę i cisnął nią w nic nie spodziewającego się towarzysza. Upadł na ziemię w towarzystwie suchej ziemi i brzdęku ceramicznych odłamków. Recepcjonista niepewnie wyjrzał na nieprzytomnego ochroniarza.
  - C-c-co to miało być?! - wypalił do drugiego.
  - A jak myślisz? - facet wyjął z kabury Berettę M9 i wycelował w czoło pracownika. - Napad. Jak będziesz współpracował to nie będzie większych kłopotów.
  - To...to nie d-do pomyślenia jest - portier podniósł ręce do góry.
  - Ale do zrobienia owszem. Poproszę klucz do skrytki D8.
  - A jak nie dam?
  - Pfft, myślisz, że się będę przejmował? - Kain podrzucił w dłoni pistolet chwytając go za lufę, po czym szybkim ruchem trzepnął gościa kolbą w skroń.
  Gdy recepcjonista zwalił się na ziemię jak worek kartofli schował broń z powrotem na miejsce i zaczął przeszukiwać zawartość szuflad za ladą.
  - Łaski bez, otworzę sobie sam... - wymruczał pod nosem szukając schowka na klucze do szafek.
  Cóż, jak mógł się spodziewać tak obszerny magazyn nie mógł posiadać tradycyjnych zamków. Żadnych kluczy z etykietkami. Jedynym co znalazł Marcus była karta magnetyczna do drzwi na zaplecze. Westchnął sfrustrowany zabierając kartę i otworzył drzwi do magazynu, Było tak jak się spodziewał - średniej wielkości pomieszczenie z kolumnami szafek odpowiadającymi literom alfabetu, ponumerowane od góry do dołu od jednego do dwudziestu. I żadnych, kurna, normalnych dziurek na klucze, czy czytników do kart. Wszystko otwierane drogą elektroniczną przez komputer w filarze pośrodku pokoju.
  Trzeba było nie posyłać gościa w kimę, pomyślał z ubolewaniem Flint podchodząc do ustrojstwa. Co by tu dużo mówić - jego doświadczenie w takich sprawach było  ż a d n e, po prostu nie istniało. To Xander do tej pory bawił się w hakera, a że robot strzelił focha i został z Wheelim zmuszało Kaina do czegoś co intensywnie robił raczej rzadko: m y ś l e n i a. Idiotą może i nie był, ale wszystko co nie pozwalało mu rozwiązać problemu za pomocą kilku ładunków doprowadzało go do szewskiej pasji. Jakże łatwo byłoby po prostu rozerwać zamek eleganckim miniwybuchem, zabrać co trzeba i wiać. Ale nieeee, bo ci pieprzeni arkanie muszą zawsze wszystko skomplikować!
  Marc z pewnym wahaniem trącił palcem jakiś przycisk na dotykowym ekranie.
  - Jak cię grzecznie poproszę, to pewnie i tak nie otworzysz? - zapytał.
  Komputer milczał, bo, oczywiście, nie był robotem, a tylko durnym pulpitem odpowiedzialnym za to całe szachrajstwo. Łowca nagród warknął pod nosem. Nie miał czasu na cackanie się z bezmyślną maszyną (wystarczy, że już jedna go będzie dręczyć po grób). Przykucnął pod terminalem szukając palcami wypukłości w ścianie. W końcu trafił na dobrze ukryte krawędzie panelu. Odpiął go od ściany i zajrzał do środka filara. W oczach zaczęło mu się mienić od ilości kolorowych kabli i fluorescencyjnych diod.
  - Nie po dobroci - powiedział do siebie wyciągając nóż - to po złości.
  Wziął na chybił trafił pęk cienkich kabelków i przepiłował się przez niego. Komputer u góry nagle zaczął protestować irytującym pikaniem. Kain jednak mimo wwiercającego się w uszy dźwięku dalej pustoszył jego wnętrze. Oderwał jakiś panel, jakieś czarne pudełkowate coś, aż w końcu gdy przeciął fioletowy kabel usłyszał równoczesny szelest setek otwieranych szafek.
  Bingo! Wstał zadowolony chowając narzędzie zbrodni do pochwy przy pasie i zaczął przegląd. Odnalazł rząd D, po czym przeliczył szafki od góry. Raz, dwa, drei, quatro, pięć, sześć, siedem i osiem. A w ósmej szafce...złota kostka do gry. Kain wziął przedmiot do ręki przyglądając się z zaciekawieniem. No dobra, czegoś takiego się tu nie spodziewał. Pierścionek, naszyjnik czy choćby brylant owszem, ale żeby marnować kasę na pozłacaną kostkę do gry? Dziadek klienta musiał naprawdę szastać kiedyś kasą, skoro takie pierdoły sobie sprawiał. Ciekawe, gdzie trzymał szachownicę z białego i zwykłego złota, albo monopoly z platynowymi ludzikami...
  Kostka wylądowała w kieszeni, a Marcus ruszył w stronę głównego wyjścia od niechcenia zerkając na zegarek. wszystko zajęło niecałe pół godziny. Rekord pobity, pomyślał zadowolony, po czym nagle przypomniał sobie, że chyba zostawił swoją wspólniczkę na pastwę ochroniarzy.
  - Kolorowych snów - rzucił do leżącego w bezruchu recepcjonisty i opuścił budynek.

* * *

        Gdy naburmuszona panna Meanwhile w końcu wsiadła do Mustanga, łowcy nagród skierowali się po swoją wypłatę. Nie obyło się oczywiście bez kolejnej pasjonującej przemowy Xandera przerywanej docinkami zarówno Kaina jak i Smugi.W końcu robot widząc, że mają nad nim przewagę liczebną rzucił tylko coś na temat otaczającej go masy kretynizmu i zaszył się na tylnych siedzeniach.
  - Iiiiii jesteśmy - Flint zatrzymał wóz.
  Grace wyjrzała ciekawsko przez okno kierowcy i skrzywiła się lekko.
  - ,,Szkło i hak"? - przeczytała niepewnie szyld baru. - To jakaś groźba?
  - Raczej najlepsza speluna w Cargo - Marc wysiadł z samochodu, a po nim Meanwhile i ruszyli do drzwi. - Wyjątkowo kulturalna jak na standardy Talos...
  W tym momencie drzwi otwarły się z hukiem. Flint obeznany już ze zwyczajami pubu odsunął Grace na bok i sam ustąpił krok w tył. Tuż przed nimi na chodnik wypadł jakiś upity niechluj. Stojąca w wejściu obcięta na krótko wielka kobieta o budowie kulturysty otrzepała teatralnie ręce.
  - ŻEBY MI TO BYŁ OSTATNI RAZ, MILTON! - zagroziła.
  Milton zebrał niemrawo z ziemi i powłócząc nogami ruszył w dół ulicy. Kain nawet nie zamierzał pytać który raz co zrobił, że pani Michaiłow, najcieplejsza i najmilsza osoba jaką znał za dzieciaka, straciła cierpliwość. Odprowadził go tylko wzrokiem, po czym uśmiechnął się szeroko do kulturystki.
  - Nadia! Kopę lat! - przywitał się wesoło.
  - Zdecydowanie za mała ta kopa, Flint - Nadia splunęła na chodnik. - Czego ty tu jeszcze szukasz?
  - Szef na miejscu?
  - Na miejscu - potwierdziła.
  - Ekstra! Bo widzisz... - chłopak bezpardonowo objął ramieniem zaskoczoną Smugę. - Ja i moja wspólniczka mamy do niego interes.
  Nadia założyła ręce na piersi mrużąc oczy podejrzliwie.
  - No nie bądź taka, Nadi. Tym razem to nie trotyl ani nitrogliceryna - obiecał, a Tracer rzuciła mu pytające spojrzenie.
  Kobieta stała jeszcze chwilę na swoim miejscu żując gumę w namyśle, aż w końcu zrobiła krok do tyłu wpuszczając łowców nagród do środka lekko podniszczonego baru, stylizowanego na lata 80-te starej ery.
  - Dziękuję uprzejmie! - powiedział zadowolony Marcus, - Postawię ci drinka...
  - Który to już z kolei? - Nadia uśmiechnęła się pobłażliwie,
  - Straciłem rachubę! - rzucił chłopak na odchodnym, kierując się (i od czasu do czasu poprawiając trajektorię Grace) w stronę stolika na tyłach.
  Tam, jak zwykle, swoje miejsce zajmował właściciel knajpy. Pan Cartel (jakże adekwatne nazwisko) nie był typowym człowiekiem biznesu. Właściwie to wyglądał jak typowy bywalec pubu, z tą różnicą, że jako jedyny w tym pomieszczeniu wolał siedzieć samotnie na uboczu. Czujna niczym mastiff Nadia i dwóch innych ochroniarzy doglądali co kilka minut czy nikt niepożądany go nie nęka swoją obecnością. Barman sam przynosił mu napitek na stół, czego żaden zwykły klient nie mógł się spodziewać. Ale poza tym Cartel nie wyróżniał się niczym ze swoją przystrzyżoną jak od linijki szpiczastą brodą zaplecioną na końcu w warkoczyk, granatową czapką i płaszczem jak z kutra rybackiego.
  - Dzień dobry, panie Cartel! - przekrzyczał zgiełk Kain.
  Starszy człowiek skierował na niego spojrzenie czujnych, wiecznie młodych oczu i pociągnął łyk ze szklanki.
  - Dobry, dobry... - wymruczał niemal. - Jak zadanie?
  Flint czując się zaproszony usiadł po drugiej stronie stołu. Grace niepewnie zajęła miejsce na samym skraju zdezelowanej kanapy. Marcus pogrzebał w kieszeni po czym wyciągnął z niej złotą kostkę. Na jej widok przygaszonemu do tej pory Cartelowi zaświeciły się oczy.
  - O to chodzi? - zapytał chłopak z dumnym uśmiechem, chociaż znał już odpowiedź, po czym przekazał zgubę właścicielowi. - Następnym razem może nie zaciągaj długów u lichwiarzy. Obecna tu panna Menwhile mogła dość ciężko zapłacić za odzyskanie kostki... - Tracer dała mu porządnego kuksańca. - Dobra, zrozumiałem! Przepraszam! W porządku?
  Smuga fuknęła tylko pod nosem, ale po minucie skinęła głową. Cartel zdecydował się nie komentować.
  - Zdesperowany byłem - skrzywił się, zamiast tego przechodząc do wyjaśnień. - Ten bar to całe moje życie. Gdy ten zasrany arkańczyk chciał go wyburzyć serce mi podeszło do gardła...
  - WYBURZYĆ? - powtórzył z naciskiem Kain. - Nie, nie, nienienie! Ja na to nie pozwolę! - obiecał kręcąc głową. - Jak tylko ten skurwiel się tu pojawi, dzwoń do mnie i razem z Nadią i resztą pokażemy mu gdzie może sobie wsadzić to swoje wyburzanie.
  Cartel zaśmiał się wisielczo.
  - Ech, Marc, mogą mówić co chcą, ale ty jednak dobry chłopak jesteś - powiedział uśmiechając się lekko na widok krzywiącego się Flinta. Co jak co, ale słowa ,,dobry chłopak" strasznie go gryzły, zwłaszcza, że wymawiał je jakby nie było poczciwy człowiek, któremu w życiu nie będzie w stanie spłacić zaciągniętego długu. - Dziękuję wam.
  - Smuga zawsze do usług! - dziewczyna stanęła na baczność uśmiechnięta.
  - Wiesz... - zaczął Marc. - Też ci chyba muszę podziękować.
  - Oooo... - zamruczała teatralnie Meanwhile przekrzywiając głowę na bok...po czym po raz kolejny walnęła go w bok.
  - Mogłem się tego spodziewać... - sapnął ze śmiechem chłopak.
  - Teraz jesteśmy kwita - humor Grace poprawił się jeszcze bardziej. - No to na razie, Flint - zasalutowała dwoma palcami na do widzenia i po chwili w jej miejscu pojawiła się jedynie sięgająca aż do drzwi błękitna smuga.
  Cartel podniósł brew.
  - A myślałem, że to z ciebie jest największe dziwadło na globie - dogryzł Kainowi i uniósł szklankę do ust.
  - Toś jeszcze mało widział, staruszku - uśmiechnął się łowca nagród wykładając nogi na stół. - Masz może jeszcze tequilę?

Od Blade - Uwolnić wilka

        Ile to już razy dziewczyna nasłuchała się bredni, opowiadanych przez miejscowych. Starcy, którzy wieczorami zazwyczaj przesiadywali w barach, opowiadając przeróżne historie, snując własne teorie na przeróżne tematy, oraz przedstawiając wszystkim wokół najrozmaitsze, filozoficzne zagadnienia, zarabiając przy tym na kolejny kufel piwa, wielokrotnie gadali bzdury. Byli przykładem tego rodzaju społeczeństwa, które ma w zwyczaju pleść, co ślina na język przyniesie, a wlewane w siebie procenty dodatkowo potęgowały absurd ich opowieści.
  Kiedy Blade przemierzała ulice Cargo, leniwe słońce właśnie kończyło powolną wspinaczkę po nieboskłonie, osiągając upragniony, najwyższy punkt na niebie. Dzisiejszy upał wszystkim dostatecznie dawał się we znaki, zmuszając wielu mieszkańców miasta do pozostania w cieniu swych domostw, bądź sklepów, czy też innych budynków, ściśle związanych z prowadzonymi przez nich interesami. Fakt, że przez lejący się z nieba żar nie spotkała na swej drodze żywej duszy, sprawił, że kobieta poczuła się zdecydowanie lepiej, snując się kolejnymi ulicami w opuszczonym sercu miasta. Cóż, dla niej to miejsce nigdy nie było czymś p e w n y m . Kojarzyło się ze zbyt wieloma bliznami, chociaż minęły miesiące, odkąd przestała całkowicie unikać świateł wielkich miast. Co nie znaczy jednak, że nie przestała darzy ich szczerą niechęcią.
  Właściwie to pojawienie się tutaj nie było do końca jej własnym wyborem. Chociaż Nożowniczka uważała siebie samą za osobę całkowicie wolną, nie podlegającej absolutnie nikomu, to jednak istniało kilka czynników, mających stosunkowo duży wpływ na jej życie. Przede wszystkim, jak każdy normalny człowiek, musiała jeść i pić, trochę snu również by jej nie zaszkodziło. Poza tym, jak każdy normalny łowca nagród, musiała się w coś zbroić, a odkąd ceny naboi poszły w górę, zmuszając coraz większą liczbę wyrzutków do kradzieży, właściciele sklepów jeszcze baczniej obserwowali sprzedawane produkty. W efekcie, kradzież dobrej broni graniczyła z cudem, dlatego Blade musiała załatwiać potrzebny sprzęt w trochę mniej nielegalny sposób. Pieniądze, które otrzymała po zakończeniu sprawy z Basanovą wystarczą jej jeszcze na jakiś czas, jednak na wszelki wypadek, wolała znaleźć w okolicy nowe zlecenie. To właśnie po to przyszła do Cargo. Wędrując ulicami, zaglądając od barów, do sklepów, próbowała dowiedzieć się czegokolwiek, co mogłoby później okazać się przydatną informacją w poszukiwaniu nowego zlecenia. Jednak zamiast przydatnych rzeczy, w knajpach czekały na nią tylko opowieści i filozofie spitych starców, przez których głupotę Blade miała ochotę śmiać się i załamać jednocześnie. Właściwie to znosiła te wszystkie bezsensowne gadaniny, jak na nią stosunkowo dobrze, jednak bomba w jej głowie uaktywniła się, kiedy po kilku komentarzach wdała się w bójkę z dwoma „bajarzami” w knajpie U Thomson’a i tym samym, po wymianie kilkudziesięciu strzałów, wszyscy zostali wyrzuceni na ulicę. Takim oto sposobem, Blade musiała kontynuować uliczną wędrówkę, choć od braku zlecenia, oraz topiącego się przed oczami gorąca, bardziej przeszkadzały jej słowa jednego ze staruchów, z którym (oraz jeszcze kilkoma innymi strzelającymi) zostali wyrzuceni z baru (albo też specjalnie uciekli, by przypadkiem nie musieć płacić za wyrządzone szkody, na jedno wychodziło).
  Cóż, być może, gdyby dziewczyna nie była tykającą bombą i nie reagowałaby na podobne sprawy, pociągając za spust, a starzec swoją gadaniną nie dotknąłby jej osobistych spraw, rozegrana strzelanina wcale nie miałaby miejsca. Jednak, ponieważ Blade była tym, kim była, cała afera zakończyła się dziurami w suficie, pokruszonym szkłem, paroma połamanymi żebrami, złamaniem, bodajże jednym lud dwoma, oraz postrzałem przypadkowego przechodnia. Kobieta wyszła z awantury z kolejnymi zadrapaniami i płytką raną na brzuchu, krwawiącą tuż obok tatuażu, więc jeśli pojedynek miałby być przez kogokolwiek sędziowany, zapewne ogłoszono by ją zwycięzcą.
  To miasto… cholernie działa mi na nerwy, zauważyła (szkoda, że nieco nie w porę), kiedy skończyła przykładać kawałek materiału do rany, która pod wpływem gorąca niesamowicie piekła.
  Po przejrzeniu jeszcze kilku ulic, zajrzeniu do kilkunastu zaułków i zdarciu z ceglanej ściany ogłoszenia z jej wizerunkiem , obok którego wyznaczono nagrodę „za żywą, lub martwą”, zdecydowała się opuścić Cargo.
  Koniec końców, nie udało jej się niczego dowiedzieć, a zamiast tego podarowała miastu niewielką porcje chaosu i zamieszania, z których Talos i tak było już dostatecznie słynne. Nic tu po niej.

* * *

        - Jesteście absolutnie pewni?- dziewczyna mruknęła do jednego ze swych towarzyszy, który jako jedyny z ekipy odważył się przycupnąć tuż obok blondynki.
  Mężczyzna skinął głową mrucząc coś pod nosem. Najwyraźniej nie podobało mu się, że Nożowniczka miała jakiekolwiek wątpliwości, co do szczerości jego słów. Zwłaszcza, że według jego opinii, to ona wyglądała tutaj na najmniej godną zaufania.
  - Sama widzisz.- mruknął zakapturzony mężczyzna, wskazując lufą broni karawanę samochodów, wjeżdżających do kanionu.
  Tak naprawdę, kiedy Blade w drodze z Cargo napotkała na swojej drodze niewielką grupę bandytów, słysząc o ich propozycji miała ochotę jedynie wywrócić oczami. Po opuszczeniu miasta nie miała najmniejszej ochoty na angażowanie się w cokolwiek, jednak kiedy jej stopy znów stąpały po rozgrzanych piaskach pustyni, a na twarz padał cień, rzucany przez ścianę kanionu, w mgnieniu oka powrócił jej dawny, bojowy nastrój. Byłaby teraz gotowa naszpikować wszystkich ochroniarzy karawany w pojedynkę, choć całe szczęście, nie podrzuciła tego pomysłu wspólnikom. Bo nawet jeśli Blade była wyjątkowo narwanym łowcą, to nawet ktoś taki, jak ona, potrafił ocenić swoje możliwości w starciu z przeciwnikiem.
  - Obserwowaliśmy ten konwój, jeszcze zanim wysłaliśmy część naszych ludzi do Cargo.- do rozmowy włączyła się pewna kobieta. Miała ciemne, skośne oczy i długie, proste włosy o tym samym kolorze. Łowczyni nie miała najmniejszych wątpliwości, że bandytka nie była rodowitą talosanką.- Wcześniej pilnowało go więcej ochroniarzy. Teraz jest zdecydowanie słabiej uzbrojony.
  - Poza tym.- zakapturzony mężczyzna najwyraźniej odczuł wielką potrzebę wtrącenia swoich trzech groszy.- Teraz, kiedy rozstali się z Dachowcem…
  - Kim takim?- blondynka bezpardonowo przerwała rozmówcy, posyłając pytające spojrzenie w kierunku bandytki, specjalnie denerwując tym mężczyznę w kapturze. Najwyraźniej nie lubił być ignorowany.
  - Był jednym z ochroniarzy, jednak zupełnie innym, niż pozostali. Cały czas siedział na dachu pickupa, mniej więcej w takiej pozycji.- ciemnowłosa usiadła po turecku, teatralnie przykładając palce do skroni.
  - Już wcześniej próbowano napaść na karawanę.- dodał bandyta, jednak wyjaśniając, nie patrzył w kierunku Nożowniczki.- Skurwiela nie dało się zastrzelić!- mężczyzna uniósł się, a echo jego słów obiło się od ścian kanionu.
  Blade zaklęła siarczyście, kiedy potrójne „zastrzelić!” pomknęło wzdłuż kilku korytarzy. Całe szczęście, nie dotarły do ochroniarzy karawany, inaczej bandyci mogliby tylko pomarzyć o udanym napadzie.
  - Darrick ma rację.- skośnooka, której najwyraźniej wybuch towarzysza również nieźle podrażnił nerwy, szepnęła w kierunku wytatuowanej blondynki.- Ale jego już tam nie ma. Na własne oczy widziałam, jak wysadzili Dachowca gdzieś po drodze, niespełna dwie godziny temu. Bez niego, naszym przeciwnikiem jest garstka zwykłych ochroniarzy, z tym chyba sobie poradzisz, co?- słowa, a konkretnie te ostatnie, wypowiedziane ze szczególnym naciskiem, w ustach bandytki zabrzmiały, jak wyzwanie.
  - Poradzimy.- poprawił ją zakapturzony, a według Blade zabrzmiał trochę, jak warczący terier. Nie skomentowała tego, choć miała na to wielką ochotę. Widząc zbliżający się konwój i światła pierwszego pickupa, odruchowo sięgnęła po Berettę.
  Gdzieś w oddali rozległ się strzał. Fearchara obrzuciła ściany kanionu przelotnym spojrzeniem, natrafiając na jednego z bandytów, celującego z góry do pierwszego samochodu. Sądząc po zatrzymaniu się wozu, złodziej bezbłędnie trafił kierowcę w głowę, zmuszając konwój do zatrzymania się. To była ich szansa!
  W mgnieniu oka z trzech stron kanionu, po bokach i z przodu, rozległy się huki oddawanych strzałów, którym wtórował dźwięk przeładowywanych broni.
  Skośnooka miała rację, przeszło blondynce przez myśl, kiedy z pociągnięciem za spust pozbyła się drugiego, obranego przez siebie celu. Ci tutaj są gówno warci.
  Cała akcja nie trwała specjalnie długo. Ochroniarzy było naprawdę niewielu, w porównaniu z liczbą bandytów, dlatego przedstawienie zarówno rozpoczęło się, jak i skończyło, kiedy padły pierwsze strzały. Sama Blade również nie wysiliła się specjalnie podczas „napadu”, choć gdyby mieli do dyspozycji mniej liczną grupę, możliwe, że starcie nie poszłoby im tak szybko i sprawnie.
  Blade, upewniwszy się, że wszystkie trupy leżą tak, jak na martwych przystało, a więc nie poruszają kończynami, desperacko próbując chwycić za broń i wykonać ostatni strzał, schowała Berettę i ruszyła w kierunku karawany.
  - Biorę tyły!- zawołała, choć właściwie nie była pewna do kogo powinna skierować te słowa.
  Kobieta dopadła ciemnozielonego pickupa, jednak nim zdążyła chociażby otworzyć drzwi i wyrzucić z środka wozu martwego kierowcę, dotarł do niej jakiś hałas, dochodzący z paki samochodu. Nóż sam powędrował jej do dłoni, kiedy dziewczyna zbliżyła się do tyłów samochodu. Tym, co ujrzała, było…
  - Co to jest, do jasnej cholery?!- zawołała, bardziej rozbawiona, niż zaskoczona. Na pace pickupa leżał zamaskowany mężczyzna. Nogi i ręce związano mu w taki sposób, że nie zdołałby wstać, nawet gdyby pozostawiony samemu sobie nie znajdowałby się pod czujnym okiem ochroniarzy. To właśnie przez te krępujące więzy, ucieczki nie umożliwiła mu nawet strzelanina i posłanie kulki rosłemu mężczyźnie, którego zadaniem najwyraźniej było pilnowanie jeńca.
  - Coś nam się tu zaplątało.- usta Blade wykrzywiły się w paskudnym uśmiechu, kiedy zaskoczenie ustąpiło miejsca rozbawieniu.
  Dziewczyna wdrapała się na tyły pickupa, nie myśląc zbyt wiele o tym, kim był zamaskowany mężczyzna w kapeluszu i dlaczego leżał związany na tyłach wozu. Tym samym nożem, którym zaledwie kilka chwil wcześniej była gotowa rzucić w nieznajomego, teraz zaczęła majstrować przy plastikowych zaciskach, uwiązanych przy przegubach rąk zamaskowanego.
  - A ponoć to faceci zwykle ratują damy w opresji.- rzuciła, niby to mimochodem, jednak złośliwy uśmiech wciąż nie przestawał tańczyć jej na ustach.

Erron? W końcu Cię dopadłam! :P

wtorek, 21 czerwca 2016

Zmiana w profilu

[Post jest aktualizowany na bieżąco, bo inaczej mielibyśmy tu nawał postów o tym samym z dnia na dzień, a nikomu to nie jest potrzebne. Wszelkie aktualne informacje dotyczące obecnych zmian znajdziecie więc tylko tutaj]

21 CZERWCA
        Łaaaaał...pierwszy post czysto informacyjny O.o Nie mam w tym wprawy, ale takie posty chyba specjalnie genialne być nie muszą. No to do rzeczy;
  Po pierwsze, mamy koniec roku szkolnego, wszyscy się cieszymy, nie mamy już tyle roboty, a większość tutaj kończy właśnie sprawy związane z rekrutacjami do szkół. W skrócie: hulaj dusza, szkoły nie ma. Mamy więcej czasu i mam taką tycią, milutką nadzieję, że dzięki temu nieco ruszycie dupy. Wiem, sama zawaliłam trochę (wybacz, Nyan, dostaniesz to opo od Kaina, obiecuję *^*), ale staram się jakoś tą sytuację naprawić. Może nieco ożywimy więc bloga jakimiś usprawnieniami?
  I tak docieramy do sprawy drugiej. Otóż wpadłam na pomysł by wprowadzić do formularza pole ,,Częste miejsca pobytu". O co w tym chodzi? Otóż z fabuły bloga wynika, że łowcy nagród nie zwykli cały czas tkwić w jednej mieścinie. Jeżdżą po naszym fragmencie Talos w poszukiwaniu roboty albo wykonując już jakąś, rzadko siedząc gdzieś dłużej niż kilka dni. Ale jednak są jakieś miejsca w których czują się lepiej, gdzie przyjeżdżają częściej niż gdzie indziej. Są też jakieś określone schematy miejsc po których się plątają, na przykład ktoś lubi przebywać na pustyniach lub podobają mu się granice dżungli. A więc to pole byłoby taką sugestią, gdzie też danego łowcę nagród można najczęściej spotkać. Mogłoby to ułatwić rozpoczęcie opowiadania. Przykładowo, chciałbyś zacząć pisać z konkretną osobą, ale nie masz pojęcia gdzie zacząć, no to sprawdzasz jej profil, widzisz ,,Często szwęda się po ulicach Devlin" i może nawet nachodzi cię wena.
  Może to też w pewnym stopniu świadczyć o pasujących do danej postaci klimatach. W przypadku moich postaci Eros lubi wszelkiego rodzaju duże miasta (udziela mi się Łowca Androidów *~*), podczas gdy Mare trzyma się Armadillo i Rattle Cliffs, czyli bardziej stylu modernistycznego westernu. Można się tu nieco pobawić, nadając swojej postaci charakter kochającego prerie samotnika, typa trzymającego się ciemniejszych alejek lub będącego w centrum uwagi rozrabiaki, nie musząc nawet uwzględniać tego w faktycznej części ,,Charakter". Miejsca lub miasta mogę przecież najnormalniej odzwierciedlać uosobienie waszej postaci.
  Dlatego mam do was prośbę o przesłanie mi przez howrse uzupełnienie dla tego pola :3 W komentarzach możecie podać jeszcze jakieś propozycje ulepszenia formularza lub całej strony. Nie obrażę się też, jeśli ktoś ma jakieś pomysły na potworki lub zlecenia dla łowców z drugim stopniem, bo już praktycznie wszyscy zdołali go zdobyć, a z czegoś przecież trzeba żyć, nie? x3
  Reddie pozdrawia i życzy wesołych wakacji!

22 CZERWCA
         Dobra! Na dzień dzisiejszy sporo osób już uzupełniło luki w profilach (Blue, czekam na te opisy :P) i bardzo mnie to cieszy. Świadczy głównie o tym, że mimo iż blog stał odłogiem, wy wciąż zwracacie na niego większą uwagę. Dumna z as jestem, moi kochani łowcy :3 Mam nadzieję, że tak zostanie.
  Blue (właścicielka Blade i O'Malleya) podrzuciła mi też pomysł, który rozgryzałyśmy z NyanKotem od wczorajszego rana. Mianowicie pozycję w formularzu ,,Song Theme". Niektórzy z nas mieli już okazję zapoznać się z sensem tego pola. Chodzi tutaj o link na yt do utworu muzycznego, który kojarzy wam się z waszą postacią, jej historią, charakterem. Przez tekst i klimat odwzorowuje to wszystko, jest jakby zwieńczeniem, kwintesencją postaci. Sama jestem za, Nyan pewnie też, bo razem z Blue mamy małą słabość do dopasowywania słuchanych piosenek do którejś ze swoich postaci :P Pozycja nie jest obowiązkowa, nie każdemu w końcu sprawia frajdę grzebanie po internetach.
  Dlatego też jeśli ktoś jest chętny to zapraszam do podsyłania linków. Może nawet jakiś kawałek się spodoba nieco bardziej i wyląduje w naszej playliście :>

Od Erosa (CD Zero) - Jak spartolić robotę

        Devlin należy do bardziej ruchliwych miast, a przynajmniej w tej części Talos. Także i w chwili, gdy Eros siedział po turecku obok komina na jednopiętrowcu, w dole przewijały się chmary ludności. Położył łuk na kolanach, co chwila bawiąc się cięciwą lub odbębniając palcami jakąś melodię. Może nie wyglądał, ale w jego przypadku właśnie to oznaczało ,,pełne skupienie". Korciło go, by wyciągnąć słuchawki, ale doświadczenie zawodowe wyraźnie mu tego zabraniało, tłukąc te wymizerowane resztki szarych komórek sękatym kijem.
  Ale czas mijał, a Amorowi coraz bardziej się nudziło. Sterczał tutaj już dobre kilka godzin. Dobijała już chyba dziewiąta rano. Owszem, mógł szukać typa w hełmie łażąc po mieście, ale wątpił, by przyniosło to lepsze rezultaty. Bądź co bądź, siedząc w jednym miejscu zwiększa szansę na spotkanie. Gdyby także on zaczął się przemieszczać, minęliby się kilkakrotnie na różnych piętrach, aż w końcu albo on dałby sobie spokój, albo cel wyjechałby już z Devlin. I po co marnować czas i nerwy? Plac na pierwszym piętrze opuszczonej huty był supłem wiążącym wszystkie uliczki. Prędzej czy później każdy odwiedzający miasto trafiał tutaj. Jeśli szanowany snajper ma się gdzieś przyczaić, to najlepiej właśnie tutaj.
  Elliot westchnął już któryś raz w ciągu tej warty. Czy tylko on miewał wrażenie, że przez ostatnie pół godziny minęło zaledwie pięć minut? Durny czas. Po co świat go kupił? Może termin reklamacji jeszcze nie minął? Przydałby się jakiś lepszy model. Najlepiej taki, który potrafi sprawić, że raz godzina trwa dłużej, a innym razem niczym mgnienie oka. To byłoby genialne!
  I gdy tak rozmyślał nad zmianą ustrojów świata, na plac weszła dwójka łowców nagród. Z miejsca dało się ich wyróżnić w tłumie. Dziewczyna miała psi łeb, karabin zarzucony na ramię i latającego okrągłego robota. Jej towarzysz natomiast dosłownie wystawał ponad tłum przez wzrost, a szary kombinezon i hełm z czarną szybą nie pomagały się ukryć.
  Chwila moment...Hełm? Szary kombinezon? Cholera jasna!
  Juarez natychmiast zerwał się z miejsca, dla pewności od razu włączając maskowanie. Śledził mężczyznę wzrokiem, aż zatrzymał się przy stoisku z bronią SMG. Tak, to bez wątpienia facet z listu gończego. Humor Erosa od razu się poprawił. Wziął łuk i sprawdził jeszcze raz dokręcony celownik. Mając wokół tyle możliwych przypadkowych ofiar wolał się upewnić, że trafi. Dobrał strzałę z haczykowatym, rozczepionym na trzy grotem, nałożył na cięciwę i spokojnie naciągnął ją unosząc broń. Czerwona kropka lasera zatańczyła na głowie odwróconego tyłem najemnika. Kilka razy przypadkowo się ześlizgnęła, co było dość normalne. Tylko robot byłby w stanie trzymać broń w zupełnym bezruchu, a cyborg to jednak w dalszym ciągu człowiek. Jeszcze chwila. Wdech. Wydech. Wdech...
  Puścił strzałę z następnym wydechem. Gdyby miał jeszcze usta, zatańczyłby by pewnie na nich zwycięski uśmieszek. I całe szczęście, że jednak nie mógł, bo pocisk, ku wielkiemu zaskoczeniu Erosa, nie dosięgnął celu. Szary najemnik nagle po prostu zniknął i pojawił się metr dalej. Co gorsza, był już zwrócony w stronę Juareza z wycelowanym AVP. Kula, wycelowana na ślepo, walnęła w dach obok niego.
  Amor lekko spanikował. Zamarł jednak w bezruchu, licząc, że maskowanie go nie zawiedzie. Jeśli teraz się ruszy, następny nabój nie spudłuje, tego był w chwili obecnej pewien. Nie mógł też jednak zostać na tym dachu na zawsze. Zepsuł robotę, cel został jasno poinformowany, że ktoś na niego poluje i, co gorsza, zamierzał oddać. Trzeba wiać, szybko, zaszyć się gdzieś, przeczekać to wszystko. Nie będzie ryzykował głową dla niepewnej zapłaty. Skoro pierwotny plan nie wypalił, nie ma co się silić. Comodo będzie musiała załatwiać swoje interesy sama.
  Chłopak zaryzykował - powoli ruszył w bok, chcąc minąć komin za plecami. Może go nie zauważy, może mu się...
  Strzał przeszył mu dłoń na wylot.
  Gwałtowna reakcja układu nerwowego zakłóciła działanie kamuflażu. Elliot zaklął i szybko obejrzał się na plac. Facet w masce już biegł w jego kierunku, sprawnie prześlizgując się w spanikowanym tłumie gapiów. Cyborg zaklął po raz kolejny, zarzucił łuk na plecy i przesadził grań dachu, ześlizgując się po spadziźnie. Odbił się od jej końca, przeskakując nad wąską uliczką i wylądował na platformie po drugiej stronie. Nie oglądając się za siebie przepychał się przez tłumy rzucając krótkie ,,Przepraszam", ,,Sorka" i ,,Vice versa!" do każdego przeklinającego przechodnia. Obejrzał się - najemnik siedział mu na ogonie. Przed Elem znikąd wyrosła balustrada kończąca piętro. Chłopak zasalutował ścigającemu i przesadził barierkę wywołując przerażone ,,Och!" u stojących przy niej trójki dziewcząt. Gdy jednak mężczyzna w szarym kombinezonie dopadł krawędzi piętra i razem z nimi wychylił w poszukiwaniu mokrej plamy na chodniku, nie dostrzegli nic.

        - Teleportacja - mówił do siebie Elliot idąc ulicą, dalej nie dowierzając w sytuację w jakiej się znalazł. - Sukinkot potrafi się teleportować...
  W zawodzie snajpera-łowcy nagród nauczył się przed przystąpieniem do roboty baczyć na kilka istotnych faktów: wiatr, położenie ofiary, możliwość przypadkowych ofiar lub świadków i ewentualną drogę ucieczki, nie tylko dla strzelca, ale i dla celu. Ale do tej pory nigdy nie brał pod uwagę opcji, że jego cel może się teleportować, bo po co? Jego dotychczasowe ofiary tego nie umiały, a jeśli miały jakieś inne nadnaturalne umiejętności to zleceniodawca z miejsca go o tym informował. No właśnie...zleceniodawca. Chyba trzeba będzie pogadać z pewną panną w białym płaszczu.
  Dał się wrobić. Podobno ta wredna suka zna gościa na wylot. Czemu więc nie uprzedziła, że facet potrafi coś takiego?! Cholera jasna, cały misterny plan w...
  Zza rogu znikąd wyskoczyła zaciśnięta na rękojeści dłoń. Coś twardego walnęło Erosa w środek czoła.
  Cyborg upadł na plecy odruchowo chwytając się za twarz.
  - Ty sukin... - zaczął mamrotać starając się odzyskać ostrość widzenia. - Ładnie to tak atakować kogoś na środku ulicy?
  - Zabawne, chciałem cię właśnie zapytać o to samo.
  Elowi zniekształcony męski głos zmroził krew w żyłach. Odsunął dłonie od twarzy. Stał nad nim wysoki mężczyzna w szarym kombinezonie i hełmie z czarną szybą. W ręku trzymał katanę z błyszczącym błękitem ostrzem. Juarez zaklął chcąc zerwać się na nogi, ale najemnik chwycił go za fraki i przycisnął do ściany budynku przedramieniem wolnej ręki.
  - Kto ci zapłacił? - walnął prosto z mostu. Nie brzmiał jakby był wściekły. Ton jego głosu świadczył o opanowaniu, jakby kierowała nim czysta ciekawość, a nie chęć zemsty. To dopiero nowość.
  - No właśnie nikt - wystękał Elliot, nie mogąc sięgnąć palcami stóp podłoża.
  - Czyli strzelanie do ludzi to dla ciebie czyste hobby?
  Erosa naprawdę korciło, by palnąć swoją typową głupotę, ale tym razem się powstrzymał.
  - Nie, serio, nikt mi JESZCZE nie zapłacił - wyjaśnił szybko. - Miało być po skończonej robocie...
  Mężczyzna puścił go. Chłopak złapał oddech, opierając się rękami o kolana.
  - Kto miał ci zapłacić? - ponowił pytanie szary. - Wiesz cokolwiek? Nazwisko? Pseudonim?
  Kupidyn zerknął kątem oka na niebieskie ostrze. Katana błysnęła niebezpiecznie. Ciekawe, jak łatwo przecięłaby metal? Nie wyglądała na zwykłą robotę. Pewnie zwykły pancerz przy dobrym zamachu nie stanowił dla niej problemu. Amor nie wątpił też we wprawę trzymającej ją ręki. W sumie...po co ma kryć Comodo? Wrobiła go w tę robotę. Nie wspomniała słowem z kim właściwie Elliot miał do czynienia. Pewnie zwiała z miasta tego ranka.
  - Przedstawiła się jako Comodo - odpowiedział Juarez prostując się, po czym dla pewności uściślił: - Chyba mutantka, ale nie mam pewności. Nic mi nie wyjaśniała, tylko dała to - wyciągnął z kieszeni zwinięty w rulonik list gończy.
  Łowca nagród zerknął na niego. Zapadła minuta ciszy, która bardzo Ela zmartwiła. Wyczuwał nadchodzącą burzę. Ale zamiast niej szary tylko zmiął papier w dłoni i wyrzucił.
  - Dziękuję za współpracę - powiedział, po czym popisowo obrócił w dłoni kataną i schował broń do pochwy na plecach. - Na przyszłość lepiej pytaj swoich zleceniodawców o szczegóły.
  - Zapamiętam to sobie - westchnął cyborg unosząc wyciągnięty kciuk do góry.
  Nagle, gdy nie groziło mu już błękitne ostrze, zamaskowany najemnik zaczął go bardziej ciekawić. Jak się można domyślić, tak łatwo Erosa nie zgubił - chłopak dogonił go ruszając ulicą razem z nim. Facet nawet nie obrócił głowy. Westchnął tylko mało zadowolony z towarzystwa.
  - Niech zgadnę - zaczął. - Kolejny łowca nagród, któremu w grupie raźniej?
  - Można tak powiedzieć - odparł wesoło cyborg.
  - Wiesz, że minutę temu byłem zaledwie o krok od ścięcia ci głowy?
  - Uuuuu, ktoś tu nie lubi negocjacji.
  - Nigdy nie były moją mocną stroną - wzruszył ramionami. - Zero jestem.
  - Elliot - przedstawił się chłopak. - Ale kumple mówili mi Eros.
  - Chyba nawet wiem dlaczego - Zero rozejrzał się i machnął ręką do bawiącej się karabinem antropki - No to teraz jest nas troje.

Jen? Zero? Wybaczcie czas :<

wtorek, 14 czerwca 2016

Od Zero (CD Jen) - Komuś chyba życie niemiłe...

        Zero mimowolnie obejrzał się w stronę kontenera. ,,Różowe poduszeczki"? Czy to go miało obrazić? Chyba nie, chociaż na dowcipach znał się raczej słabo. Tymczasem dotychczasowa rezydentka tego uroczego zakątka zebrała się do kupy popędzając swojego robota.
  - Chyba podziękuję - odpowiedział Zero. - Ciężka noc? - dodał po chwili.
  Nieznajoma skrzywiła się lekko.
  - Zabawilim nieco z jabolem. Nic niezwykłego - wzruszyła ramionami ruszając w dół ulicy. - Spróbuj ino przekonać bandę popaprańców, by nie pili podczas roboty.
  - Popaprańcy dalej odsypiają, czy zawinęli się bez ciebie? - rzucił mimochodem najemnik.
  - A bo ja wim? Pewno z karawaną ruszyli z powrotem. Ja tylko za przyzwoitkę robiłam. Z czegoś trzeba żyć.
  - Skąd ja to znam - Zero westchnął lekko.
  - Oho, czyli też spluwa do wynajęcia? - dziewczyna uśmiechnęła się półgębkiem.
  - Wolę pojęcie ,,łowca nagród".
  - ,,Łowca nagród" brzmi trochę zbyt elegancko jak na kogoś pilnującego, by banda pijaków nie rozbiła wozu na jakiejś wydmie.
  - Co innego w wypadku gościa ścinającego łby bandytom... - mruknął jakby do siebie mężczyzna, nieco rozkojarzony.
  Zmrużyła oczy przyglądając się najemnikowi z nowym zainteresowaniem.
  - No to brzmi zdecydowanie ciekawiej - przyznała, a Zero zdał sobie sprawę, że powiedział to na głos. - Kogo to ukatrupiłeś?
  Siedział przez chwilę cicho, nie za bardzo pewny, czy powinien się rozgadywać na jakiekolwiek tematy. W końcu jednak westchnął tylko. Wieść o śmierci Basanovy i tak się kiedyś rozniesie. Chwalenie się na prawo i lewo, że wykończył go osobiście może mu jedynie zaszkodzić. Ci pyszni zawsze kończą najgorzej. Cholera wie, czy przywódca bandytów nie miał gdzieś sojuszników lub gorzej - przyjaciół. Zero ściął łeb hydry i jeśli szybko nie przypali kikuta, wyrosną z niego dwie nowe, chcące rozerwać go na pół. Półświatek może w końcu się dowie, czy to od gościa, któremu razem z Blade i nieco mniej zadowoloną Mare rzucili zakrwawiony worek na biurko, czy też właśnie dziewczyny kiedyś przypadkiem to wygadają. Nie żeby im nie ufał - Mare znał świetnie, a Blade chyba w żaden sposób nie zawadził, chociaż do zaufania droga była jeszcze daleka. Chcąc czy też nie, cała trójka na własne życzenie wystąpiła przed szeregi łowców nagród i kiedyś będzie już jasne kto polował na Basanovę. Pozostaje liczyć, że stanie się to dopiero gdy wszystko się zabliźni.
  A teraz trzeba pilnować, by nie zropiało.
  - Jednego typa, który terroryzował miasto - opowiedział pokrótce. Nic więcej nie trzeba było na ten temat wiedzieć.
  - I tyle? - dociekała dziewczyna. - Żadnej akcji, bijatyk, wybuchów?
  - Bijatyka była... - a raczej sieczka, dodał w myślach przypominając sobie, że właściwie nie korzystał z broni palnej, podobnie jak Blade. - Nawet najmniejszy watażka ma przynajmniej pięciu swoich w pogotowiu.
  - Sam na pięciu?
  - Z towarzyszami - odpowiedział krótko dając do zrozumienia, że ucina temat w tym miejscu.
  - No niech ci będzie - nieznajoma wzruszyła ramionami. - To i tak brzmi ciekawiej niż moje ostatnie zlecenie - nastąpiła chwila ciszy, po czym nagle dodała: - Jen jestem.
  - Zero - przedstawił się najemnik.
  - Ty tak na poważnie? - Jen uniosła jedną brew.
  Chłopak pokręcił głową z niedowierzaniem. Aż tak źle to brzmi?
  Byli na pierwszym piętrze. Tutaj platforma była na tyle szeroka, że dało się urządzić na niej całkiem sprawnie funkcjonujący targ. Do ścian opuszczonej huty tuliły się jakby posklejane z blach budynki. Przeważnie były to zwykłe parterówki, co jakiś czas jednak zdarzały się ,,wille" posiadające nawet dwa piętra. Wtedy jednak ich dach stanowiła platforma piętra trzeciego, chyba, że stały na krawędziach. Placyk otaczały głównie budynki jednopiętrowe, na które dałoby się z łatwością wspiąć.
  Jak choćby pewien snajper, który najwyraźniej miał myśli samobójcze.
  Jen dostrzegając stoisko z karabinami typu SMG zagaiła jakoś Zero do rozmowy. Oglądali właśnie arsenał palącego cygaro sklepikarza, gdy nagle uwagę szarego najemnika przyciągnął błysk. Najpierw przez myśl mu przeszło, że widział laser z celownika AVP, ale szybko się za to zganił. To pewnie przez te myśli na temat Basanovy. Przywidziało mu się i tyle. Wtedy jednak wyraźnie na ściance kramu mignęła czerwona kropka. Mężczyzna zamarł w bezruchu domyślając się, że teraz ma ją na potylicy. Udał, że dalej ogląda zachwalane przez sprzedawcę SMG, czekając na odgłos wystrzału. Oczywiście koleś mógł mieć tłumik, takiej ewentualności Zero nie wyrzucał. Ale jego instynkt człowieka przywykłego do ciągłego bycia na czyimś celowniku kazał mu czekać. Odczekał więc jeszcze minutę...
  Powietrze przeszył pocisk.
  Zero przeteleportował się dwa metry dalej od razu odwrócony w stronę strzelca z przeładowanym karabinem snajperskim i nie myśląc wiele wystrzelił w stronę dachu. Przechodnie obok cofnęli się zaskoczeni, a stojąca przy ladzie Jen znowu uniosła brew w niemym zapytaniu.
  - Snajper - rzucił krótkie wyjaśnienie najemnik i spojrzał na wbitą w ściankę sklepiku czarną strzałę z rozczepionym na trzy, haczykowatym grotem.
  Znowu wycelował w dach, przyglądając się mu tym razem przez celownik snajperki. Na pierwszy rzut oka nikogo tam nie było. Po chwili jednak Zero dostrzegł zamazany ruch - maskowanie.
  - Skubaniec... - powiedział do siebie i znowu strzelił.
  Tym razem nabój na pewno trafił. Zamazana sylwetka stała się jednolicie czarna, a łucznik lekko się zatoczył.
  - Co to za jeden? - spytała Jen dobywając własnej broni.
  - Nie mam pojęcia. Daj mi dziesięć minut i wszystkiego się dowiem - najemnik zarzucił karabin z powrotem na plecy i ruszył biegiem w stronę linii budynków.

Eros? Jen, wybacz, jeszcze do ciebie wrócimy ^^"

niedziela, 12 czerwca 2016

Od Erosa - Zachciało się pobawić w bohatera...

        Przerażony biały płatokolec wyleciał z krzaków rozpaczliwie machając skrzydłami. Za co on sobie na to zasłużył? Co za złośliwe bóstwo zsyła na niego jakichś wariatów?! Dlaczego akurat on, a nie któryś z setek innych? Przecież ludzie mają płatokolce nawet w miastach! Po jaką cholerę jeżdżą aż do dżungli i psują dzień tym dzikim?!
  Na długo Erosa nie zgubił. Czarny cyborg wypadł z zarośli potykając się o jakiś korzeń i przeklinając głośno. Rozejrzał się czerwonym wizjerem wokół i dostrzegł odlatującego albinosa. Zerwał się na nogi, rozpędził i skoczył do góry w ostatniej chwili chwytając zwierzaka za ogon.
  - Nie tak szybko, pequeño*! - zawołał zadowolony ściągając płatokolca w dół.
  Czerwonooki miał inne zdanie na ten temat. Dalej uparcie leciał, jak nie w górę to przed siebie. Elliot ze zdziwieniem odkrył, że stopy zaczynają mu się ślizgać na podmokłym gruncie. Albinos go holował. Cyborg spojrzał przed siebie i przeraził się lekko. Dżungla tutaj kończyła się sporą skarpą. Jeśli nie puści płatokolca tutaj, będzie musiał to zrobić na krawędzi. A jak nie - fizyka zajmie się resztą. Nie żeby upadek od tak miał go zabić. Niejedno próbowało i się poddało. Co jednak nie znaczyło, że żadna z tych prób nie była nieprzyjemna. Na dodatek jeśli teraz zgubi tego białego kurdupla to znajdzie go ponownie chyba dopiero za tydzień. Na to również nie mógł sobie pozwolić.
  Zaparł się piętami, jednak śliska trawa jakby zmówiła się przeciwko niemu. Płatokolec pewny zwycięstwa wcale nie zamierzał przestać. W końcu zdesperowany Juarez najnormalniej usiadł na tyłku i odchylając się do tyłu próbował ściągnąć albinosa na ziemię. Wściekły zwierzak zaskrzeczał i smagnął mu kolcem na ogonie po wizjerze, zostawiając na nim rysę. Gdyby El nie był cyborgiem, pewnie już dawno straciłby w tym starciu oczy.
  - Dogadajmy się! - powiedział do płatokolca. - Chcesz ciasteczko? A może telewizor do klatki?
  Albinosa chyba nic z tych rzeczy nie interesowało. Dalej parł uparcie do przodu.
  - Uparciuch z ciebie, co? To zrobimy tak jak chcesz.
  I nagle wstał i, dalej trzymając skrzydlatego szczura za ogon, zeskoczył z krawędzi.
  Las w dole zbliżał się niebezpiecznie szybko. Zaskoczony płatokolec zaczął machać skrzydłami jeszcze energiczniej, ale nie był w stanie unieść ciężaru cyborga. A Elliotowi zmęczonemu pobytem w dżungli było już wszystko jedno. Obaj byli w stanie przeżyć ten upadek, a jeśli albinos przy okazji walnie w coś głową to tym lepiej - może przy okazji straci przytomność i nie będzie się tak rzucał.
  Upadek nie był aż tak zły jaki się wydawał z góry. Walczący z przyciąganiem biały płatokolec całkiem nieźle ich spowolnił. El miał szczęście nie trafić w żaden grubszy konar. Oberwał tylko sporą ilością biczowatych gałęzi, ale na jego syntetycznej skórze nawet nie zostawiły śladu. Obróciło go kilka razy, nagle stracił czucie w dłoni, aż w końcu łupnął plecami w błotnistą ziemię. Obraz przed oczami mu się zamazał, na czerwonej szybce z refleksem szachisty zamigało ostrzeżenie o gwałtownych wstrząsach. Łuk i kołczan boleśnie wbiły mu się w plecy i Eros ze stęknięciem usiadł chwytając się za głowę. Podniósł do góry lewą dłoń. Musiał nią jednak w coś walnąć, bo odgięła się nienaturalnie do tyłu, przylegając do przedramienia. Chwycił ją prawą i z chrzęstem ustawił z powrotem na swoje miejsce. Odzyskał czucie. Dla pewności poruszał placami, po czym rozejrzał się wokół w poszukiwaniu albinosa.
  Zniósł to zgoła gorzej - zwierzak łaził w kółko otumaniony, rozglądając się nieprzytomnym wzrokiem i pół skrzecząc cicho. Juarez wstał, chwycił go za kark i westchnieniem przerzucił przez ramię.
  - Trzeba było mnie nie podpuszczać - rzucił do półprzytomnego płatokolca kierując swoje kroki z powrotem na skraje lasu.

        Szybko pozbył się zbędnego balastu. W Devlin czekał jego zleceniodawca z obiecaną nagrodą. Gdy cyborg liczył pieniądze zapytał jedynie czemu ten albinos się tak dziwnie zachowuje, ale Eros jedynie wzruszył ramionami mówiąc, że to nie on tu jest biologiem i pożegnał się zanim mężczyzna zdążył zażądać zwrotu pieniędzy.
  Wmieszał się w tłum krzątający się po najniższym, podziemnym piętrze miasta w fabryce. Nad głowami przechodniów znajdował się obwieszony lampami rtęciowymi betonowy sufit. Oświetlenie obecnie przygaszono, jakby chciano poinformować mieszkańców, że na powierzchni obecnie trwa noc. O ile Elliot dobrze znał rezydentów podziemia, o tyle wiedział, że tak naprawdę wszyscy tutaj mieli powierzchnię w głębokim poważaniu. W tej dzielnicy spójny czas wydawał się nie istnieć. Każdy kierował się własnym odliczaniem godzin. Dla otwierającego właśnie stragan kupca był ranek, podczas gdy jakiś staruszek opierniczał bawiące się dzieci przez okno, bo nie dają mu spać. Tym sposobem podziemne Devlin szczyciło się ponad pięćdziesięcioma strefami czasowymi będąc wciąż na tej samej długości i szerokości geograficznej co zawsze. Prawdziwa magia!
  El założył na głowę słuchawki i przez chwilę przewijał listę na odtwarzaczu. W końcu zatrzymał się na ,,Ain't No Mountain High Enough", po czym ruszył dalej nucąc cicho:
  - Listen baby...Ain't no mountain high, ain't no valley low, ain't no river wide enough baby...
  Wszystko wokół wydawało się być w jak najlepszym porządku. Stragany, ludzie, jakiś skuter z tajemniczo warczącą skrzynką, więcej ludzi...żyć nie umierać. Kolejny typowy dzień w podziemiu. Marvin Gaye i Tammi Terrel zaczęli już śpiewać drugi refren. Wszystko byłoby więc super, gdyby wtedy przez piękny wokal Tammi nie przebiły się zgoła mniej przyjemne głosy z bocznej alejki. Elliot zatrzymał się i zdjął słuchawki. Światło lamp wydawało się tutaj nie docierać. W ciemności cyborg dostrzegł trzy pokaźne sylwetki i jedną mniejszą niemal o głowę.
  - Gdzie to jest? - charczał pierwszy z mężczyzn.
  - Nie mam pojęcia o co ci chodzi - odpowiedziała dziewczyna.
  - A więc niby to przypadkiem walizka zniknęła akurat po twojej wizycie wczoraj?
  El spojrzał na zatłoczoną ulicę. Nikt nic nie widział, albo udawał, że nie widzi. Nikt nie wyczuwał nadchodzących problemów. Westchnął tęsknie. Czemu to zawsze ja?, pomyślał włączając maskowanie i bezszelestnie zaczął zbliżać się do grupki.
  - Chłopaki, bez przesady - dziewczyna wydawała się panować nad sytuacją. - Nie ja pierwsza i nie ostatnia was okradłam.
  - A to co niby miało znaczyć? - zjeżył się drugi.
  - Jesteście bandą tłuków, a nie żadną mafią. Pogódźcie się z tym. Pięciolatki potrafią się lepiej zorganizować.
  - Zaraz to odszczekasz...
  - Nie jestem psem. A spróbuj mnie ino tknąć to pożałujecie wszyscy trzej - zagroziła nieznajoma.
  Pierwszy zarechotał złośliwie.
  - No ciekawe jak zamierzasz... - coś łupnęło i wódz bandy nagle padł na ziemię jak kłoda.
  Jego towarzysze i ,,dama w opresji" w białym kapturze patrzyli chwilę zaskoczeni na nieprzytomnego draba.
  - A nie mówiłam? - rzuciła nagle zadowolona dziewczyna i bezpardonowo walnęła nieprzygotowanego na atak drugiego w podbródek.
  Za trzecim znikąd zmaterializował się Eros. Chłopak sprawnie rozłożył łuk i zarzucił mu cięciwę na szyję niczym garotę. Przydusił faceta do utraty przytomności, a jego przymusowa sojuszniczka potraktowała jeszcze swojego paralizatorem. I tak po niespełna minucie cała trójka leżała już nieprzytomna na betonie.
  - Fajna sztuczka - rzuciła nagle nieznajoma otrzepując zdezelowany, niegdyś biały płaszcz. - Ale nie serio nie potrzebowałam pomocy.
  Elliot wzruszył ramionami składając łuk i chowając go z powrotem do kołczanu na plechach.
  - Tym lepiej - odparł i ruszył w stronę ulicy. - Nie mam czym się więc martwić na wieczór.
  Dziewczyna chwilę stała w miejscu mrużąc oczy w zastanowieniu. Po chwili jednak dogoniła czarnego cyborga i ruszyła razem z nim ulicą.
  - Ciekawy arsenał - zagaiła. - Do płatokolców pewnie z tego nie strzelasz...
  - Do skagów także - odpowiedział El rozumiejąc co ma na myśli.
  - Znasz Devlin?
  - Jak własną kieszeń.
  - Zbierasz zlecenia?
  - Z tego żyję.
  - To jest nas dwoje - mutantka błysnęła zaostrzonymi kłami w podejrzanym uśmiechu. - Comodo - przedstawiła się.
  - Eros - odparł chłopak.
  - Nie uwierzę, że tak masz na serio na imię...
  - I vice versa.
  Dziewczyna parsknęła śmiechem.
  - Całkiem spoko z ciebie koleś, blaszaku - powiedziała. - Na pewno się dogadamy.
  - A to w jakim sensie? - spytał Amor nieco zdziwiony.
  - Na pewno nie w takim jakim myślisz - Comodo obejrzała się nagle za siebie, co nieco chłopaka zaniepokoiło. - Słuchaj, mam sprawę. W mieście pojawił się pewien typ, którego zbytnią sympatią nie darzę, zresztą z wzajemnością...
  - Ranger?
  - Nie. Też łowca. Siedział mi na ogonie ładnych parę latek, aż w końcu dał sobie spokój i zajął się najemnictwem. Nie ma pojęcia, że tu jestem i byłabym bardzo wdzięczna, gdyby ktoś się upewnił, że tak pozostanie...
  Juarez zatrzymał się nagle kalkując w myślach czy aby na pewno wszystko dobrze zrozumiał.
  - Chcesz, żebym typa wykończył, tak? - zapytał.
  - Zapłacę - zapewniła go mutantka z uśmiechem.
  - Dlaczego nie zrobisz tego sama?
  Dziewczyna znowu się rozejrzała. Gdy z powrotem odezwała się do Ela mówiła cichszym, bardziej lodowatym tonem:
  - Znasz takie powiedzenie jak ,,Dają to bierz, biją to uciekaj"? Proponuję ci najnormalniejszą w świecie robotę, zlecenie jak każde inne. Idziesz na górę, czaisz się gdzieś, strzelasz i wracasz po nagrodę. Czego tu nie rozumiesz?
  Elliot zmierzył Comodo wzrokiem. Chociaż była od niego nieco niższa, coś w tym nadszarpniętym fragmencie mózgu nagle zaczęło go ostrzegać, czego do tej pory nie robiło. Namyślił się chwilę, po czym skinął głową na zgodę. Zadowolona mutantka uśmiechnęła się niemal miło i poklepała go po metalowym policzku.
  - I co? Bolało? - powiedziała wciskając mu w dłoń jakiś pomięty papier i zaczęła się oddalać ulicą. - Jakby co to widzimy się przy windzie towarowej.
  Kupidyn odprowadził ją wzrokiem. Gdy zniknęła spojrzał na podany mu świstek. Był to fragment listu gończego zapisany jakimś obcym alfabetem. Musiał pochodzić chyba z drugiej strony globu, co napawało cyborga jeszcze większą ciekawością co do nowo poznanej. Jak się domyślił, na brązowo-białej podobiźnie widniał jego cel. Westchnął chowając pożółkły papier do kieszeni przy pasie i ruszył w stronę windy towarowej kursującej po piętrach niegdysiejszej fabryki. Czeka go ciekawy dzień, nie ma co.

 
* pequeño - z hiszp. ,,mały"

Eros - Cyborg łucznik

JonathanP45
Wszyscy czasem bywamy dziwadłami. Ty po prostu... no, jesteś w tym lepszy od reszty.
Pseudonim: Dorobił się przezwisk Eros (tego używa najczęściej), Amor i Kupidyn. Wszystko dlatego, że na oskarżenia o strzelanie do przypadkowych ludzi z nieludzką satysfakcją odpowiada ,,Spokojnie, ja to robię z miłości". W sumie to nigdy nie marnuje strzał na przechodniów jak jakiś psychopata i nikt nie może mu niczego zarzucić... no ale jak tu sobie odpuścić taką okazję?
Imię: Elliot. W skrócie nazywany także El.
Nazwisko: Juarez
Płeć: Mężczyzna
Wiek: W teorii ma już jakieś 45 lat, jednak pod względem fizycznym i psychicznym już zawsze pozostanie dwudziestolatkiem.
Rasa: I tu jest mały mankament - jedni uznają cyborgi za osobną rasę, dla innych jednak El dalej jest człowiekiem. Sam się w tej sprawie nie wypowiada i zostawia takie rozmyślania mądrzejszym od siebie.
Rodzina: Zwiał z domu w wieku 16 lat. Do dzisiaj nie widział nikogo ze swoich krewnych.
Miłość: Eros będąc cyborgiem raczej nie przyciąga dziewczyn, zwłaszcza tych, które patrzą tylko na jedno. Możecie nie wierzyć, ale jest za to specjalistą w sprawach sercowych... nie najlepszym, ale też nie najgorszym.
Aparycja, cechy szczególne: Elliot jest średniego wzrostu i raczej przeciętnej budowy. Nie rzucałby się za bardzo w oczy... gdyby nie wygląd. Po dość nieprzyjemnym wypadku z Juareza zostało właściwie tyle, że nie było co zbierać, a jednak jakiś lekarz się nad nim ,,zlitował". Amputowane kończyny, uszkodzona czaszka, płuca i ogólnie wszystko - a jednak dało się zastąpić to syntetykami. Nie wiadomo jak, ale El to przeżył, a na dodatek świetnie się trzyma do dzisiaj. Nie musi jeść, pić, a zamiast spania wystarczy raz na jakiś czas zresetować system. Całe zniszczone pozostałości ciała ma pokryte ciemnoszarymi lub brudno granatowymi warstwami metalu i syntetycznego, przypominającego skórę materiału. Chociaż wszystko wygląda jak świetnie dopasowany kombinezon, pod syntetykiem znajdziesz jedynie metalowe zawiasy i rury. W jego syntetycznych żyłach płynie jasnoniebieski, oleisty surogat - zamiennik krwi, której jego organizm nie może wytworzyć przez brak normalnej tkanki kostnej. Głowa pokryta jest permanentnie przytwierdzonym metalowym hełmem, a z twarzy posiada jedynie parę bladoniebieskich oczu - pozbawionych tęczówek i źrenic wizjerów, które może zasłaniać metalowymi klapkami (od biedy można to nazwać mruganiem). Przez zakryty aparat oddechowy z świstem ulatuje powietrze przy każdym oddechu. Aby nie razić ludzi swoim wyglądem nosi zakrywający sztuczne ciało kombinezon moro, a na nim jeszcze czerwonawo pomarańczową kurtkę. Do pasa ma dopięte kieszenie na różne niespodzianki pokroju specjalnych grotów z zadziorami, a nawet z ładunkami wybuchowymi. Przy łydkach nosi dwa noże, a na plecach kołczan. Tak naprawdę jedynym prawdziwym co pozostało z Erosa jest mózg i wspomagane pompą serce. Kiedyś przeżywał z tego powodu dosyć ciężką depresję. W końcu jednak nauczył się żyć w swoim nowym ciele, a nawet docenił jego zalety. Trzeba też dodać, że przy pasie zawsze nosi starej generacji odtwarzacz MP3 i składane słuchawki. Ma do tego sprzętu spory sentyment i nienawidzi powierzać go w czyjekolwiek ręce. Na szyi wiszą wybite jeszcze przed wypadkiem nieśmiertelniki. Na jednym widnieje jego nazwisko, imię i pseudonim, a na drugim cytat Owidiusza (cholera wie, co to za dziad): ,,Amor błąka się i nigdzie nie zagrzewa miejsca". Głos ma zaskakująco przyjemny, lekko zniekształcony przez aparat oddechowy, ale po intonacji (i czasem samej treści) szybko można poznać, że Elliot nie przywykł do siedzenia w samotności.
Charakter: Ela w chyba nie da się skrótowo opisać inaczej, niż ,,ten metalowy wesołek z łukiem". To wieczny optymista, śmiejący się ze wszystkiego i wszystkich. Stanowi wyraźne zaprzeczenie stereotypu cichego i odstającego od społeczeństwa snajpera. Tym bardziej uderza fakt, że Eros jest cyborgiem. Dla niektórych człowiek zmuszony przez los do bycia maszyną nie ma powodów do uśmiechu... cóż, może i Elliot rzeczywiście nie może się uśmiechać, bo nie ma czym, ale na pewno nie pogubisz się w rozpoznaniu, w jakim jest humorze. Chłopak nie boi się okazywać żadnych uczuć, robi to wręcz wylewnie. Jedyną formą przekazu emocji jest głos i chociaż jest to raczej ograniczona forma ekspresji, z Juareza da się czytać niczym z otwartej książki. Przez stanowczą większość czasu trajkocze wesoło o wszystkim, co mu do głowy przyjdzie, dopóki tylko ma go kto słuchać. Podejrzanym jest, gdy Eros cichnie. Niektórym fakt, że w końcu zamknął jadaczkę może wydawać się wybłaganym cudem, jednak każdy znający chłopaka nieco lepiej prędzej zacznie się z tego powodu martwić. Cisza w wypadku Elliota może znaczyć całkiem sporo - albo jest solidnie wściekły, albo skupiony na robocie, albo smutny, albo sytuacja jest cholernie poważna. Każda z opcji wydaje się równie niebezpieczna dla otoczenia. Nie da się ukryć, że El ma pewne problemy psychiczne. Zdarza mu się gadać z samym sobą, albo przypadkowo powiedzieć na głos jakąś myśl, którą niekoniecznie chciał się z innymi podzielić. Sam często żartuje, że najwyraźniej ma wybrakowane klepki - całkiem możliwe, że nie kłamie i rzeczywiście kawałki jego mózgu wciąż się gdzieś walają w kurzu. Lubi czarny humor, a jeszcze bardziej się nim dzielić z innymi. Zdarza mu się nierzadko palnąć głupim tekstem i dopiero po chwili zorientować, że śmieje się z niego tylko on sam. Ma wrodzony dar do psucia ogólnej powagi oraz wytrącania z równowagi osoby, których raczej nie powinno się wściekać. Fakt, że wyjątkowo ciężko go ukatrupić nieco odbił mu się na ego. Nawet z lufą przyłożoną do głowy, Juarez nadal nie widzi powodów do obaw. Zasługę za to, że jeszcze żyje, można przypisywać jedynie niesamowitemu szczęściu. No dobra, po części także przez rezolutność. Eros znajdzie wyjście z najgorszej sytuacji, nawet, jeśli będzie wymagało kilku kulek, zmarnowanych strzał i uszczerbku na zdrowiu (którym nota bene już dawno przestał się przejmować). El wydaje się zlewać cały świat. Żyje z dnia na dzień tym, co mu los przyniesie, nie martwiąc się absolutnie niczym, jakby wcale nie mieszkał na jednej z najbardziej niegościnnych planet tego układu. Mało go obchodzi, ile osób zostało tej nocy okradzionych czy zamordowanych. Jeśli ich nie zna, po co ma się nimi przejmować? Gdyby świat się nim przejmował, nie zostałby żywą puszką. Wszystko jednak zmienia się, gdy jest bezpośrednim świadkiem zdarzenia. Cyborg wciąż ma w sobie ten zduszony pierwiastek pieprzonego bohatera, który karze mu reagować. Nigdy nie czeka na podziękowania, zawsze zachowuje się tak, jakby chciał o całej sprawie jak najszybciej zapomnieć. Charakterystyczną cechą Elliota jest jego słabość do muzyki - nie rozstaje się ze swoją MP3-ójką i często siedzi w słuchawkach. Jeśli zakłada je w twoim towarzystwie, to pewny znak, że ma cię kompletnie w dupie i nie zamierza z tobą rozmawiać.
Częste miejsca pobytu: Jak z tym Owidiuszem - błąka się, lecz nigdzie miejsca nie zagrzewa. Lubi większe miasta, zwłaszcza takie, w których łatwo można się przemieszczać po dachach. Jeśli więc jesteś w Devlin lub Cargo, patrz do góry i może akurat trafisz na parę błyszczących wesołkowatym szaleństwem wizjerów.
Song Theme: High Hopes - Panic! At The Disco
Stopień rozgłosu: 3 (0/1500 PD)
Sojusznicy: Zero (jeszcze go nie zastrzelił, a to już coś!)
Wrogowie: Znajdzie się kilku. Póki co w swojej profesji jeszcze sobie nie nagrabił
Broń: Łuk refleksyjny Predator, dwa bagnety, jeden najzwyklejszy pistolet i ogółem prawie każdy typ arsenału jaki mu wpadnie w łapki
Umiejętności: Elliot przed wypadkiem służył w oddziale sił specjalnych. Takich ,,sił specjalnych po przejściach", które miały w głębokim poważaniu resztę świata i zarabiały na najemnictwie. Wyszkolili chłopaka w używaniu wszelakich typów broni, od zwykłego kałacha po blastery. Szybko okazał się genialnym snajperem i zwiadowcą. Mimo pełnego arsenału do wyboru, zdecydował się na łuk refleksyjny. Był cichy, poręczny i, co najbardziej się dla Ela liczyło, oryginalny. Człowiek, który oberwał śrutem wyliże się i szybko o sprawie zapomni, ale co innego, gdy w erze broni palnej dostanie autentyczną strzałą. Po części także stąd wziął się pseudonim ,,Eros" - od samego łuku oraz faktu, że ich niezawodny Kupidyn zawsze trafia w samo serce. O ile ,,niezawodność" Ela po wypadku stanęła pod znakiem zapytania (razem z jego stabilnością psychiczną), o tyle wątpienie w jego zdolności strzeleckie jest nadal ja najbardziej zbędne. Ekipa Juareza ceniła go także z powodu zwinności i łatwości poruszania się po trudnym terenie. Zawsze był mniejszy i o wiele bardziej wygimnastykowany od reszty grupy. Teraz, gdy siłę fizyczną chłopaka wspomaga także mechaniczna, podczas pościgów w miastach jest właściwie nie do prześcignięcia. Kupidyn dzięki panelom na syntetycznej skórze i metalowych płytkach potrafi stać się prawie niewidzialny. Gdy siedzi tak w bezruchu jedynym, co świadczy o jego obecności jest czerwona kropka celownika laserowego (o ile go nie wyłączył) i świst strzały, ale wtedy w większości przypadków jest już za późno za reakcję. Nie potrzebuje jedzenia ani odpoczynku. Zamiast tego raz na jakiś czas musi na kilka godzin zaszyć się gdzieś i wyłączyć zupełnie system.
Towarzysz: Brak
Wykonane zlecenia:
  - [#3] Zagrożony gatunek?
  - [#8] Stary niedźwiedź mocno śpi...
  - [#5] Względny pacyfista
Autor: RedRidingHood