sobota, 21 października 2017

Od Delacroix (CD Oszusta i Davida) - Pretekst

        Del doskonale pamiętał Zmorę jako człowieka wydającego się dla sportu wpadać w kłopoty. Tak było jeszcze za czasów ośrodka i nie wątpił, iż ten stan się nie zmienił. Świat mógł się zmienić. Sam Delacroix również zmienił się nie do poznania. Ale w to, że Oszust się zmienił od czasu ich ostatniego (niezbyt przyjemnego) rozstania jakoś nie umiał uwierzyć. Fakt, że to właśnie w jego towarzystwie wpadł w łapy gigantycznego robota, tylko go w tym przekonaniu upewniał. Wszystko, co dziwne i niebezpieczne, wydawało się krążyć wokół Plagi niczym po orbicie. Chcąc nie chcąc, Suweren do owych dziwności musiał zaliczyć także siebie. W końcu to nie on zdecydował, że spotka swojego nemezis akurat w Annville. Jedynym wyjaśnieniem pozostawała więc owa niepodważalna teoria.
  Kanciasty robot, do tej pory trzymający ich jak człowiek rozdzielający gryzące się szczeniaki, łaskawie puścił kołnierze złodzieja i czarownika, którzy bez większych trudności wylądowali na ziemi. Del nie spuszczał wzroku z Oszusta, pewien, że mężczyzna wykorzysta każdą okazję do ucieczki. Sam Żelazny nie podzielał jego planów - w zupełnym przeciwieństwie do niego, miał pewność, iż mają sobie jeszcze dużo do powiedzenia.
  Nie mógł jednak poświadczyć za swoją cierpliwość: zwykle uchodząca za wykutą z kamienia, dzisiaj bez ostrzeżenia zaczęła się kruszyć. Zauważył to jednak dopiero w tej chwili, gdy jego bezmyślną pogoń przerwała osoba trzecia. Przesadził. Zdecydowanie przesadził. To nie było w jego stylu. Chociaż już nikt nie unosił go nad ziemią za kark, nadal widział siebie jak wspomniane wcześniej szczenię. Bezmyślny, impulsywny, uparty w najgłupszym tego słowa znaczeniu - czy to były cechy słynnego Suwerena?
  Nie. Nie jego, odpowiedział sam sobie. To były cechy schizofrenika zdradzonego przez swojego jedynego towarzysza, zostawionego po drugiej stronie muru ośrodka. Powrót Zmory obudził w nim słabego, chorego Delacroix, któremu osobiście wypisał akt zgonu lata temu. I tak trzymał w chłodni człowieka przedwcześnie uznanego za martwego. Teraz wrócił. Trzeba go było od razu zakopać. Albo spalić. Albo jedno i drugie.
   Miejsce widma z przeszłości jest za plecami, a nie przed twarzą. Po to zamyka się rozdziały życia, by już do nich nie wracać. Czemu więc nie chciał się odwrócić tak jak Plaga?
  - ... ZAKŁÓCALI PORZĄDEK - tłumaczył się po raz kolejny tytan, gdy między dwoma chorymi na umyśle mężczyznami trwała niema dyskusja.
  Maska Dela zachrobotała, jakby reagowała na wzmożoną aktywność umysłu, po czym szczęknęła w tym samym momencie, gdy Del odnalazł odpowiedź: jakkolwiek by nie byli podobni, nie był lustrzanym odbiciem Plagi. Nie chciał zapomnieć. I lubił wypominać ludziom błędy. Oszust popełnił przynajmniej jeden wagi najwyższej.
  Mierzyli się wzrokiem, doskonale wiedząc co ten drugi ma na myśli.
  To nie koniec, mówił Suweren.
  Założymy się?, odpowiadał Plaga.
  - Nie mieszamy się w nie nasze sprawy, tak? AD? - ton właściciela robota, bruneta w sprzęcie wojskowym, wskazywał na koniec dyskusji.
  Metalowy gigant przestąpił tylko z nogi na nogę i bez pytania wziął do rąk worki z żelastwem, wytaszczone z budynku kilka minut temu przez mężczyznę. Facet westchnął, jakby miał do czynienia z dzieckiem i spojrzał na ,,uratowanych" nieznajomych. Wyglądał na zdziwionego faktem, że jeszcze się nie ulotnili. Suweren zazgrzytał maską.
  - Naprawdę aż tak wyglądamy na ciemnych typów unikających ludzkiego towarzystwa? - zapytał, przerywając chwilę niezręcznej ciszy. Głupszego pytania chyba nie mógł zadać. Nie spodziewał się więc żadnej odpowiedzi. Ktoś po prostu musiał się odezwać, a skoro Zmora nie był skory do złośliwych uwag na temat robotów (i proporcjonalności rozmiaru do intelektu), sam zdecydował się zacząć rozmowę. Jakąkolwiek.
  - Ja... skąd... - wydukał brunet zbity z tropu. Del najwyraźniej czytał mu w myślach. - No może trochę... dobra, nieważne! - pokręcił głową, jakby odpędzał się od czegoś i przeszedł do sedna: - Nie mam zielonego pojęcia coście za jedni, ani co tu robicie, ale wiem, że nie chcę mieć z tym niczego wspólnego.
  - Słusznie - mruknął Żelazny, tonem jedynie utwierdzającym jego rozmówcę w słuszności swoich poczynań.
  - TWÓJ PRZYJACIEL - rozbrzmiał z niczego głęboki głos giganta.
  Delacroix nie pytał o doprecyzowanie. Wystarczyło, że omiótł znudzonym wzrokiem pustą przestrzeń. Spodziewał się tego. Każdy znający Plagę chociaż trochę również by się tego spodziewał. Po złodzieju nie pozostał nawet ślad. Chciał pretekstu do ucieczki, Del takowy mu dał - żaden z nich dłużej wolał się nad swoimi decyzjami nie zastanawiać. Dla Suwerena i tak było pewnym, że jeszcze się spotkają, prawdopodobnie ponownie przez zupełny przypadek.
  - Co za brak manier - skomentował czarownik, jakby silił się na dowcip. - Nigdy nie był dobry w pożegnaniach.
  - BLISKO OSIEMDZIESIĄT PROCENT POPULACJI TALOS NIE KORZYSTA Z ZASAD SAVOIR VIVRE - wtrącił się tytan, całkowicie odchodząc od tematu. - OKOŁO PIĘĆDZIESIĘCIU ICH NIE ZNA.
  - Twoja baza danych jest przestarzała - skomentował brunet. - Chociaż nie trzeba analiz by stwierdzić, że wszystko tylko się pogorszyło.
  - Cóż, o własne maniery jeszcze dbam - stwierdził Żelazny wzruszając ramionami. - Nie wypada od tak znikać. Tak samo jak nie wypada marnować okazji do poszerzania znajomości... - po namyśle skłonił się lekko. - Jestem Delacroix. Z grzeczności i pewnej solidarności pominę mojego... dotychczasowego towarzysza.
  - David - odparł krótko brunet, po czym wskazał na metalowego przyjaciela. - A ten mądrala to AD.
  - TO JA - potwierdził AD.
  Suwerenowi wydawało się, że powinien już skądś ich kojarzyć, chociaż pewnie nigdy nie usłyszał dokładnie o ,,Davidzie i AD". Może ktoś kiedyś coś mu wspomniał, ale tylko jako nieistotną wzmiankę. Nie był zbyt biegły w informacjach krążących po tej części planety. Jego pojmowanie ,,kto/co/gdzie/jak" ograniczało się do standardowego zasłyszenia jakiejś plotki. Szczegółowe informacje zawsze zbierał wtedy, gdy musiał pracować. A skoro o człowieku, któremu towarzyszy tytan z metalu tylko zasłyszał, nigdy nie byli dla niego żadną przeszkodą. Jeśli ktoś ci nie przeszkadza, lepiej się z nim zaprzyjaźnij, pomyślał, już nie pierwszy raz w życiu.
  - Doskonale. Teraz oboje jesteśmy usprawiedliwieni i możemy wrócić do swoich spraw, jak gdyby nigdy nic - stwierdził Delacroix. - Aczkolwiek muszę jeszcze podziękować.
  - Niby za co? - David uniósł jedną brew.
  - Gdyby AD mnie nie powstrzymał, nie uświadomiłbym sobie co właściwie robię - odparł krótko mężczyzna.
  - NIE MA ZA CO - wtrącił robot.
  Żelazny nie silił się na głębsze wyjaśnienia, których brunet pewnie i tak nie potrzebował do szczęścia. Ukłonił się po raz kolejny, dodając nieco niepokojące ,,Do zobaczenia" i ruszył tam, skąd przybiegł, w górę ulicy. Niedługo potem wyczuł pod nogami delikatne wibracje metalowych kroków, oddalających się w przeciwnym kierunku.
  Skręcił do zaułka, gdzie bez dłuższego namysłu przyjął bezkształtną, cienistą formę. Cień przepełznął w stronę pionowej ściany, tam wyrzucił do przodu długie, różno palczaste łapy i zaczął się wspinać na niezbyt pochyły dach. Chwilę później siedział na jego krawędzi, obserwując jak miasto budzi się do życia. Szybko zauważył, jak wielu ludzi zaczęło plotkować, pokazując sobie kierunek w stronę porzuconego porankiem ciała... Przez spotkanie z Koszmarem i incydent z AD Suweren całkowicie zapomniał, co sprowadziło go tutaj w pierwszej kolejności. Przypomniał sobie przerażonego mężczyznę ściganego przez diabelskie charty oraz strzał z kuszy. Razem z nim przyszła mu na myśl ta biedna kobieta, która niemal nieszczęśnika uratowała. Westchnął z metalicznym zgrzytem, nie wyrażając w tym żadnych konkretnych emocji. Jak to powiedział Zmora? C'est la vie? Co poradzisz - facet miał u kogoś dług, którego nie chciał spłacić. Fakt, że ten ktoś zapłacił za jego śmierć akurat Żelaznemu był czystym przypadkiem. Równie dobrze mogli to dostać do rąk inni łowcy nagród, zwykli i toporni najemnicy, czy nawet zupełnie pozbawieni finezji bandyci. Delacroix nie czuł się więc niczemu winny. To wszystko było tak samo naturalne, jak skagi zagryzające słaby miot. David miał rację: z tą planetą mogło być już tylko gorzej.
  W namyśle typowym sobie zwyczajem musnął kciukiem palec serdeczny. Gdy coś go martwiło lub denerwowało, lubił wracać do dawnego siebie. Nie tego schizofrenika, wspomnianego już wcześniej, ale jeszcze dawniejszego: szczęśliwego Dela. Cała jego normalność, ludzka część, były zawarte w jednej, starej, prawdopodobnie już bezwartościowej obrączce...
  Nie było jej.
  Mężczyzna drgnął jak oparzony. Rzadko zdarzało mu się konkretnie przerazić, ale brak matowego metalu pod palcem był jednym z tych lęków, o których nie zdawał sobie sprawy. Nie wyobrażał sobie sytuacji, w której miałby zgubić swoją obrączkę - teraz, gdy do tego doszło, ogarnęła go panika.
  Przez kilka sekund przeszukiwał kieszenie, po czym w końcu wziął głęboki oddech. Co ty wyprawiasz? Uspokój się. Wszystko da się logicznie wyjaśnić. Zsunęła się z palca? Niemożliwe, była dopasowana. Zdjąłeś ją? Nie, nie zrobiłbym tego...
  Ktoś ją zdjął?
  Jego myśli natychmiast wróciły do Zmory.
  Całkiem prawdopodobne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz