Obejrzała się przez ramię chcąc zobaczyć, kto postanowił zrobić sobie z niej pluszowego misia. Jakoś mało zaskoczył ją widok śpiącej jak kamień Koko. Mimo, że poznała niemowę wczoraj, dziewczyna z miejsca wydawała się emanować dziwnym typem osobowości, równocześnie intrygującym i odstraszającym. Dwunastka znała kiedyś kilka podobnych do niej mutantów i żadne dobrze nie skończyło (podobnie jak towarzyszący im ludzie). Dlatego też Mim wydała jej się chodzącym ostrzeżeniem...ale przecież mówimy tu o Comodo. Czy coś w ogóle może jej bardziej zaszkodzić niż to, czego dopuszczała się dotychczas? Towarzystwo trójki nieznajomych łowców nagród, może jej chyba tylko wyjść na dobre, nawet jeśli jedno z nich na pewno miało nie po kolei w głowie.
Mutantka spróbowała poluzować uchwyt Mima, ale dziewczyna jedynie mocniej ją do siebie przycisnęła. Aquili ta sytuacja może i nie krępowała w najmniejszym stopniu, w końcu każdy kto ją znał dłużej zdawał sobie sprawę, że sama nie rozumie pojęcia ,,przestrzeń osobista". Ale czucie się jak porwany przez przedszkolaka pluszak to zupełnie inna sprawa. Podjęła kolejną, już mniej delikatną próbę oswobodzenia rąk, która skończyła się tak samo jak poprzednia.
- Ekhem - odchrząknęła w końcu, potrząsając sobą na boki. Koko zamrugała kilka razy zaspana. - Mogłabyś mnie puścić? Tlen mi się kończy.
Mim uświadomiła sobie, że tuli się do mutantki. Wydawała się całą sytuacją równie zdziwiona co Comodo i tak samo jako ona chyba nie czuła się z tym aż tak niekomfortowo jak czułby się zwykły człowiek postawiony na jej miejscu. Puściła Aquilę, a ta od razu stanęła na nogi.
- Mogłaś mnie na obiad chociaż zaprosić - rzuciła do niemowy z dwuznacznym uśmiechem.
Koko oczywiście nie odpowiedziała. Zamiast tego wstała i zaczęła papugować otrzepującą się z piasku Dwunastkę. Dziewczyna uniosła jedną brew pytająco, na co Mim odpowiedziała tym samym, toteż zdecydowała się obejść bez komentarza.
Zasłoniła oczy przedramieniem spoglądając w stronę słońca. Uniosło się już całkiem sporo nad horyzont, ale powietrze nie zdążyło się jeszcze od niego nagrzać, dalej tchnąc nocnym chłodem. Mogła być najwyżej ósma rano. Niema dziewczyna zaniechała w końcu wygłupów i dźgnęła Aquilę w ramię. Gdy ta się odwróciła z pytającym wyrazem twarzy, Mim stanowczo wskazała palcem w stronę motorów, wyciągając przy tym swoją mapę.
- Tia, powinniśmy jechać - zgodziła się Comodo. - Chodź, obudzimy ich.
Mutantka zdecydowała się zająć budzeniem lisa, zostawiając drugą z towarzyszek na łasce Koko. Po pierwsze: przy Ednie spał jej zwierzak i nie chciała sprawdzać czy lubi jaszczurki, a po drugie: nie uszło uwadze dziewczyny, że puchaty koleżka za bardzo za nią nie przepadał. Nie byłaby sobą gdyby nie wykorzystała takiej okazji. Podeszła więc do śpiącego O'Malleya zgarniając po drodze z ziemi swoje M-16, po czym bezpardonowo go kopnęła. Łowca nagród od razu sapnął krótko i zerwał się do siadu z ręką na kaburze rewolweru. Wtedy jednak dostrzegł stojącą nad nim zadowoloną Comodo.
- Słonko wstało, czas jechać dalej - niemal zakwiliła jak do dziecka.
- Co tak lekko? Łomu w pobliżu nie było? - mruknął antropoid, wstając na nogi.
- Próbuję cię obudzić od piętnastu minut - skłamała dziewczyna oburzonym tonem. - Po prostu mi nerwy puściły.
Mężczyzna prychnął coś pod nosem, raczej nie za bardzo jej wierząc. Złośliwy uśmiech mutantki w niczym nie pomagał. Obejrzał się w stronę stojących przy motorach towarzyszek i, decydując się nie rozwijać dalej tematu, ruszył w ich stronę. Dwunastka lekko zawiedziona krótkotrwałym efektem dołączyła do nich chwilę potem.
- Ile jeszcze? - zapytała Edna, głaszcząc śpiącego na rękach potworka.
O'Malley spojrzał ponad ramieniem Mim na jej mapę, ale dziewczyna zasłoniła ją z obrażoną miną, jakby próbował podejrzeć jakiś nie wiadomo jak ważny sekret. Lis przewrócił oczami i odsunął się na swoje miejsce. Koko ponownie rozłożyła papier i uniosła do góry w odpowiedzi jeden palec.
- Jeden...jedna godzina? - zgadywała Comodo.
Niemowa pokiwała energicznie głową i schowała mapę. Wskoczyła na motocykl, po czym wyciągnęła w górę zaciśniętą pięść, jakby chciała zakrzyknąć ,,Na koń!". Jaszczurowata w pierwszej kolejności uśmiechnęła się kierując w stronę pojazdu lisa, ale łowca nagród zmierzył ją morderczym wzrokiem. Mim natomiast pomachała w jej stronę i poklepała siedzenie za sobą z szerokim uśmiechem. Upiekło ci się, rzuciła samym złośliwym wyrazem twarzy w stronę O'Malleya.
Comodo wyjrzała zza rogu na przeciwną stronę ulicy. Przez miejski smog musiała nałożył na dolną część twarzy maskę gazową - osłabione mutacjami płuca wyjątkowo wcześnie zaczęły buntować się kaszlem. Siedziba lichwiarza była starą, właściwie już sypiącą się kamienicą, przerobioną na ośrodek usługowy. Przylegała do bliźniaczych budynków, ciągnących się w obie strony. Można było więc przyjąć, że wejścia znajdowały się tylko z dwóch stron: od strony ulicy i (oby) od zaplecza. Do drzwi prowadziło kilka stopni. Za szkłem dało się dojrzeć dwójkę ochroniarzy. Dziewczyna zmrużyła oczy niezadowolona. Nie do końca chciało jej się wierzyć, że to było wszystko z arkańskiej ochrony.
Odwróciła się i ruszyła z powrotem w kierunku parkingu za następnym zakrętem. Jej towarzysze nigdzie się nie ruszyli, chociaż sama na ich miejscu pewnie by przez ten czas zwiała. Była niemal pewna, że została tak jakby ,,przyjęta" do grupy tylko dzięki Mim, a gdyby to zależało od O'Malleya zostałaby na pustyni. W jakiś sposób ta myśl ją bawiła.
- Rozejrzałaś się? - zapytał Lis.
- Tak - odparła Aquila.
- I? - doprecyzował.
- Budynek jak budynek - wzruszyła ramionami. - Stara kamienica mieszkalna. Pewnie ma na tyłach drugie wejście.
- Widziałaś ochroniarzy przy drzwiach?
- Tylko dwójkę wewnątrz, ale to chyba nie wszyscy. Arkanie są paskudnie dokładni - oparła się o ścianę zakładając ręce na piersi. - To jaki mamy plan?
Ekipa? Wybaczcie długość, ale pomysłów zabrakło. Przynajmniej w końcu jesteśmy w Cargo :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz