- Wiedziałem... – wymamrotał w końcu bardziej do siebie niż kogokolwiek innego – Ch*lera, wiedziałem.
- Co...? – Eva posłała mu zaskoczone spojrzenie nie do końca rozumiejąc o co może chodzić.
- Wiedziałem, że coś będzie nie tak. Jeżeli następnym razem postanowię zignorować swoją intuicję, masz pełne prawo zdzielić mnie po łbie i na mnie nawrzeszczeć.
Ciężarówka gwałtownie się zatrzymała, przewracając obu łowców i odbierając tym samym panience Maddison prawo do głosu. Po chwili dało się słyszeć trzask zamykanych drzwi i mamrotane przekleństwa. Oszust chwycił za łuk i zsunął się z dachu na piasek obok ciężarówki. Panienka Eva sfrunęła z dachu niedługo po nim. Ich tymczasowy pracodawca zdążył zajść już za ciężarówkę i dokładnie przeliczyć skrzynki w środku, a potem z hukiem zatrzasnąć rampę.
- Ty! – pan Mayson wycelował palec wskazujący w Oszusta. Poczerwieniał na twarzy, wściekając się na bliżej niezidentyfikowane twory i zjawiska, bo przecież to nie wina łowców nagród, że jego pomocnik nie przeżył drogi. Jak już powinien być wdzięczny za ocalenie jego życia, ale prawdę powiedziawszy Złodziejowi wcale nie przeszkadzała reakcja mężczyzny. Mało kiedy ktoś traktował go tak dobrze.
-Ja?– spytał nieco rozbawiony, składając łuk.
- Tak. Ty. Teraz ty prowadzisz.
Zmora zerknął na Maysona z dziwną mieszanką zdziwienia i obawy.
- To raczej nie przejdzie... Niech panienka Maddison kieruje. – wskazał głową Aniołka chowając złożony łuk z powrotem.
- Nie. Ty będziesz prowadził. „Panienkę” lubię bardziej.
- I właśnie dlatego będzie jechać sama z tyłu? Genialne...
- Skoro tak trzeba – wtrąciła Eva – Do Cargo nie zostało już daleko, prawda?
- Jakieś z dwie i pół, może trzy godziny drogi – odpowiedział jej Mayson, podchodząc do nich – A ciebie – zwrócił się do Oszusta – Zaraz widzę za kółkiem.
Niższy z mężczyzn wyminął ich i udał się na miejsce pasażera. Plaga zamknął oczy na moment, chowając twarz w rękach.
- Mam przekonać naszego pracodawcę, żebyśmy jednak zamienili się miejscami? – spytała panienka Eva, chwilowo darując sobie złośliwości.
- Dam radę.
- Na pewno?
- I tak nie mam innego wyjścia. – mężczyzna opuścił ręce – To tylko trzy godziny.
Eva skinęła tylko głową i weszła do ciężarówki. Koszmarowi nie zostało więc nic innego jak odetchnąć głęboko.
Najtrudniej było mu wsiąść na miejsce kierowcy. Owszem, nie raz już zajmował to miejsce. Umiał prowadzić. Co prawda jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się rzeczywiście cieszyć tym, że robi za kierowcę. Za każdym razem towarzyszył mu ten sam stres i takie samo uczucie, że powinien się trzymać z daleka od tego miejsca. Nie bał się, a w każdym razie nie aż tak bardzo. W końcu nie miał aż takiej fobii o jaką by się go posądzało. Zwyczajnie czuł się bardzo nieswojo w pobliżu wszelkiej maści środków transportu i to wszystko. Żadnego panikowania, żadnych niczym nieuzasadnionych zachowań. Nic z tych rzeczy. Zwykły stres. Podobny do tego, który odczuwają początkujący aktorzy, wychodząc na scenę na oczach całej widowni, bądź taki, jaki towarzyszy osobie nieśmiałej przedstawiającej coś nieznajomym ludziom. Uczucie średnio przyjemne, ale w żadnym stopniu nie paraliżujące człowieka.
- Coś ty taki niewyraźny? – zainteresował się właściciel ciężarówki, kiedy Oszust bez słowa zamknął za sobą drzwi i przekręcił kluczyki w stacyjce. Ciężarówka z głośnym pomrukiem obudziła się do życia. Plaga przez chwilę zastanawiał się nad sensowną odpowiedzią, słuchając warkotu silnika maszyny. W końcu potrząsnął głową uznając, że wdawanie się w dyskusje nie ma najmniejszego sensu i zacisnął obie dłonie na kierownicy, nieświadomie przygryzając wnętrze policzka. Ciężarówka powoli ruszyła, zupełnie jakby i jej udzieliło się wahanie jej nowego kierowcy. Bezimiennemu nagle zaczęło brakować powietrza, a kabina jakby nieco się skurczyła. Widać większych pojazdów bał się nieco bardziej, niż był w stanie przewidzieć. Jego oddech nieznacznie przyspieszył, stał się płytszy, zaciśnięte do granic możliwości mięśnie rąk zadrżały lekko i nie miało to nic wspólnego z wibracjami pochodzącymi od silnika. Mimo to mężczyzna odetchnął, biorąc wdech przez nos i wypuszczając powietrze ustami i marszcząc brwi, skupił się na niemal niewidocznej drodze przed sobą. Oddychaj, oddychaj, spokojnie... Pan Mayson jeszcze kilkakrotnie próbował zacząć mniej lub bardziej swobodną dyskusję. Spytał o to, co Złodziej sądzi o pogodzie, usiłował zacząć dyskusję na temat panienki Evy, próbował zdobyć jakąś relację z tego jak pozbyli się ścigających ich ludzi, pytał o plany i cel podróży do Cargo. Nie uzyskał w odpowiedzi nawet mruknięcia oznaczającego, że Zmora w ogóle usłyszał którekolwiek z pytań. Plaga nadal tak samo sztywno tkwił w niemal zupełnym bezruchu wpatrując się w drogę przed sobą. Czasami rozglądał się szybko szukając śladów oznaczających nowych bandytów, ale niczego nie zauważywszy, znowu wbijał wzrok w drogę. Kiedy już w końcu zobaczyli w oddali miasto mężczyzna odrobinkę się rozluźnił. Zdawało się, że Mayson też odetchnął z ulgą. Oszust nawet normalnie nie był zbyt porywającym rozmówcą, teraz kiedy przez ostatnie 180 minut siedział jak na szpilkach tym bardziej nie nadawał się do dyskusji. I miał już serdecznie dość tej podróży.
W końcu kierowany wskazówkami pracodawcy zatrzymał ciężarówkę w pobliżu warsztatu. A potem wręcz wyskoczył z kabiny odprowadzony zaskoczonym spojrzeniem pana Maysona. Udało mu się. Dotarł do Cargo bez uszczerbku na zdrowiu i we względnie dobrym stanie. Mimo wszystko czuł ogromne zmęczenie i najchętniej położyłby się gdzieś i zdrzemnął. Porzucił jednak tę jakże przyjemną dla niego myśl. Miał robotę do wykonania. Przeciągnął się więc, czując jak strzyka mu w stawach. Niedługo później usłyszał całkiem już znajomy kobiecy głos.
- Jak tam?
Oszust odwrócił się w stronę panienki Evy.
- Jeszcze żyję – wzruszył ramionami siląc się na obojętny ton. – Ale już nigdy w życiu nie prowadzę takiego potwora.
Kobieta zaśmiała się. Mężczyzna lekko przechylił głowę zastanawiając się cóż takiego rozbawiło Panią Doktor. Naprawdę uważał ciężarówkę z której niedawno wysiadł za mechanicznego potwora i nie chciał mieć z niczym podobnym do czynienia. Raz w zupełności mu wystarczył. Aniołek dalej się śmiała zbywając pytające spojrzenie mężczyzny machnięciem ręki, więc Plaga się odwrócił i poszedł sobie. Nie miał ochoty marnować czasu. Chciał zjeść coś porządniejszego niż kradzione kanapki, napić się czegoś mocniejszego i, jeśli warunki pozwolą, iść spać. A co ważniejsze zaszyć się w jakimś miejscu gdzie nie będzie musiał znosić absolutnie żadnych obcych ludzi i ich pojazdów. Aktualnie miał dość. Nie odszedł zbyt daleko, gdyż panienka Maddison dogoniła go już po paru krokach.
- Gdzie się wybierasz, co?
Koszmar jakoś nie poczuł się w obowiązku sprecyzować w swoich myśli.
- Do baru.
Nawet jeśli kobiecie nie przypadła do gustu jego odpowiedź nie skomentowała jej.
- A co z bankiem? – spytała tylko.
- Na żywioł i tak nie mamy po co się tam ładować. Jutro pójdziemy się rozejrzeć i zobaczymy co możemy zrobić. Potrzebujemy dobrego planu…
- I kaca. – rzuciła kąśliwie.
- Jeżeli sądzisz, iż jestem tym typem człowieka, który wręcz musi zalać się w trupa żeby się zrelaksować, to grubo się mylisz – warknął mężczyzna.
Znał tę okolicę dostatecznie dobrze, by nie musieć się rozglądać w poszukiwaniu odpowiedniego lokalu. Doskonale wiedział gdzie leży wręcz idealne miejsce w którym mógł spokojnie zrobić wszystko na co tylko miał ochotę i jeszcze nieco zaoszczędzić. Nigdzie nie bywał tak często jak w Cargo. Miasto to, jako stolica talosańskiego handlu, ściągało bogatych ludzi. Oni mieli fortuny. A wszystko co wchodziło w skład ich bogactw poniekąd należało też do Oszusta. Nigdzie nie dało się aż tak łatwo dorobić majątku jak tutaj. Mimo iż nocą na ulicach rozgrywał się prawdziwy wyścig szczurów. Pomniejsi kieszonkowcy, doświadczeni włamywacze, bandyci, płatni mordercy, handlarze narkotykami... On wszyscy wylegali na ulice korzystając z dobrodziejstw ciemności i możliwości jakie dawało im pogrążone we śnie miasto. Nie żeby całe zło tego świata miało miejsce po zmroku. Za dnia wcale nie bywało bezpieczniej. Mimo wszystko ludzie pokroju Złodzieja lepiej czuli się ukryci przed niepożądanym wzrokiem, a w ciemnych zaułkach zdecydowanie trudniej było o niechcianych widzów niż w pełnym słońcu. Nocą miasto zyskiwało nowe życie. Nieliczni porządni ludzie spali w swoich domach ustępując miejsca tym, którzy ujarzmili ciemność zmuszając ją by im służyła. Właśnie taki był świat który znał Plaga i właśnie w nim czuł się najlepiej. Za dnia nie wyruszał na miasto, by się bogacić. Tylko nieliczne z jego skoków odbywały się kiedy na zewnątrz było jeszcze jasno. Tak naprawdę większość dni chociaż po części przesypiał. Tak było mu wygodnie. Wbrew pozorom mężczyzna czerpał niemałą satysfakcję z tego czego do tej pory już dokonał. Zdobył kilka niemal bezcennych błyskotek, przez jego ręce przewinęły się setki mniej lub bardziej wartościowych znalezisk i zapewne cała góra pieniędzy. Był samozwańczym królem złodziei. Miał reputację i jeszcze nigdy z nikim nie przegrał.
- Wiiiiiiiiiiidmoooooooooooo! – mężczyzna poczuł uderzenie kiedy drobna osóbka z impetem na niego wpadła i zamknęła go w ramionach. Przez kilka sekund wpatrywał się zaskoczony w czubek głowy i wysoki brązowy kucyk.
- Udusisz mnie Liz... – rzucił tylko. Drobna dziewczyna natychmiast go puściła i spuściła wzrok rumieniąc się lekko. Za chwilkę jednak zapomniała o tym, że się zawstydziła i zaczęła podskakiwać w miejscu jak małe zaaferowane czymś dziecko.
- Wiem. Przepraszam. Ale tak się cieszę! Przecież wyjechałeś stąd. Powiedziałeś, że musisz przeczekać. Wiesz przecież... Nadal węszą – paplała zachwycona, ku coraz większej irytacji Zmory. Nie po to on sam milczał na swój temat, by ta mała złodziejka wszystko wygadała na jednym wydechu – No ale jesteś! Jesteś, jesteś, jesteś, jesteś! To oznacza tylko jedno! Mój pierwszy skok! Z tobą! Zobaczysz... Napiszą o tym w gazetach! Niepokonany duet: Widmo i Maska. Królowie tego miasta!
- Siedź cicho! – syknął mierząc dziewczynę groźnym spojrzeniem zmrużonych oczu – Z takim podejściem nigdy się nie doczekasz. Wybij sobie z głowy gazety. Dopóki nie nauczysz się dyskrecji nie ma mowy, żebym jakkolwiek ryzykował.
Brązowowłosa odrobinkę straciła dobry humor. Jej nastrój pogorszył się dodatkowo gdy zdała sobie sprawę z obecności Aniołka.
- Znalazłeś sobie wspólniczkę...? To dlatego nie chcesz ze mną iść? – spytała cicho – Uważasz, że nie mogę być taka jak ty...
Mężczyzna westchnął tylko zerkając bezradnie to na panienkę Evę, to znów na złodziejkę.
- W co ty pogrywasz, Falvey? – Pani Doktor zmarszczyła brwi.
- Falvey...? – zaczęła złodziejka. Mężczyzna posłał jej miażdżące spojrzenie od którego aż się skuliła.
- Zobaczymy się na Trakcie, Liz. – rzucił tylko – Do tego czasu masz ćwiczyć trzymanie języka za zębami.
Po tych słowach zniknął za drzwiami baru. Lokal może i nie był jakiś szczególnie zadbany ani tym bardziej nie zachęcał do odwiedzin, ale przynajmniej serwowanym tu piwie nie pływał kurz ani robactwo. Jedzenie było ciepłe i nawet zjadliwe, a na piętrze znalazłoby się kilka pokoi do wynajęcia na noc. Poza tym Zmora nie raz już tu bywał, więc dobrze wiedział czego powinien się spodziewać. Podszedł do lady za którą stał wielki, kudłaty mężczyzna i oparł się o nią ciężko.
- Co podać?
- Piwa, cokolwiek co da się zjeść i klucze do dwóch pokoi.
Mężczyzna za ladą pokiwał głową lejąc piwo do kufla i postawił je na ladzie, zamienił kilka słów z jakąś przechodzącą obok dziewczyną w fartuszku i zerknął na ścianę, na której wisiały klucze.
- Tylko jeden pokój. Dwuosobowy.
- Niech i tak będzie.
Już po chwili klucz wisiał przy boku Złodzieja, a on sam rozsiadał się wygodnie przy stoliku w kącie sali. Było to miejsce które nie rzucało się w oczy. Ukryty w półcieniu boks z kanapami po obu stronach stołu dawał Oszustowi całkiem dobry widok na resztę lokalu. Nie ukrył się jednak przez wzrokiem panienki Evy. Kobieta zamówiła coś sobie, a potem tak po prostu usiadła naprzeciwko Plagi. Mężczyzna upił łyk piwa obserwując kobietę.
- A więc...? Chciałbyś mi może coś wyjaśnić? – zaczęła obierając łokcie na blacie, a brodę na dłoniach.
- Nie sądzę bym mógł powiedzieć panience cokolwiek, co było by przydatne dla naszego zlecenia. – odparł – Nie muszę się tłumaczyć.
- Mimo wszystko wykonywanie zleceń ze wspólnikiem opiera się na chociaż odrobinie zaufania z obu stron.
- Ja nie ufam panience, a panienka nie ufa mnie. Nie widzę sensu tego zmieniać.
Eva prychnęła szukając kolejnego przekonującego argumentu.
- Nawet jeśli, panie Falvey. Czy rozsądniej nie byłoby ufać sobie na tyle by móc zaryzykować odwrócenie się do siebie plecami?
- Rozmawiamy o zaufaniu, czy o tym jak panienka usiłuje podstępem nakłonić mnie do zwierzeń? Nie da się oszukać oszusta, panienko. Proszę mi wierzyć, na słowo. – mężczyzna nawet nie zorientował się kiedy ich chłodna dyskusja przybrała taki oficjalny ton.
- Prosi pan o to, by uwierzyć panu na słowo. To wymaga zaufania. Zaufania, którego pan nie zamierza oferować.
- To prawda. Wobec tego nie musi mi panienka wierzyć. Właśnie. Byłbym zapomniał. Robi się już nieco późno, więc wykupiłem pokój na jedną noc. I uprzedzając złośliwą uwagę panienki... Mnie także nie przypadło to wyjście do gustu, ale właściciel innego rozwiązania nie miał.
Ich rozmowę przerwała kobieta, która przyniosła im zamówione wcześniej jedzenie i natychmiast się oddaliła. Oszustowi jednak to wystarczyło, by uznał dialog za zakończony i zabrał się do jedzenia ignorując swoją wspólniczkę.
Eva?