sobota, 29 kwietnia 2017

Od Erosa - Kamienny pupilek

        Słońce już zachodziło, gdy ktoś uznał za genialnym przydanie trójce podróżnych wstrząśnienia mózgu.
  Ktosiem mianowicie była Wendy, która zasłuchana w lecącą z radia piosenkę w ostatniej chwili z głośnym przekleństwem wcisnęła pedał hamulca. Ciemnozielony hummer - na szczęście wszystkich w środku - był przystosowany do jazdy w terenie, toteż drogę hamowania miał wystarczająco krótką. Siedząca z przodu Jen zdążyła uratować się przed rozpłaszczeniem psiego pyska na schowku, natomiast skurczony na tylnym siedzeniu Zero nie miał innego wyboru niż rąbnięcie głową w sufit, w tym jednym momencie przeklinając w myślach swój wzrost. Półleżący bokiem na pozostałej części kanapy Kupidyn zleciał pod nogi szarego najemnika, dzieląc się ze światem swoją znajomością łaciny kuchennej. Równocześnie z pozbawionego górnej przykrywy bagażnika dotarł do nich grzechot przetaczającego się bezwładnie Radka.
  - Przepraszam! - wypaliła Szprycha, krzywiąc się. - Wszyscy cali?
  - Pytasz o stan psychiczny - rzucił Eros wspinając się z powrotem na swoje miejsce - czy egzystencjalny?
  - Twój jest w strzępach tak gdzieś od wczoraj...jeśli jakikolwiek jego rodzaj posiadasz - zauważył Zero.
  - Czemu w ogóle stanęliśmy? - cyborg zignorował uwagę towarzysza. - Jakaś zagrożona wyginięciem odmiana skaga wyleciała nam przed maskę?
  - Kamulec - skwitowała krótko Jen.
  - Jaki kamulec? Zjechałaś z drogi? - Zero wychylił się do przodu, nie dowierzając.
  - To nie ja! - sapnęła z oburzenia Wen odwracając głowę w jego stronę. - Sam się nam wepchnął pod koła!
  - Kamień? Jaki rodzaj skały może posiadać myśli samobójcze? - odpowiedział sarkastycznie mężczyzna.
  - Blaszany łeb poszedł to sprawdzić - wcięła się Jennifer, kiwając głową w stronę drogi przed nimi.
  Faktycznie, Erosa nie było już na siedzeniu obok Zero. Stał na środku drogi, z fascynacją przypatrując się kamieniowi rozmiarów krowy leżącemu od tak na zakurzonym asfalcie. Reszta łowców nagród wysiadła z hummera, uznając, że zamysł przyglądnięcia się dziwnej skale może wcale nie być tak pozbawiony sensu. Na dobrą sprawę mogli go po prostu objechać, ale, jak to każdy z ich rodzaju, dziwne rzeczy zwykli najpierw sprawdzać zanim zostawią je za sobą. Chłopak zapukał w kamień jak do drzwi, po czym namyślił się chwilę i z tonem znawcy stwierdził:
  - Nie ruszy się stąd.
  Antropka i Ruda potraktowały go spojrzeniem jasno mówiącym No shit, Sherlock. Zero przyłączył się do tego mentalnie. Obejrzał się w stronę stojącego dwa metry od drogi domku, wyglądającego jakby odchylił się na jedną stronę podczas jakiejś gwałtowniejszej wichury i tak już pozostał. Na werandzie w bujanym fotelu siedział jakiś podłysiały już mężczyzna ze sztuczną nogą. Obserwował trójkę przybyszy żując źdźbło jakiegoś suchego trawska ze zdewastowanego ogródka. Na kolanach trzymał strzelbę, ale chyba nie przygotował jej akurat na przejezdnych.
  - To...pański kamień? - nawet w ustach Amora to pytanie brzmiało niesamowicie głupio.
  - Nie - odkrzyknął facet. - Ale chyba mu się wydaje, że do mnie należy.
  - To znaczy...? - dociekał Zero, jakoś nie dowierzając.
  - Przylazło tu sobie któregoś dnia, nażarło się w moim ogródku i zostało, cholerstwo jedno - wyjaśnił. - A teraz tylko przeszkadza, jakby nie mogło położyć się gdzie indziej.
  - Przylazło...? - powtórzyła Śruba mrużąc oczy, po czym gwałtownie odsunęła się, uświadamiając sobie z czym mają do czynienia: - To rekin piaskowy!
  Zero i Jen równocześnie zrobili spory krok do tyłu. Przy skale stał teraz tylko Elliot, najwyraźniej w ogóle niczym nie przejęty. Teraz faktycznie zaczynał dostrzegać pęknięcia przywodzące na myśl kształt zwiniętego czworonoga. Potwór ukrył się niczym pancernik, nakrywając łeb i przednie łapy ogonem tak, że cała odsłonięta powierzchnia była twardą skałą, chroniącą go przed resztą świata. Łucznik miał jednak pewne wątpliwości, czy cokolwiek na tych stepach byłoby na tyle głupie, by próbować mu przeszkadzać. Poza nim, oczywiście.
  - Mówcie na to jak chcecie - miejscowy machnął niedbale ręką. - Jak dla mnie już jest martwe. Niech no tylko się obudzi i pokaże tą nienażartą gębę... - pogładził sugestywnie leżącą na kolanach broń.
  Wendy jakoś nie podzielała jego zdania. Popatrzyła z powątpiewaniem na prostą dwururkę i zwiniętego w kłębek stwora. Wyobrażenie sobie co zirytowany olbrzym zrobi z chylącą się ku ziemi chatką nie było zbyt trudne.
  - Pan zdaje sobie sprawę, jak grubą skórę mają rekiny piaskowe? - zapytała. - Strzał w głowę z takiej strzelby tylko go rozwścieczy...
  - Panienka sugeruje, że strzelać nie umiem?! - dogłębnie urażony mężczyzna uniósł ostrzegawczo broń.
  - Hej, hej, spokojnie! - wtrącił się nagle cyborg, stając przed Szprychą z uniesionymi w pokojowym geście rękoma. - Niech pan o tym pomyśli od strony ekonomicznej.
  - Co do tego ma ekonomia? - właściciel domu opuścił dwururkę.
  Towarzysze Ela obejrzeli się w jego stronę, jakby dołączając do pytania. Chłopak skinął im głową w geście ,,Zajmę się tym", licząc z ich strony na odrobinę zaufania. Oczywiście mówimy tu o Kupidynie. W głowach reszty mogły najwyżej pojawiać się zamysły co zrobić, jeśli plan Amora zawiedzie.
  - Zwierzaczek blokuje drogę, tak? To jest główny problem. Gdy padnie na jej środku martwy - łucznik machnął ręką na Zero, chcącego najwyraźniej skomentować irracjonalność zabicia rekina piaskowego jednym strzałem z prostej strzelby - dalej będzie ją blokował. Proszę się zastanowić, ile czasu i nerwów pan zmarnuje próbując zwlec go na pobocze. Obstawiam, że nie ma pan w domu ciężkiego sprzętu robotniczego, nieprawdaż?
  - No...nie... - przyznał jego rozmówca, po raz pierwszy odzywając się z niepewnością.
  - No właśnie! - kontynuował z przekonaniem Elliot. - Dlatego bardziej opłaca się pozostawić go żywego.
  - To jak się go inaczej stąd pozbyć? - upierał się miejscowy.
  - To pański szczęśliwy dzień! - odpowiedział Kupidyn tonem prowadzącego telezakupów. - Pański problem przykuł właśnie uwagę czwórki łowców nagród!
  - Hola, partnerze! - wtrącił się Zero. - Pytałeś nas o zdanie?
  - A co? Nie pomożecie? - chłopak obejrzał się na nich lekko zawiedziony.
  - Jak koleś chce, by mu to bydlę chałupę rozwaliło to chyba nie nasz interes - zauważyła Jennifer. - Objedziemy tego skalniaka, a ten uparciuch niech sam szuka sposobu.
  - Jen ma rację - Wen wzruszyła ramionami. - Poza tym chyba chcieliście się pilnie dostać do Cargo.
  Eros prychnął zakładając ręce na piersi jak urażone dziecko. W końcu ruszył w stronę werandy.
  - Jak raz gdy się mogę do czegoś przydać... - mruczał pod nosem. Zatrzymał się na schodach i spojrzał niemal wyzywająco na właściciela domku. - Ile pan zapłaci za pozbycie się tego rekina piaskowego?
  Tym razem to Zero pacnął się dłonią w czoło, wyręczając zmęczoną już tym gestem antropkę. Rozmówca Kupidyna natomiast przeżuł w namyśle trzymane w zębach źdźbło i wyjął z kieszeni kilka bardziej wartościowych banknotów.
  - Niech ci będzie - powiedział, wręczając mu pieniądze z góry. W końcu chłopak dalej stał w zasięgu strzału. Nie musiał się bać, że spróbuje go oszukać.
  Cyborg schował zapłatę, kierując swoje kroki tym razem w stronę rozwalonego ogródka. Rekin piaskowy najwyraźniej gustował...w sałacie: rozmemłane i rozerwane główki przyschniętego w skwarze warzywa walały się wśród połamanego ogrodzenia. Chłopak znalazł jedną w miarę trzymającą się kupy, po czym wziął jeszcze krzywą sztachetę z pozostałości płotu.
  - Ktoś ma jakiś sznur? - zapytał.
  - Czy ty próbujesz...? - zaczął powątpiewająco Zero, gdy Wen poszła pogrzebać w bagażniku swojego samochodu.
  - Zaufaj mi - odparł Elliot, łapiąc rzuconą w jego stronę szpulę. - ,,Marchewka na kiju" tylko brzmi głupio.
  Nikt już nawet nie próbował się stawiać. Antropka i szary najemnik zdążyli się już odpowiednio poznać na charakterze zakutego w metal chłopaka, by wiedzieć, że i tak nic na jego głupotę nie poradzą. Plus był taki, że najwyraźniej ciężko go było ukatrupić i nie muszą czuć się winni gdyby coś poszło nie tak. W ostateczności po prostu go pozbierają, wrzucą do bagażnika i podczas postoju spróbują poskładać jak puzzle.
  Elliot przygotował sobie prowizoryczną wędkę z przywiązaną sałatą w miejsce przynęty. Podszedł z nią do śpiącego rekina piaskowego i podsunął w miejsce gdzie powinien mieć głowę. Pomachał nią kilka razy. Zwierzę jednak spało kamiennym (heh) snem. Albo solidnie ignorowało zapach przysmaku, albo go nie czuło w ogóle. Chłopak jednak nie zamierzał się poddać. Mimo niemych protestów towarzyszy wspiął się na skałę i siadł na niej okrakiem, po czym spróbował podkopnąć rekina kilka razy, jak konia. Gdy po minucie spróbował to zrobić mocniej, zaczęły już go nachodzić wątpliwości, czy potwór aby na pewno żył. Może był stary i jak sobie zasnął, to już raczej z zamiarem nie wstawania? Cyborg jednak nie zamierzał się tak łatwo poddać i po chwili ciszy po prostu zaczął tłuc w niego piętami z furią.
  - No weź, stary! - krzyknął na upartą skałę. - Życie ci właśnie ratuję! WSTA-WAJ-CHO-LE-RO-JED-NA!
  Pozostali obserwowali to z pewnym rozbawieniem. Nagle jednak za którymś razem kamień poruszył się. Chłopak zastygł w bezruchu. Po chwili pod nim coś warknęło głucho i przeciągle. Grzbiet potwora z niczego ruszył się, podnosząc na łapach, a ogon odsłonił krótki pysk. Rekin piaskowy zamlaskał kilka razy, jakby nie do końca rozbudzony i zaczął się rozglądać, co też go obudziło. Chyba wzrok zaczynał go już zawodzić, bo wydawał się nie dostrzegać ani samochodu, ani trójki osłupiałych łowców nagród. Jego uwagę natomiast przyciągnął zapach sałaty, wiszącej nad jego łbem. Spróbował bezskutecznie wyciągnąć go do góry, kłapiąc przy tym szczęką. Eros spróbował zmusić go do ruszenia naprzód, wyciągając przynętę nieco dalej. Zadziałało - zwierzak przeszedł kilka kroków, próbując złapać ją w zęby.
  - Do samochodu! - rzucił chłopak do reszty.
  - Zamierzasz na tym czymś jechać do Cargo? - zapytała z niedowierzaniem Wendy, ale ruszyła razem z resztą do hummera.
  - Coś jeszcze wymyślę! - zapewnił ją El. - Na razie po prostu się ruszmy, bo ciężko go trzymać w jednym miejscu... - skalna bestia kręciła się w kółko, goniąc za uciekającą sałatą.
  Ciemnozielony samochód po chwili zawarczał i ruszył nieprzesadnie szybko, wymijając walczącego ze starym rekinem piaskowym cyborga. Eros wyciągnął kij przed siebie i potwór posłusznie ruszył za wozem. Amor jeszcze pomachał na odchodnym swojemu zleceniodawcy, drapiącego się z niedowierzania po wyłysiałym czubku głowy.

Kto dalej? Gdzieś trzeba będzie się milusińskiego pozbyć :P

niedziela, 23 kwietnia 2017

Od Arlekin (CD Glitch) - Zdradzić Ci sekret?

        Arlekin nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, czy była bardziej zadowolona, czy może zaskoczona z faktu, iż nikomu nie przyszło do głowy ukraść ukradzionego przez nią jeszcze tego ranka thunderbird’a. Ponieważ wcześniej dziewczyna z premedytacją zostawiła klucze w stacyjce, święcie przekonana, że turkusowe auto na nic już się jej nie przyda, tym przyjemniej było widzieć je w całości, stojącego dokładnie w tym samym miejscu, w którym je zostawiła (ponieważ wyłączenie silnika na bezludziu, zewsząd otoczonym hangarami, syfem i bezużytecznymi częściami maszyn raczej trudno nazwać „zaparkowaniem”).
  Co jak co, ale był to widok wyjątkowo nietypowy i to nie tylko dla tej konkretnej okolicy, ale właściwie całej planety degeneratów. Złomowiska, ciemne zakamarki i względnie opuszczone szosy były jedynie czubkiem góry lodowej, którą w tym wypadku stanowił istny labirynt mniejszych i większych siatek przestępczych. Przeróżne grupy podejrzanego sortu, przeplatające się z samotnymi wilkami, lepiej lub gorzej zorganizowanymi gangami, mafią i wreszcie ze znudzonymi obywatelami Talos, najczęściej szczeniakami, szukającymi rozrywki pod osłoną nocy, tworzyły swego rodzaju lepką pajęczynę, do której z taką łatwością wpadały całe chmary zagubionych much.
  Przez głowę dziewczyny, ubranej w strój błazna, przeleciała myśl, że chciałaby poznać pająka, który utkał podobne dzieło.
  Niemożliwe wydawało się, aby przedstawiciel którejkolwiek z powyżej wymienionych grup mógł się oprzeć kradzieży pozostawionego na odludziu wozu. Nie wspominając już o tym, jak proste jest uruchomienie samochodu, którego kluczyki tak po prostu zostawiono w stacyjce, jakby miały czekać aż ktoś przyjdzie i je przekręci, zostawiając za sobą obłoki kurzu i dym. Turkusowy lakier nawet o tak późnej porze wykluczał jakiekolwiek możliwości kamuflażu. Poza tym, znajdujący się w niemalże idealnym stanie samochód zdawał się aż krzyczeć: „Spójrz na mnie! Nie ciekawi Cię, ile jestem wart?”.
  Nie, nie było mowy o tym, by ktokolwiek przeszedł obok takiego okazu obojętnie, co z kolei nasuwało całkiem logiczny wniosek, iż nikogo innego w tych okolicach najzwyczajniej nie było. Oznaczało to, że nie było również nikogo, kogo mógłby chociaż odrobinę zaniepokoić widok dwóch, wiercących się na siedzeniu hien, które w mgnieniu oka wskoczyły do turkusowego thunderbird’a, nawet nie czekając na zaproszenie.
  Arlekin wbiegła zaraz za nimi, jedną nogą odbijając się od ziemi, drugą od tylnej części samochodu i robiąc wdzięczny fikołek, w mgnieniu oka znalazła się na siedzeniu kierowcy, lądując nie tak lekko, jak większość akrobatów. Dziewczyna zignorowała głuchy, charakterystyczny dźwięk metalu, który rozbrzmiał przy zetknięciu się jej sztucznych kończyn z karoserią i ukłoniła się nisko, niczym prawdziwy cyrkowiec po wykonaniu występu.
  - A więc ten strój nie jest jedynie na pokaz, co?- nowo poznana uniosła brew, przyglądała się byłej pani psycholog najwyraźniej nie wiedząc jeszcze, co powinna o niej sądzić.
  - Ależ skąd! Gdzieżbym śmiała podszywać się pod cyrkowca!- dziewczyna odparła z takim oburzeniem, jakby hakerka posądzała ją o oplucie meczetu, nie o obrabowanie garderoby jakiegoś wędrownego akrobaty.- Widzę to Twoje krzywe spojrzenie. Cóż, może faktycznie występowanie w trupie nie jest tak szlachetną pracą, jak włamywanie się do systemów…- tutaj spojrzała się złośliwie w kierunku nowo poznanej.-… ale koniec końców, żadna praca nie hańbi.
  - Skąd…?- zaczęła arkanka, wsiadając do samochodu.
  - Trudno powiedzieć.- Plague wzruszyła ramionami.- Ludzie gadają różne rzeczy, coś tam obiło mi się o uszy raz, czy dwa… jesteś nawet trochę sławna, Błędzie w systemie.
  Hakerka najwyraźniej nie była usatysfakcjonowana odpowiedzią, jaką otrzymała, lecz na dalsze dopytywanie musiała zaczekać, aż nieco zwolnią jazdy, a przynajmniej do granic, które nie zmuszały żadnego z rozmówców do przekrzykiwania się z gwiżdżącym w uszach wiatrem.
  - Kim są Ci „ludzie”?- arkanka nie dawała za wygraną.
  - Ludzie… Podziemie… Maluchy, nie gryźć mi się tam! To, że nie siedzicie z przodu nie znaczy, że was nie widzę! Wiesz, głównie Ci, co mają uszy i język- dodała, z powrotem zwracając się do siedzącej obok kobiety.- a przy tym chociaż odrobinę interesują się światem przestępczym Talos. Chociaż niewielu wie, że jesteś kobietą. Sama, przyznaję, nie spodziewałam się kogoś takiego.- mrugnęła zadowolona do nowo poznanej, na co ta jedynie pokręciła głową z niedowierzania.
  - Skoro tak, dam im tak o sobie myśleć, jak najdłużej jest to możliwe.- odparła, uśmiechając się tajemniczo.- Im mniej o mnie wiedzą, tym lepiej…
  - Czyli pewnie nie chcesz, żeby ktokolwiek dowiedział się, jak to osławioną hakerkę przeraziły dwie, niegroźne hieny…?
  - Nawet. Nie. Próbuj.- arkanka posłała jej ostrzegawcze spojrzenie, na co Arlekin jedynie zaśmiała się z rozbawieniem.
  Co jej właściwie strzeliło do głowy? Sama nie miała pojęcia… owszem, Plague była niezrównoważona pod wieloma względami, ale nigdy jeszcze nie objawiało się to w sposób, który zakładał rozmowy z nieznajomymi… no, nie takie, które kończyły się wypadem do baru. Najwyraźniej wśród starych, oswojonych już szaleństw, do jej głowy zawitało zupełnie nowe, a chociaż Phoebe nigdy by tego głośno nie powiedziała, jej wewnętrzna psycholog miała poważne wątpliwości co do tego, czy to szaleństwo aby na pewno da się tak łatwo udomowić.
  - Dziękuję?
  - Niby za co?- hakerka posłała kierowcy zdziwione spojrzenie.
  - Za uratowanie mnie przed hienami?- teraz to dopiero arkanka wpatrywała się w dziewczynę, przybraną za błazna wyraźnie skołowana.
  - Słucham?- odpowiedziała po chwili.- To Twoje hieny.
  - Ach, no tak, masz rację!- cyrkówka uśmiechnęła się złośliwie.- Czyli w takim razie to TY wisisz MI podziękę! A więc słucham.
  Błąd w systemie jedynie odwzajemniła równie złośliwy uśmiech.
  - I jeszcze czego? O ile dobrze pamiętam, to TY byłaś tą, która je na mnie napuściła.
  - Ja? A gdzieżby!- w innych okolicznościach, a więc gdyby nie fakt, że Arlekin musiała prowadzić samochód, zapewne teraz podniosłaby ręce w geście niewinności.- One same się napuściły.
  Hakerka najwyraźniej nie zamierzała tak łatwo odpuścić. Przyglądała się przez chwilę towarzyszce w zamyśleniu, majstrując w międzyczasie przy radiu, kręcąc gałkami i wciskając przeróżne przyciski, do póki nie znalazła czegoś godnego posłuchania.
  - Niemniej, należy mi się rekompensata za poniesione straty.
  - Phi!- Phoebe parsknęła, niby urażona.- Nie ma takiej opcji!
  - No i masz swoją odpowiedź.- arkanka skrzyżowała dumnie ręce na piersiach, posyłając Arlekin zadowolony z siebie uśmiech.
  Plague jedynie wywróciła teatralnie oczami.
  Jechała przed siebie ukradzionym samochodem, obok na siedzeniu pasażera siedziała prawie że nieznajoma kobieta, zaś żadna z nich najwyraźniej nie miała pojęcia dokąd zmierzają. Dookoła nie było żywego ducha, zaś jedynym rozbrzmiewającym dźwiękiem był warkot silnika i głos Jessego Jamesa Rutherforda, śpiewającego „Wires”. Przyznaję, nie tak wyobrażała sobie ten wieczór, ale póki co nie miała na co narzekać.
  - Zdradzić Ci sekret?- w tym momencie dziewczyna złamała jedną z zasad bezpiecznej jazdy, wyraźnie zabraniającej kierowcy skupianie się na czymkolwiek innym, niż kierownica, droga i przednia szyba prowadzonego pojazdu.- Nie mam prawa jazdy.
  Arkanka parsknęła śmiechem, jednak zaraz zwróciła się w stronę siedzącej obok kobiety z niezwykłą powagą w głosie.
  - Ej, Arlekin…- zaczęła, zerkając jeszcze raz na lusterko boczne, w którym teraz odbijały się światła pary przednich reflektorów.- Nie chcę Cię martwić, ale od jakiegoś czasu ktoś za nami jedzie…
  - Bardziej martwią mnie Ci, co stoją przed nami.- odparła, szybko wciskając hamulec. Być może nie było to najbezpieczniejsze posunięcie, biorąc pod uwagę rozwiniętą prędkość, jednak na pewno niosło ze sobą mniejsze ryzyko, niż zderzenie.
  Dalsze zdarzenia… cóż, były tak dziwne, niespodziewane i jakże różniące się od tych, które rozgrywały się jeszcze zaledwie kilka minut wcześniej, że przez chwilę zdawały się nierealne. Oderwane od rzeczywistości. Thunderbird został zatrzymany, co nie było nadzwyczajnym odkryciem, a zaledwie kilka sekund później dwie kobiety zostały zmuszone do wyjścia z samochodu.
Trudno było jednoznacznie stwierdzić, czego może chcieć (albo czego może nie chcieć) od nich dość niewielka grupa, licząca trzech, może czterech facetów, jednak wszystko stało się jasne, kiedy z drugiego samochodu wysiadła… o ironio, ta sama kobieta, której jeszcze tego ranka Arlekin ukradła ich turkusowy transport. Tak, taki sposób spędzania wieczorów był jej znacznie mniej obcy.
  Plague wyszczerzyła się na widok obcej-znajomej twarzy, czego nie można było powiedzieć o stojącej naprzeciwko blondynce.
  - Hej, hej, heeej, pamiętasz mnie… Vicky, dobrze mówię?- cyrkówka, jak to miała z resztą w zwyczaju, przywitała się w ten sam irytujący, arlekinowy sposób.- Co tam u męża?
  - B y ł e g o męża.- odparła kobieta, przyglądając się dwóm łowczyniom nagród z wyjątkowym spokojem, o który Arlekin nigdy w życiu by jej nie podejrzewała, mając przed oczami poranną kłótnię małżonków, której części była dziś świadkiem.
  - Oh, przykro mi.- odpowiedziała, wciąż się jednak uśmiechając.
  - Nie powinno…
  - Ach, w takim razie… wiedz, że zawsze Ci kibicowałam!- ale blondynka, która zdawała się mieć na imię Vicky, już jej nie słuchała. Odwróciła się do nich plecami, zostawiając dalszą część roboty czterem facetom, którzy z wyglądu przypominali grupę prywatnych ochroniarzy. W rzeczywistości byli zapewne członkami jakiegoś mniejszego gangu, sądząc po ich niewielkiej liczebności.
  - Skąd ty ją znasz?- hakerka szepnęła w stronę pani psycholog.
  - Jak bardzo nie lubisz ironii losu?- dziewczyna odpowiedziała jej, wciąż z uśmiechem na ustach, jednak po głosie wyraźnie było słychać, że tym razem nie było jej do śmiechu.- Ten samochód, którym jechałyśmy… cóż, tak jakby go od niej pożyczyłam, zostawiając ją z mężem… ex mężem na środku odludzia.
  Arkanka wyrzuciła z siebie kilka niecenzuralnych słów.
  - I musiałaś akurat okradać jakiś pieprzony gang?- posłała Arlekin spojrzenie pełne wyrzutów.
  - Ej, gdyby miała na szyi tabliczkę ostrzegawczą, to bym nie ruszała, tak?- Plague rozejrzała się dookoła, po czym szybko doszła do wniosku, że sytuacja, w jakiej obie się znalazły wyglądała raczej beznadziejnie. Nie miała pojęcia, co może ich czekać, ale nie trudno było zgadnąć, jakie mogą być konsekwencje okradania członków jakichkolwiek organizacji przestępczych.- Mam nadzieję, że masz jakiś plan…
  W odpowiedzi otrzymała przebiegły uśmiech hakerki. Dziewczyna mrugnęła do niej, kiwając dyskretnie głową. Tak. Cóż, albo arkanka faktycznie miała plan, albo bardzo przekonująco udawała, że go ma, chociaż mimo pewnych wątpliwości, nie trudno zgadnąć, która z wersji, zdaniem Arlekin, mogłaby okazać się prawdziwa.

Glitch? Nie ma łatwo, co?