czwartek, 3 sierpnia 2017

Od Zero (CD Erosa) - Nie tak cudowny epilog

        Pożegnania nigdy nie były mocną stroną Zero. Dlatego zawsze starał się, by trwały jak najkrócej. Można by wręcz pokusić się o stwierdzenie, iż w niektórych przypadkach bywały wręcz niegrzecznie krótkie...ale idąc tym tropem myślenia mógłbyś trafić na niebezpieczny teren obejmujący tą specyficzną grupę osób, którą małomówny najemnik traktował chyba najkrótszą formą. Ci owi ,,wybrańcy” podejrzanie upodabniają tajemniczą osobę Zero do o wiele bardziej czytelnej postawy kogoś, kto albo pożegna się natychmiast, albo nie będzie w stanie tego zrobić nigdy. Pojęcie niebezpieczeństwa oczywiście zaczęłoby się dopiero wtedy, gdybyś się swoją dedukcją podzielił na głos w obecności szarego. I, wbrew pierwszej myśli jaka ci przyjdzie na myśl, w niespodziewanej, skierowanej w twoją stronę jednoznacznej reakcji nie będzie w żadnym stopniu chodziło o typowo ludzki wstyd przed rozpowiadaniem o swoich słabościach, bo Zero nigdy nie zaprzeczał, że istnieją osoby, które lubi...czy raczej BARDZIEJ lubi od innych. Odruch obronny przedstawiałby bardziej ostrzeżenie, dyktowane wręcz lękiem: ,,Nie zbliżaj się do nich. Choćby na krok”.
  Ale oczywiście mało kto poruszałby tę sprawę na głos. Tym bardziej z samym Zero. Osoby nie mające na tyle instynktu samozachowawczego z reguły są na tyle głupie, by podpaść mu wcześniej, w jeszcze bardziej idiotyczny sposób. Tym sposobem nikt nigdy nie czepiał się go w kwestii grzeczności, głównie przez o wiele prostsze wyjaśnienie - Zero po prostu nie wygląda na kogoś potrafiącego się wylewnie pożegnać.
  Rozdzielenie się ze swoimi tymczasowymi towarzyszami niedoli nie stanowiło więc wyjątku. W końcu w Cargo każdy mógł mieć inne cele i po prostu się rozeszli. Tak z reguły kończą się wspólne wątki łowców nagród: każdy wraca do swoich spraw. Pewnie i tak kiedyś jeszcze na siebie trafią, a czy będzie to szczęście cargijskie czy szczere...to już zależy od odbiorcy. To pożegnanie nie stanowiło więc wyjątku. No dobra, może poza jednym drobnym szczegółem...
  - Myślisz, że te parówki faktycznie są ze szczurów? - zapytał głośno Eros, gapiąc się przy tym wyjątkowo otwarcie na stary wózek z hot dogami, jakby nie chciał, by ktoś sobie pomyślał, że chodzi mu o inny w okolicy.
  Zero westchnął. Gdy tylko dowiedział się od rozradowanego cyborga, że zupełnie przypadkowo i tak idą jeszcze przez jakiś czas w tym samym kierunku, solennie nakazał sobie ograniczać zbędne gesty rękoma, zwłaszcza w okolicach swojego czoła. Westchnienia w towarzystwie Kupidyna tłumiłby w sobie chyba tylko masochista.
  - Poważnie pytam! To sprawa życia i śmierci! - nalegał chłopak, jakby nie widząc oburzonego spojrzenia sprzedawcy. ,,Oburzenie” to w sumie mało powiedziane - facet wyglądał, jakby miał zaraz podejść i przywalić blaszakowi.
  - CZYJEGO, na litość czegokolwiek? - podjął w końcu temat Zero. - Przecież ty i tak NIC nie jesz.
  - JA nie, ale spójrz na tych wszystkich biednych obywateli Cargo, żyjących w nieświadomości. Mogą się dać oszukać w każdej chwili...w wielu przypadkach pewnie już jest za późno!
  Łowca nagród dla świętego spokoju faktycznie rozejrzał się wokół, ale biednych, Bogu ducha winnych dzieciaków, czy bezbronnych staruszek mogących paść ofiarą okrutnych hot dogów jakoś nie umiał znaleźć. Może to było typowe Erosowi szczęście, a może tylko naturalna dla tej części miasta kolej rzeczy, w każdym razie otaczały ich jedynie mrukliwe draby, nerwowe chudzielce z oczywistymi oznakami zespołu podstawieniowego i damy lekkich obyczajów. Rzeczywiście, aż szkoda patrzeć.
  - Ci ludzie JEDZĄ SZCZURY - kontynuował ze śmiertelną powagą Amor. - To nieludzkie! Wiesz, co te gryzonie przenoszą? Zaraz się okaże, że ten typ rozpocznie w Cargo epidemię dżumy czy innej cholery, a to przecież jeden z głównych węzłów kupieckich wschodniego Talos. Ani chybi po tygodniu WSZYSCY bylibyśmy zarażeni, od Swampy Bottom...
  Już widzę, jak ktoś pokroju Dzierzby daje się wykończyć jakiejkolwiek chorobie, przeszło Zero przez myśl. Ciekawe ile gorszego paskudztwa codzienne wdycha na tych bagnach...
  -...przez Annville...
  Z prawdziwym Aniołem na posterunku? Strzeż się, dżumo.
  -...aż po Rattle Cliffs!
  Mare...ona chyba nigdy na nic nie chorowała. Czemu w ogóle o tym myślę?
  - Kto wie, czy ci wszyscy sprzedawcy nie są w zmowie...może chcą nas wszystkich wykończyć? Może to spisek Arkan chcących wyczyścić całą planetę po cichu? A dżuma to tylko początek! - Eros uniósł palec wskazujący do góry dla podbudowania napięcia. - Pomyśl tylko, co tak naprawdę pakują do tych całych ,,egzotycznych mięs”...
  - Jednego dzięki tobie jestem już pewien - przerwał mu Zero. - Jeśli kiedykolwiek zobaczę w hot dogu ZIELONĄ parówkę, rzucę ją płatokolcom.
  - O mój Boże...wyobraziłem sobie rzeźnika próbującego oskórować skaga...
  - Proszę, oszczędź - mężczyzna w życiu nie wyobrażał sobie, że kiedykolwiek przyjdzie mu wypowiedzieć te słowa. Cóż, przynajmniej będzie mógł się usprawiedliwiać, iż była to reakcja dyktowana jak najbardziej rozsądkiem, wynikającym z wcześniejszych doświadczeń. Szczegółami nie będzie musiał się dzielić. Wystarczy, że postawi Elliota Juareza, zwanego Erosem, za źródło zamieszania. Nie mógł uwierzyć, by ktoś po tym jeszcze miał jakieś wątpliwości co do słuszności jego postępowania...
  Idąc ku swojemu celowi, cały czas nasłuchiwał toczących się obok rozmów. Tak jak wcześniej przygotował się do szukania Bassanovy, tak samo teraz w pierwszej kolejności potrzebował chociażby plotek na temat Wisielca. Cicho liczył, że zdołał już narobić sobie na tyle sławy, by stał się obiektem zainteresowania, a nawet i czyjejś szczególnej nienawiści. Taka osoba byłaby nie tyle skłonna zapłacić za jego głowę, co zupełnie PEWNA, że jest ona coś warta. A człowiek pewien ceny nie będzie się targował. Zero był za to całkowicie pewien, że jeśli ktoś w końcu zainteresuje się psychopatą pokroju Wisielca, to dopiero wtedy, gdy będzie już za późno. W takich wypadkach ludzie są w stanie sporo zapłacić za czyjąś śmierć. Wbrew pozorom, to zdanie ciężko przechodziło Zero choćby przez myśl. Wiele religii widzi w odbieraniu cudzego życia najgorszy grzech. Samo życzenie komuś ,,nieszczęśliwego wypadku” bywa tępione często na tej samej linii, co przyczynienie się do niego. A ważenie życia w walucie...to pewnie przechodziło wszelkie boskie wyobrażenie, jeśli faktycznie ktokolwiek tam w górze jest i patrzy na poczynania swoich tworów, czy też ,,dzieci”. W sumie, nie ma co się dziwić stwierdzeniom wielu starszych talosańczyków, iż ,,Ręka boska już dawno Talosu nie tknęła”. Gdyby Zero był Bogiem i to na dodatek odpowiedzialnym za stworzenie ludzkości, również przestałby się do tego przyznawać.
  -...kiedyś hot doga? - dotarła do niego nagle końcówka pytania.
  Spojrzał na niższego o ponad głowę Ela.
  - Wybacz, nie słuchałem - odpowiedział z pełną szczerością. Eros chyba nie za bardzo się tym przejął.
  - Czy jadłeś kiedyś hot doga? - powtórzył spokojnie pytanie.
  - Czemu nagle cię to tak zainteresowało?
  - W sumie...właściwie, to powinienem to ująć tak: czy ty kiedykolwiek coś jadłeś? U Dzierzby z naszej trójki śniadanie jadła tylko Jen. Ja wiem czemu nie jem, ale ty nie jesz bo...?
  - Bezinteresownie zafascynowałeś się moimi przemianami biologicznymi? Mam się obawiać następnego pytania?
  Co było w tym wszystkim najlepsze, Zero wcale ta sytuacja nie zdziwiła. Właściwie, to był całkowicie przekonany, że tylko Elliot byłby w stanie zadawać mu podobne pytania, zwłaszcza jeśli zagłębią się w temat spożywania i trawienia posiłków.
  - Wiesz... - cyborg podrapał się nerwowo po głowie. To był kolejny typowo ludzki odruch, jaki Zero u niego zauważył. - Jakoś tak po prostu naszła mnie myśl, czy goście twojego pokroju potrafią robić coś normalnego.
  - ,,Goście mojego pokroju” czyli...?
  - Złodupce żyjące dla obcinania głów bandytom. Serio, tu chodzi tylko o zaspokojenie mojej upierdliwej ciekawości.
  Szary przez chwilę musiał przetrawić nazwanie go ,,złodupcem” (znaczenia tego neologizmu poszuka później). W końcu stwierdził, że ignorowanie coraz bardziej zniecierpliwionego Erosa zdecydowanie nie wyjdzie mu na dobre.
  - Nie istnieję dla obcinania głów bandytom - odpowiedział spokojnie, unikając przy okazji tematu jedzenia, zanim wrócą do zielonego mięsa. W przypadku rozmowy z Kupidynem najwyraźniej WSZYSTKO się do tego sprowadzało.
  - Ha, zabawna sprawa, ale do tej pory nie widziałem niczego, co mogłoby potwierdzić twoją wyszukaną tezę - zaprzeczył El. - Jakby nie było, do Cargo wybieraliśmy się za Comodo. Jeśli to, co wtedy miałeś na myśli nie było zamiarem polowania, to czym? Na randkę chciałeś ją zaprosić?
  - Chyba nadal mam dość randek... - stwierdził z lekkim niesmakiem.
  Amor drgnął, jakby nagle zapaliła mu się w mózgu zakurzona lampka.
  - Czekaj...skoro masz ich dość, to znaczy, że musiałeś kiedyś...
  - Twoja zdolność łączenia wątków zaskakuje mnie na każdym kroku - skomentował Zero, ale cyborg puścił tą uwagę mimo uszu, skupiony na innym, zaskakującym dla niego fakcie:
  - UMAWIAŁEŚ SIĘ NA RANDKI?
  - Takie to dziwne? Przed chwilą pytałeś, czy robię coś normalnego.
  - Jedzenie to jedna sprawa, bo potrzebne jest właściwie każdemu NORMALNEMU organizmowi żywemu - zaoponował Eros. - Ale jakoś nie umiem sobie wyobrazić ciebie podrywającego dziewczyny...
  - Bo tego nigdy nie robiłem - zgodził się z nim najemnik. - Byłem tylko na kilku randkach...chociaż możliwe, że reszta świata inaczej definiuje to słowo. I chodziłem tylko z jedną dziewczyną.
  - Więęęęęc... - chłopak przeciągnął to słowo, obserwując przy okazji Zero tak dla pewności, by nie zabrnąć za daleko. Gdy upewnił się, że łowca nagród dalej nie zmienił tępa kroku patrząc przed siebie, a jego dłoń nie zawędrowała w pobliże magnum lub katany, zdecydował się zaspokoić swoją upierdliwą ciekawość: - Rozstaliście się?
  - Chyba tak się to nazywa - odparł Zero zupełnie naturalnie.
  - A dla...
  - Strzeliła do mnie z rewolweru ojca.
  - Oh...w sumie mogłem się spodziewać podobnej odpowiedzi - Elliot rozsądnie zdecydował się z własnej inicjatywy zakończyć temat. Chyba po raz pierwszy w swoim życiu.
  Chwilę nieprzyjemnej (chociaż to zależy dla kogo) ciszy później, Eros nagle zatrzymał się na skrzyżowaniu wąskich alejek. Zero przystanął dopiero dwa kroki później i obejrzał się pytająco na łucznika w czerwonej kurtce. Cyborg wpatrywał się w ciemny, klocowaty budynek jakieś dwadzieścia metrów na prawo. Przed nim trwał właśnie rozładunek ciężarówki. Szary najemnik widząc co przywiozła, westchnął przeciągle.
  - Czy to jest...? - zaczął, domyślając się już zamiarów Erosa.
  - Przetwórnia Mięsna Gumble’a - chłopak kiwnął głową z całkowitą pewnością siebie. - No co? - zapytał po chwili, gdy Zero wciąż patrzył na niego bez jakiejkolwiek reakcji.
  - Nieważne - stwierdził mężczyzna. - To chyba dobry moment, by się pożegnać.
  - I słusznie. Dla dobra własnego sumienia, nie chcę mieć żadnych postronnych w pobliżu.
  Zero zdecydował się pozostawić bynajmniej niepokojącą wypowiedź bez komentarza.