czwartek, 12 maja 2016

Od Smugi (CD Kaina) - Okraść złodzieja

        Plan był prosty: wpaść, zabrać pierścień i wypaść robiąc przy tym jak najmniej hałasu. Pamiętajmy jednak, że Smuga od zawsze była i zawsze będzie Smugą, nieważne jak bardzo ktoś próbuje ją zmienić. Normy społeczne nie dały rady, wojsko i rząd również. Tak więc biorąc pod uwagę wybuchowy charakter dziewczyny, coś po prostu MUSIAŁO pójść nie tak jak trzeba.
  Marcus najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że Grace jest prawdopodobnie ostatnią osobą, która nadaje się do tego typu zadań. A Meanwhile nie zdawała sobie sprawy z jakim przekrętem przyszło jej pracować. Oboje byli więc sprawiedliwie nieświadomi na co się porwali. Jak jedno, tak i drugie miało równocześnie ten fakt głęboko w czterech literach. Zwiastowałoby to istną katastrofę dla całej sprawy, gdyby nie fakt, że byli łowcami nagród. Z reguły trudniący się tą profesją zwykli z nieprzewidywalności i niezwykłej zdolności wybrnięcia z najgorszej sytuacji bez głębszych zadrapań. Pozostało wierzyć, że i tym razem ich to nie zawiedzie.
  Mustang Interceptor zatrzymał się na krawężniku i Kain wskazał budynek przed nimi po drugiej stronie ulicy. Tracer przekrzywiła głowę. Nie wyglądał na jakiś strasznie świetnie przygotowany na włamanie.
  - A oto i nasz bank...znaczy się, to co z banku zostało - powiedział Flint przeładowując pistolet typu Beretta M9. - Teraz to legowisko naszego arkańskiego smoka wylegującego się na nie swoim bogactwie.
  - Och, to z ciebie taki poeta? - Smuga uśmiechnęła się złośliwie.
  - Bynajmniej - zaśmiał się Marc. - Gdybym to JA pisał wiersze, poezja byłaby sto razy ciekawsza.
  - Flint piszący wiersze, koniec świata już bliski! - wtrącił się Xander przełażąc na deskę rozdzielczą. - Masz chociaż jakiś plan?
  - A mam - odparł dumnie Kain.
  - Dobra, lepiej sformułuję pytanie: ile procent planu?
  Mężczyzna zmrużył oczy mierząc robota morderczym wzrokiem po czym uznał, że nie udzieli odpowiedzi na to pytanie. Zamiast tego wytłumaczył naprędce wszystko, co powinna wiedzieć Grace:
  - Za budynkiem na wysokości jakichś dwóch metrów znajduje się szyb wentylacyjny na tyle szeroki, byś dała radę się tam zmieścić. Przejdziesz nad trzema pomieszczeniami, w czwartym powinien się znajdować pierścionek. Nic niezwykłego: złota obrączka, grawerowana w listki, z jednym granatowym szafirem. Czekasz na zmianę ochroniarzy i gdy będą zajęci gadaniem zeskakujesz na dół, chwytasz pierścień i znikasz jak przyszłaś. Jasne?
  Wszystko powiedział szybko, niemalże na jednym wydechu, co nie sprzyjało ograniczonej koncentracji Smugi. Mimo, że kilka słów z miejsca wyleciało jej z głowy ogólny przekaz wydawał jej się na tyle jasny, by uśmiechnąć się lekko z uniesionym w górę kciukiem. Po chwili jednak coś jeszcze przyszło jej do głowy...
  - A ty będziesz...? - zaczęła.
  - Odwracać uwagę - chłopak uśmiechnął się diabolicznie, wciskając do drugiej broni pełny magazynek. - Zaparkuję wóz dalej, ty idź już na tyły. O nic się nie martw, dasz sobie radę, a teraz do roboty! - Flint niemal wypchnął dziewczynę z wozu zanim cokolwiek powiedziała. Tracer zamachała rękami chcąc utrzymać równowagę i nie wywalić się nosem na chodnik. Drzwi za nią trzasnęły i samochód odjechał. Dziewczyna skonfundowana śledziła wóz wzrokiem aż zniknął za rogiem budynku.
  Spojrzała na przeżarty czasem budynek niegdysiejszego banku. Wzięła głęboki oddech i zapukała w szybkę lampy na piersi. Tym razem ku jej niesamowitej uldze akcelerator zamruczał rozbłyskując znajomym niebieskim światłem. Dziewczyna uśmiechnęła się niemrawo. Czuła się jakoś lepiej wiedząc, że zawsze będzie miała lepszą szansę, by stąd uciec w razie niepowodzenia.
  Jakiego niepowodzenia?, zrugała się w myślach idąc w miarę naturalnym krokiem na drugą stronę ulicy. Przecież wszystko pójdzie świetnie. To bułka z masłem! Wchodzisz, zabierasz co trzeba, wychodzisz. To łatwiejsze niż wizyta u dentysty. W sumie jej tok rozumowania niewiele odbiegał od prawdy - w dzisiejszych czasach dentyści miewali lepszą broń niż stojące przy głównym wejściu draby.
  Dziewczyna przeszła przed nimi spokojnie, a nawet pomachała do jednego z nich z przyjaznym uśmiechem. Facet w ciemnym hełmie arkańskiego komandosa niepewnie odmachał, za co jego towarzysz w identycznym stroju trzepnął go w tył głowy, by się lepiej skupił na robocie. Tracer uśmiechnęła się do mężczyzn zalotnie i szła dalej aż do kolejnej przerwy między budynkami. Wolała nie skręcać od razu za bankiem, by nie ściągać podejrzeń. Przeszła przez zaplecze jakiejś knajpy i mechanika, aż w końcu dotarła na tyły obłuszczonego budynku. Rozejrzała się. Rzeczywiście, przewód wentylacyjny znajdował się dokładnie tam gdzie mówił Kain...niestety, owe dwa metry wysokości okazały się trzema. Meanwhile bezskutecznie skoczyła w miejscu sięgając ku kracie. Namyśliła się chwilę, po czym dojrzała stojący obok w połowie pusty kontener na śmieci. Powinien wystarczyć. Z pewnym trudem przesunęła go pod szyb i opuściła metalową klapę. Skrzywiła się gdy ta trzasnęła głośno, ale hałas wtopił się w odgłosy ulicy. Wspięła się na kontener, tym razem mogła już sięgnąć do szybu bez większego problemu. Zrzuciła kratę, podskoczyła by chwycić się krawędzi i podciągnęła się do góry. Wślizgnęła się do wentylacji. No, to połowa sukcesu, pomyślała czołgając się przed siebie.
  Poruszała się naprzód w ślimaczym tempie, starając się przypomnieć, ile pokoi miała minąć zanim trafi na właściwy. Cztery? Trzy? Tak, to chyba były trzy. W trzecim miał być...nie, stop! W czwartym! Tak, minąć cztery pokoje, wejść do piątego...nosz cholera jasna! Znowu nie tak! Minąć TRZY pokoje, w CZWARTYM jest pierścionek. No! W końcu! Pieprzona pamięć. A poniekąd człowiek zdolny jest zapamiętać dokładnie wszystko co usłyszał i widział na dobre 43 minuty naprzód, a nawet bez problemu to wyrecytować. Gówno prawda.
  W pierwszym pomieszczeniu nie było niczego godnego uwagi. Ot, ciasna, mroczna klitka, oświetlona niebieską łuną z kilku monitorów. Nagrania szły na żywo z monitoringu. Na krześle przed ekranami półleżał śpiący wartownik, głośno chrapiąc, czyli wykonywał swoją robotę dla fabuły wręcz perfekcyjnie. Smuga zerknęła na krótko do kolejnego pokoju. Jakiś mężczyzna w identycznym czarnym stroju co draby przed bankiem czyścił swoją broń, nucąc pod nosem ,,Sweet Home Alabama". Tracer powstrzymała się przed podchwyceniem melodii, chociaż ta cisnęła jej się siłą na usta. Zacisnęła wargi i w duchu pogratulowała gościowi dobrego gustu muzycznego, czołgając się w stronę trzeciego pomieszczenia. A w nim były jedynie rozłożone pod ścianami puste stoły i zakurzone regały. Wiało stamtąd pustką i co najmniej rokiem bez odkurzania, toteż nie było sensu dłużej się tam zatrzymywać.
  Drogę do czwartego wylotu zatarasowała Grace plątanina jakiegoś zerwanego starego kabla. Dziewczyna szturchnęła go, co mogło wydawać się niemałą głupotą biorąc pod uwagę fakt, że z końcówki wciąż mógł wypływać prąd. Jednak na całe szczęście naszej włamywaczki kabel był bezpieczny. Przeczołgała się pod nim, wierzgając nieco nogami, by go odkopnąć i zerknęła przez czwarty wylot. Pomieszczenie rozmiarami i umeblowaniem do złudzenia przypominało poprzednie. Z tą różnicą, że tutaj gabloty i stoły nie wiały pustkami: na regałach za szklanymi szybami zamkniętymi na kluczyk leżały różnego rodzaju drogocenne błyskotki, natomiast stoły zasłane były różnymi urządzeniami do pomiarów, lupami i mikroskopami. Pracownia jubilerska?, zastanowiła się zdziwiona dziewczyna, ale szybko zaprzestała wahań. Na stole na środku, praktycznie tuż pod wentylacją, leżał między sprzętem rzeczony pierścień: złota, grawerowana obrączka z granatowym szafirem. Jubilera nie było na miejscu, za to w wejściu naprzeciwko wylotu i stołu stało dwoje wartowników w czarnych hełmach. Byli odwróceni tyłem do pracowni i dyskutowali o czymś bez ruszania głowami, jakby próbowali zgrywać przed kamerami na korytarzu, że spełniają należycie swoje obowiązki.
  Meanwhile zagryzła wargę. Co teraz? Pierścień na wyciągnięcie ręki. Nagle coś jej wpadło do głowy. Nie był to mistrzowski plan, ale czegoż można się spodziewać po naszej Grace? Dziewczyna sięgnęła po stary kabel za sobą i spróbowała ocenić wysokość. W sumie sufit był na tyle wysoko, by mogła bezpiecznie przeprowadzić swój jakże genialny pomysł. Delikatnie usunęła kratownicę, wciągając ją do wnętrza kanału wentylacyjnego po czym obwiązała kabel wokół swojej kostki. Gdy upewniła się, że supeł trzyma mocno, szarpnęła jeszcze kilka razy prowizoryczną linę, by upewnić się, że jest gdzieś przytwierdzona. Wybrany z kłębowiska kabel napiął się niemal natychmiast. Zadowolona z siebie Tracer przystąpiła do działania.
  - Widziałeś ostatnie zawody? - zagadnął wartownik kolegę, podczas gdy za ich plecami łowczyni nagród zawisła do góry nogami nad stołem.
  - Nieee - odparł smętnie jego towarzysz. Smuga sięgnęła ku pierścionkowi, ale był za daleko. Zaczęła się huśtać na napiętym kablu. - Miałem zapiernicz w robocie. Wydarzyło się coś ciekawego?
  - Cunningham wyprzedził Rocketa na ostatnich metrach - odparł mężczyzna. Naciągany do granic możliwości kabel protestował, ale dziewczyna dalej uparcie sięgała ku pierścionkowi. Jeszcze tylko kilka centymetrów... - Żebyś ty to widział...No ale poza tym to nic nowego.
  - Rocket na drugim miejscu? - zdziwił się drugi. Jeszcze troszkę...
  - Trzeci. Alistar zepchnął go zaraz po Cunninghamie. Też jestem w szoku.
  Chwyciła pierścionek. Kabel się poddał. Rozmowa urwała razem z hukiem za stołem pracowni. A Smuga była względnie w czarnej dupie.
  Zaskoczeni wartownicy odwrócili się dobywając broni. Grace stęknęła chowając zdobycz do kieszeni.
  - Ręce za głowę! - rozkazał fan Cunninghama.
  - No już, chwila! - odpowiedziała włamywaczka, ku ich jeszcze większemu zdziwieniu wstając i robiąc co każą.
  Na jedną, zgubną chwilę z niedowierzania opuścili nieco automaty. Wtedy łowczyni nagród odpaliła super szybkość i z rozpędem walnęła jednego z nich w środek czarnej szybki hełmu. Facet poleciał do tyłu na korytarz uderzony zwiększoną przez przyspieszenie siłą. Drugi nieco niesprawiedliwie zaliczył kopniaka w przyrodzenie, a gdy się schylił z głuchym stęknięciem Tracer uderzyła go w tył głowy pozbawiając przytomności.
  - Hell yeah! - wydarła się niepotrzebnie. - I kto tu jest debeś... - urwała widząc wychylającego się z drugiego pomieszczenia fana dobrej muzy. Zapadła niezręczna chwila bezruchu, po czym koleś kliknął jakiś przycisk przy hełmie. Rozległ się alarm. Kominukatory przy hełmach powalonych zaczęły pikać ostrzegawczo, a to znaczyło...
  Wzywali posiłki.
  Smuga zaklęła i rzuciła się z przyspieszeniem w stronę głównego wejścia. Oba skrzydła drzwi trzasnęły na boki i stanęła w nich dwójka, którą minęła na ulicy.
  - Stać! - krzyknął pierwszy z nich.
  Grace pod impulsem odpaliła moce i, nie mając lepszego pomysłu, walnęła gościa jednym skrzydłem drzwi. Uchyliła się od razu pod lufą drugiego, po czym walnęła go łokciem w brzuch i odkopnęła. Po chwili w głównym wejściu pozostała po niej jedynie błękitna smuga, ciągnąca się między poroztrącanymi posiłkami.

        Po jakiejś półgodzinie szaleńczego biegu dziewczyna w końcu oparła się ciężko o ścianę budynku. Chciwie łapała oddech z przymrużonymi oczami.
  - Czyżbyś dostała zadyszki?
  Grace zerwała się z miejsca rozglądając nerwowo, po czym odetchnęła z ulgą. To był tylko Marcus, najwyraźniej bardzo zadowolony z siebie. Czarni komandosi najwyraźniej nie zamierzali jej gonić. Zgromiła Kaina wzrokiem.
  - Gdzieś. Ty. Był?! - warknęła. - Miałeś odwracać uwagę!
  - Robiłem co do mnie należało - odparł ze wzruszeniem ramion, po czym zaczął podrzucać w ręku jakiś drobny przedmiot...złotą kostkę do gry.
  Tracer wpatrywała się zdziwiona w intrygujący przedmiot nabierając niepokojących podejrzeń.
  - Zaraz...czy to jest...? - zaczęła.
  - Antyczna kostka do gry. Należała do dziadka naszego klienta...a przynajmniej z tego co pamiętam.
  Meanwhile połączyła fakty. Powieka zaczęła jej niebezpiecznie drgać.
  - Czyli chcesz powiedzieć, że to nie o to chodziło? - wyjęła z kieszeni zdobyty pierścionek.
  Flint z trudem powstrzymywał uśmiech.
  - Co cię tak bawi?!
  - Zmyśliłem tą całą obrączkę.
  - CO PROSZĘ?!
  - Serio, nie miałem pojęcia, że mają tam dokładnie taki. Śmieszne, co nie?
  Grace cisnęła z furią pierścieniem w mężczyznę, ten jednak w ostatniej chwili zasłonił się przedramieniem.
  - Chcesz powiedzieć, że zrobiłeś ze mnie PRZYNĘTĘ?! - wydarła się.
  - Ej, ej, spokojnie! - Kain próbował jakoś wyjść z całej tej sytuacji bez szwanku. - Nie ma tego złego, wszystko poszło zgodnie z planem!
  - JAKIM, CHOLERA JASNA, PLANEM?!
  - MOIM planem. Ja jadę do do składu lichwiarza dwie ulice dalej, ty włamujesz się do jubilera, robisz zamieszanie, odciągasz wszystkich, zabieram bez problemu rzeczoną pamiątkę i koniec roboty.
  - Ty zdradziecki... - Smuga jedynie warknęła nie mogąc dobrać słów. - WIEDZIAŁEŚ, że coś pójdzie mi nie tak?!
  - Pewnie, że wiedziałem - Marc uśmiechnął się z politowaniem. - Nie wyglądasz na kogoś zdolnego zabrać coś po cichu. Czyli zupełnie jak ja. Po co się skradać, jeśli można wszystko załatwić zabawniej? - chłopak schował kostkę do kieszeni i ruszył zadowolony w stronę swojego samochodu. - Potraktuj pierścionek jako bonus. A teraz trzeba ta kostkę zawieźć do klienta.

Kain? O takie krętactwo ci chodziło, Reddie? x3

środa, 11 maja 2016

Od Jen

        Cisza. Piach, upał i cisza. To znaczy... Głownie to piach i upał, bo cisza gdzieś się jakby zapodziała. Jakąś minutkę temu, kiedy jakiś czubek puścił ,,We will rock you" na pełny regulator. Na środku pustkowia wydawało się to jakby trochę nie na miejscu. Jakie to jednak miało znaczenie? To środek suchego, piaszczystego zadupia! W promieniu wielu mil nie było żywej duszy. No może poza tymi kilkoma handlarzami siedzącymi w dwóch starych, podrdzewiałych ciężarówkach, jednej włochatej łowczyni nagród i lecącego pomiędzy dwoma wozami ED-E. To właśnie owa młoda, wylegująca się na obładowanej skrzyniami i workami pace, dziewczyna była owym czubkiem od starej muzyki. Ktoś mógłby pomyśleć, że złośliwie uprzykrzała tym życie swoim podopiecznym. Tymczasem banda mniej lub bardziej bliskich jej wiekiem towarzyszy darła ryja przy refrenie niemiłosiernie obijając boki i wnętrza i tak już podniszczonych pojazdów. Na pace jadącej po lewej ciężarówki siedziało dwóch chłopaków koło dwudziestki, z butelkami jabolu w obu rekach. Popijali to z lewej, to z prawej w rytm muzyki. Jen nie milczała, nie oszczędzała głosu, darła japę razem z resztą kompanii.
  Zapytacie: ,,Skąd ta radość? Co oni świętują?". Prawda jest taka, że nie mieli kompletnie czego świętować. Połowa z tych młodzieńców była bankrutami, na resztę składali się ci bliscy bankructwa i ci, którzy nie mieli z czego zbankrutować. To właśnie ci ostatni robili za kierowców. To znaczy... Jeden robił, bo drugi zalał się w trupa i pochrapywał teraz gdzieś u boku, jedynej w ekipie, dziewczyny. Kiedy ,,We will rock you" dobiegło końca, drogą głosowania ustalono, że czas na muzykę klasyczną. Z ED-E wydobyły się delikatne, łagodne, miłe dla ucha odgłosy jakiegoś instrumentu, którego nazwy nikt nie pamiętał lub po prostu nie był w stanie sobie przypomnieć będąc na takim poziomie upojenia.
  - To fortepian?- wybąkał jeden z chłopaków na jadącej po lewej ciężarówce.
  Uniósł do ust trzymaną w prawej ręce butelkę po czym, z niemym zdziwieniem wymalowanym na twarzy, stwierdził, że skończył mu się jabol.
  - Pianino!- poprawił go siedzący obok kolega- To pianino, ciemniaku.
  - A nie, bo saksofon! - wydarł się uważany za nieprzytomnego mężczyzna z prawego pojazdu- to saksofon do jasnej chole...- urwał, bo właśnie ktoś, a konkretniej Jen, wlał mu w usta porządną porcję rozcieńczonego wina.
  Facet był już i tak półprzytomny, więc ta niewielka porcja alkoholu całkowicie wystarczyła, by poszedł lulu. Z obu wozów dobiegły głośne oklaski, gdy pijaczyna znów zaczął chrapać. Z okna jadącej po prawej ciężarówki wychynęła ręka trzymająca, do połowy pustą, butelka piwa. Nieco niepokoił fakt iż dłoń wychodziła od strony kierowcy i niewątpliwie do niego należała. Jen jednak w ogóle to nie interesowało. Z gracją godną księżniczki pochwyciła butelkę i z przesadną godnością dopiła zawartość kilkoma łykami. Jak dotąd była jedyną trzeźwą, a raczej w miarę trzeźwą, osobą na pokładzie obu ciężarówek. Jakby nie patrzeć była w pracy.
  Po jakichś pięciu minutach rozległy się nawoływania do kolejnego głosowania. Jak zwykle wygrał jakiś stary przeboik przy którym wszyscy, za wyjątkiem zalanego w trupa ulicznika, niemiłosiernie darli japę bardziej lub mniej fałszując.

        - We are the champions! We are the champions!
  Jen zakryła uszy dłońmi, by choć częściowo ograniczyć dopływ tego hałasu. Znała tę bandę już od jakiegoś czasu i dobrze wiedziała, że tylko jeden z nich potrafi śpiewać. Na jej nieszczęście właśnie ten nieprzytomny. Reszta już na trzeźwo była mistrzami fałszu. Teraz, pod wpływem ładnych paru promili, stali się prawdziwymi wirtuozami. Tik-Tak nigdy nie uważała, że umie śpiewać, niewątpliwie jednak robiła to lepiej od nich.
Zwykle nie pozwalała sobie na zbędne szaleństwa podczas wykonywania zleceń, ale to nie była zwykła robota. Znaczy się... Niczym szczególnym się nie wyróżniała. Złoty Szlak, handlarze, bandyci... Po prostu towarzystwo trochę się zmieniło. Pospolitych, sztywniackich i wiecznie niezadowolonych kupców, zastąpili starzy znajomi i znajomi znajomych ich znajomych. Czyli prawie jej znajomi.
  Siedzieli przy ognisku. To znaczy, Jennifer siedziała. Reszta albo leżała obściskując butelki, kamienie lub siebie nawzajem, albo wężykiem kręciła się wokół ognia. Obserwowała jak szereg dorosłych facetów śpiewa stare piosenki, a ostatni robi ,,CIUH CIUH! CIUUUU!". Dziewczyna wolała tego dogłębniej nie analizować. Podobnie jak i tego co działo się obok jednej z ciężarówek. Wyglądało to trochę jak... Dziewczyna odwróciła wzrok zanim dostrzegła jakieś szczegóły. Wstała. Nie było z tym większych problemów. Wypiła znacznie mniej od nich i niewątpliwie była lepiej uodporniona na alkohol. A przynajmniej tak twierdziła do puki nie potknęła się o własne nogi i nie wylądowała w niewielkim zagłębieniu w piasku. Kształtem i rozmiarem podejrzanie przypominało grób. Zapewne ktoś już proroczo przewidział zgon zalanego w trupa jegomościa. Jednak na chwilę obecną, grób był pusty. Ni z tego, ni z owego wydał się Jen idealnym miejscem na nocleg. Szanse na to, że ktoś tu do niej wpadnie były stosunkowo niewielkie. Obawiała się zresztą, że któremuś z tych pijanych facetów może przyjść do głowy jakiś głupi pomysł, kiedy ona będzie w fazie REM. Tak... Potencjalna mogiła wydawała się być teraz najlepszym miejscem na spędzenie nocy.

        O świcie obie ciężarówki, na oparach paliwa, doczołgały się pod hutę w Devlin. Złoty Szlak spokojnie pokonany. No dobra, napatoczyło się paru bandytów, ale wycofali się na widok niepokojąco wyglądającego, zmodyfikowanego granatu, który rozsadził jednego z ich poprzedników na części pierwsze. Poza tą jedną akcją nikt nie doświadczył żadnych niedogodności w czasie podróży. No może, poza silnym kacem, który zalany w trupa jegomość raczył właśnie przesypiać u boku Tik-Tak. Dwóch chłopaków koło dwudziestki (tak, tych od rytmicznego żłopania jabolu) miało się, o dziwo, całkiem nieźle. Na tyle, by jeden z nich kupił kolejne dwie butelki nawet nie wysiadając z wozu. Widocznie ktoś już się go tu spodziewał, bo wymiana banknotów na alkohol przeszła tak sprawnie, że Jen nawet nie zauważyła kiedy.
  - Psst! Jen!- szepnął jeden z chłopaków kiedy, nie do końca trzeźwi, kierowcy szukali miejsca na zaparkowanie pojazdów.
  Najemniczka rzuciła mu pytające spojrzenie.
  - Dawaj, wrzucimy Gonzaleza do śmietnika!- zarechotał.
  Dziewczyna zmarszczyła lekko brwi. Który to Gonzalez? Znała praktycznie wszystkich i jakoś nie przypominała sobie, by którykolwiek przedstawiał jej się jako rzeczony ,,Gonzalez". Drugi z ,,jabolowców" wychylił się niebezpiecznie z paki, ale kolega przytrzymał go zanim wykoziołkował na ulicę.
  - To ten trupek, co leży koło ciebie.- wyjaśnił wracając na swoje miejsce i poklepując swego wybawce po ramieniu.
  Jennifer spojrzała z lekką odrazą na rzeczonego ,,Gonzaleza". Nie miała okazji z nim porozmawiać, bo tylko chwilę po wyjeździe z Cargo prowadził ,,jej" ciężarówkę, po czym upił się do nieprzytomności i wylądował obok niej. W myślach nazywała go więc ,,Trupkiem", bądź ,,Jegomościem", ale nigdy ,,Gonzalezem".
  - Nie, dzięki- powiedziała- Odbieram nagrodem i znikam.
  Obaj chłopcy spojrzeli na siebie ze zdziwieniem. Widocznie po raz pierwszy słyszeli by ktoś odmówił tak kuszącej propozycji, jak wrzucenie zalanego w trupa faceta do śmietnika. Chwilę potem jednak obojętnie wzruszyli ramionami.
  Ciężarówki zatrzymały się. Ka-Boom chwyciła leżący przy stosie skrzynek plecak i zeskoczyła z paki. Nieśpiesznym krokiem ruszyła ku dręczonemu bólami głowy mężczyzny wypakowującego towar z drugiego wozu. Kiedy podeszła, bez słowa wpakował jej w ręce wynagrodzenie i powrócił do przerwanej pracy. Oddalając się dziewczyna ukryła banknoty w schowku Radka i weszła do huty. Od razu uderzyły w nią różnorodne, mniej lub bardziej intensywne zapach. Jedne przyjemne, jedne tak odpychające, że przeszło jej przez myśl, by odwrócić się na pięcie i czym prędzej opuścić Devlin. Powstrzymała się od tego tłumacząc sobie w myślach, że za chwilę się przyzwyczai.

        Obudził ją cichy wybuch i krzyk. A raczej nie tyle co krzyk, a głośny, zaskoczony pomruk. Momentalnie otworzyła oczy, podniosła się do pozycji siedzącej i wycelowała karabin w stojącego przed nią, wysokiego mężczyznę. Ten jednak nie przejął się tym zbytnio nadal kontemplując nad pochodzeniem mini wybuchu. W pewnym momencie schylił się i podniósł z ziemi coś co na pierwszy rzut oka wyglądało jak podniszczony dywan samochodowy. Obrócił go na druga stronę i przekrzywił lekko głowę na widok kilku niewielkich, ukrytych na niej, czujników nacisku. Zagwizdał cicho. A przynajmniej tak to zabrzmiało, bo to co miał na głowie nieco modyfikowało głos.
  - Co ty tu robi?- warknęła Jen podnosząc się do pionu, nadal trzymając zapakowanego w szary pancerzyk jegomościa na muszce.
  - O to samo mógłbym zapytać ciebie- powiedział, a w jego głosie czuć było ledwie wyczuwalną nutkę rozbawienia.
  Słusznie, pomyślała Jen gdy rozejrzała się dookoła i uświadomiła sobie absurd całej sytuacji.
  W efekcie lekkiego kaca, zdrzemnęła się w jakimś ciasnym zaułku, przy przepełnionym kontenerze, wsparta na wysłużonym ED-E. Po jednej stronie ,,jej" kącika stał sex shop, po drugiej, sadząc po zapachu, rzeźnia. Raczej słabo się prezentowała, ale przynajmniej miała swój własny, mały system obronno-alarmowy.
  Opuściła broń.
  - Taaaaak... Rzeczywiście kiepsko to wygląda.- mruknęła odkopując stary karton, którego zawartości wolała nie znać.
  Mężczyzna zrobił krok w jej kierunku i podał dywan samochodowy. Ta przewiesiła sobie broń przez plecy i przechwyciła swe mienie, po czym zaczęła odczepiać czujniczki. Spakowała resztę kramu do plecaka, który zawiesiła na wieszaczku przyspawanym do jej ED-E. Robot dopiero co odzyskał ,,przytomność", jakby to on, a nie jego właścicielka, przybył tu w celu odzyskania utraconej energii.
  - Już się wyspałam- powiedziała wymijając dużo wyższego od siebie mężczyznę- W kontenerze leży chyba trochę różowych poduszeczek. Rozgość się.

Zero? Nie wiedziałam jak przeprowadzić tę ,,rozmowę" ;-;

wtorek, 10 maja 2016

Od Kaina (CD Smugi) - Przydałaby się pomoc...

         Grace Meanwhile, szerzej znana jako Smuga, wesoło uścisnęła wyciągniętą dłoń. Dziewczyna wydawała się Kainowi wyjątkowo sympatyczna i to nie tylko z wyglądu. Każdy kto z nudów wysadza samochody mafii ma u niego plusa na starcie. A to, że Smuga na dodatek była całkiem ładna uznawał za miłe zadośćuczynienie za walnięcie w Wheelie'ego. Potem sprawdzi czy nie ma jakiejś rysy i ewentualnie się z panną Meanwhile rozliczy.
  - Skoro to już koniec konwenansów, pozwoli pani, że oddalę się od tej części miasta póki szanowny Perluigi jeszcze nie usłyszał o zwerbowanym przedwczoraj Alanie - uśmiechnął się przepraszająco i otworzył drzwi po stronie kierowcy. - Wolę nie stać w polu rażenia mafiozy, pod którego sługusa się właśnie podszyłem.
  - Czekaj! - zaoponowała Grace doskakując do otwartego okna. - Weź mnie ze sobą!
  - A to czemu?
  Dziewczyna posłała mu wymowne spojrzenie świadczące, że odpowiedź na to pytanie jest chyba zbyt oczywista. Spojrzała jeszcze na dziwne żelastwo, które nosiła na klatce piersiowej i postukała w nie palcem. Lampa zabłysła bladym błękitnym światłem, ale szybko na powrót zgasła z identycznym odgłosem ziewnięcia. Tracer fuknęła z frustracji.
  - No i widzisz! - powiedziała. - To durne ustrojstwo znowu nie działa, a bez niego nie mam szans zwiać gorylom jeśli tu wrócą. MUSZĘ się stąd wydostać, proszę! - uśmiechnęła się błagalnie, robiąc przy tym szczenięce oczy.
  Flint od zawsze zdawał sobie sprawę ze swojej pięty Achillesowej jaką były nieco już kliszowate damy w opresji. Niemniej nigdy nie potrafił jakoś się temu przeciwstawić. I teraz gapiąc się w zabarwione kolorowym szkiełkiem gogli śliczne gały po raz kolejny pozostało mu jedynie westchnąć, przewrócić oczami, zapraszającym gestem wskazać miejsce pasażera i przeklinać w duchu swoją słabość wobec władzy jaką posiadały nad nim ładne kobiety. Grace rozpromieniła się i po chwili siedziała już obok dumna z siebie. I po cholerę bawię się w bohatera, pomyślał jedynie Marcus wyjeżdżając na ulicę.
  - Fajny wóz - zaczęła Meanwhile odchylając oparcie fotela do tyłu i wykładając buty na deskę rozdzielczą. - Skąd go...
  - BIERZ STĄD TE NOGI! - zaskrzeczało coś nagle i z tylnego siedzenia przeskoczył do przodu wkurzony Xander.
  Smuga aż podskoczyła w miejscu uderzając głową w dach. Kain nie mogąc się powstrzymać parsknął śmiechem. Tracer zgromiła go wzrokiem i pomasowała czaszkę z jękiem.
  - Ładnie to tak ludzi straszyć? - rzuciła z wyrzutem do pająkopodobnego robocika. Ten jednak w ogóle zignorował wszelkie dobiegające z jej strony wypowiedzi.
  - Coś ty znowu narobił?! - rzucił oskarżycielsko w stronę Flinta.
  - Ja? Przepraszam bardzo, ale jakbyś nie zauważył, to od rana nie oddalałem się od samochodu - zaprzeczył chłopak.
  - Podsłuchiwałem na częstotliwościach mafii - postukał odnóżem w przerobione radyjko samochodowe. - Te samochody pewnie wysadziły się same, co?
  - Właściwie to ONA je wysadziła - Kain wskazał kciukiem w stronę pasażera. Smuga uśmiechnęła się niepewnie i wcisnęła w fotel.
  - Ah, no tak! Czyli teraz pomagamy znudzonym gówniarzom?
  - Hej! - Grace założyła ręce na piersi oburzona. - Jak myślisz, że znalezienie sobie jakiegoś zajęcia jest takie łatwe to proszę bardzo! Wykaż się!
  Robot jedynie zaczął rzęzić, co w jego przypadku odpowiadało za burczenie pod nosem niekoniecznie miłych rzeczy. Wnioskując po nastawieniu Xandera pewnie miał w głowie pełno odpowiedzi na rzucone wyzwanie, ale nie zamierzał się wdawać w dyskusję z Meanwhile. Nagle Kainowi coś się przypomniało.
  - Właściwie, Xander, to panna Chodząca Destrukcja może nam się przydać... - zaczął, a na jego twarzy wykwitł podejrzany uśmiech.
  - Mianowicie? - zaciekawiło się obydwoje pasażerów.
  - Jeden facet ma dla mnie robotę, ale potrzebuję do tego wspólnika.
  Dziewczyna nachyliła się odpychając małego robota.
  - Jaką robotę? - zapytała ze zbójeckim uśmiechem.
  - Mamy...- zastanowił się chwilę nad odpowiednim doborem słów. -...,,odzyskać coś, co nie należy do nas". A konkretnie pierścionek. Jakiś lichwiarz przywłaszczył go sobie. A że to jakaś ,,rodzinna pamiątka" i te sprawy, to desperat oferuje nagrodę za jej odzyskanie.
  - Czyli kradzież? - Smuga uniosła pytająco brew.
  - Nie do końca. W końcu mamy okraść złodzieja, a to chyba nie do końca ,,kradzież" - mężczyzna uśmiechnął się złośliwie.
  Grace zamyśliła się chwilę, po czym ponownie się wyszczerzyła.
  - Wchodzę w to - rzuciła krótko.
  - O Boże, trafił swój na swego... - zabiadolił cicho Xander, ale dwójka łowców nagród nie zwracała już na niego najmniejszej uwagi.

Smuga? Wybacz długość i czas *^*