niedziela, 18 lutego 2018

Od Kaina (CD Zero) - Dlaczego akurat maska?

        - Panowie! A oto i nasza galera! - zaanonsował Kain z dumą, słysząc już znajomy silnik i błysk reflektorów na ścianie budynku. Zero porzucił swoje miejsce pod ścianą baru, Widmo natomiast chyba nie kwapił się by dołączyć do towarzyszy czekających przy krawężniku.
    Mustang Interceptor wyjechał zza rogu z klimatycznym pomrukiem silnika, od którego kilku przechodniów oglądnęło się przez ramię. Powodem tego najprawdopodobniej był naturalny dla człowieka zwierzęcy odruch, zmuszający do szukania źródła hałasu jako potencjalnego niebezpieczeństwa, ale Flint wolał utrzymywać się w przekonaniu, że wszyscy są po prostu pod wielkim wrażeniem jego bryki. Oczywiście zachwyt zależy raczej od gustów i w rzeczywistości obrysowany mutant wśród reliktów Talosu wcale nie był dla wszystkich taki wspaniały. Jednak gdy Kain patrzył na Wheeliego, jego umysł nie rejestrował samego wyglądu. Mężczyzna widział tutaj ilość wysiłku jaki włożył w to, by zdezelowany mustang stał się maszyną zdolną do podbijania pustkowi i rozjeżdżania bandytów. W surowym stanie samochód nie nadawałby się do niczego poza jeżdżeniem po równej drodze z jednego miasta do drugiego, a co to za zabawa trzymać się asfaltu? Wschodni Talos to wielka, pusta przestrzeń czekająca aż ktoś ją wykorzysta... albo, dokładniej rzecz ujmując, przeora śladami opon.
    Opłaciło się, zdecydowanie. Nawet jeśli w oczach niektórych Wheelie był jedynie zarysowanym wrakiem pokrytym pyłem, błotem i krwią, tak naprawdę był o wiele twardszy niż wyglądał. Kuloodporne szyby, karoseria zdjęta z czołgu (tak naprawdę to nie - to tylko taka metafora), wysokie zawieszenie i silnik V8 zdolny uciągnąć to cudo, a potem jeszcze prześcignąć wszystkie inne wozy na talosańskich drogach. Gdyby pierwsze wrażenie odzwierciedlało wszystkie możliwości mustanga Marcusa Flinta, jego nieodłączni prześladowcy mogliby chcieć więcej niż tylko zwrot swoich pieniędzy.
    Marcus odczekał chwilę w ciszy, ciekawy pierwszych słów swoich nowych towarzyszy na temat jego skarbu...
    - Jest... mały - stwierdził krótko Zero. Widmo, który zdecydował się nareszcie do nich podejść, jedynie westchnął ciężko.
    Kain obrócił powoli głowę w stronę najemnika z szybą zamiast gęby, zastanawiając się, czy to miało na celu go obrazić.
    - Mógłbyś sprecyzować swoją opinię? - poprosił ostentacyjnie.
    Łowca nagród zamiast tego jedynie wyprostował się i przez kilka sekund popatrzył na Flinta z góry, dobitnie uświadamiając go o tym, jak bardzo był wysoki. Marc właściwie nie zwrócił na to wcześniej uwagi - bardziej fascynowała go głowa Zero i fakt, czy cokolwiek widzi. Już nawet zaczynał wysnuwać na ten temat różne teorie podczas rozmowy w barze. Teraz jednak zdał sobie sprawę, że facet przerastał go niemal o cały ten swój dziwny łeb.
    - Och... - Kain uśmiechnął się głupkowato. Spojrzał ponownie na swój samochód, tym razem zwracając uwagę na odległość między sufitem, a podłogą. - Nie masz klaustrofobii, prawda? - zapytał z nadzieją.
    - Nie - szary wzruszył ramionami.
    - Stary, ale to by było do dupy mieć klaustrofobię ORAZ twój wzrost... - pomyślał na głos brunet. Spojrzał w stronę oddalonego o prawie półtora metra złodzieja (Czemu wszyscy tak się ode mnie odsuwają?), chcąc upewnić się jednej rzeczy: - Kolega w czerni ma jakieś ukryte fobie albo inne obiekcje wobec mojego samochodu?
    Widmo chyba nie chciał odpowiadać na to pytanie. Przez cały czas patrzył na Wheeliego jakby był trumną na kołach. Uwadze Marcusa oczywiście to umknęło, o ile w ogóle dało rady ją w jakikolwiek sposób zaprzątnąć. W obliczu nadchodzącej wycieczki do Arc nic nie było w stanie przykuć jego uwagi bardziej, niż perspektywa rozrywki. Od wypadu do arkańskiego lichwiarza w okolicy nie działo się wiele rzeczy wartych jego uwagi, a im dłużej Kain pozostawał bezczynny, tym... ciekawsze pomysły przychodziły mu do głowy. Ironicznie, włażenie do przenośnego miasta pełnego ludzi, którzy darzyli go szczerą nienawiścią było najbezpieczniejszym wyjściem.
    - Czyli wszystko w porządku - stwierdził pewny siebie, nadal nie słysząc od mrukliwego mężczyzny żadnej odpowiedzi. Popisowo okręcił na palcu kluczyki i otworzył drzwi od strony kierowcy. - Na pokład!
    Xander czekał na desce rozdzielczej, przytupując jednym ze swoich odnóży w imitacji ludzkiego okazywania zniecierpliwienia. Ostatnio dosyć często próbował udawać człowieka, na co mężczyzna jakoś nie zwrócił większej uwagi. W zasadzie obchodziło go to równie mało, co spadek populacji płatokolców, dopóki tylko robot wykonywał jego polecenia i nie próbował ukraść mu bryki.
    - Nie umiesz znaleźć normalnych współpracowników, prawda? - rzucił złośliwie, przyglądając się jak Zero próbuje wsiąść do samochodu.
    - A ty dalej nie potrafisz się ładnie przedstawić, prawda? - Kain niedbałym ruchem przepchnął go na bok, żeby nie zasłaniał mu widoku nad kierownicą. - To właśnie Xander - rzucił krótko do tyłu słowem wyjaśnienia.
    Nagle zorientował się, że żaden z nowych kolegów nie zdecydował się usiąść na miejscu pasażera. Obejrzał się na krótko do tyłu. Zero udało się jakoś normalnie usiąść, gdy już przesunął nieco do przodu wspomniany przedni fotel. Widmo natomiast wydawał się kurczyć w oczach, jakby próbował ukryć się w przerwach kanapy. Pewnym było, że żaden z nich nie czuł się tutaj komfortowo, a już zwłaszcza nie na tyle, by usiąść obok Marcusa. Brunet burknął pod nosem coś o standardach zaufania na tej planecie i odpalił silnik.
    Mustang ruszył z miejsca, bezpardonowo wpychając się między przechodniów. Flint, pilnując drogi (kultura ruchu drogowego w Cargo pozostawiała wiele do życzenia), usłyszał jak Xander wspina się po jego fotelu, najpewniej po to, by przyjrzeć się nowym twarzom.
    - Źle się pan czuje? - zapytał zdziwiony, Kain nie za bardzo potrafił ocenić kogo. - To chyba za wcześnie na chorobę loko... - urwał gwałtownie, po czym w ułamku sekundy dało się słyszeć trzask zamykanego schowka.
    - Słuszna decyzja! - rzucił zadowolony Flint i włączył odtwarzacz muzyki, by zagłuszyć zniekształcone dźwięki protestu.

        Byli gdzieś za połową drogi, gdy w ziemię tuż przed maską wbiła się włócznia.
    Marc przerwał fascynującą historię o udawanym napadzie na bank w Arc gdy tylko zauważył kątem oka nadlatujący pocisk. Zaklął w połowie recytowanego nazwiska i skręcił gwałtownie kierownicą wykonując tylko odrobinę spóźniony manewr. Oboje pasażerów odruchowo chwyciło się drzwi i foteli, starając się nie uderzyć czołami w okna. Tak jak Flint się spodziewał, znad masywu parowu nadleciała jeszcze jednak włócznia, ciśnięta z przeciwnej strony.
    - Cholerne dzikusy... - rzucił do siebie, mijając ją znacznie łatwiej niż pierwszą. Uroki talosańskich skrótów: na chwilę zjedziesz z solidnego asfaltu i pod koła zaczną ci się rzucać skagi, bandyci, czterorękie dziwadła i Bóg wie co jeszcze.
    - Podobno to pancerna karoseria - zwrócił uwagę Zero.
    - A Wandale to podobno prymitywna forma życia - odgryzł się kierowca. - Nie wiem, czy to to samo plemię, które spotkałem już wcześniej, ale jeśli tak...
    - Uwaga!
    Znad wzniesienia wyłoniła się grupka pięciu humanoidalnych postaci, doskonale oświetlona przez wysoko uniesiony księżyc. Każdy w jednej ze swoich czterech rąk trzymał identyczną włócznię i stojący nieco z tyłu Wandal zrobił ostrzegawczy zamach. Marcus wręcz instynktownie wyczuł, gdzie ta się wbije i wcisnął hamulec. Wymierzony w przednią szybę oręż wbił się w ziemię, a wytracający pęd samochód roztrzaskał drzewce i ostatecznie zatrzymał się dwa metry przed komitetem powitalnym blokującym przejazd przez parów.
    Kain westchnął dostrzegając nieco więcej szczegółów w ubiorze i uzbrojeniu Wandali. Tak jak się spodziewał, faktycznie pochodzili z tego samego plemienia, na które już raz przyszło mu wpaść. Wtedy tak jak Zero uważał, że z opancerzeniem Wheeliego nie powinien przejmować się włóczniami, ale wtedy jedna z nich utkwiła głęboko w dachu, niemal przebijając go na wylot. Zdradliwe groty wykonane z dziwnego, nieznanego do tej pory talosańczykom metalu połyskiwały odbijając światło reflektorów niemal jak lustro. Nie tylko Marc zwrócił na nie uwagę...
    - Z czego oni to odlali? - zapytał Widmo niemal z fascynacją. Obaj pozostali łowcy nagród wzdrygnęli się lekko. Złodziej siedząc wręcz niepokojąco cicho, odkąd zatrzasnął Xandera w schowku, łatwo dał im zapomnieć o swojej obecności.
    - Na wszelki wypadek nie dajcie się dźgnąć - zaproponował Kain zaciągając ręczny hamulec. - Zatrucie obcymi metalami to ostatnie czego wam potrzeba, możecie mi wierzyć.
    Nie mając większego wyboru, wysiedli i stanęli przed maską mustanga. Wandale chyba nie chcieli ich od tak zabić, skoro pozwolili Flintowi przejść te kilka metrów bez miotania w niego nowymi włóczniami. Mimo tego nie zamierzali ich też przepuścić z jakiegoś niesamowicie istotnego powodu. Łowcy nagród spojrzeli wyczekująco na stojącego na przedzie Wandala. Marcus był przekonany, że nie tylko jego w tym momencie kusiło chwycić za broń, ale w imię resztek człowieczeństwa postanowił wysłuchać wyjaśnień...
    Nie był to najlepszy pomysł, biorąc pod uwagę fakt, iż nie znał ani słowa z tego dziwnego, warczącego języka jakim posługiwali się czteroręcy mieszkańcy największych zadupi. Gdy więc lider grupy zaczął przemawiać, spojrzał w stronę stojących po jego prawej Zero i Widma.
    - Wiecie może o co mu chodzi? - zapytał półszeptem. Wandal chyba się tym nie przejął albo za bardzo zaaferował własną przemową, bo nie przerwał.
    - Nie znam ich języka - odparł Zero kręcąc głową ze zrezygnowaniem. Wpatrywał się cały czas w przemawiającego, ale przez brak twarzy ciężko było stwierdzić, czy koleś bardziej go fascynował czy irytował.
    - Ktokolwiek się tego uczy? - prychnął Widmo.
    - Może wywnioskujemy coś z intonacji? - zaproponował szary najemnik.
    - Oni zawsze brzmią jakby byli o coś solidnie wkurwieni - zauważył Kain. - Chyba mają to w genach.
    - A może po prostu za każdym razem trafiasz na nich akurat wtedy, gdy są w złym humorze? - rzucił złodziej z sarkazmem tak perfekcyjnym, że brunet wziął jego słowa na poważnie.
    - To miałoby sens - stwierdził. - Łatwo wkurzam ludzi...
    - Idąc tym tropem: o co może być wściekły pan czteroręki? - kontynuował Zero. Wandal, co zaskakujące, nadal nie wydawał się przejęty faktem, że trójka obcych otwarcie go olewa. Na ich szczęście przygotował sobie wyjątkowo długi monolog, który najwyraźniej zamierzał dociągnąć do samego końca.
    - Gdyby chcieli nas zabić, zrobiliby to od razu gdy wysiedliśmy... - Widmo ukradkowo lustrował otoczenie w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak zasadzki. Nigdzie jednak takowych nie dostrzegał.
    - Ej, a może to po prostu straż graniczna? - stwierdził Kain. - Może chcą od nas opłaty za przejazd? Wizy?
    - Wizy? - mężczyzna spojrzał na niego z politowaniem. - Poważnie?
    - Jeśli potrafią robić przeciwpancerne włócznie, to może mają jakieś prawa na tych swoich terytoriach?
    - Tak, jedno: ,,Turystów naszpikować ołowiem, strzałami i czym tylko jeszcze się da".
    Zero zamruczał do siebie zniecierpliwiony, po czym wystąpił naprzód, próbując wykonać na Wandalu tą samą sztuczkę, co na Flincie przed kilkoma godzinami. W pewien sposób zadziałało, bo przynajmniej w końcu umilkł.
    - Słuchaj - zaczął stanowczo. - Doskonale wiem, że mnie nie rozumiesz, tak jak ty wiesz, że my nie rozumiemy ciebie. To oznacza, że mogę teraz powiedzieć co tylko zapragnę, a ty i tak pojmiesz z tego tylko dwa fakty: a) mam już dosyć twojego gadania i b) łatwiej by było, gdybyście nas po prostu zadźgali na miejscu. To jak będzie? Bawimy się dalej, czy załatwiamy sprawę jak na Talos przystało?
    Nastąpiła chwila niepokojącej ciszy. W końcu Wandal zaczął groźnie klekotać i zaciskać mocniej palce na swojej włóczni.
    - Ehm... Zero, nie chcę cię martwić - wtrącił się Marc - ale tym razem chyba jednak cię zrozu...
    W jednej sekundzie wydarzyło się kilka rzeczy, które jego umysł pojął z drobnym opóźnieniem. Wściekły humanoid zamachnął się z góry swoim orężem wbijając go w środek piersi łowcy nagród, który ku zaskoczeniu wszystkich rozpadł się na błękitne drobinki. Prawdziwy Zero stał w tej samej znudzonej pozie po drugiej stronie bruneta, teraz zapewne mając już co do Wandala konkretne, mało przyjemne plany z użyciem miecza. W tym samym czasie jednak wystąpił jeszcze jeden istotny szczegół...
    Przeraźliwy zgrzyt metalu wbijającego się w maskę samochodu przed którym jeszcze przed chwilą stał szary najemnik.
    Widmo i Zero spojrzeli niepewnie na swojego kierowcę. Ten natomiast wpatrywał się tępo w akt brutalnej zbrodni popełnionej przeciwko bryce. JEGO bryce. Łowcy nagród nie znali go zbyt długo. Wiedzieli o nim tylko tyle, że był wariatem, najprawdopodobniej także pozbawioną skrupułów imitacją człowieka... i że bardzo lubił swój samochód. Zupełnie jakby porozumieli się bez słów, oboje odsunęli się do tyłu, niezbyt pewni następnej reakcji nieprzewidywalnego mężczyzny. Wandale jednak nie znali go ani trochę, toteż żaden z nich nie spodziewał się, że za zrobienie dziury w masce Wheeliego każdy z pięciu dostanie przynajmniej po jednej kulce z Beretty M9. Flint wyszarpnął z kabury pistolet tak szybko, jak Zero potrafił się teleportować, i bez słowa komentarza strzelił każdemu z czterorękich w czoło, od lidera zaczynając. Potem zatrzymał się jeszcze nad trupem wspomnianego niczego nieświadomego biedaka tylko po to, by zmarnować na nim jeszcze trochę magazynka.
    - DLACZEGO. AKURAT. MASKA?! - zapytał martwego akcentując przerwy między wyrazami wystrzałem. Dopiero wtedy poczuł się nieco lepiej. Nadal jednak wpatrywał się niepokojąco w ziemię, wprawiając swoich towarzyszy w lekkie zakłopotanie.
    - Flint? - zaczął w końcu Zero.
    - Tak, tak! Jedziemy dalej! - odpowiedział szybko Kain z zadowolonym uśmiechem, zanim szary zadał oczywiste pytanie.
    Łowcy nagród bez słowa wpakowali się z powrotem do samochodu. Marcus jednak widząc przed sobą wystającą z maski włócznię ponownie wysiadł, chcąc ją stamtąd usunąć. Wyrwał ją ze stęknięciem i przyjrzał się grotowi. Po raz pierwszy miał okazję oglądać go z tak bliska. Doprecyzowując: trzymając znalezisko w dłoniach, a nie martwiąc się, że ktoś mu ją wbije tam, gdzie słońce nie sięga. Nie zastanawiając się długo poszukał jeszcze dwóch. Zero i Widmo obserwowali go z tylnego siedzenia nie za bardzo rozumiejąc, co dokładnie wymyślił. Tymczasem brunet po kolei oparł każdą z włóczni grotem do ziemi i odłamał oszlifowany, tajemniczy metal stanowczo naciskając nogą na drzewce. Usatysfakcjonowany wrócił do samochodu.
    - Macie - powiedział rzucając Zero i złodziejowi po jedynym grocie, a swój wsunął do kieszeni. - Potraktujmy to jako zadośćuczynienie za marnowanie naszego czasu - wyjaśnił krótko i włączył z powrotem muzykę. - A teraz do Arc!

Zmora? Chyba twoja kolej. Wybacz czas, staram się wrócić do formy *^*