wtorek, 26 stycznia 2016

Od Zdrajcy

        Piasek, piasek… jak okiem sięgnąć, wszędzie tylko piasek. Skwar leje się z nieba, na którym ani jedna chmura kwaśnego deszczu nie pojawiła się do wielu miesięcy. I ten zapach suchego piasku. Zaciągasz się dławiącym pyłem, przezornie przez maskę gazową. Ah! Pustynia! Żyć nie umierać! Od trzech dni nie dotarłam do tej zaśniedziałej wioski Marrgth, a przecież zleceniodawca wyraźnie opisał jej położenie. Miał być blisko. Szlak miał być przejrzysty i prosty. Cel stary. Połowę zapłaty otrzymałam z góry, na koszty związane z podróżą, jednak postanowiłam przyoszczędzić na trzygarbnych Rabe, które z taką łatwością przemierzały pustynie. Teraz tego żałowałam i postanowiłam, że w drogę powrotną zakupię ścigacza. Zawsze chciałam mieć jednego, jednak w moim fachu raczej nie jest on jakoś szalenie atrakcyjny. Szczególnie taki, na jakiego było mnie stać. Tani, spalinowy i wydający dźwięk typowy dla silnika odrzutowego, słyszalny z wielu kilometrów.
  Wtem usłyszałam trzepot skrzydeł i coś białego wylądowało mi na ramieniu, marszcząc przy okazji piaskową, pustynną szatę. Obrzuciłam kruka pobieżnym spojrzeniem i wróciłam do wypatrywania celu mojej podróży. Ślepun zakrakał, zwracając na siebie uwagę. Ponownie spojrzałam na niego, a on pokazał mi strzęp gazety, który trzymał w pazurach. Wzięłam ją od niego. Na oderwanym fragmencie widniało imię i nazwisko mojego celu oraz jego nekrolog. Przystanęłam i przez chwilę wpatrywałam się tempo w skrawek papieru. Kruk uszczypnął mnie w ucho, domagając się zapłaty. Westchnęłam i z bocznej kieszeni plecaka wyciągnęłam kawałek cuchnącego mięsa skaga. Ptak natychmiast wyrwał mi je z dłoni i zaczął obgryzać na moim ramieniu.
  - Czyli ze zlecenia nici – mruknęłam, stojąc na środku pustyni, w skwarze słońca, bez perspektywy noclegu, czy choćby porządnego posiłku. – Ślepiec, nie rzuciło ci się w oczy żadne miasto?
Sięgnęłam dłonią do jego głowy, jednak on kłapnął na mnie z dezaprobatą dziobem. Dokończył resztę mięsa i spojrzał na mnie naburmuszony. Jego postawa zdawała się mówić: „Idź się utop.”
  - Jeśli w ciągu kilku dni nie dotrzemy do miasta to na pewno już nigdy więcej nie spróbujesz tej potrawki ze skorpiona kwiecistego, która tak bardzo ci smakuje – powiedziałam obojętnie, maszerując powoli po sypkim piasku.
  Kruk zamachał skrzydłami w zastanowieniu, potem wzbił się w powietrze i zawisł na chwilę, wskazując na kierunek nieco w lewo. Uśmiechnęłam się w duchu do siebie i ruszyłam za wskazaniem towarzysza. Ślepiec był bardzo pomocny, jeśli wiedziało się, czego najbardziej pragnie. A w każdym razie czego pragnie w tym momencie, bo czasem potrawka ze skorpiona nie wystarczała.
  Mijał dzień za dniem, a pustynia zdawała się nie mieć końca. Miałam naprawdę niesamowite szczęście, że Lore’sum są tak odporni na wysokie temperatury i nie tracą tyle wody, co przeciętni ludzie, bo prawdę mówiąc mój bukłak powoli ukazywał suche dno, co ani trochę mi się nie podobało.
  Wreszcie ujrzałam słabe zarysy jakichś budowli. Były jeszcze dość daleko, jednak podniosło mnie to na duchu. Zaczęłam maszerować raźniej, spodziewając się lada moment dotrzeć do terenów zamieszkałych. Terenów, które mogły mi zaoferować nocleg, ciepły posiłek i, co najważniejsze, nowe zlecenie. Gdyby nie zaliczka od tamtego mężczyzny moja sakiewka byłaby zdecydowanie zbyt pusta. Nie mówię, że jest dużo lepiej, jednak powinno wystarczyć na nowe zapasy.
  Miejsce, w którym się znalazłam po kolejnych kilku godzinach marszu nie było moim wymarzonym rajem, jednak zapewne było rajem dla kieszeni. Domy były zbudowane z czegobądź, powleczone czymkolwiek i nie rozlatujące się w drzazgi tylko dzięki wspaniałej zaprawie kurzibrud. Pustynny kruk siedział na dachu jednej z większych chatek z szyldem, na którym nadal znajdowało się i paliło zaledwie kilka neonów, a który musiał ongiś głosić „Szuler”.
  - Zakładam, że to karczma – powiedziałam do Ślepca. – Potem ci coś przyniosę.
  Zadowolony ptak załopotał skrzydłami i zniknął gdzieś w głębi „miasta”. Nim wróci będzie miał świetne rozeznanie w tych terenach i gdzie można liczyć na ochłapy mięsa, a gdzie zostawić kupkę odchodów. Szybko zapomniałam o towarzyszu, gdy znalazłam się we wnętrzu spokojnego baru, w którym barman, ubrany jak barman, brudną szmatką, wycierał brudne kufle na piwo. Podeszłam do kontuaru i usiadłam, jednocześnie odkładając plecak na miejsce, pod moimi nogami.
  - Co podać młodej damie? – zapytał uprzejmie, spoglądając na mnie znad swojego aktualnego zajęcia. Byłby dość przystojny, gdyby nie obejmujące niemal trzy czwarte twarzy oparzenie. Zarówno jego oczy, jak i włosy swoją barwą przywodziły na myśl zapach chmielu i dobrego piwa (nawet jeśli nikt, nigdy w życiu nie czuł tego zapachu, ani nie pił piwa). – Piwo? Wódki? Rumu?
  - Podajecie tu coś ciepłego do jedzenia? – mruknęłam, nie patrząc na niego. Zainteresowały mnie odmiany tutejszych świństw, którymi narkotyzują się mieszkańcy. Większość z nich wcale nie wyglądała tak tanio. Czyżby pozory miały mylić?
  - Smażone mięso talibuta z ćwiertaczkami – oznajmił. Przez chwilę się zawahałam. Nie słyszałam wcześniej o takim daniu, jednak głód przemógł wątpliwości.
  - Może być.
  Barman zniknął na chwilę, po czym wrócił z półmiskiem jakiegoś ciepłego mięsa i żółtego warzywa.  Wyglądało całkiem zjadliwie, więc nie czekając na nic zaczęłam jeść. Gdy został tylko kawałek talibuta z niechęcią zawinęłam go w jakąś szmatę i schowałam do plecaka. Zapłaciłam za posiłek, po czym zapytałam o nocleg. Gdy mężczyzna wyjaśniał mi, jak dostać się do pensjonatu panny Ede, jakiś nieznajomy, cały omotany białymi szatami pustynnymi podszedł do nas. W przeciwieństwie do mnie był wysoki, wzrostem przewyższał nawet barmana, choć ten nie należał do maluchów. Uhm… prawdę mówiąc nie mogłam wiedzieć, czy nie należał do maluchów, bo z mojej perspektywy wszyscy byli już tylko więksi.
  - Niech pan sobie nie przeszkadza, ja też szukam noclegu – oznajmił, zniekształconym przez szaty głosem.  Barman skończył wyjaśnienia, po czym odeszłam od kontuaru, a razem ze mną ów nieznajomy.

Ktoś?

1 komentarz: