Pierwszym bodźcem jaki Echidna odebrała po przebudzeniu był brak
sporego, uroczego obiektu obok niej. Natychmiastowo otworzyła oczy i
podniosła się do pozycji siedzącej, co z pewnością nie spodobało się
umęczonym zakwasami mięśniom. Zdezorientowana, zaczęła się energicznie
rozglądać. Potrzebowała dobrej minuty by zrozumieć, że spadła z łóżka, a
ukochany obiekt nadal śpi na twardym materacu. Kobieta przyłożyła sobie
dłonie do policzków, z rozczuleniem przyglądając się potworkowi.
Taak... To zdecydowanie było najsłodsze stworzenie tej planety, układu,
galaktyki i w ogóle wszechświata. Nie mogła oderwać oczu od
poruszających się przez sen łapek. Napisałabym co siedziało jej teraz w
głowie, ale lepiej zostawię to dla siebie, przez wzgląd na waszą dietę.
Cukier tuczy.
Kiedy w końcu udało jej się oderwać wzrok od swojego skarbeczka, jej
spojrzenie padło na świat za oknem. Słońce już wzeszło, ale daleko było
jeszcze do południa.
Kiedyś miała dwa okna, ale jakiś rok temu straciła jedno gdy sąsiad
wytrzasnął skądś alkohol. Edna wolała nie wiedzieć skąd wziął ten płyn i
nigdy nie mieć z nim do czynienia. Efekty spożycia szkodziły otoczeniu.
Kobieta podeszła do niezbyt schludnego kąta niewielkiego pomieszczenia i
zajrzała do drewnianej skrzynki wypełnionej puszkami. Grzebała w niej
uparcie do puki nie wyciągnęła trzech konserw. Dwie pierwsze nosiły
dumną nazwę ,,gulasz wieprzowy", a trzecią zdobił nie mniej chlubny
napis ,,filet ze śledzia w sosie pomidorowym". Sweet Shot zerwał się na
równe łapki słysząc odgłos otwieranych puszek. Po chwili, w
zastraszającym tempie, pochłaniał półtorej porcji gulaszu. Kiedy Echidna
dokończyła swoją część posiłku, rzuciła puszki w przeciwny kąt
pomieszczenia, gdzie uzbierał się już niemały ich stos.
Uporawszy się z pakowaniem, Edna stanęła przy drzwiach i ostatni raz
(przynajmniej na razie) przyjrzała się swojemu mieszkanku.
Było to w zasadzie niezbyt duże, z grubsza kwadratowe, pomieszczenie.
Ściany i sufit wyłożone były blachą wszelkiej maści i w różnym stadium
korozji, a podłoga była po prostu ubitą ziemią, przykrytą to deskami, to
dywanem. Każdy kąt spełniał inną rolę; kuchni, sypialni, biura,
toalety. Jedno okno było tymczasowo zakratowane, a otwór po drugim
zabity dechami. I choć brakowało tu ogrzewania, bieżącej wody i wielu
innych wygód, było to jedyne miejsce do którego Edna naprawdę chciała
wracać.
Wychodząc zabezpieczyła drzwi co najmniej sześcioma łańcuchami i
kłódkami. Potem podeszła do stojącego kawałek od wejścia motocykla.
Maszyna przypominała Chopper'a z oparciem, po zdecydowanie zbyt wielu
przejściach. Nie trzeba było znać się na motoryzacji by dojść do
wniosku, że ktoś musiał się sporo napracować, by ocalić to maleństwo. Z
poufnych źródeł wiadomo, że motocykl był niegdyś czerwony, ale teraz
pokryty był tym, co udało się znaleźć. Tak więc to tu, to tam był
czerwony, to tu, to tam niebieski, a gdzieś tam z tyłu
czarno-zielono-różowy.
Echidna obładowała maszynę bagażami, narzuciła na głowę kask i wsadziła
Sweet Shot'a w coś na kształt nosidełka przymocowanego do bioder. Z
małej chałupy, umieszczonej powyżej domu kobiety wyszedł mężczyzna w
średnim wieku. Podniósł rękę w geście pozdrowienia i upił łyk z
trzymanej w ręce puszki. Edna odpowiedziała sąsiadowi tym samym, po czym
z uśmiechem spojrzała na lekko wiercącego się potworka. Pogłaskała go
czule po główce.
- Chcesz zobaczyć duzie-duzie miaścio?- zagadnęła.
Entuzjastyczny ryk oznaczał chyba tak.
- Cargo pewnie też chce cię zobaczyć- stwierdziła i odpaliła silnik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz