piątek, 17 marca 2017

Od Jonathana - Brodzik intelektualny

        Suchy, pustynny wiatr owiewał twarz wpatrzonego w drogę przed sobą Lokaja. Nie przypuszczał, że nawet w ruchu żar nagrzanego piachu będzie dla niego aż tak nieznośny. Miał wrażenie, że gorąco przywiera do jego skóry i tworzy na niej nieprzyjemnie lepką mgiełkę. Poprawił chwyt na solidnej ramie buggy i wychylił się nieco, by wiatr rozwiał luźne kosmyki i odsunął mu je z oczu. Chimera zmrużył oczy i osłonił je dłonią przed słońcem. Na horyzoncie majaczyła ciemna linia drzew dżungli. Znów wracał do Swampy Bottom, miejsca, które przez swoją reputację było dla niego kompletnie obce i jakby odrobinę znajome. Tym razem na szczęście nie miał na celu poszukiwań w dziczy jakiegoś wynaturzenia. Stało przed nim zgoła trudniejsze zadanie. List spoczywający w wewnętrznej kieszeni stroju Jonathana nakazywał mu odszukać w Swampy Bottom sojusznika. Wobec tego już niedługo będzie musiał mierzyć z czekającym na niego zadaniem, którego szczerze się obawiał. Nie był pewien tego czy podoła, gdyż każdy dialog jawił mu się jako trudność. Nie mogąc mówić na konkretne tematy czuł, jakby każda rozmowa była spacerem po polu minowym. Mężczyzna nieświadomie podniósł dłoń i musnął palcami ukrytą pod wysokim kołnierzem obrożę. Wyczuł dobrze znane mu zgrubienie, gdzie ukryty był mechanizm z nadajnikiem odpowiedzialny za większość krzywd, które spotkały Cavendisha. Samo wspomnienie ulubionej kary jego pana wystarczyło, by Jonathan poczuł pod palcami nieprzyjemne mrowienie. Odsunął więc dłoń od obroży i zacisnął ją w pięść. Z cichym westchnieniem opadł z powrotem na siedzenie. Atmosfera w buggy była tak gęsta, że Lokaj z powodzeniem mógłby ją pokroić i podać na talerzu, dlatego też mężczyzna odruchowo sprawdził czy trójka jego niechętnych towarzyszy niczego nie planuje.
  Kierowca, prawdopodobnie najrozsądniejszy z nich wszystkich, bo ignorował go już od samego początku i robił wszystko, byleby tylko nie zdawać sobie sprawy z istnienia chimery. Jonathanowi zdawało się, że gdyby nie to, że siedział tak blisko kierowca nie byłby aż tak skupiony na swojej roli. Cavendish powątpiewał w to czy droga i okoliczne wydmy w pełnym słońcu talosańskiej pustyni są aż tak interesujące, by nie móc oderwać od nich wzroku przez całą kilkugodzinną drogę. Kierowca jednak zachowywał się najbardziej tolerancyjnie i najmniej wrogo spośród całego towarzystwa, a Jonathan to doceniał. Siedząca z tyłu dwójka rosłych najemników okazywała zgoła większy rasizm. Cavendish miał niemal całkowitą pewność co do tego, że są oni bliźniakami, bo ich twarze były prawie identyczne. Różnili się między sobą głownie tym, że jeden z nich miał przecinającą policzek bliznę, a drugi nie. Obu na twarzach malował się ten sam wyraz pogardy. Jeden z nich, zauważając, że chimera taksuje ich wzrokiem w lusterku, obnażył zęby w grymasie nienawiści i warknął na niego. Cavendish nie dał się sprowokować czymś takim, nie dał także mężczyźnie satysfakcji z zastraszenia go, więc nawet nie drgnął, wbijając w człowieka to samo chłodne spojrzenie oczu tak niepodobnych do ludzkich. Nie zamierzał jako pierwszy odwrócić wzroku, bo byłoby to równoznaczne z przyzwoleniem na traktowanie Lokaja gorzej niż dotychczas, a on sam nie mógł pozwolić na to, by ludzie myśleli, że mogą go zdominować. Winien był posłuszeństwo wyłącznie jednemu i tylko przed nim odpowiadał.
  Człowiek nadal wpatrywał się w niego z coraz bardziej widoczną bezbrzeżną nienawiścią malującą się w wyrazie twarzy, jednak w oczach najemnika Jonathan dostrzegał obawę, słusznie wywnioskował zatem, że to strach przed nieznanym pcha tamtego do tak negatywnych uczuć. Iskrzącą od napięcia atmosferę wywołaną tym zajadłym pojedynkiem na spojrzenia przerwał drugi bliźniak, lecz jego słowa jedynie zaogniły niemy konflikt:
  - Czego się gapisz, dziwaku? - wycedził przez zęby, sam z trudem panując nad gniewem. Jonathan przeniósł lodowato zimne spojrzenie, które, przy odrobinie szczęścia, powaliłoby watahę wandali, na tego, który miał czelność go obrazić.
  - Staram się pojąć w jaki sposób ewolucja ominęła waszą dwójkę. - oznajmił Lokaj głosem, który doskonale pasował do wyrazu jego twarzy. - Doprawdy. W dwaj stanowicie synonim słowa "prymityw".
  Miny obu ludzi, zgodnie z przewidywaniami Cavendisha, wyrażały nie popartą wiedzą furię. Jonathan miał pełną świadomość, że ci dwaj nawet nie zdawali sobie sprawy w którym momencie dokładnie zostali obrażeni, a sam fakt tego wywnioskowali po tonie głosu swojego rozmówcy. Naturalnie Lokaj doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że decydując się na tę celną uwagę, sprowadzi na siebie jeszcze więcej problemów, lecz nie dbał o to, bo jego i tak zszarganej opinii nic już nie mogło znacznie zaszkodzić.
  - Że coś ty powiedział?!
  - Dokładnie to, co miałem na myśli. - twarz Lokaja, pomimo triumfu pozostała niewzruszona, gdyż nie wygrał jeszcze ostatecznie, a do jego uszu dotarł odgłos odbezpieczanej broni.
  Obecna sytuacja wywołała w nim dokładnie taką reakcję, jakiej chciał. Przez jego ciało przepłynął strumień nowej energii, skracając i tak błyskawiczny czas reakcji chimery. Zanim najemnik zdołał wyciągnąć swoją broń, Jonathan, gestem szybszym niż ludzkie oko było w stanie zarejestrować, wyszarpnął z kabury przy łydce kierowcy colta i wymierzył w brata agresora.
  - Dalej. Zrób to, czego chciałeś. - warknął w stronę pobladłego, zaskoczonego mężczyzny, który jeszcze niedawno planował go uśmiercić. Wyraźnie widać było, że te faktyczne zdolności chimery były mu obce i najpewniej wziął go za pokraczną ofiarę eksperymentu na ludziach.
  - Spokojnie, panowie. - wtrącił kierowca, starając się jakoś uspokoić sytuację, by nie doszło do rozlewu krwi. - To kiepski moment na sprzeczkę.
  Cavendish wiedział, że kierowca ma rację. On sam nie miał najmniejszej ochoty wszczynać burdy, bo przeszkadzało to jego interesom. Nie mógł jednak ryzykować odwrócenia się plecami do przeciwników. nie chciał także trafić nad nimi swojej nienaturalnej przewagi. Mimo wszystko nie mógł spędzić reszty drogi, celując z broni do w zasadzie jeszcze niewinnego człowieka. Dlatego niechętnie wrócił do poprzedniej pozycji przodem do kierunku jazdy, ale nie rozstał się z pistoletem. Aż do samego Swampy Bottom już nie odważył się rozluźnić na tyle, by przestać wsłuchiwać się w każdy dobiegający z tyłu szelest. Gotów był zareagować na każdy przejaw zagrożenia, a najemnicy za nim ewidentnie zdawali sobie z tego sprawę, bo niczego nie próbowali.
  Gdy już dotarli do celu, Jonathan zwrócił colta prawowitemu właścicielowi i grzecznie podziękował za to, że mógł się nim posłużyć, a potem z niekłamaną ulgą odwrócił się. Opuszczał swoich towarzyszy z radością, życząc im i sobie tego, by ich drogi już nigdy się nie przecięły. Nie mógł jednak liczyć na to, że cała sytuacja w buggy przejdzie bez echa. W końcu on faktycznie byłby w stanie pociągnąć za spust i zrobiłby to bez mrugnięcia okiem. Dlatego też niespecjalnie zdziwiło go to, że został zatrzymany zanim zdołał na dobre zniknąć z pola widzenia.
  - Gdzie się wybierasz, sukinkocie? - warknął w jego stronę najemnik z blizną. Ten sam, który już raz próbował go zabić. W jego głosie nie brzmiały żadne ciepłe uczucia, a facet zdawał się być roślejszy niż sam Lokaj. Jonathan przystanął, odetchnął głęboko, starając się odszukać w najgłębszych odmętach swojej osobowości nowe pokłady już nadwyrężonej cierpliwości względem tych ludzi i odwrócił się w stronę najemnika.
  - Zapragnąłem oddalić się, by nie prowokować swoją obecnością niepotrzebnie złych nastrojów. - odpowiedział sztywno, nawet nie zadając sobie trudu ukrywania niechęci.
  - Coś za mądrze gadasz... Pewnoś jakiś tajny pies, hm? - najemnik podszedł do niego powoli, a Cavendishowi przypominało to drapieżnika osaczającego zwierzynę. W tym wypadku jednakże drapieżnik nie podejrzewał, że ofiara wcale nie jest ofiarą, a role z łatwością mogą się odwrócić.
  - Od kiedy to elokwencja budzi podejrzenia? - zagadnął Lokaj,
  Facet najwyraźniej znowu się pogubił, ale zadowolił się tym, że zrozumiał "Od kiedy to budzi podejrzenia?" i postanowił na to odpowiedzieć, darując sobie rozszyfrowywanie obcego mu, inteligentnego słowa.
  - Od kiedy nie da się zrozumieć o czym chrzanisz. - warknął, nachylając się w geście groźby w stronę Jonathana. Zacisnął jedną dłoń w pięść, jakby szykując się do zadania ciosu. Cavendish zmierzył go pozornie obojętnym wzrokiem i odparł nie bez złośliwości:
  - Ach tak... Racz wybaczyć, nasza dalsza konwersacja nie ma najmniejszego sensu merytorycznego albowiem egzystujesz w zbyt płytkim brodziku intelektualnym.
  Niemałą satysfakcję sprawił mu wyraz głębokiej konsternacji, który odmalował się na twarzy najemnika. Widać było także, że znów padł w furię wywołaną brakiem wiedzy na temat tego, co Jonathan mu zakomunikował. Lokaj przypisał mu bycie tą typową górą mięśni bez krztyny mózgu i westchnął boleśnie, na myśl o tym jakim językiem musi się do niego zwrócić.
  - No to może inaczej. Nie możemy dyskutować, boś głupi jak skag i stanowisz przeszkodę na mojej drodze. Odsuń się ludzka wywłoko i daj mi robić to, co do mnie należy.
  Te słowa dotarły do mężczyzny bardzo wyraźnie i pojął ich sens w pełni. Sugerowało to na przykład to, że rysy twarzy wykrzywiły się jeszcze bardziej zwierzęco, a zaciśnięta pięść wystrzeliła w stronę głowy Lokaja. Ten uchylił się, jednocześnie łapiąc w locie dłoń najemnika i ścisnął ją z siłą od której kostki człowieka z blizną strzeliły nieprzyjemnie.
  - Chcesz mieć powód, żeby mnie nienawidzić? - spytał Jonathan, unosząc przy tym powątpiewająco jedną brew. W nieludzkich oczach błysnęło znudzenie wywołane tą pseudo kłótnią.
  - Odszczekasz każde swoje słowo!- najemnik splunął mu na twarz. - Tacy jak ty nie mają prawa istnieć! Pieprzony dziwak!
  Z gardła Jonathana wydobył się głęboki warkot. Najemnik nieświadomie obudził w Lokaju prawdziwą naturę jego osoby. Bestia nad którą Jonathan zwykle miał całkowitą kontrolę zerwała się z więzów, gotowa rozszarpać obiekt swojej złości. Dość powiedzieć, że okrutny potwór ujrzał światło dzienne. Nie zdarzało się to zbyt często, ledwo raz na kilka dekad, lecz nigdy nie kończyło się to dobrze. Chimera był jaki był, jego rasa zdecydowanie dysponowała wachlarzem zdolności wykraczającym poza ludzkie zrozumienie, a prawdziwa natura istoty chimery pozostawała nieuchwytna dla ludzkiego rozumu. Co wcale nie oznaczało, że taka nie istniała, bo choć Jonathan zepchnął spętał swoją i zepchnął w głąb świadomości, gdzie nie mogły sięgnąć jej szkolenia ona nadal w nim tkwiła i sporadycznie dochodziła do głosu.
  Cavendish zmrużył oczy, posyłając najemnikowi drapieżne spojrzenie. Wedle natury silniejszy miał zwyciężyć i do tego chimera chciał doprowadzić. Dłoń obejmująca pięść człowieka ni stąd ni zowąd zacisnęła się z siłą imadła, a do uszu Lokaja dotarł suchy odgłos łamanych kości. Najemnik wrzasnął i szarpnął się, ale nie zdołał uwolnić zranionej ręki z uścisku. Przeciwnie, Cavendish ścisnął jeszcze bardziej i przekręcił nadgarstkiem najpierw jedną, następnie w drugą stronę, krusząc chrząstki i jeszcze bardziej zniekształcając dłoń najemnika. Mimo że on sam nie poruszył się ani o milimetr i trwał w absolutnym bezruchu, bardziej podobny do szarego posągu niż żywej istoty, człowiek patrzył na niego jak na potwora.
  - Puść mnie... Proszę... - jęknął tamten. Dopiero to uświadomiło Jonathnowi, że w ten sposób zachowuje się nie lepiej niż te tępe draby i niemal łamie zasady instrukcji. Natychmiast poluzował uchwyt i cofnął się na bezpieczną odległość. Otarł twarz i spojrzał na oddalającego się w pośpiechu człowieka ze słabym współczuciem wymalowanym na twarzy. Przez chwilę zastanawiał się intensywnie nad najwłaściwszą rzeczą, którą mógł zrobić. Doszedł do pewnego wniosku i dogonił człowieka. Tamten powitał go ponownie spanikowanym spojrzeniem, ale Cavendish nie dbał o to. Wcisnął mu w zdrową rękę gruby plik banknotów.
  - To na leczenie. Przepraszam,
  A potem odszedł, zastanawiając się gdzie mógłby znaleźć wspomnianego w instrukcji snajpera ze Swampy Bottom. Wiedział tylko mgliście, że szuka kobiety oraz, że odbiega ona nieco od ludzi, którzy w zatrważającej większości otaczali chimerę. Z braku jakiejkolwiek innej informacji, tropu czy choćby punktu zaczepienia, dysponując jedynie pseudonimem, postanowił zagadnąć pierwszego lepszego człowieka, który wyglądał stosunkowo przyjaźnie.
  - Przepraszam najmocniej. Szukam Dzierzby.
  Nie zauważył, a może zignorował obecność jednej starszej kobiety, która głaskała swojego psa, uważnie mu się przyglądając.

Noemi? Zechcesz?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz