Więzienie w Cargo nie należało do do najpilniej strzeżonych placówek w
których Zmora miał okazję bywać. Zwłaszcza dobrze po północy nie
prezentowało się ono najlepiej. Już na starcie zastał w stróżówce
śpiącego ochroniarza, który pieczę nad monitoringiem powierzył chyba
tylko sobie znanym siłom wyższym. Zawartość jego portfela natomiast
trafiła pod opiekę Plagi. W trakcie zwiedzania obiektu także nie natknął
się na nic stwarzającego mu problemy. Na posterunku dostrzegł ledwo
kilkunastu strażników więziennych z których tylko paru było zajętych
regularnym patrolowaniem obiektu. Pozostali zajęci byli graniem w karty.
Oszust, mijając ich pokój, poczuł ukłucie niewypowiedzianej tęsknoty
wywołanej grą. Każda komórka jego ciała zapałała chęcią, by dołączyć do
rozgrywki. Zbyt wiele czasu odmawiał sobie hazardu i uznał, że przy
następnej nadarzającej się okazji skorzysta z możliwości pomnożenia
swojego majątku w ten właśnie sposób. Skupienie większości ochrony w
jednym miejscu znacząco ułatwiało mu i tak prostą sprawę. Z obserwacji
Zmory jasno wynikało, że ci, którzy krążyli po wiezieniu posługiwali się
latarkami zamiast świecić światło. Kluczowe zatem było, by nie wzbudzić
żadnych podejrzeń, wskazujących na obcą obecność, bo to skutkowało tym,
że po terenie kręciła się śmiesznie mała liczba ochroniarzy. Oszust
wręcz z przyjemnością pokonał wadliwą ochronę i odnalazł wspomnianą w
notatkach celę. Chciał mieć przy tym choć cień nadziei, że ta wycieczka
mu się opłaci.
Nie musiał podchodzić do celi, by poczuć okropny smród
odchodów, zakrzepłej krwi i pleśni, który zmusił go do cofnięcia się o
krok. Złodziej poprawił maskę na twarzy, odetchnął głęboko względnie
czystym powietrzem i podszedł do solidnych drzwi z zakratowanym,
kwadratowym oknem. Zajrzał do środka, żeby móc ocenić sytuację. Podłogę
stanowił goły beton na którym ktoś wysypał nieco jakiegoś siana. Ściany
były jedynie niezwykle gładkim murem. Na cały wystrój stosunkowo
ciasnego pomieszczenia składał się byle jaki koc w rogu i drewniane
wiadro w przeciwnym kącie. Plaga zagwizdał cicho, by dać o sobie znać.
Było to skuteczniejsze niż szeptanie z dwóch względów. Po pierwsze:
szeptanie nie zbudziłoby twardo śpiącego więźnia, a po drugie pojedynczy
gwizd był na tyle niecodziennym dźwiękiem w więzieniu, że z pewnością
skupiał na sobie uwagę.
Stary mężczyzna podniósł się nieco ociężale z koca, usiadł i
zwrócił twarz w kierunku Oszusta. Wyglądał nienaturalnie, ale Diabeł nie
potrafił sprecyzować co przeszkadza mu w starcu. Długie do ramion, siwe
włosy pozlepiane były w brudne strąki i nieco Zmorę odrzucały, ale nie
wydawały się być nie na miejscu. Natomiast ruchy starego, gdy dźwignął
się na nogi były znacznie płynniejsze niż sugerował to wygląd
zewnętrzny. Na szczęście miał on dość rozumu, by podejść do krat. Plaga
dostrzegł w jego bladych oczach czystość i twardość, którą do tej pory
kojarzył jedynie z młodością. Starszy z mężczyzn przyjrzał się uważnie
zamaskowanemu i dopiero wtedy wyszeptał najmniej lubiane przez Koszmar
pytanie:
- Kim jesteś?
- Chorobą toczącą to miasto. - odparł cierpko po chwili, dając tym samym
znak, że nie zamierza się wypowiadać na uwierające go tematy. -
Istotniejsze w tym momencie jest pytanie ile jesteś w stanie mi zapłacić
za wydostanie cię na wolność, starcze, który uważa się za niewinnego.
- Nie mam nic na sumieniu. - zapewnił, jak gdyby Oszust potrzebował
dodatkowego potwierdzenia. Złodziej jednak kompletnie nie dbał o to czy
stary tkwi za kratami bez powodu czy nie. - Zapłacę każdą cenę. -
oświadczył staruszek z pełnym przekonaniem.
Oczy Koszmaru błysnęły groźnie, gdy zwietrzył niefortunnie
wypowiedziane zdanie. Mógł zażądać całego majątku starca i odrzeć go z
ostatniego grosza. Był jednak pewien problem, bowiem Plaga nie wiedział
czym staruszek dysponuje. Mógł być równocześnie szefem największych
zakładów w okolicy lub zwykłym bezdomnym. Jednakże dusza hazardzisty
Oszusta, mrucząc z zadowolenia, ciągnęła go ku ryzyku. Wspaniale było
postawić wszystko na jedną kartę. Wygrana lub przegrana nie stanowiły
odległych od siebie znaczeniowo słów, ponieważ każdy zajmujący się
hazardem człowiek, prowadząc swoją grę, balansował na cienkiej granicy
oddzielającej zwycięstwo od porażki. Dwa przeciwstawne terminy, lecz
bliższe sobie niż cokolwiek innego. Oszust szczerze pokochał uczucie
towarzyszące właśnie temu balansowi. Z nieukrywaną przyjemnością
zatracał się w grze, pragnąc jedynie ryzykować. Zdawał sobie sprawę z
tego, że zakrawa to na uzależnienie, lecz sądził, że człowiek bez nałogu
czy silnych przyzwyczajeń jest człowiekiem idealnym, a tacy, jak
powszechnie wiadomo, nie istnieją. On przecież pragnął jedynie wygrywać,
nie ważne czy uczciwie czy nie.
Mowa ciała staruszka podpowiadała mu, że jest on albo
całkowicie zdecydowany co do swoich słów, albo zdesperowany. Nie chciał
przypisywać mu tej drugiej cechy, lecz miał pojęcie na temat tego jak to
jest tkwić w podobnym zamknięciu i doskonale zdawał sobie sprawę z
tego, że desperacja bywa nieodzownym elementem długotrwałego uwięzienia.
- Mój czas ma swoją cenę, a profesjonalizm kosztuje. - uprzedził,
równocześnie badając zamek w drzwiach. Dziurka od klucza miała kształt
kwadratu. Przecinał go równo wąski krzyż, będący właściwą dziurką
prowadzącą w głąb mechanizmu. Nie spodobało mu się to co zastał, dlatego
też, nie mogąc się powstrzymać, mruknął jakby bardziej do siebie: -
Niewiele jest zamków, których nie umiałbym otworzyć, ale ten widzę
pierwszy raz w życiu...
Usłyszał, że starzec mruknął coś pod nosem, przestępując
nerwowo z nogi na nogę, jednakże nie wypowiedział na głos krążących mu w
głowie wątpliwości. Bezsprzecznie (choć mylnie) założył, że Zmora nie
wydostanie go na wolność. Oszust powiódł palcem po otworze w zamku,
zastanawiając się czy powinien ryzykować otworzenie go nieprzeznaczonym
do tego wytrychem. Ostatecznie doszedł jednak do wniosku, że nie
powinien tego robić ze względu na ilość rzeczy, które mogłyby pójść nie
tak. Ponadto do jego uszu dotarło echo rozmów ochroniarzy, więc patrol
się zbliżał.
- Znajdę klucz. - rzucił tylko i ruszył na poszukiwanie kryjówki.
Tylko cichy szelest powiewającej za Złodziejem peleryny
zdradzał, że mężczyzna pokonuje kolejne metry korytarza w biegu.
Schronił się w pierwszej napotkanej wnęce, lecz nie
zagwarantowało mu to bezpieczeństwa. Na podłodze korytarza widział już
słabą poświatę latarek, przyjął więc, że straż więzienna jest bliżej niż
by sobie tego życzył. Zmora, płaszcząc plecy na ścianie aż łuk boleśnie
wbił mu się w ramię, przesunął w stronę wyjścia z wnęki. Zerknął na
korytarz i stłumił przekleństwo - dwójka ludzi uzbrojonych w karabiny
niespiesznie zbliżała się w jego stronę, rozmawiając ze sobą. Nie miał
wielkiego wyboru na zniknięcie, gdyż jedynym pewnym miejscem na kryjówkę
stanowił szyb wentylacyjny. Dlatego też (stając na palcach, by w ogóle
móc dosięgnąć i z niewybrednym komentarzem na ten temat) pospiesznie
sięgnął do niego i szarpnięciem pozbył się niezabezpieczonej niczym
kratki. Chwycił się brzegu i podciągnął, lecz to co tam zastał przerosło
jego oczekiwania.
Szyb wentylacyjny był ciasny i zakurzony. Zmora w duchu
podziękował losowi za to, że nie ma klaustrofobii i przestał przeklinać
swój wzrost. Po raz pierwszy od dłuższego czasu faktycznie cieszył się
ze swojej całkiem przeciętnej postury. Nawet będąc tak zbudowanym z
ledwością mieścił się w tunelu. Jednak brnął przed siebie w niewiadomym
kierunku, wzbijając niewielkie obłoczki kurzu, które wirowały wokół
niego, zawężając mu i tak ograniczone pole widzenia. Drobinki osiadały
też na masce. Złodziejowi zdawało się, że przeniknęły przez nią i wdarły
się mu do nosa i ust, a stamtąd do samego gardła, które, jakby ulegając
sugestii zaczęło go drapać.
Odchrząknął odrobinkę, świadom tego, że atak kaszlu rozniósłby się po
całej wentylacji i zamiast szukać klucza, skończyłby wybierając sobie
drogę ewakuacji. Przystanął na chwilę i przetarł wierzchem dłoni
łzawiące od wszechobecnego kurzu oczy, a potem ruszył, z trudem
przeciskając się dalej. Czołgał się na brzuchu, oboma ramionami ocierał
się o ściany szybu i zawadzał głową o sufit ilekroć usiłował spojrzeć
jak daleko jeszcze do możliwego wyjścia. W końcu, po zdawałoby się całym
wiekach wędrówki, zahaczył o coś innego niż dotychczas. Po głębszym
zbadaniu anomalii uznał, że to kolejna kratka i odetchnął z ulgą.
Odczekał kilka minut, nasłuchując uważnie. Nie usłyszał żadnego odgłosu
oznaczającego życie, więc naprał na kratkę barkiem, a ta ustąpiła po
chwili i spadła na ziemię z głuchym stuknięciem. Zmora odczekał kolejną
chwilę. Nie zaalarmowany żadnym podejrzanym dźwiękiem postanowił opuścić
swoją przeklętą kryjówkę. Nie za bardzo miał jednak jak się obrócić,
więc zostało mu wypaść z wentylacji głową w przód. Wysunął się więc na
tyle, by oprzeć się biodrami o krawędź i zawisł głową w dół. Zacisnął
palce na wybrzuszeniu, które przytrzymywało kratkę i skulił się tak, by
dotykać czołem spodu szybu. Odepchnął się lekko od ścianki szybu nogami,
obrócił i już po chwili wylądował w przysiadzie na środku korytarza. Z
pewnym niesmakiem uświadomił sobie, że podczas tej wycieczki jego strój
zmienił barwę z czarnej na siwą. Wstał więc i skrupulatnie otrzepując
się z każdej drobinki kurzu ruszył na poszukiwanie dziwacznego klucza.
Gdzie można schować jeden cholerny klucz? A co ważniejsze, jak
można ukryć go przede mną? Te dwa pytania powracały do Oszusta coraz
uporczywiej w miarę upływu czasu, gdy przeszukiwał pomieszczenie za
pomieszczeniem. Pokoje kontrolne, stróżówka, gabinety administracji,
prywatne skrzydło straży więziennej - był już wszędzie i sprawdził
wszystko, ale po kluczu nie było nawet śladu. Wobec tego zostało mu
tylko jedno rozwiązanie. Mianowicie klucz miał któryś ze strażników.
Plaga doskonale wyczuwał, że do świtu zostało mu może z trzy godziny,
podejrzewał zatem, że ochrona będzie teraz ospała i znudzona całą nocą
spokoju. Musiał spróbować ustalić kto trzyma klucz, bo sprawdzanie
każdego ochroniarza było zbyt czasochłonne i brawurowo głupie. Koszmar
nie zamierzał zawisnąć tej nocy na stryczku, a taki los najczęściej
spotykał złodziei, którzy byli na tyle nieostrożni, że dawali się
złapać. On tanio skóry sprzedawać nie zamierzał i miał pracę do
wykonania. Presja czasu i powoli ogarniające go zmęczenie trwaniem w
ciągłym napięciu jednakże nijak mu nie pomagały...
Niedługo później Zmora doczekał się cudu. Nie tylko ustalił
kto i gdzie trzyma klucz, ale także cała sytuacja wydała mu się banalna.
Klucz został ukryty w kurtce, zawieszonej na haku i zostawiony.
Złodziej najzwyklej w świecie wszedł do pomieszczenia, odszukał
odpowiedni hak, zabrał klucz i wyszedł. Odpowiadało mu to, że choć raz
tej nocy coś poszło mu prosto i bez żadnego wysiłku. Przekradł się do
celi 218, także bez większych komplikacji. Oszust miał świadomość tego,
że za niedługo nocna zmiana pójdzie do domu, a miejsce zaspanej ochrony
zajmą wypoczęci i być może bardziej skoncentrowani i aktywni ludzie.
Dlatego też przekręcił klucz w zamku, otworzył drzwi i darując sobie
uprzejmości wpadł do środka. Dźwignął staruszka na nogi i wyprowadził z
celi zanim ten zdołał się rozbudzić na tyle, by zorientować się co się
dzieje. Koszmar zatrzasnął drzwi, przekręcił klucz w zamku i wrzucił go
do wnętrza celi. Staruszek w tym czasie zdążył się obudzić i szepnął mu:
- Wróciłeś...
- Jakże mógłbym nie wrócić? - odparł mu Plaga, tłumiąc ironię i ruszył
korytarzem prosto do klatki schodowej. - Musimy się spieszyć...
Droga, którą Diabeł pokonałby w kilka minut zajęła sporo ponad
kwadrans ku rosnącej z każdą chwilą wściekłości Złodzieja. Starzec w
celi sprawiał wrażenie zupełnie sprawnego i poruszał się z niezwykłą
łatwością. Poza celą natomiast Zmora wyraźnie dostrzegał, że prawda jest
zgoła inna i musi uważać na siwego znacznie bardziej niż by sobie tego
życzył. Mimo wszystko starzec się nie skarżył. Zaciskał usta w wąską
kreskę, ale nie prosił by Oszust zwolnił, bo ten i tak by tego nie
zrobił. Choć mimo wszystko nieco zmniejszył tempo, słysząc za sobą
świszczący oddech starszego mężczyzny. W ten sposób mniej lub bardziej
ryzykownie i omijając wszelkie straże dotarli do wyjścia z wiezienia.
Już prawie byli na zewnątrz, więc Oszust puścił starca przodem, by nie
ryzykować bardziej niż to konieczne. Istniała szansa, że ktoś zechce
strzelić więźniowi w plecy bez ostrzeżenia, a to wykluczało jakąkolwiek
nagrodę za trudy nocy, więc Oszust nie mógł na to pozwolić. Nagle
usłyszał okrzyk jednoznacznie oznaczający, że ktoś ich dostrzegł.
- "Pod Rekinem Piaskowym", bądź tam starcze. Nie każ mi siebie szukać,
bo nic miłego z tego nie wyniknie.- rzucił Oszust i odbiegł w stronę
wzywającego wsparcie ochroniarza. Wystarczyło jedynie skupić na sobie
uwagę straży więziennej, tak by ścigali jego, a nie podobnego bezdomnemu
staruszka. Ta robota jest coraz trudniejsza, przeszło przez myśli Zmory
razem z cichym westchnięciem.
Dopadł do człowieka i siłą rozpędu powalił go na ziemię, a
potem ogłuszył. W ziemię tuż obok wbił się pocisk. Złodziej, nie chcąc
dłużej być nieruchomym celem, poderwał się z ziemi i biegiem ruszył w
stronę płotu. Dotarł do niego i zręcznie wspiął się na mur, nie
zawracając sobie głowy drutem kolczastym na szczycie. Jego strój
wykonany był z wyjątkowo twardej skóry, więc gwarantował mu jako taką
ochronę przed kolcami drutu. Diabeł bez większych problemów przesadził
mur. Usłyszał co prawda dźwięk rozdzieranego materiału peleryny i świst
kilkunastu niecelnych kul zanim ostatecznie zniknął po bezpiecznej
stronie płotu. Tam odczekał kilka cennych sekund aż ochroniarze dotrą do
bramy i z równą łatwością, wspomagając się rynną i parapetami wspiął
się na dach parterowego budynku. Tam przystanął, zerkając w dół i
upewnił się, że został zauważony. Skulił się nieco, unikając kolejnych
wymierzonych w jego głowę pocisków i trzymając się krawędzi dachu rzucił
się do ucieczki.
Koniec końców ucieczka Zmory przywiodła go do czyjegoś
mieszkania. Człowiek zupełnie nieświadomy czyhającego na trzecim piętrze
zagrożenia zostawił otwarte okno. Oszust wykorzystał to, żeby choć na
chwilę zniknąć z oczu wyjątkowo trudnej do zgubienia ochronie, więc
wskoczył do środka. Przebiegł przez pokoje, tym razem zupełnie nie
zwracając uwagi na otoczenie. Mignął mu jedynie kieszonkowy zegarek na
łańcuszku, więc zgarnął go w biegu i pomknął do okna po przeciwnej
stronie budynku. Wyjrzał przez nie, by w bladym świetle wczesnego świtu
ocenić odległość dzielącą go od następnego dachu. Następny budynek
zaczynał się parę metrów dalej i jedno piętro niżej, więc Złodziej,
wziąwszy wcześniej rozbieg, wyskoczył przez nie. Spadł na dach, który
nie wytrzymał jego ciężaru i zawalił się. Koszmar, przeklinając swojego
nieprzeciętnego pecha runął w dół, starając się jak najbardziej
zamortyzować uderzenie. Po paru sekundach otrząsnął się i wygrzebał się
ze stosu połamanych desek. Jedna z nich zostawiła mu pod okiem piekące
zadrapanie, ale nie miał czasu się nim przejąć. Nieco obolały wydostał
się ze zrujnowanej szopy i zniknął w labiryncie najciaśniejszych
cargijskich uliczek.
Niedługo później, utykając na lewą nogę i krzywiąc się przy
każdym ruchu, dotarł do wspomnianego wcześniej lokalu. Dopiero z czasem,
gdy adrenalina spowodowana pościgiem opadła poczuł dokładnie każde
stłuczenie i każdego siniaka. Nie łudził się wyjść cało z upadku z
drugiego piętra w deszczu desek i drzazg, lecz nie przypuszczał, że może
to być aż tak dokuczliwe. Mimo wszystko czuł swego rodzaju satysfakcję.
Był zmęczony i poobijany, co świadczyło o trudności wyzwania jakiego się
podjął. Podołał mu, więc w duchu gratulował sobie wykonanej roboty.
Diabeł przestąpił próg pubu "Pod Rekinem Piaskowym" i oparł się o ścianę,
lustrując wzrokiem otoczenie. Jego uwagę przykuł machający mu straszy
mężczyzna. Koszmar rozpoznawał te oczy. Należały do starca, którego
uwolnił, choć mężczyzna wyglądał inaczej niż tamten. Ten miał szyty na
miarę błękitny garnitur, okulary na nosie i szykowny kapelusz. Przede
wszystkim był jednak czysty, a jego włosy były starannie uczesane.
Oszust podszedł do niego i usiadł na krześle na przeciwko mężczyzny,
opierając się na stole przedramionami. Zmierzył staruszka uważnym
spojrzeniem.
- Więc? - zaczął, uznając, że od razu może przejść do konkretów - Ile możesz mi dać?
Mężczyzna najwyraźniej nie miał ochoty jeszcze kończyć tej przymusowej
znajomości z Koszmarem, zapewne przeczuwając, że już więcej się nie
spotkają. Dlatego też zignorował pytanie Plagi.
- Jak mogę się do ciebie zwracać? - spytał z serdecznym uśmiechem na
twarzy. Zmora odpowiedział mu chłodnym spojrzeniem, które miało na celu
ostrzec go przed spoufalaniem się. - Chciałbym poznać imię osoby, która
podarowała mi wolność tam, gdzie każdy mi jej skąpił.
- Wystarczy Oszust. - odparł tylko.
- Ach tak... Człowiek uznający się za chorobę miasta przedstawia się
mianem Oszusta i ratuje staruszka, ryzykując przy tym życiem... Zaiste
interesujące...
Zmora poruszył się odrobinę zaskoczony. Starzec najwyraźniej był tym
typem człowieka, który rozumie znacznie więcej niż daje po sobie poznać.
Oszust po raz pierwszy od dawna poczuł, że wszystkie tajemnice, które
tak starannie ukrywał w absolutnym sekrecie, są tuż-tuż i za chwilę
zostaną rozwiązane. Wywołało to w nim opór, lecz nie wstał i nie ulotnił
się. Potrzebował pieniędzy tego człowieka i nie mógł odejść z pustymi
rękami po tym, co go spotkało. Na szczęście (lub nieszczęście, jak
zauważył Złodziej) staruszek kontynuował swój dziwny monolog:
- Jesteś złodziejem, a mimo to masz swoje zasady, prawda? Niczego nie
robisz bez przyczyny i bez celu... A przy tym szczycisz się
skutecznością. W jedną noc dokonałeś więcej niż cały sztab moich ludzi
przez miesiąc.
- Podejrzewam, że zatrudniasz mało kompetentnych ludzi, starcze. -
odparł Złodziej, dając się wciągnąć w osobliwą grę. On także potrafił
wyciągać wnioski z obserwacji. Wiedział na przykład, że staruszek nie
jest człowiekiem. - Pytanie tylko czy wynika to z ułomności ludzi czy z
tego, że podobni tobie nieudolnie się pod nich podszywają.
- Czym według ciebie jestem? - zainteresował się staruszek.
- Upiorem. Czymś, co ludzie zwykli nazywać wampirami.
- Jak do tego doszedłeś? - w oczach mężczyzny błyszczał teraz autentyczny szacunek.
- Zostawiałeś mi wskazówki od samego początku. Twoje oczy i ciało nie
wskazują tego samego wieku, wnioskuję więc, że zostałeś przemieniony w
późnym wieku, ale nieśmiertelność ofiarowała ci drugą młodość. Idąc tym
tropem dalej... W środku nocy ewidentnie miałeś więcej wigoru niż gdy
prawie świtało, co każe mi przypuszczać, że słońce ma na ciebie zły
wpływ. Teraz także, mimo pustynnego klimatu nosisz zasłaniający cię
strój i kapelusz.
- Twoje odzienie także spełnia tę funkcję.
- Nie mogę zaprzeczyć, ale mam nieco inne powody, które zachowam dla
siebie. Tak czy siak oczekują mnie gdzie indziej, więc bądź łaskaw mi
zapłacić i rozejdźmy się póki słońce nie stoi wysoko. Oboje go nie
lubimy.
Starzec westchnął tylko i wcisnął Zmorze w dłoń starodawną sakwę. Złodziej zważył w dłoni woreczek i schował go.
- Godna zapłata. - stwierdził, odwracając się. - Dziękuję.
- Jeszcze się spotkamy... Powodzenia Oszuście.
Plaga nie był pewien dlaczego zabrzmiało mu to jak groźba. Był
szczęśliwy, że ta rozmowa dobiegła końca, a on mógł w końcu w spokoju
zaszyć się gdzieś w mieście i zregenerować siły. Nie zamierzał jednak
robić tego jak zwykle. Tym razem nie planował chować się przed światem w
tylko sobie znanej kryjówce. Miał przy sobie sporo pieniędzy, więc
uśmiechając się do siebie skierował kroki wprost do najbliższego kasyna.
Wygrać albo przegrać - a co to za różnica, gdy nie ma się niczego do
stracenia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz