środa, 16 marca 2016

Od Kaina - Jak Kuba bogu...

        Pierwszym, co dało Kainowi znać, że jednak żyje, była pękająca od bólu czaszka.
  Mężczyzna otworzył niemrawo oczy, zamrugał. Uderzyło go światło lampy rtęciowej, powodując kolejne nieprzyjemne ukłucia w potylicy. Czuł się, jakby ktoś zastąpił jego mózg kamieniem i zapchał mu uszy trocinami. Z nielogicznym trudem przyłożył brodę do piersi, patrząc w stronę swoich nóg. A w dole świeciły lampy. Kto i po jaką cholerę wiesza lampy...
  Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że wisi głową w dół.
  Rozejrzał się po pomieszczeniu, starając się ograniczać gwałtowne ruchy głową do minimum. Mały, dobrze oświetlony pokój. Jedynie rogi pomieszczenia pozostawały ciemnymi plamami cieni. Ocenił własny stan. Koleś, który go tutaj uwiązał chyba wiedział co robi. Nogi spętał w kostkach węzłem zaciskowym - ciężar Marcusa ścisnął pętlę ciasno, nie pozwalając na żaden ruch. Nie czuł nóg, więc gdyby teraz podciągnął się i rozpętał, po opuszczeniu na ziemię zwaliłby się jak długi. Hałas ściągnąłby strażników, cały plan był więc nieopłacalny. Ale i tak nie mogło by do takowej sytuacji dojść: goryle pomyślały o związaniu mu rąk. Kolejna warstwa lin przyciskała mu przedramiona do pasa. Dłońmi również nie był w stanie poruszyć.
  Pięknie Flint, pomyślał, choć i to wymagało wiele wysiłku. Cudownie! Jeśli zaraz nie zdarzy się cud, to skończysz marnie za niespłacenie długu...Co za chu*owa śmierć.
  Cud nie nadciągał jeszcze jakiś czas. Minuty dłużyły się mu niemiłosiernie. Przez narastający w głowie szum krwi tracił poczucie orientacji. Nagle pozycja w jakiej się znajdował wydawała się naturalna. Tak, przecież wiszenie głową w dół nie jest takie złe. Czuł, że już nie będzie w stanie stanąć na nogach. Jego umysł ponownie opadał w odrętwienie. Zaczynał się rozpływać, wracać w stan błogiej nieświadomości...
  - Pssst! Szefie?
  Szept przywrócił Kaina do rzeczywistości. Od bardzo dawna się tak nie cieszył z dźwięku tego jedynego skrzekliwego głosu. Rozejrzał się wokół aż trafił na parę czerwonych diod błyszczących w rogu pod sufitem.
  - Xander...! - wychrypiał. - Szybko, bierz się za liny.
  - Aye aye sir! - rozległ się stukot metalowych nóżek i z cienia wychynął pająkopodobny robocik wielkości wiewiórki.
  Bywały dni kiedy Xander był największym wrzodem na tyłku, ale w takim jak ten Flint czuł niebywałą ulgę, że jeszcze go nie wyrzucił z pędzącego wozu. W sumie...pewnie i tak by to przeżył. Pytanie, czy nie stwierdziłby, że ma dość wracania z takich przymusowych wycieczek. Mogli się nienawidzić ile chcieli, ale żaden nie przetrwałby długo bez drugiego. Robot przeszedł po suficie i zatrzymał się przy haku, na którym zawieszono Kaina. Ten jednak syknął szybko:
  - Zwariowałeś?! Ręce, do cholery!
  Xander mamrocząc niekoniecznie miłe słowa pod nosem zszedł po jego nogawce do przywiązanych do pasa dłoni. Pierwsza para dłuższych odnóży rozszczepiła się w podwójne cienkie ostrza i robot rozpoczął pracę.
  - Jak się tu dostałeś? - zapytał Flint.
  - Kanały wentylacyjne - odparł krótko Xander.
  - Strażnicy?
  - Jeden w korytarzu. Śpi, na zdrowie.
  Lina puściła i ręce Marca opadły bezwładnie. Pokręcił nimi w nadgarstkach, zgiął i rozprostował palce. Gdy już odzyskał w nich czucie spróbował podciągnąć się w górę. Jednak taki szok jak zmiana pozycji okazał się dla jego głowy zbyt wielki. Wziął jeszcze kilka oddechów i podjął kolejną próbę. Chwycił się rękoma za nogawki spodni, po czym z trudem podciągnął do haka, na którym go zawieszono. Gdy kuląc się chwycił go oburącz, skinął głową Xanderowi. Robocik wspiął się po nim, uczepił sufitu i zaczął ciąć linę krępującą nogi mężczyzny. Po chwili skończył i Kain aż sapnął z wysiłku, gdy bezwładne kulasy pociągnęły go w dół. Pomachał nimi chcąc przywrócić sobie krążenie. Gdyby teraz skoczył, straciłby równowagę i chociaż ufał, że Xander rzeczywiście uśpił strażnika na korytarzu, nie chciał robić zbędnego hałasu. W końcu puścił się i wylądował względnie lekko. Kolana oczywiście mimo wszystko go zawiodły - gdy tylko nogi przyjęły zapomniany już ciężar ugięły się zmuszając Marcusa do podparcia się rękoma. Xander zeskoczył z sufitu na ramię mężczyzny gdy ten już wstał.
  - Dobra, gdzie zabrali moje skarby? - rzucił Flint ostrożnie uchylając drzwi.
  - Pokój naprzeciwko - odparł robocik. - Tylko zanim tam wejdziesz...
  Nie dokończył. Marc przesadził korytarz niemal jednym susem i wszedł do środka. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to stół naprzeciwko, a na nim jego kochane Beretty M9 oraz zawartość kieszeni łowcy nagród. Xander już chciał zwrócić uwagę Kaina na jeden dość istotny szczegół, ale ponownie nie dano mu dojść do głosu, bowiem ten rzucił się do swojej własności niczym pies na widok wracającego właściciela. Ucałował oba pistolety i umieścił je w kaburach przy pasie po czym zaczął przetrząsać resztę rzeczy. W końcu na jego twarz wpełzł gniewny grymas.
  - Sukinsyn! - warknął. - Zjadł mojego batonika!
  - Szefie! - Xander dźgnął go w ucho. - Pod ścianą...
  Kain obejrzał się. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie byli w pomieszczeniu sami. Pod ścianą półleżał związany, ciemnoskóry mężczyzna w stroju typowym dla łowców nagród i rangerów...
  Squeeze.
  Na twarzy Flinta pojawił się paskudny uśmiech. Robot dostrzegł go i mimo świadomości do czego zdolny jest jego właściciel w takim stanie również poczuł niezdrową satysfakcję. Nadszedł czas zemsty...
  - Pssst! Squeeze? - Kain kucnął przy ,,towarzyszu" i potrząsnął go za ramię.
  Mężczyzna otworzył oczy i spróbował się cofnąć. Co jak co, ale ostatnia osoba, którą chciałby widzieć nad sobą z nożem w ręku, to właśnie Marcus Flint. Zdradzony przez niego Marcus Flint.
  - Marc! Uwolniłeś się... - wymamrotał przerażony.
  - Bystrzacha z ciebie - odpowiedział Flint, chwycił jego przeguby...i rozciął pęta.
  - Ty... - mruknął zdziwiony.
  - Pomagasz mi się stąd wydostać - dokończył z uśmiechem Marcus. - A teraz wstawaj, musimy stąd spadać.
  Squeeze z niedowierzaniem i niemą euforią wstał z miejsca. W pokoju nie było jednak jego sprzętu (goryle Monetta najwyraźniej uznały jego spluwy za zbyt drogi sprzęt i zostawiły jedynie Beretty Kaina), pozostało mu więc ufać, że Flint równie dobrze strzela po ciemku jak i za dnia. Łowca nagród wychylił się za róg. Mężczyzna puścił przodem swojego małego robota.
  - Leć po Wheeliego - polecił krótko i pajączek zniknął w mroku z cichym stukotem metalowych odnóży.
  Machnął ręką na Squeeza i obydwoje ruszyli korytarzem, trzymając się przeciwnych ścian. Tam, na krześle, rzeczywiście siedział śpiący strażnik. Ranger minął go bez zbędnych komentarzy, Kain jednak nie mogąc się powstrzymać wygrzebał z kieszeni marker i z miną artysty przy pracy dorobił nieszczęśnikowi wąsy, monokl i kozią bródkę. Już chciał dorzucić jeszcze wymowny symbol na czole, ale syknięcie jego towarzysza postawiło go do pionu. Ruszyli dalej przemykając obok półprzymkniętych drzwi. Z pomieszczeń dochodziły czasem jakieś urywki rozmów bądź śmiechy, jednak poza tym wszyscy chyba przysypiali na warcie nawet bez pomocy strzykawki Xandera.
  W końcu dotarli do podwójnej bramy. Jedno skrzydło było uchylone. Kain pozwolił Squeeze'owi otworzyć je szerzej. W razie czego to on by oberwał pierwszą kulą i to Marc miałby ze sobą element zaskoczenia. Ale nic się nie wydarzyło, co było dobrym omenem. Przed fabryką znajdował się spory betonowy plac. Nie był dobrze oświetlony, gdyż nie było ku temu potrzeby - otwarta przestrzeń już i tak dawała sporo czasu na oddanie strzału z okna lub dachu. Flint spojrzał na kolor nieba. Po raz kolejny podziękował w duchu zmysłowi taktycznemu jego robota. Xander na akcję ratunkową wybrał około godzinę przed wschodem, kiedy zaczynało już się rozjaśniać i wartownicy byli najbardziej padnięci. Stojący drugą zmianę człowiek już nie myśli o pilnowaniu placu, bo skoro przez całą noc nic się nie wydarzyło, to co by się miało dziać teraz? Typowy błąd średnio przeszkolonego bandziora.
  Kain w ostatniej chwili chwycił Squeeza za rękaw kurtki. Ten rzucił mu spojrzenie w stylu ,,Co jest...?", na co Marcus odpowiedział mu niemym ,,Cierpliwości". Po kilku minutach dotarło do nich warknięcie silnika i na plac powoli, bez zbędnego hałasu wtoczył się stuningowany Mustang Interceptor z wyłączonymi światłami.
  - Teraz biegiem! - rzucił Flint i ruszył pierwszy w stronę samochodu.
  Squeeze długo z tyłu nie zostawał. Marcus dopadł pierwszy do drzwi kierowcy, wsiadł i machał ręką ponaglająco do rangera. Czarnoskóry mężczyzna dobiegł z uczuciem nieopisanej ulgi do drzwi od strony pasażera, pociągnął klamkę...i przeklął w myślach swoją naiwność. W tym samym bowiem momencie szczęknęły zasuwki blokady i pozostało mu jedynie patrzeć na zadowolony uśmiech siedzącego w wozie łowcy nagród. Kain uchylił szybę z wyrazem tryumfu patrząc na szarpiącego za klamkę Squeeza.
  - Czegoś ty się nieszczęśniku spodziewał? - zapytał złośliwie.
  - Marc, nie zgrywaj się! - warknął Squeeze.
  - JA się zgrywam? - Marcus wyjął z kabury jedną z Berett i wystawił ją przez okno celując w niebo. - Wypadało się zastanowić zanim mnie sprzedałeś Monettowi.
  Ranger pojął co za chwilę się wydarzy i cofnął się od wozu przerażony.
  - Nie zrobisz tego - wysyczał.
  - Wybacz, Squeezie - łowca nagród uśmiechnął się paskudnie. - Chyba poróżniły nas profesje.
  Nacisnął spust.
  Odgłos wystrzału rozpoczął reakcję łańcuchową. Pilnujące bocznych wejść psy zaczęły nagle ujadać, rozległy się okrzyki zdziwienia, a w oknach fabryki zapalały się światła. Kain nie czekał na przedstawienie. Nadepnął pedał gazu i silnik Wheeliego zaryczał porywając samochód do jazdy. Jeszcze zanim Squeeza dopadli ludzie Monetta, Mustang zniknął za wydmami razem z usatysfakcjonowanym zemstą łowcą nagród.

3 komentarze:

  1. Zjedli Kainowi BATONA?! Ta zniewaga krwi wymaga! *^*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś ty, gorzej, że nie dali mu dokończyć rysunku. Następnym razem niech zacznie od karnego na czole XD

      Usuń
    2. Squeeze już zapłacił XD Teraz trzeba ukarać pożeracza batoników! *^*

      Usuń