czwartek, 30 czerwca 2016

Od Kaina (CD Smugi) - Dzień dobry, to napad!

        Dla recepcjonisty w banku w Cargo był to kolejny nudny dzień. Właściwie nie był to do końca bank - ludzie nie przechowywali tu pieniędzy. Tutaj chowało się swoje najcenniejsze przedmioty: pamiątki rodzinne, znaleziska, biżuterię i wszelkie inne duperele. Albo przynosili je tu osobiście...albo robił to miejscowy lichwiarz, jeśli klientowi przyszło zapomnieć o spłacie długu. Jednak w tym drugim wypadku odzyskanie własności wymagało środków radykalnych i raczej nielegalnych.
  Recepcja była pusta. Jedynie ziewający za ladą młodzian był tu oznaką jakiegokolwiek życia, a nawet i on przypominał chodzącego trupa. Mniej żywsi byli chyba tylko pilnujący przybytku arkańscy ochroniarze. Stali w zupełnym bezruchu, przez czarne szybki hełmów nie dało się dostrzec, czy to rzeczywiście ludzie, czy też manekiny mające tylko wyglądać groźnie z zewnątrz. Wtedy jednak stojący przy głównych drzwiach strażnik kichnął głośno, kiwając przy tym głową, psując cały ten efekt powagi.
  - Na zdrowie - rzucił recepcjonista.
  - Dziękuję - odpowiedział ochroniarz pociągając nosem i kręcąc głową na boki. Ogarnął się szybko i już po chwili wszystko znowu stało się martwe. Wszystko, poza ciszą. Tę zakłócała cicha melodyjka puszczona ze zdezelowanego radia stojącego na blacie recepcji tuż obok doniczki z dawno już martwą roślinką.
  Portier znowu zajął się jakąś grą na telefonie, stanowiąc zupełne przeciwieństwo skupionych na swojej robocie ochroniarzy. No ale co poradzić? Do tej pory nikt nigdy nie ważył się zadzierać z arkańską ochroną, zwłaszcza w takiej liczbie jaka była obecna w budynku banku. Tak naprawdę żaden z tutaj obecnych nie spodziewał się żadnej napaści, a nawet jeśli, to każdego potencjalnego włamywacza czekało przyjęcie ciepłe niczym magazynek automatu po oddaniu pełnej serii. Budynek był jednym z najlepiej chronionych w całym Cargo. Robota właściwie wykonywała się sama.
  Dlatego też wszyscy równocześnie drgnęli zaskoczeni, gdy przy hełmach komandosów zabłysły czerwone diody, pykając cyklicznie.
  - A to ma znaczyć...? - zaczął recepcjonista.
  - Włamanie do jubilera - powiadomił go stojący przy drzwiach na zaplecze, otrząsając się z otępienia. W końcu to on tu dowodził, do cholery. - Ruchy chłopaki, ruchy! - zaczął, po czym zwrócił się do dwójki przy drzwiach głównych. - Wy zostajecie. Jeśli zauważycie cokolwiek podejrzanego, informować od razu.
  Kichający ochroniarz i jego kompan skinęli głowami i zajęli pozycje przy recepcji. Zdziwiony facet za ladą odprowadzał wzrokiem wychodzących, licząc ilu właściwie opuściło teren banku, by udać się do pracowni jubilerskiej niedaleko. Wyszło na to, że z ochroniarzy pozostała jedynie dwójka obok niego. Arkańscy żołnierze opuścili pomieszczenie, pozostawiając po sobie ten sam martwy bezruch, który bez kilkunastu chłopa wydawał się jeszcze gorszy.
  Portier przyjrzał się z ciekawości obojgu komandosów. Teraz dopiero dostrzegł, że zbroja jednego z nich - tego od kataru - cała była pokryta rysami, podczas gdy jego towarzysz mógł pochwalić się nienagannym pancerzem, jakby nie używanym.
  - Ty, co ci się stało? - zagadał mężczyznę w hełmie.
  Ten spojrzał na siebie, jakby nie za bardzo rozumiejąc. Machnął ręką niedbale.
  - Zużyta zbroja, tyle - powiedział. - Tak to jest jak się przewala każdą wypłatę zamiast kupować nowy sprzęt.
  Jego towarzysz spojrzał nań zdziwiony.
  - Z której dywizji jesteś? - zapytał,
  - Nazwę własnego oddziału zapomniałeś? - odparł porysowany.
  - Przecież arsenał i ekwipunek wydają nam z funduszu Arc - zauważył nabierając podejrzeń.
  Zapadła niezręczna cisza. Recepcjonista patrzył to na jednego, to na drugiego strażnika, starając się coś wyczytać z nieruchomych czarnych hełmów. W końcu ten porysowany wzruszył ramionami.
  - Tak to jest jak się nie odrabia lekcji - powiedział jak gdyby nigdy nic, po czym nagle rzucił do portiera: - Głowa w dół.
  Zaskoczony chłopak zrobił co mu kazano. W tej samej chwili porysowany komandos chwycił z blatu doniczkę i cisnął nią w nic nie spodziewającego się towarzysza. Upadł na ziemię w towarzystwie suchej ziemi i brzdęku ceramicznych odłamków. Recepcjonista niepewnie wyjrzał na nieprzytomnego ochroniarza.
  - C-c-co to miało być?! - wypalił do drugiego.
  - A jak myślisz? - facet wyjął z kabury Berettę M9 i wycelował w czoło pracownika. - Napad. Jak będziesz współpracował to nie będzie większych kłopotów.
  - To...to nie d-do pomyślenia jest - portier podniósł ręce do góry.
  - Ale do zrobienia owszem. Poproszę klucz do skrytki D8.
  - A jak nie dam?
  - Pfft, myślisz, że się będę przejmował? - Kain podrzucił w dłoni pistolet chwytając go za lufę, po czym szybkim ruchem trzepnął gościa kolbą w skroń.
  Gdy recepcjonista zwalił się na ziemię jak worek kartofli schował broń z powrotem na miejsce i zaczął przeszukiwać zawartość szuflad za ladą.
  - Łaski bez, otworzę sobie sam... - wymruczał pod nosem szukając schowka na klucze do szafek.
  Cóż, jak mógł się spodziewać tak obszerny magazyn nie mógł posiadać tradycyjnych zamków. Żadnych kluczy z etykietkami. Jedynym co znalazł Marcus była karta magnetyczna do drzwi na zaplecze. Westchnął sfrustrowany zabierając kartę i otworzył drzwi do magazynu, Było tak jak się spodziewał - średniej wielkości pomieszczenie z kolumnami szafek odpowiadającymi literom alfabetu, ponumerowane od góry do dołu od jednego do dwudziestu. I żadnych, kurna, normalnych dziurek na klucze, czy czytników do kart. Wszystko otwierane drogą elektroniczną przez komputer w filarze pośrodku pokoju.
  Trzeba było nie posyłać gościa w kimę, pomyślał z ubolewaniem Flint podchodząc do ustrojstwa. Co by tu dużo mówić - jego doświadczenie w takich sprawach było  ż a d n e, po prostu nie istniało. To Xander do tej pory bawił się w hakera, a że robot strzelił focha i został z Wheelim zmuszało Kaina do czegoś co intensywnie robił raczej rzadko: m y ś l e n i a. Idiotą może i nie był, ale wszystko co nie pozwalało mu rozwiązać problemu za pomocą kilku ładunków doprowadzało go do szewskiej pasji. Jakże łatwo byłoby po prostu rozerwać zamek eleganckim miniwybuchem, zabrać co trzeba i wiać. Ale nieeee, bo ci pieprzeni arkanie muszą zawsze wszystko skomplikować!
  Marc z pewnym wahaniem trącił palcem jakiś przycisk na dotykowym ekranie.
  - Jak cię grzecznie poproszę, to pewnie i tak nie otworzysz? - zapytał.
  Komputer milczał, bo, oczywiście, nie był robotem, a tylko durnym pulpitem odpowiedzialnym za to całe szachrajstwo. Łowca nagród warknął pod nosem. Nie miał czasu na cackanie się z bezmyślną maszyną (wystarczy, że już jedna go będzie dręczyć po grób). Przykucnął pod terminalem szukając palcami wypukłości w ścianie. W końcu trafił na dobrze ukryte krawędzie panelu. Odpiął go od ściany i zajrzał do środka filara. W oczach zaczęło mu się mienić od ilości kolorowych kabli i fluorescencyjnych diod.
  - Nie po dobroci - powiedział do siebie wyciągając nóż - to po złości.
  Wziął na chybił trafił pęk cienkich kabelków i przepiłował się przez niego. Komputer u góry nagle zaczął protestować irytującym pikaniem. Kain jednak mimo wwiercającego się w uszy dźwięku dalej pustoszył jego wnętrze. Oderwał jakiś panel, jakieś czarne pudełkowate coś, aż w końcu gdy przeciął fioletowy kabel usłyszał równoczesny szelest setek otwieranych szafek.
  Bingo! Wstał zadowolony chowając narzędzie zbrodni do pochwy przy pasie i zaczął przegląd. Odnalazł rząd D, po czym przeliczył szafki od góry. Raz, dwa, drei, quatro, pięć, sześć, siedem i osiem. A w ósmej szafce...złota kostka do gry. Kain wziął przedmiot do ręki przyglądając się z zaciekawieniem. No dobra, czegoś takiego się tu nie spodziewał. Pierścionek, naszyjnik czy choćby brylant owszem, ale żeby marnować kasę na pozłacaną kostkę do gry? Dziadek klienta musiał naprawdę szastać kiedyś kasą, skoro takie pierdoły sobie sprawiał. Ciekawe, gdzie trzymał szachownicę z białego i zwykłego złota, albo monopoly z platynowymi ludzikami...
  Kostka wylądowała w kieszeni, a Marcus ruszył w stronę głównego wyjścia od niechcenia zerkając na zegarek. wszystko zajęło niecałe pół godziny. Rekord pobity, pomyślał zadowolony, po czym nagle przypomniał sobie, że chyba zostawił swoją wspólniczkę na pastwę ochroniarzy.
  - Kolorowych snów - rzucił do leżącego w bezruchu recepcjonisty i opuścił budynek.

* * *

        Gdy naburmuszona panna Meanwhile w końcu wsiadła do Mustanga, łowcy nagród skierowali się po swoją wypłatę. Nie obyło się oczywiście bez kolejnej pasjonującej przemowy Xandera przerywanej docinkami zarówno Kaina jak i Smugi.W końcu robot widząc, że mają nad nim przewagę liczebną rzucił tylko coś na temat otaczającej go masy kretynizmu i zaszył się na tylnych siedzeniach.
  - Iiiiii jesteśmy - Flint zatrzymał wóz.
  Grace wyjrzała ciekawsko przez okno kierowcy i skrzywiła się lekko.
  - ,,Szkło i hak"? - przeczytała niepewnie szyld baru. - To jakaś groźba?
  - Raczej najlepsza speluna w Cargo - Marc wysiadł z samochodu, a po nim Meanwhile i ruszyli do drzwi. - Wyjątkowo kulturalna jak na standardy Talos...
  W tym momencie drzwi otwarły się z hukiem. Flint obeznany już ze zwyczajami pubu odsunął Grace na bok i sam ustąpił krok w tył. Tuż przed nimi na chodnik wypadł jakiś upity niechluj. Stojąca w wejściu obcięta na krótko wielka kobieta o budowie kulturysty otrzepała teatralnie ręce.
  - ŻEBY MI TO BYŁ OSTATNI RAZ, MILTON! - zagroziła.
  Milton zebrał niemrawo z ziemi i powłócząc nogami ruszył w dół ulicy. Kain nawet nie zamierzał pytać który raz co zrobił, że pani Michaiłow, najcieplejsza i najmilsza osoba jaką znał za dzieciaka, straciła cierpliwość. Odprowadził go tylko wzrokiem, po czym uśmiechnął się szeroko do kulturystki.
  - Nadia! Kopę lat! - przywitał się wesoło.
  - Zdecydowanie za mała ta kopa, Flint - Nadia splunęła na chodnik. - Czego ty tu jeszcze szukasz?
  - Szef na miejscu?
  - Na miejscu - potwierdziła.
  - Ekstra! Bo widzisz... - chłopak bezpardonowo objął ramieniem zaskoczoną Smugę. - Ja i moja wspólniczka mamy do niego interes.
  Nadia założyła ręce na piersi mrużąc oczy podejrzliwie.
  - No nie bądź taka, Nadi. Tym razem to nie trotyl ani nitrogliceryna - obiecał, a Tracer rzuciła mu pytające spojrzenie.
  Kobieta stała jeszcze chwilę na swoim miejscu żując gumę w namyśle, aż w końcu zrobiła krok do tyłu wpuszczając łowców nagród do środka lekko podniszczonego baru, stylizowanego na lata 80-te starej ery.
  - Dziękuję uprzejmie! - powiedział zadowolony Marcus, - Postawię ci drinka...
  - Który to już z kolei? - Nadia uśmiechnęła się pobłażliwie,
  - Straciłem rachubę! - rzucił chłopak na odchodnym, kierując się (i od czasu do czasu poprawiając trajektorię Grace) w stronę stolika na tyłach.
  Tam, jak zwykle, swoje miejsce zajmował właściciel knajpy. Pan Cartel (jakże adekwatne nazwisko) nie był typowym człowiekiem biznesu. Właściwie to wyglądał jak typowy bywalec pubu, z tą różnicą, że jako jedyny w tym pomieszczeniu wolał siedzieć samotnie na uboczu. Czujna niczym mastiff Nadia i dwóch innych ochroniarzy doglądali co kilka minut czy nikt niepożądany go nie nęka swoją obecnością. Barman sam przynosił mu napitek na stół, czego żaden zwykły klient nie mógł się spodziewać. Ale poza tym Cartel nie wyróżniał się niczym ze swoją przystrzyżoną jak od linijki szpiczastą brodą zaplecioną na końcu w warkoczyk, granatową czapką i płaszczem jak z kutra rybackiego.
  - Dzień dobry, panie Cartel! - przekrzyczał zgiełk Kain.
  Starszy człowiek skierował na niego spojrzenie czujnych, wiecznie młodych oczu i pociągnął łyk ze szklanki.
  - Dobry, dobry... - wymruczał niemal. - Jak zadanie?
  Flint czując się zaproszony usiadł po drugiej stronie stołu. Grace niepewnie zajęła miejsce na samym skraju zdezelowanej kanapy. Marcus pogrzebał w kieszeni po czym wyciągnął z niej złotą kostkę. Na jej widok przygaszonemu do tej pory Cartelowi zaświeciły się oczy.
  - O to chodzi? - zapytał chłopak z dumnym uśmiechem, chociaż znał już odpowiedź, po czym przekazał zgubę właścicielowi. - Następnym razem może nie zaciągaj długów u lichwiarzy. Obecna tu panna Menwhile mogła dość ciężko zapłacić za odzyskanie kostki... - Tracer dała mu porządnego kuksańca. - Dobra, zrozumiałem! Przepraszam! W porządku?
  Smuga fuknęła tylko pod nosem, ale po minucie skinęła głową. Cartel zdecydował się nie komentować.
  - Zdesperowany byłem - skrzywił się, zamiast tego przechodząc do wyjaśnień. - Ten bar to całe moje życie. Gdy ten zasrany arkańczyk chciał go wyburzyć serce mi podeszło do gardła...
  - WYBURZYĆ? - powtórzył z naciskiem Kain. - Nie, nie, nienienie! Ja na to nie pozwolę! - obiecał kręcąc głową. - Jak tylko ten skurwiel się tu pojawi, dzwoń do mnie i razem z Nadią i resztą pokażemy mu gdzie może sobie wsadzić to swoje wyburzanie.
  Cartel zaśmiał się wisielczo.
  - Ech, Marc, mogą mówić co chcą, ale ty jednak dobry chłopak jesteś - powiedział uśmiechając się lekko na widok krzywiącego się Flinta. Co jak co, ale słowa ,,dobry chłopak" strasznie go gryzły, zwłaszcza, że wymawiał je jakby nie było poczciwy człowiek, któremu w życiu nie będzie w stanie spłacić zaciągniętego długu. - Dziękuję wam.
  - Smuga zawsze do usług! - dziewczyna stanęła na baczność uśmiechnięta.
  - Wiesz... - zaczął Marc. - Też ci chyba muszę podziękować.
  - Oooo... - zamruczała teatralnie Meanwhile przekrzywiając głowę na bok...po czym po raz kolejny walnęła go w bok.
  - Mogłem się tego spodziewać... - sapnął ze śmiechem chłopak.
  - Teraz jesteśmy kwita - humor Grace poprawił się jeszcze bardziej. - No to na razie, Flint - zasalutowała dwoma palcami na do widzenia i po chwili w jej miejscu pojawiła się jedynie sięgająca aż do drzwi błękitna smuga.
  Cartel podniósł brew.
  - A myślałem, że to z ciebie jest największe dziwadło na globie - dogryzł Kainowi i uniósł szklankę do ust.
  - Toś jeszcze mało widział, staruszku - uśmiechnął się łowca nagród wykładając nogi na stół. - Masz może jeszcze tequilę?

1 komentarz:

  1. ,,Szkło i hak"...wyczuwam easter egg XD Moje postacie na pewno będą tam wpadać zdecydowanie częściej :3

    OdpowiedzUsuń