- Lin Xio Zhu, Lin Xio Zhu... - powtarzał pod nosem Flint, kiwając przy tym głową na boki. Idącemu obok Zero mógł przywodzić na myśl dziecko, które poznało nowe słowo i próbuje się go nauczyć. Marcusa zawsze bawiły nazwiska Arkan. Zawsze miał nadzieję, że powtarzając je setki razy nagle wyciągnie z nich jakiś sens, ale efekt był wręcz odwrotny. Nieważne, jakie by to nie było słowo, wypowiedziane nawet w myślach po raz któryś pod rząd zaczynało tracić znaczenie i brzmieć jak zlepek przypadkowych liter. W przypadku tak głupich zlepków liter jak Arkańskie nazwiska, ten bezsens nabierał nowego wymiaru.
Widmo miał rację - ostatni etap drogi do Kainowej wypłaty był nad zwyczaj spokojny (jak na standardy jego życia). Przeszli te dokładnie piętnaście metrów do czwartej odnogi i skręcili w klatkę schodową. Przez całe dwa piętra nie działo się absolutnie nic. Obojgu łowcom nagród było to jak najbardziej na rękę, aczkolwiek nie budziło w nich to zbyt wielkiego spokoju. Jak na razie przeszli bezpiecznie przez całkiem sporą część dzielnicy bez wzbudzania jakiegokolwiek zainteresowania, jakby wcale nie dało się w nich rozpoznać na pierwszy rzut oka dwójki zdecydowanie nie-arkan. I Zero i Kain tylko wyczekiwali, aż wszystko trafi szlag, chociaż robili to w inny sposób: pierwszy ostatkiem nadziei liczył, że obejdzie się bez burdy, podczas gdy drugiemu wcale by takowa nie przeszkadzała. Nie zrozumcie mnie źle - fakt, że się nudził jeszcze nie oznaczał, że chce zepsuć dzień swoim, jak widać, niezwykle zorganizowanym towarzyszom. W końcu jemu też ktoś musi za tą robotę zapłacić, prawda? Zniechęcenie Zero do swojej osoby zdecydowanie nie pomoże przy podziale łupów.
Na ostatnim półpiętrze do celu szary nagle spojrzał na Marcusa jakby coś sobie uświadomił.
- Twój pancerz - powiedział.
Mężczyzna spojrzał na siebie. Tak, porysowany arkański pancerz nadal był na swoim miejscu i nigdzie nie uciekł. Marcus nie rozumiał więc dokładnie troski towarzysza.
- Co z nim nie tak? - zapytał skonfundowany.
- Nic. I to właśnie nam pomaga - wyjaśnił Zero. - Przechodnie biorą cię za jednego z wojskowych.
- Ty, faktycznie... - stwierdził z zadowoleniem Flint. - Też się zastanawiałeś, jakim cudem jeszcze nas nie złapali, co?
- To było wyjątkowo zastanawiające.
- Ha, wielkie umysły myślą podobnie.
Zero przechylił lekko głowę, wpatrując się bez słowa w bruneta przez dosyć długą chwilę.
- Nie - odpowiedział krótko, kończąc temat.
Wychodząc z klatki schodowej trafili na kolejną ulicę. Ta jednak była mniejsza niż główna i o wiele mniej zatłoczona. Przypominała świetnie wyreżyserowaną propagandową reklamę. Brakowało tylko wielkiego napisu ,,Zamieszkaj w Arc!". Było to po prostu miejskie podwórko, na którym sąsiedzi mijali się w drodze do pracy, a dzieci plątały pod nogami. Wtedy Kain uświadomił sobie, że w życiu nie widział arkańskich dzieciaków. Większość Arkan mieszkających poza piramidami jakich spotkał była samotnikami - nie mieli przy sobie żadnej skośnookiej i ciemnowłosej rodziny, co najwyżej przyszywaną talosańską rodzinkę. Z jakiegoś powodu ci ,,outsiderzy" nie zbierali się w grupy sobie podobnych, a gdy porzucali już w cholerę całe Arc to woleli żenić się czy też wychodzić za mąż za talosańczyków. Idąc tym tokiem myślenia, nigdy w życiu nie trafił na czystej krwi Arkanina wychowanego na Talosie. Widok oddziału mini Arkan przebiegającego z wesołymi okrzykami w tę i z powrotem przez szerokość ulicy był dla Flinta niemałym zaskoczeniem.
- Ładny widok - odezwał się Zero, ku zaskoczeniu kompana. Po chwili doprecyzował: - Fragment Arc, który nie chodzi jak w zegarku.
I w tamtej chwili zza rogu wyszła jakaś kobieta, na widok dzieciarni stając z pięściami opartymi na biodrach. Zaklaskała kilkakrotnie, a dzieci niezwłocznie ucichły i zebrały się w schludnie ustawione pary, schylając potulnie głowy, jakby były zawstydzone swoim zachowaniem. Kolumna z (prawdopodobnie) nauczycielką na czele minęła dwójkę oniemiałych talosańczyków.
- Ta planeta druzgocze mojego wewnętrznego optymistę - Zero westchnął i ruszył dalej, przyglądając się holograficznym plakietkom na drzwiach. Kainowi nawet odeszła ochota na komentarze, co naprawdę wiele znaczyło o jego opinii na temat Arkan.
Znalezienie drzwi podpisanych ,,Lin Xio Zhu" faktycznie nie było trudne. W tym fragmencie osiedla wszystkie nazwiska zaczynały się na ,,Z", a dotarcie od ,,a" do ,,h" nie było takie ciężkie. Zwłaszcza, jeśli to nie ty musiałeś się przejmować alfabetem. Gdy Zero w końcu zatrzymał się przed odpowiednimi drzwiami, obrócił głowę w stronę Flinta.
- Ty nie wchodzisz - powiedział spokojnym, ale nieznoszącym sprzeciwu tonem. Oczywiście Kain był Kainem i sprzeciw od dawna leżał w jego naturze.
- Ej, dlaczego? - założył ręce na piersi. - To przez tą akcję przed dojazdem? Jakby Widmo wprost powiedział...
- Nie, to nie przez to - przerwał mu Zero. - Z doświadczenia wiem, że prościej się przesłuchuje informatorów w pojedynkę. Nie chcę, żeby pani Zhu z miejsca wezwała ochronę.
- A teraz sugerujesz, że zrobiłaby to przeze mnie.
- Tak, dokładnie - odpowiedział prosto z mostu szary.
Marcus otworzył usta, ale ostatecznie nic nie powiedział. Fuknął tylko coś pod nosem jak naburmuszone dziecko. Zero nacisnął panel otwierający rozsuwane do wąskiego przejścia oddzielającego właściwe mieszkanie od ulicy.
- Może znowu wykorzystajmy fakt, że masz na sobie arkańską zbroję - zaproponował szeptem Zero. - Stój przed drzwiami. Po prostu stój. Sąsiedzi uznają, że panią Zhu z jakiegoś powodu odwiedziła ochrona i nie będą się w to mieszać. A przy okazji ostrzeżesz, jeśli zobaczysz tą prawdziwą.
Kain wzruszył ramionami i oparł się o ścianę między wejściami do mieszkanek. Szary w miarę uspokojony wszedł do środka, a drzwi automatycznie się za nim zasunęły.
Flint stał więc na swoim miejscu, tak jak go o to sugestywnie poproszono. To potrafił robić: stać. Nie ma to jak stanie. Świetne ćwiczenie. A jakie satysfakcjonujące! Stanie na prawie pustej ulicy to wbrew wszelkim pozorom niezwykle wymagające zadanie. Zwłaszcza, jeśli jesteś Marcusem Flintem i od dłuższego czasu nie wydarzyło się nic szalonego, co mogłoby przykuć twoją uwagę. Minuta ciągnęła się za minutą, każda kolejna wydawała się dłuższa od poprzedniej. Cierpliwość nigdy nie była silną stroną Kaina. Jeśli jeszcze na dodatek czekanie doprawione było zerową aktywnością otoczenia, to w dorosłym (fizycznie) facecie znowu budziło się całkowicie pozbawione tej cechy dziecko.
Zerknął niepewnie na drzwi, za którymi zniknął Zero, po czym spojrzał w dół ulicy. Na jej końcu widział jakieś zielone zarysy, mocno odcinające się od monochromatycznego Arc. A gdyby tak sobie pozwiedzać okolicę? Nie będzie przecież daleko. Ba, na pewno zdąży wrócić zanim kolega wyciągnie z ich jedynego źródła informacji jakiekolwiek dane. Przecież nic się nie stanie, jeśli Kain po prostu przejdzie się w tę i z powrotem...
- Nudno tu trochę - powiedział w stronę drzwi. - Mogę się przejść?
Oczywiście nikt mu nie odpowiedział.
- Dzięki, stary! - ucieszył się brunet i ruszył zadowolony w stronę o wiele ciekawiej wyglądającej zieleni.
Tak jak zgadywał, na końcu ulicy znajdował się elegancko urządzony park. Nawet takie zapatrzone w harmonię snoby jak Arkanie potrzebowały w swoim życiu trochę kontaktu z naturą... naturą nie zamkniętą w probówce czy akwarium. Po raz pierwszy zobaczył w tej piramidzie wijące się chodniki, nie przecinające pod kątem prostym oraz trochę asymetrii w układzie klombów, donic i grządek. Oczywiście nadal było widać, że to mimo wszystko Arc: każde ze średniej wielkości drzewek miało swoją własną przestrzeń, kwiaty były dobrane do siebie kolorystycznie, a trawa rosła tak prosto, jakby nikt nigdy nie postawił na niej nogi. Absolutnie wszystko, co żywe musiało być w tym mieście sterylne - od mieszkańców, po kwiatki.
Kain przeszedł się aż do środka parku, gdzie ustawiono fontannę w kształcie rombu. Woda wylewała się na kształt parasola z czubka paskudnej metalowej rzeźby. Flint widząc to dziwadło aż przystanął, by dokładniej mu się przyjrzeć. Czy to jest... sztuka?, pomyślał, skonsternowany. W życiu nie widział takiej prawdziwej sztuki. Nie miał zielonego pojęcia jak ona wygląda, dlatego wydawała mu się tajemnicą nie przeznaczoną do odkrycia. Skoro to stało w środku arkańskiego parku, wystawione na widok publiczny, to musiało być czymś pokroju owej ,,sztuki"... ale w jego mniemaniu wyglądało to jak gruby kawał blachy wygięty w różne strony.
A może po prostu patrzył na to od złej strony? Przechylił głowę na bok, sprawdzając, czy pod tym kątem rzeźba nabierała większego sensu. Odpowiedź nawet go nie zaskoczyła: blacha była blachą, nadal pogiętą bez najmniejszego sensu.
- Człowieku, coś ty pił, gdy się brałeś do roboty... - powiedział do siebie, patrząc na plakietkę z kolejnym dziwacznym nazwiskiem, najpewniej autora. Ciężko mu było stwierdzić, czy takie imię mógł nosić facet czy kobieta, ale mało go to obchodziło. Uznajmy krótko, że był to artysta, czyli istota stojąca ponad zrozumieniem prostego talosańczyka.
Po jakimś czasie kontemplacji mężczyzna przypomniał sobie, że chyba obiecał jakiemuś szaremu łowcy nagród stanie na czatach. Zerwał się z miejsca, z zamiarem pobiegnięcia z powrotem do mieszkania Lin Xio Zhu, kiedy to przed jego nosem wyrósł jakiś człowiek. I to najgorszy, na jakiego mógł w tej chwili wpaść, bowiem zderzył się czołem z czarną szybką hełmu... arkańskiego wojskowego.
Obaj mężczyźni aż cofnęli się o krok do tyłu od impetu, Kain przy okazji chwytając się za nos.
- Spokojnie! Po co ten... - zaczął przyjaźnie żołnierz, kiedy nagle zamilkł. Flint aż poczuł, jak wpija się w niego jego wzrok, a konkretnie w porysowany pancerz.
- Tak, wybacz, trochę spóźniony jestem - odpowiedział łowca nagród, siląc się na naturalny ton i oddalając powoli. - Mąż z obiadem czeka, a dziecko nadal gdzieś się pląta, powinienem już wracać...
- Hej hej hej! - Arkanin złapał go za ramię i odwrócił w swoją stronę, nadal przyglądając się rysom na ciemnym kuloodpornym syntetyku. - Ja cię skądś kojarzę...
No i masz, westchnął w myślach Marcus. To chyba ten moment, w którym całą akcję trafia szlag.
- A możliwe, że się gdzieś już na korytarzu minęliśmy... Dave, prawda? - kombinował brunet, starając się kupić sobie więcej czasu.
Wojskowy w odpowiedzi uniósł do góry karabin. Nie, to chyba nie był Dave.
- Ty jesteś tym oszustem z Cargo! - powiedział Nie-Dave. - Tym od napadu!
Marcus zmrużył oczy, próbując sobie przypomnieć, co ostatnim razem robił w Cargo. Niemal od razu wszystko sobie przypomniał.
- No taaak! Ten bank w którym pobiłem rekord - uśmiechnął się szeroko. - To ty dostałeś w łeb doniczką?
Nie-Dave od razu przyłożył palec do przycisku komunikatora w hełmie:
- Mamy intruza, park, pierwsze piętro, czwarty seg... - urwał, zauważając nadciągający atak. Nie zauważył go jednak na tyle szybko, by nie oberwać kolbą własnego karabinu na wysokości nosa. Kain od razu wyrwał mu broń z rąk i idąc za ciosem uderzył go w potylicę. Mężczyzna upadł, a łowca nagród ruszył w stronę (jak liczył) ulicy, z której tu dotarł. Po drodze wrzucił karabin do fontanny.
- PASKUDNA TA RZEŹBA! - zawołał do Nie-Dave'a na odchodnym.
Zanim jeszcze zdążył opuścić park, wokół niego rozbrzmiały syreny alarmowe, a czyjś półmechaniczny głos kazał mieszkańcom wracać do mieszkań. Zero nie będzie zadowolony...
Zero? Zabrałam ci kolejkę, ale dałam okazję :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz