[Tak, wiem, mam dokończyć od Wendy :P Potraktujmy to jako małą wstawkę dla urozmaicenia przyszłości tego wątku]
Annville było miłą miejscowością. Zero nie miał do tej pory okazji zatrzymać się tutaj na dłużej. Ostatni raz odwiedzał to miejsce...powiedzmy, że ,,służbowo". Nie był to jednak taki rodzaj służby jaki by sobie życzył i wolał do tego nie wracać. Mimo prób, katana wydała mu się nagle zaciążyć na plecach. Cholerny blaszany łeb. Dlaczego każdemu zawsze łatwiej przychodzi pamiętać najgorsze rzeczy? W jakiś niewyjaśniony sposób Zero był w stanie zdać szczegółową relację ze wszystkich najpaskudniejszych bijatyk i morderstw na zlecenie (bo inaczej tego nazwać się nie dało) w jakich brał udział, a nie potrafił sobie przypomnieć niczego przyjemnego. Choćby pierwszej randki z Mare, albo kupna swojego obecnego karabinu snajperskiego. Chociaż, po zastanowieniu, coś dobie z tego pierwszego przypomniał: ucięcie dwóch palców pewnemu natrętowi, który zaczepił dziewczynę przy wyjściu. Umysł istoty rozumnej działa doprawdy nie fair.
Nie zamierzał jednak narzekać na fakt, że w końcu trafił tu nie przez list gończy (pomińmy zastanowienie za czyją głowę obiecywano za ostatnim razem nagrodę). Więcej - zamierzał pozwiedzać. Już nawet zaliczył pierwszą atrakcję, jaką były porachunki z miejscowymi. Przeważnie z takich sytuacji to przyjezdny wychodził z siniakami, toteż szary chyba mile niczego nieświadomych harleyowców zaskoczył. W końcu co to za przyjemność bić kogoś, kto ci nie oddaje? Zero na ich miejscu byłby takiemu przyjezdnemu wdzięczny. Bicie na okrągło przerażonych, Bogu ducha winnych i, przede wszystkim, BEZBRONNYCH ludzi musi być okropnie nudne.
I chociaż głęboko w tym zakurzonym sercu czuł, że zrobił coś dobrego, to jednak wracając z warsztatu Wendy ukłuło go sumienie. Przechodził właśnie obok tego samego baru, w którym rezydowali motocykliści. Byli w tym samym miejscu, gdzie wcześniej. Z tym, że większość doszła już do siebie i kilku obecnie cuciło dalej półprzytomnego kolegę z pokaźnym guzem na czole i rozciętym łukiem brwiowym. Widząc Zero, połowa gangu rzuciła w jego stronę spojrzenia godne bazyliszków i splunęła na ziemię, a druga połowa starała się nie nawiązywać z nim żadnego kontaktu wzrokowego. Zostawili kolegę opartego o ścianę budynku, wsiedli na harleye i odjechali z rykiem i tumanami tłustych spalin. Szary najemnik odprowadził ich wzrokiem, po czym przeniósł go na nieszczęśnika, mamroczącego coś niewyraźnie pod nosem. Jakoś ciężko mu było mimo wszystko po prostu odejść, a na dodatek bardzo chciał usatysfakcjonować swoje kulawe sumienie zanim zadźga go od środka z precyzją Kuby Rozpruwacza. Westchnął i, kręcąc głową z niedowierzaniem dla tego co właśnie robi, zarzucił sobie ramię gościa na kark, pomagając mu wstać. Stęknął lekko pod jego ciężarem.
- No dalej, kolego - powiedział, nie spodziewając się odpowiedzi. - Znajdziemy ci kogoś, kto się tobą zajmie bez względu na okoliczności.
I tak zaczął swoje zwiedzanie - od wizyty u miejscowego lekarza.
Waga jego nowego kolegi pozostawiała wiele do życzenia. Różnica we wzroście obu mężczyzn również nie pomagała. Zero ramiona posiadał na wysokości ucha draba, co zmuszało go do porządnego zgarbienia się, żeby ten w ogóle mógł sięgać miękkimi nogami do ziemi. Czasem próbował coś od niego wyciągnąć, byleby facet znowu nie stracił przytomności. Po bełkocie wywnioskował, że chyba dostał w głowę nieco zbyt mocno. Może to i lepiej, że kumple zdecydowali się go porzucić zamiast na siłę wsadzać na motor. Jeszcze by ucierpiał na tym ktoś postronny...
Jak zdążył się już dzisiaj przekonać, pytanie miejscowych o drogę gdziekolwiek mijało się z celem, jeśli było się dziwnie wyglądającym przyjezdnym, a teraz jeszcze większą nieufność powodował wleczony przez niego pobity harleyowiec. Całe szczęście ludzkość wynalazła coś takiego jak drogowskazy, a mieszkańcy Annville mieli na tyle oleju w głowie, by porządnie oznakować drogę do lekarza. Zero nie spodziewał się trafić na profesjonalny szpital, ale tak samo zdziwił się widząc pokaźnego rozmiaru warsztat. Co jeszcze lepsze, już dzisiaj w tu był i to jakieś półtora godziny temu, gdy szukali z Erosem transportu. Mechanicy przez ten czas nie nabrali do niego większej sympatii. Dlatego też nie pytając o żadne pozwolenie po prostu przewlókł nowego kolegę między nimi do klatki schodowej na pięterko i jakoś dotarł na górę. Spojrzał przez odsunięte rolety przez okno pomieszczenia na piętrze i z zadowoleniem stwierdził, że wnętrze faktycznie wygląda na gabinet lekarski. Zmęczony noszeniem półprzytomnego harleyowca posadził go delikatnie (jak na Zero) na ziemi, chcąc na chwilę wyprostować plecy i zapukał do drzwi. Po chwili w progu stanęła - jak się domyślił - pani doktor.
- W czymś mogę pomóc? - zapytała miłym dla ucha głosem.
W pierwszym wrażeniu Zero, doktor Maddison (jak brzmiał napis na plakietce na ścianie) była osobą wręcz idealną do swojej roli. Delikatne rysy twarzy, duże, jasne oczy błyszczące inteligencją i blond włosy nawet człowiekowi o słabej wyobraźni dawały obraz anioła stróża. Kobieta miała nawet złotą opaskę na kształt aureoli, a znad jej łopatek wystawał szkielet skrzydeł, zapewne składanych dla wygody. Z tym, że ten anioł był jak najbardziej prawdziwy. Co za ironia, że da się trafić na taką istotę akurat na Talos, gdzie według pozostałej części galaktyki psy dupami szczekają, a sąsiedzi witają się celując do siebie z broni palnej.
- Owszem... - odparł Zero.
- Coś się panu stało? - przerwała mu pani Maddison jeszcze zanim przeszedł do wyjaśnień. W błękitnych oczach widać było szczerą troskę.
- Nie mi - zaprzeczył łowca nagród i kiwnął głową w bok, w stronę nowego kolegi.
Kobieta wychyliła się i westchnęła cicho widząc pacjenta. Machnęła ręką, by Zero wprowadził go do środka i poszła przygotować miejsce. Szary najemnik przywlókł mężczyznę do łóżka lekarskiego pod ścianą. Pani doktor od razu zaczęła sprawdzać urazy głowy.
- Zna pan okoliczności wypadku? - zapytała.
- Przywaliłem mu - odpowiedział bez ogródek Zero. Widząc minę lekarki dodał w usprawiedliwieniu: - Celowałem w jego kumpla.
Kobieta przewróciła oczami.
- Nieważne - urwała temat. Obróciła się na krześle w jego stronę. - Nazwisko?
- Nazwisko? - powtórzył łowca nagród.
- Prowadzę od niedawna katalog pacjentów. A skoro ten tu jest nieprzytomny - kiwnęła głową na motocyklistę - wedle prawa lekarskiego uzupełnienie dokumentacji przypada panu.
- Skąd mam wiedzieć jak on ma na imię?
- To może pańskie? Jako uczestnika zdarzeń.
- Nie mam nazwiska - wzruszył ramionami.
Maddison przejechała sobie ręką po twarzy, wyraźnie zmęczona całym tym cyrkiem.
- Zapytam go sama jak dojdzie do siebie... - stwierdziła, mówiąc to bardziej do siebie niż do Zero.
Przez chwilę siedziała cicho, skupiona na zakładaniu opatrunku. Zero, nie mając pojęcia co ze sobą zrobić, stał tam gdzie wcześniej, rozglądając się po gabinecie. Nie wiedział, czy może już wyjść, czy też pani doktor poczyta to jako niestosowne. Zostanie wydawało mu się bardziej odpowiedniejszą opcją, chociaż zaczynał się czuć nieco niezręcznie. Sytuację uratował głos Aniołka, najwyraźniej nie lubiącego ciszy.
- Muszę ci podziękować. On raczej tego nie zrobi - uśmiechnęła się lekko na myśl, co też powie jej pacjent, gdy usłyszy, że do lekarza przyprowadził go ten sam koleś, który pozbawił go przytomności.
- Za co? - zaciekawił się Zero.
- Mało kto myśli o pomaganiu innym - zaczęła kobieta. - Tym bardziej ludziom pokroju bandytów...czy nawet łowców nagród i rangerów. Z całym szacunkiem dla moich sąsiadów, ale nawet oni nie byliby w stanie przyprowadzić do mnie kogoś zupełnie im obcego. Przyjezdni wykazują się nieco większą...,,elastycznością". Szkoda tylko, że w większości to jednak najemne draby, pozbawione resztek sumienia. A tu proszę: facet odpowiedzialny za pobicie prawdopodobnie więcej niż jednego człowieka decyduje się pomóc jednemu z nich. Co cię do tego skusiło?
Łowca nagród wzruszył ramionami.
- Słabość? - mruknął, nie do końca przekonany jednak do własnej odpowiedzi.
- Nazwałabym to raczej ,,wrażliwość", ale z tego co wiem osoby pańskiego pokroju uznają te dwa słowa za synonimy - westchnęła. - Więcej rannych nie ma?
- Wszyscy zwiali. Zostawili tylko jego, bo nie umieli go doprowadzić do ładu.
- A nie mówiłam? - pani doktor pokręciła głową z niedowierzaniem. - Ludzkość nie przestanie mnie zaskakiwać. W każdym razie, jeszcze raz ci dziękuję.
- Nie ma za co. Naprawdę - odparł Zero i skierował się do wyjścia. - Miłego dnia.
- Nawzajem! - pożegnała go pogodnym tonem Maddison.
Nastrój najemnika, mimo przekonania, że został niejako pochwalony zupełnie bezpodstawnie, jakoś się poprawił. Zamiast ruszyć do klatki schodowej, bez wahania przesadził barierkę pięterka, bez problemu lądując na dole i jak gdyby nigdy nic poszedł spokojnym krokiem w stronę szerokiej bramy wyjazdowej. Mało obchodził go fakt, że obecni przy na miejscu ludzie przez to patrzyli na niego jak na wariata - wcześniej ich opinia i tak była niewiele lepsza.
Jakoś stracił ochotę na zwiedzanie miasta. Stwierdził, że o wiele ciekawsze rzeczy mogą się dziać obecnie w warsztacie Wendy. W końcu zostawił z nią Erosa, a cyborg zwykł doprowadzać do niecodziennych sytuacji, których przegapienie mimo wszystko wiązało się ze sporą stratą. Miał tylko nadzieję, że przez niego dziewczynę nie naszły wątpliwości co do pomagania nieznajomym łowcom nagród. Mijał właśnie jakąś tablicę z ogłoszeniami gdy nagle padł mu w oko list gończy.
Na niewyraźnym zdjęciu widniała sylwetka przygarbionego mężczyzny z prostą, upiornie uśmiechniętą maską zrobioną z jakiegoś wyciętego płóciennego worka. Zdjęcie podpisano jedynie pseudonimem ,,Wisielec". Poniżej widniała suma obiecana za jego ukatrupienie i dodatkowy dopisek: ,,Każdego łowcę nagród chętnego zająć się sprawą zapraszam na spotkanie w starym warsztacie Huxley w Cargo. Godzina 21. Codziennie aż do pojmania zbiega". Zero zastanowił się chwilę, czy aby na pewno nie istnieje żadna siła wyższa, oraz czy zasłużył sobie czymkolwiek na tak fortunny zbieg okoliczności. Zerwał plakat, zwinął i wsunął do kieszeni.
Teraz przynajmniej będzie w Cargo do roboty coś konkretniejszego niż ganianie za nieuchwytną mutantką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz