wtorek, 26 grudnia 2017

Od Erosa - Hot-dogowa krucjata Elliota Juareza

        Zdecydowanie zbyt długi dzień powoli zbliżał się ku końcowi. Ponad dachami Cargo rozciągała się już pomarańczowa łuna, gdy pewien blaszany chłopiec z misją nareszcie zdecydował się wziąć w ręce sprawę tak paskudną, że najwyraźniej nawet szeryf nie chciał się jej tknąć. Eros nie uważał się za człowieka od brudnej roboty, ale nie dało się ukryć - dosyć często to jemu przychodziło sprzątać czyjeś brudy. Czasem było to stłuczenie kilku gości w devlińskim zaułku, czasem strzelanie do wysoce niebezpiecznych urodzonych zabójców. A czasem bawił się w bohatera, bo, nie ukrywajmy, tylko prawdziwy bohater byłby w stanie wyplenić tak głęboko zakorzenione zło.
  Panie i panowie! Przygotujcie się na walkę stulecia! Walkę dobra ze złem! W lewym narożniku równie lewy człowiek, puszka obdarzona strzępami ludzkiego umysłu, zwana Kupidynem. W prawym najbardziej niedoścignieni przestępcy, karani na co najmniej pięciu planetach za zbrodnie przeciwko gastronomii i dobremu gustowi... hot-dogi.
  Cyborg stał przed starymi, podwójnymi drzwiami, opatrzonymi tytułem ,,Biura Zarządcy". Spojrzał jeszcze raz w kierunku masarni. Ciężarówka właśnie odjeżdżała, a zasuwana brama wjazdowa opadła ku ziemi. Wziął głęboki wdech, opierając pięści na biodrach.
  A oto i nadeszła wiekopomna chwila, Elliocie Juarez. Twój moment blasku. Dzień, w którym raz na zawsze pozbędziesz się jednej z największych zakał talosańskiej ziemi. Dzień, w którym pomścisz wszystkie ofiary niestrawności i salmonelli. Dzień, w którym oszuści odpowiedzą za swoje zbrodnie! Dzień ostatecznej krucjaty! Dzień...
  - Przepraszam, jeśli to nie moja sprawa - wtrącił się nagle jakiś staruszek, zwracając uwagę Erosa - ale do kogo młodzieniec mówi?
  Eros zamrugał kilka razy skonfundowany.
  - Powiedziałem to na głos? - zapytał.
  - Wykrzyczałeś wręcz - mężczyzna kiwnął głową potakująco. - Ktokolwiek siedzi tam w środku, pewnie teraz trzęsie portkami ze strachu... - dodał złośliwie i ruszył dalej, zostawiając blaszanego wariata samemu sobie.
  El swoim zwyczajem nie za bardzo przejął się krytyką. Wszak zawsze znajdzie się ktoś zdolny do komentarzy, ale ludzi czynu nie uświadczysz, gdy świat ich potrzebuje. Dziś obowiązek wzywał, a Kupidyn nie zamierzał pozostać głuchym na nieprawość. Nie tym razem! Nie, gdy chodziło o dobro całego Cargo.
  Tak nakręcony do działania, Elliot ruszył z pełną parą na drzwi, gotów wyrzucić sztywniakowi za biurkiem wszystko, co mu na sercu leżało i raz na zawsze zakończyć...
  Drzwi nie drgnęły. Za to cyborg odbił się od nich niczym gumowa piłka, w ostatniej chwili ratując szaleńczym ruchem rąk od upadku na schodki. No dobra, może za bardzo się rozpędził. Krok w tył, uspokój się i wracaj.
  Tym razem zatrzymał się przed drzwiami, nacisnął klamkę i pchnął do przodu. Znowu napotkał opór. Naparł jeszcze kilka razy, w końcu używając także barku. Drzwi były nieugięte, lecz równie nieugięty był upór coraz bardziej zirytowanego cyborga. Amorowi może i brakowało piątej klepki, ale zrekompensowano mu ją stalowymi nerwami. Kapitulacja nie wchodziła w grę, zwłaszcza przed pokrytym wielowiekowym brudem drewnem.
  - Nie będzie mahoń pluł mi w twarz... - mruknął butnie Juarez, po czym odchrząknął i zaczął ponownie tłuc w drzwi pięścią, równocześnie wykrzykując swoje żądania: - W IMIENIU UMĘCZONYCH UKŁADÓW TRAWIENNYCH CARGO I CARGIJSKIEJ LIGI OBRONY GRYZONI, OTWIERAĆ ZANIM UŻYJĘ...!
  I, jak na życzenie, drzwi otwarły się, i to nawet z hukiem...czy też brzękiem metalowej facjaty, gdy wspomniany mahoń ruszył na gwałtowne spotkanie z Erosem. Ponownie zmuszony został do cofnięcia się o krok przez brutalne prawa fizyki i odruchowo sięgnął dłonią ku twarzy. Jeśli miał za co dziękować swojemu parszywemu losowi, zdecydowanie był to brak nosa, który mógłby złamać w takiej chwili jak tamta.
  - Czego się tłuczesz? - warknęła kobieta w stroju sprzątaczki. - Nie widzisz, że zamknięte?
  Eros ponownie odchrząknął, ale język jakoś uwiązł mu w gardle. Nie chodziło wcale o spostrzeżenie plakietki ,,CIĄGNĄĆ" nad klamką zamkniętego skrzydła podwójnych drzwi (która, przysiągłby, pojawiła się dopiero teraz). Bardziej zakłopotała go postura woźnej, wyższej od niego o głowę i pewnie także o tyle szerszej. Była to jedna z tych osób, których raczej nie wyzywa się na siłowanie na rękę. Wgapianie się w nią chyba też nie było najlepszym pomysłem, bo wyraz jej twarzy zrobił się jeszcze bardziej surowy. El w końcu ogarnął się i odkaszlnął.
  - Pani najmocniej wybaczy, na chwilę się zapomniałem - przeprosił szybko. Rozejrzał się po pomieszczeniu i, tak jak przypuszczał, zobaczył typowe biuro z kilkoma szafkami, ciężkim biurkiem oraz ścianami obklejonymi paskudną, brązową tapetą. Brakowało jednak sztywnego typa w garniaku, takiego typowego ostatecznego bossa wszelkiego zła, co zdecydowanie się Juarezowi nie podobało. - Czy... zastałem szefa?
  - A co ci do niego? - fuknęła kobieta, podnosząc z podłogi wiadro mydlin. - NIE DEPTAJ PO MOKRYM! - dodała, zanim stopa Kupidyna tknęła mytej podłogi. Chłopak w ostatniej chwili wydłużył pokracznie krok i stanął w plamie suchych paneli, machając rękoma dla utrzymania równowagi.
  - Bo ja... - zaczął, gdy w końcu stanął pod ścianą w suchym polu. Miał głupie wrażenie bycia otoczonym, pozbawionym możliwości ucieczki, chociaż nieprzekraczalną barierę stanowiła wyłącznie wilgoć.
  - Bo ty co?! - warknęła sprzątaczka, szorując drewno z taką wściekłością, jak gdyby chciała wywiercić w nich dziurę mopem.
  Nagle Amora ogarnęło poczucie deja vue. Zupełnie jakby znowu był w podstawówce na lekcji biologii. Nigdy nie lubił tego przedmiotu, nie polubiłby go nawet wtedy, gdyby wiedział, że te trzy tematy o biotechnologii kiedyś staną się częścią jego życia. Wszystko przez nauczycielkę - jedyną kobietę, której Eros się po prostu bał. Musiała wyczuwać strach, bo ilości godzin spędzonych pod tablicą chłopak nie liczył po przekroczeniu normy praw ucznia (a przynajmniej w jego przekonaniu tak było). Dalej nie potrafił dociec, jakim cudem szkoła zatrudniła kobietę dorabiającą hobbystycznie przy szóstym kręgu piekła, a teraz miał wrażenie, że rozmawia z jej reinkarnacją. Ciekawe, czy w żywocie pomiędzy tymi ludzkimi była na krótko skagiem...
  Juarez pomimo szoku ogarnął się szybko. Istniała naprawdę minimalna szansa, że obietnice jego nauczycielki biologii o pozagrobowym prześladowaniu naprawdę się spełniły, a nawet jeśli, to nie był już dzieciakiem. Na dodatek tym razem miał broń! Wyprostował się więc, odchrząknął i powiedział najbardziej poważnym tonem na jaki mógł się zdobyć:
  - Przyszedłem w interesach.
  Chyba podziałało - kobieta zmarszczyła brwi w namyśle.
  - ,,Interesach", mówi pan... - powtórzyła.
  - Tak! W niezaprzeczalnie ważnych i nie przeznaczonych dla opinii publicznej - Kupidyn brnął dalej, zadowolony z osiągnięcia jakiegokolwiek efektu na nieustępliwej woźnej.
  Sprzątaczka dalej jednak mierzyła go podejrzliwym wzrokiem. Owszem, jej szef miewał grupy gości, których oficjalnie nazywał ,,klientami po godzinach". Stojący przed nią facet brzmiał młodo, ale nawet przypominał członka owej specjalnej klienteli. Rozsądek (i satysfakcja z posiadania jakiejkolwiek pracy) kazał jej w tym momencie dopytać się pana Gumble'a, czy aby na pewno był z kimś umówiony na rozmowę. Rozkazała więc chłopakowi zaczekać i wyszła z pomieszczenia zgoła mniej eleganckim korytarzem prowadzącym do głównej hali.
  Elliot dumny z siebie bez pytania rozsiadł się w jednym z foteli i wyciągnął nogi na blat biurka. Wtedy jego tryumfowi zawtórował brzęk tłuczonej ceramiki. Natychmiast postawił stopy z powrotem na podłodze, rozglądając się za odłamkami czegokolwiek niegdyś stojącego sobie spokojnie na biurku. Ku własnej zgrozie, znalazł je - białe kawałki porcelanowego słonika leżały na mokrych jeszcze panelach. Malowane czarne oczko patrzyło na Ela z bólem, jakby pytało ,,Dlaczego to akurat ja? Dlaczego nie ten pajac zszywacz?". Kupidyn wciągnął powietrze i rozejrzał się, czy aby na pewno nikt tego nie widział. W swojej krucjacie nie zakładał żadnych ofiar. Liczył, że skończy się na pogróżkach, a tymczasem ucierpiał słonik.
  I co teraz?, zapytał sam siebie, drapiąc się po głowie. Trzeba było coś z tym zrobić - negocjacje zdecydowanie nie przyjmą pomyślnych obrotów nad trupem. Chłopak nie myśląc długo zdjął z siebie kurtkę i zgarnął do niej wszystkie odłamki. Gdy upewnił się, że po zbrodni nie pozostał żaden ślad, zaczął poszukiwania kosza na śmieci. W końcu każdy szanujący się Wielki Zły miał gdzieś druciany kubeł, w którym lądowały nadzieje, marzenia i zwłoki porcelanowych słoni. Jednak po minucie gorączkowych poszukiwań nadal nie odnalazł niczego w tym rodzaju.
  - No dalej, dalej... - szeptał do siebie. - Gdzie jesteś...
  Wtedy usłyszał głosy odbijające się echem od ścian korytarza, w którym zniknęła woźna. Zaklął i rzucił się do innych drzwi, które na pierwszy rzut oka prowadziły w innym kierunku. Wpadł na jakąś klatkę schodową, niemal potykając się na pierwszym stopniu. Nie myśląc wiele - rzadko to robił, tak po prawdzie - wspiął się na piętro i zniknął za pierwszymi napotkanymi drzwiami, ostrożnie zamykając je za sobą.
  Nieumyślnie trafił do jednej z hal fabrycznych. Stał na metalowym balkonie otaczającym całe pomieszczenie. Pewnie stąd faraon plwa na swoich niewolników, przeszło mu przez myśl. Nagle usłyszał głośny śmiech gdzieś w dole i w odruchu paniki przykucnął przy barierce uruchamiając panele maskujące. Niepotrzebnie - stojąca na dole dwójka mężczyzn nie patrzyła nawet w jego kierunku. Elliot zdjął kamuflaż, ale nie ruszył się ze swojego miejsca. Momentalnie zapomniał o pokrzywdzonym słoniku, ostrożnie odkładając czerwone zawiniątko z kurtki na podłogę. Miał niejasne przeczucie, że to właśnie tego tutaj szukał: spisku. Kimkolwiek byli ludzie w dole, coś mu tutaj śmierdziało i nie było to mięso sunące po taśmach, czy zwisające z haków.
  - Chłopaki, na stanowiska! - zawołał nagle ktoś wychodzący z korytarza (zapewne tego prowadzącego do biura). Był to krępy facet z krótkim zarostem, czarnym garniaku niezbyt pasującym do otoczenia masarni i cygarem w ustach. Erosowi aż serce podeszło do gardła. Wielki Zły!
  - Coś się stało, szefie? - zapytał jeden z wesołków.
  - Mamy intruza - odpowiedział krótko garniak. - Niski facet w czerwonej kurtce. Jeszcze przed chwilą był w moim biurze.
  - A... co z nim nie tak?
  - CZERWONA. KURTKA - powtórzył o trzy tony głośniej szef. - Jeszcze się, matoły, nie domyślacie?! Mamy tu szpiega! Wiedziałem, że Gutsy wkrótce zacznie tu węszyć, ale żeby tak bezpardonowo się wpraszać... Facet nawet się nie ukrywał, wparował tu z drzwiami do środka!
  - Niech się tylko wychyli - jeden z mężczyzn pogłaskał czule leżącą na pudle obok niego strzelbę. - Nauczymy go ostrożności...
  - To się z tą nauką pospieszcie. On może być wszędzie! - umilkł gwałtownie, rozglądając się dookoła. - Gdzie Turner?
  - Nie poszedł z szefem? - drugi uzbrojony wskazał brodą wyjście. - Wydawało mi się, że szef wziął go ze sobą...
  - A cholera go wie... to może i chuchro, ale cwane jak diabli. Jak nie chce być znaleziony, to nie ma po co go szukać - zauważył pierwszy. - Na pewno usłyszał co się stało i już szuka szpiega na własną rękę.
  - Tak... pewnie tak zrobił... cały Turner - zgodził się Wielki Zły, ale w jego głosie nadal brzmiał niepokój.
  Eros już nastawił ucha, by przysłuchać się dalszej części rozmowy, gdy nagle ktoś zdjął mu z pleców łuk i zarzucił jego własną cięciwę na gardło. Chłopak zaskoczony zareagował o sekundę za późno - napastnik odciągnął go od barierki i uderzył jego czołem w ścianę. Kupidyn może i miał metalową czachę, ale jego mózg nadal nie najlepiej znosił zderzenia z twardymi powierzchniami. Gdy więc rzucono nim w bok, ledwo złapał się o barierki, ratując się od upadku. Podniósł głowę, by rzucić jakimś błyskotliwym tekstem... ale słowa uwięzły mu w gardle. Nie zaskoczyła go postura swojego przeciwnika, zdecydowanie nie wskazująca na siłę zdolną ogłuszyć cyborga, chociaż w innej sytuacji na pewno odpowiednio by to skomentował. Ale w tamtej akurat chwili zmartwiło go coś innego: zamaskowany nieznajomy, tudzież nieznajoma, w krótkiej chwili naciągnął jego łuk z nałożoną strzałą i celował prosto w Wielkiego Złego. Kupidyn do tej chwili był przekonany, że krótka szamotanina była słyszalna w dole, ale najwyraźniej taśmy masarni pracowały wystarczająco głośno, by trójka ludzi w dole nie zwróciła na nich uwagi.
  - Co ty... - zaczął Amor, ale zanim dokończył, obcy puścił cięciwę.
  Na pewno nie był obeznany z łukiem, Elliot widział to już w sposobie jaki go trzymał czekając na strzał. Fakt, że trafił nieco poniżej mostka musiał być więc albo nieprawdopodobnym szczęściem, albo pechem (w zależności od tego, czy faktycznie chciał strzelać do swojego szefa). Dwa wesołki momentalnie straciły dobry humor. Zszokowani mężczyźni nie zdążyli jeszcze pomyśleć o sprawdzaniu trajektorii lotu pocisku, a owy Turner zdecydował się wykorzystać te kilka sekund. Wyszarpnął z kabury biały pistolet i bezpardonowo strzelił do nie spodziewającego się niczego Juareza.
  To nie był pierwszy raz, gdy ktoś strzelił do Ela z tak bliska. Nigdy wcześniej jednak nie czuł... niczego. Nic go nie zabolało. Sam wystrzał wydał mu się dziwnie cichy, jakby słyszał tylko i wyłącznie dźwięk spustu. A potem zwalił się na pomost, nie czując swojego ciała. Chwilę potem odgłosy pracujących maszyn zrobiły się bardziej głuche, wszystko zaczynało się ze sobą mieszać. O nie. Nie, nie, nie! Tylko nie reset, nie w tej chwili, błagał w myślach, ale nic nie wskazywało na to, by jego prośby miały się spełnić. Turner stanął nad nim, z tej perspektywy karykaturalnie wysoki, po czym przykucnął.
  - Twoje systemy powinny wejść w stan awaryjny - dotarł do Elliota stłumiony głos. - Nie przejmuj się, wszystko wróci do normy. Dobrych snów.
  I, zupełnie jak za pstryknięciem palcami hipnotyzera, świadomość Erosa osunęła się w ciemność. Ale hej! - powiedział ostatni cień optymizmu - Przynajmniej Cargo czeka hot-dogowy kryzys, zupełnie tak jak chciałeś!

Fawkes? Jak to było z tym pierwszym wrażeniem...?

Od Oszusta - Zgodność interesu

        Bar był zastanawiająco cichy jak na leniwe popołudnie. Niezbyt liczni ludzie spokojnie, by nie rzec, że ospale sączyli swoje napoje przy odrapanych stolikach, kilku znalazło sobie miejsce bezpośrednio przy kontuarze, ale nawet ci zachowywali się nad wyraz grzecznie. Prawie nikt z nikim nie rozmawiał, a charakterystyczne dla spotkań częściowo pijanych grup znajomych wybuchy śmiechu nie miały miejsca. Przedziwny kontrast z gwarną i ruchliwą ulicą za oknem. Ona z kolei, w przeciwieństwie do wnętrza baru, wyglądała znacznie bardziej talosańsko. W normalnych okolicznościach powinno to budzić wątpliwości i niepewność. Być może była to kwestia przyzwyczajenia - w końcu Złodziej po Cargo nie spodziewał się niczego przyjemnego. Nie przepadał też za korzystaniem z dobrodziejstw miasta za dnia, więc logicznie rzec biorąc, nie zawsze miał pewność co do natężenia i nastroju zgromadzonych. Całodobowe i nocne bary, które znał, były w przeważającej mierze gwarne i gwałtowne, a człowiek wręcz czuł unoszącą się w powietrzu obietnicę nagłej burdy. Przeważnie modlił się też do czegokolwiek w co wierzył, by to nie on był jej przyczyną. Letarg panujący w barze zdawał się być kompletnym zaprzeczeniem większości jego doświadczeń. Co z kolei nie oznaczało, że taki stan rzeczy nie przypadł mu do gustu. Nawet jeśli okoliczności, w których zawitał w to miejsce znacząco różniły się od celu jego rutynowych odwiedzin w podobnych lokalach.
  Zwykle, gdy szukał dla siebie zajęcia, przysłuchiwał się rozmowom ludzi i obserwował ich zachowanie. Robił to tak długo, aż w końcu doskonale wiedział z kim ma do czynienia. Zmora nie postrzegał jednak ludzi jako odrębnych, niepowtarzalnych jednostek, które wymagałyby jego większej uwagi. Nie był psychologiem, by zaglądać w serca i dusze poszczególnych ofiar. Zupełnie nie dbał o to na kogo właściwie padnie jego wybór, bo nawet jeśli ów człowiek miał jakieś większe problemy i tak nie było sensu się nimi przejmować. Na tej zapomnianej przez wszystko planecie każdy miał jakieś problemy. Empatia była luksusem lekarzy, względnie innych konających na Talosie bastionów człowieczeństwa, a nie jego. Współczujący złodziej to złodziej przede wszystkim nieskuteczny, a więc i głodujący, chory, a w efekcie czego także i martwy. Zmora nie chciał być martwym, więc dał sobie spokój z zaglądaniem w ludzkie wnętrza. Klasyfikował zgromadzonych w barze według zupełnie innego systemu wartości i nie dzielił kategorii na mniejsze i bardziej szczegółowe, by uwzględnić wszystkie aspekty swoich potencjalnych ofiar. Widząc człowieka najpierw przydzielał go do grupy wartej lub niewartej zachodu. W przypadku tej drugiej dalsza klasyfikacja przebiegała w zasadzie tylko na szczeblu przydatności i na tym się kończyła; pierwsza grupa natomiast była znacznie bardziej rozbudowana, gdyż mieściła w sobie kategorie celów łatwych do obrobienia, celów pośrednich, trudnych i wyzwań. Niczego bardziej złożonego nie potrzebował dopóki nie wybrał swojej ofiary.
  Tym razem jednak nie rozglądał się po leniwym barze. Nikogo nie analizował i nie segregował w myślach. W zasadzie nawet nie do końca zdawał sobie sprawę z obecności pozostałych ludzi. Bar pełen był duchów bardziej zapatrzonych w blaty stołów i dna szklanek niż w siedzącego w kącie pod ścianą Widmo. Nie wyglądało na to, by miało zrobić się zbyt niebezpiecznie. Przynajmniej ze strony otoczenia, gdyż co do intencji siedzącego naprzeciw niego człowieka, Zmora pewności nie miał. Nieczęsto zdarzało się, by robota sama go znajdywała. Tymczasem dziwny obcy, usłyszawszy jak ten pyta u barmana o pogłoski na temat drogi do Arc, sam zaproponował mu szczegółowe i wyczerpujące informacje. Zaoferował mu też swoje towarzystwo i poczęstunek, ale Oszust, wiedziony czystą nieufnością, kategorycznie odmówił. Z obcym coś było nie tak jak być powinno, ale na pierwszy rzut oka nic nie wydawało się być nie na miejscu. Intuicja Plagi podpowiadała mu jednak, by uważał i tak też zamierzał zrobić.
  - Altruizm w Cargo jest raczej mało wdzięcznym hobby - zauważył od niechcenia, gdy obcy dopiero prowadził go do wypatrzonego na uboczu stolika. Świetnie się składało, bo w końcu Złodziej także nie przepadał za siedzeniem w centrum sali. Niewiele rozumiał ze złożonej mu, sprytnie zakamuflowanej propozycji (co zamierzał wcześniej niż później wyjaśnić), ale jednego był pewien: ktoś, kto najpierw go zaczepił, a potem bez zastanowienia wybrał to samo miejsce, na które już w pierwszej chwili padł wzrok Diabła musiał zasługiwać na uwagę.
  - Czasem się opłaca - odparł obcy podobnie obojętnym tonem, zajmując miejsce przy stoliku. Oszust usadowił się po przeciwnej stronie i skinął ze zrozumieniem głową. - Z kim mam przyjemność?
  - W tych stronach - Bezimienny zamyślił się na zaledwie króciutką chwilę, błyskawicznie przywołując z pamięci wszystkie nagłówki z gazet, które widział; wśród nich przewinęły się co najmniej trzy starodawne, choć przez to nie mniej efektowne listy gończe - najczęściej z Widmem.
  Tym razem to obcy pokiwał głową, przyjmując do wiadomości podaną mu informację. Zmora odniósł nieprzyjemne wrażenie, że jego pseudonim powiedział obcemu znacznie więcej niż powinien. Sam Koszmar nie potrafił przeniknąć dziwnie niezrozumiałego stylu bycia jego chwilowego kompana. A powinien był, patrząc na to, że swoich umiejętności był pewien jak niczego innego na świecie. Cargo, w całej swojej złośliwości i szczerej nienawiści do postaci Plagi, podrzuciło mu kogoś tak dziwnego, że Złodziej nie był nawet w stanie jednoznacznie stwierdzić czy pomoc zaoferowała mu kobieta czy mężczyzna, nie do końca wiedział też czy w ogóle rozmawia z człowiekiem. Szczątkowe informacje i ton głosu szeptały mu, że ma przed sobą mężczyznę, gdy postura i sposób poruszania się wskazywały na kobietę. Przy czym coś ewidentnie się nie zgadzało, bo choć brak jakichkolwiek śladów oddechu można było zrzucić na karb szczelnie zasłaniającego głowę obcego hełmu, nie rozwiewało to wszystkich wątpliwości Plagi. Coś naprawdę cholernie mu się nie zgadzało, ale nie potrafił wskazać czym to coś właściwie mogło być. Uporczywie huczące mu w głowie przypomnienie, by miał się na baczności i braki w najbardziej podstawowych informacjach jedynie potęgowały jego podejrzliwość lub też jeszcze trafniej - podszyte podejrzliwością poczucie dezorientacji. Nie zwykł jednak zadawać pytań, na które sam nie udzieliłby odpowiedzi.
  - Fawkes - obcy dopełnił formalności, nie kłopocząc się podawaniem Złodziejowi ręki. Zdawało się, że nie tylko nawyk siadania z dala od ciekawskich spojrzeń mieli identyczny, co z kolei samego Diabła zastanawiało. Obcy jakimś cudem mógł przecież dopasowywać się do Oszusta, jakkolwiek nieprawdopodobne by to nie było. Zmora nawet nie łudził się, że jest jedynym, który chwalić by się mógł aż tak rozwiniętą zdolnością obserwacji. Do niedawna nie przypuszczał jednak, by ktoś mógł już w pierwszej chwili odkryć jak go podejść. Dziwnego obcego mógł jednak podejrzewać o wszystko i przeczuwał, że nie byłoby to szczególną przesadą. - Słyszałem, że szukasz podwózki do Arc? To nie jest najpopularniejszy kierunek podróży, patrząc na przyzwyczajenia typowego Talosańczyka i stosunki tej części planety z Arc. Nie wspominając nawet o bezpieczeństwie. Po co ktoś stąd miałby wybierać się na terytorium wroga?
  Zmora zamrugał tylko raz i bardzo, bardzo powoli. Obcy - teraz już Fawkes, cokolwiek miałoby mu to mówić - znów czymś go zaskoczył. Nietrudno było odgadnąć, że lubi gromadzić informacje. Przynajmniej w tej kwestii Zmora mógł go zrozumieć, bo właśnie ta konkretna cecha akurat obca mu nie była. Fawkes dawał jednak wrażenie jakby przez co najmniej połowę swojej wypowiedzi mówił wyłącznie do siebie. Złodziejowi pozostało więc tylko mierzyć go ostrożnym spojrzeniem, zastanawiając się na co musi udzielić odpowiedzi, a co jest tylko zbędnym dodatkiem aż nazbyt brzmiącym jak myślenie na głos.
  - Tak. - stwierdził po ciut zbyt długiej chwili ciszy, gdy już upewnił się, że obcy skończył mówić - Szukam transportu.
  - Jakiś konkretny cel podróży? Profesja? Bez obrazy, ale nie wyglądasz mi na zwykłego turystę.
  - Bo takowym nie jestem - zgodził się Oszust - Powiedzmy, że to raczej podróż służbowa.
  - Co takiego ma w sobie jeden Talosańczyk czego nie mają wszystkie mądre głowy w Arc? - dociekał dalej Fawkes. Co gorsza temat ten wydawał się rzeczywiście go interesować, bo pochylił się lekko ponad stołem. Zmora, uznawszy, że od pytania o zawód i tak się nie wymiga, westchnął w duchu.
  - Arkanie mieliby czegoś chcieć od takiego miejskiego szczura jak ja? - parsknął niewesoło - To raczej ja mam sprawę u nich. Moja profesja wymusza szeroko zakrojoną mobilność i otwartość na zmiany.
  - Łowca nagród. - odgadł bezbłędnie Fawkes i było to potencjalnie najniebezpieczniejsze stwierdzenie. Ktoś, kto tak dobrze czytał między wierszami zawsze oznaczał kłopoty i mnóstwo problemów.
  - Oficjalnie i owszem. - sprostował Widmo, chociaż wcale nie musiał tego mówić. Rozsądek podpowiedział mu jednak, że skoro obcy dysponuje interesującymi go informacjami, powinien zdobyć się na absolutne minimum szczerości. Oczywiście prawdziwa natura zawodu Złodzieja była niebezpieczną wiedzą, ale Oszust niezbyt się tym przejmował. Każda wiedza na jego temat odpowiednio wykorzystana mogła być śmiertelnie niebezpieczna nie tylko dla niego, ale i dla kogoś, kto wszedł w posiadanie ów konkretnych informacji. Plaga był jednak na tyle spokojny o swoje życie, by zaryzykować. Po pierwsze: Fawkes wydawał mu się być ostatnim człowiekiem, który miałby interes w zdradzeniu go, bo sam zaproponował mu pomoc. Po drugie: nawet jeśli zdradziłby komuś jego cel, Plaga byłby już daleko i z pewnością uniknąłby ewentualnej zasadzki - miał wprawę w wychodzeniu z pułapek obronną ręką, bo była to chyba ulubiona rozrywka cargijskiego szeryfa. Wreszcie po trzecie: na Talos nie lubiło się prawa do tego stopnia, że prawie każdego obywatela można by posłać choć na chwilę do aresztu, więc ludzie nie garnęli się do donoszenia na siebie nawzajem.
  - A nieoficjalne?
  - Jestem specjalistą od znikania. - Koszmar rozparł się wygodnie na krześle, przyjmując wystudiowaną pozę oznaczającą rozluźnienie. Nie dość, że nie spuścił czujnego wzroku ze swojego rozmówcy i zyskał lepszą perspektywę do obserwacji to jeszcze odzyskał dystans dzielący go od pochylającym się nad stołem obcym. Nadal nie rozgryzł tego, kim Fawkes mógłby być i dlaczego nie pasuje do modelowego opisu człowieka. Żadnych, nawet najmniejszych wskazówek poza niejasnym przeświadczeniem, że tak szczelnie zasłaniający całe ciało ubiór na pustynnej planecie nie wziął się zupełnie znikąd. Widmo mógł przybrać pozory zrelaksowanego i spokojnego, w rzeczywistości jednak wcale nie zmienił swojego nastawienia względem obcego. Nadal ani trochę mu nie ufał.
  - Cargijski iluzjonista? - obcy drgnął niespodziewanie, sprawiając tym samym, że sam Koszmar jeszcze bardziej się spiął. Odniósł przy tym wrażenie, że znowu powiedział Fawkesowi za dużo, a uczucie to, kiedy informacje przeciekały mu przez palce jak piasek, nie należało do najprzyjemniejszych emocji. Fawkes był zbyt niebezpieczny ze swoją niezrozumiałą zdolnością łączenia faktów i wyciągania wniosków. Był za bardzo podobny do stylu myślenia Bezimiennego, co czyniło z niego albo wroga, albo szczególnie groźnego sojusznika. Innych opcji nie było.
  - Nie inaczej. - odparł mimo wszystko swobodnie, nawet jeśli były to pozory - Choć wolałbym raczej określenie ,,talosański". Cargo ma w tym przedsięwzięciu niewdzięczną rolę poligonu ćwiczebnego.
  - Rozumiem. - Fawkes odchylił się z powrotem do normalnej pozycji i założył jedną nogę na drugą. - W takim razie muszę ci z całego serca podziękować.
  Oszust zmierzył go dziwnym, jakby nie do końca rozumiejącym wzrokiem. Sporo czasu minęło odkąd po raz ostatni był na czyjejś łasce i zdążył zapomnieć jak wygląda rozmowa z kimś, kto sprawuje pełną władzę nad rozmową. Czy tak wyglądała rozmowa z nim samym? Nie był zagubiony, przynajmniej jeszcze nie. Nie był też wytrącony z równowagi, zaszczuty, przerażony, ani nic innego z tych rzeczy. Po prostu miał zbyt wiele pytań i niewystarczająco dużo odpowiedzi. Był raczej wyłącznie zdziwiony, co chyba było nazbyt widoczne. Zreflektował się szybko i oparł przedramiona na blacie, wspierając się na nim.
  - A teraz do rzeczy... - spróbował - Co możesz powiedzieć mi o kimś, kto mógłby dowieść mnie do Arc?

        Cóż... Nie do końca chodziło mu o znalezienie wspólnika, który przypadkiem wybierał się w tym samym kierunku. Zmora miał swoje wyrobione o współpracy zdanie, którego nie trzeba było nikomu przedstawiać. Mówiąc krótko: najlepszy sojusz, który przychodziło mu zawiązywać to ten, który właściwie nigdy nie istniał. Widmo z oczywistych względów nie reklamował się z szukaniem chętnych do pracy rąk. Powodów miał co najmniej kilka i każdy z nich był równie ważny. W pierwszej kolejności uważał, że szczerze nie znosi się dzielić. Konieczność posiadania wspólnika była równoznaczna z faktem dzielenia łupu na części, odliczania procentów i całej masy innych zbędnych samotnemu złodziejowi dodatków. Nie dość, że konieczność oddania części swoich pieniędzy z miejsca brzmiała jak godzenie we własną duszę to jeszcze rzadko zdarzało się, by obie strony wychodziły z interesu w pełni zadowolone. Ponadto Złodziej miał paskudną tendencję zapominania, by uwzględnić w swoich planach osoby trzecie. Zwyczajnie nie przepadał za powierzaniem swojego życia w cudze ręce i był więcej niż pewien, że najlepszą pomocą był właściwie absolutny brak pomocy. Najlepiej działał w pojedynkę, nie musząc martwić się mniej doświadczonym żółtodziobem za plecami. W efekcie czego obecność wspólnika w jego planowaniu sprowadzała się raczej do roli marginalnej, zbędnej i niepotrzebnej do niczego poza skomplikowaniem i tak niełatwego, bo w końcu mistrzowskiego, planu. Głównie przez wzgląd na to, Oszust wręcz wlókł się wzdłuż ściany budynku - może tylko mu się wydawało, ale tuż przy ścianie zawsze było jakoś chłodniej niż na środku drogi - z rękami niedbale wciśniętymi w na wpół wypełnione kieszenie. Jakoś niespecjalnie miał ochotę rozglądać się za poleconym mu najemnikiem.
  Do samego najemnika - Zero, jeśli mógł wierzyć słowom Fawkesa, a nadal miał wątpliwości - Plaga uprzedzeń nie miał żadnych. Właściwie wcale go nie znał i na pewno nigdy nie miał z nim do czynienia. Jeśli krótki i niezbyt dokładny opis zgadzał się z prawdą na pewno nie zapomniałby kogoś takiego. Jedno tylko niesamowicie go bawiło i niejako miało to związek właśnie z opisem najemnika. Talos nie było gościnną i przyjazną planetą - było to więcej niż oczywiste. Zmora nie pamiętał jednak czy kiedykolwiek wcześniej zamaskowany, tajemniczy człowiek, przekazywał innemu zamaskowanemu człowiekowi informacje o jeszcze jednym zamaskowanym człowieku. Na dodatek wszyscy przeżyli i chyba nie zanosiło się, by ktoś miał ucierpieć. Przyszło mu żyć w naprawdę dziwnym kawałku wszechświata. Mimo wszystko był prostym człowiekiem i ogólna kondycja społeczeństwa szczególnie go nie przejmowała. Aktualnie chciał tylko znaleźć tego, którego wskazał mu Fawkes. Coś podpowiadało mu, że ten dzień, choć i tak obfitujący w dziwne wydarzenia, może okazać się jeszcze dziwniejszym.
  Musiał tylko odszukać człowieka, na którego wołano ,,Zero".

Zero? Lepiej się znajdź > <

poniedziałek, 4 grudnia 2017

Fawkes - Sceptyczny ekscentryk

Poza tym w każdych czasach wybitna inteligencja naznaczana jest swoistym piętnem, ponieważ szczyty, na jakie potrafi wspiąć się umysł ludzki, spotykają się z wielką nieufnością tych, którzy pozostają na poziomie morza.
Pseudonim: Stanowcza większość łowców nagród ma jakieś przezwisko, do którego klei się cała ich sława. Jeśli nie wymyślą własnego, opinia publiczna zrobi to za nich - taka już kolej rzeczy wśród talosańskich sław. Jeśli jednak nikt cię nigdy nie widział (albo nie wie, że to ty jesteś za coś odpowiedzialny), pozostajesz bezimiennym, prostym człowiekiem, o którego nikt nie pyta. Fawkes jest właśnie taką osobą. Oficjalnie jest tylko nieszkodliwym Fawkesem, ewentualnie Ósemką (zależy, jak się przedstawi), ale nazbierał pewnie sporo bardziej złożonych przezwisk: ,,Ktoś nas wrobił", ,,Ktoś dorwał się do zabezpieczeń", ,,Ktoś zastrzelił mi szefa"...
Imię: Nie pamięta go. Oczywiście tego prawdziwego, pierwszego. Albo zaginęło podczas przeszczepu do mechanicznego ciała, albo umyślnie je wymazano. W każdym razie, gdy się obudził, został nazwany Osiem i coś podpowiedziało mu, że został paskudnie okłamany. Od ucieczki jednak zaczął przedstawiać się jako Fawkes i to ostatecznie uznaje za swoje imię.
Nazwisko: Aby z powodzeniem udawać człowieka, Ósmy na poczekaniu wymyśla sobie nowe nazwiska. Może być więc Osbournem, Smithem, Berrym lub jednym z wielu innych wariantów. Jakiekolwiek by nie było, nie jest prawdziwe. Jeśli kiedykolwiek nazwisko posiadał, ktoś dołożył starań, by nigdy go nie odkrył.
Płeć: Może to zabrzmieć dziwnie, ale Fawkesa obecnie nie obchodzi czym jest. Co może zabrzmieć jeszcze dziwniej, nigdy nie był tego pewien - nie pamięta nic sprzed tego przeklętego laboratorium, nie ma nawet pojęcia jakiej był płci. Ze wzgląd na wybór imienia może jedynie zgadywać, że był mężczyzną, ale obecnie chyba mówi o sobie ,,on" tylko z przyzwyczajenia do męskiego imienia jakie sobie przybrał. Trudniej mają ludzie którzy muszą spędzić z Ósemką więcej czasu. Niektórzy uznają go za faceta, a inni z miejsca widzą w nim kobietę (to chyba zależy od okoliczności spotkania) i gdy uświadomią sobie, że Fawkes mówi w rodzajniku męskim, czerwienią się mocniej niż powierzchnia Marsa. Osiem nigdy tej reakcji nie rozumiał - przecież wcale nie czuje się obrażony będąc nazywany kobietą.
Wiek: Żeby to było tak łatwo ocenić... ucieczka miała miejsce cztery lata temu, a od roku zajmuje się zleceniami. Innego wieku określić nie potrafi, może tylko zapewnić, że przed pięcioma laty już czuł się dorosłym.
Rasa: Jak do tej pory bez większych problemów podaje się za człowieka. Dzięki temu, w zależności od tego jak potoczy się sytuacja, albo zyskuje pomocny element zaskoczenia, albo z łatwością pozbywa się podejrzeń. W końcu o pewne rzeczy nie da się oskarżyć człowieka, jak choćby o wyrwanie ze ściany, wydawałoby się, przykręconego na dobre panelu, za którym ukrywałeś dobytek swojego życia. Przy takiej robocie bez odpowiednich narzędzi normalny człowiek wyłamałby sobie palce... no chyba, że były tak naprawdę z metalu, a ich właściciel jest silniejszy niż wygląda. Fawkes - robot jest zdecydowanie mniej godny zaufania od Fawkesa - przypadkowego kompana. Dlatego swoje przyszłe ofiary oraz niegodnych tej informacji ludzi utrzymuje w przekonaniu, że jest człowiekiem.
        Ażeby sprawę sprecyzować, Ósemka nie jest przypadkowym humanoidalnym robotem. Nie posiada sztucznej inteligencji - jego umysł jest jak najbardziej naturalny, ludzki, dosłownie wyrwany z ciała człowieka i wciśnięty w bardziej wytrzymałą, metalową powłokę. Jacyś geniusze stworzyli z jego osoby oprogramowanie, które zmienia się pod wpływem przeżyć, tak jak u każdej rozumnej istoty. Gdyby więc spojrzeć na to z innej perspektywy, Fawkes wcale nie kłamie nazywając się człowiekiem, bo maszyną jest tylko w stopniu fizycznym.
Rodzina: O prawdziwej nic mu nie wiadomo. Istnieje za to pewna grupa podobnych mu eksperymentów naukowych, która na upór wmawia mu, że są ze sobą związani i powinni bez względu na wszystko trzymać się razem. Osiem chyba jako jedyny od tego założenia odchodzi. Nie ma zielonego pojęcia jakim prawem miałby pomagać im za darmo, jeśli nie żywi do nich żadnych ciepłych uczuć, a utrzymywanie z nimi kontaktów na dodatek grozi ściągnięciem na siebie uwagi pewnego pozbawionego skrupułów skrytobójcy, z którym ostatecznie udało mu się dogadać.
Miłość: Znacie to uczucie, gdy wiecie, że czegoś nie powinniście robić, że to już kiedyś się wydarzyło i skończyło się dla was nie najlepiej, ale nie możecie sobie przypomnieć żadnych szczegółów? Fawkes odczuwa coś takiego w stosunku do każdej kobiety, która próbuje mu się przypodobać, czy też (brońcie zapomniane bóstwa tej chorej planety) zbliżyć się do niego i uzyskać jego zaufanie. Osiem jest nastawiony do tego typu dam wyjątkowo sceptycznie i jeśli może stara się ograniczać kontakt z takowymi do minimum. Oczywiście nie ma nic do posiadania dobrej znajomej, po prostu nie chce, by próbowała podnieść ich znajomość na nowy poziom. Do tego robot ma niejasne przeczucie, że jednak woli facetów, ale z racji swojej rasy nie rozgląda się za poważnym związkiem - nie miałby on najmniejszego sensu.
Aparycja, cechy szczególne: Ósmy zdecydowanie należy do tego typu osób, na których nie zatrzymujesz zbyt długo wzroku. Aż nadto pasuje do opisu stereotypowego talosańskiego ,,samotnego wędrowca", zarówno z zachowania jak i ubioru. To właśnie ten koleś, który wchodząc do zatłoczonego baru (jeśli w ogóle będzie miał powód, by do niego wchodzić) ucieka pod ścianę ku ukrytemu w kącie stolikowi, skąd uważnie przygląda się wszystkim obecnym, samemu pozostając osłoniętym. Całą postać Fawkesa można opisać jednym słowem: ,,nieodgadniona". Wydawałoby się, że ten przymiotnik w żaden sposób tu nie pasuje, a jednak nie idzie znaleźć odpowiedniego zamiennika. W czym rzecz? Otóż podchodząc do Ósemki możesz mieć problemy z właściwym odgadnięciem jej płci. Sam Fawkes luźno identyfikuje się z mężczyzną. Jego aparycja jednak wcale nie ułatwi ci zadania. Nie jest niski - opisywałby się raczej jako średniego wzrostu - ale za to wiszące na nim ubrania dają wrażenie, jakby był postury typowo kobiecej. Dopełniają tego długie nogi, które, raczej żeńskim zwyczajem, często zakłada jedna na drugą. Ma również drobne dłonie o długich palcach oraz nietypową barwę głosu, którą (gdyby się odpowiednio postarał) mógłby podciągnąć pod kobiecy bas. Z natury jednak brzmi już nieco bardziej męsko i zwykle wystarczy by się odezwał żeby odegnać wątpliwości. Niejednokrotnie jednak zdarzyło się, że ktoś go pomylił z kobietą, co było dla Ósmego zdecydowanie bardziej zabawne niż obraźliwe. Nigdy się temu nie dziwił, w końcu z własnej woli szczelnie owija każdy skrawek ciała materiałem. Z reguły nie chce, by przypadkowy człowiek od razu rozpoznał w nim robota, dlatego wprawnie ukrywa mechaniczne ciało. Rzadko ma powód, by się przebierać, więc jego strój raczej pozostaje niezmienny. Zawsze pokazuje się w tej samej rozpiętej szarej kurtce ze sztywnym kołnierzem i ozdobnym białym obszyciem, spod której widać luźną, turkusową bluzę pozbawioną kaptura. Proste spodnie w pustynne moro wciska w wysokie do połowy łydki sznurowane buty. Najbardziej istotne są szyte na zamówienie skórzane rękawice - sięgają prawie łokcia, na dodatek podszyto je na tyle grubym materiałem, by ściskając dłoń Fawkesa nie przyszło ci do głowy, że ma kości z metalu. Jedynym, czego nie jest w stanie skutecznie ukryć jest głowa, częściowo owinięta turkusową bandaną. Całe szczęście z łatwością może uchodzić za dobrze dopasowany hełm. W ten oto sposób bez problemu uchodzi za człowieka. Nic nie może niestety poradzić na fakt, że jego ramiona nie unoszą się z nieistniejącym oddechem i często nie poruszają się adekwatnie do westchnień czy gwizdnięć, które są po prostu odgłosem z modulatora mowy. W przeciwieństwie do cyborgów i robotów starej daty, Ósmy nie posiada widocznych wizjerów. Nie jest jednak ślepy - sztuczne oczy ukryte są pod widoczną spod bandany parą płytek, zdolną poprawiać widoczność w niekorzystnych warunkach.
Charakter: Jeśli dobrze się nad tym zastanowisz, niczemu tak naprawdę nie można ufać. Nie chodzi tu o samo Talos - planetę znaną z wywracania ludzkich poglądów o sto osiemdziesiąt stopni, zdolną wychować pozbawione opieki niewinne dziecko na psychopatę, bez przerwy nagradzającą występek sławą i bogactwem. Fawkes jest przekonany, że nawet jako obywatel któregoś z utopijnych społeczeństw Arc nie byłby w stanie wierzyć we wszystko, co widzi i słyszy. Pomimo wszelkich wskazujących na to dowodów, Osiem ostatecznie nie jest maszyną w stu procentach, zdaje więc sobie sprawę z faktu, że nie jest niezawodny. Nie istnieje coś takiego jak ,,niezawodny człowiek", dlatego nie ufa nawet własnemu umysłowi. Można to nazwać skrajnym sceptycyzmem, czy wręcz fanatycznym lękiem, w każdym razie efekt jest jeden: Fawkes wszystko sprawdza po dziesięć razy, zanim pozwoli samemu sobie upewnić się w przekonaniu, że wszystko pójdzie dobrze. Nie potrafiłby się zdobyć na zmianę broni, bo obce narzędzie zawsze będzie wydawało się leżeć w dłoni nie tak jak powinno. Podobnie sprawa tyczy się nowych twarzy - chociaż po sobie tego nie pokazuje w żaden konkretny sposób (pełna kontrola nad odruchami to zdecydowanie największa zaleta mechanicznego ciała), Ósemka metaforycznie nie spuszcza oka ze swojego towarzysza, nawet jeśli ma być kolejną ofiarą jego machinacji. Chociaż amnezja poczyniła w jego wspomnieniach prawdziwe spustoszenie, jest pewien kilku faktów: nie ufaj ludziom, światu, ani tym bardziej pozorom. W końcu jeśli spodziewasz się spisku, w wypadku potwierdzenia przypuszczeń nic nie tracisz, a rozczarowanie może czekać cię tylko miłe. Normalny człowiek pewnie nie utrzymałby swojej psychiki w świetnym stanie widząc wszędzie zagrożenie. Osiem wydaje się funkcjonować względnie normalnie. Nie ma jednak złudzeń co do stanu własnego umysłu - jest chory, to pewne. Ale na razie nie odczuwa potrzeby trzymania broni pod poduszką (nie dosłownie - nie potrafi spać), ani noszenia noża w cholewie buta. I dopóki ten stan rzeczy się nie zmieni, zostanie przy swojej taktyce. W jego pojęciu istotą rozsądku jest zwątpienie, zwłaszcza w rzeczy zbyt piękne, by mogły się okazać prawdziwymi. Stąd też niepodważalne przekonanie, że pewnych faktów nie da się zmienić, jeśli nie masz w zanadrzu jakiejś boskiej mocy zdolnej wyleczyć trzy czwarte planety z groźnych dla otoczenia schorzeń psychicznych. To tak, jakbyś próbował wybłagać deszcz w środku pory suchej - nie spadnie i wszyscy to doskonale wiedzą, dlatego nie marnują swojego czasu na bezsensowną walkę. Z naturą nie można się kłócić, a natura Talos w różnych stopniach nagradza najsilniejszych i najsprytniejszych. Statystycznie (wierzcie mi, Fawkes bezustannie gromadzi wszelkie dane na temat mieszkańców planety) najdłużej przeżywają ci z drugiej grupy, charakteryzujący się dodatkowo skłonnością do ciężkich dla ludzkiej natury wyrzeczeń. A Fawkes ma w planach pożyć naprawdę długo, ciężko więc liczyć na to, by się po ciebie wrócił jeśli sprawy przyjmą nie najlepszy obrót. Sumienie Ósemki już dawno temu spakowało rzeczy i zostawiło za sobą kartkę z wymalowanym środkowym palcem. Tak było lepiej i dla niego, i dla łowcy nagród - jego brak jest chyba jednym z istotnych czynników, które utrzymują zniszczony umysł Ósmego w bezpiecznej odległości od granicy szaleństwa. Raz zdarzyło się, że ktoś zadał Fawkesowi pytanie w jaki sposób jeszcze nie zwariował. Pamięta tamtą rozmowę. Zdradzić ci mój sekret? Myślę. Rozwiązuję łamigłówki, czytam, ogółem zmuszam umysł do pracy. Myślenie to jedyne, co trzyma człowieka z dala od zwierzęcej natury. To, oraz relacje społeczne. Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego mózg psa jest proporcjonalnie większy od mózgu kota? Koci mózg nie zmienił rozmiaru odkąd człowiek go udomowił, a psi - wręcz przeciwnie. Zwierzęta stadne są inteligentniejsze od samotników. Dlatego spędzam mnóstwo czasu wśród ludzi. To, że przy okazji czasem któregoś z nich oszukam i wykorzystam dla własnego zarobku jest tylko elementem moich dalszych badań nad profilem psychologicznym ,,homo sapiens talosus". Gdy już przyjdzie ci porozmawiać z Fawkesem w bardziej sprzyjających okolicznościach (rzadko poznaje kogoś w normalny sposób, taki już fawkesowy urok), bez wątpienia odniesiesz wrażenie, że masz do czynienia z niespełnionym naukowcem... o ile w pierwszej kolejności nie stwierdzisz, że bredzi jak potłuczony. Ósemka z przyzwyczajenia mówi szybko i często niezbyt składnie - przeskakuje z tematu na temat tak szybko, że jego rozmówca zwykle nie jest w stanie znaleźć powiązanie pomiędzy dwoma zdaniami. Zdecydowanie utrudnia to płynną komunikację, w końcu do zaistnienia dialogu potrzeba kwestii dwóch różnych osób, a Osiem czasem brzmi, jakby rozmawiał z samym sobą. Bez wątpienia jest człowiekiem (czy też robotem) inteligentnym, doskonale obeznanym w naukach ścisłych, a mimo tego cisnącym się ze swoimi mądrościami w psychologię. Kryjówki Fawkesa nie zawierają wielu konkretnych informacji na jego temat (poznasz najwyżej jego chaotyczny system notatek i kaliber broni po pustych łuskach), trafisz za to na pełno papierów dokumentujących przewidywalne zachowania typowego talosańczyka. Przez kilka lat nazbierało się tych badań całkiem sporo i ciężko uwierzyć, by ich autor był w stanie zapamiętać połowę z nich, a co dopiero całość. Nie ma jednak wątpliwości, że przyniosły one pozytywne skutki - Fawkes doskonale odczytuje ludzkie intencje, przez co może być nieco niewygodnym towarzyszem rozmowy. Nie przeszkadza mu ten fakt, w końcu nie szuka przyjaciół na siłę. Nie jestem aspołeczny - odpowie, jeśli stwierdzisz, że specjalnie stroni od ludzi. - Jestem po prostu cholernie nieufny.
Częste miejsca pobytu: Prawie co tydzień wybiera się na dłuższą ,,wycieczkę", jednak jak było wspomniane wyżej, Osiem posiada kryjówki, do których stale wraca. Jedną upchnął na poddaszu starego bloku mieszkalnego w jednej z północnych dzielnic Cargo, druga natomiast (mniejsza) znajduje się w połączonych chybotliwą kładką dobudówkach po zewnętrznej stronie ,,murów" Devlin. Tę drugą lubi zdecydowanie bardziej, nawet jeśli nie jest w stanie rozłożyć sobie wszystkich papierów na podłodze. Tam przynajmniej z okien rozciąga się widok na świat zewnętrzny, sięgający nawet poza złomowisko. W Cargo ciężej mu myśleć - wpatrywanie się w brudne chmury utrzymuje cię w szarej rzeczywistości.
Song Theme: Nobody Wants to Be Alone (feat. Atrel) - Christian Reindl | Love Runs Out - One Republic
Stopień rozgłosu: 1 (400/500 PD)
Sojusznicy: Brak. Zarówno wśród łowców jak i postronnych. Ciężko zdobyć zaufanie Ósemki.
Wrogowie: Osobiście uważa, że nie posiada takowych. Za to ci, którzy życzą mu jak najgorzej, z reguły nie mają nawet pojęcia, że myślą właśnie o Fawkesie. Jak do tej pory skutecznie unika konsekwencji swoich czynów.
Broń: Niezastąpiona para nowoczesnych pistoletów Summer-10. Ich nietypowość polega na tym, że mogą być nabite zarówno normalną amunicją, jak i magazynkiem energetycznym, pozwalającym na wystrzelenie paraliżującego, pozbawionego łuski pocisku elektrycznego. Fawkes może uchodzić za pozbawionego skrupułów, ale jednak nie zawsze zostawia po sobie trupy. Obie bronie są pomalowane na biało (stąd często złośliwe komentarze, że musi być jednak połowicznie babą, skoro przejmuje się kolorystyką) i na oko nie do odróżnienia. Osiem jednak zawsze pamięta, do którego załadował jaki magazynek... chociaż częściej po prostu odróżnia je po bladej błękitnej lampce na spodzie magazynka energetycznego.
Umiejętności: Chociaż stworzono go raczej z myślą o celach naukowych, bez wątpienia w jego dokładnie rozplanowanej przyszłości widziano opcję zrobienia z Ósmego broni. W końcu co może być lepsze od połączenia elastycznego ludzkiego umysłu z trudnym do uszkodzenia ciałem? Taktyczne myślenie, zdolność aklimatyzacji do nieprzewidzianych zmian, niewrażliwość na ból, wzmocniona sprawność fizyczna, zmysł równowagi i precyzja - przepis na żołnierza idealnego. Cóż, Fawkes niestety okazał się bardziej idealistą niż wojownikiem, ale musi przyznać, że wszystkie te dziwne szkolenia nie poszły na marne. W tak ryzykownym zawodzie zdecydowanie miałby mniejsze szanse na przetrwanie gdyby nie potrafił strzelać. I to na dodatek jak! Jakkolwiek by się nie śmiano z jego broni, bardziej eleganckiej od typowego pistoletu, nie da się zaprzeczyć: koleś potrafi zrobić z niej dobry użytek. Na średnim i bliskim dystansie uzbrojony Fawkes okazuje się wyjątkowo zabójczy. Specyfikacja pistoletu zmusza go jednak do podjęcia konkretnej taktyki. W pewnej odległości karabiny prowadzące stały ostrzał są bardziej skuteczne, co zmusza Ósemkę do częstego zmieniania swojego położenia - tkwienie za jedną osłoną byłoby równoznaczne z porażką. Całe szczęście mechaniczne ciało nie jest w stanie się zmęczyć, a jego poważne uszkodzenie jednak trochę zajmuje. Po prawdzie, Osiem mógłby się wylizać nawet z postrzału w głowę... gdyby tylko miał jakiegoś znajomego, który wiedziałby jak go naprawić. Z braku takowego woli nie ryzykować - rękę zasklepi mu na nowo byle blacharz, ale do poskładania w całość uszkodzonego sztucznego mózgu potrzeba specjalisty. Wracając do mechanizmów, Fawkes jest zdecydowanie silniejszy niż wygląda. Potrafi całkiem sporo udźwignąć oraz, bez wątpienia, mocno przywalić. Jednak jego najlepszą bronią pozostaje umysł. Zdolności poznawcze i pamięć Ósmego mogłyby budzić spory podziw u kogoś obeznanego w temacie działania ludzkiego mózgu. Robot niesamowicie szybko się uczy. Prowadzone przez niego, wydawałoby się, bezsensowne badania przyniosły jeden pożyteczny skutek: Fawkes jest w stanie przewidywać kolejność zdarzeń w oparciu o ludzkie zachowanie i możliwe reakcje, czasem popierając to także innymi dziedzinami nauki. W ten sposób jest zdolny bez żadnych magicznych sztuczek sprowokować wystąpienie konkretnej sytuacji i wykorzystać ją do własnych celów. Mówiąc szczerze, poza zleceniami Ósemka żyje z wyzyskiwania cudzego zaufania. To mistrz manipulacji, zdolny wmówić nieprzygotowanym na ,,atak" ludziom wszystko, w tym swoją niewinność. Nierzadko dla dodatkowej pewności popycha podejrzenia w innym kierunku, w czym pomagają porzucane na miejscu zbrodni fałszywe dowody.
        A przechodząc na zupełnie inny temat, Fawkes jest mistrzem łamigłówek i gier logicznych. Jego ulubioną zabawką jest kostka Rubika (,,wysłużyło" mu się już chyba pięć takich). Lubi też szachy, ale rzadko ma okazję z kimś zagrać.
Towarzysz: Zwierzęta z reguły się do niego nie kleją, jakby w przeciwieństwie do ludzi od razu wyczuwały, że jest zbudowany z syntetyków.
Wykonane zlecenia:
  - [#5] Względny pacyfista
Autor: Nyan Cat

niedziela, 3 grudnia 2017

Oszust - Mistrz wśród złodziei

[PROFIL PO REWORKU]

Alexander Gromov


I've always equated "feelings" with "getting caught"...they both get in the way of my money. Unfortunately not everyone is as committed to their work as I am.
Pseudonim: Oszust - zdaje się, że Talos polubiło ten przydomek jak żaden inny, zmuszając co bogatszych mieszkańców planety do powtarzania między sobą słowa, które brzmi jak ostrzeżenie przed utratą dowolnego dobra materialnego, którym warto się zainteresować. Ty też zapewne dobrze wiesz, co ów przydomek oznacza, racja? Jednak strata ta niejedno ma imię. Stąd też w Cargo zna się go głównie jako Widmo czy Plagę, Devlin przeklina Bezimiennego, którego nazywa czasem Koszmarem, a w Swampy Bottom uchodzi za Włóczęgę, choć akurat ten pseudonim nie zyskał większej popularności nigdzie indziej. Rattle Cliffs ma swojego Diabła, a Arc - o czym nikt szczególnie nie chce wspominać - Banitę. Wszystkie te przydomki popularne w najróżniejszych zakątkach Talosu łączy jedna cecha, według której każdy poszczególny pseudonim stanowi absolutny synonim dla tytułu Złodzieja czy sławnego na pół planety Zmory.
Imię: Garrett, Damien, Sebastian, Ian, Dominic... W zasadzie można tu wstawić także dowolny inny zlepek liter. Nie ma to najmniejszego znaczenia jakim imieniem ktoś go woła - każde jest tak samo fałszywe. Wobec tego nawet jeśli zmusi się Zmorę do zdradzenia jak właściwie się nazywa, z pewnością przedstawi się pierwszym imieniem, które przyjdzie mu do głowy, bo swojego własnego nie używa od lat.
Nazwisko: O ile w przypadku imion Zmora wykazuje się nadzwyczajną kreatywnością i dobiera za każdym razem inne, o tyle nazwisko Falvey zdaje się wracać jak wyjątkowo natrętna mucha. Nie oznacza to bynajmniej, że jest ono chociaż podobne do tego prawdziwego. Świadczy to jedynie o odrobinę uboższym wachlarzu odpowiednio wiarygodnych alternatyw.
Płeć: Plaga, wbrew temu co sugeruje kilka jego przydomków jest mężczyzną. Potrzeba niemożliwej dawki pecha, by sądzić, że mógłby chociaż udawać kobietę.
Wiek: Sugerując się jedynymi widocznymi i słyszalnymi cechami jego aparycji, szacuje się, że ma mniej więcej dwadzieścia, a maksymalnie trzydzieści lat. Złodziej niezbyt garnie się do tego, by ów domysły potwierdzić lub im zaprzeczyć. Zgadza się jedynie z tym, że nie jest już dzieckiem.
Rasa: Ci, którzy go wynajmują nad wyraz często są przekonani o tym, że przez chwilę mieli na swoich usługach niespokojną duszę, która zamiast szukać zadośćuczynienia za popełnione w życiu grzechy, brnie coraz dalej ku potępieniu. Ktoś, kto zdolny jest do tego by zniknąć, jakby nigdy nie istniał, rzeczywiście dokłada starań, by nie widziano w nim człowieka. Tym właśnie szczyci się Zmora, którego kryształowa reputacja wynosi do rangi niemalże istoty z najgorszego koszmaru sennego. Jest wszystkim tym, co najgorsze i żadną z tych rzeczy jednocześnie. Diabeł, pomimo usilnych starań nadal jest człowiekiem. Człowiekiem, o którym opowiada co najmniej kilka mniej lub bardziej popularnych miejskich historii. A jaką rolę tam odgrywa? Cóż... W zależności od wersji jest wiatrem, cieniem, zjawą lub istotą, którą zrodzić mogły tylko najciemniejsze odmęty zepsutego Talosu.
Rodzina: Diabeł stale utrzymuje, że kwestie jego powiązań z kimkolwiek to jego własna i prywatna sprawa. Nie chwali się więc tym, że większość jego najbliższej rodziny od lat gryzie piach w jakimś nieznanym kanionie. Prawdę powiedziawszy sam chciałby o tym fakcie zapomnieć, bo żyłoby mu się lżej ze świadomością, że nie jest jednym z dwójki cudem ocalonych członków swojej rodziny. Najbardziej jednak zależałoby mu na tym, by nie pamiętać, że ktoś poza nim przeżył tragedię. Tak czy siak Zmorze nie spieszno do odkrywania tego aspektu swojej osoby przed obcymi. W imię czego miałby to zrobić? Nie jest kimś, komu należy się litość czy współczucie.
Miłość: Oszust, jak zapewne nietrudno się domyślić, stroni od ludzi. Nie są mu oni potrzebni do niczego, prócz robienia zamieszania w kluczowych dla powodzenia zadania momentach. Stąd jego jedyną i najprawdziwszą miłością nie jest żadna kobieta. Nawet nie jest nią człowiek czy inna żywa istota. Zmora deklaruje jakiekolwiek ciepłe uczucia jedynie nieprzeliczonemu bogactwu w jego kryjówkach, sprzyjającej mu talii kart w dłoni i swojemu zawodowi.
Aparycja, cechy szczególne: Zdarzało ci się kiedyś obserwować tygrysa? Prawdziwe tygrysy to same mięśnie i ścięgna, a szczęki mają tak mocne, że mogłyby przegryźć człowieka. Ich pazury bez żadnego trudu rwą skórę i przyszpilają do ziemi. A jednak gdy widzisz, jak się skradają, jak polują, sama ich siła sprawia, że mają więcej gracji niż najpiękniejsze spośród najdelikatniejszych stworzeń.
     Wyobraź sobie więc, że miejsce tego majestatycznego kota zajmuje człowiek. Sens opisu nie zmienia się ani trochę, a ty bez trudu możesz podziwiać subtelne piękno ruchów drapieżnika, nie obawiając się przy tym ani silnych szczęk, ani długich pazurów. Właśnie takim wrodzonym wdziękiem cechuje się cała postać Złodzieja. Mężczyzna zdaje sobie sprawę tego, że lekkość z jaką się porusza wykracza daleko poza możliwości przeciętnego, mocnego jak dąb i przystosowanego do życia na niegościnnej planecie Talosańczyka. Widmo nigdy nie był stworzony do otwartych konfliktów, swoją sylwetką przywodząc na myśl raczej smukłego akrobatę lub tancerza, a nie żołnierza. Natura nie była dla niego tak łaskawa jak wyobrażenia, które przywierają do jego osoby - wbrew ogólnym plotkom Diabeł z pewnością nie straszy swoją rzekomo imponującą posturą, mającą budzić grozę w sercach możnych tej planety. Na przekór temu jest raczej niezbyt wysokim i niepozornym, zwinnym skubańcem, którego nie sposób utrzymać na długo w zasięgu wzroku.
     Szczupłe, proporcjonalnie umięśnione ciało, które nigdy nie miało szansy obrosnąć nawet strzępkiem zbędnego tłuszczu zdecydowanie lepiej spisuje się w roli, którą przeznaczyło Oszustowi życie. To naturalny atut Plagi, którego ten nie omieszka podkreślać szytym na miarę, doskonale dopasowanym strojem wykonanym z czarnej skóry o niezwykłej wytrzymałości. Wydawać by się mogło, że dobór akurat takiego stroju był najgorszym pomysłem w historii życia jego właściciela, patrząc na pustynny klimat Talosu oraz fakt, że każde wyjście z kryjówki wprost pod ostre słońce zmienia niewinny spacer w najprawdziwsze tortury. Zmora nie jest jednak człowiekiem, który robiłby coś bez powodu. Powszechnie wiadomo, że na pustyniach temperatury nocą gwałtownie spadają ku zeru. Ponadto dopasowany kostium skutecznie ogranicza możliwość zaplątania się we własne ubranie podczas wykonywania wyjątkowo wymagającego pod fizycznym względem zadania. Wzmocnione elementy stroju gwarantują przewagę nad zwykłymi ludźmi, pozwalając Bezimiennemu bez trudu pokonywać chociażby takie przeszkody jak ogrodzenia zwieńczone spiralami drutu kolczastego. Wreszcie matowy, czarny kolor sprawia, że przyczajoną w ciemności postać trudniej wypatrzyć. Złodziej dodatkowo zadbał o jeden wynikający z jego doświadczeń szczegół - osobiście zadbał o to, by w jego stroju nie zabrakło sięgającej kolan nieco podartej już peleryny, która w chwili skradania się maskuje prawdziwe kształty jego postaci.
     Oszust nigdy nie odsłania publicznie materiałowej chusty, szczelnie przysłaniającej pół jego twarzy oraz nie zdejmuje z głowy kaptura. Ma swoje, całkiem dobre zresztą, powody, by tak się zachowywać, choć z zasady raczej ich nie podaje. Jego twarz pozostaje tajemnicą nawet dla ludzi, z którymi nauczył się współpracować. Czasem spod kaptura ucieknie mu pojedynczy, czarny jak kawa kosmyk, stąd wywnioskować można, że włosy ma ciemne i niezbyt długie, ale też nie przystrzyżone na krótko.
     Rysy twarzy pozostają jednak nierozwiązywalną tajemnicą, gdyż chusta nie przykrywa tylko oczu Diabła. Te zaś nader często motają spod całkiem ładnych, gęstych, czarnych brwi spojrzenia godne bazyliszka. Pomimo tej paskudnej cechy, dwóch różnokolorowych tęczówek nie można zwyczajnie zapomnieć, ani tym bardziej pomylić z dowolnymi innymi. I tak prawe oko Koszmaru zwykło połyskiwać wręcz nienaturalnie zieloną, by nie rzec, że przechodzącą w turkus, barwą, a lewe nie ustępuje mu pola swoim głębokim, brązowym kolorem. Jedynie uporczywie nieznikające cienie pod oczami, zdradzające głównie nocny tryb życia mężczyzny nieco psują efekt niesamowitości jego spojrzenia.
     Dłonie Bezimiennego stanową drugi i ostatni widoczny element jego ciała. Skórę ma wręcz niemożliwie bladą, jak na człowieka, który nie zwykł widywać słońca przystało, a dzięki temu precyzyjna siatka przeróżnych blizn oplatających długie, niebywale zręczne palce Zmory staje się jeszcze bardziej widoczna. Widmo nie jest człowiekiem, któremu bez wahania podaje się rękę na powitanie, stąd dłonie te nie miewają okazji zbyt często dotykać innego ciała, ku ogromnej uciesze samego Koszmaru.
     Przed zbytnim zbliżaniem się do Złodzieja najczęściej ostrzega sam jego głos i paskudne, surowe spojrzenie. Ton głosu Oszusta przywodzi na myśl ten szczególnie złowrogi szept wiatru. Cichy i niepokojący, z rodzaju tych, które przypominają bardziej głęboki pomruk, niż faktyczną, regularną mowę, a przy tym zbyt często podszyty jest ponurym cynizmem czy ironią, by dało się pomylić go z jakąkolwiek mniej ludzką istotą. Właśnie takim człowiekiem jest Widmo.
Charakter: Ile tak naprawdę wiesz o istocie cienia? Twój wzrok pada na pierwsze miejsce, gdzie nie dociera żaden promień światła i z miejsca uznajesz to miejsce za zacienione. Najprawdopodobniej całkiem słusznie zresztą. Czy jednak wymagało to choćby chwili zastanowienia? Zupełnie nie, prawda? A co jeśli ten cień, zbyt ciemny, by przeniknąć go wzrokiem, okazałby się zupełnie inny niż zakładasz? Otóż istnieją cienie, które zdolne są śledzić każdy twój krok przez wiele dni, a nawet i tygodni. Uporczywi prześladowcy, zdeterminowani nie odstępować cię na krok i zupełnie głusi na twoje zdanie. Im bardziej starasz się uciec przed uczuciem stałego bycia na celowniku (snajpera, nie bójmy się dodać - to z pewnością jedna ze straszniejszych obecności), tym bardziej ów uczucie cię osacza. Jeden taki cień towarzyszy ci przez całe życie, wystarczy, że stojąc na słońcu spojrzysz pod własne nogi i już wiesz, że ani myślał ruszyć się chociażby na krok. Wydaje się on być jednak tak marny i niepozorny, że nie zaprzątasz sobie nim głowy. Tymczasem inny cień, skryty znacznie głębiej, bacznie obserwuje każdy twój gest. Czy tego chcesz czy nie wie o tobie więcej niż ktokolwiek, może nawet więcej niż ty sam - w końcu towarzyszył ci od kilku dobrych tygodni. Co gorsza cień ten ma parę oczu i najprawdopodobniej znalazł już kupca na zegarek, którego zwykle nie wyciągasz z kieszeni. Najbardziej przerażające jest jednak to, że ów cień dysponuje własnym charakterem i na twoje nieszczęście nie jest ci on szczególnie przychylny. Czujesz jednak, że nie możesz uciec, spokojnie, nikt by nie zdołał. W końcu twoim cieniem jest ten Zmora, a tego, który odkąd pamięta żyje z oszustw niełatwo wyprowadzić w pole.
        Plagę można opisać wieloma pojedynczymi słowami i żadne z nich nie będzie przyjemne czy warte powtórzenia. Wystarczy wsłuchać się w plotki, które o nim krążą - nawet jeśli w większości są mocno przesadzone, zwykle nie przedstawiają go w pozytywnym świetle. Diabeł nigdy nie zabiegał o to, by wzbudzać jakąkolwiek sympatię otoczenia i już dawno dał sobie spokój z podtrzymywaniem pozorów, uchodząc za kogoś, do kogo właściwie nie warto się odezwać. Sam nie przepada za bawieniem ludzi rozmową, odzywając się raczej oszczędnie i jedynie w chwili, gdy rzeczywiście nie ma innego wyboru. Wiele spraw najzwyczajniej w świecie przemilcza, uznając, że jego zdanie nie powinno obchodzić okolicy. Czasami zdarza się jednak, że ma do powiedzenia całkiem sporo, zwłaszcza, gdy ma pojęcie o temacie, na który przyszło mu się wypowiadać. Oszust mimo wszystko sprawia całkiem słuszne wrażenie człowieka, dla którego sarkazm jest językiem ojczystym, równie sprawnie posługuje się też ironią. Jego humor zwykle określa się mianem iście wisielczego, o ile w ogóle ktoś uznaje istnienie tak niepasującej do Bezimiennego cechy. Trudno jednak pozbyć się wrażenia, że ma się przed sobą inteligentnego rozmówcę o szerokim wachlarzu zainteresowań i ogromnej wiedzy. Widmo, przy odrobinie szczęścia i w bardziej sprzyjających warunkach mógłby zajmować naprawdę wysokie stanowiska naukowe. Zwłaszcza patrząc na to z jaką łatwością przyswaja wiedzę, by następnie przekłuć teoretyczne pojęcie w praktyczne doświadczenia. Nie zwykł gromadzić wiedzy tylko po to, by imponować ludziom błyskotliwymi ciekawostkami. Oszust, nawet jeśli lubi zdobywać wiedzę, robi to raczej wyłącznie po to, by być lepszym w swoim fachu. Wrodzona pamięć do szczegółów zdaje się tylko mu w tym pomagać. Ponadto jest wręcz chorobliwym perfekcjonistą, który zabierając się za coś raczej nie uznaje półśrodków i zamienników. Nie przyszłoby mu do głowy, żeby przygotowując misterny plan włamania się do dobrze strzeżonego budynku zaniedbać któryś z elementów składowych ów planowania. Ma to oczywiste plusy i pomaga uniknąć naprawdę wielu nieprzyjemnych sytuacji. Koszmar utrzymuje jednak, że zawsze był, jest i będzie jedynie prostym człowiekiem, który dawno temu wybrał absolutną wolność.
        Rzeczywiście nic go nie krępuje w robieniu tego, na co ma ochotę. Honoru nigdy nie miał, bo nikt nie miał czasu, by nauczyć go tej wartości, a dumę Złodziej przekuł w jej wypaczoną, skrzywioną wersję, która zabrania mu jedynie polegania na kimś poza sobą. Jest zupełnie samowystarczalny, czy to w kwestii zagwarantowania sobie kryjówki, treściwego posiłku czy też stworzenia swoich specjalnych strzał. Sam nauczył się opatrywania swoich ran, sam zdobył szacunek kolegów po fachu i zupełnie sam pozbył się ze swojego życia wszystkich, którzy mieli dla niego jakąś wartość. Oszust unika kontaktów z innymi ludźmi jak tylko może. Nawet nie chodzi tu o fakt, że mężczyzna jest wręcz podręcznikowym przykładem absolutnego samotnika i introwertyka. Widmo zmaga się z ogromem niezbyt kolorowych wspomnień, a każdy dotyk obcego człowieka, jeśli nie był zapowiedziany i sięgnął dalej niż jego dłoni wyzwala w nim zupełnie odruchową reakcję obronną. Nie jest to ścisły strach przed dotykiem innych, ale raczej przedziwna, nieuzasadniona niczym zrozumiałym panika - trudny do zignorowania impuls instynktu krzyczący mu, by uciekał jak najdalej - która zdecydowanie przyprawia Diabła o niesmak i rozczarowanie swoją osobą. Stąd też woli nie dopuszczać do podobnych scen niż później gryźć się z własną naturą. Nie jest to jedyna dziwna fobia, której nabawił się w ciągu swojego życia - Oszust boi się podróżować wszelkimi pojazdami. Każdy jeden kojarzy mu się z trumną na kołach i przyprawia go o gęsią skórkę. Im większy pojazd tym dla niego gorzej, stąd jeśli pozwalają mu na to okoliczności wybiera raczej motocykle niż ciężarówki. Ostatecznie nieco usprawiedliwia go fakt, że jego życie od najmłodszych lat opierało się właściwie głównie na poczuciu strachu i zagrożenia. Wpływu podobnych doświadczeń na psychikę dziecka nie trzeba nikomu wyjaśniać. Jednakże pomimo tych jakże wstydliwych dla niego kwestii uchodzi raczej za człowieka nieustraszonego. Z pewnością nie obawia się podejmować nawet najwyższego ryzyka, jest pewien swoich zdumiewających zdolności i z całą pewnością nie obawia się wysokości. Doskonale opanował maskowanie wszystkich swoich strachów przed światem zewnętrznym. Aktorstwo jest jedną z tych cech jego osobowości, której musiał się nauczyć i zrobił to celująco, patrząc na to, że nadal żyje i ma się względnie dobrze. Złodziej jak na zakochanego w kartach hazardzistę przystało jest biegły w utrzymywaniu nieprzeniknionego wyrazu twarzy, a przy tym wykształcił w sobie mimowolny odruch stałego obserwowania okolicy. Ktoś pokroju Oszusta, kto nawykły jest do życia w stałym niebezpieczeństwie, bez przerwy wypatrywać będzie zagrożeń i szans, by coś zyskać. Bezimienny oprócz tego nie ma też oporów przed tym, żeby samemu stworzyć sobie okazję. Nigdy nie grzeszył uczciwością i szczerze mówiąc nie zwykł wzbudzać zaufania swoim zachowaniem. Trudno oczekiwać od profesjonalnego złodzieja, by nie wyciągał ręki po wypełnioną biżuterią szkatułę, gdy tylko zwietrzy taką możliwość. Jego lojalność oczywiście także jest kwestią umowną. Widmo potrafi być wartościowym sojusznikiem, tak długo, jak długo jego obecność w danym układzie odpowiada jego interesom. Wystarczy tylko chwilowa zmiana planu, by Oszust zniknął, szukając sobie własnej, indywidualnej drogi, by osiągnąć swój cel. Nigdy nie robił niczego co mu się nie opłaca. Bezinteresowna i do tego darmowa pomoc nawet nie przychodzi mu do głowy, będąc dokładnym zaprzeczeniem jego życiowej filozofii, wedle której w życiu nic nie przychodzi za darmo. Zmora jednak rzadko robi coś wprost: uważa, że uciekanie się do podstępów jest zgoła bardziej satysfakcjonującą metodą. Jego dążenie do niezmierzonego bogactwa najpewniej kiedyś go zgubi, lecz zanim to nastąpi Złodziej najprawdopodobniej okradnie pół świata. Widmo, wbrew temu, co reprezentuje sobą przeciętny Talosańczyk (na dobrą sprawę nigdy nie był prawdziwym Talosańczykiem), uchodzi za prawdziwą oazę spokoju. Może i łatwo go zirytować, ale zwykle na tym kończy się większość prób wyprowadzenia go z równowagi. Bezimienny nie traci zimnej krwi niezależnie od okoliczności, stale prezentując ten sam stosunek do okolicy - przedziwną mieszankę ciekawości wszystkiego dookoła przy jednoczesnym nie okazywaniu większego zainteresowania niczemu konkretnemu. Cyniczna obojętność Koszmaru nie zaskarbia mu przychylności co lepiej wychowanych ludzi. Zarzucają mu oni brak choćby krztyny dobrych manier. Mają sporo racji, będąc tak zupełnie obiektywnym. Zmora poświęcił trochę swojego czasu, by obeznać się z zasadami dobrego wychowania tylko po to, by przekonać się, że nie obchodzi go to ani trochę jak zresztą większość rzeczy, które nie dotyczą go zupełnie wprost. Jest kim jest i nikim innym nie będzie, dlatego nie zadaje sobie trudu przejmowania się czyimkolwiek postrzeganiem jego osoby. Nie godzi się jednak zarzucać mu braku wyczucia lub taktu. Tych ma akurat pod dostatkiem, gdyż opanował do perfekcji sztukę wyciągania od ludzi informacji. Jak na kogoś, kto potrafi milczeć długimi tygodniami, tylko dlatego, że nie przebywa w towarzystwie innym niż własne myśli, Koszmar potrafi popisać się niebywałymi zdolnościami w kwestii sprowadzania rozmowy na odpowiednie tory. Przebiegłość mogłaby stanowić kolejny po chciwości i arogancji synonim jego osobowości, a sam Złodziej nie ma żadnych oporów przed nazywaniem go kłamcą. Jednakże, by móc go tak nazywać najpierw należy przyłapać go na kłamstwie, co oczywiście graniczy z trudem. Ba! Nawet jeśli udowodni mu się drobne minięcie się z prawdą, szybko okaże się, że ów niegodny porządnego człowieka czyn w rzeczywistości bez trudu da się obalić, by ostatecznie przekonało się, że jedynym kłamcą w towarzystwie jest ten, który o ów kłamstwo Złodzieja oskarżył. Ten balans pomiędzy prawdą i kłamstwem przychodzi Diabłu zupełnie naturalnie. Celowo nie odkrywa on całej prawdy, posługując się dwuznacznościami, by popchnąć kogoś do zupełnie błędnego zinterpretowania swoich słów. Jeśli jednak przyjdzie mu rzeczywiście skłamać zrobi to na tyle wdzięcznie, że jego wersja wydarzeń brzmi bardziej wiarygodnie niż faktyczna prawda. Dzieje się tak dlatego, że Złodziej właściwie nigdy nie przestaje kombinować. Patrzy na świat zupełnie inaczej niż zwykli ludzie. Ogląda wszystko przez pryzmat własnych doświadczeń, rozbija elementy otoczenia na poszczególne obiekty i wyciąga wnioski z obserwacji wszystkiego z osobna i razem jednocześnie. Ta nieustająca analiza, której nie sposób pojąć, gdy nie zna się dokładnego toku rozumowania Diabła daje mu znaczącą przewagę nad innymi. Trudno przewidzieć plan człowieka, którego nawet rozumowanie stanowi najprawdziwszą zagadkę. Nieprzewidywalność na Talosie stanowi potężną wartość. Ludzki umysł natomiast uznaje za potężnych tych, którzy wyglądają na potężnych - tak więc Złodziej po raz kolejny wychodzi na człowieka skrajnie niebezpiecznego. W plotkach o jego braku litości musi coś przecież być, prawda? Nawet jeśli nie zawsze jest, czasami zdarzają się momenty, w których chłodna kalkulacja zawodzi, a wtedy jedynym wyjściem jest właśnie użycie przemocy. Widmo nie jest co prawda mordercą i nawet nie czerpie przyjemności z faktu odebrania komuś życia. Czasami po prostu nie ma wyboru. Co gorsza nie towarzyszy mu wtedy nawet cień wyrzutów sumienia, bo Bezimienny zwyczajnie nie miewa podobnie ludzkich odruchów. Przywykł do śmierci i krzywdy, więc niespecjalnie go dotyka podobne działanie. Uśpił swoje sumienie, żeby nie przeszkadzało mu pracować. A gdyby tak spytać go o to czy lubi być złodziejem? Z pewnością odpowiedziałby, że chyba nie potrafiłby być nikim innym. Szum buzującej od adrenaliny krwi w uszach, dreszcz towarzyszący przemykaniu po zakazanych terenach i dokonywanie tego, czego nikt inny nie śmiał przed nim dokonać - wszystko to działa jak najsilniejszy narkotyk, który już dawno złapał go w pułapkę, narzucając mu taki, a nie inny styl życia. Plaga dysponuje też nad wyraz rozwiniętą jak na mężczyznę intuicję. Zaufał instynktowi, pozwalając by dyktował mu najlepsze możliwości i jak dotychczas jeszcze się nie zawiódł. Zwykle jest głuchy na jakiekolwiek słowa krytyki. Swoją drogą czy istnieje ktoś, kto mógłby go osądzać za to kim jest? Nikt nie poznał go dość dobrze, by mieć co do tego jakiekolwiek prawo. Tajemnica otulająca go szczelniej niż czarny kostium skutecznie dystansuje go od każdego. Tylko dlatego, by na pewno nikt nie śmiał przedrzeć się przez mury, które dookoła siebie zbudował, bo to, co kryje się za nimi nie jest gotowe, by ujrzeć światło dzienne. Prawdopodobnie nigdy nie będzie na to gotowe, skazując go tym samym na życie w samotności. Może właśnie tak jest najlepiej dla wszystkich.
Częste miejsca pobytu: Oczywistą zaletą bycia w ciągłym ruchu z pewnością jest fakt, że w wielu miejscach bywa się z niemalże równą częstotliwością. Wytropienie Zmory zbyt często graniczy z najwyższym cudem, by można było określić, gdzie bywa. Raczej trzyma się z daleka od otwartych przestrzeni między miastami, bo jego czarny strój czyni każdą wycieczkę w pustynię skrajnie nieprzyjemną. Mimo wszystko zdaje się, że w głowie nosi mapę każdego z większych z miast i regularnie z nich korzysta. Nad obyciem w Annville jeszcze pracuje.
Stopień rozgłosu: 3 (300/1500 PD)
Sojusznicy: Osobie pokroju Koszmaru wręcz nie wypada przebywać w niczyim towarzystwie zbyt długo. Zwykle przepada bez wieści zanim komukolwiek przyszłoby w ogóle do głowy, aby go polubić, uznając, że to najkorzystniejsze dla obu stron rozwiązanie. Gdyby jednak miał wskazać choć jedną względnie przyjazną mu twarz bez wątpienia wskazałby na panienkę Evę Maddison.
Wrogowie: Stanowczo zbyt wielu, by wymieniać ich wszystkich z imienia i nazwiska. A wśród nich niczym cierń w boku i drzazga pod paznokciem jednocześnie znajduje sobie miejsce Delacroix. Zmora mimo szczerych chęci nie potrafi pozbyć się go ze swojego życia, a ma pierwszej jakości powody do tego, by trzymać się jak najdalej. Najwyraźniej nadmierne zaufanie ma swoją nieproporcjonalnie wysoką cenę, a do niego należy spłacenie długu, który zaciągnął zbyt dawno temu.
Broń: Pierwszą bronią, na którą zwraca uwagę każdy przeciwnik Zmory bez wątpienia jest wycelowany w niego łuk bloczkowy - narzędzie mniej skuteczne od kuszy i znacznie cichsze niż jakakolwiek broń palna. Standardy planety raczej nie zakładają, by strzelanie z łuku gwarantowało pewny sposób przeżycia w dobie karabinów. Jednak właściwie użyty łuk gwarantuje przewagę zaskoczenia i dyskrecji. Ponadto nie hałasuje aż tak, co w przypadku złodzieja właściwie przesądza o jego przydatności. Stąd też tak chętnie przypisywane działaniu Bezimiennego strzały z odrobinę poszarpanymi, jednolicie czarnymi lotkami. Nie są to zwyczajne strzały jakie można by naprędce wystrugać sobie z kawałka drewna - w produkcję swoich strzał Widmo wkłada naprawdę wiele skupienia. W wolnej chwili sam woli się tym zajmować. Zlecanie komuś tak delikatnej pracy wiąże się z ryzykiem utraty palców, przy próbie wystrzelenia konkretnego typu strzał. Dzieje się tak, gdyż strzały, których używa Zmora w dużej mierze nie są tymi typowymi. Mają specjalnie modyfikowane groty o mnogich zastosowaniach. Jedne mogą wybuchnąć oślepiającym blaskiem, inne impulsem elektromagnetycznym, kolejne dławiącym proszkiem, jeszcze inne mają tępy grot, zbiorniczek z gazem, zapalnik... Jest wiele strzał, których ich właściciel nie wyciąga, jeśli nie są mu absolutnie niezbędne. Poza tym Bezimienny nosi przy biodrze krótką, walcowatą pałkę, którą prędzej kogoś ogłuszy niż zabije i kilka wąskich sztyletów, z barwionymi na matową czerń ostrzami, które sprytnie ukryte w licznych zakamarkach stroju są niemal niewidzialne. Oszust ma jeszcze szeroki wachlarz innych, przydatnych rzeczy, które można od biedy uznać za śmiercionośne narzędzia. Bomby dymne są tu najbardziej oczywistym przykładem, choć nawet i wytrych, jeśli wbije się go odpowiednio głęboko w oczodół przeciwnika stanowi groźną broń.
Umiejętności: Wedle relacji naocznego świadka o jednym z talentów Widma: Kojarzysz tego magika z Cargo? Co? Jak to nie? Tego ubranego w czarny kostium. Cholernie tajemniczy był z niego typ, mówię ci, już od początku wiedziałem, że coś z nim nie tak. Zaczął niewinnie, znaczy się, i tak nigdy nie widziałem, żeby ktoś stał na rękach na oparciu ławki i wyglądał jakby dobrze się przy tym bawił. W ogóle nie widziałem, żeby ktoś na tej parszywej planecie tak robił. A on jednak tak i nawet się nie zachwiał, kiedy obskoczyła go dzieciarnia. A potem, nie uwierzysz, dalej na rękach przespacerował się po tym oparciu na drugi koniec. I dalej skubaniec wiedział co i jak, bo już po chwili jakimś saltem czy czymś takim zeskoczył na ziemię. Ludzie się zebrali, a to przecież musi coś znaczyć. Pytają go kim jest i co robi, a ten kłania się w pół jak cyrkówka i mówi, że na potrzeby przedstawienia wystarczy, żeby był Widmem. Żem sobie wtedy pomyślał, że skądś znam taką ksywkę, ale tak patrzę i patrzę, myślę skąd go kojarzę, a ten z powrotem wskoczył na ławkę i zaś się kłania. Podszedł żem bliżej, coby dobrze widzieć co to za sztuki się będą działy, bo wiesz, ja to ciekawski jestem. A ten cały Widmo pyta się kto ma może chusteczkę pożyczyć. Jakaś dziewczyna, a jaka piękna, mu podała, ten schował chustkę w rękę - pstryk - i chusteczki nie ma. Nie pierwszy raz żem widział takie sztuki, mój syn sam kiedyś się czarować uczył. No sobie myślę, że pewnie to kolejny z tych całych magików co to jeżdżą po miastach i pokazy dają, ale coś mi nie gra, bo nigdzie kapelusza na drobniaki nie ma. Może i lepiej się stało, bo jeszcze by mu ktoś te pieniądze zwinął i tyle by było z nagrody za fatygę. Co? A... Co było dalej? Już mówię, już mówię. Duch, co to tak kazał siebie nazywać, nie wiem czemu, jak widać, że to zdrowy i silny jak koń chłop pojawił tą chustkę z powrotem, ale, tym razem zawiązaną na jakimś pierścionku. Mówię ci, taka to była błyskotka, że chyba przez rok bym nie żarł, żeby zarobić na to cacko, a ten tak po prostu go oddał. I jeszcze odważył się puścić dziewczynie oczko, chociaż jej facet stał zaraz obok. Zdziwiłem się najpierw, bo żeby ktoś oddawał coś za darmo to się tu nie zdarza, wiesz przecież, ale zaraz potem żem pomyślał, że to może jakiś uciekinier z tego zakładu dla wariatów co to pod miastem założyli. Pasowałoby, nie? Dziwnie się zachowywał. A potem wyjął skądś karty i już w ogóle nie wiedziałem co się dzieje. Najpierw jakimś cudem przetasował te karty jedną ręką, ale nie tak normalnie, oj nie. Zrobił, że jedna karta wyfrunęła z tej talii i poleciała mu do drugiej ręki jakby ktoś ją prowadził. A potem zrobił coś i karty już nie było. Wybrał sobie kogoś z tłumku, a wiesz, niechętnie się tu ludzie mieszają do różnych spraw i kazał mu wybrać jakąś kartę z talii. No to facet wybrał, dostał karty do przetasowania i, do diabła, akurat jego karta była odwrócona nie tak jak trzeba. Prawdziwe czary! No, ale dobrze, widzę, że nie masz czasu, to powiem ci co zrobił na koniec jak już zawrócił każdemu w głowie tymi swoimi diabelskimi kartami. Coś wybuchło i był dym. Ale nie taki zwykły dym, o nie, biały jak mleko, a gęsty, że czubka nosa nie zobaczysz. Baby się darły, jak to baby, ale powiem ci, że jakoś im się nie dziwię. Sam też chciałem zacząć się drzeć, kiedy jakiś kształt mignął mi po lewej. Ale w końcu dym się rozwiał i wiesz co? Tego magika już nie było. Ktoś krzyknął, że nie ma portfela. Sprawdziłem mój, wiesz jak to z odruchu i zgadnij. Dokładnie! Mojego też nie było. Tego pierścionka, co ci o nim mówiłem też nie. Cały ten drań, udający magika opędzlował wszystkich i nie zajęło mu to nawet pięciu minut! Ale powiem ci, że jeśli znowu go zobaczę to - do diabła - znowu tam pójdę. Zapłaciłbym dwa razy tyle ile miałem wtedy przy sobie, żeby jeszcze raz zobaczyć jak na moich oczach dzieją się te jego niemożliwe czary.
        Zmora jest człowiekiem wielu talentów. Nie znalazło się jeszcze miejsce, do którego nie udałoby mu się dostać, jeśli tego chciał. Podobnie sprawa miała się z miejscami, gdzie przebywać wcale nie chciał - nie udało się go zatrzymać w żadnym uwięzieniu na dłużej niż kilka dni, po których tylko sobie znanymi sposobami znikał bez śladu. Jest prawdziwym mistrzem w zacieraniu wszelkich śladów swojej obecności, a ponieważ nie stworzono jeszcze do tej pory zamka, który mógłby stawić mu opór, pojawić może się absolutnie wszędzie i przeważnie bez wiedzy właściciela danego obiektu. Złodziej jest profesjonalistą, a zatem nic nie jest zbyt dobrze chronione, by nie mógł tego wykraść. Wręcz przeciwnie, Oszust decyduje się na dany skok głównie przez wzgląd na wyzwania jakie stawia przed nim podjęte zadanie. Biegłość w sztuce kradzieży skutecznie wspomaga nabytymi jeszcze w dzieciństwie zdolnościami akrobatycznymi. Ucieczka z miejsca przestępstwa jest o wiele prostsza dla człowieka, który nie boi się przeskakiwać po dachach, gdyż od małego uczony był jak wykorzystywać wysokość dla własnej korzyści, a jeśli potrafi przy tym z niebywałą prędkością wspiąć się po murze - tym lepiej. Wszelkie inne braki nadrabia mnogimi narzędziami ułatwiającymi mu życie. Czy to bomby dymne, czy też krótki sfatygowany hak, który służy mu głownie do mało subtelnego otwierania sobie starych okien lub wytrychy przystosowane do otwierania większości istniejących zamków - Zmora nosi przy sobie najprawdziwszy arsenał podobnych przedmiotów, a więc i używanie ich ma w małym palcu. Widmo, zawdzięczający czemuś taki, a nie inny przydomek, jest w stanie przemieszczać się zupełnie bezszelestnie (nie tylko w chodzie czy biegu - to amatorszczyzna). Poza tym, nosząc na plecach swój łuk, jasno daje do zrozumienia, że potrafi z niego skorzystać. Wiele wysiłku włożył w to, by nawet i wisząc do góry nogami uczepiony belki sufitowej nie chybiał celu. Wobec takiej zdolności strzelanie w biegu czy z uwzględnieniem siły wiatru stanowi w zasadzie całkiem prostą zabawę. Oszust potrafiłby bez większego trudu poradzić sobie w walce jeden na jednego, choć zdecydowanie pewniej czuje się, eliminując konkretne cele w ukryciu. Walka, zwłaszcza w obliczu przewagi liczebnej nigdy nie była najmocniejszą z jego stron. Na szczęście nauczył się wykorzystywać otoczenie, żeby chociaż odrobinę wzmocnić swoje szanse. Nadal jednak mając do dyspozycji otwartą walkę z małą armią i ucieczkę w bardziej bezpieczne rejony, uratuje się tą drugą opcją. Inną z jego całkiem osobliwych umiejętności jest porozumiewanie się bez używania jakichkolwiek słów. Jednak Talos nie sprzyja podobnym zdolnościom i znalezienie kogoś, kto byłby w stanie odpowiedzieć mu w języku migowym czy odczytałby pozostawione przez niego pismem Braille'a notatki okazuje się być zadaniem niewartym zachodu. Jakkolwiek koszmarnym pomysłem by to nie było, potrafi też usiąść za kierownicą przynajmniej trzech typów pojazdów, ale prawdę powiedziawszy unika tego jak ognia... Chociaż nie. W ogień skoczyłby dużo chętniej.
Towarzysz: Bezimienny nigdy nie wzbudził posłuszeństwa u zwierzęcia, a zawodne roboty go irytują. Za jego towarzyszy można jednak uznać bezpańskie koty, dzikie psy i szczury kłębiące się w zaułkach najbardziej parszywych dzielnic miast. Poza tym za swojego wiernego towarzysza uznaje nocne niebo i adrenalinę w żyłach.
Wykonane zlecenia:
  - [#4] My precious!
  - [#7] Niewinny...?
  - [#11] Po ciemnej stronie mocy
Autor: Apocalyptical Deconde

sobota, 21 października 2017

Od Delacroix (CD Oszusta i Davida) - Pretekst

        Del doskonale pamiętał Zmorę jako człowieka wydającego się dla sportu wpadać w kłopoty. Tak było jeszcze za czasów ośrodka i nie wątpił, iż ten stan się nie zmienił. Świat mógł się zmienić. Sam Delacroix również zmienił się nie do poznania. Ale w to, że Oszust się zmienił od czasu ich ostatniego (niezbyt przyjemnego) rozstania jakoś nie umiał uwierzyć. Fakt, że to właśnie w jego towarzystwie wpadł w łapy gigantycznego robota, tylko go w tym przekonaniu upewniał. Wszystko, co dziwne i niebezpieczne, wydawało się krążyć wokół Plagi niczym po orbicie. Chcąc nie chcąc, Suweren do owych dziwności musiał zaliczyć także siebie. W końcu to nie on zdecydował, że spotka swojego nemezis akurat w Annville. Jedynym wyjaśnieniem pozostawała więc owa niepodważalna teoria.
  Kanciasty robot, do tej pory trzymający ich jak człowiek rozdzielający gryzące się szczeniaki, łaskawie puścił kołnierze złodzieja i czarownika, którzy bez większych trudności wylądowali na ziemi. Del nie spuszczał wzroku z Oszusta, pewien, że mężczyzna wykorzysta każdą okazję do ucieczki. Sam Żelazny nie podzielał jego planów - w zupełnym przeciwieństwie do niego, miał pewność, iż mają sobie jeszcze dużo do powiedzenia.
  Nie mógł jednak poświadczyć za swoją cierpliwość: zwykle uchodząca za wykutą z kamienia, dzisiaj bez ostrzeżenia zaczęła się kruszyć. Zauważył to jednak dopiero w tej chwili, gdy jego bezmyślną pogoń przerwała osoba trzecia. Przesadził. Zdecydowanie przesadził. To nie było w jego stylu. Chociaż już nikt nie unosił go nad ziemią za kark, nadal widział siebie jak wspomniane wcześniej szczenię. Bezmyślny, impulsywny, uparty w najgłupszym tego słowa znaczeniu - czy to były cechy słynnego Suwerena?
  Nie. Nie jego, odpowiedział sam sobie. To były cechy schizofrenika zdradzonego przez swojego jedynego towarzysza, zostawionego po drugiej stronie muru ośrodka. Powrót Zmory obudził w nim słabego, chorego Delacroix, któremu osobiście wypisał akt zgonu lata temu. I tak trzymał w chłodni człowieka przedwcześnie uznanego za martwego. Teraz wrócił. Trzeba go było od razu zakopać. Albo spalić. Albo jedno i drugie.
   Miejsce widma z przeszłości jest za plecami, a nie przed twarzą. Po to zamyka się rozdziały życia, by już do nich nie wracać. Czemu więc nie chciał się odwrócić tak jak Plaga?
  - ... ZAKŁÓCALI PORZĄDEK - tłumaczył się po raz kolejny tytan, gdy między dwoma chorymi na umyśle mężczyznami trwała niema dyskusja.
  Maska Dela zachrobotała, jakby reagowała na wzmożoną aktywność umysłu, po czym szczęknęła w tym samym momencie, gdy Del odnalazł odpowiedź: jakkolwiek by nie byli podobni, nie był lustrzanym odbiciem Plagi. Nie chciał zapomnieć. I lubił wypominać ludziom błędy. Oszust popełnił przynajmniej jeden wagi najwyższej.
  Mierzyli się wzrokiem, doskonale wiedząc co ten drugi ma na myśli.
  To nie koniec, mówił Suweren.
  Założymy się?, odpowiadał Plaga.
  - Nie mieszamy się w nie nasze sprawy, tak? AD? - ton właściciela robota, bruneta w sprzęcie wojskowym, wskazywał na koniec dyskusji.
  Metalowy gigant przestąpił tylko z nogi na nogę i bez pytania wziął do rąk worki z żelastwem, wytaszczone z budynku kilka minut temu przez mężczyznę. Facet westchnął, jakby miał do czynienia z dzieckiem i spojrzał na ,,uratowanych" nieznajomych. Wyglądał na zdziwionego faktem, że jeszcze się nie ulotnili. Suweren zazgrzytał maską.
  - Naprawdę aż tak wyglądamy na ciemnych typów unikających ludzkiego towarzystwa? - zapytał, przerywając chwilę niezręcznej ciszy. Głupszego pytania chyba nie mógł zadać. Nie spodziewał się więc żadnej odpowiedzi. Ktoś po prostu musiał się odezwać, a skoro Zmora nie był skory do złośliwych uwag na temat robotów (i proporcjonalności rozmiaru do intelektu), sam zdecydował się zacząć rozmowę. Jakąkolwiek.
  - Ja... skąd... - wydukał brunet zbity z tropu. Del najwyraźniej czytał mu w myślach. - No może trochę... dobra, nieważne! - pokręcił głową, jakby odpędzał się od czegoś i przeszedł do sedna: - Nie mam zielonego pojęcia coście za jedni, ani co tu robicie, ale wiem, że nie chcę mieć z tym niczego wspólnego.
  - Słusznie - mruknął Żelazny, tonem jedynie utwierdzającym jego rozmówcę w słuszności swoich poczynań.
  - TWÓJ PRZYJACIEL - rozbrzmiał z niczego głęboki głos giganta.
  Delacroix nie pytał o doprecyzowanie. Wystarczyło, że omiótł znudzonym wzrokiem pustą przestrzeń. Spodziewał się tego. Każdy znający Plagę chociaż trochę również by się tego spodziewał. Po złodzieju nie pozostał nawet ślad. Chciał pretekstu do ucieczki, Del takowy mu dał - żaden z nich dłużej wolał się nad swoimi decyzjami nie zastanawiać. Dla Suwerena i tak było pewnym, że jeszcze się spotkają, prawdopodobnie ponownie przez zupełny przypadek.
  - Co za brak manier - skomentował czarownik, jakby silił się na dowcip. - Nigdy nie był dobry w pożegnaniach.
  - BLISKO OSIEMDZIESIĄT PROCENT POPULACJI TALOS NIE KORZYSTA Z ZASAD SAVOIR VIVRE - wtrącił się tytan, całkowicie odchodząc od tematu. - OKOŁO PIĘĆDZIESIĘCIU ICH NIE ZNA.
  - Twoja baza danych jest przestarzała - skomentował brunet. - Chociaż nie trzeba analiz by stwierdzić, że wszystko tylko się pogorszyło.
  - Cóż, o własne maniery jeszcze dbam - stwierdził Żelazny wzruszając ramionami. - Nie wypada od tak znikać. Tak samo jak nie wypada marnować okazji do poszerzania znajomości... - po namyśle skłonił się lekko. - Jestem Delacroix. Z grzeczności i pewnej solidarności pominę mojego... dotychczasowego towarzysza.
  - David - odparł krótko brunet, po czym wskazał na metalowego przyjaciela. - A ten mądrala to AD.
  - TO JA - potwierdził AD.
  Suwerenowi wydawało się, że powinien już skądś ich kojarzyć, chociaż pewnie nigdy nie usłyszał dokładnie o ,,Davidzie i AD". Może ktoś kiedyś coś mu wspomniał, ale tylko jako nieistotną wzmiankę. Nie był zbyt biegły w informacjach krążących po tej części planety. Jego pojmowanie ,,kto/co/gdzie/jak" ograniczało się do standardowego zasłyszenia jakiejś plotki. Szczegółowe informacje zawsze zbierał wtedy, gdy musiał pracować. A skoro o człowieku, któremu towarzyszy tytan z metalu tylko zasłyszał, nigdy nie byli dla niego żadną przeszkodą. Jeśli ktoś ci nie przeszkadza, lepiej się z nim zaprzyjaźnij, pomyślał, już nie pierwszy raz w życiu.
  - Doskonale. Teraz oboje jesteśmy usprawiedliwieni i możemy wrócić do swoich spraw, jak gdyby nigdy nic - stwierdził Delacroix. - Aczkolwiek muszę jeszcze podziękować.
  - Niby za co? - David uniósł jedną brew.
  - Gdyby AD mnie nie powstrzymał, nie uświadomiłbym sobie co właściwie robię - odparł krótko mężczyzna.
  - NIE MA ZA CO - wtrącił robot.
  Żelazny nie silił się na głębsze wyjaśnienia, których brunet pewnie i tak nie potrzebował do szczęścia. Ukłonił się po raz kolejny, dodając nieco niepokojące ,,Do zobaczenia" i ruszył tam, skąd przybiegł, w górę ulicy. Niedługo potem wyczuł pod nogami delikatne wibracje metalowych kroków, oddalających się w przeciwnym kierunku.
  Skręcił do zaułka, gdzie bez dłuższego namysłu przyjął bezkształtną, cienistą formę. Cień przepełznął w stronę pionowej ściany, tam wyrzucił do przodu długie, różno palczaste łapy i zaczął się wspinać na niezbyt pochyły dach. Chwilę później siedział na jego krawędzi, obserwując jak miasto budzi się do życia. Szybko zauważył, jak wielu ludzi zaczęło plotkować, pokazując sobie kierunek w stronę porzuconego porankiem ciała... Przez spotkanie z Koszmarem i incydent z AD Suweren całkowicie zapomniał, co sprowadziło go tutaj w pierwszej kolejności. Przypomniał sobie przerażonego mężczyznę ściganego przez diabelskie charty oraz strzał z kuszy. Razem z nim przyszła mu na myśl ta biedna kobieta, która niemal nieszczęśnika uratowała. Westchnął z metalicznym zgrzytem, nie wyrażając w tym żadnych konkretnych emocji. Jak to powiedział Zmora? C'est la vie? Co poradzisz - facet miał u kogoś dług, którego nie chciał spłacić. Fakt, że ten ktoś zapłacił za jego śmierć akurat Żelaznemu był czystym przypadkiem. Równie dobrze mogli to dostać do rąk inni łowcy nagród, zwykli i toporni najemnicy, czy nawet zupełnie pozbawieni finezji bandyci. Delacroix nie czuł się więc niczemu winny. To wszystko było tak samo naturalne, jak skagi zagryzające słaby miot. David miał rację: z tą planetą mogło być już tylko gorzej.
  W namyśle typowym sobie zwyczajem musnął kciukiem palec serdeczny. Gdy coś go martwiło lub denerwowało, lubił wracać do dawnego siebie. Nie tego schizofrenika, wspomnianego już wcześniej, ale jeszcze dawniejszego: szczęśliwego Dela. Cała jego normalność, ludzka część, były zawarte w jednej, starej, prawdopodobnie już bezwartościowej obrączce...
  Nie było jej.
  Mężczyzna drgnął jak oparzony. Rzadko zdarzało mu się konkretnie przerazić, ale brak matowego metalu pod palcem był jednym z tych lęków, o których nie zdawał sobie sprawy. Nie wyobrażał sobie sytuacji, w której miałby zgubić swoją obrączkę - teraz, gdy do tego doszło, ogarnęła go panika.
  Przez kilka sekund przeszukiwał kieszenie, po czym w końcu wziął głęboki oddech. Co ty wyprawiasz? Uspokój się. Wszystko da się logicznie wyjaśnić. Zsunęła się z palca? Niemożliwe, była dopasowana. Zdjąłeś ją? Nie, nie zrobiłbym tego...
  Ktoś ją zdjął?
  Jego myśli natychmiast wróciły do Zmory.
  Całkiem prawdopodobne.

wtorek, 3 października 2017

Od Thatchera - Stalowy rozjemca

        - Gdzie ty-szzz - słuchawka cegłowatej komórki zaszumiała niebezpiecznie.
  David zaklął i stuknął nią (delikatnie mówiąc) o metalowy bark AD. Tytan nie za bardzo się tym przejął. Ani go to nie miało prawa zaboleć, ani zdziwić, chociaż był dogłębnie przekonany, że nie w taki sposób naprawia się telefony komórkowe. Siedzący na jego ramieniu Pilot mruknął coś niezrozumiałego pod nosem. Jeszcze tego brakowało, by stara komórka teraz odmawiała posłuszeństwa. Miała tyle lat co sam AD, nawet jeśli wyglądała jakby zmontowano ją na Ziemi w połowie XX wieku. Requel nie miałby pożytku z żadnego nowszego modelu - telefon wojskowy wydawał się ignorować braki zasięgu, pozwalając się dodzwonić właściwie wszędzie... no chyba, że miewał humory.
  - Tatcher?! - warknęła zniecierpliwiona słuchawka, zwiastując chwalebny powrót do stałego połączenia.
  - Jestem! Obecny! - rzucił szybko mężczyzna, jedną ręką trzymając się dla pewności krawędzi opancerzenia. Ramię AD kołysało się przy każdym kroku i chociaż David już dawno temu przywyknął do takiej jazdy, nie chciał zlecieć, jeśli noga tytana zamiast trafić na stały grunt znienacka zapadnie się w zdradliwą dziurę. - Mamy już Annville na horyzoncie - dodał szybko, zanim jego zleceniodawca powtórzył pytanie.
  - Cholera jasna, mieliście być na miejscu już wczoraj! - odpowiedział Pan Wściekły Głos (do tej pory jeszcze nie zgodził się przedstawić Thatcherowi swojego nazwiska).
  - Mieliśmy małe- PSIAKR... - zupełnie, jakby wszechświat czytał mu w myślach, tytan opadł gwałtownie, gdy bez ostrzeżenia zaczął schodzić po wzniesieniu. Telefon wypadł łowcy nagród z ręki i w ostatniej chwili złapał go w drugą dłoń, zanim zleciał na ziemię. Przy okazji musiał wychylić się do przodu, po czym niemal natychmiast wrócił do tyłu, zanim zaczął zsuwać się z ramienia AD.
  - UWAGA, OPAD TERENU - zakomunikował robot z refleksem rasowego szachisty. Gdyby nie znał go od dłuższego czasu, pewnie obwiniłby za to stare obwody i obszarpane już oprogramowanie. Mężczyzna jednak w odpowiedzi łupnął tytana pięścią w kokpit.
  - Towarzystwo cargijskich dzieciaków zdecydowanie ci nie służy, cwaniaku - rzucił, zasłaniając dłonią słuchawkę, z której już zaczynały dobiegać kolejne uskarżenia. Szybko wrócił do rozmowy, trzymając wzrok na rosnącym powoli miasteczku. - Najmocniej przepraszam, ale mieliśmy małe problemy po drodze.
  - Problemy, których nie potrafi rozwiązać gigantyczny bojowy robot? - głos po drugiej stronie linii nabrał wręcz prześmiewczego tonu.
  - No cóż, jeśli potrafi pan zastraszyć burzę piaskową, to z góry zapłacę za kilka lekcji gdy już zobaczymy się w Devlin - odpowiedział Dave z całkowitą powagą.
  - WYKRYTO SARKAZM - wtrącił się AD.
  - Cichaj - syknął Requel.
  - Co proszę?
  - Nie do pana - zreflektował się od razu. - Jak mówiłem, widzimy się w Devlin, w tym tygodniu.
  - No mam nadzieję. Nawet nie wiesz, ile mnie będzie kosztować dalsza zwłoka... ciebie zresztą też - dodał. Przekaz był jasny: facet uważał się za kogoś niesamowicie wielkiego i wpływowego. Thatcher pomimo tego, iż nie widział go jeszcze ani razu, zaczynał już tworzyć sobie w wyobraźni postać zrujnowanego Arkańczyka, kryjącego włosy oraz kształt oczu w cieniu kapelusika, budującego swoje własne imperium na pieniądzach równie zrujnowanych Talosańczyków. Requel stwierdził w myślach, że wcale się nie zdziwi, jeśli faktycznie miał rację.
  - Ależ oczywiście - odparł. Powiedz mi coś, czego nie wiem, dopowiedział poprzez powątpiewający ton głosu.
  - Jeśli będzie to konieczne, możesz znaleźć jeszcze kogoś do pomocy. Bylebyście nie próbowali mnie na spółkę okraść, panie Requel - zagroził po raz ostatni. - Do zobaczenia.
  Komórka z szumem umilkła.
  - Buc - rzucił David.
  - WYJĄTKOWO NIEMIŁY CZŁOWIEK - zgodził się AD. Może i nie słyszał całej rozmowy, ale skoro Thatcher uważał, że ktoś jest skończonym bucem, musiał mieć rację.
  - Bezdyskusyjnie, wielkoludzie - Dave z lekkim uśmiechem pokiwał głową. Ramię tytana zaczęło bujać się odrobinę mocniej, gdy mógł już przyspieszyć kroku, nie grożąc przy tym zgubieniem komórki. - Otwieraj kokpit.
  Panele z przodu otworzyły się niemal od razu, podczas gdy tytan nie zwolnił ani na sekundę. David z wprawą zsunął się z ramienia robota i oparł stopy na utworzonej przez panel ,,półce". Tam wrzucił telefon do innych przydatniejszych rupieci za fotelem pilota, po czym wspiął się z powrotem na górę - zmuszanie AD do chodzenia na ślepo przed siebie nie należało do najlepszych pomysłów, o czym już zdarzyło mu się przekonać. Popatrzył przed siebie na powoli rosnące Annville. Co nowsze blaszane dachy wydawały się błyszczeć w przedpołudniowym słońcu. Nie mając już co robić, Pilot zaczął majtać nogami, zwisającymi teraz obok pojedynczego ,,oka" AD.
  - ODWIEDZIMY DOKTOR MADDISON?
  Requel aż drgnął w miejscu od wibrującego, mechanicznego głosu, przerywającego dosyć długą już chwilę przerwy. Temat pytania chyba też się do tego nerwowego zaskoczenia przyczynił.
  - To propozycja, czy wniosek? - zapytał stalowego giganta.
  - PO DOKONANIU ANALIZ TWOICH WCZEŚNIEJSZYCH...
  - Słyszałem twoje raporty o moim zdrowiu psychicznym już wcześniej. Przed ostatnią wizytą w Annville. I jeszcze poprzednią. Za każdym razem, gdy byliśmy w pobliżu, sklerotyku - zauważył mężczyzna z przekąsem.
  - PONAWIAM PYTANIE.
  David westchnął, przejeżdżając sobie dłonią po twarzy. AD znał go jak nikt inny. Doskonale wiedział, że przebywając w Annville koniec końców Dave znajdzie wymówkę, by wpaść pogadać z Evą Maddison, która na całe szczęście chyba nie uważała go za nachalnego (a przynajmniej nigdy nie wyglądała, jakby widząc Thatchera przeszło jej przez myśl ,,Znowu on?"). Robot musiał więc też znać odpowiedź, ale, jak zawsze, najwyraźniej po prostu musiał zadać to kompromitujące pytanie. To tym bardziej utrzymywało Pilota w przekonaniu, iż uboga w zasadzie sztuczna inteligencja giganta nadal się rozwija pod wpływem badania ludzkich zachowań. I nadal nie miał pojęcia, czy powinien się z tego powodu cieszyć, czy też martwić.
  - Tak, pewnie wpadniemy się przywitać - odpowiedział w końcu zrezygnowanym tonem, jakby przyznawał się do porażki. - Ale mamy robotę i raczej nie powinniśmy przesiedzieć w Annville dłużej niż kilka godzin.
  - JESTEM ROBOTEM. WYCZUCIE CZASU MAM W OPROGRAMOWANIU - zapewnił go tytan.
  - Oby więc cała reszta poszła po naszej myśli... - mruknął do siebie Requel. Zdążył się już przyzwyczaić do faktu, że w większości przypadków tak nie było.

        Jak się okazało, Pan Wściekły Głos nie miał żadnych podstaw, by być wściekłym za spóźnienie Davida: gdy przybyli na umówione miejsce, karawana jeszcze nie była gotowa do wyjazdu. Pilot mimowolnie gwizdnął widząc sznur zaparkowanych wzdłuż ulicy ciężarówek, wciąż pakowanych. Naliczył ich jakieś osiem, ale nigdzie nie dostrzegł żadnej typowej dla większych dostaw dodatkowej ochrony w postaci samochodów ubezpieczających tyły i front. Czyżby liczono tylko na możliwości AD? Wszystko wskazywało na tak, bo słysząc metalowe kroki dwójka ludzi - kobieta i mężczyzna - najwyraźniej nadzorujących cały przejazd, niemalże westchnęła z ulgą. Przechodnie i tragarze oglądnęli się za nimi gdy przechodzili obok, ale prawdopodobnie niewielu z nich widziało ich tutaj po raz pierwszy. Annville, podobnie jak Armadillo i Rattle Cliffs, gościło tytana i jego pilota znacznie częściej niż Cargo lub Devlin, gdzie bywali dosłownie przejazdem, budząc niezdrową ciekawość.
  - Mówiłam, że będzie! - wypaliła ciemnoskóra nadzorczyni i wyciągnęła do towarzysza rękę w jednoznacznym geście. Brodaty mężczyzna przewrócił oczami i wyciągnął z kieszeni banknot, który kobieta z dumą wsunęła pod plastikowy klips podstawki na papiery w rękach.
  Tytan przyklęknął na jedno kolano i Thatcher zeskoczył na ziemię, trzymając pod pachą swój hełm. Z uśmiechem przyjął wyciągniętą dłoń, najpierw przegranego, a później zwyciężczyni zakładu.
  - Robert - przedstawił się mężczyzna. - Miło pana w końcu poznać, Pilocie.
  - Oora - kobieta dygnęła lekko i wróciła do przeglądania listy.
  - Nie mieliście ruszyć rano? - zapytał Dave. - Bałem się, że czekacie tylko z mojego powodu...
  - Gdzie tam - Robert machnął ręką. - Nie ma wyjazdu bez problemów i opóźnień. Oora by nawet nie wsiadła za kółko, gdyby wszystko szło zgodnie z planem.
  Murzynka dźgnęła go łokciem w bok.
  - Lepiej dmuchać na zimne - odpowiedziała. - I nie ignorować starych przesądów, zwłaszcza trafnych. Pamiętasz, co było ostatnim razem?
  - Oj, nigdy nie zapomnę - czoło mężczyzny pociemniało, po czym zwrócił się do Dave'a: - Zatrudniliśmy rangera do ochrony. Sądziliśmy, że to dobry interes, bo chciał o wiele mniej niż ostatni łowca nagród, z którym musieliśmy się targować. Cóż, cena warta usługi: zwiał, gdy padły pierwsze strzały. Wybroniliśmy się sami... i faktycznie przed wyjazdem nic nie wskazywało na to, by coś miało pójść nie tak.
  - A widzisz! - Oora przeglądała kolejne tabelki zapisane schludnym, pochyłym pismem. - Cholera, Rob, wciąż brakuje tego żelastwa od Churcha.
  - Żelastwa? - David uniósł jedną brew.
  - Klient zażyczył sobie złomu... nie patrz tak na mnie, poważnie mówię. Obeszliśmy więc wczoraj całe Annville z zapytaniem, czy ktoś nie ma zbędnego żelastwa. Jeśli mają, to je sprzedamy na złomowisku w Devlin i oddamy im 75% z jego wartości, gdy wrócimy. Taka sąsiedzka solidarność. Ale Church wciąż się nie pojawił...
  - Może nie ma jak tego donieść? Synowie pewnie pojechali do miasta - stwierdził Rob. - Lepiej, żeby się nie przemęczał ze swoimi plecami...
  - Mogę pomóc - zaproponował Requel i wskazał kciukiem za siebie na AD, już obleganego przez grupkę dzieciaków. - Na razie i tak sterczymy jak kołki.
  Oora wzruszyła ramionami.
  - Church mieszka dwie ulice stąd, w starym bliźniaku pomalowanym na pomarańczowo - wyjaśniła.
  Łowca nagród zasalutował i ruszył we wskazanym kierunku, machając ręką do AD. Tytan delikatnie odsunął od siebie dzieciarnię, usprawiedliwiając się, że wzywają go obowiązki, po czym ruszył za Pilotem. Zapracowani tragarze umykali mu spod nóg, niektórzy klnąc przy tym siarczyście.
  Niedługo potem dotarli do pomarańczowego bliźniaka, otoczonego zarosłym udeptaną żółtą trawą ogródkiem. Leżące pod płotem zabawki, sklecona z kijków bramka i porzucony czerwony trójkołowy rowerek stanowczo wskazywały na to, że Church nie miał żadnych obiekcji, by dzieciaki oblegały jego podwórko. Pewnie własne już wychował, przeszło Davidowi przez myśl. Annville naprawdę nie przypominało żadnej innej miejscowości. Było jedynym miejscem na Talos, gdzie przyjezdny mógł się czuć względnie normalnie.
  - Zostań tu - polecił krótko AD. - I bez wygłupów.
  - WYGŁUPY TO RZECZ TYPOWO LUDZKA - zauważył tytan, gdy Requel pukał do drzwi.
  Staruszek, choć - zwyczajowo dla mieszkańców miasteczka - raczej nieufny wobec obcego, nie kazał mu się od razu wynosić w diabły, co skreśliło tą trudną część zadania. Potem zaprosił Davida do środka, marudząc na dwójkę synów, których poprosił wczoraj o zaniesienie złomu do karawany (,,Dwa worki, czy to naprawdę tak wiele do noszenia?"). Pilot ostatni raz rzucił AD porozumiewawcze spojrzenie i uspokojony uniesionym w górę metalowym kciukiem poszedł za Churchem. Pomimo swoich słów był całkowicie pewny, że tytan nie zrobi niczego głupiego. Robot wiedział, czym kończyło się samotne wałęsanie po ulicy i wtrącanie do spraw mieszkańców, dlatego zapewne nie zamierzał się kłócić z jasnym poleceniem.
  I tak jak mężczyzna się tego spodziewał, AD nigdzie się nie ruszył. To ktoś inny na niego wpadł.
  Gdy David wytargał na podwórko dwa worki żelastwa, usłyszał za plecami masę gróźb i żądań upuszczenia na ziemię. To drugie go zaalarmowało i rozejrzał się wokół w poszukiwaniu swojego tytana. Nie uciekł ani na metr... ale w rękach trzymał za kołnierze dwójkę obcych, zakapturzonych mężczyzn. Cała sytuacja wyglądałaby przezabawnie, gdyby to nie Dave był zgoła odpowiedzialny za swojego robota.
  - AD! - zawołał. Nieznajomi przestali się szarpać i spojrzeli w jego kierunku. - Co ty wyprawiasz?!
  - NIC NIE ZROBIŁEM - zaprzeczył. - CI PANOWIE ZAKŁÓCALI PORZĄDEK.
  - Prawdziwe zakłócanie porządku dopiero się zacznie, jeśli nie postawisz mnie zaraz na ziemię - zagroził jeden z nich. Jego głos miał dziwnie metaliczny wydźwięk, w połowie zdania dało się nawet słyszeć jakby zgrzyt mechanizmu.
  - No dalej, Del, teraz popisz się jakąś sztuczką - rzucił kąśliwie drugi. Ten na szczęście brzmiał normalniej.
  - AD - rozkazał surowo Thatcher, jakby mówił do nieposłusznego szczeniaka. - Postaw. Ich.
  Tytan wahał się jeszcze przez chwilę, po czym bez wcześniejszego ostrzeżenia po prostu puścił obu naraz. Żaden z nieznajomych nie miał większego problemu z wylądowaniem na ugiętych nogach, mimo tego Dave walnął się dłonią w czoło.
  - Tym razem nie powiedziałem ,,puść" - westchnął zrezygnowany.
  - ALE TO MIAŁEŚ NA MYŚLI.
  - Nie cwaniakuj mi teraz - zagroził robotowi palcem, całkowicie ignorując dwójkę obcych, przyglądających się mu z niemałym zdziwieniem. Faceta kłócącego się z kilkutonowym stalowym kolosem chyba jeszcze nie widzieli.

Zmora? Del? Nie wiem, jak chcecie to dalej pociągnąć > < Przynajmniej na razie nie musicie się przejmować kilkumiesięcznym ,,awkward silence"