niedziela, 31 stycznia 2016

Comodo - Jaszczurowaty mutant

sourgasm
Pseudonim: Spotykała się z wieloma barwnymi opisami (głównie dotyczącymi naszych łuskowatych zmiennocieplnych przyjaciół), jednak najbardziej upodobała sobie pseudonim Comodo, z którym się utożsamiła bardziej niż z własnym imieniem. Tak więc się przedstawia i po tym imieniu jest rozpoznawana. Lubi też przezwisko Dwunastka, z którego korzysta jednak nieco rzadziej.
Imię: Aquila. Dziewczyna już w ogóle z niego nie korzysta, nie sądzi jednak, że jest głupie lub coś w tym stylu. Po prostu przyzwyczaiła się do pseudonimu. Poza tym przez większość życia mówiono na nią ,,Obiekt 12".
Nazwisko: Brak. A jeśli je kiedyś miała, to już o nim zapomniała.
Płeć: Kobieta, bądź samica. Niektórzy twierdzą, że nazwanie jej kobietą to zdecydowanie za dużo.
Wiek: 56 lat (dobrze się trzyma, c'nie?)
Rasa: Comodo niegdyś była człowiekiem i to nawet nie rdzennym mieszkańcem Talos. Teraz jednak jest mutantem o cechach typowo gadzich.
Rodzina: Pewnie już nie żyje. Planeta, z której pochodzi Aquila była w stanie wojny domowej. Cholera wie co się tam dzieje w chwili obecnej.
Miłość: Co to za życie bez kilku urozmaiceń? Jednak w przypadku Comodo trudno jest mówić o prawdziwych, stałych uczuciach. Można powiedzieć, że pobawi się i zostawi jak będzie znudzona. Trzeba jednak zauważyć, że mało osób lubi całować się z kimś, kto ma rozdwojony język.
Aparycja, cechy szczególne: Z pozoru Comodo w niczym się nie wyróżnia. Ot, zwyczajna bezdomna. Jej średni wzrost również upodabnia ją do większości mieszczaństwa na Talos. Dopiero gdy bliżej się przyjrzysz zauważysz całkiem sporo cech nietypowych dla człowieka. Przede wszystkim kolor skóry - Comodo ma nienaturalnie bladą cerę. Dodatkowo patrząc pod odpowiednim kątem można zauważyć mieniące się gdzieniegdzie łuski na ciele dziewczyny, zwłaszcza na ramionach, plecach i udach. Ma bladoniebieskie oczy bez źrenic (nie jest niewidoma). Głowę ma ogoloną tak, że ciemne włosy są jedynie cieniem na czaszce. Gdy się uśmiecha nie jest się w stanie nie zauważyć jej długich, górnych kłów. Ma też rozdwojony język - nie wiadomo czy to też cecha mutacji czy może sama go sobie rozcięła dla efektu. Długie lata uformowały jej sylwetkę sportowca i choć nie jest chodzącą kupą mięśni ma znacznie więcej siły niż wygląda. Ma długie mocne paznokcie, spiłowane aby ich krańcami dało się wydrapać nieprzyjemną szramę. Na nadgarstku lewej ręki nosi grubą bransoletę - niegdyś nadajnik laboratoryjny. Dziewczyna przerobiła go na paralizator, przeprowadzając kable przez rękawy płaszcza i bluzy aż do małego generatora przy pasie. Ubiór jest dla niej najmniejszym problemem - zakłada byle co. Pod tym względem wygląda więc nie lepiej od przydrożnego bezdomnego. Jedynym stałym elementem jej stroju jest biały (obecnie już szarawy), byle jak połatany płaszcz z krawędziami obszytymi żółtą wstążką. Poza tym preferuje spodnie, trampki i dobrą bluzę. Ma przy sobie także maskę gazową. Jest od niej uzależniona przez delikatne płuca - nie tolerują porządnie zanieczyszczonego powietrza dłużej niż piętnaście minut (tylko dzięki temu, że dziewczyna potrafi przez długi czas nie oddychać). Musi więc założyć ją raz na jakiś czas by wziąć kilka porządnych oddechów.
Charakter: Stosowane na Aquili mutageny i traktowanie niczym przedmiot odbiło się nie tylko na jej wyglądzie. Znacznie uszkodziły umysł dziewczyny pod względem emocjonalnym. Comodo przede wszystkim ma głęboko zakorzenioną nienawiść do wszelkiej formy władzy. Nie słucha niczyich rozkazów, więc nie spodziewaj się wyjątków. Co innego gdy grzecznie ją poprosisz, lub będzie miała wobec ciebie dług. W wypadku pierwszym masz szansę pół na pół, że cię wysłucha. W drugim zrobi wszystko dla rewanżu. Nie cierpi mieć długów i szybko je wyrównuje w ten czy inny sposób. Gdy tylko się z tym upora, zniknie z twojego życia. Comodo nie potrafi nawiązać normalnej przyjaźni. W jej mniemaniu przyjaciel, to ktoś, kogo możesz denerwować bez umiaru, ale w życiu nie odwróciłaby się do ,,przyjaciela" plecami w obawie, że strzeli jej w plecy. Do tej pory życie jedynie udowodniło jej, że ta taktyka jest jedyną słuszną zasadą, którą powinna kierować się w życiu. Dziewczyna nie jest skryta ani tajemnicza - wręcz przeciwnie. Wylewnie dzieli się wszystkim co jej w głowie siedzi, tylko przeważnie nie są to rzecz, które chciałbyś usłyszeć. Jest szczera do bólu i w razie konieczności kłamie tak, że jej nawet powieka nie drgnie. Dziewczyna nie ma żadnych zahamowań, wydaje się pozbawiona godności. Trudno ją zawstydzić, czy sprawić by poczuła się niekomfortowo. Nie przejmuje się bólem ani własnym stanem. Trudno zedrzeć jej z twarzy uśmiech, a jeśli już do tego dojdzie to prawdopodobnie jest wku*wiona do granic możliwości. Biorąc pod uwagę fakt, że jest stuknięta i sadystyczna...cóż, po prostu nie chcesz być po przeciwnej stronie barykady niż ona. Śmieje się niczym psychopata, i to w najmniej odpowiednich ku temu momentach. Lubi wywoływać u innych strach, obrzydzenie i frustrację. Denerwowanie wszystkich wkoło to dla niej czysta przyjemność. Nie obchodzi ją cudze zdanie. Jest też wyjątkowo niecierpliwa, więc jeśli to ty zaciągniesz dług wdzięczności, długo czekać na rewanż nie będzie i najzwyczajniej sama po niego przyjdzie.
Częste miejsca pobytu: Stara się trzymać większych miast - w ciemnych uliczkach prościej zgubić pościg. Często odwiedza Devlin
Song Theme: Mad Hatter - Melanie Martinez
Stopień rozgłosu: 1 (400/500 PD)
Sojusznicy: Brak
Wrogowie: Zero (ktoś tu lubi zaciągać długi...)
Broń: Paralizator własnej roboty, karabin M-16, porządny bagnet. Poza tym Comodo jest mistrzynią broni improwizowanej, a podczas walki wręcz korzysta używa swoich spiłowanych paznokci jak pazurów.
Umiejętności: Tym co bezdyskusyjnie ratowało życie dziewczyny niejeden raz jest regeneracja. Aquila jest w stanie w pełni wyleczyć się z rany postrzałowej w kilka dni, z czego po mniej więcej jednym jest już w stanie dalej podróżować. Jej organizm potrafi także zwalczać choroby i zatrucia. Świetnie walczy wręcz i wykorzystuje otoczenie przeciwko innym. Potrafi poruszać z nienaturalną szybkością i równowagą. Sprawnie się wspina. Jej ciało jest zmiennocieplne, więc jest w stanie wytrzymać w każdej temperaturze. Istnieją pogłoski, że jest jadowita...spokojnie, fałszywe. Niemniej Comodo to specjalistka od trucizn i środków odurzających. Lubi nad tym eksperymentować. Zna się na urządzeniach elektronicznych i jest w stanie włamać się do większości systemów ochronnych, a nawet osobistych komputerów.
Towarzysz: Brak. Chociaż każdą jaszczurkę i węża traktuje lepiej niż człowieka.
Wykonane zlecenia:
  - [#3] Zagrożony gatunek?
Nick na howrse: NyanCat^._.^~

sobota, 30 stycznia 2016

Od Saruccia (CD Zdrajcy)

        - Czego ja się spodziewałem po takim miejscu? Chyba nie porządnych zadań…- mruknąłem, poprawiając szatę na twarzy. Po sekundzie zorientowałem się, że wiatr przestał być taki ostry- zapewne przez wkroczenie pomiędzy podejrzane budynki- i zdjąłem gogle, podnosząc je nad czoło i przykrywając jasnym materiałem. Zobaczyłem nad jednymi drzwiami informację, że to najwyraźniej karczma. Potem spojrzałem w niebo. Zmierzch niebezpiecznie się zbliżał… musiałem sobie znaleźć jednodniowy nocleg, a poszukać, czy nikt tu nie ma czegoś do zaoferowania… Zostawiłem śmigacz obok wejścia do domku, uprzednio upewniając się, że nie ukradną go tak szybko. Wydałem na niego prawie wszystkie moje oszczędności… i miałem nadzieję, że nie pożałuję. Wkroczyłem do karczmy. Były tam tylko dwie osoby, obie stały przy kontuarze. Sądząc po wyglądzie mężczyzny, był barmanem. Najwyraźniej objaśniał jakąś drogę. Pewnie do miejsca, gdzie będzie można się wyspać… a przynajmniej tak szacowałem, patrząc na nieznajomą. Barman spojrzał na mnie i się wyprostował.
  - Niech pan sobie nie przeszkadza. Też szukam noclegu- powstrzymałem go i usiadłem obok czarnowłosej. Zdjąłem szatę z głowy i przeciągnąłem palcami po włosach, doprowadzając je do normalnego nieładu. Potem słuchałem opisu drogi do jakiegoś pensjonatu panny Ede, nie do końca wiedząc, o co chodzi, bo przyszedłem w trakcie omawiania. Gdy barman skończył, kobieta krótko podziękowała i poszła do wyjścia. Ruszyłem za nią, zarabiając na podejrzliwe spojrzenie.
  - Hej- zatrzymałem ją, gdy wyszliśmy na „ulicę”. Wbiła we mnie wzrok, a jej postawa wskazywała na chęć zostawienia jej w spokoju. Uśmiechnąłem się trochę zakłopotany.
  - Mogłabyś zabrać mnie ze sobą?- spytałem- Nie bardzo słyszałem początek rozmowy, więc nie wiem, gdzie iść…
  Obrzuciła mnie krytycznym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała.
  - No weź. Nie bądź taka- jęknąłem- Chciałabyś, żeby ktoś cię zostawił w takim miejscu bez noclegu? A po prostu cię śledzić nie byłoby miło- wyszczerzyłem się.

Zdrajco?

Od Zero (CD Blade) - Wesoła kompania

        Zero podciągnął się i przyklęknął na krawędzi kanionu. Podniósł się na nogi bez lęku spoglądając w dół ściany z pomarańczowego kamienia. Otrzepał się z pyłu i zdjął z pleców karabin snajperski. Ruszył przed siebie w poszukiwaniu dobrej pozycji do obserwacji. Snajperka może nie była tak szybkostrzelna jak magnum, ale biorąc pod uwagę otwarty teren i szkody jakie może zadać pocisk karabinu zdecydowanie lepiej było się uzbroić w nią niż w pistolet. Magnum miało mniejszy zasięg, a tutaj był w stanie zobaczyć przeciwnika gdy tylko wyłoni się zza horyzontu. Co znaczyło niestety, że i Zero łatwo było dojrzeć. Musiał działać szybko.
  Dotarł do przeciwległej krawędzi. Rozejrzał się chcąc odnaleźć jakiś przejazd przez ten labirynt niestabilnych ścian. Jego wzrok zatrzymał się na sępie. Ptak siedział na wystającym z ziemi suchym konarze, łypiąc łakomym wzrokiem na najemnika. Zaskakujące, jak dużo podobieństw było między padlinożernym zwierzęciem, a typowym mieszkańcem Talos. Podczas gdy niektórzy jak Zero i wielu zostawali drapieżnikami, czyli zabijali, by przeżyć, inni decydowali się na prostsze rozwiązanie - czekali, aż jakiś nieszczęśnik zdechnie samoistnie, lub ktoś go zabije. A gdy drapieżnik się oddalał, niczym padlinożerca obłupywali zabitego do kości.
  Ten sęp był dziwny. Siedział w miejscu, jakby przyglądał się Zero. Mężczyźnie wydawało się, że nawet dostrzegł błysk ciekawości w ptasich oczach. W końcu zwierzę zaskrzeczało i wzbiło się do lotu. Najemnik śledził tor lotu sępa, aż ten zniknął za krawędzią kanionu blisko miejsca, gdzie zostało buggy Jill. Zaciekawiony podszedł na skraj...
  I wtedy zauważył, że w wozie nie było Mare. Kiedyś jej chyba łeb ukręcę, pomyślał wściekły i zaczął schodzić z powrotem na dół.

        Szczerze? Zero był lekko zawiedziony. Liczył, że blondyna jednak pociągnie za spust. Nie zginąłby - patrząc w wylot Beretty już układał w głowie trajektorię teleportacji. Nie pierwszy raz wylądował w takiej sytuacji, więc nie robiła na nim żadnego wrażenia. Gdyby dziewczyna strzeliła, miałby wystarczająco dobry powód by odciąć jej łeb. W chwili obecnej byłoby to...jakby powiedziała Mare? ,,Bezsensowne"? Cóż, on w tym widział mnóstwo sensu. Primo: nie ufał nożowniczce. Przecież nikt nie zaufałby komuś, kto przed chwilą chciał zabić jego przyjaciela. Najemnik wolał mieć pewność, że gdy się odwróci nikt nie wypali im w plecy. Sekundo: była niebezpieczna. Temu nie da się zaprzeczyć. Pomijając już sam fakt, że gadała z sępami. Na Talos świrów jest od groma. Brak jednego czy dwóch chyba nie zrobiłby różnicy, ani nie zachwiał populacją całej planety, prawda?
  Jednak mimo wszelkich jego oczekiwań wszelkie planowanie manewru okazało się bezużyteczne. Blondynka jedynie przeklęła (kilkanaście razy w bardzo krótkim czasie) i równo z nim schowała broń. Zero mimo to czuł, że to jeszcze nie koniec zabawy.
  Zerknął na Mare. Siren chyba również nie pochwalała zostawienia jej niedoszłej zabójczyni bez dodatkowego oczodołu w nasadzie nosa. Mężczyzna jednak był świadom, co by od niej usłyszał gdyby pozbył się nieznajomej w tej chwili. Nie miał najmniejszej ochoty na wykłady spod etykietki ,,Bezsensownych morderstw". Jedno z tych wykładów można uznać za prawdę: Zero jedynie zmarnowałby kulę i ich cenny czas. Śmierć tej wariatki nic im nie da.
  - Chodź. Tylko marnujemy czas - powiedział do Mare i ruszył w stronę miejsca, gdzie zostawili samochód.
  Blondyna nieco się zdziwiła tą reakcją.
  - To tyle? - zawołała do odchodzących. - Po prostu sobie pójdziecie? Od tak?
  - A co mamy tu jeszcze do roboty? - odpowiedział Zero odwracając lekko głowę.
  - Czekaj! - Siren nie ruszyła się z miejsca. - Chcę się dowiedzieć dlaczego ta wariatka mnie zaatakowała - blondynka nie wydawała się urażona nazwaniem jej wariatką.
  - Lepiej posłuchaj swojej dziewczyny, panie bohater - uśmiechnęła się złośliwie. - Nie ciekawi cię to? A może bardziej zainteresuje cię jak się stąd wydostać...?
  Zero zatrzymał się. Teraz przypomniał sobie, że nie zdążył znaleźć wyjścia z labiryntu. Odwrócił się do dziewczyny krzyżując ręce na piersi.
  - Skąd mam mieć pewność, że nie jesteś najzwyklejszym bandytą? - powiedział spokojnie. - To by wyjaśniało dlaczego napadasz przypadkowych ludzi. Możliwe, że po prostu zaprowadzisz nas w pułapkę.
  Nieznajoma zmrużyła oczy. Chwilę się namyśliła po czym westchnęła zirytowana i machnęła niedbale ręką.
  - Niech wam będzie - zaczęła dla świętego spokoju. - Spodziewałam się tu ludzi nasłanych przez pewnego bogatego dupka. Nic więcej nie musicie wiedzieć.
  - I o to tyle krzyku? - Zero wypowiedź blondynki wydawała się całkiem wystarczająca. - Jedzie z nami - oświadczył Siren i ruszył dalej.
  Crowley spojrzała na niego jak na wariata. Nożowniczka minęła ją i dopiero wtedy postanowiła się ruszyć. Dogoniła Zero.
  - Czy tobie do reszty odbiło? - warknęła. - Jeszcze przed chwilą trzymała cię na muszce, a ty ją od tak zapraszasz do kompanii? A w ogóle to od kiedy TY tu rządzisz?
  - Odkąd ponownie zaczęłaś ignorować moje prośby - odparł najemnik. - Gdybyś na mnie zaczekała sam znalazłbym wyjście i nie musiałbym zapraszać NIKOGO. A to, że trzymała mnie na celowniku to jeszcze pół biedy. Nie ona pierwsza i nie ostatnia. I przynajmniej nie pociągnęła za spust - dodał już nieco czepliwie.
  Mare sapnęła oburzona.
  - Mieliśmy chyba do tego nie wracać... - zauważyła podminowana.
  - Hej! Gołąbki! Tylko nie chwyćcie za broń! - rzuciła złośliwie rozbawiona blondynka. - Może uświadomicie mi, gdzie mnie chcecie wywieźć?
  Wyszli zza rogu i ich oczom ukazało się buggy siostry Siren. Zero usiadł za kierownicą po czym odpalił silnik. Mare, dalej niezadowolona, usiadła tak jak wcześniej na miejscu pasażera, a ich nowa znajoma z tyłu. Buggy ruszyło. Najemnik wiedząc już, że odnoga z której wyszli kończy się ślepym zaułkiem od razu skręcił w lewo. Następnie kierował się już rzucanymi co jakiś czas instrukcjami nożowniczki.
  - Kierujemy się do Devlin - odpowiedział zwięźle. - Mamy tam z kimś do pogadania.
  - Czy to taki rodzaju rozmowy - w prawo - o jakim myślę? - uśmiechnęła się niepokojąco.
  - Burmistrz chce głowę, to ją dostanie - Crowley wzruszyła ramionami.
  Blondynka namyśliła się chwilę, po czym zdecydowanym tonem oświadczyła:
  - Zostaję. Im dalej stąd tym lepiej dla mnie...znowu w prawo! - pojazdem lekko szarpnęło na zakręcie.
  - Super - rzuciła sucho Siren. - No to skoro już jedziemy na jednym wózku, to jestem Mare, a ten emocjonalny niedorozwój to Zero.
  - ,,Zero"? - parsknęła dziewczyna. - Pomysłowy to ty nie jesteś, co?
  Na chwilę zapadła cisza. Mare popatrzyła wyczekująco na nożowniczkę. Ta w końcu westchnęła i przewróciła oczami.
  - Skoro tak naprawdę chcesz się do mnie zwracać w jakiś sposób poza ,,ty", to niech będzie Blade - powiedziała.
  - Czyli ,,Żyleta"? - tym razem to Zero pozwolił sobie na parsknięcie śmiechem. - I to mi brakuje pomysłów...
  Samochód w końcu wyjechał pod górę i wypadł na otwartą przestrzeń. Najemnik usłyszał niekryte westchnienie ulgi ze strony Siren.

Mare? Blade? Wybaczcie stan tego opa *^*

piątek, 29 stycznia 2016

Od Blade (CD Mare) - Początek...czego?

        Świat spowiła głęboka czerń. Na granatowym, nocnym niebie zaczęły pojawiać się pierwsze, jasne lecz zimne promienie gwiazd. Jeszcze zaledwie kilka godzin temu nieboskłon przybrał barwę zachodzącego słońca. Na górze dominowały wszelkie odcienie ognistej czerwieni, mieszających się z głębokim fioletem i różem. Teraz świat, który jeszcze tak niedawno spowijały ciepłe kolory, dające sercu i duszy ukojenie, pomagające znaleźć umysłowi spokój, zniknęły bez śladu, zdawałoby się nawet, że nieodwołalnie.
Świat spowiła mgła. Gęsta, mleczna zasłona, nadająca nocnemu krajobrazowi tajemniczy klimat. Tamtej nocy na niebie świeciły tylko nieliczne gwiazdy- księżyc przysłoniły szare, burzowe chmury. Mimo to Blade wiedziała, że nie zbierało się na deszcz. Nie w tej części świata. Nie na pustkowiu, gdzie leciutka mżawka raz na kilkanaście dni była prawdziwym zbawieniem.
  Dziewczyna siedziała na skalnej półce, opierając się plecami o jeden z głazów. Widziała stąd naprawdę wiele. Przed nią, gdzie by nie spojrzała, rozciągał się istny labirynt korytarzy i kamiennych dróg. Co prawda część z nich była zawalona, lub częściowo nieprzejezdna przez zawalające się skały. Mimo to, nawet i bez tych niedostępnych dróg, kaniony i liczne tunele wyglądały jak niedostępna sieć dróg. Łatwo było się tutaj zgubić, a wejście do labiryntu nie było wcale takie trudne. Znacznie ciężej było odnaleźć drogę. Chyba, że znało się każdy zakamarek na pamięć, bądź tak jak blond dziewczyna, patrzyło się na wszystko z góry.
Blade odetchnęła głęboko, gdy przyglądając się dokładnie otaczającemu ją krajobrazowi, utwierdziła się w przekonaniu, że nikogo tutaj nie ma. Nikogo poza nią, oczywiście, oraz stadem sępów, zataczających powoli kręgi na niebie. Czarne ptaki co chwila zniżały lot, rozglądając się czujnie, jakby dalej liczyły, że trafi im się dziś soczysty posiłek. Co jakiś czas któryś z nich zerkał podejrzliwie w stronę Blade, choć bynajmniej nie patrzył na nią, jak na padlinę. Ich postawa przypominała bardziej stan gotowości… zupełnie, jakby przez cały czas tylko udawały, że oglądają się za padliną, a w rzeczywistości cały czas czekały na jakiś znak. Nie sądzę, bym bardzo was zaskoczyła, jeśli powiem, że tak właśnie było. Sępy zataczały olbrzymie kręgi na niebie, wypatrując kogokolwiek… kogoś, kto odważyłby zbliżyć się do labiryntu. Oczywiście Blade wiedziała, że te kaniony już dawno temu zostały opuszczone przez szajki bandytów i raczej nie powinna się nikogo w tych stronach spodziewać… tym gorzej, jeśli ktoś faktycznie się pojawi. Zobaczenie kogoś w tych stronach, zwłaszcza o tak późnej porze, właściwie mogło oznaczać tylko dwie rzeczy. Po pierwsze, jakiś pechowiec miał dziś tyle nieszczęścia, że diabły postanowiły rzucić do tutaj zupełnie samego, pozostawionego na niełaski losu, albo…
  …Albo też Ci kretyni są naprawdę uparci, pomyślała Blade, sięgając po zapalniczkę, trzymaną w dolnej kieszeni spodni.
  Właściwie to nie sądziła, aby jej pościg był aż tak zdesperowany i zdolny do szukania jej na tym odludziu. Może, gdyby uciekła z tamtego Domu dzisiaj, lub wczoraj, właściciel byłby zdolny zabrnąć tak daleko i przyprowadzić ją z powrotem siłą. Z resztą, ciężko mu się dziwić. Jeśli dzięki takiemu wynaturzonemu mutantowi, jak Blade, interes się kręcił, żaden skąpiec nie pozwoliłby jej na ucieczkę. Ale przecież od tamtego momentu minęły całe tygodnie, jeśli nie miesiące. Przez ten czas robiła co w jej mocy, by unikać miast i zatłoczonych uliczek, a znając ludzką naturę i to, jak szybko człowiek jest w stanie się znudzić, ogłoszenia z jej wizerunkiem i dopiskiem „Poszukiwana” powinny w tym czasie prawie całkowicie zniknąć ze słupów, oraz ścian budynków. Właściwie to bardziej bała się policji, niż ludzi nasłanych przez Guntarra, choć oni też nie stanowili dla niej wielkiego problemu. Nie, póki miała przy sobie Berettę i głowę na karku. Dziewczyna aż drgnęła, gdy usłyszała w głowie ostrzegawcze krakanie. Spojrzała się w górę, a jej oczom ukazał się lądujący tuż obok niej sęp. Wystarczyło, że ptak zakrakał kilka razy i zwrócił swe spojrzenie na, zdawałoby się że jeszcze przed chwilą pustą drogę, którą właśnie przemierzał samochód.
  -Jasne, rozumiem.- mruknęła Blade w stronę sępa, gasząc papierosa o skałę.
  Dziewczyna syknęła mściwie, tak że siedzący obok niej ptak zapewne poderwałby się do lotu, gdyby nie fakt, że znał blondynkę od dłuższego czasu i zdążył przyzwyczaić się do jej zachowań. Z resztą, to nie na sępa była zła, tylko na całą sytuację. Nie miała zamiaru oglądać nikogo na oczy, ale skoro istniała szansa, że w aucie siedzieli ludzie nasłani przez Guntarra, nie miała zbyt wielkiego wyboru. Wiedziała tylko, że za nic w świecie nie wróci do poprzedniego życia, a jak tego dokona?- to już nie miało dla niej większego znaczenia. Przecież cel uświęca środki, w takim przekonaniu żyła i póki co nie miała zamiaru zmieniać tej jakże praktycznej zasady.
  Płomienne oczy obserwowały zatrzymujący się samochód. Kiedy drzwi się otworzyły, z pojazdu wysiadły dwie postacie- kobieta i mężczyzna, jak sądziła Blade widząc ich sylwetki z oddali. Ten drugi skierował się w przeciwnym kierunku, podejmując udaną próbę wdrapania się na kamienną ścianę. Kobieta wysiadła z wozu niedługo potem, zaraz gdy chłopak zniknął jej z pola widzenia. Blade nie zajęło dużo czasu domyślenie się, że dwójka najwyraźniej zupełnie nie zna drogi, a do tej pory poruszali się po labiryncie zdani tylko i wyłącznie na swoją intuicję. Cóż, jeśli to są ludzie, których nasłał na nią Guntarr, to mężczyzna nieźle się zdziwi, gdy jego pracownicy wrócą do niego w kilku zakrwawionych kawałkach. A jeśli to byli tylko zwykli przechodni to… to trudno. Coś się później wymyśli, planowanie tego nie było teraz najistotniejsze. Ważne było tylko to, że istniała duża szansa, iż osoby, które zawędrowały do kanionu byli ludźmi, mającymi za zadanie zabrać ją tam, skąd uciekła. A ponieważ Blade nie miała zamiaru wracać do Domu Publicznego, istniała tylko jedna możliwość. Pojedynczy bilet do wolności, który obecnie trzymała ta dwójka.
  Blondynka uśmiechnęła się do siebie. W tym przebiegłym, choć nieco smętnym grymasie nie było ani cienia wesołości. Dziewczyna jeszcze chwilę przyglądała się postaci, która została na dole kanionu, poruszając się niepewnie wzdłuż korytarzy. Nie, z całą pewnością nie wiedziała dokąd idzie.
  Nie mam pojęcia jacy bogowie zesłali Cię do tego Piekła, pomyślała przekornie, kiedy jej ręka odnalazła Berettę. Nawet nie zdążyła dokładnie pomyśleć co takiego ma zamiar zrobić, a już wyczuła zadowolenie, silnie bijące od siedzącego obok sępa.
  -Co? Liczymy na padlinę, nie?- rzuciła kąśliwie w stronę ptaka. Zwierz nawet nie miał zamiaru protestować, ani udowadniać, że jest inaczej. Zamiast tego wyprostował się dumnie, machając raz skrzydłami, na znak zgody.
  ~A co? Nie należy mi się?- kraknął w stronę Blade, choć ona jako jedyna była w stanie wyczytać z tego przeraźliwego dźwięku jakiekolwiek słowa. Mimo to, nie odpowiedziała pierzastemu stworzeniu. Zamiast tego podniosła się na równe nogi i udała na dół kanionu, wtapiając się w czarne cienie, rzucane przez skały.
  Jej plan był dość prosty. Miała zamiar pozbyć się ludzi Guntarra (bo była niemalże całkowicie pewna, że dwójka obcych została przez niego nasłana) po kolei. W pierwszej kolejności załatwi kobietę, skoro ta sama nawinęła jej się na wylot. Później poszuka tamtego mężczyzny w hełmie, teraz nie było sensu się za nim uganiać, skoro miała przed sobą inny cel. Niestety, po raz pierwszy odkąd obmyśliła plan ucieczki z Piekła, zaplanowany przez nią scenariusz się nie powiódł. Ha! Mało powiedziane! W porównaniu ze swoimi oczekiwaniami, Blade znalazła się w czarnej dupie. Naprawdę, w tamtej chwili nie przyszło jej do głowy inne określenie, które trafnie opisałoby sytuację, w jakiej się znalazła. Miała za zadanie pozbyć się dwóch celi, a skończyła mierząc w stronę mężczyzny z hełmem. Cóż, nie wyglądałoby to tak źle, gdyby nie fakt, że ona również znalazła się na celowniku. Po raz pierwszy od naprawdę dawna… bardzo jej się to nie podobało, choć wszelkie uwagi zachowała dla siebie.
  -Rzuć broń.- odezwał się mężczyzna spokojnym i zupełnie niewzruszonym głosem. Zupełnie, jakby tylko ona była w tym momencie na celowniku. Blade aż nie mogła się powstrzymać od kpiącego uśmiechu.
  -Zmusisz mnie?- rzuciła typowo wyzywającym tonem, dając przy okazji nieznajomemu do zrozumienia, że z całą pewnością nie znalazła się na przegranej pozycji.
  -A mam inny wybór?- słysząc to, Fearchara wzruszyła odrobinę ramionami, jakby poważnie zastanawiała się nad odpowiedzią.
  Mimo to, nie odpowiedziała, a już na pewno nie przestała mierzyć w obcego z pistoletu. Dla niej sprawa wyglądała aż zbyt prosto. Oboje znaleźli się w sytuacji bez wyjścia, co z kolei oznaczyło, że albo oboje wykończą się nawzajem, albo któreś z nich będzie musiało się poddać. Nie miała pojęcia jak myślał o tym obcy, ale dla niej obydwa scenariusze miałyby bardzo podobny skutek. Dlatego nie miała zamiaru odpuścić pierwsza i dalej stała wyprostowana, trzymając w dłoni Berettę i mierząc zdecydowanie w mężczyznę. Nieznajomy najwyraźniej miał świadomość tego, że Blade nie miała najmniejszego zamiaru złożyć broni. Niestety, ku ogromnemu rozczarowaniu dziewczyny, jej ofiara również nie chciała odpuścić. Nie, w takim momencie nazywanie kogokolwiek z tej dwójki „ofiarą” nie było dobrym określeniem. Używa się go tylko wtedy, gdy jedna z osób jest myśliwym… a przecież oboje byli kłusownikami.
  -A więc będziemy stać tak w nieskończoność.- mruknął mężczyzna, choć po tonie jego wypowiedzi nie dało się wyczuć, by szczególnie się tym przejął.
  -Zawsze możesz się poddać.- mruknęła blondynka, jakby było to dla niej coś wręcz oczywistego. Coś jak naturalna kolej rzeczy, w której ona zgodnie z własnym prawem musi wykończyć obrany przez siebie cel. Nie widziała drugiej możliwości, by wszystko potoczyło się inaczej.
  -Niedoczekanie.- w tym momencie wtrąciła się kobieta, towarzysząca zamaskowanemu chłopakowi. Ta sama osoba, którą Blade mogłaby pozbawić życia, gdyby nie zjawił się wspólnik nieznajomej, teraz rzucała jej wyzwanie. Rzeczywiście, niedoczekanie.- Mamy przewagę liczebną.- dodała, podchodząc bliżej do kompana, który ani na moment nie przestał mierzyć z broni w stronę Blade.- Można przynajmniej wiedzieć dlaczego nas zaatakowałaś?
  Fearchara uznała to za bardzo kiepski żart, zwłaszcza, jeśli nieznajomi byli tym, za kogo ich miała. Uniosła jedną brew, choć jej spojrzenie ani na moment nie padło na kobietę.
  -Cholernie zabawne.- mruknęła, typowym dla siebie ponurym, ale i ostrzegawczym głosem. Nie przyszła tutaj po to, by bawić się w podchody. Nie przyszła tutaj po to by z kimkolwiek rozmawiać. Zamierzała pociągnąć za spust i zasnąć spokojnie, wiedząc, że nikt już po nią nie przyjdzie.
  Niemniej, nie podobała jej się postawa kobiety, ani ton w jakim wypowiedziała pytanie. Jej zachowanie, oraz mimika wyraźnie pokazywały, że nie miała pojęcia o co Blade może chodzić. Czyżby się więc pomyliła? Nie, to było niemożliwe, bo w takim razie co ta dwójka robiłaby w kanionie? Ludzie nie przychodzą tutaj z innych powodów niż by na kogoś polować.
  -Co to znaczy „dlaczego was zaatakowałam”?- warknęła blondynka, dobywając przy okazji sztylet z jednej z kieszeni. Tak, by druga dłoń nie czuła się pokrzywdzona, że tylko pierwsza jest w stanie komukolwiek grozić.
  -Co to za pytanie?- mruknął zamaskowany mężczyzna, choć jego ton nie był już tak spokojny, jak wcześniej. Zupełnie, jakby zaczął zastanawiać się nad sprawnością umysłu przeciwnika.
  Blade zmrużyła oczy, przyglądając się dwójce podejrzliwie.
  -Nie mam zamiaru bawić się w podchody.
  -I kto się tutaj bawi?- rzuciła ciemnowłosa kobieta, krzyżując ze sobą ręce. W tamtym momencie tylko wszystkie wyliczenia powstrzymały Blade od gwałtownych reakcji, choć nie brakowało zbyt wiele, by wszystkie kalkulacje szlag trafił.
  Nie miała bladego pojęcia co to za jedni i dlaczego woleli robić jej wodę z mózgu, zamiast odebrać jej broń i zabrać ją ze sobą do miasta, tak jak zapewne nakazałby im Guntarr. Właściwie to od oddania pierwszego strzału powstrzymało ją krakanie sępa, przelatującego nad trójką uzbrojonych postaci.
  ~Nie są tym, za kogo ich mieliśmy.- wyczytała ze skrzeku ptaka.
  Blade jeszcze raz obrzuciła nieznajomych chłodnym i ostrym, jak brzytwa spojrzeniem. Zaklęła, wypowiadając przy tym dużą liczbę słów, składających się z krótkich sylab, po czym uśmiechnęła się posępnie.
  -A więc nici z padliny.- zwróciła się do ogromnego sępa, gdy ten wylądował na jednej z niższych półek, tuż obok trzech postaci.- Macie szczęście.- te słowa skierowała do pary nieznajomych, choć dalej nie schowała broni.
  -„My”?- powtórzyła, jak echo kobieta, unosząc z niedowierzania brew. Najwyraźniej fakt, że blondynka kwestionowała ich przewagę był dla niej dziwniejszy, niż to że wytatuowana dziewczyna rozmawiała z sępem.- Co to znaczy, że „mamy szczęście”?
  -Co to za pytanie?- rzuciła złośliwie, naśladując wcześniejszą wypowiedź zamaskowanego mężczyzny, który (ku wielkiemu rozczarowaniu Blade) nie dał się sprowokować. Niemniej, cała sytuacja, o ile wcześniej niebezpieczna i napięta, teraz wydawała się po prostu dziwna i odrobinę niezręczna. Dwójka napastników, którzy przed chwilą mierzyli do siebie, w każdej chwili gotowi przestrzelić drugiemu czaszkę, teraz zostali zmuszeni do schowania broni. Ciężko właściwie powiedzieć, kiedy oboje uznali, że tak będzie właściwie. Wyglądało to trochę tak, jakby sama sytuacja narzuciła im takie zachowanie.
  -Powinnam zabić tą dwójkę i uciec?- rzuciła nagle Blade, przyglądając się badawczo parze nieznajomych. Ci z kolei spojrzeli na nią, jak na skończoną wariatkę, najwyraźniej niepewni co powinni zrobić dalej. Zamaskowany mężczyzna odruchowo znów sięgnął po broń, jednak nim znów wymierzył w blondynkę, ta ponownie się odezwała.- Nie, nic! Głosy w głowie.- pokazała bezceremonialnie na siedzącego nieopodal sępa, po czym przytknęła palec do swojej skroni. To najwyraźniej nie uspokoiło nieznajomych, a ich miny były na tyle komiczne, że Blade pozwoliła sobie na krótki śmiech.- Spokojnie, tylko żartuję.- machnęła niezgrabnie ręką.- To nie to co mówią.- mruknęła poważniej, jednak na tyle cicho, by uzbrojona para tego nie usłyszała.

Zero? Mare? Przyznam, że nie wiedziałam jak skończyć XD

wtorek, 26 stycznia 2016

Od Zdrajcy

        Piasek, piasek… jak okiem sięgnąć, wszędzie tylko piasek. Skwar leje się z nieba, na którym ani jedna chmura kwaśnego deszczu nie pojawiła się do wielu miesięcy. I ten zapach suchego piasku. Zaciągasz się dławiącym pyłem, przezornie przez maskę gazową. Ah! Pustynia! Żyć nie umierać! Od trzech dni nie dotarłam do tej zaśniedziałej wioski Marrgth, a przecież zleceniodawca wyraźnie opisał jej położenie. Miał być blisko. Szlak miał być przejrzysty i prosty. Cel stary. Połowę zapłaty otrzymałam z góry, na koszty związane z podróżą, jednak postanowiłam przyoszczędzić na trzygarbnych Rabe, które z taką łatwością przemierzały pustynie. Teraz tego żałowałam i postanowiłam, że w drogę powrotną zakupię ścigacza. Zawsze chciałam mieć jednego, jednak w moim fachu raczej nie jest on jakoś szalenie atrakcyjny. Szczególnie taki, na jakiego było mnie stać. Tani, spalinowy i wydający dźwięk typowy dla silnika odrzutowego, słyszalny z wielu kilometrów.
  Wtem usłyszałam trzepot skrzydeł i coś białego wylądowało mi na ramieniu, marszcząc przy okazji piaskową, pustynną szatę. Obrzuciłam kruka pobieżnym spojrzeniem i wróciłam do wypatrywania celu mojej podróży. Ślepun zakrakał, zwracając na siebie uwagę. Ponownie spojrzałam na niego, a on pokazał mi strzęp gazety, który trzymał w pazurach. Wzięłam ją od niego. Na oderwanym fragmencie widniało imię i nazwisko mojego celu oraz jego nekrolog. Przystanęłam i przez chwilę wpatrywałam się tempo w skrawek papieru. Kruk uszczypnął mnie w ucho, domagając się zapłaty. Westchnęłam i z bocznej kieszeni plecaka wyciągnęłam kawałek cuchnącego mięsa skaga. Ptak natychmiast wyrwał mi je z dłoni i zaczął obgryzać na moim ramieniu.
  - Czyli ze zlecenia nici – mruknęłam, stojąc na środku pustyni, w skwarze słońca, bez perspektywy noclegu, czy choćby porządnego posiłku. – Ślepiec, nie rzuciło ci się w oczy żadne miasto?
Sięgnęłam dłonią do jego głowy, jednak on kłapnął na mnie z dezaprobatą dziobem. Dokończył resztę mięsa i spojrzał na mnie naburmuszony. Jego postawa zdawała się mówić: „Idź się utop.”
  - Jeśli w ciągu kilku dni nie dotrzemy do miasta to na pewno już nigdy więcej nie spróbujesz tej potrawki ze skorpiona kwiecistego, która tak bardzo ci smakuje – powiedziałam obojętnie, maszerując powoli po sypkim piasku.
  Kruk zamachał skrzydłami w zastanowieniu, potem wzbił się w powietrze i zawisł na chwilę, wskazując na kierunek nieco w lewo. Uśmiechnęłam się w duchu do siebie i ruszyłam za wskazaniem towarzysza. Ślepiec był bardzo pomocny, jeśli wiedziało się, czego najbardziej pragnie. A w każdym razie czego pragnie w tym momencie, bo czasem potrawka ze skorpiona nie wystarczała.
  Mijał dzień za dniem, a pustynia zdawała się nie mieć końca. Miałam naprawdę niesamowite szczęście, że Lore’sum są tak odporni na wysokie temperatury i nie tracą tyle wody, co przeciętni ludzie, bo prawdę mówiąc mój bukłak powoli ukazywał suche dno, co ani trochę mi się nie podobało.
  Wreszcie ujrzałam słabe zarysy jakichś budowli. Były jeszcze dość daleko, jednak podniosło mnie to na duchu. Zaczęłam maszerować raźniej, spodziewając się lada moment dotrzeć do terenów zamieszkałych. Terenów, które mogły mi zaoferować nocleg, ciepły posiłek i, co najważniejsze, nowe zlecenie. Gdyby nie zaliczka od tamtego mężczyzny moja sakiewka byłaby zdecydowanie zbyt pusta. Nie mówię, że jest dużo lepiej, jednak powinno wystarczyć na nowe zapasy.
  Miejsce, w którym się znalazłam po kolejnych kilku godzinach marszu nie było moim wymarzonym rajem, jednak zapewne było rajem dla kieszeni. Domy były zbudowane z czegobądź, powleczone czymkolwiek i nie rozlatujące się w drzazgi tylko dzięki wspaniałej zaprawie kurzibrud. Pustynny kruk siedział na dachu jednej z większych chatek z szyldem, na którym nadal znajdowało się i paliło zaledwie kilka neonów, a który musiał ongiś głosić „Szuler”.
  - Zakładam, że to karczma – powiedziałam do Ślepca. – Potem ci coś przyniosę.
  Zadowolony ptak załopotał skrzydłami i zniknął gdzieś w głębi „miasta”. Nim wróci będzie miał świetne rozeznanie w tych terenach i gdzie można liczyć na ochłapy mięsa, a gdzie zostawić kupkę odchodów. Szybko zapomniałam o towarzyszu, gdy znalazłam się we wnętrzu spokojnego baru, w którym barman, ubrany jak barman, brudną szmatką, wycierał brudne kufle na piwo. Podeszłam do kontuaru i usiadłam, jednocześnie odkładając plecak na miejsce, pod moimi nogami.
  - Co podać młodej damie? – zapytał uprzejmie, spoglądając na mnie znad swojego aktualnego zajęcia. Byłby dość przystojny, gdyby nie obejmujące niemal trzy czwarte twarzy oparzenie. Zarówno jego oczy, jak i włosy swoją barwą przywodziły na myśl zapach chmielu i dobrego piwa (nawet jeśli nikt, nigdy w życiu nie czuł tego zapachu, ani nie pił piwa). – Piwo? Wódki? Rumu?
  - Podajecie tu coś ciepłego do jedzenia? – mruknęłam, nie patrząc na niego. Zainteresowały mnie odmiany tutejszych świństw, którymi narkotyzują się mieszkańcy. Większość z nich wcale nie wyglądała tak tanio. Czyżby pozory miały mylić?
  - Smażone mięso talibuta z ćwiertaczkami – oznajmił. Przez chwilę się zawahałam. Nie słyszałam wcześniej o takim daniu, jednak głód przemógł wątpliwości.
  - Może być.
  Barman zniknął na chwilę, po czym wrócił z półmiskiem jakiegoś ciepłego mięsa i żółtego warzywa.  Wyglądało całkiem zjadliwie, więc nie czekając na nic zaczęłam jeść. Gdy został tylko kawałek talibuta z niechęcią zawinęłam go w jakąś szmatę i schowałam do plecaka. Zapłaciłam za posiłek, po czym zapytałam o nocleg. Gdy mężczyzna wyjaśniał mi, jak dostać się do pensjonatu panny Ede, jakiś nieznajomy, cały omotany białymi szatami pustynnymi podszedł do nas. W przeciwieństwie do mnie był wysoki, wzrostem przewyższał nawet barmana, choć ten nie należał do maluchów. Uhm… prawdę mówiąc nie mogłam wiedzieć, czy nie należał do maluchów, bo z mojej perspektywy wszyscy byli już tylko więksi.
  - Niech pan sobie nie przeszkadza, ja też szukam noclegu – oznajmił, zniekształconym przez szaty głosem.  Barman skończył wyjaśnienia, po czym odeszłam od kontuaru, a razem ze mną ów nieznajomy.

Ktoś?

Ślepiec - Zwiastun Śmierci

Imię: Ślepiec
Gatunek: Kruk pustynny
Opis: Zdrajca nazywa go "Ślepcem", jednak nikt nigdy nie zapytał go o zdanie w tej sprawie. A kruki są bardzo inteligentne i doskonale rozumieją ludzką mowę, choć znacznie trudniej z samym mówieniem. Ślepiec nie posiada oczu, a cała jego wierzchnia warstwa ciała pokryta jest błoniastą skórą, podczas gdy na dolnej nie ma zupełnie nic. Życie na pustyniach tak doświadczyło ten gatunek, że praktycznie nie muszą one już jeść. Są zaledwie o krok bardziej żywe, niż padlina, leżąca w ciepłym piasku. Przeciętny kruk pustynny posiada od 2 do 6 par oczu, jednak ten konkretny nie posiada ich w ogóle, z powodu pewnej wady genetycznej. Posiada za to lepiej rozwinięte pozostałe zmysły, dzięki którym radzi sobie całkiem dobrze. Jest raczej typem włóczykija, który nigdzie nie osiada na dłużej. Nie towarzyszy Zdrajcy z żadnego konkretnego powodu. Nie wykonuje jej poleceń, które nie są poparte godziwą zapłatą. Egzystują obok siebie w swoistym porozumieniu, czerpiąc z tego nawzajem korzyści, jednak nie ryzykując dla siebie życiem.
Mimo tych chwiejnych stosunków, pojawienie się bezokiego kruka zwykle wiązane jest z przybyciem czarnowłosej Śmierci. Oczywiście kojarzone tam, gdzie ją poznano.
Właściciel: Zdrajca

Zdrajca - Mrukliwy i honorowy

Shadow-the-Glaceon
Pseudonim: Zwykle stosuje pseudonim "Zdrajca", jednak zdarza jej się też używać wielu innych takich jak "Ponury Żniwiarz", "Śmierć", "Jeździec Apokalipsy", jednak robi to zwykle dla beki i zwiększenia dramatyzmu. Nie wyjawia nikomu swojego prawdziwego imienia, gdyż jak mówią liczne legendy ze stron, z których pochodzi, znajomość imienia pozwala na kontrolowanie człowieka.
Imię: -
Nazwisko: -
Płeć: Kobieta
Wiek: 19 lat
Rasa: Lore'sum - rasa, pochodząca z malowniczych kanionów, zbudowanych z piaskowca. Ich domy przypominają systemy półokrągłych altanek, lekkich i kolorowych. Większość z nich, z wyjątkiem kilku głównych, wspólnych altan dziennych oraz roboczych, łatwo złożyć i na własnych barkach przenieść dalej w razie potrzeby. W ciągu wieków mieszkania na tym niegościnnym terenie nie wykształciły się im co prawda ani błony skrzydłowe, ani szpony czy długie ogony, zdolne chwytać półki skalne, jednak posiadają oni naturalne predyspozycji do wspinaczek wysokokanionowych. Ich charakterystyczną cechą jest zwinność i szybkość, co tylko ułatwia im niski wzrost i szczupła budowa ciała oraz wspaniale rozwinięte mięśnie od konieczności przemieszczania się po ścianach kanionu. Ich kości są znacznie lżejsze i wytrzymalsze od ludzkich, układ oddechowy przyzwyczajony do niedoborów tlenu na dużych wysokościach. Dobrze znoszą wysokie temperatury, jednak znacznie gorzej sobie radzą w niskich. Nie przepadają też za wodą, a szczególnie jej większymi zbiornikami. Niewielu z nich potrafi pływać, a nawet jeśli ich ciała szybko tracą ciepło, więc grozi to im odmrożeniem, a nawet śmiercią. Nie nadają się też do długotrwałej pracy. Pod tym względem są dość delikatni. W ciągu dnia wiele wypoczywają, gdyż jak wiadomo, ciepły klimat nie sprzyja nadmiernej aktywności. Utrzymują się głównie z łowów i nawigacji po niezmierzonym labiryncie kanionów oraz ze szczególnego typu upraw, prowadzonego w kilku ośrodkach, przy dnach kanionów. Większe bazy Lorem'sum oferują również naprawy maszyn latających, a nawet same wytwarzają niezwykle precyzyjne i piękne maszyny. Nie masowo oczywiście i za dużą opłatą, jednak stworzony przez nich śmigacz wytrzymuje wiele lat (oczywiście jeśli nie zostanie zestrzelony, jednak wtedy zwykle właściciel nie składa reklamacji).
Rodzina: brak
Miłość: Nie szuka
Aparycja, cechy szczególne: Dziewczyna nie należy do wysokich. Nie jest też średnia. Tak właściwie to jest wręcz niska, nawet jak na przedstawiciela swojego gatunku. Liczy sobie półtora metra, metr-sześćdziesiąt w kapeluszu, co wcale nie przeszkadza jej w patrzeniu na ciebie z góry. Jest umięśniona i szczupła, a jeśli chodzi o ubranie - przywiązuje do niego niewielką wagę. Byle wygodne, długie, praktyczne i ciemne. Uwielbia bojówki z tysiącem kieszeni, kamizelki, składające się chyba wyłącznie z pasków i magazynków, niegniotące się koszulki bez rękawków... Zresztą nie gardzi żadnym ubraniem. Wyjątkiem są buty. Za nic w świecie nie wymieni swoich ukochanych glanów na nic innego. Twierdzi, że mają manitou i tyle w temacie doboru obuwia. Jej włosy są czarne, poszarpane i krótkie, w wiecznym nieładzie, z tyłu podcięte niemal do skóry, zaś oczy blade, bez wyrazu, nieco czerwonawe, puste. Zdarza jej się nosić czarną maskę gazową lub gogle do latania samolotem. Jej głos jest dość niski, przeciętny. Jedyną cechą szczególną dziewczyny jest tatuaż na karku - kod kreskowy z numerem 913602683, jednak jest bardzo małe prawdopodobieństwo, że go kiedykolwiek w życiu zobaczysz. Nie pije. Nigdy. Uważa, że nałogi szkodzą sprawności fizycznej.
Charakter: Zdrajca jest osobą mrukliwą i cyniczną. Nigdy nie wiadomo, co sobie myśli. Rzucane przez nią krótkie zdania albo wręcz równoważniki zdań również niewiele wyjaśniają. Lubi robić swoje bez zbędnego hałasu i wdawania się w dyskusje z istotami, których nie uważa za równych sobie. Wszystkich trzyma na dystans, dwa kroki w każdą stronę, albo będę kłuć! - zdaje się mówić jej ciało. Niezwykle dumna i honorowa, ma skłonności do oceniania po pozorach charakteru oraz dokładnej analizy zdolności bojowych. O tak. To jest pryzmat, przez który spogląda na ludzi. Chodzące bomby. Wrogowie. Niebezpieczeństwo. Bardzo trudno jest zdobyć jej zaufanie. Z jakiegoś powodu zamyka się przed wszystkimi, którzy próbują się do niej zbliżyć. Trudno ją wyprowadzić z równowagi, jednak gdy już się to stanie, bądź gotów na prawdziwą burzę z piorunami! Według niej sprawy załatwia się czynem, więc nie będzie to raczej przyjemna i malownicza burza. A ta dziewczyna potrafi chować urazę bardzo długo, bardzo długo szykować zemstę. Jednak równie długo potrafi w sobie chować okazaną przez kogoś dobroć. Nie lubi mieć długów wdzięczności, jednak gdy już jakiś zaciągnie, sumiennie spłaca go do samego końca. Również dotrzymuje wszystkich obietnic i przysiąg, a tych, którzy je łamią uważa za śmieci, niewartych nawet jej zemsty.
Częste miejsca pobytu: Dziewczynę można spotkać najczęściej w którymś z kanionów lub na złomowisku na rubieżach Devlin. Raczej nie przepada za spędzaniem czasu w miastach, jednak z wielu przyczyn można ją czasem spotkać w Cargo.
Stopień rozgłosu: 2 (0/1000 PD)
Sojusznicy: brak
Wrogowie: brak
Broń: Black Star, zestaw noży do rzucania, spory zakrzywiony sztylet z czarnym ostrzem, przypominający nieco wskazówkę godzinową od starego zegara, karabin snajperski.
Umiejętności: Jak większość przedstawicieli jej rasy jest zwinna i szybka, świetnie sobie radzi w górzystym terenie, jednak w przeciwieństwie do współbraci jest dość wytrzymała... po części dlatego, że jest stokrotnie bardziej uparta niż salezjański muł. Od małego świetnie sobie radziła z nożami i jest to jej największy atut. Posiada również orli wzrok, jednak strzelania uczyła się metodą prób i błędów (częściej nawet samych błędów), więc nigdy nie osiągnęła poziomu perfekcji. Choć trzeba jej przyznać - nie ma drugiego takiego snajpera, który by z odległości 4 kilometry potrafił wypatrzeć swoją ofiarę i posłać w nią strzał. W nią... albo w piasek koło niej, ale kto by się czepiał takich szczegółów?
Towarzysz: Ślepiec
Wykonane zlecenia:
  - [#2] Złoty szlak
Nick na howrse: ketsurui

niedziela, 24 stycznia 2016

Saruccio - Wieczny optymista

Pseudonim: Saruccio
Imię: Say
Nazwisko: Aruccio
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 24 lata
Rasa: człek- istota zachowująca się zbyt optymistycznie do sytuacji ;p Żartuję. To zwykły człowiek.
Rodzina: Matka Parlene i ojciec Disces. Przesyła część swoich zarobków, by ich wspomóc.
Miłość: heteroseksualny, jak sądzę. To nie tak, że nie szuka miłości. Po prostu nie jest to jego głównym celem. Jak kogoś znajdzie, to dobrze, jak nie, to też nic się nie stanie…
Aparycja, cechy szczególne: (Tu opisz wygląd swojej postaci, oraz cechy, których nie wyczytamy z obrazka, np. głos, czy się garbi, jak toleruje alkohol...). Say jest wysokim (186 cm) mężczyzną o wiecznym uśmiechu. Budowę ciała trudno jest zobaczyć, kiedy ma swój zwykły strój „do pracy” (zdjęcie), ale gdy już jakimś cudem zobaczysz go bez kurtki, zauważysz, że jest umięśniony, choć drobnej budowy. Wydaje się młodszy niż jest w rzeczywistości, czemu zawdzięcza częste mylenie przeciwników, którzy nie doceniają jego umiejętności. Jego głos zazwyczaj ma wydźwięk pozytywny, wszystkich wita z uśmiechem. Może się wydawać, że każdemu ufa od razu.
Charakter: Say jest z natury przyjacielski, do wszystkich się uśmiecha. Jeśli ktoś go obrazi lub zdenerwuje, to jest w stanie utrzymać miły uśmiech, nawet mówiąc niemiłe rzeczy. Jest otwarty i głośny, zazwyczaj chętnie przyjmuje wyzwania. Nawet jeśli byłoby to wyzwanie, w którym wie, że przegra. Wtedy nie przyjmie tylko wtedy, jeśli stawką będzie zbyt wiele. Pod tą przykrywką beztroskiego chłopaka kryje się osoba planująca i obmyślająca wiele planów. Nie lubi o czymś nie wiedzieć, co sprawia, że jest ciekawski.
Stopień rozgłosu: 1 (0/500 PD)
Sojusznicy: brak
Wrogowie: brak i niespecjalnie szuka.
Broń: dwa pistolety z osobnych obrazków są jego główną bronią, ale są głośne, co sprawia, że w niektórych przypadkach Say używa pistoletu laserowego (z pierwszego obrazka). Prócz tego w jego ekwipunku i ubraniach można znaleźć kilka ukrytych noży, choć nie lubi ich używać.
Umiejętności: Say pochodzi ze zwykłej rodziny, więc nie został odpowiednio wyszkolony. Jest samoukiem, ale prędkości i refleksu może mu pozazdrościć wielu profesjonalistów. Wszystko, co umie, nauczył się z obserwacji ulicznych walk i innych akcji, lub z własnego doświadczenia. Strzela niesamowicie dobrze, gorzej jest w walce wręcz, gdzie najzupełniej sobie nie radzi jako atakujący. Unikać i bronić się nauczył się w międzyczasie. Jego ewentualnym atakiem jest wykorzystanie cech przeciwnika (na przykład może kogoś podciąć). Nienawidzi walki wręcz. Woli wyzwać na pojedynek strzelecki, choć stara się, by celem była martwa natura.
Towarzysz: brak
Nick na howrse: Aruccio

Sweet Shot - Mały potworek

Imię: Sweet Shot
Gatunek/Typ robota: Echidna nie wie co to dokładnie jest, ale miało przyczepioną metalową plakietkę z napisem SS09u. Najpewniej jest to wynik jakichś nielegalnych eksperymentów na hormonach wzrostu i komórkach macierzystych.
Opis: Z grubsza wygląda to jak hybryda jakiegoś robaka i karnotaura w wersji kieszonkowej. Jego skóra jest gładka i niezbyt twarda w dotyku, ale rzeczywistości nadzwyczaj wytrzymała. Ma zaokrąglony pysk wypełniony grubymi białymi igłami. Oczka ma małe i w stu procentach czerwone. Co ciekawe ma dość przydatną umiejętność. Potrafi urosnąć do rozmiarów terenówki zrobić demolkę i znów stać się małym, słodkim robakozaurem.
Jeśli chodzi o charakter to Sweet Shot jest bardzo zmienny. Właścicielkę traktuje jak matkę i odczuwa silną potrzebę zadowolenia jej. Przy Ednie jest łagodny i potulny, ale do obcych odnosi się przeważnie z pewną rezerwą. Często z miejsca ocenia ludzi/nie-ludzi i ustala czy będzie dla nich miły czy nie. Nie znosi gdy ktoś, a zwłaszcza jakiś facet, dotyka jego pani. Zdaje się też wyczuwać nastroje ludzi i nie trudno poznać w jakim sam Sweet jest. Jednak inne zwierzęta odnoszą się do niego z wyraźną wrogością, jakby wyczuwały, że wcale nie powinien istnieć.
Właściciel: Echidna

Echidna - Dama z potworkiem

Beaver-Skin
Pseudonim: Echidna
Imię: Edna
Nazwisko: le'Guivre
Płeć: Kobieta
Wiek: Ze 25
Rasa: Powierzchownie przypomina człowieka, ale zdaje się, że jeszcze coś się w jej geny wmieszało.
Rodzina: Ma kilku krewnych, ale z większością nie utrzymuje stałego kontaktu. Poza tym jest parę osób, które uważa za swoja rodzinę pomimo braku pokrewieństwa. No, i jest jeszcze ten mały słodki robakozaur.
Miłość: Bardzo chętnie pozna jakiegoś ciekawego faceta. Ma jednak pewien warunek, który musi spełnić każdy amant, a mianowicie powinien zostać zaakceptowany przez jej potworka.
Aparycja, cechy szczególne: Echidna raczej nie zalicza się do niskich, ma ponad metr 75. Oczy ma trochę dziwne, niby ludzkie, ale jej źrenice są lekko wyciągnięte przez co niektórzy żartują, że jest jednym z dzieci prawdziwej Echidny. Głos ma raczej niski, ale nadal kobiecy i miły dla ucha. Nosi skórzane coś przypominające u góry sukienkę, ale kończące się wysoko ponad kolanami i ustępujące miejsca dość obcisłym, również skórzanym, ale wygodnym spodniom z licznymi łatami. Gdzieś na prawej łydce nosi krótki pas z nożem. Ma dwa bardzo charakterystyczne kły, które nie mieszcząc się w ustach wystają na wierzch. Silnie gestykuluje, a zwłaszcza gdy mówi o czymś ważnym lub się denerwuje, no chyba, że akurat trzyma Sweet Shot'a na rękach. Wtedy stara się powstrzymywać.
Charakter: Nie oszukujmy się, Echidna ma nierówno pod sufitem. Jej mały, słodki potworek jest dla niej całym światem. Czasami traktuje go jak wyrocznię w kontaktach międzyludzkich. Ogólnie sprawia raczej dobre wrażanie, nawet jeśli na pierwszy rzut oka widać, że to wariatka. Często się uśmiecha i wydaje się być nawet miła, więc nie każdy domyśli się kim jest. Łowcy nagród przeważnie nie są zbyt sympatyczni, ale ona jest BARDZO sympatyczna. Niektórzy nazwaliby ją nawet dziecinną czy uroczą, a zwłaszcza gdy łaskocze swoją bestyjkę po brzuszku i mówi do niej jak do dziecka. Od dzieciństwa ma problemy z ADHD. Z czasem nauczyła się nad sobą chociaż częściowo panować, ale i tak musi się jakoś rozładowywać. Rozmawia się z nią całkiem nieźle. Do puki będzie w dobrym nastroju, nie usłyszysz od niej niczego nieprzyjemnego. No chyba, że ją czymś rozzłościsz. Koniec z grzeczną dziewczynką. Robi się opryskliwa i sarkastyczna, a czasem nawet agresywna. Obelgi w odniesieniu do siebie znosi całkiem nieźle, ale niech no ktoś obrazi Sweet Shot'a... Można se już grób kopać. Nie ma problemów z pracą zespołową, o ile inni traktują jej potworka jak pełnoprawnego łowcę nagród. Raczej nie oczekuje dla niego dodatkowej wypłaty, ale to nie oznacza że stwór na nią nie zasługuje.
Częste miejsca pobytu: Ma niewielką bazę wypadową w Armadillo, w której spędza większość czasu gdy nie wykonuje żadnego zlecenia. Od czasu do czasu odwiedza też Rattle Cliffs, a gdy czegoś potrzebuje zapuszcza się na rubieże Devlin i grzebie w śmieciach aż znajdzie to czego szuka.
Stopień rozgłosu: 1 (0/500 PD)
Sojusznicy:
Wrogowie:
Broń: Rewolwer, nóż, pięści, dowolny przedmiot w zasięgu ręki i oczywiście ten mały słodziak.
Umiejętności: No cóż, Echidna nie ma jakichś super niesamowitych mocy jak podnoszenie przedmiotów siłą woli czy zabijanie wzrokiem. Ale jedno trzeba jej przyznać, nawet z pluszaka zrobi broń. Niemalże każdy przedmiot staje się w jej rękach bronią zagłady. Jest też całkiem niezłym majstrem i kucharką, ale przede wszystkim treserką. Oswoi niemalże każde zwierzę jakie by agresywne nie było. Nie najgorzej idzie jej też używanie każdej z powyżej wymienionych broni, ale w porównaniu z Sweet Shot'em wydają jej się zabawkami dla dzieci.
Towarzysz: Sweet Shot
Nick na howrse: CezarLunarny

sobota, 23 stycznia 2016

Od Mare (CD Zero) - Przez labirynt

        Wyprawa do Devlin w dzisiejszych czasach nie należy do rzeczy prostych. Na Talos od dawna nie ma równo wytyczonych dróg, którymi bezpiecznie przejedziesz z punktu A do B. Ale Mare zdarzało się już jeździć dalej i to w bardziej niebezpieczne strony. I wtedy też za towarzystwo miała Zero.
  Wepchnęła do kilku kieszeni w spodniach naboje do rewolweru, samą broń przeładowała już wcześniej. Jill tymczasem sprawdziła stan buggy (które zgodziła się im pożyczyć), a sam Zero przeładował magnum i karabin, po czym zajął się czyszczeniem katany z zaschniętej krwi. Siren w tym ostatnim nie widziała żadnego pożytku. Ostrze nie wyglądało na tak delikatne, by zwykła krew była w stanie wywołać korozję, ale w sumie co ona wie o broni białej? Możliwe też było, że najemnik po prostu szukał dla siebie zajęcia.
  - Gotowe - powiedziała Jill wyczołgując się spod podwozia. - Wszystko w porządku - dziewczyna wyjęła z kieszeni kluczyki.
  - Siostrzyczko nawet nie wiesz jak bardzo ci jestem... - Mare sięgnęła po nie, jednak starsza Crowley z miejsca wyciągnęła dłoń poza jej zasięg.
  - Hej, hej! Ty nie prowadzisz - powiedziała ze złośliwym uśmiechem.
  - A to niby dlaczego? - oburzyła się Siren.
  - Bo ostatnim razem gdy pożyczyłam ci mój wóz wróciłaś bez zderzaka - wyjaśniła krótko Jill i rzuciła kluczyki Zero. Mężczyzna złapał je, chociaż nawet nie zwracał wielkiej uwagi na rozmowę dwóch sióstr. Mare sapnęła.
  - A jemu ufasz? - rzuciła zaczepnie.
  - Koleś pozbył się połowy pościgu jednym strzałem - powiedziała starsza Crowley. - Mi to wystarczy. Powodzenia sis - Jill uścisnęła krótko Siren i wróciła do wnętrza domu.
  Nagle dziewczynę w uszy uderzył dziwny, nietypowy dźwięk, którego nie słyszała już kilka lat - zniekształcony śmiech. Spojrzała oskarżycielsko na Zero, choć na ustach zaczynał jej mimo woli igrać uśmieszek.
  - A ciebie co tak bawi? - zapytała.
  - Nic, nic - najemnik wstał i schował miecz do metalowej pochwy na plecach. - Gotowa?
  Mare skinęła głową i wsiadła do buggy. Korciło ją by się targować o miejsce kierowcy, jednak stwierdziła, że w przypadku gdy zajmuje je Zero, nie miałoby to większego sensu. Samochód zaryczał i ruszył, szybko zostawiając za sobą Rattle Cliffs.
  Krajobraz, mimo że pustynny, nie był jednolity. Wysokie klify, ostańce skalne, parowy, jaskinie...tak, Talos można było zarzucić wiele, ale na pewno nie brzydoty. Chociaż zależało to od gustu. Jedni - jak Mare - widzieli w mijanym właśnie przysypanym piachem miasteczku i zawalonych bilboardach pewno piękno, a inni uznawali to za obraz z koszmarów. Ile jednak można oglądać otoczenie, które się znało od dziecka? Siren (jak to w jej przypadku często się zdarza) zaczęło się nudzić.
  - Zero? - zagaiła.
  - Słucham - odparł mężczyzna nie odrywając wzroku od drogi.
  - Gdzie byłeś przez te dwa lata?
  Najemnik wzruszył ramionami.
  - Wszędzie i nigdzie - odpowiedział wymijająco.
  - A co robiłeś? - nie odpuszczała Mare.
  - Różne rzeczy.
  - Czyli?
  - Głównie to, w czym jestem dobry - Zero dał znać, że uznaje temat za zakończony.
  W takim razie mogłeś robić wszystko, dokończyła sobie w myślach dziewczyna, niezbyt usatysfakcjonowana. Westchnęła teatralnie, ale nie uzyskała w ten sposób żadnego rezultatu. W sumie...czego innego się mogła spodziewać?
  Nagle Zero wcisnął hamulec i dziewczyna niemal spadła z siedzenia.
  - Co jest? - rozejrzała się wokół. Szybko ZOBACZYŁA odpowiedź.
  Droga zjeżdżała z pagórka w dół...i znikała w kanionie. Całej plątaninie kanionów. Poplątane rysy ciągnęły się szeroko i długo. Objechanie ich zajmie im drugie tyle co wydostanie się z tego labiryntu. O ile w którymś z parowów nie czekali bandyci. Spojrzała na Zero pytająco.
  - Chyba nie mamy większego wyboru - najemnik wzruszył ramionami i samochód ruszył. - Pilnuj krawędzi kanionów. Nie możemy dać się zaskoczyć.
  Kiwnęła głową potakująco i wzięła do ręki rewolwer. Buggy jechało na zwolnionych obrotach, by nie wywoływać zbędnego hałasu. Pozwalało to też łatwiej nim manewrować w korytarzach. Pierwsze rozgałęzienie okazało się nie takim trudnym wyborem - prawa odnoga była zawalona. Podobnie było z następnymi zakrętami.
  - Pułapka? - rzuciła pytająco Siren.
  - Kiedyś pewnie tak - odpowiedział Zero. - Nikt dawno tędy nie przejeżdżał. Poza tym te odnogi zawaliły się naturalnie. Jak widać nawet bandyci mają tyle oleju w głowie, by tu długo nie siedzieć.
  Wbrew faktowi, że nie czeka tu na nich żadna zasadzka, Mare skóra ścierpła jeszcze bardziej. O ile z bandytami da się walczyć, spadające skały raczej nie przestraszą się wystrzałów. Dalej pilnowała górujących nad nią krawędzi kanionu. Pomarańczowe ściany nagle wydały się o wiele bardziej przerażające. Niebieska linia dawała jej znać, że jeszcze można stąd w jakiś sposób uciec.
  Po piętnastu minutach trafili na kolejne rozgałęzienie. Prowadziły stąd trzy odnogi, z czego środkowa była zawalona. Zero zatrzymał pojazd, po czym, ku zdziwieniu Mare, wysiadł. Dziewczyna patrzyła na niego zdziwiona.
  - Coś się stało? - zapytała również wysiadając.
  Mężczyzna popatrzył na obie drogi.
  - Coś mi tu nie pasuje - powiedział, po czym spojrzał na szczyt kanionu. - Muszę popatrzeć na to z góry. Poczekaj tutaj.
  Siren prychnęła.
  - Przecież nie jestem dzieckiem.
  Zero spojrzał na nią i powtórzył z naciskiem:
  - Zostań. Tutaj.
  Podszedł do kamiennego masywu i zaczął się wspinać. Z wprawą znajdował naturalnie podpory, szybko zwiększając wysokość na jakiej się znajdował. Mare z pewną zazdrością śledziła go wzrokiem, aż mężczyzna zniknął za krawędzią kanionu. Dziewczyna odczekała kilka sekund...po czym ruszyła ku odnodze z prawej strony. JA sobie nie poradzę?, pomyślała. Niedoczekanie. Przynajmniej nie będziemy marnować czasu na sprawdzanie obu dróg.
  Z rewolwerem w dłoni przeszła kilkanaście metrów, cały czas upewniając się, że miejsce z którego przyszła nie zniknęło jej z oczu. Dotarła do zakrętu. Wyszła zza niego i zatrzymała się. Czujnym wzrokiem omiotła teren wokoło. Tutaj kanion nieco się rozszerzał. Idealne miejsce na bijatykę, przeszło jej przez myśl. Tylko, że nikogo tu nie było. Za zakrętami mogłaby się schować cała banda z dwoma pojazdami. Byliby w stanie nawet rozbić tutaj osób. Ale bandyci najwyraźniej rzeczywiście się stąd wynieśli. Mare wzruszyła ramionami. Przynajmniej się upewniła, że ta droga jest bezpieczna. Hah! ONA potrzebuje ochroniarza? Z tryumfalnym uśmiechem odwróciła się na pięcie w stronę z której przyszła...
  W ostatniej chwili odskoczyła w bok unikając ataku. Nóż śmignął jej koło policzka. Odruchowo wycelowała rewolwerem w napastnika, ale obuta w glan noga wybiła jej broń z ręki. Siren odskoczyła niemal instynktownie wysyłając przed siebie kinetyczną falę. Usłyszała głuche sapnięcie i przeciwnik został odrzucony kilka metrów do tyłu. Teraz mogła się mu na chwilę przyjrzeć.
  Była to, o dziwo, kobieta, chociaż pewnie w innej sytuacji na pierwszy rzut oka uznałaby nieznajomą za mężczyznę. Miała wygolone boki głowy, jedynie na czoło opadało kilka dłuższych blond kosmków. W oczy rzucała się też masa kolczyków i tatuaże...oraz, rzecz jasna, nóż.
  Mare wykorzystała chwilę i rzuciła się po swój pistolet. Gdy po niego sięgnęła, jej palce o centymetr minął rzucony nóż, wbijając się w ziemię. Siren odwróciła się odbijając telekinezą kolejny, tym razem wycelowany w jej głowę. Nieznajoma zaskoczona uchyliła się przed własną bronią. Szybko jednak sięgnęła po kolejne ostrze. Gdzie ona to wszystko trzyma?, pomyślała zirytowana Mare i bez namysłu wystrzeliła. Niecelnie. Napastniczka ponownie zbliżyła się niebezpiecznie. Siren podeszło serce do gardła, gdy nóż minął jej brzuch. Kobieta następnie z nienaturalną prędkością przerzuciła w dłoni bagnet, tak, by ciąć nim od góry, w odsłonięty obojczyk.
  Wtedy - dosłownie - znikąd za nożowniczką pojawił się Zero. Najemnik z równie nieludzką zwinnością chwycił za nadgarstek przeciwnika, wykręcił dziewczynie rękę aż puściła nóż po czym bezpardonowo kopnął ją w brzuch. Nieznajoma wypuściła z siebie głośno powietrze lądując na kolanach, zerwała się z miejsca dobywając broni palnej, w tym samym czasie co Zero. Stali naprzeciw siebie wyprostowani - kobieta patrząc w lufę magnum, Zero w wylot Beretty.
  Mare, mimo iż nie usłyszała jeszcze żadnej nagany, ogarnął wstyd. Zdecydowanie przeceniła własne umiejętności. Teraz jednak zamaskowany najemnik miał przed sobą ciekawsze zajęcie niż robienie jej wyrzutów.
  - Rzuć broń - powiedział z typowym sobie spokojem i pewnością siebie, jakby tylko on tutaj był uzbrojony.

Blade? Chyba twoja kolej. Wybacz Nyan :P

Blade - Demon bez skrupułów

Peter-Ortiz
Pseudonim: Posiada naprawdę wiele, każdy zwraca się do niej po swojemu, bo i ona nigdy nie miała pamięci do imion. Zwykła więc zwracać się do każdego pierwszym lepszym przezwiskiem, jakie wpadnie jej do głowy. Niektóre (no dobra, większość z nich) były naprawdę obraźliwe. Nic więc dziwnego, że większość znajomych kieruje pod jej adresem wulgarne, złośliwe epitety. Poza tym, dziewczyna uważa, że równie dobrze każdy mógłby zwracać się do niej „Hej, ty!”, dlatego przedstawia się tylko, gdy jest to naprawdę konieczne. Nie posiada ulubionego pseudonimu, choć najczęściej mówi o sobie Blade, lub Ponury Żniwiarz.
Imię: Fearchara, choć nie korzysta z tego imienia i to nie tylko dlatego, że szczerze go nienawidzi. Zdecydowanie bardziej odpowiada jej przedstawianie się jako Blade.
Nazwisko: Nigdy nie posiadała. Poza tym, jak dotąd nie było jej do niczego potrzebne, więc nawet nie wysiliła się, by jakieś sobie wymyślić.
Płeć: Kobieta
Wiek: Jeśli nie straciła rachuby, ma 24 lata.
Rasa: To pytanie które zadaje sobie wiele osób, choć jak do tej pory jeszcze nikomu nie udało się znaleźć na nie odpowiedzi. Z pewnością nie jest zwykłym człowiekiem, posiada wiele cech i umiejętności, których nigdy nie zdobyliby ludzie. Ale czy to dobrze? Cóż, o ile w Domu Publicznym uważano ją za rzadki (a przez to jakże cenny) gatunek, tak na ulicach jej odmienność zmusza ludzi do spuszczania głowy i cichego przechodzenia na drugą stronę chodnika. Czym więc jest? Jedni twierdzą, że demon, lub zjawa, inni uważają, że Blade ma w sobie coś z Żołnierza, lub nawet i Mutanta. Osobiście uważam, że najbliżej jej do Żywiołaka, choć to kim jest naprawdę już zawsze pozostanie jej wielką tajemnicą. Często, aby spławić ciekawskich, na pytanie czym jest odpowiada, jak zwykle ponurym głosem „Twoim najgorszym koszmarem” i tego się trzymajmy.
Rodzina: Jaka tam rodzina? Toż to sierota, o której nawet nieszczęście już dawno temu zapomniało, a co dopiero pobratymcy.
Miłość: Jasne, już to widzę. Zdecydowanie nie nadaje się do związków, a tych poważnych to w szczególności. No, ale nie chcę nikogo zniechęcać… jeśli byłbyś w stanie zasypiać ze świadomością, że obok Ciebie leży tykająca bomba, oraz budzić się z przystawioną lufą do skroni, nie widzę żadnych przeszkód. Ujmę to tak, jeżeli życie Ci niemiłe, możesz spróbować.
Aparycja: Blade jest dziewczyną średniego wzrostu. Szczupła (a właściwie powiedziałabym nawet, że wychudzona) kobieta, o długich nogach i wysportowanej, atletycznej sylwetce. Mogłabym powiedzieć, że na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym, choć , jak sami widzicie nie jest to prawda. Pierwszą rzeczą, jaka od razu rzuca się w oczy jest jej dziwna fryzura. Złociste blond włosy, o ile lata temu można było nazwać je kaskadą loków, opadających na ramiona, tak od dłuższego czasu jasne, wygolone po bokach, oraz te dłuższe opadające na czoło kosmyki, są w zupełnym nieładzie. Kolejnym i nieodłącznym elementem jej wyglądu są tatuaże, które znajdują się nie tylko na plecach, brzuchu i dłoniach, ale nawet i bokach głowy. Na dodatek, jak już pewnie zdążyliście zauważyć, Fearchara jest miłośniczką piercing’u, dlatego też chyba nie zdziwi was jeśli powiem, że ma pełno kolczyków, nie tylko w uszach, ale także w brwiach, wardze, a nawet i jeden w policzku. Jeśli o ubiór chodzi, Blade jest przedstawicielką dość kontrowersyjnego stylu, przez niektórych nawet uznawanego za agresywny. Na nogi zakłada długie glany, najczęściej chodzi w bojówkach, oraz ciemnych bluzkach z krótkim rękawem, które często pochlapane są farbą, lub zaschniętą krwią... W zimniejsze dni zarzuca na siebie ciemną wiatrówkę, lub skórzaną kurtkę, podszywaną wiatrem. Na pierwszy rzut oka, Blade nie przypomina dziewczyny, a już na pewno nie wygląda jak dojrzała kobieta. Agresywna postawa, nienawistne spojrzenie, rzucane wszystkim napotkanym, zagadkowy uśmiech, seria wulgaryzmów na ustach, oraz ubiór, przywołujący na myśl więziennego uciekiniera… nic dziwnego, że tak często mylona jest z mężczyzną.
Charakter: Aha, i tutaj się zaczyna. Cóż, Blade z pewnością nie jest zwykłą kobietą. Szczerze powiedziawszy, łamie wszelkie stereotypy i utarte wyobrażenia dotyczące płci pięknej. To po prostu zwykły cham, nic dodać, nic ująć. Jest naprawdę osobliwą dziewczyną, wielu zapewne uważa, że to wariatka, choć może na razie zostawmy kwestię jej nienormalności w spokoju.
Dziewczyna jest raczej typem samotnika. Woli polegać na sobie, niż na kimkolwiek innym, dlatego nie licz, że nawet po dłuższej znajomości obdarzy Cię jakimkolwiek zaufaniem. Wielu zapewne ma ją za gbura, a w dodatku skończonego chama i agresora. Cóż, jest w tym ziarnko prawdy. Blade jest bardzo oschłą, zimną i ponurą osobą. Stara się nie ukazywać zbędnych emocji, nie mówiąc już o zgubnych uczuciach, takich jak zaskoczenie, strach, czy zauroczenie. Ciężko jest dobrać odpowiednie słowa, by móc bezbłędnie opisać jej charakter, głównie dlatego, że Blade jest świetną aktorką. W zależności od otoczenia potrafi udawać niemalże zupełnie inną osobę, dlatego wielu ludzi nie wierzy, że kobieta potrafi tak szybko się zmienić. Miejscowi mają więc o niej różnoraką opinię, choć jedno mogą potwierdzić wszyscy. To kobieta pozbawiona jakichkolwiek skrupułów i wszelkich zahamowań. Nie istnieje dla niej coś takiego jak „zadanie niewykonalne”, lub „sytuacja bez wyjścia” i uwierzcie mi, jeśli tylko trzeba, jest gotowa posunąć się do wszystkiego. Jej przezwisko „Ponury Żniwiarz” nie wzięło się z nikąd. Widok krwi, czy zmasakrowanych ciał nie robi na niej wielkiego wrażenia, stąd też wzięło się przekonanie, że Blade jest zupełnie wyprana z uczuć. Nie żeby taka etykieta bardzo jej przeszkadzała. Honor i poświęcenie nigdy nie znalazły miejsca w jej sercu (zakładając oczywiście, że ten kawał mięsa jeszcze bije, jak powinien), dlatego dla własnego dobra lepiej nie powierzać swego życia w jej ręce. Do tej pory nie znalazł się nikt, za kim Blade byłaby gotowa skoczyć w ogień, dlatego nie oczekujcie po niej zbyt wiele. Skoro ona nie ma zamiaru na nikogo liczyć, dlaczego inni mieliby postawić na nią wszystkie karty? Poza tym, sama Fearchara uważa, że na miejscu każdego człowieka, który miał na tyle wielkiego pecha, by na nią trafić, ona w życiu nie obdarzyłaby siebie zaufaniem. Na pewno nie nadaje się na kompana, towarzyszkę, o oddanej przyjaciółce już nie wspominając. Nie potrafi przywiązywać się do osób, darzyć sentymentem szczególnych przedmiotów, czy wspomnień, ani poświęcić nikomu większej uwagi. Nie jest jednak zapatrzona w siebie, a jedynie ostrożna i niezwykle czujna. Nawet jeśli na taką nie wygląda, Blade to w rzeczywistości niezwykle inteligentna kobieta. Wszystkie szalone plany i niebezpieczne działania, jakich się podejmuje, choć na pierwszy rzut oka wyglądają na chaotyczne i zupełnie nieprzemyślane, w rzeczywistości za każdym razem zostają solidnie obmyślone. Nawet, jeśli w tym całym szybkim planowaniu znajdzie się kilka luk, Blade jest w stanie całkowicie zaufać swemu instynktowi, oraz genialnemu wyczuciu. Może nie powie tego wprost, ale tak naprawdę to pogardza większością istot żywych. Szczerze powiedziawszy, większym szacunkiem darzy zbłąkane, wychudzone kundle, niż ludzi, co niejednokrotnie zdarzyło jej się okazać (celowo, lub nie, to nie ma większego znaczenia). Choć Żniwiarz jest małomówną i zamkniętą w sobie osobą, w jej głowie zawsze krąży kilkanaście myśli na raz. Zdarza jej się rozmyślać na wiele dziwnych, a niektórzy powiedzieliby, że nawet i filozoficznych tematów. Często popada w melancholię, ale jeśli ktoś tylko uważnie przyjrzy się dziewczynie, z łatwością dostrzeże smutek, który bez przerwy żyje przy niej każdego dnia i tak naprawdę od zawsze ją otaczał. Raczej ciężko jest podejrzewać ją o poważne problemy psychiczne, choć na pewno jest niebezpieczna i niestabilna emocjonalnie. Można odmówić jej naprawdę wielu zalet, ale na pewno nie odwagi, zawziętości, oraz bezgranicznego oddania się sprawie. Jeśli postawi sobie jakiś cel, będzie przy nim trwać, choćby nie wiem jak bardzo musiałaby się przez to wycierpieć. Nie wykonuje jednak niczyich rozkazów, ani poleceń. Jedyna rzecz, jaką Blade kocha i za którą jest gotowa walczyć, to wolość. Między innymi właśnie dlatego nie uznaje żadnych przełożonych, burmistrzów, czy władców. Uważa, że nikt nie ma nad nią żadnej władzy i już niejednokrotnie przyszło jej to udowodnić. Lepiej więc nie proście ją o wykonanie czyjegoś rozkazu (nie mówiąc już o powstrzymywaniu jej, bądź stawaniu na drodze), zwłaszcza, że z czystej złośliwości może zrobić dokładnie odwrotnie, niż to, o co ja poproszono. Blade jest panią swojego losu i nie ma zamiaru czuć się, jakby była od kogoś zależna. To jedna z tych osób, które gotowe są pociągnąć za spust, choćby ręka im się trzęsła, a serce waliło jak młot, jeśli tylko wiedzą, że strzał jest ich samodzielnym wyborem.
   Jedną z niewielu zalet Blade, ale również jej największą wadą jest szczerość. Potrafi obrazić każdego z kamienną twarzą, jakby nie widziała w tym niczego złego. Oczywiście nie jest tak, że dziewczyna zawsze mówi prawdę. W razie potrzeby potrafi kłamać jak z nut, choć jeśli chce komuś dogryźć, to zazwyczaj mówi to, co myśli bez niepotrzebnego owijania w bawełnę.
  Dziewczyna umie grać na cudzych uczuciach. Wie jak zmusić kogoś do mówienia bez potrzeby używania siły. Potrafi zranić dotkliwie niemal każdego, dalej sprawiając wrażenie niewinnej, jakby w ogóle nie zrobiła niczego złego. Przez wiele lat nauczyła się zadawać nie tylko fizyczny, ale również i psychiczny ból. Nauczyła się, jakie tematy poruszyć, by zmusić kogoś do wyznań, wie jak powinna się zachowywać, by nawet nieznane osoby odczuwały w stosunku do niej respekt. Zazwyczaj nie ufa nowopoznanym, a obcych traktuje, jak kule u nogi. Nie jest ani zbyt uczuciowa, ani elegancka. Nie znosi formalności, ani sztucznych uśmiechów, dlatego też w jej towarzystwie lepiej nie liczyć na miłe słówka i grzecznościowe odpowiedzi. Tak, jak wcześniej mówiłam: zwykły cham, nic więcej.
Częste miejsca pobytu: Kiedyś jej życie toczyło się przeważnie w większych miastach, rozciągało się od głównych ulic, po praktycznie nieuczęszczane zakamarki. Za sprawą pewnego incydentu, została jednak zmuszona do unikania tych najbardziej zaludnionych miejsc, choć ani trochę jej to nie przeszkadza. Dziewczyna sama nie pamięta, kiedy dokładnie zaczęła poruszać się wśród kanionów i piasków pustyń, jakby się wśród nich wychowała. I chociaż stara się trzymać z dala od świateł miast, do tej pory pamięta rozkład każdego ulicznego labiryntu.
Song Theme: The Devil In I - Slipknot
Stopień rozgłosu: 1 (400/500 PD)
Sojusznicy: Dalej utrzymuje, że nie potrzeba jej żadnych sojuszników. Niestety, niektóre zadania wymagają poświęceń, choć wątpię, czy ktokolwiek byłby w stanie na niej polegać. I vice versa.
Wrogowie: Zbyt dużo do wymieniania. Co prawda stara się utrzymywać neutralne stosunki z większością ludzi, ale jak do tej pory coś nie najlepiej jej to wychodzi.
Broń: Przede wszystkim szeroki arsenał najdziwniejszych nożyków i noży, a także wymyślne scyzoryki, oraz drobne zatrute ostrza, pochowane w kieszeniach, butach, dopięte przy pasie i cholera wie, gdzie jeszcze. Zawsze nosi przy sobie pistolet, a konkretnie Beretta 92FS Inox, który z całą pewnością (zaraz obok noża sprężynowego) jest jej ulubioną bronią.
Umiejętności: Przede wszystkim, Blade jest niesamowicie zwinna. Świetnie się wspina, oraz porusza po ciemnych uliczkach, a nocny bieg po dachach starych budynków nie stanowi dla niej najmniejszego wyzwania. Przez wiele lat wykonywała zadania, które wymagały jak najszybszego przemieszczenia się z punktu A do punktu B, nie ważne jaką metodą. Dlatego też, przez obieranie i poruszanie się po niemalże ekstremalnych trasach, Blade nabrała świetnego zmysłu orientacji w terenie, który nie raz uratował jej skórę. Jest również mistrzynią kamuflażu. Potrafi skradać się bezszelestnie, tak że obrana i śledzona przez nią ofiara nawet nie usłyszy, co i kiedy ją zaatakowało. Zapewne to, jak i dość niespotykana umiejętność wtapiania się w mgłę oraz cienie (dosłowne znikanie w mroku) sprawiły, że co poniektórzy uważają Blade za koszmarną zjawę. Talent do wpakowywania się w kłopoty, oraz niespodziewane pojawianie się podczas największych strzelanin raczej ciężko nazwać umiejętnością, choć fakt, że dziewczyna wychodzi z ich cała jest już dość niezwykły. Poza kilkoma nieludzkimi umiejętnościami, Fearchara posiada całkiem zwyczajne zdolności. Świetnie posługuje się bronią palną, a strzelanie do ruchomego celu w wielu przypadkach jest dla niej odruchem niemalże instynktownym. Poza tym, prawie że do perfekcji opanowała korzystanie z tak zwanej broni białej, przeważnie noży i sztyletów. A, prawie bym zapomniała. Otóż Blade posiada jeszcze jedną, dość specyficzną i zdecydowanie nie ludzką umiejętność. Mianowicie, potrafi rozmawiać z ptakami. Przeważnie są to gawrony, sroki, oraz wszystkie stworzenia zaliczane do „krukowatych”, gdyż z nimi dziewczyna po prostu najlepiej się dogaduje.
Towarzysz: Naładowany pistolet, rozgwieżdżone niebo nad głową, chłodny wiatr, muskający twarz i zimny oddech przeznaczenia na kartu.
Wykonane zlecenia:
  - [#1] Dorwać Basanovę
Nick na howrse: Annabeth

czwartek, 21 stycznia 2016

Od Zero (CD Mare) - Trop

        Najwyraźniej oboje początkujących łowców nagród nie zdawało sobie sprawy jak niewiele się nawzajem przez te dwa lata zmienili.
  Zero stał w miejscu zamurowany, jakby nie chciał czegoś spłoszyć. Patrzył na Mare szczerze zdziwiony. A dziewczyna najwyraźniej nie zamierzała go puścić.
  - Za co ty mnie przepraszasz? - zapytał.
  - Za to, że ostatni raz widziałam cię na muszce rewolweru? - odpowiedziała Siren jakby to było oczywiste.
  Najemnik spróbował się delikatnie wyszarpnąć z uścisku, ale Mare jak na tak drobną posturę okazywała się mieć niesamowicie dużo siły. Spróbował drugi raz, nieco mocniej, ale jego próby spełzły na niczym. Najwyraźniej w tym Siren była niezmienna - jej przytulanie dalej przypominało uścisk w imadle. W końcu Zero westchnął i poddał się:
  - Też tęskniłem.
  Dziewczyna puściła od razu, wielce zadowolona z siebie i ruszyła przodem ze zdobytym radiem pod pachą. Najemnik pokręcił z niedowierzaniem głową. Pewnych cech najwyraźniej nie da się w człowieku zmienić.
  Nagle za nimi rozległ się ryk silników. Do miasta wpadły dwa pojazdy, a na nich jeszcze więcej bandytów. Zero stanął plecami do Mare i wyciągnął pistolet. Dziewczyna przeładowała rewolwer. Napastnicy jednak z jakiegoś powodu nie strzelali. Darli się przeklinając i wyjąc na zmianę. Dwa buggy krążyły wokół łowców nagród, ale nikt nie próbował oddać strzału.
  - A to co ma znaczyć? - rzuciła przez ramię Siren.
  - Bawią się - wyjaśnił Zero. - Jak skag zdechłą myszą.
  - Ta ich jeszcze kilka razy ugryzie - powiedziała z uporem dziewczyna.
  - Podziwiam chęci - odparł mężczyzna.
  Nagle w krąg wdarł się trzeci pojazd. Zero odskoczył do tyłu, gdy buggy niemal go przejechało. Samochód gwałtownie zahamował i dopiero teraz był zdolny zobaczyć kierowcę.
  - Do wozu! - krzyknęła Jill.
  Mare z uśmiechem wskoczyła na miejsce pasażera, Zero natomiast siadł na tyle pojazdu i bez dłuższego zastanowienia zdjął wiszący na plecach karabin snajperski. Jill niemal natychmiast wcisnęła pedał gazu. Pojazd zaryczał i ruszył do przodu zostawiając za sobą tumany kurzu. Bandyci początkowo zaskoczeni obrotem sytuacji szybko wszczęli pościg, jeszcze bardziej zadowoleni.
  Armadillo otoczone było wieloma ostańcami skalnymi - wysokie kolumny z pomarańczowo czerwonego kamienia stanowiły naturalne przeszkody. Jill jednak niesamowicie zręcznie manewrowała między nimi, utrudniając bandytom utrzymanie odpowiedniej do strzału odległości. Napastnicy byli uzbrojeni głównie w najzwyklejsze shotguny, kilki miało też karabiny maszynowe. Strzelali przed siebie na ślepo, ale dzięki ostańcom mało która kula była w stanie musnąć klatkę buggy. Wiele z nich po prostu nie dolatywało. Odległość była tym razem po stronie uciekających - broń Zero miała dalszy zasięg niż ich, a w połączeniu z jego umiejętnościami...cóż, póki co same plusy.
  Najemnik klęcząc na jednym kolanie czekał cierpliwie z przeładowanym karabinem na czysty strzał. Mierzył bezpośrednio w czoło kierowcy bliżej jadącego buggy. W całkowitym skupieniu nie drgnął mu nawet palec.
  - Skąd się tu wzięłaś? - Mare próbowała przekrzyczeć ryk silnika na pełnych obrotach.
  - W połowie drogi do domu zdałam sobie sprawę, że zostawiłam młodszą siostrę w mieście pełnym bandytów - odpowiedziała skręcając gwałtownie. - A tak w ogóle, to miło cię widzieć, Zero!
  - Ciebie też, Jill - rzucił w odpowiedzi dalej trzymając wzrok na celowniku.
  Przez jedną chwilę ścigający ich pojazd znalazł się na tyle blisko, by bandyci mogli rozpocząć ostrzał. Zero wziął oddech i nacisnął spust. Pocisk trafił w głowę kierowcy, który opadł bezwładnie na kierownicę, gwałtownie skręcając w najbliższy filar. Samochód przetoczył się kilka razy gubiąc pasażerów i spowalniając na minutę drugie buggy. Drugi pojazd skręcił w ostatniej chwili, decydując się zbliżać z boku. Zero wystrzelił po raz drugi, ale kierowca zasłonił się pasażerem. Od karoserii obok najemnika odbił się pocisk. Mare wyciągnęła rękę w stronę kolumn przed nimi. Jill domyśliła się co zamierza zrobić jej siostra. Odczekała kilka sekund. W ich stronę leciało coraz więcej strzałów. Siren skupiła się i za pomocą telekinezy udało jej się pociągnąć kolumny do siebie. Jill skręciła gwałtownie, niemal gubiąc siedzącego na tyle Zero. Kolumny zawaliły się grzebiąc bandytów.
  Siren opadła na oparcie oddychając ciężko. Jej siostra spojrzała na nią z troską, ale dziewczyna tylko uśmiechnęła się lekko i pokręciła głową, że nic jej nie jest. Zero obserwował jeszcze tyły, po czym usiadł na tylnym siedzeniu. Położył rękę na ramieniu Mare w niemym zapytaniu, ale otrzymał tą samą odpowiedź co Jill.
  - Mój Boże - wydusiła z siebie starsza Crowley. - Było blisko, ZBYT blisko. I wy chcecie się tym zajmować zawodowo?
  - Już się tym zajmujemy - odpowiedział Zero. - Mamy trop.
  Siren podniosła zdobyte radio z samochodu terenowego ludzi Basanovy.
  - Dasz radę się tym zająć? - zapytała.
  - Nie ma problemu - Jill na chwilę odwróciła wzrok od drogi. -  Stary model, zajmie mi to góra...CHOLERA JASNA! - Crowley gwałtownie nacisnęła hamulec. Przed nimi szedł sobie spokojnie jakiś samotny skag. Jill nie zdążyła jednak wyhamować i buggy jedynie podskoczył na ,,nierówności", przejechał kilka metrów driftem po czym w końcu się zatrzymał.
  Siostra Mare krzywiła się zaciskając powieki.
  - Błagam, powiedzcie, że to nie był jakiś bardzo brzydki człowiek - wymamrotała słabo.


        Zero ciekawie przyglądał się rodzinnemu zdjęciu Crowley'ów. Widział je już wcześniej. Jego wzrok przyciągała jedna rzecz: dziura po kuli, tuż obok głowy ojca Mare i Jill.
  - To tu zawsze było? - rzucił zaczepnie.
  Siren przewróciła oczami.
  - Chyba już cię przepraszałam - zauważyła.
  I to całkiem solidnie, pomyślał najemnik. Niektórym ludziom mogłoby się to wydawać nieprawdopodobne. W końcu Mare przecież niemal go  p o s t r z e l i ł a. Ledwo uniknął strzału, bo się go zupełnie nie spodziewał. Chyba miał po nim nawet rysę na hełmie, ale nie umiał stwierdzić którą. A on mimo to jej wybaczył. Ba! Nawet się tym nie przejmował. Zachowywał się naturalnie, jakby te dwa lata wcale nie minęły. No, poza jednym - ich zerwania nawet nie trzeba było potwierdzać słowami. Strzał, choć nie trafił, jednak Zero zabolał.
  - MAM TO! - rozległo się wołanie Jill.
  Mare wbiegła po schodach na górę, a za nią Zero. Pseudo pracownia starszej Crowley znajdowała się na strychu budynku. Dziewczyna siedziała przy klawiaturze w otoczeniu kilku monitorów. Do jednego z komputerów podpięła skradzione radio.
  - Nie było to łatwe, ale znalazłam - Jill uśmiechała się tryumfalnie. - Zastanawiało mnie dlaczego sygnał jest tak trudno wyśledzić. Teraz już wiem: główny nadawca się  p r z e m i e s z c z a.
  - A to znaczy...? - zagaiła Mare.
  - Że radio, z którego pochodził ostatni komunikat nie jest na żadnej stacji, tylko w samochodzie - wyjaśniła siostra.
  - Wozie Basanovy - domyślił się Zero.
  - Dokładnie - Jill wyciągnęła się na krześle zadowolona z siebie.
  - A gdzie jest teraz? - zapytała Siren.
  - W Devlin - Jill wskazała na odpowiedni monitor. - Na złomowisku.

Mare? To żem się machnęła ;P

Od Mare (CD Zero) - Radio

        A jednak, pomyślała Mare wpakowując kolejną kulę w zbliżającego się napastnika. Nic się nie zmienił. Odepchnęła trójkę bandytów jedną kinetyczną falą. Przynajmniej jednemu z nich kark zazgrzytał, że aż miło. Siren już nawet nie patrzyła co robi Zero - wystarczały jej odgłosy cięć i plaśnięć. Zaczęło jej dokuczać zmęczenie. Zdecydowanie nadużyła swoich mocy. Cóż, pozostaje ufać, że wystarczy jej rewolwer i ex z kataną.
  Cały czas uważnie liczyła wystrzały. Teraz oddała szósty. Odsunęła się z pola rażenia by przeładować...prosto pod lufę jednego z bandytów. Cofnęła się o krok. Co teraz? Jak się ruszy, facet bez wątpienia strzeli i jej pierwsze wielkie wyzwanie zakończy się szybciej niż się zaczęło.
  - Bez ochroniarza mina zrzedła, co? - zarechotał napastnik.
  Mare wpatrywała się w lufę shotguna. Nie użyje mocy, ledwo trzymała się na nogach. Pozostało jedno wyjście...
  Uniosła ręce do góry z uwodzicielskim uśmiechem i puściła rewolwer na ziemię.
  - Wygrałeś - przyznała słodkim głosem. - Nie mam gdzie uciec. Ale chyba nie zastrzelisz bezbronnej kobiety?
  Mężczyzna zawahał się. Opuścił powoli z zażenowaniem broń, poddając się działaniu hipnozy. Jednak Mare nawet nie zdążyła odetchnąć z ulgą, gdy ten otrząsnął się jak wcześniej jego szef (obecnie leżący na ziemi z dziurą po kuli od magnum Zero). Uniósł lufę na wysokość czoła dziewczyny.
  - Nawet nie próbuj, wiedź... - zaczął, ale jego wypowiedź urwała się gwałtownie razem z wykwitnięciem czerwonej smugi z boku głowy.
  Bandyta padł z przestrzeloną na wylot czaszką. Siren odetchnęła i oparła się o kolana patrząc w bok na chowającego pistolet Zero.
  - Który już raz ratujesz mi skórę? - zapytała.
  - Przestałem liczyć - odparł najemnik. - To już chyba wszyscy.
  Dziewczyna rozejrzała się wokół. Rzeczywiście, ,,Biały Skag" opustoszał jak chyba nigdy. Na podłodze za to leżało piętnaście ciał, a w ścianach pojawiły się nowe otwory po amunicji. Jedyną żywą duszą był barman, który właśnie wychylił się zza lady roztrzęsiony.
  - Zapłacę za szkody! - obiecała Mare z zakłopotanym uśmiechem. Co jak co, ale to ona to wszystko zaczęła.
  - Chodźmy już. Nie mamy tu nic więcej do roboty - stwierdził Zero ruszając do wyjścia.
  - A dlaczego nie mamy? - rzuciła czepliwie Siren. - Bo ZASTRZELIŁEŚ naszego informatora po pierwszym pytaniu!
  - Co? Miałem z niego zrobić męczennika? - odparował zamaskowany najemnik. - Wyciąganie informacji z tak upartych mułów to strata czasu.
  - Ale przynajmniej mielibyśmy JAKIEKOLWIEK informacje na temat Basanovy, panie Specjalisto.
  - Jedną już zdobyłem zanim tu dotarłem: Basanova szybko zmienia kryjówki. Jeśli chcemy go dorwać, musimy działać szybko.
  Mare prychnęła i założyła ręce na piersi. Łowcy nagród opuścili bar ,,Pod Białym Skagiem" i skierowali swoje kroki ku wyjeździe z miasta. Było już południe. Słońce wisiało w zenicie, a jego palące promienie nie powstrzymywała ani jedna chmurka. Były aż podejrzanie puste, ale na razie ani Zero ani Siren zbytnio się nad tym nie zastanawiali. Sytuacja przedstawiała się wręcz znakomicie: nie mieli żadnych informacji, żadnego kierunku w którym mogliby się udać, a jedyny informator jakiego mieli plamił podłogę z dziury w skroni. Świetnie!
  - Nie powinnaś była tam wchodzić - przerwał ciszę Zero.
  Mare zerknęła na niego kątem oka. Najemnik patrzył przed siebie. Wydawał się niczym nie przejmować. W porysowanej czarnej szybie hełmu odbijały się promienie słońca.
  - A ty znasz mnie na tyle, że powinieneś był przewidzieć, że to zrobię - odparowała.
  - Nic się nie zmieniłaś - westchnął Zero.
  - I vice versa, blaszany łebku.
  Siren z frustracji kopnęła mijany samochód terenowy. Od razu tego pożałowała. Syknęła z bólu i przez minutę skakała na jednej nodze, trzymając w rękach obolałą stopę. Zero zatrzymał się zakładając ręce na piersi. Mare może i nie mogła zobaczyć jego twarzy, jednak niemal czuła bijące od niego rozbawienie.
  - I co chciałaś tym dowieść? -  powiedział rzeczywiście nieco rozweselonym tonem.
  - Och, zamknij się, radiodroidzie jeden... - nagle ją olśniło.
  Radio!
  Szarpnęła z całej siły za klamkę samochodu, który wcześniej tak brutalnie uraził jej palec. O dziwo ten akurat miał działające zamki w drzwiach, co w przypadku pojazdu należącego do bandyty było dla Mare nowością. Przeważnie były to przecież samochody kradzione, a by jakiś ukraść trzeba było najpierw sforsować blokadę. Ten jednak chyba nawet nie był odpalany na kablach. Jego właściciel musiał być nie tylko bandytą, ale i znakomitym złodziejem, skoro ukradł kluczyki zamiast się włamywać.
  - Zero, masz jakiś nóż? - rzuciła Siren.
  Najemnik bez zbędnych pytań wyjął z buta ząbkowany przy rękojeści bagnet i podał go dziewczynie.
  - Tylko go nie... - zaczął, ale w tej samej chwili Mare wbiła nóż z całej siły w szparę między drzwiami. Zero pozostało jedynie westchnąć boleśnie.
  Siren przejechała ostrzem w szparze, aż trafiła na zamek. Szarpnęła kilka razy i pogrzebała nożem. W drzwiach w końcu coś trzasnęło i otworzyły się. Mare oddała bagnet towarzyszowi (boleśnie patrzącemu na obecny stan ostrza) i usiadła na miejscu pasażera. Spojrzała na deskę rozdzielczą i chwyciła palcami wbudowane w nią radio. Wyrwała je, po czym zaczęła po kolei (już delikatniej) odłączać kable. Zadowolona wysiadła ze swoją zdobyczą pod pachą.
  - Po co ci cudze radio? - zapytał niepewnie Zero.
  - Pamiętasz moją siostrę, Jill? - najemnik skinął głową. - Jest specjalistką od tego typu sprzętów. Będzie w stanie sprawdzić na jakiej częstotliwości nadaje, a potem SKĄD nadano ostatnią wiadomość. Basanova musi przecież jakoś się kontaktować ze swoimi ludźmi.
  Zero pokiwał ze zrozumieniem głową. Plan Mare miał sens i nawet on musiał to przyznać, chociaż pewnie słowami tego nie ujmie. Dziewczyna uśmiechnęła się tryumfalnie. A po minucie bez ostrzeżenia chwyciła najemnika w miażdżącym, przyjacielskim uścisku. Ten patrzył na nią z góry zdziwiony.
  - Tęskniłam, Ze - powiedziała Mare. - I przepraszam.

Zero? Nie mogłam się powstrzymać >3

środa, 20 stycznia 2016

Od Zero (CD Mare) - ,,Negocjacje", tak?

        Zero z miejsca tego nie okazał, ale czuł niesamowitą ulgę, że Mare wciąż jest w jednym kawałku. Przez ostatnie kilka minut martwił się czy nie zrobi czegoś głupiego. Jak widać była tego bliska.
  - A ty co za jeden? - warknął brodacz.
  - Ochroniarz - odpowiedział bez zająknięcie Zero. I po krótkim błagalnym spojrzeniu jakie posłała mu Siren stwierdził, że nie było to do końca kłamstwo.
  - Ochroniarz? - żachnął się watażka z perfidnym uśmiechem. - Nie jesteś w tej robocie najlepszy, co? Ochroniarz chyba powinien trzymać się osoby, która go wynajęła, a tymczasem ta panienka przyszła tu zupełnie sama...
  - Zdaję sobie z tego sprawę... - ton jakiego użył najemnik miał dać dziewczynie do zrozumienia, że naprawdę nie jest zadowolony z faktu, że weszła tu sama. Mare skuliła się lekko, nie wiadomo czy udając by podchwycić grę, czy rzeczywiście przejęła się słowami ,,opiekuna". - Wie pan jak to jest z rozpieszczonymi dzieciakami: za grosz szacunku dla przełożonych.
  Brodacz i jego świta nagle zainteresowali się Siren.
  - Rozpieszczony dzieciak, powiadasz? A kto właściwie cię najął do ochrony? - zapytał.
  - Mój ojciec - Mare uprzedziła Zero, włączając się do rozmowy.
  - Aaah, pewnie się o ciebie tatulek martwi, co? - watażka uśmiechnął się podejrzanie. - Pewnie sporo by za ciebie zapłacił...
  Zero powoli sięgnął dłonią do kabury, zanim jednak zdążył chwycić swoje magnum, jego towarzyszka wybrnęła z niebezpiecznej sytuacji:
  - Wątpię. Ten tutaj ma tylko pilnować bym nie zwiała po drodze do Armadillo. Potem ma wolną rękę i nie musi mnie ,,odprowadzać". Jestem tylko posłańcem - mam dostarczyć wiadomość. Gdy tylko ta rozmowa się skończy, stanę się dla mojego ojca ważna tyle, co populacja skagów.
  Mężczyzna rozsiadł się wygodniej. Zero także się rozluźnił. Mare najwyraźniej kontrolowała sytuację. Wykorzystał okazję i przyjrzał się dokładniej dziewczynie. Zmieniła się. Już z samego wyglądu wydawała się dojrzalsza niż dwa lata temu, nie wspominając o charakterze. Była bardziej opanowana. Opierała się łokciami o stół, brodę ułożyła na splecionych palcach. Dawna Mare trzymałaby cały czas rękę na kolbie rewolweru, co z miejsca przyprawiłoby bandytów o podejrzenia. Wygląda na to, że wreszcie dorosła. A propos rewolweru, Zero nagle zaciekawiło czy to dalej ta sama broń od której niemal zginął dwa lata temu...
  - Więc kim jest twój ojciec i dlaczego miałby się widzieć z Basanovą? - zapytał brodacz.
  - Jest przywódcą Marchii Północnej.
  - Czego, za przeproszeniem? - zdziwił się watażka. Nawet Zero nie miał pojęcia o czym mówi Siren, co musiało znaczyć, że dziewczyna zmyśla.
  - Marchia Północna to rozwijająca się korporacja handlowa - Mare zaczęła oglądać swoje paznokcie. - Tatulek chce zająć dla niej trochę terenu...ale potrzebuje do tego ludzi. A że nie mamy czasu na szkolenia, to pomyślał, że może pan Basanova będzie chętny za drobną opłatą odstąpić kilkunastu...
  Urwała dając brodaczowi chwilę do namysłu. Ten wyraźnie się wahał. Zero spod hełmu zerkał ciekawie to na znajomą, to na watażkę. Mare nie odrywała od mężczyzny wzroku, wydając się przy tym niesamowicie skupiona. Dopiero po chwili do najemnika dotarło co się właściwie dzieje - Siren hipnotyzowała bandytę. Cały czas. Skubana, pomyślał. Nie tylko dorosła - podszkoliła się.
  Nagle jednak watażka ryknął potrząsając głową. Jego świta odskoczyła zaskoczona, nie rozumiejąc co się stało. Brodacz wskazał paluchem na równie zaskoczoną Mare.
  - WIEDŹMA! - ryknął. - MIESZA MI W GŁOWIE! BRAĆ ICH, CHŁOPAKI!
  - I dyplomację szlag trafił - westchnął Zero przeładowując magnum.
  Reakcja była natychmiastowa. Oboje łowców nagród zadziałało jak zsynchronizowana maszyna. Mare zerwała się z miejsca i odepchnęła zbliżających się bandytów telekinetyczną falą. Zero w tym samym czasie teleportował się stając obok zaskoczonego brodacza. Chwycił go za kudły i solidnie walnął jego czołem w stół,po czym przycisnął mu lufę pistoletu do skroni.
  - Słuchaj kolego, bo nie powtórzę - powiedział z nienaturalnym spokojem. - Gdzie. Jest. Basanova?
  - Powiem ci i co? Darujesz mi życie? Pfft! - parsknął śmiechem watażka. - Wiesz co ON mi zrobi, jeśli się dowie?
  - O ile przeżyjesz - odparł Zero i bez większych ceregieli wcisnął spust.
  Siren popatrzyła na opadające na podłogę bezwładne ciało z niemym zaskoczeniem.
  - Ty go...tak po prostu?! - wypaliła zaczynając tracić nerwy. - I co my teraz, cholera jasna, zrobimy?!
  - I tak by nie powiedział - Zero wzruszył ramionami.
  - A pomyślałeś od kogo możemy się jeszcze czegokolwiek dowiedzieć, barani łbie?!
  Powaleni przez Mare bandyci doszli już do siebie i nie byli zbytnio zadowoleni z obrotu spraw. W sumie chyba nie za bardzo przejął ich fakt, że przywódca leży na deskach martwy. Teraz chcieli się tylko odegrać za dokonany na nich atak. Zaro słysząc szczęk przeładowywanych shotgun'ów przewrócił stół jako improwizowaną barykadę. Przykucnęli za nim z Siren z ostatniej chwili - nad ich głowami przeleciało kilka wystrzałów.
  - ,,Negocjacje"! Dobre sobie - mruknęła dalej niezadowolona dziewczyna dobywając rewolweru. (I tak, to dalej była ta sama broń.)
  - Jakie negocjacje? - Zero wychylił się szybko i na wpół ślepo trafił jednego z napastników w czoło. - O niczym takim nie wspominałem.
  - No tak, zapomniałam - odburknęła Mare posyłając w podchodzącego bandytę kolejną falę. - W twoim rozumieniu ,,negocjacje" to synonim ,,strzelaniny".
  - Dalej nie rozumiem o co ci chodzi - najemnik strzelił ponownie, tym razem celując w żyrandol pod sufitem. Tani ,,kandelabr" spadł na dwóch kolejnych przeciwników. - Kończmy już tą zabawę.
  Siren skinęła głową na znak zgody i Zero dobył katany. Wyskoczył za barykadę i teleportował się do przodu zostawiając za sobą swojego klona. Został szybko naszpikowany śrutem, rozpadając się na drobne piksele. Prawdziwy Zero pojawił się tymczasem obok jednego z napastników i przeszył go mieczem. Pozostali natychmiast skupili się na nim. Najbliżej stojący oberwał w bok głowy pociskiem z pistoletu Mare. Kolejny oberwał odepchniętym telekinezą stołem, a jego zaskoczony towarzysz stracił głowę...od katany.

Red? Party hard! xD