niedziela, 12 czerwca 2016

Od Erosa - Zachciało się pobawić w bohatera...

        Przerażony biały płatokolec wyleciał z krzaków rozpaczliwie machając skrzydłami. Za co on sobie na to zasłużył? Co za złośliwe bóstwo zsyła na niego jakichś wariatów?! Dlaczego akurat on, a nie któryś z setek innych? Przecież ludzie mają płatokolce nawet w miastach! Po jaką cholerę jeżdżą aż do dżungli i psują dzień tym dzikim?!
  Na długo Erosa nie zgubił. Czarny cyborg wypadł z zarośli potykając się o jakiś korzeń i przeklinając głośno. Rozejrzał się czerwonym wizjerem wokół i dostrzegł odlatującego albinosa. Zerwał się na nogi, rozpędził i skoczył do góry w ostatniej chwili chwytając zwierzaka za ogon.
  - Nie tak szybko, pequeño*! - zawołał zadowolony ściągając płatokolca w dół.
  Czerwonooki miał inne zdanie na ten temat. Dalej uparcie leciał, jak nie w górę to przed siebie. Elliot ze zdziwieniem odkrył, że stopy zaczynają mu się ślizgać na podmokłym gruncie. Albinos go holował. Cyborg spojrzał przed siebie i przeraził się lekko. Dżungla tutaj kończyła się sporą skarpą. Jeśli nie puści płatokolca tutaj, będzie musiał to zrobić na krawędzi. A jak nie - fizyka zajmie się resztą. Nie żeby upadek od tak miał go zabić. Niejedno próbowało i się poddało. Co jednak nie znaczyło, że żadna z tych prób nie była nieprzyjemna. Na dodatek jeśli teraz zgubi tego białego kurdupla to znajdzie go ponownie chyba dopiero za tydzień. Na to również nie mógł sobie pozwolić.
  Zaparł się piętami, jednak śliska trawa jakby zmówiła się przeciwko niemu. Płatokolec pewny zwycięstwa wcale nie zamierzał przestać. W końcu zdesperowany Juarez najnormalniej usiadł na tyłku i odchylając się do tyłu próbował ściągnąć albinosa na ziemię. Wściekły zwierzak zaskrzeczał i smagnął mu kolcem na ogonie po wizjerze, zostawiając na nim rysę. Gdyby El nie był cyborgiem, pewnie już dawno straciłby w tym starciu oczy.
  - Dogadajmy się! - powiedział do płatokolca. - Chcesz ciasteczko? A może telewizor do klatki?
  Albinosa chyba nic z tych rzeczy nie interesowało. Dalej parł uparcie do przodu.
  - Uparciuch z ciebie, co? To zrobimy tak jak chcesz.
  I nagle wstał i, dalej trzymając skrzydlatego szczura za ogon, zeskoczył z krawędzi.
  Las w dole zbliżał się niebezpiecznie szybko. Zaskoczony płatokolec zaczął machać skrzydłami jeszcze energiczniej, ale nie był w stanie unieść ciężaru cyborga. A Elliotowi zmęczonemu pobytem w dżungli było już wszystko jedno. Obaj byli w stanie przeżyć ten upadek, a jeśli albinos przy okazji walnie w coś głową to tym lepiej - może przy okazji straci przytomność i nie będzie się tak rzucał.
  Upadek nie był aż tak zły jaki się wydawał z góry. Walczący z przyciąganiem biały płatokolec całkiem nieźle ich spowolnił. El miał szczęście nie trafić w żaden grubszy konar. Oberwał tylko sporą ilością biczowatych gałęzi, ale na jego syntetycznej skórze nawet nie zostawiły śladu. Obróciło go kilka razy, nagle stracił czucie w dłoni, aż w końcu łupnął plecami w błotnistą ziemię. Obraz przed oczami mu się zamazał, na czerwonej szybce z refleksem szachisty zamigało ostrzeżenie o gwałtownych wstrząsach. Łuk i kołczan boleśnie wbiły mu się w plecy i Eros ze stęknięciem usiadł chwytając się za głowę. Podniósł do góry lewą dłoń. Musiał nią jednak w coś walnąć, bo odgięła się nienaturalnie do tyłu, przylegając do przedramienia. Chwycił ją prawą i z chrzęstem ustawił z powrotem na swoje miejsce. Odzyskał czucie. Dla pewności poruszał placami, po czym rozejrzał się wokół w poszukiwaniu albinosa.
  Zniósł to zgoła gorzej - zwierzak łaził w kółko otumaniony, rozglądając się nieprzytomnym wzrokiem i pół skrzecząc cicho. Juarez wstał, chwycił go za kark i westchnieniem przerzucił przez ramię.
  - Trzeba było mnie nie podpuszczać - rzucił do półprzytomnego płatokolca kierując swoje kroki z powrotem na skraje lasu.

        Szybko pozbył się zbędnego balastu. W Devlin czekał jego zleceniodawca z obiecaną nagrodą. Gdy cyborg liczył pieniądze zapytał jedynie czemu ten albinos się tak dziwnie zachowuje, ale Eros jedynie wzruszył ramionami mówiąc, że to nie on tu jest biologiem i pożegnał się zanim mężczyzna zdążył zażądać zwrotu pieniędzy.
  Wmieszał się w tłum krzątający się po najniższym, podziemnym piętrze miasta w fabryce. Nad głowami przechodniów znajdował się obwieszony lampami rtęciowymi betonowy sufit. Oświetlenie obecnie przygaszono, jakby chciano poinformować mieszkańców, że na powierzchni obecnie trwa noc. O ile Elliot dobrze znał rezydentów podziemia, o tyle wiedział, że tak naprawdę wszyscy tutaj mieli powierzchnię w głębokim poważaniu. W tej dzielnicy spójny czas wydawał się nie istnieć. Każdy kierował się własnym odliczaniem godzin. Dla otwierającego właśnie stragan kupca był ranek, podczas gdy jakiś staruszek opierniczał bawiące się dzieci przez okno, bo nie dają mu spać. Tym sposobem podziemne Devlin szczyciło się ponad pięćdziesięcioma strefami czasowymi będąc wciąż na tej samej długości i szerokości geograficznej co zawsze. Prawdziwa magia!
  El założył na głowę słuchawki i przez chwilę przewijał listę na odtwarzaczu. W końcu zatrzymał się na ,,Ain't No Mountain High Enough", po czym ruszył dalej nucąc cicho:
  - Listen baby...Ain't no mountain high, ain't no valley low, ain't no river wide enough baby...
  Wszystko wokół wydawało się być w jak najlepszym porządku. Stragany, ludzie, jakiś skuter z tajemniczo warczącą skrzynką, więcej ludzi...żyć nie umierać. Kolejny typowy dzień w podziemiu. Marvin Gaye i Tammi Terrel zaczęli już śpiewać drugi refren. Wszystko byłoby więc super, gdyby wtedy przez piękny wokal Tammi nie przebiły się zgoła mniej przyjemne głosy z bocznej alejki. Elliot zatrzymał się i zdjął słuchawki. Światło lamp wydawało się tutaj nie docierać. W ciemności cyborg dostrzegł trzy pokaźne sylwetki i jedną mniejszą niemal o głowę.
  - Gdzie to jest? - charczał pierwszy z mężczyzn.
  - Nie mam pojęcia o co ci chodzi - odpowiedziała dziewczyna.
  - A więc niby to przypadkiem walizka zniknęła akurat po twojej wizycie wczoraj?
  El spojrzał na zatłoczoną ulicę. Nikt nic nie widział, albo udawał, że nie widzi. Nikt nie wyczuwał nadchodzących problemów. Westchnął tęsknie. Czemu to zawsze ja?, pomyślał włączając maskowanie i bezszelestnie zaczął zbliżać się do grupki.
  - Chłopaki, bez przesady - dziewczyna wydawała się panować nad sytuacją. - Nie ja pierwsza i nie ostatnia was okradłam.
  - A to co niby miało znaczyć? - zjeżył się drugi.
  - Jesteście bandą tłuków, a nie żadną mafią. Pogódźcie się z tym. Pięciolatki potrafią się lepiej zorganizować.
  - Zaraz to odszczekasz...
  - Nie jestem psem. A spróbuj mnie ino tknąć to pożałujecie wszyscy trzej - zagroziła nieznajoma.
  Pierwszy zarechotał złośliwie.
  - No ciekawe jak zamierzasz... - coś łupnęło i wódz bandy nagle padł na ziemię jak kłoda.
  Jego towarzysze i ,,dama w opresji" w białym kapturze patrzyli chwilę zaskoczeni na nieprzytomnego draba.
  - A nie mówiłam? - rzuciła nagle zadowolona dziewczyna i bezpardonowo walnęła nieprzygotowanego na atak drugiego w podbródek.
  Za trzecim znikąd zmaterializował się Eros. Chłopak sprawnie rozłożył łuk i zarzucił mu cięciwę na szyję niczym garotę. Przydusił faceta do utraty przytomności, a jego przymusowa sojuszniczka potraktowała jeszcze swojego paralizatorem. I tak po niespełna minucie cała trójka leżała już nieprzytomna na betonie.
  - Fajna sztuczka - rzuciła nagle nieznajoma otrzepując zdezelowany, niegdyś biały płaszcz. - Ale nie serio nie potrzebowałam pomocy.
  Elliot wzruszył ramionami składając łuk i chowając go z powrotem do kołczanu na plechach.
  - Tym lepiej - odparł i ruszył w stronę ulicy. - Nie mam czym się więc martwić na wieczór.
  Dziewczyna chwilę stała w miejscu mrużąc oczy w zastanowieniu. Po chwili jednak dogoniła czarnego cyborga i ruszyła razem z nim ulicą.
  - Ciekawy arsenał - zagaiła. - Do płatokolców pewnie z tego nie strzelasz...
  - Do skagów także - odpowiedział El rozumiejąc co ma na myśli.
  - Znasz Devlin?
  - Jak własną kieszeń.
  - Zbierasz zlecenia?
  - Z tego żyję.
  - To jest nas dwoje - mutantka błysnęła zaostrzonymi kłami w podejrzanym uśmiechu. - Comodo - przedstawiła się.
  - Eros - odparł chłopak.
  - Nie uwierzę, że tak masz na serio na imię...
  - I vice versa.
  Dziewczyna parsknęła śmiechem.
  - Całkiem spoko z ciebie koleś, blaszaku - powiedziała. - Na pewno się dogadamy.
  - A to w jakim sensie? - spytał Amor nieco zdziwiony.
  - Na pewno nie w takim jakim myślisz - Comodo obejrzała się nagle za siebie, co nieco chłopaka zaniepokoiło. - Słuchaj, mam sprawę. W mieście pojawił się pewien typ, którego zbytnią sympatią nie darzę, zresztą z wzajemnością...
  - Ranger?
  - Nie. Też łowca. Siedział mi na ogonie ładnych parę latek, aż w końcu dał sobie spokój i zajął się najemnictwem. Nie ma pojęcia, że tu jestem i byłabym bardzo wdzięczna, gdyby ktoś się upewnił, że tak pozostanie...
  Juarez zatrzymał się nagle kalkując w myślach czy aby na pewno wszystko dobrze zrozumiał.
  - Chcesz, żebym typa wykończył, tak? - zapytał.
  - Zapłacę - zapewniła go mutantka z uśmiechem.
  - Dlaczego nie zrobisz tego sama?
  Dziewczyna znowu się rozejrzała. Gdy z powrotem odezwała się do Ela mówiła cichszym, bardziej lodowatym tonem:
  - Znasz takie powiedzenie jak ,,Dają to bierz, biją to uciekaj"? Proponuję ci najnormalniejszą w świecie robotę, zlecenie jak każde inne. Idziesz na górę, czaisz się gdzieś, strzelasz i wracasz po nagrodę. Czego tu nie rozumiesz?
  Elliot zmierzył Comodo wzrokiem. Chociaż była od niego nieco niższa, coś w tym nadszarpniętym fragmencie mózgu nagle zaczęło go ostrzegać, czego do tej pory nie robiło. Namyślił się chwilę, po czym skinął głową na zgodę. Zadowolona mutantka uśmiechnęła się niemal miło i poklepała go po metalowym policzku.
  - I co? Bolało? - powiedziała wciskając mu w dłoń jakiś pomięty papier i zaczęła się oddalać ulicą. - Jakby co to widzimy się przy windzie towarowej.
  Kupidyn odprowadził ją wzrokiem. Gdy zniknęła spojrzał na podany mu świstek. Był to fragment listu gończego zapisany jakimś obcym alfabetem. Musiał pochodzić chyba z drugiej strony globu, co napawało cyborga jeszcze większą ciekawością co do nowo poznanej. Jak się domyślił, na brązowo-białej podobiźnie widniał jego cel. Westchnął chowając pożółkły papier do kieszeni przy pasie i ruszył w stronę windy towarowej kursującej po piętrach niegdysiejszej fabryki. Czeka go ciekawy dzień, nie ma co.

 
* pequeño - z hiszp. ,,mały"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz