środa, 11 maja 2016

Od Jen

        Cisza. Piach, upał i cisza. To znaczy... Głownie to piach i upał, bo cisza gdzieś się jakby zapodziała. Jakąś minutkę temu, kiedy jakiś czubek puścił ,,We will rock you" na pełny regulator. Na środku pustkowia wydawało się to jakby trochę nie na miejscu. Jakie to jednak miało znaczenie? To środek suchego, piaszczystego zadupia! W promieniu wielu mil nie było żywej duszy. No może poza tymi kilkoma handlarzami siedzącymi w dwóch starych, podrdzewiałych ciężarówkach, jednej włochatej łowczyni nagród i lecącego pomiędzy dwoma wozami ED-E. To właśnie owa młoda, wylegująca się na obładowanej skrzyniami i workami pace, dziewczyna była owym czubkiem od starej muzyki. Ktoś mógłby pomyśleć, że złośliwie uprzykrzała tym życie swoim podopiecznym. Tymczasem banda mniej lub bardziej bliskich jej wiekiem towarzyszy darła ryja przy refrenie niemiłosiernie obijając boki i wnętrza i tak już podniszczonych pojazdów. Na pace jadącej po lewej ciężarówki siedziało dwóch chłopaków koło dwudziestki, z butelkami jabolu w obu rekach. Popijali to z lewej, to z prawej w rytm muzyki. Jen nie milczała, nie oszczędzała głosu, darła japę razem z resztą kompanii.
  Zapytacie: ,,Skąd ta radość? Co oni świętują?". Prawda jest taka, że nie mieli kompletnie czego świętować. Połowa z tych młodzieńców była bankrutami, na resztę składali się ci bliscy bankructwa i ci, którzy nie mieli z czego zbankrutować. To właśnie ci ostatni robili za kierowców. To znaczy... Jeden robił, bo drugi zalał się w trupa i pochrapywał teraz gdzieś u boku, jedynej w ekipie, dziewczyny. Kiedy ,,We will rock you" dobiegło końca, drogą głosowania ustalono, że czas na muzykę klasyczną. Z ED-E wydobyły się delikatne, łagodne, miłe dla ucha odgłosy jakiegoś instrumentu, którego nazwy nikt nie pamiętał lub po prostu nie był w stanie sobie przypomnieć będąc na takim poziomie upojenia.
  - To fortepian?- wybąkał jeden z chłopaków na jadącej po lewej ciężarówce.
  Uniósł do ust trzymaną w prawej ręce butelkę po czym, z niemym zdziwieniem wymalowanym na twarzy, stwierdził, że skończył mu się jabol.
  - Pianino!- poprawił go siedzący obok kolega- To pianino, ciemniaku.
  - A nie, bo saksofon! - wydarł się uważany za nieprzytomnego mężczyzna z prawego pojazdu- to saksofon do jasnej chole...- urwał, bo właśnie ktoś, a konkretniej Jen, wlał mu w usta porządną porcję rozcieńczonego wina.
  Facet był już i tak półprzytomny, więc ta niewielka porcja alkoholu całkowicie wystarczyła, by poszedł lulu. Z obu wozów dobiegły głośne oklaski, gdy pijaczyna znów zaczął chrapać. Z okna jadącej po prawej ciężarówki wychynęła ręka trzymająca, do połowy pustą, butelka piwa. Nieco niepokoił fakt iż dłoń wychodziła od strony kierowcy i niewątpliwie do niego należała. Jen jednak w ogóle to nie interesowało. Z gracją godną księżniczki pochwyciła butelkę i z przesadną godnością dopiła zawartość kilkoma łykami. Jak dotąd była jedyną trzeźwą, a raczej w miarę trzeźwą, osobą na pokładzie obu ciężarówek. Jakby nie patrzeć była w pracy.
  Po jakichś pięciu minutach rozległy się nawoływania do kolejnego głosowania. Jak zwykle wygrał jakiś stary przeboik przy którym wszyscy, za wyjątkiem zalanego w trupa ulicznika, niemiłosiernie darli japę bardziej lub mniej fałszując.

        - We are the champions! We are the champions!
  Jen zakryła uszy dłońmi, by choć częściowo ograniczyć dopływ tego hałasu. Znała tę bandę już od jakiegoś czasu i dobrze wiedziała, że tylko jeden z nich potrafi śpiewać. Na jej nieszczęście właśnie ten nieprzytomny. Reszta już na trzeźwo była mistrzami fałszu. Teraz, pod wpływem ładnych paru promili, stali się prawdziwymi wirtuozami. Tik-Tak nigdy nie uważała, że umie śpiewać, niewątpliwie jednak robiła to lepiej od nich.
Zwykle nie pozwalała sobie na zbędne szaleństwa podczas wykonywania zleceń, ale to nie była zwykła robota. Znaczy się... Niczym szczególnym się nie wyróżniała. Złoty Szlak, handlarze, bandyci... Po prostu towarzystwo trochę się zmieniło. Pospolitych, sztywniackich i wiecznie niezadowolonych kupców, zastąpili starzy znajomi i znajomi znajomych ich znajomych. Czyli prawie jej znajomi.
  Siedzieli przy ognisku. To znaczy, Jennifer siedziała. Reszta albo leżała obściskując butelki, kamienie lub siebie nawzajem, albo wężykiem kręciła się wokół ognia. Obserwowała jak szereg dorosłych facetów śpiewa stare piosenki, a ostatni robi ,,CIUH CIUH! CIUUUU!". Dziewczyna wolała tego dogłębniej nie analizować. Podobnie jak i tego co działo się obok jednej z ciężarówek. Wyglądało to trochę jak... Dziewczyna odwróciła wzrok zanim dostrzegła jakieś szczegóły. Wstała. Nie było z tym większych problemów. Wypiła znacznie mniej od nich i niewątpliwie była lepiej uodporniona na alkohol. A przynajmniej tak twierdziła do puki nie potknęła się o własne nogi i nie wylądowała w niewielkim zagłębieniu w piasku. Kształtem i rozmiarem podejrzanie przypominało grób. Zapewne ktoś już proroczo przewidział zgon zalanego w trupa jegomościa. Jednak na chwilę obecną, grób był pusty. Ni z tego, ni z owego wydał się Jen idealnym miejscem na nocleg. Szanse na to, że ktoś tu do niej wpadnie były stosunkowo niewielkie. Obawiała się zresztą, że któremuś z tych pijanych facetów może przyjść do głowy jakiś głupi pomysł, kiedy ona będzie w fazie REM. Tak... Potencjalna mogiła wydawała się być teraz najlepszym miejscem na spędzenie nocy.

        O świcie obie ciężarówki, na oparach paliwa, doczołgały się pod hutę w Devlin. Złoty Szlak spokojnie pokonany. No dobra, napatoczyło się paru bandytów, ale wycofali się na widok niepokojąco wyglądającego, zmodyfikowanego granatu, który rozsadził jednego z ich poprzedników na części pierwsze. Poza tą jedną akcją nikt nie doświadczył żadnych niedogodności w czasie podróży. No może, poza silnym kacem, który zalany w trupa jegomość raczył właśnie przesypiać u boku Tik-Tak. Dwóch chłopaków koło dwudziestki (tak, tych od rytmicznego żłopania jabolu) miało się, o dziwo, całkiem nieźle. Na tyle, by jeden z nich kupił kolejne dwie butelki nawet nie wysiadając z wozu. Widocznie ktoś już się go tu spodziewał, bo wymiana banknotów na alkohol przeszła tak sprawnie, że Jen nawet nie zauważyła kiedy.
  - Psst! Jen!- szepnął jeden z chłopaków kiedy, nie do końca trzeźwi, kierowcy szukali miejsca na zaparkowanie pojazdów.
  Najemniczka rzuciła mu pytające spojrzenie.
  - Dawaj, wrzucimy Gonzaleza do śmietnika!- zarechotał.
  Dziewczyna zmarszczyła lekko brwi. Który to Gonzalez? Znała praktycznie wszystkich i jakoś nie przypominała sobie, by którykolwiek przedstawiał jej się jako rzeczony ,,Gonzalez". Drugi z ,,jabolowców" wychylił się niebezpiecznie z paki, ale kolega przytrzymał go zanim wykoziołkował na ulicę.
  - To ten trupek, co leży koło ciebie.- wyjaśnił wracając na swoje miejsce i poklepując swego wybawce po ramieniu.
  Jennifer spojrzała z lekką odrazą na rzeczonego ,,Gonzaleza". Nie miała okazji z nim porozmawiać, bo tylko chwilę po wyjeździe z Cargo prowadził ,,jej" ciężarówkę, po czym upił się do nieprzytomności i wylądował obok niej. W myślach nazywała go więc ,,Trupkiem", bądź ,,Jegomościem", ale nigdy ,,Gonzalezem".
  - Nie, dzięki- powiedziała- Odbieram nagrodem i znikam.
  Obaj chłopcy spojrzeli na siebie ze zdziwieniem. Widocznie po raz pierwszy słyszeli by ktoś odmówił tak kuszącej propozycji, jak wrzucenie zalanego w trupa faceta do śmietnika. Chwilę potem jednak obojętnie wzruszyli ramionami.
  Ciężarówki zatrzymały się. Ka-Boom chwyciła leżący przy stosie skrzynek plecak i zeskoczyła z paki. Nieśpiesznym krokiem ruszyła ku dręczonemu bólami głowy mężczyzny wypakowującego towar z drugiego wozu. Kiedy podeszła, bez słowa wpakował jej w ręce wynagrodzenie i powrócił do przerwanej pracy. Oddalając się dziewczyna ukryła banknoty w schowku Radka i weszła do huty. Od razu uderzyły w nią różnorodne, mniej lub bardziej intensywne zapach. Jedne przyjemne, jedne tak odpychające, że przeszło jej przez myśl, by odwrócić się na pięcie i czym prędzej opuścić Devlin. Powstrzymała się od tego tłumacząc sobie w myślach, że za chwilę się przyzwyczai.

        Obudził ją cichy wybuch i krzyk. A raczej nie tyle co krzyk, a głośny, zaskoczony pomruk. Momentalnie otworzyła oczy, podniosła się do pozycji siedzącej i wycelowała karabin w stojącego przed nią, wysokiego mężczyznę. Ten jednak nie przejął się tym zbytnio nadal kontemplując nad pochodzeniem mini wybuchu. W pewnym momencie schylił się i podniósł z ziemi coś co na pierwszy rzut oka wyglądało jak podniszczony dywan samochodowy. Obrócił go na druga stronę i przekrzywił lekko głowę na widok kilku niewielkich, ukrytych na niej, czujników nacisku. Zagwizdał cicho. A przynajmniej tak to zabrzmiało, bo to co miał na głowie nieco modyfikowało głos.
  - Co ty tu robi?- warknęła Jen podnosząc się do pionu, nadal trzymając zapakowanego w szary pancerzyk jegomościa na muszce.
  - O to samo mógłbym zapytać ciebie- powiedział, a w jego głosie czuć było ledwie wyczuwalną nutkę rozbawienia.
  Słusznie, pomyślała Jen gdy rozejrzała się dookoła i uświadomiła sobie absurd całej sytuacji.
  W efekcie lekkiego kaca, zdrzemnęła się w jakimś ciasnym zaułku, przy przepełnionym kontenerze, wsparta na wysłużonym ED-E. Po jednej stronie ,,jej" kącika stał sex shop, po drugiej, sadząc po zapachu, rzeźnia. Raczej słabo się prezentowała, ale przynajmniej miała swój własny, mały system obronno-alarmowy.
  Opuściła broń.
  - Taaaaak... Rzeczywiście kiepsko to wygląda.- mruknęła odkopując stary karton, którego zawartości wolała nie znać.
  Mężczyzna zrobił krok w jej kierunku i podał dywan samochodowy. Ta przewiesiła sobie broń przez plecy i przechwyciła swe mienie, po czym zaczęła odczepiać czujniczki. Spakowała resztę kramu do plecaka, który zawiesiła na wieszaczku przyspawanym do jej ED-E. Robot dopiero co odzyskał ,,przytomność", jakby to on, a nie jego właścicielka, przybył tu w celu odzyskania utraconej energii.
  - Już się wyspałam- powiedziała wymijając dużo wyższego od siebie mężczyznę- W kontenerze leży chyba trochę różowych poduszeczek. Rozgość się.

Zero? Nie wiedziałam jak przeprowadzić tę ,,rozmowę" ;-;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz