Chłopak oparł się o ścianę naprzeciwko Fawkesa, starając się imitować jego pełną pewności siebie i wyluzowania pozę. Jak do tej pory wywnioskował, że obcy przestawiał go niczym pionek na planszy jakiegoś swojego planu, nie zapytawszy uprzednio o niczyje zdanie. Kupidyn nie chciał wyjść na amatora. Był łowcą nagród, do cholery. Takie tytuły nie brały się znikąd. Musiał przynajmniej dawać pozory faceta, który nie pozwala nikomu sobą pomiatać. W innym wypadku potencjalna współpraca przyniesie większe korzyści manipulatorowi.
- To teraz mam już tylko trzy pytania - zaczął po chwili namysłu Elliot.
- Tylko? - Fawkes przekrzywił głowę. - Mam nieodparte wrażenie, że to raczej AŻ trzy pytania.
- Co za różnica?
- Po samym wstępie do naszej współpracy widzę, iż udzielenie ci satysfakcjonującej odpowiedzi będzie graniczyło z cudem - wyjaśnił.
Eros zmrużył wizjery. Zastanowiły go równocześnie dwie rzeczy: wypowiedziana wprost sugestia, że będą współpracować (jakby gość zaplanował mu kilka godzin życia naprzód) oraz bezbłędne odczytanie jego dosyć charakterystycznej cechy. Juarez nie znał się na wielu rzeczach, ale nie stracił jeszcze całkowicie poczucia czasu, a to mówiło mu, że znali się z Fawkesem zbyt krótko, by ten mógł przejrzeć go na wylot.
- Jasnowidz? - rzucił chłopak.
- Psycholog - odparł krótko zamaskowany. - A więc po kolei: pytanie numer jeden?
Łucznik odchrząknął znacząco i wyciągnął przed siebie wyczekująco rękę.
- Gdzie moja kurtka? - zapytał z pełną powagą.
Fawkes bez zastanowienia wyciągnął z wewnętrznej kieszeni własnej krótkiej kurtki ciasne czerwone zawiniątko. Elliot zadowolony sięgnął w jego stronę, ale wtedy chuderlawy mężczyzna odsunął się na bok, rozkładając przed sobą zdobycz i oglądając ją z obu stron z namysłem.
- Będzie luźna... jesteś o wiele lepiej zbudowany ode mnie - stwierdził, mówiąc do cyborga tylko połowicznie. - Ale na cele zadania się nada - uznał ostatecznie, po czym, ku zgrozie Juareza, zdjął własną kurtkę i przebrał się w o wiele bardziej wytartą czerwoną.
- EJ! To moje! - oburzył się jej właściciel z godnością przedszkolaka.
Jego rozmówca jedynie ponownie przechylił głowę, jakby nie rozumiał jego zachowania.
- Nic się jej nie stanie - zapewnił Erosa. - Można mi zarzucić całkiem sporo w kwestii niechlujstwa, ale cudze rzeczy potrafię traktować z szacunkiem. Zwłaszcza rzeczy niezbędne do powodzenia planu.
Kupidyn pomimo zapewnienia o bezpieczeństwie jednego z jego sztandarowych symboli nadal nie potrafił pogodzić się z myślą, że nosi go ktoś zupełnie mu obcy. Tym bardziej martwił go fakt, że tym obcym był Fawkes, który jak do tej pory wydał mu się bardziej nieznajomym od innego przypadkowego nieznajomego... taki nieznajomy do kwadratu.
- Uznam tę ciszę za koniec tematu - powiedział w końcu Fawkes. - Drugie pytanie?
- Zlecenie - odpowiedział El. - Wspominałeś o nagrodzie u szeryfa... obstawiam, że zamierzasz mnie wciągnąć do współpracy przy regularnym zleceniu. Mam rację?
- Owszem. I to nie byle jakim. Siedzę nad tą sprawą już od jakiegoś czasu. Chodzi głównie o zażegnanie konfliktu między Gutsym i Gumblem.
- I w twoim rozumieniu tym zażegnaniem jest zamordowanie ich obu?
Mężczyzna zaśmiał się wisielczo.
- Taki interes - odparł krótko. - Mamy szczęście żyć na planecie, na której najskuteczniejszym rozwiązaniem problemu z innym człowiekiem jest to najprostsze: zabójstwo. I zanim odezwie się w tobie ludzka moralność, zapewniam, że Cargo będzie lepiej z tą dwójką w piachu. Wyświadczyłem przysługę wielu ludziom strzelając do Gumble'a.
- Niech ci będzie - stwierdził niezbyt przekonany Eros. - Jak więc mielibyśmy pozbyć się Gutsy'ego?
- Tak jak jego rywala: przekrętem. Nie jestem wielbicielem głośnych, improwizowanych akcji. Zrobimy to podobnie jak z Gumblem. Podejdę pod sam nos szefa gangu bez żadnych podejrzeń, gdy ty będziesz odwracał uwagę wszystkich wokół.
- Mam zatańczyć na stole?
Fawkes urwał, jakby po raz pierwszy podczas tej rozmowy zabrakło mu języka w gębie.
- Skąd ten pomysł? - spytał.
- Wiesz co? Zapomnij - chłopak machnął ręką.
Drugi z łowców nagród nie zamierzał się z tą propozycją kłócić. Odczekał chwilę, aż w końcu ponaglił cyborga:
- Ostatnia sprawa?
Elliot po raz kolejny szybko zmierzył swojego rozmówcę wzrokiem. Był dziwny. Nawet jak na standardy Erosa, Fawkes był po prostu dziwny. Nie przypominał mu żadnego łowcy nagród jakiego do tej pory spotkał. Co gorsza, łucznik nie miał pojęcia, czy z tego powodu obcy napawał go niepokojem, czy też wydawał się przez to bardziej interesujący.
- Twierdzisz, że pomogłem ci się pozbyć Gumble'a… - zaczął w końcu cyborg podejrzliwie. - Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek coś takiego planował.
- Nie musiałeś - porywacz kurtek wzruszył ramionami. - Planowanie zostaw mi. Bez obrazy, ale w ten sposób wszystko wyjdzie nam tylko na dobre.
- Wykorzystałeś mnie do pozbycia się jakiegoś faceta - drążył temat El.
Fawkes wydał z siebie dziwnie świszczący syk.
- Gdy tak to ujmujesz, wychodzę na tego złego w całej historii - w jego głosie pobrzmiało lekkie rozbawienie.
- Uświadom mnie więc, kto tu jest tym dobrym - Eros skrzyżował ręce na piersi. - Jak na razie widzę, że zostałem wplątany w coś, w co nie zamierzałem się mieszać, a ty jeszcze zapowiadasz mi tu jakąś dalszą współpracę, jakbyś z miejsca założył, że chcę dalej brnąć w brudny interes z przypadkowo poznanym facetem.
Zapadła chwila ciszy.
- A nie chcesz? - zdziwił się Fawkes.
- Oczywiście, że chcę! - Kupidyn opuścił gwałtownie ręce. - Po prostu nawet mi cała sprawa śmierdzi na kilometr. A ja nawet nie mam prawdziwego nosa! - dodał wskazując palcem na puste miejsce po środku twarzy.
Fawkes zaśmiał się. Zrobił to w ten sam stonowany sposób w jaki wypowiadał każde zdanie, ale nadal wydawało się to Elliotowi wyjątkowo dziwne. Nie pasowało do reszty konwersacji. Po raz pierwszy w życiu odniósł wrażenie, że wcale nie podoba mu się fakt, iż doprowadził kogoś do rozbawienia po prostu byciem sobą.
- Nie ma ,,dobrych", Erosie - powiedział w końcu Fawkes. - Jesteśmy my i są oni. W ich oczach my jesteśmy ,,złymi". A w naszym interesie leży tylko to, by oni wyszli z całej sytuacji gorzej od nas. Tak działa cała ta planeta. Nie dzieląc czegoś na ,,dobre" i ,,złe" wykazujesz się większą inteligencją od swojego przeciwnika. Dlatego lubię naszą profesję: łowcy nagród nie dają się zwieść pozorom moralności swoich czynów. Robimy to, za co dostaniemy pieniądze. Mamy prosty cel, a przez to jesteśmy najlogiczniej myślącymi jednostkami na Talosie, nawet jeśli absolutnie każdy z nas cierpi równocześnie na rozmaite schorzenia psychiczne.
- Czyli mówiąc w skrócie uznajesz wykorzystanie mnie w swoim planie za jak najbardziej poprawne dopóki jest w tym jakiś cel?
Mężczyzna kiwnął głową.
- W sumie... - Eros zastanowił się. - Jakiś sens w tym jest.
- Nawet nie wiesz jak mnie cieszy to słyszeć - Fawkes zadowolony klepnął Juareza w ramię. - Cieszy mnie też fakt, że nie będę już musiał kombinować jak naprowadzić cię na Gutsy'ego bez twojej wiedzy.
Ulice były już całkiem ciemne, gdy dwójka przypadkowych partnerów w zbrodni powoli zbliżała się do celu. Siedziba Czerwonych - jak to popularnie nazywano gang Gutsy'ego - znajdowała się w zachodnich dzielnicach miasta. Na pierwszy rzut oka okolica w niczym nie przypominała Cargo: brakowało tu obskurnych sklepików z neonowymi szyldami, knajp i warsztatów samochodowych. W większości teren pokrywały spore budynki mieszkalne, odrapane od długich lat bez renowacji. Kupidyn czuł się przytłoczony, jakby wielkie, ciemne ściany po obu stronach ulicy miały się zaraz zawalić w dół i pogrzebać go żywcem. Przez moment naszła go chęć, by podzielić się tym lękiem z idącym obok Fawkesem, ale od razu porzucił ten pomysł. Koleś już i tak wiedział o jego głowie za dużo, a sam Amor nie zdążył mu przecież niczego o sobie powiedzieć!
- Wyjaśnisz mi w końcu, o co chodzi z moją kurtką? - cyborg przerwał ciszę. Nienawidził jej. W połączeniu z duszącymi wszelkie światło ścianami bloków przyprawiała go o dreszcze. Lepiej już było porozmawiać o czymkolwiek. Odrobinę liczył na to, że spokojny, rzeczowy ton głosu Fawkesa odwróci jego uwagę od rodzącej się w nim dziwnej fobii.
Nie pomylił się - z miejsca poczuł się nieco lepiej, gdy jego towarzysz zaczął przedstawiać mu swój plan:
- Pamiętasz, jak w drodze wspominałem, że ludzie Gutsy'ego nazywają siebie ,,Czerwonymi"? - zapytał. Chłopak kiwnął głową. - Odkąd wymyślili sobie tą nazwę, znaleźli sobie także wskazujący ją znak rozpoznawczy: czerwony element ubioru. Wojskowe berety, bandany, kurtki... - poprawił na sobie erosową kurtkę - lubią się z tym obnosić. Wiele rekrutów próbując się im przypodobać ubiera się w ich barwy i wyczynia najróżniejsze rzeczy, by zwrócić na siebie uwagę Gutsy'ego. My zrobimy coś podobnego.
- Pobawimy się w rekrutów?
- TY pobawisz się w rekruta - uściślił Fawkes. - Ja będę udawał czynnego członka gangu.
Elliot zmrużył wizjery w imitacji marszczenia brwi.
- Jesteś absolutnie pewien, że to dobry pomysł? - spytał niepewnie.
- Jak niczego innego. W końcu Gumble uwierzył, że chcę dla niego pracować, prawda?
- Ja na pewno w to uwierzyłem... ale udawanie młodzika to jednego, a doświadczonego gangstera drugie.
- Zaufaj mi - Fawkes poprawił kołnierzyk czerwonej kurtki po raz ostatni. - Siedzę w tym mieście na tyle długo, by umieć wcielić się w absolutnie każdy typ jego mieszkańców. Na naszą korzyść przemawia fakt, iż Gutsy ma na głowie o wiele więcej ludzi niż Gumble. Może mnie uznać za chłystka zrekrutowanego już jakiś czas temu, pracującego od tamtego czasu na drugim końcu Cargo. W ten sposób nie za bardzo się zdziwi stwierdzając, że mnie nie kojarzy.
- Dobra, załóżmy, że ci ufam - stwierdził El. - A co ja mam robić?
- Jesteś kolejnym chętnym do dołączenia w szeregi Czerwonych - wyjaśniał mężczyzna. - Jednakże zamiast załatwiać w imię gangu drobne płotki, zdecydowałeś się na o wiele bardziej ryzykowną akcję: zamach na samego Gumble'a, największego wroga Gutsy'ego. O swoim sukcesie poinformowałeś mnie, pomniejszego rekrutera z zachodnio-centralnej dzielnicy, a ja oczywiście z miejsca powinienem zaprowadzić cię do szefa. Proste?
- Jak drut - zgodził się Eros.
- Świetnie. Bo Czerowni stoją tuż za rogiem.
Faktycznie, zza zakrętu na chodnik padał pierwszy od dłuższego czasu snop światła ze starej, ulicznej latarni. Pod nią przy drzwiach siedziała trójka ochroniarzy, gadając o czymś mało istotnym dla zabicia czasu. Zauważyli przybyszów później, niż oni zauważyli ich - źródło światła w ciemności cargijskich ulic ironicznie bardziej im przeszkadzało niż pomagało, bo człowiek stojący poza jego obrębem widział zdecydowanie więcej.
- Dobry wieczór! - przywitał się wesoło Fawkes, jak gdyby nigdy nic podchodząc luzacko do mężczyzn jak do starych znajomych. - Szef na miejscu?
- Coś ty za jeden? - zapytał jeden z nich.
- No tak... heh, chyba faktycznie się nie znamy, bo niby jak? - mruknął zmieszany niby-Czerwony. Po sekundzie zastanowienia przeszedł do wyjaśnień: - Jestem Jerry, rekruter... taki chuderlak to nigdzie indziej się nie nadawał... Zaciągnąłem się już jakiś czas temu. Trochę długo mnie tu nie było...
Elliot musiał przyznać, że jego zmartwienia były jak najbardziej niepotrzebne. Fawkes radził sobie świetnie - w jednej chwili stał się niezbyt pewnym siebie szemranym facetem, kryjącym swoje obawy pod wesołym tonem. Próbował wpasować się w tłum gangsterów dowcipem. Był wystarczająco przekonujący, by ochroniarze uwierzyli w jego historyjkę o odizolowaniu od reszty gangu w celach rekrutacyjnych. Dla uwierzytelnienia dodał w kilku miejscach jakieś nazwiska, najwyraźniej wcale nie przypadkowe. Kupidyn wpatrywał się w jego grę aktorską jak urzeczony, do momentu, w którym ,,Jerry" wskazał w jego stronę kciukiem.
Trójka ochroniarzy spojrzała na Ela wyczekująco, dając mu jasno do zrozumienia, że spodziewają się jakiejś odpowiedzi na ostatnie słowa rekrutera. Chłopak wydał z siebie jakiś nieartykułowany pomruk. Fawkes wcale się tym nie przejął. Szturchnął go tylko ze śmiechem w ramię.
- Patrzcie, jaki skromny! - rzucił żartobliwie. Rozmawiający z nim do tej pory Czerwony także się uśmiechnął. - Może w środku bardziej się rozgada. Pewnie cię nerwy zżerają, co? - Fawkes potrząsnął przyjaźnie cyborgiem za ramiona.
Cały teatrzyk chyba ochronie wystarczył. Pierwszy po prostu odstąpił na bok i wskazał rzekomemu Jerry'emu drzwi, na co ten skinął mu głową z wdzięcznością i pociągnął za sobą Kupidyna. Zamknęli za nimi niemal natychmiast.
- Pół roboty za nami - rzucił Fawkes szeptem prosto w ucho wspólnika, kierując go wgłąb budynku.
Fawkes? Idź dalej mieszać w cudzych sprawach! :3