czwartek, 17 marca 2016

Od Zero (CD Blade) - Show must go on

        Trzeba przyznać - Basanova mile Zero zaskoczył. Spodziewał się spaślaka nie wysiadającego ze swojego opancerzonego wozu. Do tej pory trafił tylko i wyłącznie na taki typ ,,przywódcy". Właściwie, jakim cudem takie typy zdobywają władzę? W stadach skagów i girallonów imponuje siła, potężna postawa i nieugięta wola. A wśród ludzi, jak widać, tylko i wyłącznie gotówka.
  Tajemniczy dowódca band nękających Armadillo okazał się z postury bardziej przypominać byłego komandosa, niż opływającą w kasę kluchę. Zero szybko połączył fakty. Teraz wydawało się logiczne, dlaczego Basanova był w stanie zorganizować porządne grupy bandytów, a nawet podporządkować sobie pomniejszych watażków. Jego poprzednicy ponosili klęskę z jednego, zasadniczego powodu: byli zbyt pewni siebie i za dużo wiary pokładali w swój portfel. Gdy więc jakiś z ich pachołków w końcu uświadamiał sobie, że aby zdobyć majątek wystarczy pozbyć się dowódcy w jako tako zorganizowane szeregi wkradały się nutki buntu. Dalej leci jak z górki - bandyci uświadamiają sobie jak potężną przewagą liczbową dysponują i rzucają się na wodza. A gdy ten ginie, rzucają się sobie nawzajem do gardeł, bo nie zamierzają się dzielić jego ,,spuścizną". Basanova natomiast niemal roztaczał wokół siebie aurę autorytetu.
  Jednak tym, co w chwili obecnej bardziej zwracało uwagę najemnika byli towarzysze herszta: pięciu zbrojnych. Tak, ,,zbrojni" to idealne określenie. W niczym nie przypominali byle jak uzbrojonych psycholi. Ubrani w lekkie, odrestaurowane czarne pancerze sił specjalnych, uzbrojeni w krótko lufowe automaty i mniejsze pistolety, a na dodatek poruszali się równo niczym roboty, co świadczyło o świetnym wyszkoleniu. Basanova zebrał wokół siebie najlepszych. Pozostało jedynie pytanie, czy wokół nie kryła się większa liczba tej śmietanki towarzyskiej. Zero nabrał ochoty, by spojrzeć w dół na swoją klatkę piersiową w obawie, że ujrzy na niej czerwone kropki celowników laserowych.
  - Masz rację - powiedział nagle Basanova, przerywając ciszę. - Dziękuję za odsączenie najsłabszych ogniw.
  W najemniku coś zaczęło się gotować z wściekłości. Nienawidził być porównywanym do siepacza. Jeszcze bardziej nie cierpiał być wykorzystywanym. Przywódca bandytów właśnie postawił mu dwa dobre powody do odcięcia jego łba. Blade, chociaż wypowiedź była właściwie odpowiedzią na jej zaczepkę, nie skomentowała tego. Jej podły uśmiech jednak zbladł, ustępując miejsca grymasowi czystego gniewu. Nawet Zero na miejscu Basanovy zacząłby się obawiać widząc nożowniczkę w takim stanie. Zwłaszcza, że widział do czego była zdolna.
  - Przejdźmy więc do prawdziwego testu - dowódca zaklaskał dwukrotnie i zaczął się wycofywać na bezpieczniejszą odległość. Na dany sygnał piątka zbrojnych uniosła automaty. Ku zgrozie łowców szczęk odbezpieczanych broni dotarł także z boków. Z lewej i prawej stało jeszcze po troje identycznie przygotowanych do walki mężczyzn.
  - Wiedziałem - mruknął Zero do siebie, ujmując rękojeść katany oburącz i odwracając się półbokiem do grup z przodu i z prawej, starając się obie ogarnąć wzrokiem.
  - To trzeba było ostrzegać - rzuciła kąśliwie Blade przeładowując Berettę i zwracając swoją uwagę na towarzyszy Basanovy.
  - Ci z lewej stoją na niestabilnej stercie - rzuciła półgłosem Mare. - Jedna fala i utkną pod żelastwem.
  - Więc ja strzelam do przodu...- zarezerwowała sobie miejsce blondynka.
  -...a ja znikam do trójki z lewej - podsumował Zero.
  - Czyli wszystko na miejscu? - skwitowała Siren i cała trójka kiwnęła głowami.
  - Spora pewność siebie jak na trójkę przeciwko dwunastu - zawołał Basanova przeładowując własny pistolet.
  Intrygująca osobistość. Nie wykluczał siebie z liczby przeciwników. Ba, był nawet gotów na ewentualną porażkę swoich ludzi. Może nie zamierzał samotnie mierzyć się z łowcami nagród. W razie gdyby zbrojni zawiedli zdołałby umknąć...albo miał jeszcze kilku w odwodzie. Jednak instynkt Zero przewidywał tą pierwszą opcję. Ludzie tacy jak Basanova mieli jedną słabość: pychę. Przecież lepszym zagraniem taktycznym było rozkazanie grupom z boku, by zostały w ukryciu i znienacka zalały łowców gradem z automatów w środku walki. Jednakże w odpowiedzi na zaczepkę Blade Basanova wprost nie umiał się powstrzymać przed pochwaleniem się liczebnością swojego plutonu egzekucyjnego.
  - Ale wiemy przecież jak to mówią na południu - zaczął. - ,,Show must..."
  Blade bezpardonowo strzeliła w środku wypowiedzi trafiając pierwszego z piątki naprzeciw w głowę. Jeden padł, zdjęty z zaskoczenia - pozostało dziesięciu i Basanova. W tym samej chwili Siren nie czekając uderzyła falą telekinezy w stertę po lewej i zaskoczona trójka straciła równowagę, utykając na jakiś czas w kupie żelastwa. Zero przeteleportował się zostawiając w miejscu gdzie stał swojego klona, który szybko zebrał serię z automatów, dając blondynce i Mare chwilę na uskoczenie za osłonę. Najemnik pojawił się tuż za trójką z prawej. Od razu wykonał obrót tnąc na wysokości szyi. Stal zgrzytnęła o kręgi, ale nie odcięła głowy zupełnie. Ten przywilej na tą potyczkę miał tylko Basanova. Następny obrócił się w jego stronę z automatem. Zero ciął od dołu, pozbawiając nieszczęśnika ręki i pchnął naprzód w mostek. Zanim zdążył wyrwać katanę obudził się trzeci z napastników. Łowca nie mając czasu na bardziej pomysłowy manewr wyszarpnął swój biedny, zniszczony przez Mare bagnet i zamachnął się byle jak w stronę zbrojnego. Nóż wbił się mu w udo i mężczyzna odruchowo krzyknął cofając się, dając Zero szansę na wyrwanie katany z jego martwego towarzysza. Ciął mieczem na ukos, celując w obojczyk rannego przeciwnika. Tym razem zrobił to tak aby ten samoistnie zsunął się z ostrza.
  Dwójka członków pierwszej piątki widząc jedynie błękitne błyski i martwych kompanów zaczęła strzelać w kierunku Zero. Najemnik rzucił się do przodu przekoziołkowując za najbliższą osłonę i chwycił za magnum. Zerknął w stronę Mare i Blade. Siren nie mógł dostrzec, ale po wystrzałach i zapadających się metalowych zaspach domyślił się, że zajęła się grupą z lewej. Blade natomiast zajmowała uwagę ostatnich trzech. Widząc, że mężczyzna w masce jest w dość fatalnym położeniu rzuciła jednym z noży w bok jednego z pozostałej dwójki. Odwróciła uwagę obojgu na tyle długo, by Zero zdołał wycelować i strzelić w łeb jednego z nich.
  - Hej! - zawołała blondyna. - Basanova daje nogę!
  Najemnik uznał to za wyzwanie.
  Przywódca bandytów starał się przemknąć między zaspami żelastwa. Cały czas jednak oglądał się za siebie, by nie dać się zaskoczyć któremuś z łowców. Gdy jednak za którymś razem ponownie skierował głowę przed siebie nadział się na pięść w szarej rękawicy. Upuścił pistolet i upadł, szybko jednak podniósł się na nogi. Zero wyprostował ręce ze splecionymi palcami i sięgnął po katanę.
  - Phi! - parsknął Basanova. - Tak po prostu? Obawiasz się pojedynku na pięści chuderlaczku?
  - ,,Chuderlaczku"? - powtórzył najemnik. - Wiesz w co się pakujesz?
  - No dalej, zobaczymy czy i bez koleżanek jesteś taki cwany - rzucił wyzywająco przywódca bandytów.
  W sumie...czemu nie?, pomyślał Zero i jako pierwszy wyprowadził uderzenie. Basanova uniknął go i zaskakująco szybko doskoczył do łowcy nagród, zadając cios hakiem od dołu. Najemnik oberwał w żebra zdziwiony, ale od razu zrewanżował się szybką ripostą w nasadę nosa. Następny szeroki zamach Basanovy zdołał już uniknąć dołem (co bacząc na jego wzrost łatwe nie było) i walnął ponownie w podbródek mężczyzny. Teraz jego ciosy były już bardziej chaotyczne i wściekłe, przez co Zero łatwiej było je omijać. Nagle jednak dowódca wyszarpnął zza pasa drugi pistolet i wypalił z bliska. Najemnik teleportował się w ostatniej chwili. W sumie mógł się tego spodziewać. Pojawił się obok Basanovy, chwycił go za przegub i wykręcił rękę zmuszając do puszczenia broni. Mężczyzna jednak wydostał się z chwytu, po czym zwrócił na wprost podnosząc gardę. Wtedy jednak Zero mając serdecznie dosyć tej durnej zabawy wyszarpnął katanę i zadał poziome, szerokie cięcie.
  Siła ciosu sprawiła, że nawet nie poczuł oporu. Stanął jedynie ze skierowaną już ku dołowi bronią, a przed nim dalej stał Basanova. Po sekundzie jego ciało zwiotczało i upadło, a idealnie odcięty łeb potoczył się po piachu.

Mare? Blade? To chyba tyle jeśli chodzi o Basanovę :P Wybaczcie stan opowiadania, mnie też opuściła wena na bijatyki *^*

Od Takedy - Żadna praca nie hańbi

        Takashi po raz któryś tego dnia pożałował, że jest telepatą. Znaczy, nie żeby jego dar mu przeszkadzał, czy coś w tym stylu. Nie chciał się go pozbywać. Możliwość porozumiewania się z ludźmi bez używania języka była całkiem pomocna. W życiu by się jej nie pozbył...ale gdyby tylko mógł, to chętnie by się zamienił za inną umiejętność. Na przykład super szybkość. W połączeniu ze stylem walki Takedy i jego unikalną bronią byłby niepokonany. Przemieszczałby się w mgnieniu oka z miejsca na miejsce, zawsze atakowałby pierwszy i unikał jeszcze zanim przeciwnik sięgnie celu.
  A teraz, na przykład, chciałby umieć stać się niewidzialnym. Idący niemal pustą ulicą chłopak w niebieskim kombinezonie o nieskażonej trudami życia twarzy ściągał każdą parę oczu w zasięgu dziesięciu metrów. Wścibskie spojrzenia przylepiały się jak muchy do lepu, natomiast wrogie, rozpoznające w nietypowym przechodniu arkana, kłuły niczym sztylety. Mogłem założyć tą maskę, pomyślał wyczuwając falę negatywnych emocji w umysłach wokół. Wziął głęboki oddech. Przecież nie można się całe życie ukrywać. Po to tutaj przyszedł. Jeśli nie chce być uznawany za ,,kolejnego arkańskiego snoba" musi dać talosanom powód do innego myślenia. W końcu to dlatego zdecydował się zostać łowcą nagród. Tylko teraz wymagałoby znaleźć pierwsze poważniejsze zlecenie...
  Zlecenie, które czekało za progiem baru. Takeda widząc stojące wzdłuż ulicy obite metalem samochody przypominające wozy campingowe był już pewien, że dobrze trafił. Wszedł do dusznego, cuchnącego dymem papierosowym i alkoholem pomieszczenia, czym od razu ściągnął na siebie uwagę kilku osób. Zignorował kolejne ciekawskie spojrzenia i skierował się od razu do barmana.
  - Dzień dobry - powiedział wesoło przybierając jak najbardziej pogodny uśmiech.
  - Zależy dla kogo - właściciel lokalu zmierzył go zgoła mniej przyjaznym wzrokiem. Chłopak już wyczuł, że ma do czynienia z zaciekłym wrogiem arkan. Westchnął i przeszedł do sedna:
  - Szukam właściciela tej karawany na ulicy. Podobno obiecuje nagrodę za ochronę.
  Barman ponownie zmierzył Takedę, tym razem jednak nie przemawiała za tym pogarda czy wstręt, a raczej niedowierzanie. Szybko jednak wzruszył ramionami i skinął głową w stronę stolika zajętego przez trójkę mężczyzn. Rozpoznanie, który z nich jest kupcem nie było trudne. Takashi odchrząknął odrywając trójkę od gry w karty.
  - Pan Houck? - zapytał patrząc na najniższego z mężczyzn o równo ostrzyżonej bródce i pasemkach siwizny na głowie. Facet zgasił papierosa.
  - Zapewne tak - odparł, zdecydowanie bardziej wyluzowany niż jego kompani. - A o co chodzi?
  - Ja w sprawie zlecenia - wyjaśnił chłopak.
  Kupiec od razu bardziej się zainteresował. Siedział w mieście wystarczająco długo, nadszarpując tym znacznie swoją cierpliwość. Jedyny sposób, by się z tej dziury wyrwać i nie zginąć w którymś z kanionów to wynajęcie ochroniarza. Nie umiał się zgodzić na byle jakiego najemnika - tutaj potrzebny był łowca nagród. I chociaż ten przed nim nie wyglądał na weterana, Houck nie czuł się zawiedziony. Życie nauczyło go nie oceniać książki po okładce. Cholera wie, co ten dzieciak może potrafić.
  - No to teraz możemy gadać! - wstał zadowolony, zacierając ręce. - Łowca nagród czy ranger? Po tej minie wnioskuję, że pierwsze - kupiec uśmiechnął się nieznacznie widząc skrzywienie Takedy przy drugiej nazwie. Najwyraźniej nie lubił być porównywany do rangera. Podszedł do niego i klepnął chłopaka w plecy. - Kwestię ceny omówimy może już na zewnątrz, co?

        - Panie Takahashi! Proszę tu na moment!
  Takeda zerwał się natychmiast ze swojego miejsca na pace pickupu. Świeżo ostrzone brzytwy łańcucha schowały się ze szczękiem i metalowy pejcz zwinął się na swoje miejsce. Chłopak wszedł na dach kabiny i przeskoczył na jadący przed samochodem amatorsko opancerzony wóz. Przebiegł po nim, przeskoczył na następny wóz i na wysokości kabiny przykucnął, by usłyszeć co też chce od niego Houck. Kupiec prowadził jeden z dwóch przewożących ładunek wozów. Pochód był prowadzony i zamykany przez dwa ciemnozielone pickupy.
  - Coś się stało? - zapytał chłopak wychylając się niebezpiecznie aż zwisał głową w dół leżąc na dachu wozu. Kupiec drgnął zaskoczony.
  - Cholera jasna, szybki jesteś - rzucił z przekąsem. Wskazał ręką przed siebie - Widzisz ten kanion? - Takashi skinął głową. - Nazywamy to Przedsionkiem Piekła. Wąwóz jest niemiłosiernie długi, szeroki jak przeciętna ulica i dość płytki. Trudno jednak z dołu dostrzec, czy coś na nas nie czai, a już jeden strzelec może narobić tu kabały. I tu się tak naprawdę zaczyna pańska robota. Oczy i uszy otwarte, gębę zawrzeć, bo jeszcze much nałapiesz. Wszystko jasne? - Takeda ponownie kiwnął potakująco. - No to jedziemy.
  Chłopak przyklęknął na dachu i spojrzał w owy złowrogi kanion. Wziął głęboki oddech, rozwinął na próbę trochę łańcucha, po czym założył swoją metalową przyłbicę. Już zdążył się kilkakrotnie przekonać, że chociaż nie osłania całej głowy to lepsze to niż nic. Usiadł po turecku, lustrując krawędzie wąwozu zarówno wzrokiem jak i szóstym zmysłem. Ściany kanionu były może jakieś trzy razy wyższe od wozów karawany. Rzeczywiście, nawet stając prosto ciężko było dostrzec czającego się za krawędzią przeciwnika. Próbował równocześnie lustrować brzeg przed sobą i wyczuwać kogokolwiek za sobą. Szybko jednak zmienił podejście. Zamknął oczy i przyłożył dwa palce do skroni, skupiając się już tylko i wyłącznie na szóstym zmyśle. Oczy mogły go oszukać, ale umysł nie.
  Rozpoznał umysł skupionego na drodze pana Houcka oraz kierowcy drugiego wozu. Następnie wyczuł świadomości ich czterech towarzyszy w dwóch pickupach. Odseparował te przebłyski, by móc w każdej chwili wyczuć jakikolwiek nowy. Ale pustynia wydawała się pusta. Wkrótce wyczuł, że spięcie wszystkich powoli ustępuje nudzie. Najszybciej podpadli jej wynajęci przez kupca ochroniarze. Wszyscy, poza Takedą. Chłopak mimo rozpraszających go przebłysków rozbawienia ze strony zabijających czas kompanów dalej uparcie skupiał się lustrując okolicę w poszukiwaniu czających się bandytów. Siedział z zamkniętymi oczami, niczym posąg. Czas mijał, a Takashi zdążył już stracić jego poczucie. Ile już minęło? Jak długi może być ten cholerny kanion? Odgonił podobne myśli. W wypadku gdy tak naprawdę był jedyną czujną osobą w kompanii nie mógł sobie pozwolić na rozkojarzenie. A pustynia nadal była martwa. Aż nagle Takeda wyczuł cudzy umysł. Był to jedynie przebłysk, z przodu od strony do której siedział tyłem...
  Przebłysk satysfakcji kogoś, kto właśnie oddał celny strzał.
  Chłopak gwałtownie zerwał się z miejsca i odtoczył w bok, od razu podnosząc się na jedno kolano, zwrócony w tył. Miejsce gdzie przed sekundą siedział przeszyła kula. Przez tłumik i odległość wystrzału nie szło usłyszeć, jeśli się go nie spodziewało. Jednak chwilę potem do kanionu zeskoczyli bandyci. Kompani w pickupach w końcu zareagowali i sięgnęli po broń. Rozległy się pierwsze strzały. Takedzie długo nie dane było siedzieć w miejscu - na wóz zeskoczyła dwójka napastników. Bandyci widząc, że ich przeciwnik nie ma przy sobie żadnej broni palnej poczuli się naprawdę pewni siebie. Zaraz jednak Takashi wykonał półobrót biorąc szeroki zamach i w stronę pierwszego z nich poszybowało ostrze na długim łańcuchu. Przebiło ramię zaskoczonego mężczyzny na wylot. Wtedy Takeda pociągnął łańcuch w swoją stronę i ze stalowej liny wysunęły się pary sierpowatych ostrzy. Bandzior pociągnięty do przodu niemal nadział się na wyprostowaną w krótkim kopnięciu nogę łowcy nagród. Łańcuch w akompaniamencie bolesnego okrzyku wyszarpnął się z ciała mężczyzny, który oberwał jeszcze w bok głowy przedramieniem i zleciał z dachu wozu. Jego towarzysz nie czekając wystrzelił z rewolweru. Takashi uniknął pocisku i ponownie wystrzelił stalową linę, tym razem oplątując ją wokół nogi przeciwnika. Szarpnął i bandyta runął na plecy uderzając potylicą w blachę. Chłopak wykorzystując siłę mechanizmu wciągającego pociągnął napastnika dalej, rzucając nim w ścianę kanionu.
  Odwrócił się chcąc ruszyć na pomoc panu Houckowi. Wtedy jednak jego maskę na wysokości policzka musnęła kula z rewolweru. Takeda podziękował w duchu za własną ostrożność, kiedy decydował się jednak ją założyć. Zwrócił się do kolejnego napastnika. Na pierwszy rzut oka nie różnił się wiele od reszty bandytów. Mężczyzna w skórzanej masce i kowbojskim kapeluszu wydawał się jednak bardziej pewny siebie. Przekrzywił głowę, jakby właśnie oglądał ciekawy okaz przyrodniczy.
  - Jesteś młodszy niż mi się wydawało - powiedział spokojnie, jakby nie byli w środku napadu na karawanę i to jeszcze po przeciwnych stronach barykady. - No nic, pozostaje liczyć, że dasz mi więcej rozrywki niż reszta ,,ochroniarzy".

Erron? Masz swój napad, Nyan :P

środa, 16 marca 2016

Od Kaina - Jak Kuba bogu...

        Pierwszym, co dało Kainowi znać, że jednak żyje, była pękająca od bólu czaszka.
  Mężczyzna otworzył niemrawo oczy, zamrugał. Uderzyło go światło lampy rtęciowej, powodując kolejne nieprzyjemne ukłucia w potylicy. Czuł się, jakby ktoś zastąpił jego mózg kamieniem i zapchał mu uszy trocinami. Z nielogicznym trudem przyłożył brodę do piersi, patrząc w stronę swoich nóg. A w dole świeciły lampy. Kto i po jaką cholerę wiesza lampy...
  Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że wisi głową w dół.
  Rozejrzał się po pomieszczeniu, starając się ograniczać gwałtowne ruchy głową do minimum. Mały, dobrze oświetlony pokój. Jedynie rogi pomieszczenia pozostawały ciemnymi plamami cieni. Ocenił własny stan. Koleś, który go tutaj uwiązał chyba wiedział co robi. Nogi spętał w kostkach węzłem zaciskowym - ciężar Marcusa ścisnął pętlę ciasno, nie pozwalając na żaden ruch. Nie czuł nóg, więc gdyby teraz podciągnął się i rozpętał, po opuszczeniu na ziemię zwaliłby się jak długi. Hałas ściągnąłby strażników, cały plan był więc nieopłacalny. Ale i tak nie mogło by do takowej sytuacji dojść: goryle pomyślały o związaniu mu rąk. Kolejna warstwa lin przyciskała mu przedramiona do pasa. Dłońmi również nie był w stanie poruszyć.
  Pięknie Flint, pomyślał, choć i to wymagało wiele wysiłku. Cudownie! Jeśli zaraz nie zdarzy się cud, to skończysz marnie za niespłacenie długu...Co za chu*owa śmierć.
  Cud nie nadciągał jeszcze jakiś czas. Minuty dłużyły się mu niemiłosiernie. Przez narastający w głowie szum krwi tracił poczucie orientacji. Nagle pozycja w jakiej się znajdował wydawała się naturalna. Tak, przecież wiszenie głową w dół nie jest takie złe. Czuł, że już nie będzie w stanie stanąć na nogach. Jego umysł ponownie opadał w odrętwienie. Zaczynał się rozpływać, wracać w stan błogiej nieświadomości...
  - Pssst! Szefie?
  Szept przywrócił Kaina do rzeczywistości. Od bardzo dawna się tak nie cieszył z dźwięku tego jedynego skrzekliwego głosu. Rozejrzał się wokół aż trafił na parę czerwonych diod błyszczących w rogu pod sufitem.
  - Xander...! - wychrypiał. - Szybko, bierz się za liny.
  - Aye aye sir! - rozległ się stukot metalowych nóżek i z cienia wychynął pająkopodobny robocik wielkości wiewiórki.
  Bywały dni kiedy Xander był największym wrzodem na tyłku, ale w takim jak ten Flint czuł niebywałą ulgę, że jeszcze go nie wyrzucił z pędzącego wozu. W sumie...pewnie i tak by to przeżył. Pytanie, czy nie stwierdziłby, że ma dość wracania z takich przymusowych wycieczek. Mogli się nienawidzić ile chcieli, ale żaden nie przetrwałby długo bez drugiego. Robot przeszedł po suficie i zatrzymał się przy haku, na którym zawieszono Kaina. Ten jednak syknął szybko:
  - Zwariowałeś?! Ręce, do cholery!
  Xander mamrocząc niekoniecznie miłe słowa pod nosem zszedł po jego nogawce do przywiązanych do pasa dłoni. Pierwsza para dłuższych odnóży rozszczepiła się w podwójne cienkie ostrza i robot rozpoczął pracę.
  - Jak się tu dostałeś? - zapytał Flint.
  - Kanały wentylacyjne - odparł krótko Xander.
  - Strażnicy?
  - Jeden w korytarzu. Śpi, na zdrowie.
  Lina puściła i ręce Marca opadły bezwładnie. Pokręcił nimi w nadgarstkach, zgiął i rozprostował palce. Gdy już odzyskał w nich czucie spróbował podciągnąć się w górę. Jednak taki szok jak zmiana pozycji okazał się dla jego głowy zbyt wielki. Wziął jeszcze kilka oddechów i podjął kolejną próbę. Chwycił się rękoma za nogawki spodni, po czym z trudem podciągnął do haka, na którym go zawieszono. Gdy kuląc się chwycił go oburącz, skinął głową Xanderowi. Robocik wspiął się po nim, uczepił sufitu i zaczął ciąć linę krępującą nogi mężczyzny. Po chwili skończył i Kain aż sapnął z wysiłku, gdy bezwładne kulasy pociągnęły go w dół. Pomachał nimi chcąc przywrócić sobie krążenie. Gdyby teraz skoczył, straciłby równowagę i chociaż ufał, że Xander rzeczywiście uśpił strażnika na korytarzu, nie chciał robić zbędnego hałasu. W końcu puścił się i wylądował względnie lekko. Kolana oczywiście mimo wszystko go zawiodły - gdy tylko nogi przyjęły zapomniany już ciężar ugięły się zmuszając Marcusa do podparcia się rękoma. Xander zeskoczył z sufitu na ramię mężczyzny gdy ten już wstał.
  - Dobra, gdzie zabrali moje skarby? - rzucił Flint ostrożnie uchylając drzwi.
  - Pokój naprzeciwko - odparł robocik. - Tylko zanim tam wejdziesz...
  Nie dokończył. Marc przesadził korytarz niemal jednym susem i wszedł do środka. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to stół naprzeciwko, a na nim jego kochane Beretty M9 oraz zawartość kieszeni łowcy nagród. Xander już chciał zwrócić uwagę Kaina na jeden dość istotny szczegół, ale ponownie nie dano mu dojść do głosu, bowiem ten rzucił się do swojej własności niczym pies na widok wracającego właściciela. Ucałował oba pistolety i umieścił je w kaburach przy pasie po czym zaczął przetrząsać resztę rzeczy. W końcu na jego twarz wpełzł gniewny grymas.
  - Sukinsyn! - warknął. - Zjadł mojego batonika!
  - Szefie! - Xander dźgnął go w ucho. - Pod ścianą...
  Kain obejrzał się. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie byli w pomieszczeniu sami. Pod ścianą półleżał związany, ciemnoskóry mężczyzna w stroju typowym dla łowców nagród i rangerów...
  Squeeze.
  Na twarzy Flinta pojawił się paskudny uśmiech. Robot dostrzegł go i mimo świadomości do czego zdolny jest jego właściciel w takim stanie również poczuł niezdrową satysfakcję. Nadszedł czas zemsty...
  - Pssst! Squeeze? - Kain kucnął przy ,,towarzyszu" i potrząsnął go za ramię.
  Mężczyzna otworzył oczy i spróbował się cofnąć. Co jak co, ale ostatnia osoba, którą chciałby widzieć nad sobą z nożem w ręku, to właśnie Marcus Flint. Zdradzony przez niego Marcus Flint.
  - Marc! Uwolniłeś się... - wymamrotał przerażony.
  - Bystrzacha z ciebie - odpowiedział Flint, chwycił jego przeguby...i rozciął pęta.
  - Ty... - mruknął zdziwiony.
  - Pomagasz mi się stąd wydostać - dokończył z uśmiechem Marcus. - A teraz wstawaj, musimy stąd spadać.
  Squeeze z niedowierzaniem i niemą euforią wstał z miejsca. W pokoju nie było jednak jego sprzętu (goryle Monetta najwyraźniej uznały jego spluwy za zbyt drogi sprzęt i zostawiły jedynie Beretty Kaina), pozostało mu więc ufać, że Flint równie dobrze strzela po ciemku jak i za dnia. Łowca nagród wychylił się za róg. Mężczyzna puścił przodem swojego małego robota.
  - Leć po Wheeliego - polecił krótko i pajączek zniknął w mroku z cichym stukotem metalowych odnóży.
  Machnął ręką na Squeeza i obydwoje ruszyli korytarzem, trzymając się przeciwnych ścian. Tam, na krześle, rzeczywiście siedział śpiący strażnik. Ranger minął go bez zbędnych komentarzy, Kain jednak nie mogąc się powstrzymać wygrzebał z kieszeni marker i z miną artysty przy pracy dorobił nieszczęśnikowi wąsy, monokl i kozią bródkę. Już chciał dorzucić jeszcze wymowny symbol na czole, ale syknięcie jego towarzysza postawiło go do pionu. Ruszyli dalej przemykając obok półprzymkniętych drzwi. Z pomieszczeń dochodziły czasem jakieś urywki rozmów bądź śmiechy, jednak poza tym wszyscy chyba przysypiali na warcie nawet bez pomocy strzykawki Xandera.
  W końcu dotarli do podwójnej bramy. Jedno skrzydło było uchylone. Kain pozwolił Squeeze'owi otworzyć je szerzej. W razie czego to on by oberwał pierwszą kulą i to Marc miałby ze sobą element zaskoczenia. Ale nic się nie wydarzyło, co było dobrym omenem. Przed fabryką znajdował się spory betonowy plac. Nie był dobrze oświetlony, gdyż nie było ku temu potrzeby - otwarta przestrzeń już i tak dawała sporo czasu na oddanie strzału z okna lub dachu. Flint spojrzał na kolor nieba. Po raz kolejny podziękował w duchu zmysłowi taktycznemu jego robota. Xander na akcję ratunkową wybrał około godzinę przed wschodem, kiedy zaczynało już się rozjaśniać i wartownicy byli najbardziej padnięci. Stojący drugą zmianę człowiek już nie myśli o pilnowaniu placu, bo skoro przez całą noc nic się nie wydarzyło, to co by się miało dziać teraz? Typowy błąd średnio przeszkolonego bandziora.
  Kain w ostatniej chwili chwycił Squeeza za rękaw kurtki. Ten rzucił mu spojrzenie w stylu ,,Co jest...?", na co Marcus odpowiedział mu niemym ,,Cierpliwości". Po kilku minutach dotarło do nich warknięcie silnika i na plac powoli, bez zbędnego hałasu wtoczył się stuningowany Mustang Interceptor z wyłączonymi światłami.
  - Teraz biegiem! - rzucił Flint i ruszył pierwszy w stronę samochodu.
  Squeeze długo z tyłu nie zostawał. Marcus dopadł pierwszy do drzwi kierowcy, wsiadł i machał ręką ponaglająco do rangera. Czarnoskóry mężczyzna dobiegł z uczuciem nieopisanej ulgi do drzwi od strony pasażera, pociągnął klamkę...i przeklął w myślach swoją naiwność. W tym samym bowiem momencie szczęknęły zasuwki blokady i pozostało mu jedynie patrzeć na zadowolony uśmiech siedzącego w wozie łowcy nagród. Kain uchylił szybę z wyrazem tryumfu patrząc na szarpiącego za klamkę Squeeza.
  - Czegoś ty się nieszczęśniku spodziewał? - zapytał złośliwie.
  - Marc, nie zgrywaj się! - warknął Squeeze.
  - JA się zgrywam? - Marcus wyjął z kabury jedną z Berett i wystawił ją przez okno celując w niebo. - Wypadało się zastanowić zanim mnie sprzedałeś Monettowi.
  Ranger pojął co za chwilę się wydarzy i cofnął się od wozu przerażony.
  - Nie zrobisz tego - wysyczał.
  - Wybacz, Squeezie - łowca nagród uśmiechnął się paskudnie. - Chyba poróżniły nas profesje.
  Nacisnął spust.
  Odgłos wystrzału rozpoczął reakcję łańcuchową. Pilnujące bocznych wejść psy zaczęły nagle ujadać, rozległy się okrzyki zdziwienia, a w oknach fabryki zapalały się światła. Kain nie czekał na przedstawienie. Nadepnął pedał gazu i silnik Wheeliego zaryczał porywając samochód do jazdy. Jeszcze zanim Squeeza dopadli ludzie Monetta, Mustang zniknął za wydmami razem z usatysfakcjonowanym zemstą łowcą nagród.

wtorek, 15 marca 2016

Erron - Samotny rewolwerowiec

xXKyraRosalesXx
Pseudonim: Właściwie to nie przywykł do anonimowości, nie widzi też problemu w przedstawianiu się. W końcu i tak swoje imię i nazwisko zmyślił, więc co za różnica? Starzy znajomi jednak (często złośliwie) nazywają go Kojotem, Wilkiem albo Szakalem.
Imię: Erron
Nazwisko: Black. Może i mało oryginalne, ale lepsze niż Smith czy jeszcze inne. To akurat mu przypadło do gustu.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 29 lat, chociaż może dawać wrażenie zdecydowanie starszego
Rasa: Człowiek, a konkretnie talosańczyk z krwi i kości.
Rodzina: Nic na ten temat nie mówi, a jeśli już ktoś nie daje mu spokoju to wymyśla pierwszą lepszą historyjkę, byleby tylko mieć święty spokój. Każdemu jednak przedstawia zupełnie inną bajkę, bo nie potrafi się zdecydować na którąś z wersji.
Miłość: Na stałe? To mamy problem: ten pustynny pies łatwo nie da się uziemić. Kobieta, która zwróciłaby jego uwagę na dłuższy czas musiałaby mieć równie nie po kolei w głowie co on.
Aparycja, cechy szczególne: Erron jest średniego wzrostu mężczyzną o wyglądzie typowego zawadiaki. Dobrze zbudowany i wiecznie wyprostowany z dumnie uniesioną głową, dzięki czemu nawet wyższym od siebie daje wrażenie większego. Charakterystycznymi cechami jego ubioru zdecydowanie są zdobiony pustymi łuskami po nabojach kowbojski kapelusz i skórzana maska. Obu z własnej woli nie zdejmie. Swoje nakrycie głowy zwykł traktować wyjątkowo sentymentalnie i jego kradzież może się niedobrze skończyć dla złodzieja, nawet jeśli zrobił to dla żartu (w takich wypadkach Kojot traci poczucie humoru). Co do maski, to istnieją dwa powody. Pierwszy: Black uwielbia wprawiać swoich rozmówców w niepewność. Ludzie zakrywający twarz budzą w jednych nieufność, a u drugich niezdrowe zainteresowanie. Drugi: wygląd. Tak, ten uparciuch po prostu wstydzi się własnej facjaty, a przynajmniej jednego jej fragmentu. Otóż lewy policzek i szczęka pod nim noszą blizny po poważnym oparzeniu, które dogłębnie oszpeciło twarz Errona. Górna warga po tej stronie jest jakby nadszarpnięta i brakuje małego kawałka policzka, przez co w wyrwie zawsze widać zęby, a Szakal może uśmiechać się jedynie przeciwnym kącikiem ust. Nie tylko twarz mężczyzny budzi grozę. Równie paskudne ślady nosi na ramionach: dziesiątki równoległych i przecinających się kresek, jakby ktoś liczył na jego skórze dni odsiadki. Sama skóra Blacka ma czerwonawy odcień od lat przebywania na pustyniach, a wokół oczu - koloru stali - mimo wieku zebrała się spora liczba zmarszczek. Jego szatynowe włosy są w opłakanym stanie: suche i obszarpane jak słoma, sięgające nieco poniżej ucha. Kojot nosi także stary brązowy płaszcz, a pod nim lekki czerwony pancerz. Wysokie buty również obite są metalem. Głos ma zachrypnięty, przez większość czasu zniekształcony przez maskę.
Charakter: Jedno co powinieneś wiedzieć na starcie, to fakt, że Erron jest typowym oszustem, któremu nie należy w żadnym wypadku ufać. Wychował się według zasady ,,Jedz, lub zostań zjedzony" i nadal pozostaje jej wierny. To kanciarz i szuler (zarówno w przenośni jak i dosłownie - nie polecam grać z nim w karty na pieniądze). Lubi czerpać zyski z cudzej roboty, co jednak nie zalicza go do leniwych. Wręcz przeciwnie - by uzyskać oczekiwany efekt musi się nierzadko sporo napracować. Głównie dlatego, że nie każdego da się okręcić sobie wokół palca od razu. Jest świetnym aktorem i kłamcą. Na dodatek potrafi być niesamowicie przekonujący. Tak, sztukę konwersacji opanował do perfekcji. I, co ciekawe, nie wykorzystuje jej tylko dla własnych korzyści. Blackowi sama rozmowa sprawia dużo satysfakcji. Trzeba przyznać, że może być całkiem ciekawym rozmówcą. Nie straszą go żadne tematy i nawet jeśli na czymś się nie zna, to chętnie o tym posłucha i dorzuci parę groszy. O ile czasem może być trudno odczytać jego emocje, stosunkowo łatwo rozpoznać kiedy jest poddenerwowany albo zniecierpliwiony. Bawi się wtedy noszoną w kieszeni pamiątkową monetą, przekładając ją między palcami i podrzucając. Kojot posiada wyjątkowo dręczące, świdrujące spojrzenie - jego jasnoszare oczy często są jedynym po czym można rozpoznać nastrój mężczyzny. No jest jeszcze śmiech...wyjątkowo paskudny, często wisielczy i przeważnie w nieodpowiedniej ku temu chwili. Sam Erron ma dość czarne poczucie humoru i nie ma co się o tym zbytnio rozpisywać. Ma jedną słabość, a przynajmniej w jego mniemaniu to na pewno nie zaleta - jest dość empatyczny. Widok cudzego cierpienia nigdy nie był dla niego przyjemny, ale tylko gdy idzie o osoby zupełnie bezbronne. W większości przypadków jednak nie robi z tym zupełnie nic. Pozostaje kamiennym, obojętnym posągiem, w duszy przeklinając siebie i twórców wszelkich ludzkich cierpień. Czasem jednak w jakiś drobny sposób pomoże. Robi to jednak w taki sposób, że sztuką jest zauważyć jego wkład. Tym sposobem od czasu do czasu ulży swojemu sumieniu równocześnie nie rujnując zapracowanej przez lata reputacji nieczułego, samotnego rewolwerowca. Nie lubi plątać się w cudze problemy, dlatego też pozostaje mu jedynie w duchu współczuć innym. Szakal zawsze był dość bezpośredni, zarówno w słowach jak i czynach. W wypadku, gdy mowa zawodzi, albo Blackowi kończy się cierpliwość, najemnik nie waha się przechodzić do rękoczynów. Nie jest zwolennikiem dyplomacji - woli dokładniejsze, bezpośrednie, staroświeckie metody. Czasem wymagają one jednego precyzyjnego strzału z rewolweru, chociaż Erron nie ukrywa, że lubi tradycyjną bójkę na pięści oraz noże. Zwykł korzystać z dość unikalnej ,,wizytówki". Otóż gdy ktoś już napracuje się i trafi na jego listę wrogów (co o dziwo łatwe nie jest, bo większość naprzykrzających się osób po prostu olewa) Black rezerwuje mu jeden nabój i na nim graweruje imię nieszczęśnika. Taką ,,dedykację" wręcza adresatowi gdy tylko ma ku temu okazję. Bywa, że dla tych naprawdę upierdliwych i wytrzymałych zostawia nawet pięć kul. Niektóre może oszczędzać całe lata na odpowiednią okazję. Trudno jednak stwierdzić, czy fakt, że twoje imię, nazwisko bądź pseudonim widnieje na kuli od rewolweru zarezerwowanej specjalnie dla ciebie jest przywilejem, czy klątwą. Drugą charakterystyczną cechą Kojota jest jego znajomość literatury pięknej. Mimo pozorów mężczyzna jest świetnie obeznany w poezji i nierzadko ją cytuje. Pech chciał, że cały zbiór książek dawno został rozkradziony bądź zagubiony. Całe szczęście Szakal ma świetną pamięć.
Częste miejsca pobytu: Kojot jest jak każdy inny pustynny pies - lubi się pałętać wśród piaskowych wydm. Często trzyma się przypadkowych band grasujących na kupców przy kanionach
Song Theme: Dogs of War - Blues Saraceno
Stopień rozgłosu: 1 (0/500 PD)
Sojusznicy: Brak
Wrogowie: Na kulach na razie imion brak, a przynajmniej wśród łowców nagród.
Broń: Dwa rewolwery z przedłużonymi lufami (jeden z dokręconą lunetą), para noży do walki wręcz, często korzysta także ze znalezionych na miejscu strzelb lub karabinów.
Umiejętności: Jak można się domyślić Erron jest nie byle jakim rewolwerowcem - posługiwanie się tego typu bronią opanował do perfekcji. Strzały oddaje szybko i celnie. Zawsze liczy wystrzały, by w którymś momencie nie usłyszeć zgubnego, pustego szczęknięcia zamiast oczekiwanego huku. Zwykł broni palnej używać nawet w bliskich starciach. W jego rękach nawet pozbawiony amunicji rewolwer może stać się śmiertelną bronią, zwłaszcza, że kolby broni Blacka są idealnie wyważone i w razie czego trzymane za lufę sprawują się idealnie jako obuch. Z nożem Kojot także radzi sobie nie najgorzej, podobnie w walce bez broni. Erron w większości przypadków w starciu stawia na szybkość reakcji. Stara się przewidywać ruchy przeciwnika, by jakoś go zaskoczyć i wytrącić z rytmu. Co do mniej destrukcyjnych zdolności, Szakal dobrze gra na gitarze. Może śpiewać i tańczyć nie potrafi, ale słuch do muzyki ma dobry. O ile nie jest też mistrzem kierownicy, to świetnie radzi sobie w siodle. Niezależnie od dosiadanego zwierzęcia, jeśli ma więcej niż dwie nogi i porusza się po ziemi - Erron sobie z nim poradzi. Można stwierdzić, że ma rękę do zwierząt.
Towarzysz: Póki co brak. Nie da się jednak ukryć, że mężczyzna zdecydowanie łatwiej zdobędzie psa lub wierzchowca niż dziewczynę.
Nick na howrse: NyanCat^._.^~

poniedziałek, 14 marca 2016

Od Mima - Szkatułka

        Wczesny ranek to najspokojniejsza część dnia w miastach, szczególnie dla karczmarzy. Sale jadalne i kuchnia świeciły pustkami, goście smacznie spali w wynajętych pokojach, bądź leżeli zalani w trupa pod stołami. Ten dzień nie był inny. Wysoki mężczyzna obrzucił wzrokiem swoją karczmę. Obawiał się, że po jego wczorajszej nieobecności zastanie tylko zgliszcza. Jak się jednak okazało bar stał i to nawet w niezłym stanie. Uśmiechnął się zadowolony z pracy swoich dziewcząt i stanął za barem zaczynając robić względne porządki. Domyślał się że wszyscy pracownicy smacznie śpią sami, bądź nie. To też nie zamierzał nikogo budzić. Wręcz przeciwnie, chwilowy brak jakichkolwiek oczu w pobliżu był mu bardzo na rękę. Rozejrzał się jeszcze raz na boki by upewnić się że pijani goście na ziemi nie będą w stanie wstać ciągu najbliższej godziny jak ktoś ich wyrzuci do rynsztoku. Był sam, w całkowitej ciszy. Pochylił się znikając za blatem. Odsłonił drzwiczki za którymi stała mała, ale dobrze zaryglowaną skrzyneczka. Sięgnął po klucz za koszulą. Mechanizm z cichym zgrzytem otworzył się ukazując mężczyźnie swoją zawartość. W jego oczach zabłysła niezdrowa chciwość. Nagle podskoczył zatrzaskując z hukiem wieczko i prostując się jak struna. Z drugiej strony lady stała młoda postać w kapeluszu niemal większym od niej samej, przez co na myśl przywoływała kota w butach. Dziewczyna uśmiechnęła się wesoło przekręcając nieco głowę i unosząc ramiona. Barman odchrząknął nieco się uspokoiwszy i obrzucił przybysza wzrokiem. Nawet nie usłyszał jak dziewczyna wchodziła, a w tyle jego głowy chodziła myśl, że nieznajoma mogła zobaczyć co robił. Głównym pytaniem jakie mu jednak przychodziło na myśl to: “Co ktoś miałby czegoś szukać tutaj o tej porze?”.
  -Coś podać?- Zapytał w końcu nie wytrzymując ciszy. Szatynka wskazała palcem na stojące za barem mleko. Następnie przyłożyła palce do głowy, co miało imitować rogi i bezgłośnie zamuczała. Mężczyzna zerknął na nią jednocześnie rozbawiony, ale wciąż zaniepokojony.
  -Tylko tyle? Bez alkoholu czy śniadania?- Dziwił się sięgając po napój. Zazwyczaj jeśli ktoś tutaj przychodził o tak wczesnej porze, to tylko by zapić kaca z poprzedniego wieczoru. Bez słowa jednak z braku szklanek nalał mleko do kufla, który podał dziewczynie. Nagle zza dekoltu wyskoczył jej szary gryzoń. Karczmarz w pierwszym odruchu skrzywił się zdegustowany widokiem szczura i gotowy się na niego rzucić, ale przybysz jak gdyby nic dała zwierzakowi napić się z swojego kubka. Maluch, a raczej gigant, bo barman w życiu nie widział tak dużego szczura, zanurzył pyszczek w białym płynie.
  -Widziałem już psy, koty i papugi wśród swoich klientów, ale żeby z szczurem?- Spróbował zagaić, jednak w odpowiedzi dostał tylko spojrzenie wielkich oczu. Czuł się nieswojo widząc, że jeszcze nie dostał ani jednej ustnej odpowiedzi od kobiety.
  -Jesteś niemową?- Zapytał w końcu nie mogąc wytrzymać napięcia. Nieznajoma chwile się zastanowiła i zruszyła ramionami.
  -Nie rozumiem… w takim razie dlaczego nic nie mówisz?- Dopytywał dalej. Szatynka odsunęła się nieco od blatu i zaczęła machać rękoma i kłaść je w powietrzu. Wyglądała jak zamknięta w pudełku. Chwile później coś zniszczyło ową klatkę, a następnie zerwała się niewyczuwalna dla nikogo prócz niej wichura, która zakończyła się dopiero w momencie gdy zamknęła równie niewidoczne drzwi.
  -Jesteś mimem! Ale z czego żyjesz?- Zakrzyknął barman rozbawiony nieco popisami gościa, który nie przerywał pokazu. Dziewczyna złapała coś do wyprostowanej lewej ręki, następnie prawą przyciągnęła do policzka prezentując brak jednego palca. Stała wyprostowana z przymkniętym jednym okiem celując w coś, wtedy do barmana doszło że trzymała ona mimiczny łuk. Wystrzeliła z niego i mimo że nic nie było widać, dało się wyraźnie słychać cichy stuk. Mężczyzna poczuł zimny dreszcz, w tym momencie zrozumiał dopiero z kim ma do czynienia. Nic nie mówiący, pozbawiony palca wskazującego mim… Mina mu zrzedła i cały pobladł.
  -Łowca nagród…- Jęknął i błyskawicznie sięgnął po ukryty za pasem rewolwer. Był jednak za wolny, niewidzialny palec, pociągnął za niewidzialną cięciwę, a kolejna wyimaginowana strzała przeszyła go na wylot. Barman osunął się powoli w kałużę krwi patrząc na dziurę w piersi. Szatynka z uśmiechem opuściła broń, podeszła do baru, sięgnęła po szkatułę, pociągnęła długi łyk mleka, wzięła szczurka na ramię i wyszła spokojnie podskakując. Zatrzymała się przy wyjściu widząc tablice z ogłoszeniami, a wśród nich jedno o ciekawej a zarazem dziwnej treści.

        -Już rozumiem! Pani w sprawie ogłoszenia!- Zakrzyknął uradowany naukowiec, a dziewczyna upuściła ramiona uradowana, że nareszcie ją zrozumiał. Zazwyczaj nie miała problemów z porozumiewaniem się z innym, ale ten tu okaz biologa był… nieco oderwany od rzeczywistości.
  -Zaraz go pani narysuje!- Obrócił się gwałtownie omal nie potykając się o własne nogi. Zaczął przewracać sterty książek i papierów na stole by gdzieś z zakamarków tego bałaganu wydobyć czystą kartkę i ołówek. Gwałtownym ruchem zepchnął z blatu resztę klamotów i zaczął szkicować na stojąco. Zaciekawiona dziewczyna patrzyła przez ramię jak na białym polu zaczyna pojawiać się szkic białego ptaka.
  -Był mniej więcej takiej wielkości- Zaprezentował rozstawem dłoni. -A! I najważniejsze miał on czerwoną obwódkę na ogonie.- Mówił chaotycznie, szybko i było widać, że jest mocno podekscytowany. Zaraz jednak zamarł i zmarszczył brwi patrząc na najemniczkę. -Ale… ale ty słyszysz prawda? Czy nie?- Mim słysząc to aż uderzyła się w czoło z soczystym plaśnięciem.
  -Cze-rwo-ny o-gon- Powiedział wolno i głośno sylabizując przy czym kręcił palcem w okolicach swojej części zadniej. Mim przewróciła oczami, wyrwała mu szkic, chwyciła czerwony marker i machnęła nim dużą plamę na obrazku. Mężczyzna skrzywił się nieznacznie widząc że niszczy się jego dzieło.Brunetka uniosła kartkę i wskazała na nią palcem upewniając się, że o to właśnie chodziło naukowcowi.
  -Dokładnie tak.- Potwierdził energicznym machnięciem głowy. -No prawie, ale jak na głuchą nieźle zrozumiałaś…- Dodał pewien że rozmówczyni go nie słyszy, na jej ręka ponownie plasnęła w czoło. “Czy wszyscy jajogłowi tak zawsze?” pytała nieba.
  -A szukać go będziesz tutaj, dobra? TU-TAJ!- Wskazał palcem na mapę a dziewczyna z uśmiechem skinęła głową i pokazała na palcach liczbę “3” a przynajmniej chciała, bo wyszło “2”… Ten komunikat trafił akurat do mężczyzny, chyba jako jedyny.
  -Dni?- przeczenie
  -Miesięcy?!- Znów przeczenie.
  -LAT???- Zapiał tak że dziewczyna musiała zatkać uszy, następnie wskazała ręką na zegar. Bezgłośnie krzycząc “Godzin ty palancie niemyty!”. Gdy do niego dotarło westchnęła ciężko zmęczona tą “rozmową i wyszła nie zapominając o pomachaniu pracodawcy na pożegnanie z szerokim uśmiechem.
  -Czyli słyszy… czy nie?- Usłyszała jeszcze za sobą głośnie myślenie mężczyzny.
  Dokładnie trzy godziny później, według umowy w drzwiach domku biologa stała ta sama dziewczyna co rankiem. Tym razem jednak była brudna, w włosach miała liście a na ubraniu błoto. Śmierdziała potem, koniem oraz lasem. Natomiast przez ramię miała przerzucony płócienny worek który co jakiś czas podrygiwał.
  -Masz go? Tak szybko! Jak?- Mężczyzna zerwał się z krzesła przy stole w kuchni przy którym teraz pracował jako że biurko znów było zawalone wszystkim, z resztą stół przy którym teraz siedział nie był lepszy przez co tak gwałtownie wstając zrzucił cały stos papierów. Zaraz podbiegł i chciał wyrwać jej worek ale szybko odwiodła od niego rękę z workiem. A drugą ręką dała tym razem jasny dla niego sygnał “najpierw zapłata” przy czym uśmiechnęła się miło i niewinnie.
  -Racja, racja… prozę oto zapłata. Niestety trochę mniej niż było w umowie…- Westchnął trochę zawstydzony wręczając jej zapłatę. Dziewczyna mimo to zamieniła ptaka na pieniądze które przeliczyła, faktycznie okazało się, że jest ich znacznie mniej. Trochę się skrzywiła w końcu miała w planach duże zakupy, zaraz jednak uśmiechnęła się szeroko a w oczach zabłysły jej iskierki jak u małego dziecka które dostrzegło cukierki. Biolog podążył za jej wzrokiem.
  -Podobają ci się? Chcesz? Dam ci wszystkie jako rekompensatę za tę niską zapłatę, ja zapewne nazbieram nowe.- Uśmiechnął się i wręczył mimowi garść kolorowych piór poprzednio wetkniętych w gliniany wazon na szafie. Dziewczyna szybko zapomniała o pieniądzach wpakowanych w kieszeń, teraz patrzyła tylko na lotki sów, sokołów, papug, orłów, żurawi i innych ptaków których nawet nie umiałaby nazwać. Przewracała je w palcach z iskierkami w oczach.
  -Czasem to co stworzyła natura jest bardziej niesamowite niż to co powstało dzięki cywilizacji…- Rzucił luźno naukowiec dając ciastko albinae (złapanej papudze), którą zdążył posadzić na grzędzie dla ptaków. -Szkoda że mamy tak zachłanną naturę i popędliwość do niszczenia takich rzeczy.- Westchnął melancholijnie. Mim zdjęła swój bezcenny kapelusz, co zdarzało się naprawdę rzadko i wpięła w niego prezent. Wytwornym ruchem ponownie nałożyła nakrycie głowy pusząc się jak paw w nowym wystroju. Zwróciła się do pracodawcy i uścisnęła mu na przegnanie dłoń chwytając ją w obie ręce i potrząsając energicznie co było również podziękowaniem.
  -Nie ma za co, ja również jestem wdzięczny.- Uśmiechnął się mężczyzna, co ją zaskoczyło, bo po raz pierwszy bezbłędnie odczytał jej przekaz. Wyszczerzyła się promiennie i bezprecedensowo go przytuliła Wyszła na ulice cały idąc z dumnie uniesioną głową prezentując światu swój wytworny kapelusz z kolorowymi piórami śród których królowało ogromne pawie pióro. Paradowała uliczkami miasteczka od kramu, do kramu kupując to co było dla niej przydatne czyli… jedzenie. Kierując się w stronę bramy wyjęła z jednej kieszeni kurtki mapę i zaczęła ją studiować zagryzając co jakiś czas słodką bułką nabytą w piekarni. Z dekoltu wyjrzał szary szczur zjadający spadające okruszki. Zdawało się że i gryzoń obserwował mapę. Ryzykant wskazała na jeden punkt gdzieś w rogu kartki, zdawało się że zwierzak przytaknął pomysłowi udania się w tamte rejony. W tym momencie dziewczyna zaaferowana kartką nie zauważyła stojącej na drodze przeszkody od której odbiła się jak od ściany i upadła zaksztuszając się resztką pieczywa które utknęło jej w gardle. Siedziała na ziemi uderzając się pięścią w pierś by odkrztusić a gdy jej się to w końcu udało, spostrzegła że z kieszeni wypadła jej niedawno zdobyta szkatułka, błyskawicznie ją zebrała, otrzepała z kurzu i schowała w kurtce. Dopiero wtedy podniosła wzrok na tego przez którego znalazła się w tej pozycji.

Ktosik? No wiem że takie typowe rozpoczęcie, ale jakoś cza :D

Od Echidny

        Pierwszym bodźcem jaki Echidna odebrała po przebudzeniu był brak sporego, uroczego obiektu obok niej. Natychmiastowo otworzyła oczy i podniosła się do pozycji siedzącej, co z pewnością nie spodobało się umęczonym zakwasami mięśniom. Zdezorientowana, zaczęła się energicznie rozglądać. Potrzebowała dobrej minuty by zrozumieć, że spadła z łóżka, a ukochany obiekt nadal śpi na twardym materacu. Kobieta przyłożyła sobie dłonie do policzków, z rozczuleniem przyglądając się potworkowi. Taak... To zdecydowanie było najsłodsze stworzenie tej planety, układu, galaktyki i w ogóle wszechświata. Nie mogła oderwać oczu od poruszających się przez sen łapek. Napisałabym co siedziało jej teraz w głowie, ale lepiej zostawię to dla siebie, przez wzgląd na waszą dietę. Cukier tuczy.
  Kiedy w końcu udało jej się oderwać wzrok od swojego skarbeczka, jej spojrzenie padło na świat za oknem. Słońce już wzeszło, ale daleko było jeszcze do południa.
  Kiedyś miała dwa okna, ale jakiś rok temu straciła jedno gdy sąsiad wytrzasnął skądś alkohol. Edna wolała nie wiedzieć skąd wziął ten płyn i nigdy nie mieć z nim do czynienia. Efekty spożycia szkodziły otoczeniu.
Kobieta podeszła do niezbyt schludnego kąta niewielkiego pomieszczenia i zajrzała do drewnianej skrzynki wypełnionej puszkami. Grzebała w niej uparcie do puki nie wyciągnęła trzech konserw. Dwie pierwsze nosiły dumną nazwę ,,gulasz wieprzowy", a trzecią zdobił nie mniej chlubny napis ,,filet ze śledzia w sosie pomidorowym". Sweet Shot zerwał się na równe łapki słysząc odgłos otwieranych puszek. Po chwili, w zastraszającym tempie, pochłaniał półtorej porcji gulaszu. Kiedy Echidna dokończyła swoją część posiłku, rzuciła puszki w przeciwny kąt pomieszczenia, gdzie uzbierał się już niemały ich stos.

        Uporawszy się z pakowaniem, Edna stanęła przy drzwiach i ostatni raz (przynajmniej na razie) przyjrzała się swojemu mieszkanku.
  Było to w zasadzie niezbyt duże, z grubsza kwadratowe, pomieszczenie. Ściany i sufit wyłożone były blachą wszelkiej maści i w różnym stadium korozji, a podłoga była po prostu ubitą ziemią, przykrytą to deskami, to dywanem. Każdy kąt spełniał inną rolę; kuchni, sypialni, biura, toalety. Jedno okno było tymczasowo zakratowane, a otwór po drugim zabity dechami. I choć brakowało tu ogrzewania, bieżącej wody i wielu innych wygód, było to jedyne miejsce do którego Edna naprawdę chciała wracać.
  Wychodząc zabezpieczyła drzwi co najmniej sześcioma łańcuchami i kłódkami. Potem podeszła do stojącego kawałek od wejścia motocykla. Maszyna przypominała Chopper'a z oparciem, po zdecydowanie zbyt wielu przejściach. Nie trzeba było znać się na motoryzacji by dojść do wniosku, że ktoś musiał się sporo napracować, by ocalić to maleństwo. Z poufnych źródeł wiadomo, że motocykl był niegdyś czerwony, ale teraz pokryty był tym, co udało się znaleźć. Tak więc to tu, to tam był czerwony, to tu, to tam niebieski, a gdzieś tam z tyłu czarno-zielono-różowy.
  Echidna obładowała maszynę bagażami, narzuciła na głowę kask i wsadziła Sweet Shot'a w coś na kształt nosidełka przymocowanego do bioder. Z małej chałupy, umieszczonej powyżej domu kobiety wyszedł mężczyzna w średnim wieku. Podniósł rękę w geście pozdrowienia i upił łyk z trzymanej w ręce puszki. Edna odpowiedziała sąsiadowi tym samym, po czym z uśmiechem spojrzała na lekko wiercącego się potworka. Pogłaskała go czule po główce.
  - Chcesz zobaczyć duzie-duzie miaścio?- zagadnęła.
  Entuzjastyczny ryk oznaczał chyba tak.
  - Cargo pewnie też chce cię zobaczyć- stwierdziła i odpaliła silnik.

wtorek, 1 marca 2016

Od Zdrajcy (CD Saruccia)

        - Gdy założysz, że kogoś nie lubisz nie czeka cię rozczarowanie – mruknęłam, siadając na łóżku i rozwiązując sznurówki z glanów, jednocześnie kątem oka obserwując przymusowego towarzysza.
  - Gdy założysz, że kogoś lubisz możesz go przekonać, że tak jest – mężczyzna przeszedł przez pomieszczenie, najwyraźniej szukając najbardziej miękkiego skrawka podłogi. Położyłam buty nieco z boku, po czym zwinęłam kołdrę i cisnęłam w brązowowłosego (żebyś nie narzekał ^>.<^). Ten obrócił się błyskawicznie, by schwycić materiały. Uśmiechnął się przyjaźnie i podziękował, po czym z plecaka wyciągnął karimatę, rozłożył ją i na nią rzucił zrolowane przykrycie.
  Tymczasem, korzystając z tego, że jest zajęty sobą, ściągnęłam kilka wierzchnich warstw i wpakowałam do własnego plecaka. Nie czułam się zbyt świeżo, jednak nie mogłabym się kąpać mając świadomość, że ten mężczyzna jest tuż obok. Potrząsnęłam lekko głową i wsunęłam się pod kołdrę. Dobrze jest raz na jakiś czas przespać się w prawdziwym łóżku. Już miałam zamykać oczy, by przejść w stan spoczynku, gdy coś zastukało w wątpliwej czystości okno. Otworzyłam jedno oko i spojrzałam w tamtym kierunku. To tylko ten przerośnięty kurczak. Pewnie chce jeść.
  Zwlokłam się jeszcze na chwilę z posłania i chwytając po drodze jakiś skrawek padliny, który jakimś cudem ostał się w moim plecaku, podeszłam do okna. Otworzyłam je, a ptak natychmiast usiadł na parapecie wewnątrz pomieszczenia. Wysunęłam w jego kierunku mięso, jednak zamiast je chwycić, uszczypnął mnie boleśnie w palec i zakrakał. Dopiero teraz zauważyłam, że ten mały potwór nie wygląda tak, jak powinien. Skóra na jego grzbiecie w wielu miejscach sterczała dziwacznie, a pod nią piasek zdawał się oblepiać żywe mięso. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak zawsze; ta sama rozkładająca się padlina, a jednak… Machinalnie schowałam mięso do kieszeni i skierowałam się do łazienki. Na moje szczęście była tam sporych rozmiarów miska. Szybko napuściłam do niej kilka centymetrów wody i wróciłam do pokoju. Kątem oka zauważyłam, że mężczyzna przygląda mi się.
  - Coś się stało? – spytał uprzejmie.
  - Być może – mruknęłam, puszczając miskę na ziemię i z plecaka wyjmując kilka prawie czystych szmat. – Nie masz może bandaży…?
  Brązowowłosy poderwał się z miejsca i ochoczo wyjął ze swojego dobytku rolkę białej tkaniny. Podszedł do mnie i wyciągnął ją w moim kierunku. Jednak nim zdążyłam ją chwycić cofnął rękę.
  - Jestem Say, mogę w zamian usłyszeć twoje imię? – Uśmiechał się przyjaźnie, cały czas trzymając bandaż.
  Obrzuciłam go krzywym uśmiechem.
  - Zdrajca – przedstawiłam się, wyciągając rękę po materiał. – Mogę? Dziękuję.
  Zabrałam kruka z parapetu i delikatnie posadziłam na skraju miski. Oddarłam kawałek bandaża i zaczęłam obmywać rany ptaka, który stał żałośnie, jakby skulony w sobie.
  - Coś ty robił, mały idioto – mruknęłam do niego, gdy spod warstwy piasku wyłoniły się zasuszone, niezwykle głębokie rany. – Kot cię dorwał?
  - Ten ślad wybitnie nie wygląda na kota – zauważył Say, wskazując półkolistą wyrwę na krawędzi skrzydła.
  Zwęziłam oczy w cienkie szparki.
  - Ktoś do niego strzelał – mruknęłam ni to do siebie, ni to do mężczyzny.

 Say?