wtorek, 1 marca 2016

Od Zdrajcy (CD Saruccia)

        - Gdy założysz, że kogoś nie lubisz nie czeka cię rozczarowanie – mruknęłam, siadając na łóżku i rozwiązując sznurówki z glanów, jednocześnie kątem oka obserwując przymusowego towarzysza.
  - Gdy założysz, że kogoś lubisz możesz go przekonać, że tak jest – mężczyzna przeszedł przez pomieszczenie, najwyraźniej szukając najbardziej miękkiego skrawka podłogi. Położyłam buty nieco z boku, po czym zwinęłam kołdrę i cisnęłam w brązowowłosego (żebyś nie narzekał ^>.<^). Ten obrócił się błyskawicznie, by schwycić materiały. Uśmiechnął się przyjaźnie i podziękował, po czym z plecaka wyciągnął karimatę, rozłożył ją i na nią rzucił zrolowane przykrycie.
  Tymczasem, korzystając z tego, że jest zajęty sobą, ściągnęłam kilka wierzchnich warstw i wpakowałam do własnego plecaka. Nie czułam się zbyt świeżo, jednak nie mogłabym się kąpać mając świadomość, że ten mężczyzna jest tuż obok. Potrząsnęłam lekko głową i wsunęłam się pod kołdrę. Dobrze jest raz na jakiś czas przespać się w prawdziwym łóżku. Już miałam zamykać oczy, by przejść w stan spoczynku, gdy coś zastukało w wątpliwej czystości okno. Otworzyłam jedno oko i spojrzałam w tamtym kierunku. To tylko ten przerośnięty kurczak. Pewnie chce jeść.
  Zwlokłam się jeszcze na chwilę z posłania i chwytając po drodze jakiś skrawek padliny, który jakimś cudem ostał się w moim plecaku, podeszłam do okna. Otworzyłam je, a ptak natychmiast usiadł na parapecie wewnątrz pomieszczenia. Wysunęłam w jego kierunku mięso, jednak zamiast je chwycić, uszczypnął mnie boleśnie w palec i zakrakał. Dopiero teraz zauważyłam, że ten mały potwór nie wygląda tak, jak powinien. Skóra na jego grzbiecie w wielu miejscach sterczała dziwacznie, a pod nią piasek zdawał się oblepiać żywe mięso. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak zawsze; ta sama rozkładająca się padlina, a jednak… Machinalnie schowałam mięso do kieszeni i skierowałam się do łazienki. Na moje szczęście była tam sporych rozmiarów miska. Szybko napuściłam do niej kilka centymetrów wody i wróciłam do pokoju. Kątem oka zauważyłam, że mężczyzna przygląda mi się.
  - Coś się stało? – spytał uprzejmie.
  - Być może – mruknęłam, puszczając miskę na ziemię i z plecaka wyjmując kilka prawie czystych szmat. – Nie masz może bandaży…?
  Brązowowłosy poderwał się z miejsca i ochoczo wyjął ze swojego dobytku rolkę białej tkaniny. Podszedł do mnie i wyciągnął ją w moim kierunku. Jednak nim zdążyłam ją chwycić cofnął rękę.
  - Jestem Say, mogę w zamian usłyszeć twoje imię? – Uśmiechał się przyjaźnie, cały czas trzymając bandaż.
  Obrzuciłam go krzywym uśmiechem.
  - Zdrajca – przedstawiłam się, wyciągając rękę po materiał. – Mogę? Dziękuję.
  Zabrałam kruka z parapetu i delikatnie posadziłam na skraju miski. Oddarłam kawałek bandaża i zaczęłam obmywać rany ptaka, który stał żałośnie, jakby skulony w sobie.
  - Coś ty robił, mały idioto – mruknęłam do niego, gdy spod warstwy piasku wyłoniły się zasuszone, niezwykle głębokie rany. – Kot cię dorwał?
  - Ten ślad wybitnie nie wygląda na kota – zauważył Say, wskazując półkolistą wyrwę na krawędzi skrzydła.
  Zwęziłam oczy w cienkie szparki.
  - Ktoś do niego strzelał – mruknęłam ni to do siebie, ni to do mężczyzny.

 Say?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz