Snicket zbyła jej złośliwą uwagę niewyraźnym pomrukiem, nadal wpatrując się w lornetkę. Burmistrz dał jej jasne zadanie: znajdź kogoś, kto pozbędzie się tych cholernych Wandali. Co ją podkusiło, by szukać łowcy nagród? I to jeszcze pokroju Tnącej Hrabiny. Zmiana ciśnienia po ostatniej ulewie naprawdę musiała źle działać na jej głowę. Z drugiej strony jednak doskonale poznała się już na rangerach - tępych matołach szukających chwały na zapomnianej przez wszystkie świętości planecie. Ich gadki były dobre dla pospólstwa, ale zastępczyni szeryfa nie mogły pomóc. Nie przy takim problemie. Brunetka szczerze wątpiła, by Wandale wysłuchały któregokolwiek z nich.
Czteroręcy przyleźli z pustyni, w grupie mniej więcej piętnastu, i najwyraźniej zadomowili się na dobre na złomowisku. Zbudowali sobie prowizoryczne obozowisko ze wszystkiego, co znaleźli. Chyba uznali ten fragment złomowiska za swój, bo zażarcie go bronili. Pierwsze skargi przybyły około tygodnia wstecz, od kilku przerażonych złomiarzy, którego kolegę przebiła rzucona znikąd włócznia. Cały przemysł kręcący się wokół odzysku od tamtego czasu zamarł, bo ludzie zaczęli bać się wychodzić poza obręb kompleksu miejskiego. Snicket już głowa pękała od skarg, a jej przełożony na dodatek nadal nie wrócił z chorobowego. Pozbycie się Wandali spadło na jej barki. Nie zamierzała robić tego sama i nie miała też wielkiej ochoty zbierać do tego ludzi. Nie, kiedy w okolicy do dyspozycji miała całą bandę najemników, którzy i tak nie mieli nic lepszego do roboty.
A Hrabina - jakkolwiek by ją nie denerwowała - była chyba najlepszym wyborem. Snicket widziała już, do czego była zdolna, bo to z reguły jej przypadało sprzątanie za każdym razem, gdy ktoś w jej mieście bawił się w mordercę. Miała przynajmniej pewność, że problem zniknie. W końcu cel uświęca środki, a tych czterorękich paskud nigdy nie było jej szkoda.
- Próbowaliście kiedykolwiek z nimi pogadać? - zapytała Tnąca.
Zastępczyni szeryfa opuściła lornetkę i spojrzała na nią z wyrazem całkowitego zdegustowania. Stitch bardzo to bawiło. Mało kto miał na tyle odwagi, by wprost tak na nią patrzeć. Ale skoro właściwie były na ,,ty", to chyba nie powinna się dziwić.
- Wiesz, może to nie takie głupie? - odpowiedziała Snicket. - Podobno potrafisz całkiem przekonująco warczeć. Dalej, a nóż któryś coś zrozumie.
Phaedra parsknęła śmiechem.
- Myślałam, że jesteś bardziej sztywna - przyznała. - Chyba spędzasz za dużo czasu w towarzystwie takich męt jak ja.
- Skończyłaś już? - brunetka wyglądała na zniecierpliwioną.
- Skąd ta złość? To ty kazałaś mi czekać - łowczyni nagród wpatrywała się w swoje pazury, jakby się w nich przeglądała.
- Oceniam sytuację.
- To ktoś tak jeszcze robi?
Snicket wzięła głęboki wdech.
- Jakim cudem wy wszyscy dalej żyjecie? - powiedziała na wpół do siebie.
Stitch mimo wszystko nie mogła się powstrzymać od odpowiedzi.
- To proste - usiadła, wpatrując się w oczy zleceniodawczyni. - Jesteśmy gorsi niż cała reszta.
Kolejny wdech, tym razem jeszcze bardziej sfrustrowany. Phaedra uznała to za koniec rozmowy. Przeciągnęła się więc i wstała. Zerknęła w dół złomowej wydmy opierając dłonie na biodrach. Wandali było mniej niż wcześniej - zaledwie siedmiu plątało się po prymitywnym obozowisku, poprawiając szałasy z blach i układając paleniska. Reszta musiała ruszyć na poszukiwania przydatnych rzeczy. Stitch spojrzała jeszcze raz na Snicket. Ta tylko machnęła ręką, zupełnie zmęczona tym wszystkim. Tnąca Hrabina uśmiechnęła się na tyle, na ile pozwalała jej budowa pyska.
- Czas na wizytę - rzuciła i zeskoczyła w dół na dach połowicznie zakopanego samochodu.
Jeden z Wandali usłyszał głuche łupnięcie. Spojrzał w jego kierunku, ale Stitch zdążyła zeskoczyć jeszcze niżej. Zobaczył ostrzegawcze poruszenie kątem oka i odruchowo odwrócił się w jego kierunku z zaskoczonym odgłosem. Widząc biegnącego w jego stronę zębatego potwora instynktownie zasłonił się rękoma, ale rozpędzona Falchoir zdołała powalić go na ziemię, równocześnie chwytając zębami jedno z ramion. Szybko je puściła i tym razem wpiła się w gardło humanoida.
Nie musiała tego robić. Mogła go po prostu przeorać pazurami, ale znała się już co nieco na walce z większą grupą przeciwników. To tak jak z randką: trzeba zrobić świetne pierwsze wrażenie, które korzystnie ustawi ci cały wieczór. Tak więc gdy reszta Wandali przybiegła słysząc szamotaninę, ale zamarła w pół kroku, ściskając w rękach włócznie, Phaedra już wiedziała, że reszta pójdzie gładko. Tego się nie spodziewali, przeszło jej przez myśl. W końcu kiedy ostatnio widzieli, by jednego z nich zagryzł inny humanoid?
Jeden z czterorękich wydał jakiś bojowy okrzyk i cisnął w nią włócznią. Kobieta uskoczyła w bok. Niewiele myśląc, ruszyła biegiem w stronę bezbronnego, który nagle pożałował swojej decyzji. Na jej spotkanie wyszedł inny Wandal, zamachując się szeroko włócznią. Stitch prześlizgnęła się pod nią, przy okazji podcinając napastnika w zgięcie kolana. Z ziemi doskoczyła do swojego pierwotnego celu, chlasnęła go drugą ręką w bok szyi i od razu ruszyła dalej. Nie mogła się w takiej chwili zatrzymać - pozostała czwórka (kulejący nic nie mógł wskórać) próbowała zadźgać ją wspólnymi siłami. Któryś grot minął jej brzuch o włos. Chwyciła włócznię oburącz, pociągnęła ją trochę dalej wytrącając właściciela z równowagi, po czym walnęła jej tępym końcem między oczy Wandala. Odtoczył się do tyłu zamroczony, ale Tnąca chwyciła go za jedną z rąk i wepchnęła na dwójkę towarzyszy. Już nie zdążyli wstać. Ostatni ze stojących humanoidów rozsądnie uznał, że chyba nie ma sensu tu dłużej zostawać. Zniknął między stertami żelastwa jeszcze zanim Phaedra dopadła kulejącego Wandala i wgryzła mu się w gardło.
Snicket zgrabnie zjechała na dół ze swojego punktu obserwacyjnego. Skrzywiła się zatrzymując obok nadal kończącej swoją robotę Stitch, która wypluła na ziemię obok niej strzęp mięsa brudnoczerwonej barwy.
- Mogłaś to sobie już odpuścić - skomentowała.
Łowczyni nagród uniosła zakrwawiony łeb i rozejrzała się wokół.
- Och... - rzuciła. - Myślałam, że ktoś jeszcze został. Czasem po prostu tracę rachubę przy... no wiesz.
- Był jeszcze jeden - zastępczyni szeryfa utkwiła wzrok w zakręcie, za którym zniknął. - Uciekł.
- Pewnie po swoich - Phaedra wstała. - Opowie im co się stało i jutro wrócą na pustynię.
- Skąd ta pewność?
- Wandale pod kilkoma względami myślą jak zwierzęta - kobieta wzruszyła ramionami. - Gdy nieumyślnie wchodzą na teren groźnego drapieżnika, wolą się wycofać.
- A jeśli zamiast tego spróbują zrobić obławę na potwora? - Snicket założyła ręce na piersi. - Ludzie by tak zrobili.
- Wtedy wiesz, gdzie mnie szukać - Stitch strzepnęła dłonią, zrzucając z niej gęstą, nieludzką krew, po czym wyciągnęła ją do zleceniodawczyni. - A teraz poproszę o moją wypłatę.
Phaedra obmyła dłonie, a potem wsunęła pod kran cały pysk - najpierw jednym bokiem, potem drugim. Krew Wandali schodziła wręcz wygodnie łatwo. Ciemna woda spłynęła do brudnego zlewu. Stitch podniosła głowę i obejrzała się w lustrze. Gdy już upewniła się, że nie będzie cuchnąć juchą czterorękich humanoidów, uśmiechnęła się do siebie i wyszła z obskurnej toalety z powrotem do głównego pomieszczenia baru.
Lubiła odwiedzać podobne miejsca. Nikt tu się na nikogo zbyt długo nie patrzył, każdy zajmował się swoimi sprawami, gdzieś słychać było głośną dyskusję lub śmiechy. Ludzie grali w karty, rzucali rzutkami do czyichś zdjęć na ścianach albo okupowali stół do bilardu. Perfekcyjne miejsce na zaczepianie nieznajomych, którzy i tak szybko o tobie zapomną. Połowa klientów przychodziła tutaj samotnie, nie licząc na niczyje towarzystwo, ale dziewczyny z pobliskiego burdelu szybko się tym zajmowały. Jedna z nich szła właśnie w stronę jakiegoś samotnika przy barze, jednakże widząc Stitch zawahała się. Musiały już kiedyś na siebie wpaść, co zresztą wcale nie było dziwne: obie żerowały na zwracaniu na siebie uwagi, z czego jedna z nich dostawała za to wypłatę. Phaedra i dziwki były naturalnymi konkurentkami. Pomimo przewagi liczebnej, pierwsza z reguły wygrywała, bo dziewczyny jednak ceniły sobie swoją urodę.
Falchoir zaciekawiona spojrzała w tym samym kierunku co prostytutka. Facet, do którego zamierzała podejść nie był nawet człowiekiem. Wyglądał jak kolejny blaszak. Teorię Phaedry nieznajomy potwierdził zbywając barmana, który zaproponował mu coś do picia. Stitch pomachała do dziewczyny samymi palcami, posyłając jej niemy, ale jasny komunikat, by się nie wtrącała, po czym ruszyła do baru.
Blaszak wpatrywał się kontuar. Wyglądał na znudzonego, jakby wcale nie miał ochoty tu siedzieć. Chyba na coś czekał - to by wyjaśniało, dlaczego zajął miejsce przy barze, chociaż nie miał zamiaru niczego zamawiać. A to znaczyło, że przez najbliższy czas nigdzie się nie wybierał. Czas kolegę zabawić, pomyślała Stitch i oparła się plecami o kontuar obok niego.
- Coś taki markotny? - zagadała. - Kiepski dzień?
Mężczyzna uniósł głowę. Gdy spojrzał prosto w zęby Tnącej drgnął lekko. Kobieta zaśmiała się krótko.
- Nie spodziewałeś się tylu zębów, co? - rzuciła przyjaznym tonem.
- Nie, nie spodziewałem - zgodził się, po czym z jakiegoś powodu stuknął się lekko ręką w bok głowy. - Z tego zaskoczenia aż mi coś przeskoczyło.
- Mam to uznać za komplement?
- Żebym sam wiedział... - rozejrzał się wokół, jakby zastanowiło go, czemu to akurat jego Stitch musiała zaczepić. - Więc... w czymś mogę pomóc? - dodał po chwili ciszy.
- A i owszem - Phaedra odepchnęła się lekko od kontuaru i zajęła miejsce po drugiej stronie nowego kolegi, po drodze delikatnie gładząc dłonią jego bark. - Nudzi mi się.
Nieznajomy powoli odchylił się lekko w bok, jakby próbował odsunąć się od niej bez przesuwania krzesła.
- W jakim sensie? - zapytał podejrzliwie.
- Na pewno nie w takim, jaki mają na myśli damy lekkich obyczajów. Ze mną to by i tak nie zadziałało - odparła prosto z mostu z lekkim westchnieniem. - Po prostu chce mi się z kimś pogadać.
- Akurat ze mną?
- A czemu by nie?
- Sam nie wiem, to ty tu już zrobiłaś balans zysków i strat. Najwyraźniej wyszedł pozytywnie.
Stitch znowu parsknęła śmiechem.
- Dobrze obstawiłam. Jestem Phaedra, ale znajomi mówią mi Stitch - oparła się łokciem o blat, siadając bokiem do rozmówcy. - A tobie jak na imię?
- Vassil Estes - odpowiedział mężczyzna. - Mówią mi Sierra.
- Vassil ,,Sierra" Estes… - powtórzyła Tnąca rozmarzonym tonem, kładąc brodę na dłoni. Mimowolnie podkreśliła przy tym ,,r" i ,,s". - Przyjemnie syczy - stwierdziła.
- Reptilianie też tak mówią - Sierra wzruszył ramionami.
- A więc, Sierra... - zaczęła Stitch, niemal bawiąc się jego imieniem. - Co sprowadza tak miłego gościa do tak paskudnego miejsca?
Sierra? Nie ma się czego bać... zęby już umyła