Panie i panowie! Przygotujcie się na walkę stulecia! Walkę dobra ze złem! W lewym narożniku równie lewy człowiek, puszka obdarzona strzępami ludzkiego umysłu, zwana Kupidynem. W prawym najbardziej niedoścignieni przestępcy, karani na co najmniej pięciu planetach za zbrodnie przeciwko gastronomii i dobremu gustowi... hot-dogi.
Cyborg stał przed starymi, podwójnymi drzwiami, opatrzonymi tytułem ,,Biura Zarządcy". Spojrzał jeszcze raz w kierunku masarni. Ciężarówka właśnie odjeżdżała, a zasuwana brama wjazdowa opadła ku ziemi. Wziął głęboki wdech, opierając pięści na biodrach.
A oto i nadeszła wiekopomna chwila, Elliocie Juarez. Twój moment blasku. Dzień, w którym raz na zawsze pozbędziesz się jednej z największych zakał talosańskiej ziemi. Dzień, w którym pomścisz wszystkie ofiary niestrawności i salmonelli. Dzień, w którym oszuści odpowiedzą za swoje zbrodnie! Dzień ostatecznej krucjaty! Dzień...
- Przepraszam, jeśli to nie moja sprawa - wtrącił się nagle jakiś staruszek, zwracając uwagę Erosa - ale do kogo młodzieniec mówi?
Eros zamrugał kilka razy skonfundowany.
- Powiedziałem to na głos? - zapytał.
- Wykrzyczałeś wręcz - mężczyzna kiwnął głową potakująco. - Ktokolwiek siedzi tam w środku, pewnie teraz trzęsie portkami ze strachu... - dodał złośliwie i ruszył dalej, zostawiając blaszanego wariata samemu sobie.
El swoim zwyczajem nie za bardzo przejął się krytyką. Wszak zawsze znajdzie się ktoś zdolny do komentarzy, ale ludzi czynu nie uświadczysz, gdy świat ich potrzebuje. Dziś obowiązek wzywał, a Kupidyn nie zamierzał pozostać głuchym na nieprawość. Nie tym razem! Nie, gdy chodziło o dobro całego Cargo.
Tak nakręcony do działania, Elliot ruszył z pełną parą na drzwi, gotów wyrzucić sztywniakowi za biurkiem wszystko, co mu na sercu leżało i raz na zawsze zakończyć...
Drzwi nie drgnęły. Za to cyborg odbił się od nich niczym gumowa piłka, w ostatniej chwili ratując szaleńczym ruchem rąk od upadku na schodki. No dobra, może za bardzo się rozpędził. Krok w tył, uspokój się i wracaj.
Tym razem zatrzymał się przed drzwiami, nacisnął klamkę i pchnął do przodu. Znowu napotkał opór. Naparł jeszcze kilka razy, w końcu używając także barku. Drzwi były nieugięte, lecz równie nieugięty był upór coraz bardziej zirytowanego cyborga. Amorowi może i brakowało piątej klepki, ale zrekompensowano mu ją stalowymi nerwami. Kapitulacja nie wchodziła w grę, zwłaszcza przed pokrytym wielowiekowym brudem drewnem.
- Nie będzie mahoń pluł mi w twarz... - mruknął butnie Juarez, po czym odchrząknął i zaczął ponownie tłuc w drzwi pięścią, równocześnie wykrzykując swoje żądania: - W IMIENIU UMĘCZONYCH UKŁADÓW TRAWIENNYCH CARGO I CARGIJSKIEJ LIGI OBRONY GRYZONI, OTWIERAĆ ZANIM UŻYJĘ...!
I, jak na życzenie, drzwi otwarły się, i to nawet z hukiem...czy też brzękiem metalowej facjaty, gdy wspomniany mahoń ruszył na gwałtowne spotkanie z Erosem. Ponownie zmuszony został do cofnięcia się o krok przez brutalne prawa fizyki i odruchowo sięgnął dłonią ku twarzy. Jeśli miał za co dziękować swojemu parszywemu losowi, zdecydowanie był to brak nosa, który mógłby złamać w takiej chwili jak tamta.
- Czego się tłuczesz? - warknęła kobieta w stroju sprzątaczki. - Nie widzisz, że zamknięte?
Eros ponownie odchrząknął, ale język jakoś uwiązł mu w gardle. Nie chodziło wcale o spostrzeżenie plakietki ,,CIĄGNĄĆ" nad klamką zamkniętego skrzydła podwójnych drzwi (która, przysiągłby, pojawiła się dopiero teraz). Bardziej zakłopotała go postura woźnej, wyższej od niego o głowę i pewnie także o tyle szerszej. Była to jedna z tych osób, których raczej nie wyzywa się na siłowanie na rękę. Wgapianie się w nią chyba też nie było najlepszym pomysłem, bo wyraz jej twarzy zrobił się jeszcze bardziej surowy. El w końcu ogarnął się i odkaszlnął.
- Pani najmocniej wybaczy, na chwilę się zapomniałem - przeprosił szybko. Rozejrzał się po pomieszczeniu i, tak jak przypuszczał, zobaczył typowe biuro z kilkoma szafkami, ciężkim biurkiem oraz ścianami obklejonymi paskudną, brązową tapetą. Brakowało jednak sztywnego typa w garniaku, takiego typowego ostatecznego bossa wszelkiego zła, co zdecydowanie się Juarezowi nie podobało. - Czy... zastałem szefa?
- A co ci do niego? - fuknęła kobieta, podnosząc z podłogi wiadro mydlin. - NIE DEPTAJ PO MOKRYM! - dodała, zanim stopa Kupidyna tknęła mytej podłogi. Chłopak w ostatniej chwili wydłużył pokracznie krok i stanął w plamie suchych paneli, machając rękoma dla utrzymania równowagi.
- Bo ja... - zaczął, gdy w końcu stanął pod ścianą w suchym polu. Miał głupie wrażenie bycia otoczonym, pozbawionym możliwości ucieczki, chociaż nieprzekraczalną barierę stanowiła wyłącznie wilgoć.
- Bo ty co?! - warknęła sprzątaczka, szorując drewno z taką wściekłością, jak gdyby chciała wywiercić w nich dziurę mopem.
Nagle Amora ogarnęło poczucie deja vue. Zupełnie jakby znowu był w podstawówce na lekcji biologii. Nigdy nie lubił tego przedmiotu, nie polubiłby go nawet wtedy, gdyby wiedział, że te trzy tematy o biotechnologii kiedyś staną się częścią jego życia. Wszystko przez nauczycielkę - jedyną kobietę, której Eros się po prostu bał. Musiała wyczuwać strach, bo ilości godzin spędzonych pod tablicą chłopak nie liczył po przekroczeniu normy praw ucznia (a przynajmniej w jego przekonaniu tak było). Dalej nie potrafił dociec, jakim cudem szkoła zatrudniła kobietę dorabiającą hobbystycznie przy szóstym kręgu piekła, a teraz miał wrażenie, że rozmawia z jej reinkarnacją. Ciekawe, czy w żywocie pomiędzy tymi ludzkimi była na krótko skagiem...
Juarez pomimo szoku ogarnął się szybko. Istniała naprawdę minimalna szansa, że obietnice jego nauczycielki biologii o pozagrobowym prześladowaniu naprawdę się spełniły, a nawet jeśli, to nie był już dzieciakiem. Na dodatek tym razem miał broń! Wyprostował się więc, odchrząknął i powiedział najbardziej poważnym tonem na jaki mógł się zdobyć:
- Przyszedłem w interesach.
Chyba podziałało - kobieta zmarszczyła brwi w namyśle.
- ,,Interesach", mówi pan... - powtórzyła.
- Tak! W niezaprzeczalnie ważnych i nie przeznaczonych dla opinii publicznej - Kupidyn brnął dalej, zadowolony z osiągnięcia jakiegokolwiek efektu na nieustępliwej woźnej.
Sprzątaczka dalej jednak mierzyła go podejrzliwym wzrokiem. Owszem, jej szef miewał grupy gości, których oficjalnie nazywał ,,klientami po godzinach". Stojący przed nią facet brzmiał młodo, ale nawet przypominał członka owej specjalnej klienteli. Rozsądek (i satysfakcja z posiadania jakiejkolwiek pracy) kazał jej w tym momencie dopytać się pana Gumble'a, czy aby na pewno był z kimś umówiony na rozmowę. Rozkazała więc chłopakowi zaczekać i wyszła z pomieszczenia zgoła mniej eleganckim korytarzem prowadzącym do głównej hali.
Elliot dumny z siebie bez pytania rozsiadł się w jednym z foteli i wyciągnął nogi na blat biurka. Wtedy jego tryumfowi zawtórował brzęk tłuczonej ceramiki. Natychmiast postawił stopy z powrotem na podłodze, rozglądając się za odłamkami czegokolwiek niegdyś stojącego sobie spokojnie na biurku. Ku własnej zgrozie, znalazł je - białe kawałki porcelanowego słonika leżały na mokrych jeszcze panelach. Malowane czarne oczko patrzyło na Ela z bólem, jakby pytało ,,Dlaczego to akurat ja? Dlaczego nie ten pajac zszywacz?". Kupidyn wciągnął powietrze i rozejrzał się, czy aby na pewno nikt tego nie widział. W swojej krucjacie nie zakładał żadnych ofiar. Liczył, że skończy się na pogróżkach, a tymczasem ucierpiał słonik.
I co teraz?, zapytał sam siebie, drapiąc się po głowie. Trzeba było coś z tym zrobić - negocjacje zdecydowanie nie przyjmą pomyślnych obrotów nad trupem. Chłopak nie myśląc długo zdjął z siebie kurtkę i zgarnął do niej wszystkie odłamki. Gdy upewnił się, że po zbrodni nie pozostał żaden ślad, zaczął poszukiwania kosza na śmieci. W końcu każdy szanujący się Wielki Zły miał gdzieś druciany kubeł, w którym lądowały nadzieje, marzenia i zwłoki porcelanowych słoni. Jednak po minucie gorączkowych poszukiwań nadal nie odnalazł niczego w tym rodzaju.
- No dalej, dalej... - szeptał do siebie. - Gdzie jesteś...
Wtedy usłyszał głosy odbijające się echem od ścian korytarza, w którym zniknęła woźna. Zaklął i rzucił się do innych drzwi, które na pierwszy rzut oka prowadziły w innym kierunku. Wpadł na jakąś klatkę schodową, niemal potykając się na pierwszym stopniu. Nie myśląc wiele - rzadko to robił, tak po prawdzie - wspiął się na piętro i zniknął za pierwszymi napotkanymi drzwiami, ostrożnie zamykając je za sobą.
Nieumyślnie trafił do jednej z hal fabrycznych. Stał na metalowym balkonie otaczającym całe pomieszczenie. Pewnie stąd faraon plwa na swoich niewolników, przeszło mu przez myśl. Nagle usłyszał głośny śmiech gdzieś w dole i w odruchu paniki przykucnął przy barierce uruchamiając panele maskujące. Niepotrzebnie - stojąca na dole dwójka mężczyzn nie patrzyła nawet w jego kierunku. Elliot zdjął kamuflaż, ale nie ruszył się ze swojego miejsca. Momentalnie zapomniał o pokrzywdzonym słoniku, ostrożnie odkładając czerwone zawiniątko z kurtki na podłogę. Miał niejasne przeczucie, że to właśnie tego tutaj szukał: spisku. Kimkolwiek byli ludzie w dole, coś mu tutaj śmierdziało i nie było to mięso sunące po taśmach, czy zwisające z haków.
- Chłopaki, na stanowiska! - zawołał nagle ktoś wychodzący z korytarza (zapewne tego prowadzącego do biura). Był to krępy facet z krótkim zarostem, czarnym garniaku niezbyt pasującym do otoczenia masarni i cygarem w ustach. Erosowi aż serce podeszło do gardła. Wielki Zły!
- Coś się stało, szefie? - zapytał jeden z wesołków.
- Mamy intruza - odpowiedział krótko garniak. - Niski facet w czerwonej kurtce. Jeszcze przed chwilą był w moim biurze.
- A... co z nim nie tak?
- CZERWONA. KURTKA - powtórzył o trzy tony głośniej szef. - Jeszcze się, matoły, nie domyślacie?! Mamy tu szpiega! Wiedziałem, że Gutsy wkrótce zacznie tu węszyć, ale żeby tak bezpardonowo się wpraszać... Facet nawet się nie ukrywał, wparował tu z drzwiami do środka!
- Niech się tylko wychyli - jeden z mężczyzn pogłaskał czule leżącą na pudle obok niego strzelbę. - Nauczymy go ostrożności...
- To się z tą nauką pospieszcie. On może być wszędzie! - umilkł gwałtownie, rozglądając się dookoła. - Gdzie Turner?
- Nie poszedł z szefem? - drugi uzbrojony wskazał brodą wyjście. - Wydawało mi się, że szef wziął go ze sobą...
- A cholera go wie... to może i chuchro, ale cwane jak diabli. Jak nie chce być znaleziony, to nie ma po co go szukać - zauważył pierwszy. - Na pewno usłyszał co się stało i już szuka szpiega na własną rękę.
- Tak... pewnie tak zrobił... cały Turner - zgodził się Wielki Zły, ale w jego głosie nadal brzmiał niepokój.
Eros już nastawił ucha, by przysłuchać się dalszej części rozmowy, gdy nagle ktoś zdjął mu z pleców łuk i zarzucił jego własną cięciwę na gardło. Chłopak zaskoczony zareagował o sekundę za późno - napastnik odciągnął go od barierki i uderzył jego czołem w ścianę. Kupidyn może i miał metalową czachę, ale jego mózg nadal nie najlepiej znosił zderzenia z twardymi powierzchniami. Gdy więc rzucono nim w bok, ledwo złapał się o barierki, ratując się od upadku. Podniósł głowę, by rzucić jakimś błyskotliwym tekstem... ale słowa uwięzły mu w gardle. Nie zaskoczyła go postura swojego przeciwnika, zdecydowanie nie wskazująca na siłę zdolną ogłuszyć cyborga, chociaż w innej sytuacji na pewno odpowiednio by to skomentował. Ale w tamtej akurat chwili zmartwiło go coś innego: zamaskowany nieznajomy, tudzież nieznajoma, w krótkiej chwili naciągnął jego łuk z nałożoną strzałą i celował prosto w Wielkiego Złego. Kupidyn do tej chwili był przekonany, że krótka szamotanina była słyszalna w dole, ale najwyraźniej taśmy masarni pracowały wystarczająco głośno, by trójka ludzi w dole nie zwróciła na nich uwagi.
- Co ty... - zaczął Amor, ale zanim dokończył, obcy puścił cięciwę.
Na pewno nie był obeznany z łukiem, Elliot widział to już w sposobie jaki go trzymał czekając na strzał. Fakt, że trafił nieco poniżej mostka musiał być więc albo nieprawdopodobnym szczęściem, albo pechem (w zależności od tego, czy faktycznie chciał strzelać do swojego szefa). Dwa wesołki momentalnie straciły dobry humor. Zszokowani mężczyźni nie zdążyli jeszcze pomyśleć o sprawdzaniu trajektorii lotu pocisku, a owy Turner zdecydował się wykorzystać te kilka sekund. Wyszarpnął z kabury biały pistolet i bezpardonowo strzelił do nie spodziewającego się niczego Juareza.
To nie był pierwszy raz, gdy ktoś strzelił do Ela z tak bliska. Nigdy wcześniej jednak nie czuł... niczego. Nic go nie zabolało. Sam wystrzał wydał mu się dziwnie cichy, jakby słyszał tylko i wyłącznie dźwięk spustu. A potem zwalił się na pomost, nie czując swojego ciała. Chwilę potem odgłosy pracujących maszyn zrobiły się bardziej głuche, wszystko zaczynało się ze sobą mieszać. O nie. Nie, nie, nie! Tylko nie reset, nie w tej chwili, błagał w myślach, ale nic nie wskazywało na to, by jego prośby miały się spełnić. Turner stanął nad nim, z tej perspektywy karykaturalnie wysoki, po czym przykucnął.
- Twoje systemy powinny wejść w stan awaryjny - dotarł do Elliota stłumiony głos. - Nie przejmuj się, wszystko wróci do normy. Dobrych snów.
I, zupełnie jak za pstryknięciem palcami hipnotyzera, świadomość Erosa osunęła się w ciemność. Ale hej! - powiedział ostatni cień optymizmu - Przynajmniej Cargo czeka hot-dogowy kryzys, zupełnie tak jak chciałeś!
Fawkes? Jak to było z tym pierwszym wrażeniem...?