I haven't seen you much of late
I need you now, cannot wait
But when I'm looking all around*...
Wandal
miał zupełnie inny gust muzyczny. Gorszy czy lepszy? Trudno powiedzieć, ale na pewno był nieco odmienny.
W końcu upodobania od zawsze były kwestią umowną i personalną. To co
dla jednego było wspaniałą muzyką, dla innych mogło być zwyczajnym
łomotem. Albo wrzaskiem. W tym przypadku chyba nawet głównie wrzaskiem,
ale czy to od razu oznaczało, że było złe? Owszem, nie musiało się
podobać każdemu. W zasadzie nie musiało się podobać nikomu, bo twórca
tego dźwięku – niemal na pewno wschodząca gwiazda rdzennej muzyki
nowego Talosu – wydawał się być bardzo usatysfakcjonowany swoim
występem. Wobec tego nie liczyło się nic innego. O guście się przecież
nie dyskutuje. Z wandalami w zasadzie nie dyskutuje się o niczym, bo się
nie da. A wielu już próbowało...
– WRAAAAGHRAAA! – wandal zakończył swój solowy popis, dosadnie
uderzając pięściami o otwarte dłonie. Zebrał porzucone dookoła włócznie i
z radością zamachnął się, celując w wiszącego trochę ponad nim
człowieka.
Sierra nie wydał z siebie żadnego dźwięku świadczącego o bólu czy
zażenowaniu, kiedy uderzony dwiema włóczniami na raz zakołysał się w
wyjątkowo nieudanej imitacji piniaty. Powód był prosty – Vassil Estes
nie posiadał ani receptorów bólu, ani zdolności odruchowego reagowania
na upokorzenie. A wisząc za nadgarstki pod dziwnym, przerdzewiałym obiektem o konstrukcji
szubienicy zupełnie nie myślał o tym, by wykrzesać z siebie adekwatną,
ludzką reakcję. Zajmował myśli tylko tym, by wyjść cało z obozu wandali
zanim jego podwózka do najbliższego miasta znudzi się czekaniem na
wątpliwej jakości ochroniarza i odjedzie w siną dal w gęstych tumanach
kurzu. To byłoby bardzo w stylu współczesnych Talosańczyków...
– Fortune, fortune, smile and fade...
– zaczął znowu, znacznie mniej chętnie i nie kłopocząc się zachowaniem
rytmu. Nie pamiętał skąd znał tę piosenkę, chociaż naprawdę mu się podobała. I przynajmniej w pierwszych wersach
doskonale opisywała jego teraźniejszą sytuację... ale wandalom jakoś się
nie podobała. I z każdym powtórzeniem zdawała się drażnić ich coraz bardziej.
– WEERGEHRAAA! – wyrzucił z siebie ten sam wandal, który przerwał mu
już kilka razy i nigdy nie pozwolił dokończyć nawet pierwszej zwrotki.
Sierra cierpliwie wysłuchał nagany i zniósł poszturchiwanie włóczniami. A potem wandal nagle zniknął, kiedy świat uciekł Estesowi sprzed oczu. Vassil na ułamek sekundy zobaczył gwiazdy, później piach pod nogami wandala, jego rozmazaną sylwetkę i znów gwiazdy. Powtórzyło się to jeszcze kilka razy zanim obraz ustabilizował się na nowo, tylko delikatnie kołysząc się w górę i w dół.
– Jeśli mam brać cię na poważnie, może przestaniesz mnie klepać tymi kijkami? – spytał spokojnie, odwracając głowę w stronę wandala – Szanuję tylko tych rozmówców, którzy nie wypadają mi z zasięgu wzroku średnio kilkanaście razy na niecałą minutę...
Wandal oczywiście nie zrozumiał. I standardowo zupełnie nie przeszkadzało mu to w udzieleniu wyczerpującej odpowiedzi. Wandalom nigdy nic nie przeszkadzało... Chyba że był to inny humanoid w zasięgu rzutu włócznią. Dziwna rasa z dziwnym podejściem do życia.
Tymczasem inny wandal niby zupełnym przypadkiem oparł się o konstrukcję, od niechcenia ostrząc ociosany grot włóczni o jakiś kamień. Sierra musiał odwrócić głowę, żeby mu się przyjrzeć i z sykiem wypuścił powietrze przez aparat mowy. Porażenie go miałoby sens i rozpętałoby bardzo pożądane zamieszanie w okolicy. Gdyby tylko rdza przewodziła prąd.
– Gergrehra sokrewra egra wre kawrah! – na Sierrę spadł kolejny cios drzewca włóczni i świat po raz kolejny stracił na ostrości, w zamian bardzo szybko się przesuwając. W górę, w dół, w górę i znowu w dół, i w górę i... Wandal przytrzymał go dolnymi ramionami i z bardzo bliska przyjrzał się jego twarzy. Chciał go zapewne zastraszyć i zmusić do skoncentrowania się na nim, ale odbił się w szybie, więc pokręcił chwilę głową, jakby oceniając czy dobrze wygląda.
– Ej! – zaprotestował – EGRA WRE KAWRAH!
Nie miał pojęcia co właśnie wykrzyknął, ale głęboko chciał wierzyć, że było to coś obraźliwego. Rzecz jasna nie bardzo i śmiertelnie obraźliwego, bo przebitego włócznią torsu raczej by już nie wyklepał. Miało być trochę obraźliwe i trochę bardziej groźne. Przynajmniej z takimi intencjami Sierra w ogóle się odzywał.
Wandal cofnął się zaskoczony i zacisnął dłonie na włóczniach. Cały się nastroszył i wykrzyknął po swojemu jeszcze kilka mniej zrozumiałych zdań. Najpewniej obelg kierowanych pod adresem bezczelnego robota, a może nawet i gróźb śmierci na kilka wymyślnych sposobów... Ale hej! Przynajmniej opuścił vasilową przestrzeń osobistą.
Sierra, gdyby miał jakąkolwiek twarz, wykrzywiłby wargi w kpiącym uśmieszku. W obecnym stanie posiadania mógł jedynie nabrać powietrza, nie przejmując się zgrzytem piasku na filtrze – wcześniej czy później i tak się wysypie – i zanucić:
– Fortune, fortune, smile and...
– GARGHOH WA HRE!
– I am flesh and I am bone. Rise up, ting ting, like glitter and gold**...?
– WEERGEHRAAA KAWRAH!
– To mnie wypuść, cwaniaczku! WA HRE KAWRAH!
Stojący pod szubienicą jegomość, dotychczas zupełnie niezainteresowany wymianą zdań, oderwał się od ostrzenia grotu, noża i kilku innych narzędzi zagłady, którymi był obwieszony i skrzyżował obie pary rąk na klatce piersiowej, zajmując miejsce po lewej od awanturującego się kolegi.
O, o...
Pierwszy cios sprawił, że Vassil zakręcił się wokół własnej osi, na moment zupełnie tracąc orientację w terenie. Zaraz potem zawirował w drugą stronę i zgubił się już zupełnie w tym, kto gdzie stoi i skąd może nadlecieć nowe uderzenie. Dlatego nie zdążył schować głowy między ramionami i włócznia trafiła go prosto w twarz aż coś zagrzechotało mu w czaszce.
– Cholera by cię! Spróbuj tylko coś mi przestawić! – odgrażał się. Sytuacja była beznadziejna. Przecież nie mógł się bronić bez rąk... A może jednak?
Złapał dłońmi za stalową linkę, którą był skrępowany i podciągnął się lekko. Zarzucił stojącemu bliżej wandalowi nogi na ramiona i zanim ten zareagował, zacisnął uchwyt, błyskawicznie się obracając. Wandal stracił równowagę i przewrócił się, wymachując wściekle rękami. Jedna z włóczni zawadziła o jego groźniejszego towarzysza. Obaj upadli na ziemię. Sierra usłyszał jeszcze dziwne, gardłowe jęki zranionego przeciwnika i w myślach pochwalił swój geniusz. Jednak samozadowolenie szybko z niego uleciało, gdy zorientował się, że jego rozwiązanie wcale niczego mu nie ułatwiło. Dalej wisiał, a wandale już się podnosili. I wszystko wskazywało na to, że byli solidnie wkurzeni.
– Nie dogadamy się jakoś...? – spytał jeszcze, modulując głos na podszyty nadzieją.
Skręcił się w ostatniej chwili. Włócznia tylko otarła się o jego bok i utkwiła głęboko w ciele innego, przechodzącego w pobliżu wandala. Tamten zaklekotał dogłębnie zaskoczony i upuścił niesione w rękach pakunki – ciekawe komu podkradł fanty – postał tak jeszcze przez chwilę, wpatrując się tępo w broń sterczącą mu z boku, a potem ciężko zwalił się na ziemię. Już się więcej nie poruszył.
Jak tak dalej pójdzie sami się wykończą!
Vassil nie planował skutecznie uniknąć kolejnego nadlatującego pocisku. Kopnięciem odepchnął od siebie nacierającego na niego wandala i podciągnął się wyżej. Przerzucił ręce ponad belką szubienicy i oparł się na brzuchu, a potem przeniósł nad nią jeszcze nogę i usiadł okrakiem na całej konstrukcji. Poruszył dłońmi, sprawdzając czy stalowa linka się poluzuje. Trzymała mocno, ale Sierra był uparty. I miał naprawdę dobrą motywację w postaci składającego się do rzutu przeciwnika.
Odchylił się do tyłu, niemalże spadając z szubienicy. Zaplątana linka naprężyła się, skutecznie ograniczając mu pole do manewru. Na szczęście tyle wystarczyło, żeby nie dać się zabić. Wyprostował się z powrotem i zaczął dokładniej trzeć nadgarstkiem o nadgarstek. Szybciej, mocniej i bardziej rytmicznie, bo to, o dziwo, działało nadzwyczaj dobrze i niosło ze sobą szansę na uwolnienie się.
W końcu linka puściła i Sierra był wolny. Względnie. Jeden z wandali chwycił go za stopę i szarpnął do siebie. Horyzont nagle stał się pionową kreską oddzielającą ciemny piasek pustyni po lewej od jeszcze ciemniejszego, rozgwieżdżonego nieba po prawej. A chwilę później już zrobiło się zupełnie ciemno. Któryś z wandali chwycił go za głowę, wcisnął bardziej w ziemię i przytrzymał tak dłuższą chwilę, dopóki Sierra nie przestał walczyć. Filtr powietrza zarzęził żałośnie, kiedy zupełnie zapchał się piaskiem. Vassil podniósł się z ziemi wyraźnie bardziej ociężale niż zwykle. Nie lubił tak nagłej zmiany perspektywy, o uderzeniu w ziemię nie wspominając. Może i nie czuł żadnego bólu... Ale zawroty głowy i owszem. Podniósł głowę tylko po to, żeby zobaczyć, że najwyższy czas zasłonić się przedramieniem. Uniósł je niemal odruchowo, przyjmując cały impet ciosu na ramię, a siła odrzuciła go na plecy. Filtr nadal się krztusił, sprawiając, że Sierra choćby chciał, nie mógł wydać z siebie żadnego dźwięku. W zamian jednak bez trudu mógł się przegrzać.
Musiał wziąć się w garść. Przecież nie po to się uwolnił, żeby dać się pobić dwójce głupich humanoidów. Nadal leżąc, wyprostował palce prawej dłoni. Czas na zemstę miał nadejść już niebawem.
Pierwszego nachylającego się nad nim wandala usmażył od środka. Wyczekał na idealny moment, a kiedy przeciwnik znalazł się w zasięgu ręki, błyskawicznie go złapał, od razu uruchamiając pełną moc paralizatora. Ciało humanoida zesztywniało i zadrżało, ale Sierra nie puścił. Trzymał go jeszcze przez dłuższą chwilę, upewniając się, że ten wandal na pewno już więcej nie wstanie.
Drugi był już mądrzejszy i nie dał się złapać w tę samą pułapkę. Mimo że Sierra wcale nie planował znowu powtarzać swojej sztuczki. Bez elementu zaskoczenia i tak nie miała szansy, a on był już na nogach. Dlatego rzucił się w stronę jednego ognisk rozsianych dookoła obozu wandali. Już po chwili drugi z przeciwników z wolna zajmował się ogniem, leżąc twarzą w palenisku.
Sierra pochylił się i oparł dłonie o kolana. Odchrząknął, zmuszając zatkany filtr do rozruchu. Poklepał się nawet po gardle, żeby wszystkie ziarenka się ruszyły. Na pustynię spadła drobna, ale całkiem długa strużka piasku. To nie rozwiązało zupełnie całego problemu, chociaż temperatura wewnątrz sztucznego ciała przestała sprawiać wrażenie ryzykownie wysokiej.
– Trzech leży... – podsumował z westchnięciem – Jeszcze tylko reszta obozu...
Na szczęście nie był zbyt wielki czy rozbudowany. Poza tym był środek nocy i większość wandali odpoczywała w swoich prowizorycznych szałasach, żeby następnego dnia już od rana siać terror i spustoszenie na szlaku. A Vassilowi w oczy rzuciło się kilka kanistrów przywłaszczonej sobie benzyny... Na plan nie musiał długo czekać. I tak nie życzył najlepiej wandalom. Szczególnie po tym jak go potraktowali.
Plan był bardzo dobry. Niestety tylko do czasu aż Sierra nie zaczął go realizować. Co prawda był pewien tego, że szałasy zapłoną jak pochodnie – w końcu zrobione były z jakichś szmat, które w dodatku całkiem ładnie nasiąkały paliwem. Zasadniczym problemem było jednak to jak je podpalić. Miałby rzucać w szałasy węglem z ogniska? Pomysłowe, ale idiotycznie głupie. Osmalonych kabli dłoni nie byłoby mu łatwo wymienić, mając do dyspozycji tylko jedną sprawną manualnie rękę. Sierra jednak głęboko wierzył w swoją sztuczną kreatywność. W końcu brał zlecenie, mając pewność, że sobie poradzi, więc poradzić sobie musiał.
Jego wzrok zatrzymał się na chwilę na przydługim, metalowym drągu wbitym w dogasające palenisko. Zaraz potem przeniósł wzrok na swój wygnieciony T-shirt i tak ozdobiony poszarpaną dziurą na boku, trzymany w dłoni kanister i znów na kawał rurki. Bingo! Noooo... W albo prawie. Czym to draństwo podpalić? Sierra skończył podlewać szałasy, wysilając przy tym wszystkie swoje zdolności w byciu dyskretnym. A przy okazji także praktycznie pozbył się całego tygodniowego przydziału błyskotliwych pomysłów. Najwyraźniej jednak się opłaciło, skoro nie obudził i nie zmusił do wyjścia żadnego nadprogramowego wandala.
Vassil niedbałym ruchem ściągnął z siebie koszulkę, zupełnie głuchy na trzaśnięcie materiału, kiedy rozciągnął go zbyt mocno. Przecież i tak zamierzał puścić swoją garderobę z dymem, co za różnica w jakim była stanie? Przerzucił kawałek szmaty, który już nie mógł uchodzić za żaden rodzaj ubrania, przez ramię i świszcząc zapiaszczonym filtrem ruszył w stronę kija w palenisku. Wyciągnął go, obejrzał krytycznie z każdej strony i zamachnął się sprawdzając czy wytrzyma. Po czym usiadł na piasku i położył go na udach. Szybko przywiązał pozostałości po koszulce do końca kija i wcisnął go do kanistra. Okej, teraz ta trudniejsza część... Sierra delikatnie chwycił mały palec lewej ręki. Nie uważał tego za najlepsze wyjście, ale był niemalże pewien, że w najbliższej przyszłości nie będzie potrzebował akurat tej części ciała. Nic lepszego nie przyszło mu do głowy.
– I am flesh and I am bone.
Arise, ting ting, like glitter and gold.
I've got fire in my soul, huh?
Wbrew pozorom wcale nie dodał tym sobie otuchy i chociaż wiedział, że i tak niewiele poczuje, z niechętnym ociąganiem odgiął palec do tyłu. Zawias trzasnął niewiele później, a przerwany kabel sypnął iskrami. Sierra mimowolnie odwrócił od tego głowę, nie chcąc widzieć brzydko wygiętego, zwisającego bezwładnie palca i zbliżył dłoń do prowizorycznej pochodni. Obraz przed oczami zaczerwienił mu się i zamigotał ostrzegawczo, nieco zbyt późno ostrzegając o awarii. Pochodnia tymczasem zajęła się ogniem, więc złapał ją za bezpieczny koniec i uniósł nad głowę. Vassil wstał i uszkodzoną dłonią otrzepał spodnie z piasku. A potem nie marnując więcej czasu, szybkim krokiem ruszył ku pierwszemu szałasowi...
Trzaśnięcie drzwi samochodowych wystraszyło drzemiącego kierowcę. Poderwał się, natychmiast sięgając na ślepo do kabury. Najwyraźniej wiódł urokliwe i pełne przygód życie, skoro wyrobił w sobie tak popularny w ostatnich latach nawyk. Sierra w tym czasie włączył niewielkie światełko przy suficie. Przy drugim mężczyźnie mógł uchodzić za najprawdziwszą ostoję opanowania i swobody. Zerknął wprost w wycelowaną w niego lufę, a potem odtrącił ją niedbałym machnięciem reki.
– Spokojnie... Wandal nie byłby aż tak kulturalny jak ja, a nikogo innego tu nie ma.
– To Talos – oświadczył sucho siedzący za kierownicą mężczyzna jakby te dwa słowa wszystko tłumaczyły. Był raczej mizerny i chyba nie nadawał się do swojej roboty w charakterze najemnika. Na szczęście kierowcą był dość dobrym. W każdym razie Sierra nie czuł się jakby miał za moment opuścić pojazd przez przednią szybę.
Pokiwał głową, starając się wyglądać śmiertelnie poważnie. Przynajmniej przez chwilę, bo kiedy tylko niewielka terenówka ruszyła przed siebie, rozgrzebując piach i sypiąc nim na boki, rozsiadł się wygodniej. Podniósł lewą dłoń na wysokość głowy i z przeciągłym westchnięciem przerzucił wyłamany palec z zewnętrznej strony ręki do wewnątrz.
– Nie obyło się bez ofiar? – spytał kierowca, zerkając na niego kątem oka. Nie wydawało się jednak, żeby potrzebował wyraźnego potwierdzenia.
– I tak wyszedłem z tej wizyty w najlepszym stanie – stwierdził Sierra. Na chwilę przeniósł wzrok na wsteczne lusterko i odbijającą się w nim słabą, pomarańczową łunę. Obóz wandali naprawdę ładnie płonął... Razem ze wszystkim co udało im się zebrać, a co dla Vassila było zupełnie bezużyteczne. No bo patrząc prawdzie w oczy na co mu iście kolekcjonerski zestaw szóstki zupełnie różnych kołpaków? Albo szkatułka pogiętych artystycznie blaszek?
– Najlepiej to wyszedłem na tym JA – nie zgodził się kierowca, uśmiechając się cwaniacko. – Przywiozłem, zaczekałem i odwożę. Żeby wszystkie roboty były takie proste i przyjemne...
– I dlatego MNIE zapłacą więcej – odgryzł się Sierra.
Kierowca burknął pod nosem coś o panoszeniu się łowców nagród i równych prawach dla ich łaskawych szoferów. Sierra spróbował się krótko zaśmiać. Zamiast tego wyszedł mu żałosny zgrzyt.
– Potrzebujesz skrzyneczki narzędzi? – zadrwił niewinnie mężczyzna.
– A wiesz, że to wcale niegłupi pomysł? – podłapał Vassil.
Kierowca westchnął i przewrócił oczami.
– Za moim fotelem...
Sierra skinął głową w podziękowaniu i sięgnął we wskazane miejsce. Już chwilę później skrzynka leżała tuż obok niego na fotelu pasażera. Sam Sierra wyciągał szyję, próbując dojrzeć coś w malutkim, wbudowanym w osłonkę przed słońcem lusterku.
– Wiesz, Sierra... Wożę różnych ludzi w różne miejsca, ale pierwszy raz widzę, żeby ktoś aż tak się męczył z zobaczeniem czegokolwiek. Panie radzą sobie dużo lepiej od ciebie.
– Panie mają oczy. Co więcej, zwykle właśnie te oczy malują, a to nie wymaga specjalnej gimnastyki. Ja nie mam ani oczu, ani potrzeby brudzenia sobie widoku jakimiś proszkami czy mazidłami. A teraz się zamknij na chwilę, bo i tak ci nie odpowiem.
Vassil zręcznie podważył śrubokrętem obudowę na gardle i otworzył ją. Ze środka wysypało się jeszcze trochę piasku. Sierra wyłuskał okrągły, dobrze dopasowany do swojego miejsca filtr i po raz kolejny się pochylił, próbując sobie pomóc grawitacją. Tym razem zamiast piasku na dywanik pod nogami Estesa wylało się kilka kropli czarnej, gęstej cieczy wymieszanej z rozdrobnionymi kryształkami piasku.
– Co ty najlepszego robisz?! Cały wóz mi uwalisz tym paskudztwem!
Sierra przechylił głowę w stronę kierowcy niemal z wyrzutem. Zarzęził buntowniczo w odpowiedzi, kilka razy kliknął trzepoczącym bezładnie wylotem powietrza i jak gdyby nigdy nic wytrzepał filtr z resztek piasku. Prosto na podłogę terenówki, ignorując groźny wzrok mężczyzny za kierownicą. Nie jego wina, że jego głos powstawał tylko w chwili, gdy wszystko miał na swoim miejscu. W końcu aparat mowy miał wyżej – w czaszce – czyli bez filtra nie docierała tam nawet minimalna ilość potrzebnego powietrza. Vassil nie potrzebował tlenu jako takiego, bo nie miał płuc. Nie miałby też dla nich żadnego zastosowania, bo oficjalnie nie żył. Mimo wszystko powietrza do szczęścia jak najbardziej potrzebował. Chociażby właśnie do mówienia czy chłodzenia.
– I jeszcze masz czelność się kłócić?! Może ten wyrwany palec też sobie naprawisz na miejscu, co? Cholera, aż mnie boli patrzenie na to!
Wepchnął filtr na swoje miejsce, poprawił go, żeby na pewno dobrze leżał i zatrzasnął obudowę. Odczekał kilka kontrolnych sekund, ale nic się nie stało.
– A masz lutownicę?
– Do diabła, nie! Jeszcze byś mi coś spalił.
– No to oboje będziemy cierpieć z tego powodu. Cieszysz się, prawda?
– Mam nadzieję, że już nigdy więcej nie zobaczę tej twojej sztucznej gęby.
– Szyby, chciałeś powiedzieć – poprawił go Sierra z nieskrywanym rozbawieniem.
– Wszystko jedno!
Miasto majaczyło już na horyzoncie, a łowca nagród i jego szofer coraz wyraźniej czuli w kieszeniach ciężar ciężko – bądź mniej ciężko – zarobionej wypłaty. I właściwie tylko to się liczyło, bo przecież już następnego dnia zamierzali rozejść się w swoje własne strony i nigdy nie wpaść na siebie ponownie.
– Sierra?
– Tak?
– Jesteś w miarę w porządku... Oczywiście jak na parszywego łowcę nagród i złodzieja zleceń, niech cię wszy... ymm... rdza? Tak. Niech cię rdza oblezie.
– Dzięki. Ty też jesteś niczego sobie. Jak na zdziadziałego najemnika-zrzędę...
__________
* Sinners
** Glitter & Gold
Sierra cierpliwie wysłuchał nagany i zniósł poszturchiwanie włóczniami. A potem wandal nagle zniknął, kiedy świat uciekł Estesowi sprzed oczu. Vassil na ułamek sekundy zobaczył gwiazdy, później piach pod nogami wandala, jego rozmazaną sylwetkę i znów gwiazdy. Powtórzyło się to jeszcze kilka razy zanim obraz ustabilizował się na nowo, tylko delikatnie kołysząc się w górę i w dół.
– Jeśli mam brać cię na poważnie, może przestaniesz mnie klepać tymi kijkami? – spytał spokojnie, odwracając głowę w stronę wandala – Szanuję tylko tych rozmówców, którzy nie wypadają mi z zasięgu wzroku średnio kilkanaście razy na niecałą minutę...
Wandal oczywiście nie zrozumiał. I standardowo zupełnie nie przeszkadzało mu to w udzieleniu wyczerpującej odpowiedzi. Wandalom nigdy nic nie przeszkadzało... Chyba że był to inny humanoid w zasięgu rzutu włócznią. Dziwna rasa z dziwnym podejściem do życia.
Tymczasem inny wandal niby zupełnym przypadkiem oparł się o konstrukcję, od niechcenia ostrząc ociosany grot włóczni o jakiś kamień. Sierra musiał odwrócić głowę, żeby mu się przyjrzeć i z sykiem wypuścił powietrze przez aparat mowy. Porażenie go miałoby sens i rozpętałoby bardzo pożądane zamieszanie w okolicy. Gdyby tylko rdza przewodziła prąd.
– Gergrehra sokrewra egra wre kawrah! – na Sierrę spadł kolejny cios drzewca włóczni i świat po raz kolejny stracił na ostrości, w zamian bardzo szybko się przesuwając. W górę, w dół, w górę i znowu w dół, i w górę i... Wandal przytrzymał go dolnymi ramionami i z bardzo bliska przyjrzał się jego twarzy. Chciał go zapewne zastraszyć i zmusić do skoncentrowania się na nim, ale odbił się w szybie, więc pokręcił chwilę głową, jakby oceniając czy dobrze wygląda.
– Ej! – zaprotestował – EGRA WRE KAWRAH!
Nie miał pojęcia co właśnie wykrzyknął, ale głęboko chciał wierzyć, że było to coś obraźliwego. Rzecz jasna nie bardzo i śmiertelnie obraźliwego, bo przebitego włócznią torsu raczej by już nie wyklepał. Miało być trochę obraźliwe i trochę bardziej groźne. Przynajmniej z takimi intencjami Sierra w ogóle się odzywał.
Wandal cofnął się zaskoczony i zacisnął dłonie na włóczniach. Cały się nastroszył i wykrzyknął po swojemu jeszcze kilka mniej zrozumiałych zdań. Najpewniej obelg kierowanych pod adresem bezczelnego robota, a może nawet i gróźb śmierci na kilka wymyślnych sposobów... Ale hej! Przynajmniej opuścił vasilową przestrzeń osobistą.
Sierra, gdyby miał jakąkolwiek twarz, wykrzywiłby wargi w kpiącym uśmieszku. W obecnym stanie posiadania mógł jedynie nabrać powietrza, nie przejmując się zgrzytem piasku na filtrze – wcześniej czy później i tak się wysypie – i zanucić:
– Fortune, fortune, smile and...
– GARGHOH WA HRE!
– I am flesh and I am bone. Rise up, ting ting, like glitter and gold**...?
– WEERGEHRAAA KAWRAH!
– To mnie wypuść, cwaniaczku! WA HRE KAWRAH!
Stojący pod szubienicą jegomość, dotychczas zupełnie niezainteresowany wymianą zdań, oderwał się od ostrzenia grotu, noża i kilku innych narzędzi zagłady, którymi był obwieszony i skrzyżował obie pary rąk na klatce piersiowej, zajmując miejsce po lewej od awanturującego się kolegi.
O, o...
Pierwszy cios sprawił, że Vassil zakręcił się wokół własnej osi, na moment zupełnie tracąc orientację w terenie. Zaraz potem zawirował w drugą stronę i zgubił się już zupełnie w tym, kto gdzie stoi i skąd może nadlecieć nowe uderzenie. Dlatego nie zdążył schować głowy między ramionami i włócznia trafiła go prosto w twarz aż coś zagrzechotało mu w czaszce.
– Cholera by cię! Spróbuj tylko coś mi przestawić! – odgrażał się. Sytuacja była beznadziejna. Przecież nie mógł się bronić bez rąk... A może jednak?
Złapał dłońmi za stalową linkę, którą był skrępowany i podciągnął się lekko. Zarzucił stojącemu bliżej wandalowi nogi na ramiona i zanim ten zareagował, zacisnął uchwyt, błyskawicznie się obracając. Wandal stracił równowagę i przewrócił się, wymachując wściekle rękami. Jedna z włóczni zawadziła o jego groźniejszego towarzysza. Obaj upadli na ziemię. Sierra usłyszał jeszcze dziwne, gardłowe jęki zranionego przeciwnika i w myślach pochwalił swój geniusz. Jednak samozadowolenie szybko z niego uleciało, gdy zorientował się, że jego rozwiązanie wcale niczego mu nie ułatwiło. Dalej wisiał, a wandale już się podnosili. I wszystko wskazywało na to, że byli solidnie wkurzeni.
– Nie dogadamy się jakoś...? – spytał jeszcze, modulując głos na podszyty nadzieją.
Skręcił się w ostatniej chwili. Włócznia tylko otarła się o jego bok i utkwiła głęboko w ciele innego, przechodzącego w pobliżu wandala. Tamten zaklekotał dogłębnie zaskoczony i upuścił niesione w rękach pakunki – ciekawe komu podkradł fanty – postał tak jeszcze przez chwilę, wpatrując się tępo w broń sterczącą mu z boku, a potem ciężko zwalił się na ziemię. Już się więcej nie poruszył.
Jak tak dalej pójdzie sami się wykończą!
Vassil nie planował skutecznie uniknąć kolejnego nadlatującego pocisku. Kopnięciem odepchnął od siebie nacierającego na niego wandala i podciągnął się wyżej. Przerzucił ręce ponad belką szubienicy i oparł się na brzuchu, a potem przeniósł nad nią jeszcze nogę i usiadł okrakiem na całej konstrukcji. Poruszył dłońmi, sprawdzając czy stalowa linka się poluzuje. Trzymała mocno, ale Sierra był uparty. I miał naprawdę dobrą motywację w postaci składającego się do rzutu przeciwnika.
Odchylił się do tyłu, niemalże spadając z szubienicy. Zaplątana linka naprężyła się, skutecznie ograniczając mu pole do manewru. Na szczęście tyle wystarczyło, żeby nie dać się zabić. Wyprostował się z powrotem i zaczął dokładniej trzeć nadgarstkiem o nadgarstek. Szybciej, mocniej i bardziej rytmicznie, bo to, o dziwo, działało nadzwyczaj dobrze i niosło ze sobą szansę na uwolnienie się.
W końcu linka puściła i Sierra był wolny. Względnie. Jeden z wandali chwycił go za stopę i szarpnął do siebie. Horyzont nagle stał się pionową kreską oddzielającą ciemny piasek pustyni po lewej od jeszcze ciemniejszego, rozgwieżdżonego nieba po prawej. A chwilę później już zrobiło się zupełnie ciemno. Któryś z wandali chwycił go za głowę, wcisnął bardziej w ziemię i przytrzymał tak dłuższą chwilę, dopóki Sierra nie przestał walczyć. Filtr powietrza zarzęził żałośnie, kiedy zupełnie zapchał się piaskiem. Vassil podniósł się z ziemi wyraźnie bardziej ociężale niż zwykle. Nie lubił tak nagłej zmiany perspektywy, o uderzeniu w ziemię nie wspominając. Może i nie czuł żadnego bólu... Ale zawroty głowy i owszem. Podniósł głowę tylko po to, żeby zobaczyć, że najwyższy czas zasłonić się przedramieniem. Uniósł je niemal odruchowo, przyjmując cały impet ciosu na ramię, a siła odrzuciła go na plecy. Filtr nadal się krztusił, sprawiając, że Sierra choćby chciał, nie mógł wydać z siebie żadnego dźwięku. W zamian jednak bez trudu mógł się przegrzać.
Musiał wziąć się w garść. Przecież nie po to się uwolnił, żeby dać się pobić dwójce głupich humanoidów. Nadal leżąc, wyprostował palce prawej dłoni. Czas na zemstę miał nadejść już niebawem.
Pierwszego nachylającego się nad nim wandala usmażył od środka. Wyczekał na idealny moment, a kiedy przeciwnik znalazł się w zasięgu ręki, błyskawicznie go złapał, od razu uruchamiając pełną moc paralizatora. Ciało humanoida zesztywniało i zadrżało, ale Sierra nie puścił. Trzymał go jeszcze przez dłuższą chwilę, upewniając się, że ten wandal na pewno już więcej nie wstanie.
Drugi był już mądrzejszy i nie dał się złapać w tę samą pułapkę. Mimo że Sierra wcale nie planował znowu powtarzać swojej sztuczki. Bez elementu zaskoczenia i tak nie miała szansy, a on był już na nogach. Dlatego rzucił się w stronę jednego ognisk rozsianych dookoła obozu wandali. Już po chwili drugi z przeciwników z wolna zajmował się ogniem, leżąc twarzą w palenisku.
Sierra pochylił się i oparł dłonie o kolana. Odchrząknął, zmuszając zatkany filtr do rozruchu. Poklepał się nawet po gardle, żeby wszystkie ziarenka się ruszyły. Na pustynię spadła drobna, ale całkiem długa strużka piasku. To nie rozwiązało zupełnie całego problemu, chociaż temperatura wewnątrz sztucznego ciała przestała sprawiać wrażenie ryzykownie wysokiej.
– Trzech leży... – podsumował z westchnięciem – Jeszcze tylko reszta obozu...
Na szczęście nie był zbyt wielki czy rozbudowany. Poza tym był środek nocy i większość wandali odpoczywała w swoich prowizorycznych szałasach, żeby następnego dnia już od rana siać terror i spustoszenie na szlaku. A Vassilowi w oczy rzuciło się kilka kanistrów przywłaszczonej sobie benzyny... Na plan nie musiał długo czekać. I tak nie życzył najlepiej wandalom. Szczególnie po tym jak go potraktowali.
Plan był bardzo dobry. Niestety tylko do czasu aż Sierra nie zaczął go realizować. Co prawda był pewien tego, że szałasy zapłoną jak pochodnie – w końcu zrobione były z jakichś szmat, które w dodatku całkiem ładnie nasiąkały paliwem. Zasadniczym problemem było jednak to jak je podpalić. Miałby rzucać w szałasy węglem z ogniska? Pomysłowe, ale idiotycznie głupie. Osmalonych kabli dłoni nie byłoby mu łatwo wymienić, mając do dyspozycji tylko jedną sprawną manualnie rękę. Sierra jednak głęboko wierzył w swoją sztuczną kreatywność. W końcu brał zlecenie, mając pewność, że sobie poradzi, więc poradzić sobie musiał.
Jego wzrok zatrzymał się na chwilę na przydługim, metalowym drągu wbitym w dogasające palenisko. Zaraz potem przeniósł wzrok na swój wygnieciony T-shirt i tak ozdobiony poszarpaną dziurą na boku, trzymany w dłoni kanister i znów na kawał rurki. Bingo! Noooo... W albo prawie. Czym to draństwo podpalić? Sierra skończył podlewać szałasy, wysilając przy tym wszystkie swoje zdolności w byciu dyskretnym. A przy okazji także praktycznie pozbył się całego tygodniowego przydziału błyskotliwych pomysłów. Najwyraźniej jednak się opłaciło, skoro nie obudził i nie zmusił do wyjścia żadnego nadprogramowego wandala.
Vassil niedbałym ruchem ściągnął z siebie koszulkę, zupełnie głuchy na trzaśnięcie materiału, kiedy rozciągnął go zbyt mocno. Przecież i tak zamierzał puścić swoją garderobę z dymem, co za różnica w jakim była stanie? Przerzucił kawałek szmaty, który już nie mógł uchodzić za żaden rodzaj ubrania, przez ramię i świszcząc zapiaszczonym filtrem ruszył w stronę kija w palenisku. Wyciągnął go, obejrzał krytycznie z każdej strony i zamachnął się sprawdzając czy wytrzyma. Po czym usiadł na piasku i położył go na udach. Szybko przywiązał pozostałości po koszulce do końca kija i wcisnął go do kanistra. Okej, teraz ta trudniejsza część... Sierra delikatnie chwycił mały palec lewej ręki. Nie uważał tego za najlepsze wyjście, ale był niemalże pewien, że w najbliższej przyszłości nie będzie potrzebował akurat tej części ciała. Nic lepszego nie przyszło mu do głowy.
– I am flesh and I am bone.
Arise, ting ting, like glitter and gold.
I've got fire in my soul, huh?
Wbrew pozorom wcale nie dodał tym sobie otuchy i chociaż wiedział, że i tak niewiele poczuje, z niechętnym ociąganiem odgiął palec do tyłu. Zawias trzasnął niewiele później, a przerwany kabel sypnął iskrami. Sierra mimowolnie odwrócił od tego głowę, nie chcąc widzieć brzydko wygiętego, zwisającego bezwładnie palca i zbliżył dłoń do prowizorycznej pochodni. Obraz przed oczami zaczerwienił mu się i zamigotał ostrzegawczo, nieco zbyt późno ostrzegając o awarii. Pochodnia tymczasem zajęła się ogniem, więc złapał ją za bezpieczny koniec i uniósł nad głowę. Vassil wstał i uszkodzoną dłonią otrzepał spodnie z piasku. A potem nie marnując więcej czasu, szybkim krokiem ruszył ku pierwszemu szałasowi...
Trzaśnięcie drzwi samochodowych wystraszyło drzemiącego kierowcę. Poderwał się, natychmiast sięgając na ślepo do kabury. Najwyraźniej wiódł urokliwe i pełne przygód życie, skoro wyrobił w sobie tak popularny w ostatnich latach nawyk. Sierra w tym czasie włączył niewielkie światełko przy suficie. Przy drugim mężczyźnie mógł uchodzić za najprawdziwszą ostoję opanowania i swobody. Zerknął wprost w wycelowaną w niego lufę, a potem odtrącił ją niedbałym machnięciem reki.
– Spokojnie... Wandal nie byłby aż tak kulturalny jak ja, a nikogo innego tu nie ma.
– To Talos – oświadczył sucho siedzący za kierownicą mężczyzna jakby te dwa słowa wszystko tłumaczyły. Był raczej mizerny i chyba nie nadawał się do swojej roboty w charakterze najemnika. Na szczęście kierowcą był dość dobrym. W każdym razie Sierra nie czuł się jakby miał za moment opuścić pojazd przez przednią szybę.
Pokiwał głową, starając się wyglądać śmiertelnie poważnie. Przynajmniej przez chwilę, bo kiedy tylko niewielka terenówka ruszyła przed siebie, rozgrzebując piach i sypiąc nim na boki, rozsiadł się wygodniej. Podniósł lewą dłoń na wysokość głowy i z przeciągłym westchnięciem przerzucił wyłamany palec z zewnętrznej strony ręki do wewnątrz.
– Nie obyło się bez ofiar? – spytał kierowca, zerkając na niego kątem oka. Nie wydawało się jednak, żeby potrzebował wyraźnego potwierdzenia.
– I tak wyszedłem z tej wizyty w najlepszym stanie – stwierdził Sierra. Na chwilę przeniósł wzrok na wsteczne lusterko i odbijającą się w nim słabą, pomarańczową łunę. Obóz wandali naprawdę ładnie płonął... Razem ze wszystkim co udało im się zebrać, a co dla Vassila było zupełnie bezużyteczne. No bo patrząc prawdzie w oczy na co mu iście kolekcjonerski zestaw szóstki zupełnie różnych kołpaków? Albo szkatułka pogiętych artystycznie blaszek?
– Najlepiej to wyszedłem na tym JA – nie zgodził się kierowca, uśmiechając się cwaniacko. – Przywiozłem, zaczekałem i odwożę. Żeby wszystkie roboty były takie proste i przyjemne...
– I dlatego MNIE zapłacą więcej – odgryzł się Sierra.
Kierowca burknął pod nosem coś o panoszeniu się łowców nagród i równych prawach dla ich łaskawych szoferów. Sierra spróbował się krótko zaśmiać. Zamiast tego wyszedł mu żałosny zgrzyt.
– Potrzebujesz skrzyneczki narzędzi? – zadrwił niewinnie mężczyzna.
– A wiesz, że to wcale niegłupi pomysł? – podłapał Vassil.
Kierowca westchnął i przewrócił oczami.
– Za moim fotelem...
Sierra skinął głową w podziękowaniu i sięgnął we wskazane miejsce. Już chwilę później skrzynka leżała tuż obok niego na fotelu pasażera. Sam Sierra wyciągał szyję, próbując dojrzeć coś w malutkim, wbudowanym w osłonkę przed słońcem lusterku.
– Wiesz, Sierra... Wożę różnych ludzi w różne miejsca, ale pierwszy raz widzę, żeby ktoś aż tak się męczył z zobaczeniem czegokolwiek. Panie radzą sobie dużo lepiej od ciebie.
– Panie mają oczy. Co więcej, zwykle właśnie te oczy malują, a to nie wymaga specjalnej gimnastyki. Ja nie mam ani oczu, ani potrzeby brudzenia sobie widoku jakimiś proszkami czy mazidłami. A teraz się zamknij na chwilę, bo i tak ci nie odpowiem.
Vassil zręcznie podważył śrubokrętem obudowę na gardle i otworzył ją. Ze środka wysypało się jeszcze trochę piasku. Sierra wyłuskał okrągły, dobrze dopasowany do swojego miejsca filtr i po raz kolejny się pochylił, próbując sobie pomóc grawitacją. Tym razem zamiast piasku na dywanik pod nogami Estesa wylało się kilka kropli czarnej, gęstej cieczy wymieszanej z rozdrobnionymi kryształkami piasku.
– Co ty najlepszego robisz?! Cały wóz mi uwalisz tym paskudztwem!
Sierra przechylił głowę w stronę kierowcy niemal z wyrzutem. Zarzęził buntowniczo w odpowiedzi, kilka razy kliknął trzepoczącym bezładnie wylotem powietrza i jak gdyby nigdy nic wytrzepał filtr z resztek piasku. Prosto na podłogę terenówki, ignorując groźny wzrok mężczyzny za kierownicą. Nie jego wina, że jego głos powstawał tylko w chwili, gdy wszystko miał na swoim miejscu. W końcu aparat mowy miał wyżej – w czaszce – czyli bez filtra nie docierała tam nawet minimalna ilość potrzebnego powietrza. Vassil nie potrzebował tlenu jako takiego, bo nie miał płuc. Nie miałby też dla nich żadnego zastosowania, bo oficjalnie nie żył. Mimo wszystko powietrza do szczęścia jak najbardziej potrzebował. Chociażby właśnie do mówienia czy chłodzenia.
– I jeszcze masz czelność się kłócić?! Może ten wyrwany palec też sobie naprawisz na miejscu, co? Cholera, aż mnie boli patrzenie na to!
Wepchnął filtr na swoje miejsce, poprawił go, żeby na pewno dobrze leżał i zatrzasnął obudowę. Odczekał kilka kontrolnych sekund, ale nic się nie stało.
– A masz lutownicę?
– Do diabła, nie! Jeszcze byś mi coś spalił.
– No to oboje będziemy cierpieć z tego powodu. Cieszysz się, prawda?
– Mam nadzieję, że już nigdy więcej nie zobaczę tej twojej sztucznej gęby.
– Szyby, chciałeś powiedzieć – poprawił go Sierra z nieskrywanym rozbawieniem.
– Wszystko jedno!
Miasto majaczyło już na horyzoncie, a łowca nagród i jego szofer coraz wyraźniej czuli w kieszeniach ciężar ciężko – bądź mniej ciężko – zarobionej wypłaty. I właściwie tylko to się liczyło, bo przecież już następnego dnia zamierzali rozejść się w swoje własne strony i nigdy nie wpaść na siebie ponownie.
– Sierra?
– Tak?
– Jesteś w miarę w porządku... Oczywiście jak na parszywego łowcę nagród i złodzieja zleceń, niech cię wszy... ymm... rdza? Tak. Niech cię rdza oblezie.
– Dzięki. Ty też jesteś niczego sobie. Jak na zdziadziałego najemnika-zrzędę...
__________
* Sinners
** Glitter & Gold
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz