Noc, ta jedna konkretna noc, była mroczniejsza niż każda inna wydobyta z
najgłębszych i tych całkiem świeżych wspomnień Zmory. Nie pamiętał już
równie ciemnej nocy. Czerń zdawała się nacierać zewsząd gotowa udusić
swym nieprzeniknionym ciężarem każdego nierozważnego osobnika, który w
porywie odwagi zdecyduje się zapuścić w jej objęcia. Nocnego nieba nie
oświetlał księżyc, będący w fazie nowiu, a światło nielicznych gwiazd
zostało przytłumione zalegającą nad miastem mgłą, która nadawała okolicy
surrealistyczny wygląd. Nawet najbystrzejszy wzrok nocnego drapieżnika
nie mógłby przebić się przez zasłonę cienia. Także i Złodziej był
niemalże całkowicie oślepiony, lecz zdawał się tego nie zauważać.
Większość ludzi spotykających się z najczystszą postacią mroku okazywała
strach. Zaledwie u niektórych wywoływał on głęboki niepokój. Ciemność
nocy pobudzała ludzką wyobraźnię, sprawiając, że wszystko stawało się
możliwe, więc umysł otwarcie kwestionował nieistnienie potworów.
Koszmary stawały się rzeczywistością, a pierwotny instynkt wręcz
krzyczał o niebezpieczeństwie mogącym czaić się na wyciągnięcie ręki.
Ludzka potrzeba przebywania w komforcie, jaki zapewniało źródło światła
była czymś zupełnie naturalnym. Zrozumiałe więc, że ludzie aż tak bardzo
lgnęli do światła dziennego lub każdej jego namiastki, nieistotne jak
bardzo fałszywą imitacją by ono nie było. Jednak Oszust nie odczuwał
takiej potrzeby. Należał do świata cieni. On sam był ciemnością,
potworem czającym się tuż za rogiem i gotowym w każdej chwili porzucić
rolę biernego obserwatora wydarzeń. W przeciwieństwie do ludzi nigdy nie
czuł się skrępowany brakiem światła. Ujarzmił noc i sprawił by ta stała
się jego tarczą, orężem i sprzymierzeńcem. Zdawało się, że mrok otula
go łagodnie, jak gdyby właśnie to tu właśnie przynależał całym sobą,
jakby to było jego miejsce i jego świat. Mrok był tym do czego mężczyzna
przywykł i z czym nauczył się żyć, wychodząc z założenia, że to właśnie
jego obawiają się ludzie, gdy z niepokojem wpatrują się w ciemność
nocy. Mimo to w jego głowie wciąż dźwięczały słowa, które usłyszał kilka
lat temu z ust starszej kobiety uważającej się za wyrocznię. Dwa
zdania, które od czasu do czasu nawracały do niego w snach, stanowiąc
zagadkę. Były zbyt oczywiste, więc Zmora stale doszukiwał się w nich
drugiego dna, choć jeszcze nie pojął dlaczego aż tak mu zależy na tym,
by je znaleźć. Nie potrafił też zapomnieć tej mocno wyczuwalnej mocy,
która towarzyszyła słowom kobiety. Nawet ktoś o tak sceptycznym umyśle
jak Oszust, który odrzucał istnienie jakiejkolwiek siły wyższej i nie
wierzył w istnienie odgórnie ustalonego losu, mógłby przysiąc, że w
tamtym momencie zakwestionował swoje poglądy.
- Nazywasz siebie Koszmarem, lecz nie jesteś świadom tego, że w
ciemności czają się istoty gorsze niż ty sam. Uważaj na siebie, bowiem
nawet ty nie jesteś niepokonany.
Drgnął nieznacznie, słysząc te słowa. Kobieta już od dawna nie żyła, a
mimo to słowa zadźwięczały w umyśle Złodzieja z taką siłą, jakby po raz
kolejny wypowiedziała je na głos. Przymknął oczy, starając się odgonić
od siebie echo przeszłości. Zaraz jednak otworzył je z powrotem i w
skupieniu zaczął przeczesywać wzrokiem otoczenie. Zacisnął palce na
metalowej rurce odgradzającej najwyższe piętro kondygnacji od przepaści
sięgającej do samego parteru i skierował wzrok na zakurzone okno pod
samym sufitem starej, od lat opuszczonej huty. Było pęknięte, a
poświata, która wdzierała się przez nie do środka zapewniała jedynie
absolutne minimum światła do tego, by Oszust mógł rozpoznawać w
ciemności zarysy co większych przedmiotów na jego kondygnacji. Maszyn w
dole w ogóle nie był w stanie dojrzeć ze swojego miejsca. Gwiazdy
czuwające nad Cargo bez dwóch zdań nie były tak piękne jak te, które
przyświecały Annville. Brakowało im czystości. Złodziej wiedział, że
zarówno jednemu miastu, jak i drugiemu przyświecają te same konstelacje,
a pomimo tego i tak sądził, że oba widoki różnią się od siebie na tyle,
by bezkarnie móc porównywać oba obrazy jako dwa osobne, zupełnie nie
związane z sobą twory. Gwiazdy Annville zdawały się bez problemu
oświetlać świat w dole, podczas gdy te cargijskie z trudem walczyły o
prawo do istnienia i nie zawsze dawało się je dojrzeć, lecz Plaga, nie
chcąc prowokować kolejnej refleksji, nie pozwolił sobie dłużej
porównywać tych dwóch widoków. Odepchnął się od barierki i ruszył w
stronę chybotliwej klatki schodowej.
Schodząc w dół poświęcił chwilę, by zastanowić się nad tym co być może
słychać u panienki Maddison. Nie tęsknił za postacią Aniołka, ani nie
przywiązał się do niej, bo zwyczajnie za krótko się znali. Zmora wątpił
czy roczna znajomość zaowocowałaby choćby niechętną przyjaźnią i nie
miał zbytnio ochoty na to, by sprawdzać swoje przypuszczenia. Znacznie
lepiej dla świata i jego własnej osoby było gdy żył osobno i nie zbliżał
się do nikogo. Mimo wszystko, przesuwając wzrokiem po mrocznych
zakątkach dawno opuszczonej huty i maszynach, które przywodziły na myśl
wyłącznie narzędzia wymyślnych tortur, doszedł do wniosku, że Eva nie
tylko nie pozwoliłaby mu milczeć przez tak długi okres czasu, ale także
nie dopuściłaby do tego, by wnętrze tonęło w ciemnościach. Właśnie
dlatego nie tęsknił za jej towarzystwem. Potrafił przywołać z pamięci
ten bardzo jasny, niemal biały odcień jej włosów i błękitno-szarą barwę
nad wyraz bystrych oczu. Doskonale pamiętał delikatne rysy jej twarzy i
barwę głosu. Mógłby przysiąc, że byłby w stanie zacytować choć część jej
słów. A jednak... Skoro mu jej nie brakowało, dlaczego tak drobiazgowo
ją wspominał? Ta myśl przyprawiła go o grymas niezadowolenia. Nie chciał
by zaczynało mu zależeć, bo to oznaczało dla niego słabość, którą nie
zamierzał się obarczać. Nie zamierzał martwić się o nic poza sobą i
swoją pracą. Zamknął ten jakże krótki rozdział z Evie i zostawił go za
sobą, więc fakt, że postanowił do tego wrócił nie spodobał mu się za
bardzo. Trwał w przekonaniu, że ludzie nie są dla niego dobrym
towarzystwem, że lepiej radzi sobie funkcjonując niezależnie. Mniej
ludzi dookoła niego oznaczało, że mniej ludzi będzie się nim
interesować.
Z pewnym rozdrażnieniem zauważył jak wielką miał tej nocy skłonność do
rozkojarzenia się, gdy powinien być skupiony. Taka noc nie zdarza się co
chwilę, a Złodziej miał nadzieję skorzystać z jej dobrodziejstw. Chciał
zaryzykować, by znów poczuć przyjemny dreszcz towarzyszący odkrywaniu
tajemnic możnych tego miasta. Wielu ludzi miało mroczne, nierzadko
krwawe sekrety, które tylko czekały na to by Koszmar je odkrył, a potem
szepnął to i owo komu trzeba, biorąc za tak jakościowo doskonałe
tajemnice, wygórowaną opłatę. Ograbianie ludzi z dóbr materialnych było
czystą przyjemnością, lecz zdobywanie nieprzeznaczonych dla obcych
informacji stanowiło nieomal esencję zajęcia Złodzieja. Miał nawet
pomysł na to, kto padnie jego ofiarą tym razem. Wydostał się z huty i
odprowadzany odległymi okrzykami wandali niespiesznie ruszył w stronę
swojego nowego celu. To nie jego napadli najbrzydsi bandyci planety,
więc naturalnym było, że nie zwrócił zbytniej uwagi na to, że ktoś być
może właśnie walczy o życie zaledwie kawałek drogi od niego. Nasunął na
nos maskę i zagłębił się w labirynt uliczek, starym zwyczajem poruszając
się bezszelestnie, tak by nikt nie był w stanie go dojrzeć.
Dom szeryfa wyglądał całkiem okazale, więc Oszust wywnioskował, że była
to całkiem dochodowa posada i z pewnością niosła ze sobą co najmniej
parę przywilejów. Bogaci zwykle mieli nieco wymyślniejsze zabezpieczenia
i zdecydowanie kosztowniejsze "pułapki". Na ogół wiązało się to z
lepszymi jakościowo sejfami lub najemnym drabem w charakterze mniej lub
bardziej skutecznego ochroniarza. I z jednym, i z drugim Plaga potrafił
sobie poradzić. Cieszył się nawet na myśl o nieco bardziej
skomplikowanej pracy. Już dawno temu zorientował się, że ilość
zabezpieczeń rośnie wprost proporcjonalnie do posiadanego majątku.
Jednak mimo swojej pewności co do powodzenia akcji i tak chciał choć
odrobinkę się przygotować do zadania. Zakradł się pod pierwsze z brzegu
okno i zajrzał do wnętrza. Jego oczom ukazał się ciemny pokój, więc
Zmora wytężył wzrok i przysunął twarz do szyby, dłońmi osłaniając obszar
dookoła oczu, żeby żadne światło nie mąciło mu obrazu. Po
dokładniejszym przyjrzeniu się pokojowi doszedł do wniosku, że jest to
średnio zamożny salon z kanapą i dwoma fotelami. Ścian po przeciwnej
stronie nie dostrzegał, lecz chciał przypuszczać, że kryje się tam jakiś
wartościowy obraz. Jego uwagę przykuł ruch na kanapie. Plaga nie
widział szczegółów, ale założył, że siedzi tam człowiek i
najprawdopodobniej jest to mężczyzna. Może sam szeryf albo najemnik. Nie
mógł orzec czy postać śpi czy nie. Intuicja podpowiadała mu, że nie,
ale nie potrafił zrozumieć dlaczego przytomny człowiek siedziałby przy
zgaszonym świetle zupełnie jakby czekał na to aż Złodziej nierozważnie
wpadnie w pułapkę. Nie zamierzał na to przystawać, więc obszedł dom,
zaglądając w każde z okien i z niemałym zdziwieniem odkrył, że tylko
tamto jedno było odsłonięte.
Coś mu się nie zgadzało, ale nie potrafił sprecyzować dokładnie jakiego
typu podstęp czeka na niego tym razem. Wszystko wskazywało na to, że
szeryf spodziewał się jego wizyty, choć Złodziej nie był w stanie pojąć
jakim cudem przeciętny szeryf zdawał się go przejrzeć. Wątpił, by ten
człowiek miał przeczucie, że padnie ofiarą Widma, bo nikt nigdy nie
wiedział gdzie i kiedy Plaga się pojawi. Nie pozwolił jednak, żeby
nadmierna pycha i pewność siebie stłumiły zrodzoną z długoletniego
doświadczenia ostrożność. Poza tym cargijski stróż prawa całkiem sporo
na jego temat wiedział, a Zmorze zdecydowanie nie było to na rękę.
Tylko jedno okno było otwarte i znajdowało się na półpiętrze. Złodziej
natychmiast odrzucił możliwość otworzenia sobie drzwi, bo byłoby to zbyt
ryzykowne, jeśli postać w salonie nie spała. Otwarte okno stanowiło
zaproszenie i dlatego wzbudziło nieufność Oszusta. Mimo wszystko
postanowił skorzystać z tak oczywistej drogi dostępu. Mur na jego
szczęście nie był zbyt gładki, więc Widmo mógł niemal bez wyraźnego
trudu wspiąć się po ścianie wprost do otworu. Tam przykucnął na wąskim
parapecie i zajrzał do środka. Odczekał chwilę aż jego oczy przyzwyczają
się do jeszcze głębszej ciemności i uważnie zbadał framugę okna w
poszukiwaniu czegokolwiek co mogłoby stanowić dla niego problem. Nie
znalazłszy niczego wzmagającego podejrzliwość wszedł do środka i zsunął
się po ścianie, lądując możliwie najbliżej jak było to możliwe. Nie raz
witała go rozpięta na wysokości kostek linka aktywująca przeróżne
warianty wyrzutni strzałek. Oparł dłoń po lewej stronie i schylił się,
by wyczuć czy i tym razem ze ściany wystaje linka. Znalazł linkę w
zupełnie innym miejscu niż przypuszczał, gdyż ta rozpięta była na
wysokości jego czoła. Schylił się pod nią i ruszył schodami w górę. Nie
spieszył się. W fachu złodzieja liczył się przede wszystkim spokój.
Szamoczący się, niespokojni ludzie, którzy panikowali przy byle okazji
rzadko wytrzymywali choć jedną akcję. Zmora potrafił zapanować nad sobą
na tyle, by krok po kroku, z rozmysłem pokonywać kolejne stopnie tak, by
żadna deska nie skrzypnęła zbyt głośno pod jego ciężarem. Nie
potrzebował tego, by ściągać na siebie uwagę kogokolwiek. Był intruzem i
choć naprawdę lubił odwiedzać miejsca w których nie był mile widziany,
wolał poruszać się nieco pochylony, gotowy w każdej chwili zerwać się do
ataku lub ucieczki. Mimo tego, że swoje wycieczki mógłby już liczyć na
co najmniej dziesiątki, jeśli nie setki, każdej kolejnej i tak
towarzyszył ten sam przyjemny dreszcz.
Wspiął się po schodach i zamarł w krótkim oczekiwaniu, przysłuchując się
ciszy dookoła. Nawet on, pomimo doskonale rozwiniętych zmysłów niewiele
widział, lecz niemal całkowity brak wzroku nie przeszkadzał mu zbytnio.
Skoro on ledwo widział swoją wyciągniętą rękę, ktoś, kto się go tu nie
spodziewa, nie zauważy go wcale. Złodziej braki w wiedzy płynącej ze
wzroku nadrabiał informacjami zdobytymi dzięki pozostałym zmysłom. Słuch
czy dotyk były tak samo ważne, więc Zmora nauczył się kraść nawet w
absolutnej ciemności.
Tak więc, sunąc palcami po ścianie dla lepszej orientacji, ruszył
korytarzem na lewo. Oszust nawet w biegu potrafił zachować właściwą kotu
absolutną ciszę. Nawet szelest materiału nie zdradził tego, że intruz
przechadza się korytarzem. Jedynie sporadycznie poskrzypujące, stare
deski nieśmiało przypominały o jego obecności, lecz był to dźwięk tak
cichy i niewiele znaczący, że nie drażnił i nie alarmował nikogo poza
Złodziejem. W ten sposób dotarł do ostatnich drzwi na końcu, gdzie miał
nadzieję zastać gabinet. Nacisnął klamkę, a ta nie ustąpiła, więc
przyklęknął na jednym kolanie pod drzwiami i wysunął ze skrytek przy
nadgarstkach wytrychy. Zakładał, że w tym nieco przestarzałym domu trafi
na klasyczne zamki, które bez trudu otworzy w tradycyjny sposób.
Nieświadomie nieco przechylił głowę tak, by jednym uchem wyłapywać
dźwięki z głębi korytarza i skupił się na zamku. Wsunął pierwszy z
wytrychów w zamek i przez chwilę w nim grzebał, by podnieść pierwszą
zapadkę.Gdy już mu się to udało, drugim wytrychem przytrzymał ją sobie.
Już po chwili drzwi stały otworem, a Złodziej znikał we wnętrzu,
uśmiechając się pod nosem w milczącym uznaniu dla własnej mistrzowskiej
roboty. Starannie zamknął je za sobą, żeby na pewno wykluczyć zbyt
wczesne zaalarmowanie kogokolwiek, kto zechciałby przyjść na piętro i
wydobył z niewielkiej kieszonki po zewnętrznej stronie uda zapalniczkę.
Potrzebował odrobiny światła, by rozeznać się w układzie pomieszczenia.
Mógłby co prawda zaświecić światło, ale nie miał ochoty pilnować czy
ktoś aby nie dojrzy na progu, że wewnątrz palą się lampy.
Pokój przypominał gabinet, więc Plaga poczuł przyjemne ukłucie
satysfakcji. Jedną ze ścian zajmowała obszerna biblioteczka od której
bez trudu dało się wyczuć zapach starych kart papieru i kurzu. Pod oknem
stało nadgryzione zębem czasu biurko i obite materiałem krzesło. Po
przeciwnej stronie stał regał zapełniony jakimiś figurkami i teczkami, a
na ścianie wisiała, wyglądająca na aktualną, mapa. Poza tym na wystrój
pokoju składały się ciemne zasłony, jakaś spora roślina o długich i
szerokich liściach ustawiona w klasycznej donicy oraz pomniejsze
drobiazgi ustawione na meblach. Nieco bliżej drzwi, pod ścianą znajdował
się stolik zapełniony papierami i to właśnie nimi zainteresował się
Koszmar w pierwszej kolejności. Nieważne jak bardzo chciałby zgarnąć
wszelkie cenne skarby, które mogłyby się ukrywać w tym pomieszczeniu,
nie mógł popełnić błędu niedoświadczonego uczniaka i rzucić się na
błyskotki.Pieniądze mógłby przynieść mu skok na dowolny dom, a bezcenne
informacje zgromadzone w tym domu były niepowtarzalne. Właśnie dlatego,
przyświecając sobie zapalniczką, uważnie przeglądał każdy dokument,
jednocześnie nawet na sekundę nie przestając nasłuchiwać tego, co dzieje
się za drzwiami.
Stare rachunki, ani te bieżące nie były mu przydatne w ogóle, dlatego
też od razu odsunął je na bok. Poświęcił chwilę prywatnej korespondencji
szeryfa. Kto u licha w tych czasach pisze listy?, przemknęło przez jego
myśli, gdy zgłębiał tajemnice prywatności mężczyzny mieszkającego w tym
domu. Wywnioskował z tekstu, że mężczyzna ma lub miał romans z jakąś
kobietą o wyjątkowo arkańskim nazwisku. Zabrał jeden z listów, ten który
wydawał mu się najbardziej obfitujący w informacje i wsunął go do
tylnej kieszeni spodni. Przy odrobinie szczęścia odszuka wspomnianą
kobietę i dowie się prawdy.
Jego źrenice zwęziły się, gdy zauważył swoje prawdziwe imię i nazwisko.
Dokładnie przeanalizował tekst, który z całą pewnością powinien należeć
do niego. Była to krótka notka opatrzona adresem i pieczątką
specjalistycznego zakładu zajmującego się zaburzeniami psychicznymi w
Cargo. Oszust byłby w stanie założyć, że pół Talos powinno zgłosić się
tam po pomoc, a mimo to, miał to szczęście przebywać tam jako jeden z
szczęśliwców. Na odwrocie kartki dopisane zostało tylko:
"Pacjent 009346 nie wykazuje żadnej chęci współpracy, ani poprawy. W
zaistniałej sytuacji zostaje przeniesiony na odział zamknięty pod
ścisłym nadzorem do momentu zmiany stanowiska w wiadomej sprawie.
Zdiagnozowane zaburzenia: ochofobia w stopniu budzącym zastrzeżenia;
kleptomania w stopniu będącym zagrożeniem dla pacjenta i społeczeństwa."
U dołu kartki, ktoś dopisał jeszcze sześć słów, za które Zmora
pogratulował autorowi spostrzegawczości:
"Pacjent samodzielnie wydostał
się na wolność."
Złodziej zgniótł kartkę i wcisnął ją do kieszeni. Tak wielu informacji
na jego temat w jednym miejscu i czasie nie mógł znieść. Tym bardziej,
że dokument wyraźnie opatrzony był jego nazwiskiem i to on powinien go
zatrzymać dla siebie. Nie chciał, by tak ważny papier nadal był w
posiadaniu kogoś aż tak nieodpowiedniego jak szeryf miasta.
Jego uwagę przykuła mała mapka parteru z zaznaczonymi wszelkimi
"pułapkami". Było ich całkiem sporo już w samym korytarzu, a cały dół
był wręcz nimi usłany. Zmora nawet nie dociekał jakim cudem szeryf może
żyć w aż tak zaminowanym domu. I pomyśleć, że to mnie uważają za
paranoika... Przestudiował mapkę na wypadek gdyby musiał korzystać z
wyjścia gdzieś na dole i odłożył ją na miejsce. Wszystkie informacje
zaczęły powoli formować w umyśle Zmory odpowiedź na dręczące go pytanie.
Zaczynał rozumieć dlaczego szeryf aż tak zadbał o ochronę domu. Cały
czas był w posiadaniu danych na temat Plagi i być może łączył już postać
Widma z Pacjentem 009346 oraz spodziewał się, że ten wcześniej czy
później go odwiedzi. Co nie oznaczało, że miałby cień szansy na to, by
powstrzymać Złodzieja od wejścia do domu.
Oszust porzucił grzebanie w kartkach, nie zauważając już niczego
ciekawszego do przejrzenia i przeszedł do regału, żeby pooglądać
figurki. Zawiódł się na guście szeryfa. Po kimś pełniącym taką funkcję w
mieście spodziewałby się chociaż jednego drogiego czy chociażby ładnie
zachowanego przedmiotu. Tymczasem znaczna część figurek nie dość, że
miała jedynie pozłacane i posrebrzane elementy, to jeszcze ewidentnie
widać było, że lata ich świetności minęły już dawno temu. Poodsuwał
teczki, by upewnić się, że za regałem nie czeka żadna tajna skrytka. Nie
znalazł nic co w choćby najmniejszym stopniu gwarantowało mu zysk, więc
skierował się do biurka.
Chwycił pióro, zabrał czystą kartkę i napisał na niej zdanie, które już
od dawna było jego znakiem rozpoznawczym i które z taką lubością
zostawiał każdemu, kto dał mu się okraść.
"Wszystko co masz, jest moje."
W jego zamyśle oznaczało ono przypomnienie o tym, że Widmo stosownie do
swoich licznych tytułów i pogłosek na jego temat, był zaledwie
nieuchwytnym mignięciem. Wchodził do obcego domu, gdy tego chciał i
wychodził, gdy tego wymagała sytuacja lub gdy cały dom został skrzętnie
sprawdzony. Mimo to nie wielu zdawało sobie sprawę z jego obecności
zanim nie był za późno.
Naturalnym dla niego odruchem schował pióro do kieszeni i przegrzebał
biurko.Trafiła mu w ręce kartka papieru mówiąca o dość osobliwym więźniu
z celi 218, który, jeśli wierzyć zapisowi, trafił za kraty, bo dopuścił
się morderstwa. Uwagi dodatkowe zawierały kolejną nader interesującą
informację o jakże śmiałym twierdzeniu, że człowiek ten uważa się za
niewinnego.
- Necessitas non habet legem... -mruknął Plaga, zgasił zapalniczkę i
ruszył w stronę drzwi, pomrukując przy tym z rozczarowaniem. Gabinet
wygadał obiecująco, tym większe było jego rozczarowanie tym, że wykradł
jedynie dwie kartki papieru oraz pióro. Już chciał nacisnąć klamkę, gdy
po drugiej stronie usłyszał odgłos przytłumionych kroków. Cofnął się
nieco i schował za donicą z rośliną, licząc, że nikt nie sprawdzi czy
drzwi gabinetu są otwarte. Mimo wszystko wolał nieco się ukryć i
poczekać na dalszy rozwój wypadków.
Tym razem miał nieco szczęścia, bo kroki ucichły zanim dotarły do samych
drzwi, co oznaczało, że na korytarzu znajduje się człowiek. W szparze
pod drzwiami błysnęło światło, które odrobinę wszystko komplikowało,
lecz Oszust przyjął ten fakt ze stoickim wręcz spokojem. Odetchnął
głęboko, by na powrót się skoncentrować i przysunął się do drzwi, a
potem zajrzał w dziurkę od klucza.
Światło padające z lampy najpierw oślepiło Zmorę, więc zmrużył oko i
zaczekał, aż jego wzrok znów przyzwyczai się do światła. Nie podobało mu
się to, gdyż tracił przewagę, którą gwarantował mu wzrok przyzwyczajony
do niemalże całkowitej ciemności. Nie miał jednak żadnej alternatywy,
by dowiedzieć się z czym musi zmierzyć się za drzwiami. Sam słuch nie
zawsze wystarczał, a Koszmar nie miał ochoty stać przy drzwiach z
przyciśniętym do nich uchem.
Odrobinę zaskoczył go fakt, że mniej więcej dwa metry od drzwi stała
kobieta. Przyglądała się obrazowi na ścianie. Miała ścięte na skos,
długie do połowy szyi, blond, włosy, które po jego stronie były
wygolone. Ubrana była w obcisłą, czarną bokserkę, która uwydatniała jej
naturalne kształty (a Plaga mimochodem zwrócił na to nieco więcej uwagi i
przyjrzał się dokładniej) oraz całkiem luźne, moro bojówki. Dłoń
opierała na zatkniętym w kaburze pistolecie, ale Oszust, ani dobrze go
nie widział, ani nie potrafił rozpoznać. Tak czy siak dziewczyna miała
broń palną i najprawdopodobniej minimum jeden nóż, a to Złodziejowi w
zupełności wystarczało, by póki co porzucił wszelkie myśli o opuszczeniu
pokoju.
Wycofał się nieco i wrócił do biurka, żeby zająć się czymkolwiek dopóki
korytarz nie opustoszeje. Nasłuchiwał jednym uchem każdego podejrzanego
dźwięku. W końcu się go doczekał, lecz nie było to, to co pragnął
usłyszeć. Kroki nie oddaliły się, a rozbrzmiewały coraz bliżej. Dlatego
też Zmora wiedziony instynktowną reakcją uskoczył za biurko i schronił
się pod nim, przykucając tak, by mieć jak najszersze pole manewru. Dobył
ukrytego po zewnętrznej stronie łydki krótkiego, matowego sztyletu,
który kształtem przywodził wąski, czarny liść i zamarł z bezruchu.
Skupił myśli na równomiernym, spokojnym oddechu i czekał na to, co ma
się stać.
Wkrótce później drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem i Plaga usłyszał,
że najemniczka przystanęła w progu. Mógłby przysiąc, że, jeśli była
dobrze przeszkolona, rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu śladów
intruza - odruch ceniony i pożądany u wykwalifikowanej ochrony, ale
dobrze znany Oszustowi. Zaraz po wstępnej analizie pomieszczenia kobieta
przeszła wgłąb pomieszczenia; kroki dotarły do biurka i raptownie
ucichły. Złodziej usłyszał syk towarzyszący gwałtownie nabieranemu
oddechowi, wywnioskował więc, że kobieta znalazła karteczkę, następny
odgłos utwierdził go w tym przekonaniu, bowiem najemniczka niemal
wybiegła z pokoju.
Koszmar wyłonił się spod biurka i ruszył w kierunku drzwi, po drodze
schylając się po to, by schować sztylet. Sięgnął do tyłu i zdjął złożony
łuk z pleców. Jego palec natychmiast odnalazł przycisk, który
spowodował, że oba ramiona rozsunęły się, napinając cięciwę i
wspomagające ją kable. Widmo wyciągnął z kołczanu strzałę o wyjątkowo
niestandardowym grocie i nałożył ją na cięciwę. Strzała miała wbudowany
zbiorniczek z gazem, nie była więc idealnym rozwiązaniem obecnej
sytuacji, Zmora jednak uznał to za całkowicie dobrą opcję. Trzymając łuk
w przygotowaniu podszedł aż do klatki schodowej i wymierzył w stronę
dolnych schodów. Wypuścił strzałę, a ta uderzając w krawędź
przedostatniego od dołu schodu, uwolniła chmurę dławiących oparów o
mocno brunatnym zabarwieniu. Nie było to jakościowo najlepsze
zabezpieczenie, lecz Oszust liczył, że choćby na chwilę odciął górę domu
dla siebie. Wcisnął przycisk na majdanie łuku, ramiona cofnęły się z
powrotem, a on schował broń i odbiegł sprawdzić resztę pokoi. Muszę się
pospieszyć...
Sypialnia okazała się być zgoła bogatszym pokojem niż gabinet. W
komodzie pod oknem Zmora znalazł sporo pieniędzy, które najzwyklej w
świecie sobie przywłaszczył. Na stoliku nocnym leżał drogi zegarek w
całkiem dobrym stanie, więc Koszmar uznał, że jemu przyda się on
bardziej. Nad łóżkiem wisiał obraz. Przyciągnął uwagę Oszusta, który
postanowił zbadać do dokładniej. Płótno na którym namalowane było dzieło
podobne do tych tworzonych przez van Gogha wyglądało na stare. Złodziej
wyciągnął wąski nożyk, obrócił go w palcach i zręcznym gestem obrysował
obraz tuż przy samej ramie. Opłaca się poruszać po cichu w miejscach,
gdzie nie jestem mile widziany. Jest wiele takich miejsc... Zwinął
płótno i schował je w najbezpieczniejszym do tego miejscu - długiej
sakwie przymocowanej z tyłu paska. Nie zostało mu nic innego jak
pospiesznie opuścić pomieszczenie.
Wyskoczył na korytarz i stanął jak wryty. Otworzył szerzej oczy w niemym
geście ogromnego zdziwienia. Zaledwie parę centymetrów od jego twarzy
znajdował się wymierzony w niego pistolet. Najemniczka jakimś cudem
przedarła się przez zasłonę dymną i mierzyła do niego z wściekłym
grymasem na twarzy. Nawet w takiej sytuacji umysł Diabła nie przestał
logicznie oceniać sytuacji, więc z miejsca przypisał kobiecie wspaniałe
przeszkolenie. Mimo to i tak doskonale wiedział, że nawet tak dobry
ochroniarz nie jest w stanie mu dorównać. Jednakże nawet świadomość tego
nie przytępiła naturalnego odruchu cofnięcia się przed bronią. Złodziej
uniósł ręce, lecz nie odezwał się słowem. Jego umysł błyskawicznie
przeanalizował zaistniałą sytuację i podsunął mu plan działania. Wolał
jednak odrobinę zaczekać z realizacją potencjalnie śmiertelnej próby
ucieczki.
- Kim jesteś?! - palec kobiety drgnął na spuście, co nie umknęło uwadze
Oszusta. Najemniczka gotowa była odstrzelić mu głowę. Jednakże jeśli
spytała zamiast zwyczajnie go zabić, oznaczało to, że chce dowiedzieć
się kim jest intruz. Zmora miał nadzieję, że jej ciekawość jest
silniejsza niż obowiązek pozbycia się złodzieja. Powoli nabrał powietrze
przez nos, zatrzymał je i równie powoli wypuścił. Odchrząknął, lecz nie
odpowiedział jej. - Gadaj. Kim ty jesteś do cholery?
Plaga przez kolejne kilka sekund uparcie wpatrywał się jej w oczy, nie
odzywając się ani słowem. Zrobił krok do przodu, więc lufa broni
dotykała materiału maski celując mu w usta. W końcu odpowiedział:
- Ty mi powiedz.
Błyskawicznym ruchem chwycił nadgarstek kobiety i wykręcił go.
Najemniczka stęknęła zaskoczona, gdy ten niemal połamał jej staw, ale
nie wypuściła broni z ręki. Nie dała mu się całkowicie zaskoczyć i tym
właśnie mu zaimponowała. Wolną ręką zamachnęła się celując w nos
mężczyzny, ale ten uchylił się i zacisnął palce na jej drugim
nadgarstku, unieruchamiając i tę kończynę. Dwójka ludzi przez chwilę
stała w bezruchu, siłując się ze sobą. W tym czasie zbliżyli się do
siebie na odległość dłoni, lecz żadne z nich nie wywalczyło znacznej
przewagi na dłużej niż kilka sekund. Kobieta była nienaturalnie silna.
Mutantka. Kobieta podniosła kolano i z impetem uderzyła go w żołądek. Z
ust Oszusta wydostał się na wpół zaskoczony, bolesny jęk, gdy ten zgiął
się w pół, puszczając jedną z rąk dziewczyny. Nie zdążył dojść do
siebie, bo od góry między łopatki rąbnął go łokieć i posłał mężczyznę na
kolana. Plaga przycisnął jedną rękę do brzucha i popatrzył na
najemniczkę nienawistnym spojrzeniem. Kobieta roztarła bolący nadgarstek
i wymierzyła do niego z broni.
- Jesteś zwykłym kundlem. Martwym kundlem. - oznajmiła, odpowiadając na jego poprzednią zaczepkę.
- Nadal żyję. - sprostował Oszust, wyraźnie cedząc słowa przez zęby. W
jego dłoni błysnął sztylet, który mężczyzna bezceremonialnie wbił w
łydkę dziewczyny. Metal zazgrzytał o kość, gdy Plaga zagłębił ostrze aż
po rękojeść w ciele najemniczki, a ta zawyła niczym zranione zwierzę i
cofnęła się poza zasięg Koszmaru. - Ten kundel jeszcze cię pogryzie.
Złodziej dźwignął się z powrotem na nogi, krzywiąc się pod maską. Jego
ruchy straciły na gracji i płynności, lecz nawet pomimo tego mężczyzna
zdołał ostatecznie rozbroić dziewczynę i zmusił do uklęknięcia.
Przytrzymując jej wykręcone do tyłu ręce, wyciągnął sztylet z nogi
kobiety, a z rany trysnęła krew. Najemniczka nadal usiłowała go pokonać,
chociaż Zmora widział, że kobieta zdaje sobie sprawę ze swojej klęski.
- Kim jesteś? - spytała raz jeszcze, jakby licząc, że tym razem pozna odpowiedź.
- Jestem twoją porażką. - odparł Złodziej. Przysunął ostrze do szyi
najemniczki i oparł je na jej obojczyku. W oczach kobiety błysnęło
zrozumienie. Plaga podziwiał jej odwagę i to jak zaakceptowała fakt, że
już za chwilę będzie martwa. Gotów był założyć, że chciała umrzeć z
honorem, lecz nie ufał jej. Przestała się mu opierać zupełnie jakby
czekała aż straci czujność.
- Nie mogłam z tobą wygrać, prawda?
- Nie mogłaś. - zgodził się cicho. Zabicie tej kobiety wydało mu się
niewłaściwe. Męczyło go to, że nie był pewien co powinien zrobić.
Doprawdy Zmora, zły moment wybrałeś sobie na rozważania swojej
moralności...
- Tak mówią, Widmo. Nie wierzyłam w to aż do teraz. Rób co musisz,
Mistrzu Złodziei. - najemniczka użyła jego najpopularniejszych w Cargo
pseudonimów. Dobrze wiedziała już z kim ma do czynienia. Ewidentnie
znała też krążące po mieście pogłoski na jego temat. Złodziej zacisnął
palce na rękojeści sztyletu i odsunął go od szyi kobiety. Odepchnął ją
od siebie i błyskawicznie ruszył w kierunku okna na końcu korytarza.
Dotarł do celu i otworzył je. Oparł się o framugę okna i odwrócił głowę,
by rzucić okiem przez ramię. Kobieta znowu mierzyła do niego z broni.
Nacisnęła spust. Kula śmignęła w powietrzu i wbiła się w ścianę tuż przy
głowie Diabła. Parsknął cichym śmiechem i wyszedł za okno, by po murze
zejść na ziemię. Oto wdzięczność za darowanie życia, prychnął w myślach
rozbawiony i zniknął z okolicy. Jego następnym celem tej nocy stało się
cargijskie więzienie.