poniedziałek, 3 października 2022

Od Zero - W jasną noc

        Noc była bezchmurna. Księżyc, ze swoją w pełni zaokrągloną tarczą, nie sprzyjał dzisiaj żadnemu seryjnemu mordercy mieszkającemu w Cargo. Przedmieścia tonęły w chłodnym blasku, bezczelnie przepędzającemu wszystkie cienie. A jeśli dobrze oceniłem Min Thaia, pomyślał Zero, to i jego mogło przepędzić. Spojrzał na białą tarczę nad sobą. Jakiś wariat kiedyś powiedział mu, że księżyc jest jednym z wandalskich bóstw - strzeże bezpieczeństwa plemienia i zapobiega wewnętrznym sporom, które mogłyby je podzielić. Działa to do tego stopnia, iż Wandale potrafią przerywać bitwy w wojnach terytorialnych do czasu, aż wzejdzie słońce, by nie urazić swojego boga rozlewem krwi pobratymców. Jak to było? ,,Żadna zbrodnia nie może się wydarzyć w jasną noc, bo Nah'Kaluk patrzy." Ładna idea, biorąc pod uwagę kim z punktu widzenia ludzi byli autorzy, ale Zero rozumiał jej sens w o wiele bardziej racjonalny sposób. Gdyby nie miał swoich zdolności ani przewagi broni dalekiego zasięgu, nie próbowałby polować na kogokolwiek w środku nocy, jeśli nie miał mroku, w którym mógł się ukryć. Szary miał wprawę w polowaniu na morderców. Z niektórymi współpracował. Innych nie miał okazji poznać bliżej niż przez celownik. I mimo, iż nie podzielał ich poglądów, potrafił ich zrozumieć.
    Tak, on i Nah'Kaluk raczej by się nie polubili. Co by wyjaśniało, dlaczego księżyc właśnie utrudniał mu robotę.
    To była dopiero trzecia noc jego straży nad domem rodziny Kelley - stanowczo zbyt krótko, by zrezygnować, ale wystarczająco długo, by zwątpić w poprawność swojej dedukcji. Gdy Zero omawiał swój plan z Ianem - jednoimiennym Arkaninem, który mógłby się stać potencjalną ofiarą - tak naprawdę nie miał pewności, że Khan Min Thai, zwany ,,Wisielcem", nadal jest w Cargo. Nie wrócił od razu do Arc, co potwierdzał trup Huxley. Jedyną winą kobiety, podobnie jak większości ofiar psychopaty, było posiadanie po jednym rodzicu z Arc i Talosu. Rozsądek podpowiadał Zero, że w Cargo jest o wiele więcej jednoimiennych niż mu się z początku wydawało, ale potrafili się dobrze ze swoim pochodzeniem kryć. Ba, niektórzy wyglądali tak, jakby nie mieli absolutnie nic z Arkanina, Ian Kelley był tego dobrym przykładem ze swoją pociągłą twarzą i zapadniętymi oczami, kształtem w niczym nie przypominającymi skośnych. Zero nie miał pojęcia, jak Wisielec mógłby identyfikować swoje ofiary bez pomocy arkańskiego systemu archiwizowania danych pod ręką, jednakże instynkt podpowiadał mu, iż miał do czynienia z człowiekiem, którego takie utrudnienie by nie przerosło. Wręcz przeciwnie: łowca nagród przeczuwał, że zamordowanie Hux dało mężczyźnie więcej satysfakcji, niż niemalże podsuniętej pod nos koleżanki z pracy w Arc. Cargo było jak wyższy poziom trudności. Zamiar morderstwa oznaczał dłuższe przygotowania i wyższe ryzyko porażki, ale sukces był więcej wart. Przy czymś takim powrót do starej metody wydawał się... nudny.
    A więc Zero postawił na to, że Wisielec nadal polował poza swoimi ciasnymi piramidami. Jeśli miał rację, facet tak naprawdę był już martwy - znalezienie go i wpakowanie mu kuli w łeb było tylko kwestią czasu. Jeśli jednak szary się mylił, przez te trzy dni ktoś w Arc mógł już zginąć. Jakaś drobna część z tyłu tego zakutego w hełm łba chciała, żeby jego decyzja okazała się słuszna. Zagłuszał ją jednak realistyczny pogląd na sytuację, albowiem jeśli miał rację, nie mógł nic poradzić z jednym, niezaprzeczalnym faktem: siedział na dachu naprzeciwko domu jednej z możliwych dziesiątek potencjalnych ofiar. Kelley był jedynym jednoimiennym o jakim słyszał. Jakie było prawdopodobieństwo, że Wisielec, o ile nadal był w mieście, spróbowałby zabić akurat jego? Zero swoje przypuszczenia mógł oprzeć tylko na tym, że niedoszła ofiara Min Thaia - kobieta, która piramid najwyraźniej nigdy wcześniej nie opuszczała - z Arkan w Cargo słyszała tylko o nim i o Hux. Nie była z nim spokrewniona, to pewne, a więc musiał być znany z pomagania innym jednoimiennym, podobnie jak wspomniana mechanik. Druga z wymienionych osób już nie żyła. A cholerny, trudny do uciszenia impuls mówił Zero, że Kelley jest następny.
    Jego ogon zmiótł zebrany na dachu piasek. Łowca nagród aż spojrzał za siebie zaskoczony. Chociaż nie mógł pochwalić się niesamowitą cierpliwością, był naprawdę dobry w udawaniu spokojnego. Nie zawsze tak było - każdy kiedyś był dzieckiem, a dzieci ras posiadających ogony są komunikatywne na kompletnie innym poziomie. Zero od małego nie wiedzieć czemu miał tendencję do szybkich machnięć, gdy coś go irytowało. Nie był to pełen zamach, jedynie subtelna fala przechodząca przez wszystkie kręgi i kończąca się widocznym, płynnym ruchem samego porośniętego poszarpaną płetwą końca. Bardzo tego nie lubił. W trakcie szkolenia nauczył się mechanicznie panować nad tym zdradzieckim tikiem, tak jak nauczył się panować nad swoim głosem czy oddechem. A jednak, oto on, całe lata później: bezmyślny impuls w mózgu dający upust napiętym nerwom. Czyżby właśnie sięgnął swojego limitu? Potrzeba było stracić czas, jeden hełm i trochę godności, żeby przestał nad sobą panować?
    Tłumienie frustracji w niczym ci nie pomoże, powiedziała mu kiedyś Mare. Robisz z siebie tykającą bombę. Nic dziwnego, że nie umiesz nic wynegocjować bez chwytania za miecz.
    Zero dokonał niemożliwego i na moment zapomniał co robi. Dalej patrząc na swój ogon, spróbował umyślnie nim machnąć. Przesunął nim w lewo po dachu, zostawiając ślad w naleciałym pyle. Po może dwóch sekundach zastanowienia machnął nim mocniej w drugą stronę. Błękitny pędzel wzbił w powietrze mały tuman. Kto by pomyślał? Już mu było lepiej.
    Po tym dzikim pokazie nieodpowiedzialności, wrócił do pilnowania domu rodziny Kelley przez celownik karabinu.


        Było kilka minut do godziny czwartej rano, gdy najpierw coś załomotało w luźną szybę okna, a potem spadło na ziemię na zewnątrz. Nie trzeba było wiele, by obudzić Iana - spał praktycznie z otwartymi oczami odkąd łowca nagród ostrzegł go, że ktoś może spróbować go zabić. Uderzenie i następujący po nim grzechot wystarczył aż nadto.
    Mężczyzna zerwał się z łóżka, w biegu naciągnął spodnie i już po chwili był na parterze domu. Przebiegł przez zbiorową sypialnię dla uciekinierów z Arc, teraz pustą, a powód takiego stanu rzeczy miał szczerą nadzieję zobaczyć na zewnątrz. Martwy. Lepiej dla tej dwumetrowej tyki żeby mu się udało...
    Dla pewności złapał po drodze kuchenny nóż.
    Otworzył drzwi, czując jeszcze na skórze nocny chłód. Na niebie z jednej strony widział już zaczątki wschodu słońca, z drugiej nadal tarczę księżyca. Zakradł się do rogu budynku ściskając w dłoni swoją prowizoryczną broń i wyjrzał. Na ziemi faktycznie ktoś leżał. Nie był pewien, czy ten fakt go cieszył, czy wręcz przeciwnie. Był to na pierwszy rzut oka mężczyzna, człowiek, leżący twarzą do ziemi. Jego głowę zakrywała workowata maska... w którą z ciemnej dziury wsiąkała powoli krew.
    - To on.
    Ian aż krzyknął, gdy obok niego dosłownie znikąd pojawił się Zero, na ułamek sekundy poprzedzony błękitnawym powidokiem towarzyszącym teleportacji. Pół-arkanin zaklął i odetchnął głęboko kilka razy.
    - Wybacz - rzucił sucho łowca nagród.
    - Nic... nic się nie stało - wydusił pochylony mężczyzna. - To przez ten stres... - wyprostował się powoli. Zero już przykucał przy ciele Wisielca.
    Ian również podszedł bliżej, dalej ściskając nóż by dodać sobie pewności siebie. Ten człowiek... nie, ten potwór zamordował Hux. Talos podobno w wielu miejscach w galaktyce uważane było za wylęgarnię wszelkiego rodzaju nieprawości. Każdemu turyście mówiono, że ludzie tutaj strzelają do siebie na ulicach i afiszowanie się z pieniędzmi może się dla ciebie skończyć nożem między żebrami. Ale zabić kogoś dla zarobku, a czystej nienawiści to nadal były dwie inne rzeczy. Nawet dla talosańskiej strony rodziny Iana pierwsze było smutną rzeczywistością, natomiast drugie czymś niewybaczalnym.
    - Kula nie przeszła na wylot - głos Zero przywrócił go do rzeczywistości. Łowca nagród patrzył na okno na pierwszym piętrze, nadal w jednym kawałku. To by wyjaśniało łomot: Wiselec dostał w tył głowy i impet posłał jego czoło naprzód. Kelley zmarszczył brwi. Nie był pewien co to ma do rzeczy jeśli cel najemnika nie żył.
    - To chyba dobrze...? - powiedział w końcu.
    Zero patrzył jeszcze przez chwilę w górę, po czym wzruszył ramionami.
    - Przynajmniej nie muszę ci zwracać za rozbitą szybę. Ani dziurę w ścianie - stwierdził wstając. Podniósł ciało, starając się przy tym nie pokazywać, że siła fizyczna zdecydowanie nie szła w parze z jego wzrostem. Na jego nieszczęście Ian miał wprawę w obchodzeniu się z ludźmi udającymi większych twardzieli niż nimi są.
    - Może pomóc? - zaproponował, w końcu wsuwając bezużyteczny nóż za pasek spodni.
    - Idź spać - odpowiedział od razu łowca nagród, jakby był przygotowany na tę propozycję. - Ledwo stoisz.
    - Ty też.
    Zero jedynie obrócił głowę w jego stronę bez słowa i patrząc mu w oczy przerzucił zwłoki Wisielca przez ramię.
    - Pilnowałeś mojego domu trzy dni - upierał się mężczyzna. - I to nawet nie ja ci za to płacę! Daj się odwdzięczyć w jakiś sposób.
    - Wykorzystałem cię jako żywą przynętę - przypomniało mu pozbawione emocji czarne szkło hełmu.
    - A ty dotrzymałeś swojej części umowy - Kelley pokazał na siebie, całego i zdrowego. - Teraz mogę ściągnąć moją rodzinę do domu nie martwiąc się, że w Cargo szaleje nienawidzący pół-arkan psychopata z moim nazwiskiem na szczycie listy.
    - Cieszę się twoim szczęściem - zapewnił go Zero swoim chyba najmniej przekonującym tonem głosu. - A teraz prześpij się i pozwól mi pracować. W tym stanie Wisielec jest już tylko moim problemem.
    Kelley nie chciał się poddawać, ale faktycznie czuł się, jakby zaraz miał zasnąć tam gdzie stał. Czując wpijający się w niego nieznoszący sprzeciwu wzrok, powstrzymał się od dalszych komentarzy i jedynie westchnął. Szary kiwnął głową zadowolony z jego decyzji i ruszył powoli w stronę ulicy.
    - Wybacz, że cię w to wciągnąłem - powiedział na odchodnym.
    - Nie masz za co przepraszać - zapewnił go idący krok dalej człowiek. - Uważaj na siebie. I odpocznij trochę. Jeśli coś wiem o twoim typie ludzi to to, że rzadko robią oba.
    Pół-arkanin zamknął za sobą drzwi i Zero został sam w towarzystwie seryjnego mordercy, bladej łuny wschodzącego słońca i nadal jasnego księżyca.


        Jego przeczucie go nie myliło.
    Zatrzymał się kilka przecznic od domu Kelleya, w bocznej alejce. Miasto nadal było praktycznie martwe, gdy nagle nie tak martwy truposz zaczął bełkotać mu za plecami. Zero westchnął zmęczony i posadził Wisielca pod ścianą budynku. Nie był specjalnie zaskoczony - takie rzeczy się zdarzały na planecie pełnej dziesiątek różnych rozumnych gatunków i cyberświrów. Nawet przeciętny ludzki mieszkaniec Talosu wyglądał, jakby mógł przyjąć na siebie kulę i wyrecytować swoje prawa intergalaktyczne zanim jego mózg utopi się we własnej krwi. A Zero dodatkowo był prawie pewien, że spartaczył ten strzał. Może to przez odległość, może nie trzymał broni wystarczająco pewnie, a może trzeba było sobie odpuścić ten tłumik i obudzić pół dzielnicy. W każdym razie jego cel przeżył strzał, na swoje nieszczęście. Zamiast zginąć na miejscu, umierał od około dwudziestu minut.
    - Twardy jesteś jak na tchórza - mruknął pod nosem Zero. Wyciągnął z kabury pistolet, zastanawiając się jak wystarczająco szybko uda mu się zniknąć zanim strzał ściągnie do alejki każdego znudzonego przytomnego marudera w okolicy. Zaczął właśnie debatować, czy mniej sprzątania będzie po ranie wylotowej czy z cięcia kataną, gdy umierający Khan Min Thai wydusił z siebie całe zdanie:
    - Gdzie się tak schowałeś?
    Zero zawahał się chwilę przed odpowiedzią. Miał już nieprzyjemność polować na szaleńców i w głębi duszy liczył, że tym razem nie będzie musiał wchodzić z jednym w rozmowę. Dużo z nich to lubiło. Mieszanie ludziom w głowach dawało im czystą satysfakcję, zwłaszcza tym inteligentnym. Zero natomiast bardzo nie lubił, gdy za kilka dni roboty płacono mu kryzysem egzystencjalnym. Jakimś sposobem zawsze wiedzieli, gdzie wbić tę szpilkę, by jak najbardziej zabolało.
    - Na dachu - odparł w końcu, przeładowując pistolet.
    - Czemu?
    - Lubię mieć ładny widok.
    Min Thai zaśmiał się pod nosem.
    - To była bardzo ładna noc - zgodził się, unosząc brodę do góry. - Trzeba było wracać do domu.
    - Ano - Zero odciągnął zamek. - Trzeba było.
    Zerwał mu z głowy maskę, wyglądającą jakby ją uszył z płóciennego worka. Nie zamierzał wozić do Arc całego ciała, więc musiał mieć jakiś namacalny dowód dla pani Liang, że wykonał zadanie. Miał już w kieszeni kartę-klucz identyfikacyjny mordercy, ale nie miał zielonego pojęcia czy łatwiej jest je teraz podrobić niż kilka lat temu. Talosańskie doświadczenie kazało mu zabrać więcej dowodów, byleby tylko dostać nagrodę za głowę Wisielca i uniemożliwić komuś innemu zebranie laurów. Nie wierzył, by jego pracodawczyni wysłała kogokolwiek innego (który idiota wpakowałby się do Arc tajnym wejściem by z nią porozmawiać osobiście?), ale jeśli udało mu się dać zauważyć, oberwać prosto w głowę ciężkim kalibrem i zepsuć prosty strzał w trakcie jednego zlecenia, to co jeszcze mogło pójść źle?
    Akurat gdy o tym pomyślał, pociągnął za spust. Zamek odskoczył i zatrzymał się na blokadzie. Pistolet się zaciął.
    Min Thai miał najwyraźniej na tyle przytomności umysłu, by zrozumieć co się stało, bo ramiona zatrzęsły mu się od stłumionego śmiechu. Zero zaklął, już bardziej zmęczony niż zirytowany.
    - To chyba nie twój dzień - rzucił Wisielec.
    - Powiedział człowiek z kulą w głowie - odparł łowca nagród chowając broń do kabury. Zajmie się nią potem. Zostało mu to bardziej brudne rozwiązanie.
    Ostrze katany błysnęło w ciemnym zaułku, rzucając błękitną poświatę na twarz skazańca. Ten jednak gwizdnął z podziwem.
    - Tego to na pewno w piasku nie znalazłeś - powiedział. - Wykończony przez złodzieja...
    - Nienajlepszy wybór na ostatnie słowa.
    - Ależ ja jeszcze nie skończyłem mówić, przyjacielu.
    - Jeśli wolisz, żeby cię zapamiętano jako gadułę...
    - To jak mnie zapamiętają w innym razie?
    Zero powstrzymał się od cięcia.
    - "Z boleścią informujemy, że wasz kolega z oddziału, Khan Min Thai, po miesiącach zaginięcia został znaleziony w uliczce w Cargo, z kulą w odciętej głowie." - kontynuował mężczyzna.
    - To urocze, że myślisz, że ktoś będzie za tobą tęsknił - odpowiedział szary. - Byłem w Arc. Nawet wasz system o was nie dba od chwili gdy wystawicie nogę na pustynię.
    - Masz na myśli swoich jednoimiennych kolegów z piachem w krwi? - Arkanin uśmiechnął się nieprzyjemnie. - Dorwałem któregoś? 
    Łowca nagród nie odpowiadał przez chwilę.
    - Zdecydowanie lepiej dla ciebie, by zapamiętano cię jako gadułę - stwierdził w końcu i znów zebrał się do cięcia.
    - Oh, miecz! - zawołał nagle Min Thai, powstrzymując go po raz drugi. - Przypomniałem sobie gdzie taki ostatni raz widziałem.
    - Jeśli macie katany w dziale telekomunikacji to naprawdę zacznę wątpić czy wam tak daleko do Talosan - mruknął Zero.
    Uśmiech mężczyzny nabrał wyjątkowo nieprzyjemnego wyglądu.
    - Dużo rzeczy przechodzi przez mój oddział - zaczął. - Dużo... plotek, na przykład. Choćby o tym co się dzieje pod "poziomem zerowym". Czy wiesz może jak naprawdę wyglądają trzy Arki? Te wasze "piramidy"?
    Szary zacisnął mocniej dłoń na rękojeści. Po prostu go zabij. Nie baw się w to dłużej.
    - To nie piramidy - odpowiedział mimo wszystko. - To ośmiościany. Taka sama ilość identycznych pięter, co na powierzchni, sięga wgłąb planety.
    - Bra-wo! Ktoś tu odrobił zadanie domowe... albo nie musiał - Khan spojrzał ponownie na miecz. - Pod ziemią z reguły trzymamy rzeczy wymagające mniej personelu, na przykład taśmy produkcyjne.  Przez to mało Arkan kiedykolwiek tam schodzi. A jeśli czegoś nie znasz, to prościej ubarwiać o tym te rzadkie historie, które sięgają powierzchni. Słyszałeś może, co mówią o dolnych piętrach Arki Gamma?
    Umilkł, wyczekując reakcji, ale żadnej nie dostał.
    - Władze utrzymują, że mamy tam więzienie. Ale jeden ptaszek wyśpiewał mi, że kiedyś podobno pracowali tam jacyś naukowcy. Wiesz, "ściśle tajne" i te sprawy. A potem spotkało ich coś przykrego. Coś wpisanego w danych jako "uciecz-
    - Miecz - przypomniał mu Zero lodowatym tonem. - Miałeś coś do powiedzenia o moim ukradzionym mieczu.
    Wisielec prychnął. Jego uśmiech zbladł. Cała jego twarz właściwie zaczęła tracić wyraz.
    - Muszę cię przeprosić - Min Thai już tylko wydusił coś na kształt śmiechu. - Im więcej sobie tej historii przypominam... po co komu w więzieniu cokolwiek poza bronią palną... ty... ty chyba nie jesteś żadnym złodziejem... prawda?
    Łowca nagród przykucnął tuż przed nim. Mimo pozycji nadal mógł patrzeć na powoli umierającego człowieka z góry - przydługa karykatura człowieka podparta ogonem, wygięta w łuk nad półleżącym żywym trupem.
    - Trzeba było się zamknąć i dać mi odciąć ci ten pusty łeb - powiedział tym dobrze sobie znanym tonem, wypranym z jakichkolwiek emocji. - Teraz to już nie ma sensu.
    - Czyli wygrałem? Napsułem ci krwi... wyżywać się będziesz...
    - Nie. Po prostu dam ci kilka minut. Do wschodu słońca - Zero usiadł naprzeciwko i popatrzył na powoli jaśniejące niebo. - Księżyc nie musi patrzeć - wyciągnął pistolet z kabury.
    Czasu miał aż nadto - gdy zrobił porządek z zablokowaną bronią, głowa Arkanina już wisiała bezwładnie. Nie był nawet pewien, czy w ogóle słyszał co do niego powiedział. Szary sprawdził (tym razem jeszcze dokładniej) oznaki życia i westchnął, nadal w przyklęku na jednym kolanie obok zwłok. Spojrzał za siebie i spróbował nowej "sztuczki". Końcówka ogona zamiotła beton aż dwa razy, ale to zdecydowanie nie było wystarczająco żeby odreagował tę rozmowę.
    W końcu wyprostował się i wyszedł z uliczki, wpychając do kieszeni zakrwawioną maskę i arkański identyfikator. Jeśli wytrzyma jeszcze godzinę lub dwie, powinien złapać kuriera do Arc tuż przed wyjazdem z Cargo. Sam na pewno nie miał ochoty tam wracać. Jeśli Liang nie przyśle jego nagrody na adres zwrotny do Rattle Cliffs w przeciągu kilku dni, to wtedy porozmawia z nią osobiście.
    Do tego czasu chyba sobie odpocznie od zleceń.
    Chyba.