niedziela, 19 lutego 2017

Od Glitch (CD Arlekin) - ,,Dwie ekscentryczki wchodzą do baru..."

        Glitch lubiła uważać się za nieprzewidywalną, równocześnie będąc osobą tak obeznaną we wszystkim, że nic nie wydawało się jej zaskakiwać. Dziewczyna przez swój zasób wiedzy i doświadczenie uchodziła za osobę, której nie dało się osaczyć. Potrafiła przewidzieć wszystko, choćby była to rzecz najbardziej absurdalna i niemożliwa w danych okolicznościach...
  Cóż, tak było. Dwie hieny w jednej chwili zepsuły jej opinię na temat własnych możliwości.
  Była już kilka metrów od klatki schodowej, kierując swoje kroki w stronę wyjścia. Opuszczała hangar w ten sam sposób w jaki tu weszła: w całkowitej ciemności. Różowe tęczówki były zupełnie obojętne na otoczenie, mimo iż pod betonem, w ścianach i suficie błyszczały blado ślady starych przewodów. Te działające błyszczały jaśniej - połączenia między lampami były różową pajęczyną, która mimo iż jasna, nie dawała tak naprawdę żadnego światła, a jedynie podpowiedzi co do tego gdzie zaczynają się ściany. Osoby, którym Glitch opowiadała jak postrzega świat, uważały, że funkcjonowanie w ten sposób jest niemożliwe. Wyobraźcie sobie życie, w którym dzień w dzień otaczają was jasne przewody. Wszystko wokół jest na nich zbudowane, prześwitują przez metal, beton i drewno. Nie możecie się ich pozbyć, a z zamkniętymi oczami nie da się funkcjonować całą wieczność. A jednak Viress tak żyła. Więcej, potrafiła w tym racjonalnie funkcjonować. Jak? Otóż ludzki mózg posiada pewną fascynującą cechę - przyzwyczaja się do wszystkiego z czym obcuje na co dzień. Przechodząc codziennie obok tej samej tablicy z ogłoszeniami przestajesz w końcu zauważać pojawianie się nowych. Słuchając w kółko tej samej sekwencji dźwięków wkrótce przestajesz je słyszeć. Grunt, to znaleźć sobie inny punkt zaczepienia dla myśli, nie koncentrować się na irytującej rzeczy. W przypadku arkanki, jej mózg przyzwyczaił się do widoku tysięcy przewodów i zaczął je ignorować. W ten sposób dziewczyna widzi przewody wtedy kiedy zechce, oraz które zechce zamiast wszystkich naraz. W rzeczywistości jednak widzi je cały czas. Jej umysł po prostu przestał zdawać sobie z tego sprawę.
  Wzrok ma jeszcze pewne problemy ze światłem. W całkowitej ciemności, nie przerywanej żadnym światłem, jest w stanie po jakimś czasie dostrzec absolutnie wszystko, no może z kilkoma deformacjami. Ale wystarczy, że przed oczami pojawi się jakiś jasny punkt, a ponownie ślepnie, niezdatny do wychwycenia żadnego konturu poza tymi w obrębie światła. Dzieje się tak na przykład gdy w środku nocy odblokowujemy telefon, by sprawdzić godzinę. I dokładnie to zrobiła w tej chwili Glitch: odpaliła ekran, który mimo ciemnej tapety dalej emitował światło, oślepiając ją na otoczenie. Chciała tylko sprawdzić, która była już godzina. Siedziała tu o wiele dłużej niż jej się wcześniej wydawało. Spotkanie miało miejsce wpół do jedenastej, a obecnie dochodziła już druga w nocy. Kobieta pokręciła głową z niedowierzaniem. Aż tak dała się rozkojarzyć?
  A miało być jeszcze gorzej. Właśnie wtedy przez owo rozkojarzenie - tym razem skierowane na co innego niż wcześniej - nie dostrzegła zbliżającej się do niej w zastraszającym tempie pary czerwonych oczu.
  Coś na nią skoczyło, przewalając do tyłu i przygniatając do ziemi swoim ciężarem. Viress naturalnym odruchem zaskoczonego człowieka wydała z siebie krótki okrzyk, ni to strachu, ni to zdziwienia. Nad jej twarzą zatrzymała się wyszczerzona, zębata paszcza. Powietrze wydmuchiwane z nozdrzy zwiało kosmki fioletowych włosów z jej twarzy. Z boku do uszu hakerki dobiegł dźwięk równie dziwny co pojawienie się psopodobnego potwora: chichot, nieludzki, od którego po kręgosłupie przebiegały ciarki. Razem z chichotem pojawiła się druga para oczu, zielona. Czerwonooki odpowiedział tym samym odgłosem, potęgując przerażenie Vi. Tak - po raz pierwszy od bardzo dawna dziewczyna poczuła w żołądku to oślizgłe uczucie, którego tak nienawidziła...
  Strach. Autentyczny, porażający zmysły strach.
  I gdy już zamknęła oczy, odsuwając twarz na bok, gdzieś od strony wyjścia rozległo się rytmiczne gwizdanie. Hieny (teraz już domyśliła się, co na nią skoczyło) podniosły łby do góry, oglądając się do tyłu, po czym odbiegły z tym samym nieznanego pochodzenia zadowoleniem. Dopadły kogoś? Świetnie! Nie zjedzą tego kogoś? Nic nie szkodzi! Chorobliwy optymizm.
  Kobieta podniosła się do pozycji półleżącej, by spojrzeć na swojego wybawcę/zgubę (bo musiał być to także właściciel potworków, skoro umiał im przemówić do rozsądku). Zobaczyła jedynie kobiecą sylwetkę, wchodzącą przez wąskie przejście w bramie. Dopiero gdy podeszła bliżej, mogła dostrzec szczegóły (i vice versa). Nieznajoma nosiła...obcisły strój cyrkowy. A to Glitch uważała się za ekscentryczkę...
  - No już, maleństwa, coście znalazły? - zapytała pieszczotliwym tonem, drapiąc zielonookiego pod brodą, zupełnie jakby Viress tutaj nie było. Gdy spojrzała w stronę ,,znaleziska", jej usta rozciągnęły się w uśmiechu. - No proszę! I co my z tobą zrobimy, co?
  Fioletowowłosa dalej nie drgnęła, nie za bardzo wiedząc co zrobić. To też jej się nie podobało. W ciągu jednej nocy okazało się, że czegoś nie wie, czegoś się boi i czuje bezradność. Wszystko w przeciągu kilku godzin zaprzeczało całemu jej doświadczeniu zawodowemu. Kobieta w stroju cyrkowca podniosła jedną brew. Ludzie chyba powinni się poruszać, co nie? Maluchy aż tak przesadziły? A może jest NIEPEŁNOSPRAWNA? Podeszła jeszcze bliżej, pochylając się w pasie niebezpiecznie blisko nad Glitch (aż dziw, że się nie wywróciła) z pytającym wyrazem twarzy. W końcu cofnęła się o krok i po prostu usiadła po turecku na ziemi, chcąc wyrównać się z hakerką. Vi podniosła jedną brew, ale po krótkim namyśle również usiadła naprzeciwko niej w ten sam sposób. Kobiety w tym samym momencie przekrzywiły lekko głowy jak w lustrze, a na ten widok na ich twarzach zaigrał ten sam półuśmiech.
  - Śmieszna jesteś - nieznajoma zaczęła się kiwać na boki. - Tylko co ja mogę z tobą zrobić...?
  - Raczej co JA mogę zrobić z TOBĄ - poprawiła ją Glitch z niepokojącym uśmiechem.
  Ten wyraz twarzy zwykł budzić w jej rozmówcach niepewność. Jednak na cyrkówce nie zrobił najmniejszego wrażenia. Fascynująca osoba.
  - Ale to maleństwa znalazły cię pierwsze - zaoponowała z niewinnym uśmieszkiem.
  - A skąd wiesz, że ja pierwsza siebie nie odnalazłam? - Vi próbowała namieszać jej lekko w głowie.
  Akrobatka roześmiała się głośno.
  - Takie rzeczy widać od razu, kochana - odpowiedziała. - Widzę to w twoich oczach. Ty jesteś zagubiona.
  Ta wypowiedź kompletnie Viress zdziwiła. Była...prawdziwa. Uderzyła ją szczerością. Czy też nie przed godziną sięgnęły ją podobne rozmyślania? Ta kobieta coraz bardziej zaczynała ją ciekawić. Skoro potrafiła takie rzeczy wyczytać z oczu...kto wie, jak ciekawie mogłaby się potoczyć normalna dyskusja. Na razie tylko obie siedziały naprzeciwko siebie jak dzieciaki w przedszkolu, a obok krążyły hieny. To musiał być doprawdy dziwny widok.
  - No to kim jesteś? - zapytała nieznajoma.
  - Myślałam, że już to wiesz - odpowiedziała arkanka.
  - Myślę, że wiem. Chcę tylko potwierdzić swoje teorie. Kim jesteś? - powtórzyła pytanie.
  - Błędem w systemie - odparła bez wahania Glitch. Zawsze się tak przedstawiała i tym razem, nawet pomimo okoliczności, nie widziała powodu, by od tej reguły odstąpić.
  - To jesteśmy w tym obie - uśmiechnęła się cyrkówka. - Ja jestem Arlekin.
  - A więc Arlekin - zaczęła Viress. - Powiedz mi, czy słyszałaś dowcip o dwóch ekscentryczkach wchodzących do baru?
  - Nie - kobieta pochyliła się naprzód, jakby chciała się przysłuchać jakiemuś sekretowi. - Co się dzieje potem?
  - Nie wiem, musimy to sprawdzić - odparła Vi wstając i wyciągając do niej dłoń. - Przeszłaby się pani ze mną na drinka?
  Nie ma sensu pytać, dlaczego tak postąpiła. Napadła ją hiena, a jej właścicielka powstrzymała zwierzaka od zeżarcia jej twarzy. Każdy normalny człowiek przekląłby Arlekin od wariatek i uciekł stamtąd jak najszybciej. Ale Glitch też według publicznej opinii do zdrowych psychicznie nie należała. Co jej szkodzi? Noc jeszcze młoda, a wychodziło na to, że miała szansę ją spędzić w interesującym towarzystwie...

Arlekin? Chyba jej nie odmówisz :3

Najciekawsze opisy postaci

        Dla ścisłości, tu Nyan :3 Red z zaufaniem przekazała mi rolę wstawienia kolejnego postu informacyjnego. YAY!
  Ten jest zgoła ciekawszy. Pamiętacie pomysł autorki bloga z ostatniego postu? (Ten tutaj, dla niepamiętających :P). A więc czas na podsumowanie...tylko no tego, smutno trochę, że sprawą zajęłyśmy się tylko ja i Red. Ale co tam, post ma i tak być uaktualniany na bieżąco, więc wszystko można dosyłać z czasem. Reguły są podane w podanym wcześniej linku. Z miejsca ostrzegam, że post pewnie będzie długi, ale posegregowałam postacie w kolejności alfabetycznej (dzięki ci, bloggerze, za gadżet z etykietami!).
  A oto i one - najlepsze (wg autorów poszczególnych postaci) opisy wykonane przez innych:

Comodo
Od Erosa - Zachciało pobawić się w bohatera
  - Chłopaki, bez przesady - dziewczyna wydawała się panować nad sytuacją. - Nie ja pierwsza i nie ostatnia was okradłam.
  - A to co niby miało znaczyć? - zjeżył się drugi.
  - Jesteście bandą tłuków, a nie żadną mafią. Pogódźcie się z tym. Pięciolatki potrafią się lepiej zorganizować.
  - Zaraz to odszczekasz...
  - Nie jestem psem. A spróbuj mnie ino tknąć to pożałujecie wszyscy trzej - zagroziła nieznajoma.
  Pierwszy zarechotał złośliwie.
  - No ciekawe jak zamierzasz... - coś łupnęło i wódz bandy nagle padł na ziemię jak kłoda.
  Jego towarzysze i ,,dama w opresji" w białym kapturze patrzyli chwilę zaskoczeni na nieprzytomnego draba.
  - A nie mówiłam? - rzuciła nagle zadowolona dziewczyna i bezpardonowo walnęła nieprzygotowanego na atak drugiego w podbródek.

Eros
1. Od Jen (CD Erosa) - Pogawędka przy herbatce
  Jen na sekundkę rozsunęła palce, zakrywających twarz, dłoni. Rzuciła kobiecie nieokreślone spojrzenie, po czym powróciła do poprzedniej pozycji. Nie miała w głowie nic. Ogarnęło ją czyste niedowierzanie. Był to właśnie ten stan, kiedy ktoś zrobi coś tak głupiego, tak nieproporcjonalnego do wieku, tak dziennego, że pomimo iż nie masz z tym niemal nic wspólnego to odczuwasz zażenowanie samym faktem znania i zadawania się z tą osobą. Nie mniej jednak, Stoner musiała przyznać, że trudno było tego idioty nie lubić.
  Oderwała dłonie od twarzy i pochyliła się do przodu. Spojrzała na Dzierzbę, po czym tonem wskazującym na pewną rezygnację, ale i niedowierzanie rzekła:
  - Cyborg mnie ograł.
  Wzrok kobiety powędrował ku leżącej na stole kartce. Uniosła z rozbawieniem brwi widząc trzy kółka i tylko jeden krzyżyk, oraz wyraźnie zadowolonego z siebie zwycięzce.
  - Jestem mistrzem tej gry- powiedział przepełnionym dumą głosem.

2. Od Zero (CD Jen) - Syzyf, Palec Nienawiści i dzieciak z ADHD
   -...dlatego właśnie nie powinno się próbować steku ze skaga - dotarł do niego urywek wypowiedzi Elliota.
  [Zero] Otrząsnął się z zamyśleń i obejrzał na towarzyszy. Wyłożony na płóciennych workach Eros kiwał głową z przekonaniem prawdziwego znawcy. Chociaż jego ostatnia wypowiedź brzmiała nad wyraz niedorzecznie zachował przy niej zupełnie poważny ton. Po uniesionej do granic możliwości brwi Jen Zero domyślił się, że cyborg właśnie podzielił się z nią jakąś niesamowicie ciekawą historią ze swojego życia. Reakcja antropki na tyle szarego rozbawiła, że wprost nie mógł się powstrzymać...
  - Mógłbyś powtórzyć? Chyba pod koniec przestałem cię słuchać... - rzucił do Elliota z nutą rozbawienia.
  Jennifer natychmiast spiorunowała go wzrokiem, Eros natomiast chyba wziął prośbę mężczyzny na poważnie, bo już zbierał się do powtórzenia całej opowiastki. Zanim jednak zdążył się odezwać dziewczyna cisnęła w niego podebranym z worka przedmiotem (podobnym do ziemniaka) i zagroziła mu palcem:
  - Jeśli JESZCZE RAZ będem musiała znosić to twoje bajdurzenie o zielony mięchu, zrzucę cię z paki i karzę kierowcy przyspieszyć.

Eva
1. Od Oszusta (CD Evy) - Bo każdy się czegoś boi
  Zdawało się, że kobieta niesie światło gdziekolwiek się pojawi. Wydawała się być miłą, pomocną i pełną nadziei osobą. Taką, która zasługuje do bycia porównywaną do rzadkiego kwiatu czy innej cennej rzeczy. Prywatne światełko w życiu jakiegoś szczęśliwca, którego uzna za swojego wybranka. [...] Koszmar raczej zauważał całą gamę subtelnych różnic w ich zachowaniach, charakterze, sposobie bycia, nawet w broni której używali. Gdy on przemykał bezszelestnie, będąc jedynie cieniem na skraju pola widzenia, panienka Maddison szła postukując obcasami, z dumnie podniesioną głową i pozdrawiając cieszących się na jej widok ludzi wokół. On walcząc łukiem polegał na przewadze zaskoczenia i subtelności którą gwarantowały mu strzały – Eva poza bronią palną nosiła kaduceusz, broń bliższego kontaktu. Jednakże nawet dzierżąc broń kobieta sprawiała wrażenie takiej, która sięga po nią w ostateczności. Plaga wyzbył się takiego oporu i najpierw strzelał, potem zadawał pytania. Zmora czerpał garściami z ciszy i był wdzięczny za każdą chwilę z nią – Aniołek tymczasem jej nie lubił. Mieli zupełnie inne światopoglądy. Kanciarz nie był człowiekiem honoru i nigdy nikomu nie pomógł, i znów w przeciwieństwie do panienki Evy.

2. Od Zero - O sumieniu w krótkich słowach
  W pierwszym wrażeniu Zero, doktor Maddison (jak brzmiał napis na plakietce na ścianie) była osobą wręcz idealną do swojej roli. Delikatne rysy twarzy, duże, jasne oczy błyszczące inteligencją i blond włosy nawet człowiekowi o słabej wyobraźni dawały obraz anioła stróża. Kobieta miała nawet złotą opaskę na kształt aureoli, a znad jej łopatek wystawał szkielet skrzydeł, zapewne składanych dla wygody. Z tym, że ten anioł był jak najbardziej prawdziwy. Co za ironia, że da się trafić na taką istotę akurat na Talos, gdzie według pozostałej części galaktyki psy dupami szczekają, a sąsiedzi witają się celując do siebie z broni palnej.

Glitch
Od Marka (CD Glitch) - Detektyw z kotem
  Mark westchnął krótko i streścił kobiecie wszystko co do tej pory wiedzieli. Nie wdawał się w szczegóły, pewny, że owa osławiona Glitch tylko ich sprawdza i doskonale wie co dzieje się w mieście. Inaczej nie mogłaby na nich tu czekać jak gdyby nigdy nic, no i nie miałaby pojęcia o wojnie. Mark na szczęście potrafił jeszcze dodać dwa do dwóch i wyszło mu, że dziewczyna jest lepiej doinformowana niż on był kiedykolwiek w życiu.

Kain
1. Od Smugi - Przyjaciół poznaje się w biedzie
  Jak powiedział, tak zrobili - zniknęli w tłumie kierując się niespiesznym krokiem z powrotem. Tracer czekała już jedynie aż ją wepchną do wozu i zabiorą do tego pieprzonego Perluigiego. Jednak trzymający ją facet czekał dobre kilka minut, patrząc kiedy odchodzący bandyci znajdą się poza zasięgiem głosu i wzroku. Wtedy...roześmiał się i ją puścił.
  Dziewczyna odsunęła się od wozu zaskoczona, patrząc z niezrozumieniem na rozbawionego mężczyznę.
  - Ty...nie jesteś...z nimi? - zgadywała.
  - Brawa za spostrzegawczość - chłopak uśmiechnął się złośliwie. - Było blisko. Gdybyś mi się wtedy wyrwała pacyfizm poszedłby w pizdu, a nie mam ochoty na marnowanie amunicji. Co za banda imbecyli...skąd oni ich biorą?

2. Od Smugi (CD Kaina) - Okraść złodzieja
  Mustang Interceptor zatrzymał się na krawężniku i Kain wskazał budynek przed nimi po drugiej stronie ulicy. Tracer przekrzywiła głowę. Nie wyglądał na jakiś strasznie świetnie przygotowany na włamanie.
  - A oto i nasz bank...znaczy się, to co z banku zostało - powiedział Flint przeładowując pistolet typu Beretta M9. - Teraz to legowisko naszego arkańskiego smoka wylegującego się na nie swoim bogactwie.
  - Och, to z ciebie taki poeta? - Smuga uśmiechnęła się złośliwie.
  - Bynajmniej - zaśmiał się Marc. - Gdybym to JA pisał wiersze, poezja byłaby sto razy ciekawsza.
  - Flint piszący wiersze, koniec świata już bliski! - wtrącił się Xander przełażąc na deskę rozdzielczą. - Masz chociaż jakiś plan?
  - A mam - odparł dumnie Kain.
  - Dobra, lepiej sformułuję pytanie: ile procent planu?
  Mężczyzna zmrużył oczy mierząc robota morderczym wzrokiem po czym uznał, że nie udzieli odpowiedzi na to pytanie.

Mare
1. Od Zero (CD Mare) - ,,Negocjacje", tak?
  Mare najwyraźniej kontrolowała sytuację. Wykorzystał okazję i przyjrzał się dokładniej dziewczynie. Zmieniła się. Już z samego wyglądu wydawała się dojrzalsza niż dwa lata temu, nie wspominając o charakterze. Była bardziej opanowana. Opierała się łokciami o stół, brodę ułożyła na splecionych palcach. Dawna Mare trzymałaby cały czas rękę na kolbie rewolweru, co z miejsca przyprawiłoby bandytów o podejrzenia. Wygląda na to, że wreszcie dorosła.

2. Od Zero (CD Mare) - Trop
  Zero stał w miejscu zamurowany, jakby nie chciał czegoś spłoszyć. Patrzył na Mare szczerze zdziwiony. A dziewczyna najwyraźniej nie zamierzała go puścić.
  - Za co ty mnie przepraszasz? - zapytał.
  - Za to, że ostatni raz widziałam cię na muszce rewolweru? - odpowiedziała Siren jakby to było oczywiste.
  Najemnik spróbował się delikatnie wyszarpnąć z uścisku, ale Mare jak na tak drobną posturę okazywała się mieć niesamowicie dużo siły. Spróbował drugi raz, nieco mocniej, ale jego próby spełzły na niczym. Najwyraźniej w tym Siren była niezmienna - jej przytulanie dalej przypominało uścisk w imadle. W końcu Zero westchnął i poddał się:
  - Też tęskniłem.
  Dziewczyna puściła od razu, wielce zadowolona z siebie i ruszyła przodem ze zdobytym radiem pod pachą. Najemnik pokręcił z niedowierzaniem głową. Pewnych cech najwyraźniej nie da się w człowieku zmienić.

Mark
Od Glitch (CD Preachera) - Dyplomacja, konfrontacja, machinacja
  - Profesjonalnie nazywa się to ,,deizm" - wyjaśnił Klecha, najwyraźniej zaczynając się wciągać w dyskusję na znajome tematy. - Jest to pogląd wedle którego przyjmujesz istnienie siły wyższej, jakiegokolwiek Stwórcy, ale nie sądzisz, by dalej angażował się on w swoje dzieło.
  - W skrócie ,,Fajnie było, ale od dzisiaj mam cię w dupie"? - wtrącił Hunter.
  - Można tak powiedzieć - zgodził się drugi z mężczyzn, lekko się przy tym niekonwencjonalnym wyjaśnieniu krzywiąc.
  - To chyba coś dla mnie - mruknął blondyn z bolesnym uśmiechem.
  Dziewczyna przyjrzała się mu chwilę z zaciekawieniem. Chłopak musiał coś ukrywać. Coś, co przyprawiało go o dający się odczytać stan częściowego przygnębienia i zrezygnowania. Brzmiał jakby miał wszystkiego dosyć i mało co go obchodziło. Miała przeczucie, że wiązało się to z tym nadopiekuńczym zwierzakiem i była niemal pewna, że Klecha wie o co chodzi.

Noemi
Od Zero (CD Jen) - Syzyf, Palec Nienawiści i dzieciak z ADHD
  - Wybacz - rzuciła sucho do Erosa. - Ganimedes nie cierpi syntetyków. Ja zresztą również.
  Cyborg wstał otrzepując się z piasku i podniósł łuk mrucząc coś niewyraźnie, lecz na pewno niezbyt miło.
  - Co robicie na środku pustyni? - wypaliła z miejsca kobieta. - Wnioskując po twojej minie - skinęła głową w stronę Jen - tamta ciężarówka raczej was porzuciła niż wysadziła na życzenie.
  - Tak więc odpowiedź nie ma sensu - odparł Zero zakładając ręce na piersi.
  - I słusznie - przyznała nieznajoma. - W takim razie dlaczego ktoś miałby porzucać trójkę dziwadeł na zadupiu w obliczu nadchodzącej burzy?
  - Jakiś konkretny powód tegoż zainteresowania? - szary nie miał najmniejszej ochoty udzielać jakichkolwiek informacji przypadkowej osobie spotkanej na pustkowiu. Z doświadczenia wiedział, że w takich miejscach najprościej o bandytów i wariatów. Starszej kobiecie bliżej chyba było do drugiego terminu i tym bardziej Zero nie zamierzał jej ufać.

Oszust
Od Evy (CD Oszusta) - Przynajmniej nie jest nudno
  Oszust wzruszył ramionami pół leżąc na skrzyniach po przeciwnej stronie ciężarówki. Przyzwyczaił się już nieco do podskakującego co jakiś czas pojazdu, a przynajmniej nie dawał już żadnych widocznych oznak. Czasem jedynie gwałtowniej drgnął, ale poza tym chyba już mu przeszło.
  - A twój łuk? - zaciekawiła się Maddison.
  - Co z nim nie tak? - odparł.
  Doktor przewróciła oczami. Już przywykła do faktu, że pan Falvey najwyraźniej zabijał czas drocząc się z nią z byle powodu. Było to dość irytujące, ale tym razem cierpliwość kobiety znosiła to nad wyraz dobrze.
  - Zawsze musisz chwytać ludzi za słowo? - rzuciła kąśliwie.
  - A co mam lepszego do roboty?
  - Wiesz, że nie odpowiada się pytaniem na pytanie?
  - To pytanie nie może być równocześnie odpowiedzią?
  - Długo umiesz się tak bawić? - westchnęła lekko sfrustrowana Eva.
  - Zależy - ile jeszcze zostało do Cargo?
  Kobieta poddała się unosząc bezradnie ręce do góry. Oszust zaśmiał się cicho wyrażając swój tryumf i przez kilka następnych minut cieszył się całkowitą ciszą.

Preacher
Od Marka (CD Preachera) - Wirusowe wyczucie czasu
   Dopiero wtedy odetchnął cicho sięgając do lusterka i jednym ruchem nakierowując je na pasażera. Zdziwił się lekko widząc kto też miał przyjemność go wykorzystać. Widział już w swoim życiu na tyle dziwne byty, że ten szczególnego wrażenia na nim nie wywarł. Mężczyzna musiał jednak przyznać, że pierwszy raz ma do czynienia z kimś, kogo głowa aż tak bardzo nie przypominałaby mu jego własnej. O reszcie ciała nawet nie chciał myśleć.

Zero
1. Od Mare (CD Zero) - Radio
  - Nie powinnaś była tam wchodzić - przerwał ciszę Zero.
  Mare zerknęła na niego kątem oka. Najemnik patrzył przed siebie. Wydawał się niczym nie przejmować. W porysowanej czarnej szybie hełmu odbijały się promienie słońca.
  - A ty znasz mnie na tyle, że powinieneś był przewidzieć, że to zrobię - odparowała.
  - Nic się nie zmieniłaś - westchnął Zero.
  - I vice versa, blaszany łebku.
  Siren z frustracji kopnęła mijany samochód terenowy. Od razu tego pożałowała. Syknęła z bólu i przez minutę skakała na jednej nodze, trzymając w rękach obolałą stopę. Zero zatrzymał się zakładając ręce na piersi. Mare może i nie mogła zobaczyć jego twarzy, jednak niemal czuła bijące od niego rozbawienie.
  - I co chciałaś tym dowieść? -  powiedział rzeczywiście nieco rozweselonym tonem.

2. Od Blade (CD Mare) - Polujące orły i polowanie na orła
  Co do zamaskowanego najemnika miała jednak mieszane uczucia. Nie znała dobrze jego umiejętności, ale na pewno ktoś, kto po odgłosie wystrzału potrafi rozpoznać markę broni, nie jest zwykłym amatorem. Niemniej, za każdym razem, gdy dziewczyna o tym myślała, przypominał jej się niedokończony pojedynek w kanionie. Najemnik na pewno nie wiedział na co się porywa, w momencie, gdy wycelował do niej z broni (ona też nie wiedziała).

Od Zero - O sumieniu w krótkich słowach

[Tak, wiem, mam dokończyć od Wendy :P Potraktujmy to jako małą wstawkę dla urozmaicenia przyszłości tego wątku]

        Annville było miłą miejscowością. Zero nie miał do tej pory okazji zatrzymać się tutaj na dłużej. Ostatni raz odwiedzał to miejsce...powiedzmy, że ,,służbowo". Nie był to jednak taki rodzaj służby jaki by sobie życzył i wolał do tego nie wracać. Mimo prób, katana wydała mu się nagle zaciążyć na plecach. Cholerny blaszany łeb. Dlaczego każdemu zawsze łatwiej przychodzi pamiętać najgorsze rzeczy? W jakiś niewyjaśniony sposób Zero był w stanie zdać szczegółową relację ze wszystkich najpaskudniejszych bijatyk i morderstw na zlecenie (bo inaczej tego nazwać się nie dało) w jakich brał udział, a nie potrafił sobie przypomnieć niczego przyjemnego. Choćby pierwszej randki z Mare, albo kupna swojego obecnego karabinu snajperskiego. Chociaż, po zastanowieniu, coś dobie z tego pierwszego przypomniał: ucięcie dwóch palców pewnemu natrętowi, który zaczepił dziewczynę przy wyjściu. Umysł istoty rozumnej działa doprawdy nie fair.
  Nie zamierzał jednak narzekać na fakt, że w końcu trafił tu nie przez list gończy (pomińmy zastanowienie za czyją głowę obiecywano za ostatnim razem nagrodę). Więcej - zamierzał pozwiedzać. Już nawet zaliczył pierwszą atrakcję, jaką były porachunki z miejscowymi. Przeważnie z takich sytuacji to przyjezdny wychodził z siniakami, toteż szary chyba mile niczego nieświadomych harleyowców zaskoczył. W końcu co to za przyjemność bić kogoś, kto ci nie oddaje? Zero na ich miejscu byłby takiemu przyjezdnemu wdzięczny. Bicie na okrągło przerażonych, Bogu ducha winnych i, przede wszystkim, BEZBRONNYCH ludzi musi być okropnie nudne.
  I chociaż głęboko w tym zakurzonym sercu czuł, że zrobił coś dobrego, to jednak wracając z warsztatu Wendy ukłuło go sumienie. Przechodził właśnie obok tego samego baru, w którym rezydowali motocykliści. Byli w tym samym miejscu, gdzie wcześniej. Z tym, że większość doszła już do siebie i kilku obecnie cuciło dalej półprzytomnego kolegę z pokaźnym guzem na czole i rozciętym łukiem brwiowym. Widząc Zero, połowa gangu rzuciła w jego stronę spojrzenia godne bazyliszków i splunęła na ziemię, a druga połowa starała się nie nawiązywać z nim żadnego kontaktu wzrokowego. Zostawili kolegę opartego o ścianę budynku, wsiedli na harleye i odjechali z rykiem i tumanami tłustych spalin. Szary najemnik odprowadził ich wzrokiem, po czym przeniósł go na nieszczęśnika, mamroczącego coś niewyraźnie pod nosem. Jakoś ciężko mu było mimo wszystko po prostu odejść, a na dodatek bardzo chciał usatysfakcjonować swoje kulawe sumienie zanim zadźga go od środka z precyzją Kuby Rozpruwacza. Westchnął i, kręcąc głową z niedowierzaniem dla tego co właśnie robi, zarzucił sobie ramię gościa na kark, pomagając mu wstać. Stęknął lekko pod jego ciężarem.
  - No dalej, kolego - powiedział, nie spodziewając się odpowiedzi. - Znajdziemy ci kogoś, kto się tobą zajmie bez względu na okoliczności.
  I tak zaczął swoje zwiedzanie - od wizyty u miejscowego lekarza.
  Waga jego nowego kolegi pozostawiała wiele do życzenia. Różnica we wzroście obu mężczyzn również nie pomagała. Zero ramiona posiadał na wysokości ucha draba, co zmuszało go do porządnego zgarbienia się, żeby ten w ogóle mógł sięgać miękkimi nogami do ziemi. Czasem próbował coś od niego wyciągnąć, byleby facet znowu nie stracił przytomności. Po bełkocie wywnioskował, że chyba dostał w głowę nieco zbyt mocno. Może to i lepiej, że kumple zdecydowali się go porzucić zamiast na siłę wsadzać na motor. Jeszcze by ucierpiał na tym ktoś postronny...
  Jak zdążył się już dzisiaj przekonać, pytanie miejscowych o drogę gdziekolwiek mijało się z celem, jeśli było się dziwnie wyglądającym przyjezdnym, a teraz jeszcze większą nieufność powodował wleczony przez niego pobity harleyowiec. Całe szczęście ludzkość wynalazła coś takiego jak drogowskazy, a mieszkańcy Annville mieli na tyle oleju w głowie, by porządnie oznakować drogę do lekarza. Zero nie spodziewał się trafić na profesjonalny szpital, ale tak samo zdziwił się widząc pokaźnego rozmiaru warsztat. Co jeszcze lepsze, już dzisiaj w tu był i to jakieś półtora godziny temu, gdy szukali z Erosem transportu. Mechanicy przez ten czas nie nabrali do niego większej sympatii. Dlatego też nie pytając o żadne pozwolenie po prostu przewlókł nowego kolegę między nimi do klatki schodowej na pięterko i jakoś dotarł na górę. Spojrzał przez odsunięte rolety przez okno pomieszczenia na piętrze i z zadowoleniem stwierdził, że wnętrze faktycznie wygląda na gabinet lekarski. Zmęczony noszeniem półprzytomnego harleyowca posadził go delikatnie (jak na Zero) na ziemi, chcąc na chwilę wyprostować plecy i zapukał do drzwi. Po chwili w progu stanęła - jak się domyślił - pani doktor.
  - W czymś mogę pomóc? - zapytała miłym dla ucha głosem.
  W pierwszym wrażeniu Zero, doktor Maddison (jak brzmiał napis na plakietce na ścianie) była osobą wręcz idealną do swojej roli. Delikatne rysy twarzy, duże, jasne oczy błyszczące inteligencją i blond włosy nawet człowiekowi o słabej wyobraźni dawały obraz anioła stróża. Kobieta miała nawet złotą opaskę na kształt aureoli, a znad jej łopatek wystawał szkielet skrzydeł, zapewne składanych dla wygody. Z tym, że ten anioł był jak najbardziej prawdziwy. Co za ironia, że da się trafić na taką istotę akurat na Talos, gdzie według pozostałej części galaktyki psy dupami szczekają, a sąsiedzi witają się celując do siebie z broni palnej.
  - Owszem... - odparł Zero.
  - Coś się panu stało? - przerwała mu pani Maddison jeszcze zanim przeszedł do wyjaśnień. W błękitnych oczach widać było szczerą troskę.
  - Nie mi - zaprzeczył łowca nagród i kiwnął głową w bok, w stronę nowego kolegi.
  Kobieta wychyliła się i westchnęła cicho widząc pacjenta. Machnęła ręką, by Zero wprowadził go do środka i poszła przygotować miejsce. Szary najemnik przywlókł mężczyznę do łóżka lekarskiego pod ścianą. Pani doktor od razu zaczęła sprawdzać urazy głowy.
  - Zna pan okoliczności wypadku? - zapytała.
  - Przywaliłem mu - odpowiedział bez ogródek Zero. Widząc minę lekarki dodał w usprawiedliwieniu: - Celowałem w jego kumpla.
  Kobieta przewróciła oczami.
  - Nieważne - urwała temat. Obróciła się na krześle w jego stronę. - Nazwisko?
  - Nazwisko? - powtórzył łowca nagród.
  - Prowadzę od niedawna katalog pacjentów. A skoro ten tu jest nieprzytomny - kiwnęła głową na motocyklistę - wedle prawa lekarskiego uzupełnienie dokumentacji przypada panu.
  - Skąd mam wiedzieć jak on ma na imię?
  - To może pańskie? Jako uczestnika zdarzeń.
  - Nie mam nazwiska - wzruszył ramionami.
  Maddison przejechała sobie ręką po twarzy, wyraźnie zmęczona całym tym cyrkiem.
  - Zapytam go sama jak dojdzie do siebie... - stwierdziła, mówiąc to bardziej do siebie niż do Zero.
  Przez chwilę siedziała cicho, skupiona na zakładaniu opatrunku. Zero, nie mając pojęcia co ze sobą zrobić, stał tam gdzie wcześniej, rozglądając się po gabinecie. Nie wiedział, czy może już wyjść, czy też pani doktor poczyta to jako niestosowne. Zostanie wydawało mu się bardziej odpowiedniejszą opcją, chociaż zaczynał się czuć nieco niezręcznie. Sytuację uratował głos Aniołka, najwyraźniej nie lubiącego ciszy.
  - Muszę ci podziękować. On raczej tego nie zrobi - uśmiechnęła się lekko na myśl, co też powie jej pacjent, gdy usłyszy, że do lekarza przyprowadził go ten sam koleś, który pozbawił go przytomności.
  - Za co? - zaciekawił się Zero.
  - Mało kto myśli o pomaganiu innym - zaczęła kobieta. - Tym bardziej ludziom pokroju bandytów...czy nawet łowców nagród i rangerów. Z całym szacunkiem dla moich sąsiadów, ale nawet oni nie byliby w stanie przyprowadzić do mnie kogoś zupełnie im obcego. Przyjezdni wykazują się nieco większą...,,elastycznością". Szkoda tylko, że w większości to jednak najemne draby, pozbawione resztek sumienia. A tu proszę: facet odpowiedzialny za pobicie prawdopodobnie więcej niż jednego człowieka decyduje się pomóc jednemu z nich. Co cię do tego skusiło?
  Łowca nagród wzruszył ramionami.
  - Słabość? - mruknął, nie do końca przekonany jednak do własnej odpowiedzi.
  - Nazwałabym to raczej ,,wrażliwość", ale z tego co wiem osoby pańskiego pokroju uznają te dwa słowa za synonimy - westchnęła. - Więcej rannych nie ma?
  - Wszyscy zwiali. Zostawili tylko jego, bo nie umieli go doprowadzić do ładu.
  - A nie mówiłam? - pani doktor pokręciła głową z niedowierzaniem. - Ludzkość nie przestanie mnie zaskakiwać. W każdym razie, jeszcze raz ci dziękuję.
  - Nie ma za co. Naprawdę - odparł Zero i skierował się do wyjścia. - Miłego dnia.
  - Nawzajem! - pożegnała go pogodnym tonem Maddison.
  Nastrój najemnika, mimo przekonania, że został niejako pochwalony zupełnie bezpodstawnie, jakoś się poprawił. Zamiast ruszyć do klatki schodowej, bez wahania przesadził barierkę pięterka, bez problemu lądując na dole i jak gdyby nigdy nic poszedł spokojnym krokiem w stronę szerokiej bramy wyjazdowej. Mało obchodził go fakt, że obecni przy na miejscu ludzie przez to patrzyli na niego jak na wariata - wcześniej ich opinia i tak była niewiele lepsza.
  Jakoś stracił ochotę na zwiedzanie miasta. Stwierdził, że o wiele ciekawsze rzeczy mogą się dziać obecnie w warsztacie Wendy. W końcu zostawił z nią Erosa, a cyborg zwykł doprowadzać do niecodziennych sytuacji, których przegapienie mimo wszystko wiązało się ze sporą stratą. Miał tylko nadzieję, że przez niego dziewczynę nie naszły wątpliwości co do pomagania nieznajomym łowcom nagród. Mijał właśnie jakąś tablicę z ogłoszeniami gdy nagle padł mu w oko list gończy.
  Na niewyraźnym zdjęciu widniała sylwetka przygarbionego mężczyzny z prostą, upiornie uśmiechniętą maską zrobioną z jakiegoś wyciętego płóciennego worka. Zdjęcie podpisano jedynie pseudonimem ,,Wisielec". Poniżej widniała suma obiecana za jego ukatrupienie i dodatkowy dopisek: ,,Każdego łowcę nagród chętnego zająć się sprawą zapraszam na spotkanie w starym warsztacie Huxley w Cargo. Godzina 21. Codziennie aż do pojmania zbiega". Zero zastanowił się chwilę, czy aby na pewno nie istnieje żadna siła wyższa, oraz czy zasłużył sobie czymkolwiek na tak fortunny zbieg okoliczności. Zerwał plakat, zwinął i wsunął do kieszeni.
  Teraz przynajmniej będzie w Cargo do roboty coś konkretniejszego niż ganianie za nieuchwytną mutantką.

Od Oszusta - Niewinny...? (część 1)

        Noc, ta jedna konkretna noc, była mroczniejsza niż każda inna wydobyta z najgłębszych i tych całkiem świeżych wspomnień Zmory. Nie pamiętał już równie ciemnej nocy. Czerń zdawała się nacierać zewsząd gotowa udusić swym nieprzeniknionym ciężarem każdego nierozważnego osobnika, który w porywie odwagi zdecyduje się zapuścić w jej objęcia. Nocnego nieba nie oświetlał księżyc, będący w fazie nowiu, a światło nielicznych gwiazd zostało przytłumione zalegającą nad miastem mgłą, która nadawała okolicy surrealistyczny wygląd. Nawet najbystrzejszy wzrok nocnego drapieżnika nie mógłby przebić się przez zasłonę cienia. Także i Złodziej był niemalże całkowicie oślepiony, lecz zdawał się tego nie zauważać. Większość ludzi spotykających się z najczystszą postacią mroku okazywała strach. Zaledwie u niektórych wywoływał on głęboki niepokój. Ciemność nocy pobudzała ludzką wyobraźnię, sprawiając, że wszystko stawało się możliwe, więc umysł otwarcie kwestionował nieistnienie potworów. Koszmary stawały się rzeczywistością, a pierwotny instynkt wręcz krzyczał o niebezpieczeństwie mogącym czaić się na wyciągnięcie ręki. Ludzka potrzeba przebywania w komforcie, jaki zapewniało źródło światła była czymś zupełnie naturalnym. Zrozumiałe więc, że ludzie aż tak bardzo lgnęli do światła dziennego lub każdej jego namiastki, nieistotne jak bardzo fałszywą imitacją by ono nie było. Jednak Oszust nie odczuwał takiej potrzeby. Należał do świata cieni. On sam był ciemnością, potworem czającym się tuż za rogiem i gotowym w każdej chwili porzucić rolę biernego obserwatora wydarzeń. W przeciwieństwie do ludzi nigdy nie czuł się skrępowany brakiem światła. Ujarzmił noc i sprawił by ta stała się jego tarczą, orężem i sprzymierzeńcem. Zdawało się, że mrok otula go łagodnie, jak gdyby właśnie to tu właśnie przynależał całym sobą, jakby to było jego miejsce i jego świat. Mrok był tym do czego mężczyzna przywykł i z czym nauczył się żyć, wychodząc z założenia, że to właśnie jego obawiają się ludzie, gdy z niepokojem wpatrują się w ciemność nocy. Mimo to w jego głowie wciąż dźwięczały słowa, które usłyszał kilka lat temu z ust starszej kobiety uważającej się za wyrocznię. Dwa zdania, które od czasu do czasu nawracały do niego w snach, stanowiąc zagadkę. Były zbyt oczywiste, więc Zmora stale doszukiwał się w nich drugiego dna, choć jeszcze nie pojął dlaczego aż tak mu zależy na tym, by je znaleźć. Nie potrafił też zapomnieć tej mocno wyczuwalnej mocy, która towarzyszyła słowom kobiety. Nawet ktoś o tak sceptycznym umyśle jak Oszust, który odrzucał istnienie jakiejkolwiek siły wyższej i nie wierzył w istnienie odgórnie ustalonego losu, mógłby przysiąc, że w tamtym momencie zakwestionował swoje poglądy.
  - Nazywasz siebie Koszmarem, lecz nie jesteś świadom tego, że w ciemności czają się istoty gorsze niż ty sam. Uważaj na siebie, bowiem nawet ty nie jesteś niepokonany.
  Drgnął nieznacznie, słysząc te słowa. Kobieta już od dawna nie żyła, a mimo to słowa zadźwięczały w umyśle Złodzieja z taką siłą, jakby po raz kolejny wypowiedziała je na głos. Przymknął oczy, starając się odgonić od siebie echo przeszłości. Zaraz jednak otworzył je z powrotem i w skupieniu zaczął przeczesywać wzrokiem otoczenie. Zacisnął palce na metalowej rurce odgradzającej najwyższe piętro kondygnacji od przepaści sięgającej do samego parteru i skierował wzrok na zakurzone okno pod samym sufitem starej, od lat opuszczonej huty. Było pęknięte, a poświata, która wdzierała się przez nie do środka zapewniała jedynie absolutne minimum światła do tego, by Oszust mógł rozpoznawać w ciemności zarysy co większych przedmiotów na jego kondygnacji. Maszyn w dole w ogóle nie był w stanie dojrzeć ze swojego miejsca. Gwiazdy czuwające nad Cargo bez dwóch zdań nie były tak piękne jak te, które przyświecały Annville. Brakowało im czystości. Złodziej wiedział, że zarówno jednemu miastu, jak i drugiemu przyświecają te same konstelacje, a pomimo tego i tak sądził, że oba widoki różnią się od siebie na tyle, by bezkarnie móc porównywać oba obrazy jako dwa osobne, zupełnie nie związane z sobą twory. Gwiazdy Annville zdawały się bez problemu oświetlać świat w dole, podczas gdy te cargijskie z trudem walczyły o prawo do istnienia i nie zawsze dawało się je dojrzeć, lecz Plaga, nie chcąc prowokować kolejnej refleksji, nie pozwolił sobie dłużej porównywać tych dwóch widoków. Odepchnął się od barierki i ruszył w stronę chybotliwej klatki schodowej.
  Schodząc w dół poświęcił chwilę, by zastanowić się nad tym co być może słychać u panienki Maddison. Nie tęsknił za postacią Aniołka, ani nie przywiązał się do niej, bo zwyczajnie za krótko się znali. Zmora wątpił czy roczna znajomość zaowocowałaby choćby niechętną przyjaźnią i nie miał zbytnio ochoty na to, by sprawdzać swoje przypuszczenia. Znacznie lepiej dla świata i jego własnej osoby było gdy żył osobno i nie zbliżał się do nikogo. Mimo wszystko, przesuwając wzrokiem po mrocznych zakątkach dawno opuszczonej huty i maszynach, które przywodziły na myśl wyłącznie narzędzia wymyślnych tortur, doszedł do wniosku, że Eva nie tylko nie pozwoliłaby mu milczeć przez tak długi okres czasu, ale także nie dopuściłaby do tego, by wnętrze tonęło w ciemnościach. Właśnie dlatego nie tęsknił za jej towarzystwem. Potrafił przywołać z pamięci ten bardzo jasny, niemal biały odcień jej włosów i błękitno-szarą barwę nad wyraz bystrych oczu. Doskonale pamiętał delikatne rysy jej twarzy i barwę głosu. Mógłby przysiąc, że byłby w stanie zacytować choć część jej słów. A jednak... Skoro mu jej nie brakowało, dlaczego tak drobiazgowo ją wspominał? Ta myśl przyprawiła go o grymas niezadowolenia. Nie chciał by zaczynało mu zależeć, bo to oznaczało dla niego słabość, którą nie zamierzał się obarczać. Nie zamierzał martwić się o nic poza sobą i swoją pracą. Zamknął ten jakże krótki rozdział z Evie i zostawił go za sobą, więc fakt, że postanowił do tego wrócił nie spodobał mu się za bardzo. Trwał w przekonaniu, że ludzie nie są dla niego dobrym towarzystwem, że lepiej radzi sobie funkcjonując niezależnie. Mniej ludzi dookoła niego oznaczało, że mniej ludzi będzie się nim interesować.
  Z pewnym rozdrażnieniem zauważył jak wielką miał tej nocy skłonność do rozkojarzenia się, gdy powinien być skupiony. Taka noc nie zdarza się co chwilę, a Złodziej miał nadzieję skorzystać z jej dobrodziejstw. Chciał zaryzykować, by znów poczuć przyjemny dreszcz towarzyszący odkrywaniu tajemnic możnych tego miasta. Wielu ludzi miało mroczne, nierzadko krwawe sekrety, które tylko czekały na to by Koszmar je odkrył, a potem szepnął to i owo komu trzeba, biorąc za tak jakościowo doskonałe tajemnice, wygórowaną opłatę. Ograbianie ludzi z dóbr materialnych było czystą przyjemnością, lecz zdobywanie nieprzeznaczonych dla obcych informacji stanowiło nieomal esencję zajęcia Złodzieja. Miał nawet pomysł na to, kto padnie jego ofiarą tym razem. Wydostał się z huty i odprowadzany odległymi okrzykami wandali niespiesznie ruszył w stronę swojego nowego celu. To nie jego napadli najbrzydsi bandyci planety, więc naturalnym było, że nie zwrócił zbytniej uwagi na to, że ktoś być może właśnie walczy o życie zaledwie kawałek drogi od niego. Nasunął na nos maskę i zagłębił się w labirynt uliczek, starym zwyczajem poruszając się bezszelestnie, tak by nikt nie był w stanie go dojrzeć.
  Dom szeryfa wyglądał całkiem okazale, więc Oszust wywnioskował, że była to całkiem dochodowa posada i z pewnością niosła ze sobą co najmniej parę przywilejów. Bogaci zwykle mieli nieco wymyślniejsze zabezpieczenia i zdecydowanie kosztowniejsze "pułapki". Na ogół wiązało się to z lepszymi jakościowo sejfami lub najemnym drabem w charakterze mniej lub bardziej skutecznego ochroniarza. I z jednym, i z drugim Plaga potrafił sobie poradzić. Cieszył się nawet na myśl o nieco bardziej skomplikowanej pracy. Już dawno temu zorientował się, że ilość zabezpieczeń rośnie wprost proporcjonalnie do posiadanego majątku. Jednak mimo swojej pewności co do powodzenia akcji i tak chciał choć odrobinkę się przygotować do zadania. Zakradł się pod pierwsze z brzegu okno i zajrzał do wnętrza. Jego oczom ukazał się ciemny pokój, więc Zmora wytężył wzrok i przysunął twarz do szyby, dłońmi osłaniając obszar dookoła oczu, żeby żadne światło nie mąciło mu obrazu. Po dokładniejszym przyjrzeniu się pokojowi doszedł do wniosku, że jest to średnio zamożny salon z kanapą i dwoma fotelami. Ścian po przeciwnej stronie nie dostrzegał, lecz chciał przypuszczać, że kryje się tam jakiś wartościowy obraz. Jego uwagę przykuł ruch na kanapie. Plaga nie widział szczegółów, ale założył, że siedzi tam człowiek i najprawdopodobniej jest to mężczyzna. Może sam szeryf albo najemnik. Nie mógł orzec czy postać śpi czy nie. Intuicja podpowiadała mu, że nie, ale nie potrafił zrozumieć dlaczego przytomny człowiek siedziałby przy zgaszonym świetle zupełnie jakby czekał na to aż Złodziej nierozważnie wpadnie w pułapkę. Nie zamierzał na to przystawać, więc obszedł dom, zaglądając w każde z okien i z niemałym zdziwieniem odkrył, że tylko tamto jedno było odsłonięte.
  Coś mu się nie zgadzało, ale nie potrafił sprecyzować dokładnie jakiego typu podstęp czeka na niego tym razem. Wszystko wskazywało na to, że szeryf spodziewał się jego wizyty, choć Złodziej nie był w stanie pojąć jakim cudem przeciętny szeryf zdawał się go przejrzeć. Wątpił, by ten człowiek miał przeczucie, że padnie ofiarą Widma, bo nikt nigdy nie wiedział gdzie i kiedy Plaga się pojawi. Nie pozwolił jednak, żeby nadmierna pycha i pewność siebie stłumiły zrodzoną z długoletniego doświadczenia ostrożność. Poza tym cargijski stróż prawa całkiem sporo na jego temat wiedział, a Zmorze zdecydowanie nie było to na rękę.
  Tylko jedno okno było otwarte i znajdowało się na półpiętrze. Złodziej natychmiast odrzucił możliwość otworzenia sobie drzwi, bo byłoby to zbyt ryzykowne, jeśli postać w salonie nie spała. Otwarte okno stanowiło zaproszenie i dlatego wzbudziło nieufność Oszusta. Mimo wszystko postanowił skorzystać z tak oczywistej drogi dostępu. Mur na jego szczęście nie był zbyt gładki, więc Widmo mógł niemal bez wyraźnego trudu wspiąć się po ścianie wprost do otworu. Tam przykucnął na wąskim parapecie i zajrzał do środka. Odczekał chwilę aż jego oczy przyzwyczają się do jeszcze głębszej ciemności i uważnie zbadał framugę okna w poszukiwaniu czegokolwiek co mogłoby stanowić dla niego problem. Nie znalazłszy niczego wzmagającego podejrzliwość wszedł do środka i zsunął się po ścianie, lądując możliwie najbliżej jak było to możliwe. Nie raz witała go rozpięta na wysokości kostek linka aktywująca przeróżne warianty wyrzutni strzałek. Oparł dłoń po lewej stronie i schylił się, by wyczuć czy i tym razem ze ściany wystaje linka. Znalazł linkę w zupełnie innym miejscu niż przypuszczał, gdyż ta rozpięta była na wysokości jego czoła. Schylił się pod nią i ruszył schodami w górę. Nie spieszył się. W fachu złodzieja liczył się przede wszystkim spokój. Szamoczący się, niespokojni ludzie, którzy panikowali przy byle okazji rzadko wytrzymywali choć jedną akcję. Zmora potrafił zapanować nad sobą na tyle, by krok po kroku, z rozmysłem pokonywać kolejne stopnie tak, by żadna deska nie skrzypnęła zbyt głośno pod jego ciężarem. Nie potrzebował tego, by ściągać na siebie uwagę kogokolwiek. Był intruzem i choć naprawdę lubił odwiedzać miejsca w których nie był mile widziany, wolał poruszać się nieco pochylony, gotowy w każdej chwili zerwać się do ataku lub ucieczki. Mimo tego, że swoje wycieczki mógłby już liczyć na co najmniej dziesiątki, jeśli nie setki, każdej kolejnej i tak towarzyszył ten sam przyjemny dreszcz.
  Wspiął się po schodach i zamarł w krótkim oczekiwaniu, przysłuchując się ciszy dookoła. Nawet on, pomimo doskonale rozwiniętych zmysłów niewiele widział, lecz niemal całkowity brak wzroku nie przeszkadzał mu zbytnio. Skoro on ledwo widział swoją wyciągniętą rękę, ktoś, kto się go tu nie spodziewa, nie zauważy go wcale. Złodziej braki w wiedzy płynącej ze wzroku nadrabiał informacjami zdobytymi dzięki pozostałym zmysłom. Słuch czy dotyk były tak samo ważne, więc Zmora nauczył się kraść nawet w absolutnej ciemności.
  Tak więc, sunąc palcami po ścianie dla lepszej orientacji, ruszył korytarzem na lewo. Oszust nawet w biegu potrafił zachować właściwą kotu absolutną ciszę. Nawet szelest materiału nie zdradził tego, że intruz przechadza się korytarzem. Jedynie sporadycznie poskrzypujące, stare deski nieśmiało przypominały o jego obecności, lecz był to dźwięk tak cichy i niewiele znaczący, że nie drażnił i nie alarmował nikogo poza Złodziejem. W ten sposób dotarł do ostatnich drzwi na końcu, gdzie miał nadzieję zastać gabinet. Nacisnął klamkę, a ta nie ustąpiła, więc przyklęknął na jednym kolanie pod drzwiami i wysunął ze skrytek przy nadgarstkach wytrychy. Zakładał, że w tym nieco przestarzałym domu trafi na klasyczne zamki, które bez trudu otworzy w tradycyjny sposób. Nieświadomie nieco przechylił głowę tak, by jednym uchem wyłapywać dźwięki z głębi korytarza i skupił się na zamku. Wsunął pierwszy z wytrychów w zamek i przez chwilę w nim grzebał, by podnieść pierwszą zapadkę.Gdy już mu się to udało, drugim wytrychem przytrzymał ją sobie. Już po chwili drzwi stały otworem, a Złodziej znikał we wnętrzu, uśmiechając się pod nosem w milczącym uznaniu dla własnej mistrzowskiej roboty. Starannie zamknął je za sobą, żeby na pewno wykluczyć zbyt wczesne zaalarmowanie kogokolwiek, kto zechciałby przyjść na piętro i wydobył z niewielkiej kieszonki po zewnętrznej stronie uda zapalniczkę. Potrzebował odrobiny światła, by rozeznać się w układzie pomieszczenia. Mógłby co prawda zaświecić światło, ale nie miał ochoty pilnować czy ktoś aby nie dojrzy na progu, że wewnątrz palą się lampy.
  Pokój przypominał gabinet, więc Plaga poczuł przyjemne ukłucie satysfakcji. Jedną ze ścian zajmowała obszerna biblioteczka od której bez trudu dało się wyczuć zapach starych kart papieru i kurzu. Pod oknem stało nadgryzione zębem czasu biurko i obite materiałem krzesło. Po przeciwnej stronie stał regał zapełniony jakimiś figurkami i teczkami, a na ścianie wisiała, wyglądająca na aktualną, mapa. Poza tym na wystrój pokoju składały się ciemne zasłony, jakaś spora roślina o długich i szerokich liściach ustawiona w klasycznej donicy oraz pomniejsze drobiazgi ustawione na meblach. Nieco bliżej drzwi, pod ścianą znajdował się stolik zapełniony papierami i to właśnie nimi zainteresował się Koszmar w pierwszej kolejności. Nieważne jak bardzo chciałby zgarnąć wszelkie cenne skarby, które mogłyby się ukrywać w tym pomieszczeniu, nie mógł popełnić błędu niedoświadczonego uczniaka i rzucić się na błyskotki.Pieniądze mógłby przynieść mu skok na dowolny dom, a bezcenne informacje zgromadzone w tym domu były niepowtarzalne. Właśnie dlatego, przyświecając sobie zapalniczką, uważnie przeglądał każdy dokument, jednocześnie nawet na sekundę nie przestając nasłuchiwać tego, co dzieje się za drzwiami.
  Stare rachunki, ani te bieżące nie były mu przydatne w ogóle, dlatego też od razu odsunął je na bok. Poświęcił chwilę prywatnej korespondencji szeryfa. Kto u licha w tych czasach pisze listy?, przemknęło przez jego myśli, gdy zgłębiał tajemnice prywatności mężczyzny mieszkającego w tym domu. Wywnioskował z tekstu, że mężczyzna ma lub miał romans z jakąś kobietą o wyjątkowo arkańskim nazwisku. Zabrał jeden z listów, ten który wydawał mu się najbardziej obfitujący w informacje i wsunął go do tylnej kieszeni spodni. Przy odrobinie szczęścia odszuka wspomnianą kobietę i dowie się prawdy.
  Jego źrenice zwęziły się, gdy zauważył swoje prawdziwe imię i nazwisko. Dokładnie przeanalizował tekst, który z całą pewnością powinien należeć do niego. Była to krótka notka opatrzona adresem i pieczątką specjalistycznego zakładu zajmującego się zaburzeniami psychicznymi w Cargo. Oszust byłby w stanie założyć, że pół Talos powinno zgłosić się tam po pomoc, a mimo to, miał to szczęście przebywać tam jako jeden z szczęśliwców. Na odwrocie kartki dopisane zostało tylko:
  "Pacjent 009346 nie wykazuje żadnej chęci współpracy, ani poprawy. W zaistniałej sytuacji zostaje przeniesiony na odział zamknięty pod ścisłym nadzorem do momentu zmiany stanowiska w wiadomej sprawie.
  Zdiagnozowane zaburzenia: ochofobia w stopniu budzącym zastrzeżenia; kleptomania w stopniu będącym zagrożeniem dla pacjenta i społeczeństwa."
  U dołu kartki, ktoś dopisał jeszcze sześć słów, za które Zmora pogratulował autorowi spostrzegawczości: "Pacjent samodzielnie wydostał się na wolność."
  Złodziej zgniótł kartkę i wcisnął ją do kieszeni. Tak wielu informacji na jego temat w jednym miejscu i czasie nie mógł znieść. Tym bardziej, że dokument wyraźnie opatrzony był jego nazwiskiem i to on powinien go zatrzymać dla siebie. Nie chciał, by tak ważny papier nadal był w posiadaniu kogoś aż tak nieodpowiedniego jak szeryf miasta.
  Jego uwagę przykuła mała mapka parteru z zaznaczonymi wszelkimi "pułapkami". Było ich całkiem sporo już w samym korytarzu, a cały dół był wręcz nimi usłany. Zmora nawet nie dociekał jakim cudem szeryf może żyć w aż tak zaminowanym domu. I pomyśleć, że to mnie uważają za paranoika... Przestudiował mapkę na wypadek gdyby musiał korzystać z wyjścia gdzieś na dole i odłożył ją na miejsce. Wszystkie informacje zaczęły powoli formować w umyśle Zmory odpowiedź na dręczące go pytanie. Zaczynał rozumieć dlaczego szeryf aż tak zadbał o ochronę domu. Cały czas był w posiadaniu danych na temat Plagi i być może łączył już postać Widma z Pacjentem 009346 oraz spodziewał się, że ten wcześniej czy później go odwiedzi. Co nie oznaczało, że miałby cień szansy na to, by powstrzymać Złodzieja od wejścia do domu.
  Oszust porzucił grzebanie w kartkach, nie zauważając już niczego ciekawszego do przejrzenia i przeszedł do regału, żeby pooglądać figurki. Zawiódł się na guście szeryfa. Po kimś pełniącym taką funkcję w mieście spodziewałby się chociaż jednego drogiego czy chociażby ładnie zachowanego przedmiotu. Tymczasem znaczna część figurek nie dość, że miała jedynie pozłacane i posrebrzane elementy, to jeszcze ewidentnie widać było, że lata ich świetności minęły już dawno temu. Poodsuwał teczki, by upewnić się, że za regałem nie czeka żadna tajna skrytka. Nie znalazł nic co w choćby najmniejszym stopniu gwarantowało mu zysk, więc skierował się do biurka.
Chwycił pióro, zabrał czystą kartkę i napisał na niej zdanie, które już od dawna było jego znakiem rozpoznawczym i które z taką lubością zostawiał każdemu, kto dał mu się okraść.
  "Wszystko co masz, jest moje."
  W jego zamyśle oznaczało ono przypomnienie o tym, że Widmo stosownie do swoich licznych tytułów i pogłosek na jego temat, był zaledwie nieuchwytnym mignięciem. Wchodził do obcego domu, gdy tego chciał i wychodził, gdy tego wymagała sytuacja lub gdy cały dom został skrzętnie sprawdzony. Mimo to nie wielu zdawało sobie sprawę z jego obecności zanim nie był za późno.
  Naturalnym dla niego odruchem schował pióro do kieszeni i przegrzebał biurko.Trafiła mu w ręce kartka papieru mówiąca o dość osobliwym więźniu z celi 218, który, jeśli wierzyć zapisowi, trafił za kraty, bo dopuścił się morderstwa. Uwagi dodatkowe zawierały kolejną nader interesującą informację o jakże śmiałym twierdzeniu, że człowiek ten uważa się za niewinnego.
  - Necessitas non habet legem... -mruknął Plaga, zgasił zapalniczkę i ruszył w stronę drzwi, pomrukując przy tym z rozczarowaniem. Gabinet wygadał obiecująco, tym większe było jego rozczarowanie tym, że wykradł jedynie dwie kartki papieru oraz pióro. Już chciał nacisnąć klamkę, gdy po drugiej stronie usłyszał odgłos przytłumionych kroków. Cofnął się nieco i schował za donicą z rośliną, licząc, że nikt nie sprawdzi czy drzwi gabinetu są otwarte. Mimo wszystko wolał nieco się ukryć i poczekać na dalszy rozwój wypadków.
  Tym razem miał nieco szczęścia, bo kroki ucichły zanim dotarły do samych drzwi, co oznaczało, że na korytarzu znajduje się człowiek. W szparze pod drzwiami błysnęło światło, które odrobinę wszystko komplikowało, lecz Oszust przyjął ten fakt ze stoickim wręcz spokojem. Odetchnął głęboko, by na powrót się skoncentrować i przysunął się do drzwi, a potem zajrzał w dziurkę od klucza.
  Światło padające z lampy najpierw oślepiło Zmorę, więc zmrużył oko i zaczekał, aż jego wzrok znów przyzwyczai się do światła. Nie podobało mu się to, gdyż tracił przewagę, którą gwarantował mu wzrok przyzwyczajony do niemalże całkowitej ciemności. Nie miał jednak żadnej alternatywy, by dowiedzieć się z czym musi zmierzyć się za drzwiami. Sam słuch nie zawsze wystarczał, a Koszmar nie miał ochoty stać przy drzwiach z przyciśniętym do nich uchem.
  Odrobinę zaskoczył go fakt, że mniej więcej dwa metry od drzwi stała kobieta. Przyglądała się obrazowi na ścianie. Miała ścięte na skos, długie do połowy szyi, blond, włosy, które po jego stronie były wygolone. Ubrana była w obcisłą, czarną bokserkę, która uwydatniała jej naturalne kształty (a Plaga mimochodem zwrócił na to nieco więcej uwagi i przyjrzał się dokładniej) oraz całkiem luźne, moro bojówki. Dłoń opierała na zatkniętym w kaburze pistolecie, ale Oszust, ani dobrze go nie widział, ani nie potrafił rozpoznać. Tak czy siak dziewczyna miała broń palną i najprawdopodobniej minimum jeden nóż, a to Złodziejowi w zupełności wystarczało, by póki co porzucił wszelkie myśli o opuszczeniu pokoju.
  Wycofał się nieco i wrócił do biurka, żeby zająć się czymkolwiek dopóki korytarz nie opustoszeje. Nasłuchiwał jednym uchem każdego podejrzanego dźwięku. W końcu się go doczekał, lecz nie było to, to co pragnął usłyszeć. Kroki nie oddaliły się, a rozbrzmiewały coraz bliżej. Dlatego też Zmora wiedziony instynktowną reakcją uskoczył za biurko i schronił się pod nim, przykucając tak, by mieć jak najszersze pole manewru. Dobył ukrytego po zewnętrznej stronie łydki krótkiego, matowego sztyletu, który kształtem przywodził wąski, czarny liść i zamarł z bezruchu. Skupił myśli na równomiernym, spokojnym oddechu i czekał na to, co ma się stać.
  Wkrótce później drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem i Plaga usłyszał, że najemniczka przystanęła w progu. Mógłby przysiąc, że, jeśli była dobrze przeszkolona, rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu śladów intruza - odruch ceniony i pożądany u wykwalifikowanej ochrony, ale dobrze znany Oszustowi. Zaraz po wstępnej analizie pomieszczenia kobieta przeszła wgłąb pomieszczenia; kroki dotarły do biurka i raptownie ucichły. Złodziej usłyszał syk towarzyszący gwałtownie nabieranemu oddechowi, wywnioskował więc, że kobieta znalazła karteczkę, następny odgłos utwierdził go w tym przekonaniu, bowiem najemniczka niemal wybiegła z pokoju.
  Koszmar wyłonił się spod biurka i ruszył w kierunku drzwi, po drodze schylając się po to, by schować sztylet. Sięgnął do tyłu i zdjął złożony łuk z pleców. Jego palec natychmiast odnalazł przycisk, który spowodował, że oba ramiona rozsunęły się, napinając cięciwę i wspomagające ją kable. Widmo wyciągnął z kołczanu strzałę o wyjątkowo niestandardowym grocie i nałożył ją na cięciwę. Strzała miała wbudowany zbiorniczek z gazem, nie była więc idealnym rozwiązaniem obecnej sytuacji, Zmora jednak uznał to za całkowicie dobrą opcję. Trzymając łuk w przygotowaniu podszedł aż do klatki schodowej i wymierzył w stronę dolnych schodów. Wypuścił strzałę, a ta uderzając w krawędź przedostatniego od dołu schodu, uwolniła chmurę dławiących oparów o mocno brunatnym zabarwieniu. Nie było to jakościowo najlepsze zabezpieczenie, lecz Oszust liczył, że choćby na chwilę odciął górę domu dla siebie. Wcisnął przycisk na majdanie łuku, ramiona cofnęły się z powrotem, a on schował broń i odbiegł sprawdzić resztę pokoi. Muszę się pospieszyć...
  Sypialnia okazała się być zgoła bogatszym pokojem niż gabinet. W komodzie pod oknem Zmora znalazł sporo pieniędzy, które najzwyklej w świecie sobie przywłaszczył. Na stoliku nocnym leżał drogi zegarek w całkiem dobrym stanie, więc Koszmar uznał, że jemu przyda się on bardziej. Nad łóżkiem wisiał obraz. Przyciągnął uwagę Oszusta, który postanowił zbadać do dokładniej. Płótno na którym namalowane było dzieło podobne do tych tworzonych przez van Gogha wyglądało na stare. Złodziej wyciągnął wąski nożyk, obrócił go w palcach i zręcznym gestem obrysował obraz tuż przy samej ramie. Opłaca się poruszać po cichu w miejscach, gdzie nie jestem mile widziany. Jest wiele takich miejsc... Zwinął płótno i schował je w najbezpieczniejszym do tego miejscu - długiej sakwie przymocowanej z tyłu paska. Nie zostało mu nic innego jak pospiesznie opuścić pomieszczenie.
Wyskoczył na korytarz i stanął jak wryty. Otworzył szerzej oczy w niemym geście ogromnego zdziwienia. Zaledwie parę centymetrów od jego twarzy znajdował się wymierzony w niego pistolet. Najemniczka jakimś cudem przedarła się przez zasłonę dymną i mierzyła do niego z wściekłym grymasem na twarzy. Nawet w takiej sytuacji umysł Diabła nie przestał logicznie oceniać sytuacji, więc z miejsca przypisał kobiecie wspaniałe przeszkolenie. Mimo to i tak doskonale wiedział, że nawet tak dobry ochroniarz nie jest w stanie mu dorównać. Jednakże nawet świadomość tego nie przytępiła naturalnego odruchu cofnięcia się przed bronią. Złodziej uniósł ręce, lecz nie odezwał się słowem. Jego umysł błyskawicznie przeanalizował zaistniałą sytuację i podsunął mu plan działania. Wolał jednak odrobinę zaczekać z realizacją potencjalnie śmiertelnej próby ucieczki.
  - Kim jesteś?! - palec kobiety drgnął na spuście, co nie umknęło uwadze Oszusta. Najemniczka gotowa była odstrzelić mu głowę. Jednakże jeśli spytała zamiast zwyczajnie go zabić, oznaczało to, że chce dowiedzieć się kim jest intruz. Zmora miał nadzieję, że jej ciekawość jest silniejsza niż obowiązek pozbycia się złodzieja. Powoli nabrał powietrze przez nos, zatrzymał je i równie powoli wypuścił. Odchrząknął, lecz nie odpowiedział jej. - Gadaj. Kim ty jesteś do cholery?
  Plaga przez kolejne kilka sekund uparcie wpatrywał się jej w oczy, nie odzywając się ani słowem. Zrobił krok do przodu, więc lufa broni dotykała materiału maski celując mu w usta. W końcu odpowiedział:
  - Ty mi powiedz.
  Błyskawicznym ruchem chwycił nadgarstek kobiety i wykręcił go. Najemniczka stęknęła zaskoczona, gdy ten niemal połamał jej staw, ale nie wypuściła broni z ręki. Nie dała mu się całkowicie zaskoczyć i tym właśnie mu zaimponowała. Wolną ręką zamachnęła się celując w nos mężczyzny, ale ten uchylił się i zacisnął palce na jej drugim nadgarstku, unieruchamiając i tę kończynę. Dwójka ludzi przez chwilę stała w bezruchu, siłując się ze sobą. W tym czasie zbliżyli się do siebie na odległość dłoni, lecz żadne z nich nie wywalczyło znacznej przewagi na dłużej niż kilka sekund. Kobieta była nienaturalnie silna. Mutantka. Kobieta podniosła kolano i z impetem uderzyła go w żołądek. Z ust Oszusta wydostał się na wpół zaskoczony, bolesny jęk, gdy ten zgiął się w pół, puszczając jedną z rąk dziewczyny. Nie zdążył dojść do siebie, bo od góry między łopatki rąbnął go łokieć i posłał mężczyznę na kolana. Plaga przycisnął jedną rękę do brzucha i popatrzył na najemniczkę nienawistnym spojrzeniem. Kobieta roztarła bolący nadgarstek i wymierzyła do niego z broni.
  - Jesteś zwykłym kundlem. Martwym kundlem. - oznajmiła, odpowiadając na jego poprzednią zaczepkę.
  - Nadal żyję. - sprostował Oszust, wyraźnie cedząc słowa przez zęby. W jego dłoni błysnął sztylet, który mężczyzna bezceremonialnie wbił w łydkę dziewczyny. Metal zazgrzytał o kość, gdy Plaga zagłębił ostrze aż po rękojeść w ciele najemniczki, a ta zawyła niczym zranione zwierzę i cofnęła się poza zasięg Koszmaru. - Ten kundel jeszcze cię pogryzie.
  Złodziej dźwignął się z powrotem na nogi, krzywiąc się pod maską. Jego ruchy straciły na gracji i płynności, lecz nawet pomimo tego mężczyzna zdołał ostatecznie rozbroić dziewczynę i zmusił do uklęknięcia. Przytrzymując jej wykręcone do tyłu ręce, wyciągnął sztylet z nogi kobiety, a z rany trysnęła krew. Najemniczka nadal usiłowała go pokonać, chociaż Zmora widział, że kobieta zdaje sobie sprawę ze swojej klęski.
  - Kim jesteś? - spytała raz jeszcze, jakby licząc, że tym razem pozna odpowiedź.
  - Jestem twoją porażką. - odparł Złodziej. Przysunął ostrze do szyi najemniczki i oparł je na jej obojczyku. W oczach kobiety błysnęło zrozumienie. Plaga podziwiał jej odwagę i to jak zaakceptowała fakt, że już za chwilę będzie martwa. Gotów był założyć, że chciała umrzeć z honorem, lecz nie ufał jej. Przestała się mu opierać zupełnie jakby czekała aż straci czujność.
  - Nie mogłam z tobą wygrać, prawda?
  - Nie mogłaś. - zgodził się cicho. Zabicie tej kobiety wydało mu się niewłaściwe. Męczyło go to, że nie był pewien co powinien zrobić. Doprawdy Zmora, zły moment wybrałeś sobie na rozważania swojej moralności...
  - Tak mówią, Widmo. Nie wierzyłam w to aż do teraz. Rób co musisz, Mistrzu Złodziei. - najemniczka użyła jego najpopularniejszych w Cargo pseudonimów. Dobrze wiedziała już z kim ma do czynienia. Ewidentnie znała też krążące po mieście pogłoski na jego temat. Złodziej zacisnął palce na rękojeści sztyletu i odsunął go od szyi kobiety. Odepchnął ją od siebie i błyskawicznie ruszył w kierunku okna na końcu korytarza. Dotarł do celu i otworzył je. Oparł się o framugę okna i odwrócił głowę, by rzucić okiem przez ramię. Kobieta znowu mierzyła do niego z broni. Nacisnęła spust. Kula śmignęła w powietrzu i wbiła się w ścianę tuż przy głowie Diabła. Parsknął cichym śmiechem i wyszedł za okno, by po murze zejść na ziemię. Oto wdzięczność za darowanie życia, prychnął w myślach rozbawiony i zniknął z okolicy. Jego następnym celem tej nocy stało się cargijskie więzienie.