środa, 18 września 2019

Strzał, Chwyt, Spust i Lufa – Piekielna sfora

John Park

Imię: Strzał, Chwyt, Spust i Lufa – są identyczne, nie ma sensu tego rozbijać na osobne metryczki.
Gatunek/Typ robota: Mechaniczne ogary
Opis: Strzał różni się od Chwyta, Spustu i Lufy tylko jednym – imieniem, na które reaguje. No… Może jeszcze indywidualnym zestawem rys, ale poza tym różnic nie ma żadnych. Ogary pokrywa w pełni kuloodporny pancerz, który chroni najważniejsze części maszyn. Z tego samego stopu metali wykonane zostały niektóre zewnętrzne ruchome części. Wszystko po to, by psów, o piekielnych, czerwonych ślepiach nie dało się zatrzymać. Potrafią przy tym w pełnym pędzie osiągnąć prędkość terenówki i nigdy nie zmęczą się pościgiem. Warto odnotować, iż bestie te są jedynie w połowie autonomiczne. Nie pchają się z gracją czołgu pod karabiny. Potrafią same usiąść, jeśli od dłuższego czasu przebywają bezrobotnie w jednym miejscu, a na komendę „Leżeć” reagują różny sposób i przybierając różne pozycje. Nie zachowują się jednak jak prawdziwe żywe psy, bo nigdy nimi nie były i nie miały być. To maszyny projektowane z myślą o zabijaniu – nie będą bawić się z nowopoznanym człowiekiem. Nie da się ich przekupić, by uśpić ich czujność. Za to bez wahania wskoczyłyby dla swojego właściciela pod pędzącą ciężarówkę, gdyby tylko wydał im taką komendę. Są przerażająco lojalne jak każdej nieobdarzonej wolną wolą maszynie przystało, a we łbie zakodowane mają reagowanie tylko i wyłącznie na brzmienie głosu Hardego – to zbyt potężna broń, by Morkaar mógł ryzykować, że ktokolwiek się nią posłuży.
Właściciel: Morkaar „Hardy” Oberon

Hardy – Łowca starej daty

John Park
Moje blizny opowiadają historię. Przypominają o tym, jak życie próbowało mnie złamać i zawiodło. Bo na tej przeklętej planecie są tylko zwycięzcy albo przegrani… I nikt inny pomiędzy.
Pseudonim: Miał za dzieciaka takie głupie marzenie, by wszyscy uciekali na sam dźwięk jego niewątpliwie przerażającej ksywki. Wymyślał więc sobie przeróżne tytuły; od „Łowcy Głów” przez „Skaga” i aż na „Devlińskim Wichrzycielu” kończąc. Żadna z nich nie była poważna i nie wywoływała na twarzach starszych stażem kolegów niczego poza pobłażliwym uśmiechem. Z perspektywy czasu też by takiego szczeniaka wyśmiał za zbyt wybujałą fantazję. Na szczęście Talos zna go pod znacznie prostszym pseudonimem. Wystarczy spytać o Hardego – człowieka tak upartego, że nie wie nawet kiedy umrzeć. Miałby wyświadczyć komukolwiek przysługę i odejść? A niech się Talos męczy… 
Imię: Czasami człowiek – jeżeli ma szczęście – dożywa takiego wieku, że nawet w profesji łowcy nagród ukrywanie informacji o sobie przestaje mieć sens. Wtedy trzeba dać sobie spokój ze sztucznymi tajemnicami, bo inaczej łatwo można się ośmieszyć. Morkaar osiągnął ten wiek już jakiś czas temu. I dobrze. Pilnowanie się byłoby okropnie męczące, gdyby chciał nadal się w to bawić. Poza tym i tak wszyscy już dawno wszystko wiedzą.
Nazwisko: Oberon – czasem używa nazwiska w zastępstwie za imię. W sumie nie mija się za bardzo z prawdą. Poznał w życiu kilku Oberonów i każdy jeden miał inne nazwisko.
Płeć: Mężczyzna

Wiek: Ma 97 lat. To zdumiewające i nieprawdopodobne jak na standard jego życia, ale trzyma się przy tym doskonale i wszystko wskazuje na to, że nadal ma przed sobą przynajmniej kilkanaście albo nawet i kilkadziesiąt lat. Takie to już uroki i przekleństwa metalowego ciała.
Rasa: Generalnie nadal jest człowiekiem w pewnym niewielkim procencie. Cóż… Przynajmniej Morkaar  c z u j e  s i ę  człowiekiem i to powinno zupełnie wystarczyć.

Rodzina: Miał takową, ale niestety wszystkich przeżył i na starość został zupełnie sam. Rodziców i teściów naturalną koleją rzeczy. Syna przez najzwyklejszy wypadek – dzieciak miał czternaście lat i uparł się, że pojedzie z ojcem na zlecenie. Morkaar nie mógł przewidzieć, że syn wdał się w niego aż za bardzo i pomimo zakazu zakradnie się do półciężarówki. Przygniotła go skrzynia złomu, bo źle zabezpieczony ładunek przemieścił się na zakręcie. Innych dzieci Hardy już nie zdążył mieć. I chyba nie zdecydowałby się drugi raz na ten sam błąd – wychowanie dziecka na Talosie bywa bardziej niebezpieczne niż życie ze zleceń.
Miłość: W jego wieku? Chyba nic by z tego nie wyszło. Nie wspominając już o tym, że Hardego nie posądza się o umiejętność życia z kobietą. Tym ciekawszy wydaje się więc fakt, iż Morkaar w rzeczywistości jest wdowcem. Adelaida Oberon musiała odejść z przyczyn naturalnych w wieku siedemdziesięciu czterech lat. Jej grób znajduje się w pewnym malowniczym kanionie niedaleko Armadillo, gdzie się poznali. Hardy jeździł z karawanami, służąc za kolejną spluwę w razie napadu i kolejną parę rąk przy załadunku i rozładunku, a Adel była córką jego szefa. Staruszek nie miał chyba niczego do zarzucenia usługom Hardego, skoro udzielił im błogosławieństwa.  
Aparycja, cechy szczególne: Niewiele zostało z niego człowieka. Morkaar Oberon, gdyby przyszło o ścisłość, składa się teraz wyłącznie z zachrypniętego dźwięcznego głosu, głowy i smutnych szczątków śladowych ilości organów wewnętrznych. Ale jego twarz o pomarszczonej, zniszczonej słońcem i pokrytej brązowymi plamami skórze świadczy o nim najbardziej. I dowodzi temu, że życia nie spędził w bezpiecznych, wygodnych murach. Zachował się nawet ślad po dawnej urodzie – ostre kości policzkowe widać nadal bardzo wyraźnie, chociaż skóra dawno temu straciła swoją elastyczność i powinna zmienić rysy twarzy. Tak jak zmieniła kształt oczu, sprawiając, że wydają się głębiej osadzone niż kiedyś. Nadal jednak są tak samo ciemne jak dawniej – sprawiają niepokojące wrażenie niemalże czarnych. Morkaar ma czujne oczy drapieżnika jak każdy szanujący się łowca nagród i zdaje się, że nic nie jest w stanie zatrzeć tego wrażenia. Surowości spojrzenia dodają mu krzaczaste, białe brwi. Morkaar nie może narzekać w kwestii braku włosów. Nigdy nie dane mu było wyłysieć, więc nadal szczyci się gęstą, sztywną, chociaż siwą czupryną. I podobnież gęstym, zadbanym wąsem wystrzyżonym półkoliście pod wydatnym, prostym nosem. Spod wąsa wystaje szeroka dolna warga i jest to ostatnia widoczna naturalna część w ciele Hardego – poza zębami – żuchwę ma już w pełni metalową i wszczepioną w kości czaszki na trwałe.
     Cała reszta ciała stanowi już coś na wzór bardzo zaawansowanej, sterowanej z głowy i – co najważniejsze – bezpłciowej protezy. Tors, gdzie jeszcze zachowały się fragmenty tkanek pokrywa kuloodporny, jednolity pancerz, którego nie sposób przebić. Kończynom natomiast bliżej do metalowego szkieletu. Zdecydowano się na taki krok, by zmniejszyć ciężar poszczególnych części, dzięki czemu poruszanie się przychodzi Hardemu z młodzieńczą wręcz łatwością. To bardzo praktyczny, chociaż lekko karykaturalny i przestarzały krok – cienkie kości rąk i nóg wyglądają nieco zbyt mizernie przy masywnych zawiasach stawów. Gdyby ktoś przerabiał go teraz z pewnością pokryłby wszystko syntetykiem i zatarł nienaturalne wrażenie. Ale Morkaar przywykł już na tyle do swojej małej osobliwości, że wcale mu ona nie przeszkadza. Jego sąsiadom chyba też nie, więc nie ma powodów do zmartwień.
     Hardy ma swoje ścisłe przyzwyczajenia względem ubioru. Przede wszystkim musi być czysty i w miarę możliwości niewygnieciony. Morkaar nie byłby w stanie pozwolić sobie, by pokazać się światu, wyglądając jakby czasowniki myć się i prać były mu obce. Ma też swój ulubiony jasny kapelusz z szerokim, wywiniętym rondem i nieco wystrzępioną kamizelkę. Gdyby przyszło o ścisłość każde ubranie Hardego jest w jakimś stopniu uszkodzone – musiał wydrzeć dziury w miejscach stawów, by mogły poruszać się bez oporów. Z większości ubrań z rękawami także zrezygnował, bo metalowe ciało nie czuje ani zimna, ani gorąca, więc ubieranie się stosownie do warunków dawno przestało mieć sens. Hardy ubiera się tylko z powodu ludzkiej przyzwoitości. Czułby się fatalnie, gdyby wyszedł na ulicę nago, chociaż z logicznego punktu widzenia już od dawna nie ma warunków do bycia nagim. 
Charakter: Morkaar Oberon nigdy nie uważał ani za ofiarę losu, ani za szczęściarza. A ma mnóstwo powodów do obu. Przeżył śmiertelny postrzał, miał kochającą go mimo wszystko żonę, dożył prawie stu lat i przez większość tego czasu trudnił się jedną z niebezpieczniejszych profesji na planecie – wspaniałe osiągnięcia, patrząc przez pryzmat tego, że jego ojciec nie dożył nawet połowy obecnego wieku syna i nigdy nie kochał kobiety, z którą musiał żyć. Jednakże za wszystko to zapłacić musiał zbyt wysoką cenę, a w ostatecznym rozrachunku i tak niewiele mu zostało. Życie uśmiechnęło się do niego łaskawie. Niestety był to uśmiech drapieżnika, który wyszczerzył się do ataku i czekał przyczajony na okazję. Tak oto Morkaar stracił wszystko, co czyniło go tym człowiekiem, którego pokochała Adel. Ze swoim normalnym, zresztą wcale nie najgorszym ciałem włącznie. Stracił rodzinę, stracił dziecko, a nie mogąc znieść współczucia sąsiadów, w otoczeniu których mieszkał przez ponad czterdzieści lat, stracił również dom i własny kąt na tej niegościnnej planecie.
     Na szczęście Hardego niewiele to obeszło. Zbył swoją małą, prywatną katastrofę wzruszeniem ramion i stwierdzeniem, iż byłoby bardzo niesprawiedliwym, gdyby wiodło mu się wyłącznie dobrze. Ponoć życie najlepiej smakuje wtedy, gdy przyjmuje się je na słodko-gorzko. Już w młodości znany był ze swojego chłodnego, obojętnego dystansu do wszystkiego i niewielkich oczekiwań względem samego siebie, więc było mu zdecydowanie łatwiej przywyknąć. Jedynie absolutna samotność mocno dała mu się we znaki, gdy mieszkał jeszcze w Armadillo, a to zaowocowało wykształceniem w sobie bardzo zrzędliwej i niechętnej strony charakteru. Chociaż ona chyba także gdzieś się w nim czaiła od samego początku – długie, ciągnące się w nieskończoność dni pozbawione śladów kogokolwiek bliskiego jedynie wydobyły nieprzyjemne cechy i pozwoliły im rozkwitnąć w pełnej okazałości. I udowodniły, że pomimo całej swojej ciężkiej pracy, którą codziennie wykonywał, Hardy tak naprawdę jest całkiem leniwym człowiekiem, któremu chce się jedynie absolutnego minimum.
     Przy czym faktem pozostaje, że z Hardym od pewnego czasu bardzo trudno porozmawiać i nie czuć się przy tym jak dziecko. I to nie za sprawą samego wieku Hardego chociaż bez wątpienia jest to jeden z powodów takiego stanu rzeczy. Większą rolę odgrywa jednak pewna ponura satysfakcja z jaką Morkaar wytyka innym nawet najdrobniejsze błędy. I zaciętość z jaką to robi, nie oszczędzając przy tym swojej ofierze mnóstwa złośliwości. A odpowiedzieć mu na równym poziomie nie sposób, chyba że ktoś gustuje w wykładach na temat szacunku dla starszych i ich dziwactw. Mimo wszystko przez Morkaara i tak przemawia mądrość i dawno osiągnięta dojrzałość. W końcu swoje już w życiu widział i miał okazję popełnić mnóstwo błędów, z których jakoś udało mu się wyjść obronną ręką. Poza tym nie pała nienawiścią do wszystkich, więc nie ma nic przeciwko temu, by podzielić się swoją wiedzą z kimś, kto chciałby go posłuchać. Większość ludzi i tak jest mu najzwyczajniej na świecie obojętna, więc nie darzy nikogo ani niechęcią, ani sympatią. Wszystkie zgryźliwości, których się dopuszcza są więc jedynie efektem nudy i charakteru, a nie faktycznej awersji. Morkaar nie czuje potrzeby zniechęcać do siebie ludzi, bo mało kto czuje potrzebę spędzania z nim czasu dłużej niż to konieczne. Jednakże, jeżeli ktoś zdecyduje się już przemęczyć wszystkie jego drobne niedoskonałości, okazuje się, że Hardy jest wspaniałym towarzyszem. O czym mogła przekonać się już jego ukochana Adel. Morkaar zdecydowanie jest zbyt wierny. Nie uważa tego co prawda za wadę – przeciwnie wręcz – to jedna z jego najlepszych zalet. Nie mniej w świecie tak na wskroś zepsutym jak współczesność czasem zbytnia lojalność czasem przysparza problemów.
     Hardego niemalże nie sposób wyprowadzić z równowagi ani zmusić do podjęcia zbyt szybko zbyt głupiej decyzji. W końcu porywczość jest domeną młodości, a on miał mnóstwo czasu na uspokojenie się. I szczerze mówiąc jego cierpliwość właśnie w tym ma swoje źródło. Morkaar z pewnym żalem twierdzi, iż chciałby zapomnieć jak to jest być młodym, bo wtedy miałby mniej litości dla tych wszystkich gówniarzy. Niestety pamięta aż zbyt dobrze, wobec czego nawet najgłupsze wybryki uchodzą winowajcom na sucho. A przynajmniej o wiele łagodniej niż powinny, bo Hardy ma zasadę, wedle której kara tylko za wybitne przejawy lekkomyślności i głupoty. A trzeba powiedzieć, że bywa nieludzko stanowczy i brutalny. Inną z rzeczy, których nie toleruje jest bałagan. Jakkolwiek dziwne by się to nie zdawało, patrząc na fakt, że bycie łowcą nagród uczy niejako radzenia sobie w każdych warunkach. Morkaar nigdy nie potrafił zrobić wokół siebie bałaganu i utrzymać go przez dłużej niż kilka godzin. Nawet w swojej ciasnej norze w Devlin nadal utrzymuje zdumiewający porządek. Sam tłumaczy się faktem, że najprawdopodobniej schludność odziedziczył po matce, a dodać należy, że jego mama była bardzo mądrą kobietą i jej słowo stanowiło prawo w murach domu.
Częste miejsca pobytu: Kiedyś mieszkał w uroczym domku z drewna i blachy falistej w centrum Armadillo. Jednak po śmierci żony nie mógł znieść ani tamtej atmosfery, ani wszechobecnych wspomnień.  Dlatego wyprowadził się i założył stałą kwaterę w Devlin. Mieszka w pobliżu wyjścia na złomowisko w niewielkim mieszkanku na półpiętrze klatki schodowej, bo lubi być blisko swojej sfory. Nic go jednak na siłę w Devlin nie trzyma – potrafi miesiącami nie zaglądać nawet w pobliże swojego domu. Nie mniej zawsze ostatecznie wraca na swoje miejsce.
Stopień rozgłosu: 1 (0/500 PD)

Sojusznicy: Przez większość życia unikał współpracy z innymi łowcami nagród, bo nie brał zleceń, które by wymagały dwóch głów. A z ochrony karawan nie czerpał sum, które spokojnie mogłyby wystarczyć do podziału. Zna kilku starszej daty łowców, ale połowa z nich przeszła na zasłużoną emeryturę. Nowe pokolenie nieodmiennie go unika.
Wrogowie: Nie przypomina sobie, by kiedykolwiek gardził kimś aż tak, by nazywać go swoim wrogiem. Owszem, nie lubi się z paroma ludźmi, ale żeby aż tak? Raczej nie.
Broń: Za swoją najpotężniejszą broń uważa swoje psy. W końcu co może być lepszego od czterech kuloodpornych ogarów ślepo posłusznych każdej komendzie? Morkaar, gdyby ktoś chciał go spytać o zdanie, stwierdziłby, że woli towarzystwo głupich maszyn od jakiegokolwiek myślącego czworonoga. Maszyny nie pytają za co zabijają. Po prostu to robią. Nie ma też problemu z tym, że któraś zdechnie, gdy przyjmie na siebie kilka strzałów, a przy tym robią o wiele lepsze wrażenie i znacznie prościej je kontrolować. Nie potrzebują odpoczynku; nigdy niczego się nie przestraszą; nigdy nie zakwestionują rozkazu; a przede wszystkim odpowiadają im każde warunki. Hardy znalazł dla siebie broń wprost idealną. Nie jest to jednak jego jedyne zabezpieczenie. Ma także dwa stare rewolwery. Najprostsze, wyraźnie nadgryzione zębem czasu colty, które dostał od ojca jeszcze jako nastolatek. Nigdy nie wymienił ich na nowszy czy lepszy model, bo zaufane spluwy nigdy go nie zawiodły. Wygrawerował na nich jedynie modne lata temu wzory, by na pewno odróżniały się od innych na planecie. Poza tym zwykle ma przy sobie przynajmniej jeden, a najczęściej dwa noże. Tylko dureń nie nosiłby przy sobie noża w tak podłych czasach.
Umiejętności: Ktoś, kto całe życie spędził na eskortowaniu karawan musi potrafić się bronić. Hardy opanował tę sztukę doskonale i przez pewien czas kariery nie miał sobie równych na swoim szlaku. Morkaar nadal pamięta wszystkie zasady skutecznej walki wręcz, a przez wzgląd na metalowe pięści nie obawia się już, że cios może zaboleć. Dzięki czemu siła, z którą zadaje rzeczone ciosy również uległa miłej poprawie. Świetnie radzi sobie też z użyciem noża, chociaż tutaj trzeba szczerze przyznać, że częściej używa go do bardziej przyziemnych rzeczy niż grożenie innym. Nie mniej byłby w stanie porządnie kogoś posiekać, gdyby nie zostawiono mu wyboru. Mimo wszystko w sytuacjach bez wyjścia woli sięgać po rewolwer. Broń palna jest o wiele skuteczniejsza, gdy ma się dobre oko i zaufaną spluwę, którą zna się jak starego przyjaciela, który już niczym nie może zaskoczyć. Przy tym Hardy nauczył się skutecznie improwizować, bo co innego by mu pozostało, gdyby wszystko nagle szlag trafił? Improwizacja przydaje się równie mocno co gromadzona latami rozległa wiedza. Obu Hardemu nie brakuje. Zwłaszcza, że poza drobnymi korzyściami z powodu bycia cyborgiem takimi jak nieco podbudowana wytrzymałość i siła, Morkaar nie dorobił się żadnych supermocy. Na szczęście świetnie radzi sobie bez nich. W końcu jakoś przeżył te dziewięćdziesiąt siedem lat – musi być zaradnym draniem.
Towarzysz: Strzał, Chwyt, Spust i Lufa.
Autor: Apocalyptical Deconde

wtorek, 17 września 2019

Od Stitch (CD Sierry) - Po znajomości

        Stitch obudziło szturchanie w plecy. Mruknęła coś niezrozumiałego i powoli otworzyła oczy. Daisy jednak nie przestała dżgać ją palcem dopóki łowczyni nagród nie obróciła głowy w jej stronę.
    - Co się stało, skarbie? - zapytała, siląc się, by w jej głosie nie wybrzmiała frustracja. Coś jej mówiło, że nadal było jeszcze wcześnie i wcale nie musiała się nigdzie zbierać.
    - Sierra gdzieś zniknął - odpowiedziała z przejęciem dziewczynka.
    Phaedra zmrużyła oczy podejrzliwie. Podniosła się do pozycji siedzącej i rozejrzała po małym warsztacie. Faktycznie - nigdzie nie zauważyła swojego blaszanego towarzysza. Nie zmartwiło jej to za bardzo. Prawdę mówiąc, wielokrotnie już przechodziła podobny scenariusz. Nie było w nim z reguły żadnego dziecka ani warsztatu, ale zniknięcie osoby poznanej dzień wcześniej w barze podczas, gdy Stitch spała, jak najbardziej się zgadzało. Mimo tego coś jej w tym schemacie nie pasowało. Znała się na ludziach, zwłaszcza na mężczyznach, i Vassil nie pasował do typu znikającego faceta. Owszem, nie znała go długo. Nadal jednakże wątpiła, by udawał przed nią kogoś, kim nie jest. Co by miało mu to dać? Był łowcą nagród tak jak ona i, jakikolwiek by nie był, posiadał zżyte z profesją wyczucie zysku. Bezsensowne działania po prostu nie leżały w naturze większości Talosan.
    Daisy nadal siedziała na piętach obok niej, wpatrując się w nią, jakby Falchoir wiedziała więcej niż ona. Kobieta spróbowała uśmiechnąć się uspokajająco.
    - Bez nerwów, maleńka - powiedziała. - Jestem pewna, że nie uciekł nam daleko. Zaraz wróci - ostatnie słowo przeciągnęło się w długie ziewnięcie. Przeciągnęła się, rozwierając szeroko zębatą paszczę. Dziewczynce wcale się nie podobało jej nastawienie. Zmarszczyła brwi butnie.
    - Skąd niby to wiesz? - burknęła prawie.
    - Takie mam przeczucie.
    - Czyli tak naprawdę nic nie wiesz!
    - Hej, hej, spokojnie...
    - A co, jeśli nie wróci? - Daisy zupełnie zignorowała jej prośbę.
    - A co niby mogłoby mu się przytrafić? Co mogłoby go zaatakować w Devlin? Bandyci? Rangerzy? Jest łowcą nagród. Takich jak my ciężko wykończyć - Stitch wypowiedziała to stwierdzenie z całkowitą pewnością, chociaż sama nie do końca w nie wierzyła. Z doświadczenia wiedziała, że kto jak kto, ale łowcy nagród są jak najbardziej zniszczalni. A biorąc pod uwagę charakter ich profesji, opierający się na ciągłej rywalizacji o zlecenia i znajdowaniu sobie wrogów wbrew woli, nie trudno było o trafienie na kogoś, kto najchętniej powiesiłby jednego z nich na lampie ulicznej ku przestrodze pozostałych. Przetrwanie w tym zawodzie zależało przede wszystkim od reputacji - musiałeś wmówić światu, że nie powinien z tobą zadzierać. Nie bez powodu byle ranger nie odważyłby się zaczepić takiego, przykładowo, Zero, który przyniósł do Devlin głowę Bassanovy. Kobieta mimo tej świadomości nie zamierzała powiedzieć Daisy, iż Sierra, ona i każdy inny niszowy łowca nagród pozbawiony niesamowitych zdolności mógł po prostu pechowo skręcić i paść ofiarą bandy zwykłych ludzi czających się w zaułku.
    I, szczerze mówiąc, wolałaby nie znaleźć Sierry w częściach. Nie mówienie o istnieniu takiej ewentualności było lepsze od obstawiania najgorszego scenariusza.
    Daisy - nadal będąc tylko dzieckiem - oczywiście nie była przekonana. Ale ze zgoła innego powodu, na który Stitch chybaby nie wpadła:
    - Wiem, że sobie poradzi! Ja po prostu nie chcę, żeby mnie zostawił!
    Phaedra zamrugała kilka razy, nagle uświadamiając sobie oczywistość sytuacji. Nie, Vassil nie był dupkiem lubiącym tylko tymczasowe towarzystwo. Jakie jednak miała zapewnienie, że po prostu nie uciekł? Mógł się wystraszyć. Pomimo słów Daisy wątpiła jednak, by chodziło o niechęć do opieki nad zagubionym dzieckiem. Nieumyślnie wbiła pazury w koc. Mógł się wystraszyć jej. To nie byłoby wcale takie dziwne, w końcu pokazała mu się od swojej najgorszej strony po zaledwie godzinie znajomości. To nie byłby też pierwszy raz, gdy ktoś posłuchał głosu rozsądku i od niej uciekł. Ale teraz bolało ją to trochę bardziej, bo przecież powiedział wczoraj, że ją lubi.
    Czy mógł kłamać? Oczywiście, że mógł. A jej to nie przyszło do głowy. Dała się wciągnąć w ciepło piecyka, miłą rozmowę, muzykę...
    - Stitch...? - zapytała niepewnie Daisy. Nagłe spięcie Falchoir chyba oderwało ją od tej mieszaniny troski i złości.
    Łowczyni nagród ogarnęła się i spróbowała uśmiechnąć. Przecież to też tylko jeden ze scenariuszy.  Była przewrażliwiona, nic więcej. Zamierzała się uparcie tej myśli trzymać.
    - Sierra? Uciec? - parsknęła krótko śmiechem, wkładając w to jak najwięcej przekonania, byleby poprawić dziewczynce humor. Po tym nachyliła się lekko w jej stronę i dodała konspiracyjnym szeptem: - Przede mną lepiej nie uciekać.
    Wstała, prostując zesztywniałe plecy, i jeszcze raz rozejrzała się wokół. Tym razem jednak zaczęła także węszyć, próbując podłapać trop Sierry. Problem polegał na tym, że nie pamiętała dobrze jego zapachu. Z ludźmi to było proste, ale Estes nie miał prawdziwej skóry ani włosów - te wyłapałaby od razu, w końcu spędziła obok niego kilka godzin. Nie zapomniałaby zapachu tak szybko. Niestety jedynym, czego trop mogła złapać, była kurtka, w którą się wczoraj wtulała. Ubrania nie zostawiały wyraźnej woni, jeśli nosząca ją osoba nie mogła się pocić. I tak jak się spodziewała, nie mogła w warsztacie podłapać niczego mogącego zaprowadzić ją w stronę Sierry. Fuknęła przez nos sfrustrowana.
    - Co robimy? - spytała Daisy.
    Falchoir spojrzała w jej stronę, wzruszając ramionami.
    - Chyba szukamy Sierry - uznała, chociaż wszystko nadal mówiło jej, że rozsądniej byłoby o nim zapomnieć, jeśli jej podejrzenia są prawdziwe.
    Uparcie zignorowała wewnętrzny głosik mówiący, by dała sobie spokój, i podeszła do drzwi warsztatu. Równocześnie jednak zastanawiała się nad tym, jak spokojnie przekonać potem Daisy, by pojechały do Cargo same. Na pewno jej się to nie spodoba. Ba, Stitch nie mogła obiecać, że sama się nie podłamie... Bzdura!, pomyślała momentalnie. Pierwszy raz facet cię wystawił? Ogarnij się, kobieto, musisz pomóc temu dziecku. Myślenie o jednej kłamliwej gnidzie w niczym ci...
    Uniosła do góry drzwi i stanęła twarzą w twarz z zaskoczonym Sierrą.
    - Oh, już wstałyście? - zdziwił się. - Jest dopiero po piątej...
    - SIERRA! - Daisy przebiegła obok zamarłej w bezruchu Phaedry i przytuliła się do łowcy nagród z takim impetem, że musiał cofnąć jedną nogę do tyłu, by się nie wywrócić.
    - Cześć, Daisy - parsknął śmiechem. - Skąd ten...
    Urwał, gdy spojrzał na pysk Stitch. Kobieta nadal trzymała w górze drzwi i wpatrywała się w Vassila, jakby chciała go zamordować. I rzeczywiście, nadal zastanawiała się nad tym, czy chce go przytulić, udusić, czy oba naraz. Wobec tego nie robiła nic.
    - Gdzieś ty był? - zapytała w końcu.
    - Ja... - mężczyzna zmieszał się nieco takim powitaniem. - Kupiłem coś na drogę. I przyniosłem wam śniadanie - potrząsnął trzymaną w ręce białą reklamówką. - Nie miałem co robić w nocy, więc stwierdziłem, że oszczędzę nam trochę czasu na przygotowania... znalazłem też transport! To tylko parę minut stąd - wskazał kciukiem kierunek.
    Phaedra opuściła za sobą drzwi, które opadły z głośnym hukiem. Sierra i Daisy drgnęli odruchowo. Kobieta podeszła jeszcze bliżej Vassila i ostrzegawczo wbiła mu palec w pierś.
    - Nigdy więcej mnie tak nie strasz - powiedziała, nie zamierzając sprecyzować, o co dokładnie jej chodziło. Potem spojrzała na siatkę i zapytała normalniejszym tonem: - Co to?
    - Kanapki - odpowiedział Estes.
    - Mogę jedną?
    - P-pewnie - łowca nagród podał pakunek z brązowego papieru.
    Stitch odwinęła go i, całkiem już zadowolona, wgryzła się w trójkątną kanapkę.
    - Idziemy? - zapytała, jakby nigdy nic się nie wydarzyło, chociaż Sierra nadal nie rozumiał, czym sobie zasłużył na burę.
    A Daisy słuchając tego wszystkiego ryła butem w ziemi stwierdzając, że chyba niepotrzebnie tak zdenerwowała Phaedrę i drugiemu z opiekunów należą się przeprosiny.

       Zatrzymali się przy głównym wyjściu z miasta, gdzie wszyscy szykowali się do odjazdu. Plac przypominał jeden wielki hub dla wszelkiego rodzaju pojazdów, głównie transportowych. Na załadowanie czekały pickupy, vany, średnie i większe ciężarówki, a nawet jeden tir, który wytoczył się z Devlin na tę najrówniejszą i w miarę prostą drogę przez wysypisko. Vassil rozejrzał się wokół, aż zobaczył jakiegoś jasnowłosego mężczyznę w średnim wieku rozmawiającego z dwójką tragarzy. Łowca nagród pomachał mu na powitanie z daleka. Kierowca uśmiechnął się i odmachał.
    - Widzisz żółtą ciężarówkę? - Sierra zwrócił się do Stitch.
    Kobieta rozejrzała się za czymś odpowiadającym opisowi. Najtrafniejszy wydawał się pojazd przypominający bardziej przerobiony autobus z niebieskim grafitti na boku i oknami zabitymi blachą. W pobliżu nie było ani jednej faktycznej ciężarówki w żółtym kolorze, na dodatek ich przewoźnik stał kilka metrów obok, ukradkowo trzymając oko na ludzi kręcących się zbyt blisko pojazdu. Nadal nie za bardzo pewna, czy dokładnie o to chodziło, kiwnęła głową.
    - Poczekajcie tam na mnie - poprosił Estes. - Dowiem się tylko jeszcze paru rzeczy.
    Po tych słowach ruszył w stronę rozmawiającej grupki mężczyzn. Już na pierwszy rzut oka wyglądało, jakby kierowca i Sierra już się znali - blondyn wymieniając uścisk dłoni klepnął blaszaka w plecy, na co łowca nagród zachwiał się chwilę, po czym klepnął w bok głowy, jakby coś mu przeskoczyło nie tak jak powinno. Phaedra nie mogła przez zamieszanie rozróżnić żadnych słów z ich rozmowy, ale z samej obserwacji uznała, iż jej towarzysz ma wszystko pod kontrolą.
    - Chodź, Daisy - powiedziała więc do dziewczynki i dała jej sygnał palcami, by chwyciła ją za rękę, co dziecko zrobiło od razu. - Poczekamy na chłopaków przy wozie.
    Przecięły plac, omijając plątających się wte i wewte ludzi. Nie obyło się oczywiście bez rzucanych w ich stronę ciekawskich spojrzeń, chociaż Falchoir miała wrażenie, jakby tym razem bardziej od jej uzębienia dziwił innych fakt, że prowadziła za rękę jakieś dziecko. Gdy zatrzymały się przy żółtym boku zmutowanego autobusu, kobieta czujnie rozejrzała się ukradkiem, czy nie przyciągnęły przypadkiem niechcianej uwagi. Zębata była przyzwyczajona do zaczepek, zarówno naturalnie ciekawych, jak i tych mających na celu coś gorszego. I o ile ona była w stanie je zdzierżyć, o tyle nie chciała, by czyjeś niezdrowe zainteresowanie przestraszyło Daisy. Gdy więc ktokolwiek próbował przejść zbyt blisko, kobieta ostrzegawczo unosiła wargę, wydając przy tym warkot, który człowiek bardziej wyczuwał, niż faktycznie słyszał.
    Lustrując tak ludzi przez dwie czy trzy minuty, w tłumie dostrzegła jakiegoś postawnego faceta w wojskowym sprzęcie. Nie był w żaden sposób wyjątkowy (poza możliwą ceną takiego wyposażenia) i stał po drugiej stronie placu, więc Stitch zignorowałaby go zupełnie, gdyby nie fakt, że wyraźnie w coś się wpatrywał. Phaedra znała to spojrzenie - sama patrzyła tak na ludzi, którym miała ochotę wydłubać oczy. Spojrzała więc w tym samym kierunku i momentalnie się spięła: patrzył na rozmawiających kilka metrów od niej mężczyzn. Patrzył na Sierrę.
    Teraz już nie interesował ją nikt poza tym jednym człowiekiem. Nie zamierzała od tak się na niego rzucić - miała jakieś ślady przyzwoitości i chociaż trochę rozsądku. Ostatnim, czego ona i Vassil teraz potrzebowali, było ściąganie na siebie uwagi całego placu, bo ktoś na kogoś krzywo spojrzał. Nie chciała więc robić sceny, ale jej instynkt mówił, by była gotowa zareagować. Równocześnie zastanawiała się, czego też ten koleś mógłby chcieć od jednego nieszkodliwego blaszaka. Po stanie butów, rozmiarze kabury i metalowych częściach - fragmencie czaszki, metalowej ręce i części nogi - stwierdziła, że zarabia więcej niż łowca nagród, a już na pewno nie jest byle najemnikiem. Ranger, przyszło jej na myśl. Wyjaśniałoby to niechęć do naturalnej konkurencji, ale nie mord w oczach. A Stitch ciężko przychodziło tolerowanie czegoś takiego wobec jej przyjaciół.
    W pewnym momencie olbrzym ruszył. Nie szedł prosto w kierunku grupki, trzymał się bardziej ulicy, jednakże bez wątpienia zmierzał właśnie do nich. Pomiędzy przechodzącymi obok niego ludźmi Falchoir dostrzegła rękę na kaburze. Tego było za wiele.
    - Daisy? - kobieta zawołała rysującą w piasku dziewczynkę nie odrywając wzroku od zagrożenia. - Idź do Sierry.
    Dziecko spojrzało na nią nieco zaniepokojone. Mimo to nie zamierzało kwestionować polecenia. I gdy było już poza zasięgiem niebezpieczeństwa (równocześnie odwracając na chwilę uwagę Sierry), kobieta ruszyła w stronę rangera.
    Przecięła plac na skos, nie bawiąc się w żadne podchody. Po prostu szybkim krokiem, wymijając tragarzy i przechodniów, dogoniła wpatrzonego w swój cel mężczyznę i bezpardonowo popchnęła go w stronę ściany obok której przechodził, chwytając go jedną dłonią za gardło, a drugą za sięgającą do broni rękę. Facet zdążył tylko charknąć zanim uderzył plecami w ścianę. Przypadkowi gapie odskoczyli zdziwieni, ale nikt nie miał ochoty mieszać się w nieswoje sprawy i raczej wolał udawać, że niczego nie widzi niż oglądać przedstawienie.
    Pierwsza zasada dobrego myśliwego: nie skupiaj się wyłącznie na zwierzynie i pilnuj otoczenia. To dlatego łowcy nagród żyli statystycznie dłużej od rangerów.
    - Czego od niego chcesz? - syknęła. Cyborg od razu próbował się wyrwać. Nie spodziewał się jednak, że niższa od niego mutantka miała żelazny chwyt. Pięć pazurów naciskających na jego szyję natomiast zniechęcało go od sięgnięcia w jej stronę wolną ręką.
    - Coś ty za... - wydusił, ale kobieta nie dała mu dokończyć:
    - Czego chcesz?!
    - Nie twój interes, mutancie.
    - Oooh, jak najbardziej mój - uśmiechnęła się, jeszcze bardziej eksponując kły. - Więc zacznij gadać, póki masz czym.
    - Nie będę się tłumaczył żadnej zębatej...
    - Będziesz. Rusz tą ręką jeszcze raz, a będziesz musiał sobie kupić nową - Phaedra ani na moment nie spuściła wzroku z jego twarzy. Nie poluzowała też uścisku, a na każdy widziany kątem oka ruch wolnej ręki rangera zwiększała go odrobinę bardziej.
    Osiłek - nadal nie mając zielonego pojęcia, kim jest ta wariatka ani czemu szuka problemów - oczywiście nie zamierzał jej niczego powiedzieć, tak samo jak Phaedra nie miała zamiaru puścić jego podejrzane zachowanie płazem. Pewnie staliby tak, aż jedno spróbowałoby zabić drugie, gdyby zaalarmowany przez Daisy Sierra się nie wtrącił.
    - Stitch, nie! - zawołał jeszcze z daleka. Łowczyni nagród drgnęła lekko głowa w jego stronę, ale szybko z powrotem utkwiła morderczy wzrok w rangerze czując, że ten zamierzał wykorzystać ten moment do wyrwania się. Z jej pyska wyrwał się głośniejszy warkot.
    - Mam wszystko pod kontrolą - odpowiedziała.
    - Widzę... - zgodził się Vassil, starając się mówić najspokojniej jak mógł.
    - To daj mi dokończyć - weszła mu w słowo zębata.
    - Tak, lepiej jej nie przery... - złośliwa odzywka ugrzęzła rangerowi w gardle pod krótkim, wprawnym naciskiem na krtań.
    - Nie potrzebujemy więcej kłopotów - kontynuował Estes, rozglądając się z jakiegoś powodu wokół. Starał się stać z boku, tak, by Falchoir go widziała.
    - Wiem. Dlatego właśnie trzymam jeden z nich za gardło - odpowiedziała.
    - To ranger, Stitch! Jakkolwiek bym nie chciał, byś akurat tego jednego wykończyła na miejscu - Sierra spojrzał na pseudo wojskowego, na chwilę czując tę odrobinę niezdrowej satysfakcji z położenia człowieka, którego nie lubił - ściąganie na siebie jego znajomych nie jest tego warte.
    Phaedra nie odpowiadała. Z głębi jej gardła wydobywał się jedynie niebezpieczny pomruk.
    - A przynajmniej  n i e  t e r a z, gdy mamy robotę do wykonania - dodał, mając na myśli czekającą bezpiecznie w autobusie Daisy.
    Kobieta jeszcze przez chwilę się nie odzywała.
    - Następnym razem mi nie przeszkodzisz? - zapytała w końcu.
    Wtedy jej towarzysz nagle zmienił zupełnie postawę, korzystając z tej rzadkiej okazji do skutecznego zastraszenia jakiegoś rangera. Założył ręce na piersi, spojrzał na gościa z góry (nie dosłownie, a i jego rozchwiany obiektyw trochę w tym przeszkadzał) i odpowiedział sugestywnym tonem:
    - Jeśli kiedykolwiek drugi raz któryś z nich wejdzie nam w drogę, jak najbardziej. Obiecuję - ostatnie słowo dodał po krótkiej pauzie.
    Stitch puściła rangera, odsuwając się równocześnie o krok do tyłu. Mężczyzna odruchowo pomasował dłonią gardło. Splunął na ziemię z pogardą, patrząc na Sierrę.
    - Nie dożyjesz następnego razu, blaszaku - powiedział. - A swojego ochroniarza lepiej trzymaj na smyczy.
    Ledwo wypowiedział ostatnie słowo, oberwał w twarz. Głośnemu plaśnięciu otwartej dłoni towarzyszyło wściekłe warknięcie. Kobieta nic nie mogła na to poradzić. Ten ruch był silniejszy od niej. Nie wysunęła przy tym pazurów, mimo to jednak musiała którymś przypadkiem drasnąć jego policzek - na zaczerwienionej skórze została nieplanowana cienka szrama. Vassil widząc to po prostu chwycił ją za przedramię i stanowczo odciągnął między ludzi na placu. Nie tylko nie chciał, by koleś miał okazję zareagować, ale także zwyczajnie uznał, że lepiej ten cyrk skończyć zanim wyrwie się spod kontroli.
    - Co za pierdolony buc - wyrwało się Falchoir. Prychnęła. - Cholerne rycerzyki w lśniących zbrojach, nie umieją przyjąć porażki bez komentarza...
    - Zasłużył sobie - przyznał nagle Sierra. - I może faktycznie nie powinienem był ci przerywać.
    Stitch westchnęła.
    - Nie - zaprzeczyła. - Dobrze, że to zrobiłeś. Jatka z samego rana w jednym z najruchliwszych punktów Devlin mogłaby się źle skończyć.
    - ,,Mogłaby"? - powtórzył mężczyzna z lekkim rozbawieniem.
    Kobieta wystawiła mu w odpowiedzi język w iście dziecinnym geście. Gdy zbliżali się do autobusu, przypomniała sobie nagle o Daisy. Rozejrzała się wokół zdenerwowana.
    - Jest w środku - uspokoił ją przyjaciel, odgadując, o czym myśli. - Zostawiłem ją z Rogerem.
    - Rogerem? - Stitch domyślała się, że to pewnie imię kierowcy.
    - Stary znajomy - wyjaśnił blaszak. - Zajmuje się przewozem ludzi przez pustynie.
    - Czyli... nie jedziemy do Cargo sami?
    - Zająłem nam miejsca z samego przodu. Tylko my, Daisy i Roger, a reszta pasażerów raczej nie będzie chciała nas zaczepiać - zapewnił ją. - A teraz lepiej przyspieszmy kroku, bo już wystarczająco opóźniliśmy odjazd.
    - Ej, Sierra! - rzuciła jeszcze Stitch, gdy byli kilka metrów od autobusu.
    - Tak?
    - Przepraszam.
    - Za co?
    - Chyba narobiłam ci kłopotów.
    - Nie przejmuj się...
    Zatrzymała się nagle.
    - Nie, nie będę się ,,nie przejmować" - powiedziała z determinacją w głosie. - Ten koleś ci zagroził. I mówił poważnie.
    - Oj tam, nie on pierwszy. I pewnie nie ostatni.
    - Ale to ja narobiłam ci bagna... - uparła się zębata.
    - Stitch, nie bierz tego do siebie...
    - I dopilnuję, by ten drań nie miał okazji spełnić swojej groźby - dokończyła.
    Sierra aż się zatrzymał.
    - Co masz przez to na myśli...? - zapytał.
    - Że nie dam nikomu cię skrzywdzić dopóki jestem z tobą. I nie masz prawa wycofać się z tego układu, jasne?


Sierra? Wybacz chaotyczne zakończenie, ale to powoli zaczynało się za bardzo ciągnąć i nie chciałam blokować wątku i nie wiem czemu się tłumaczę... *^*