I w imię czego to robił? Postanowił pójść na to zupełnie za darmo, bo nikt przecież nie zamierzał płacić mu za poranne przebieżki w pogoni za bliżej niezidentyfikowanym cieniem. Trzeba było jednak przypomnieć, że Zmora nigdy nie robił niczego, jeśli nie niosło to ze sobą choćby i nikłych profitów. Inna kwestia, że w tym wypadku do biegu popychała go raczej typowa każdemu łowcy nagród, dodatkowo potęgowana złodziejską naturą mężczyzny, ciekawość wszystkiego dookoła. Chociaż nie mógł liczyć na żadne dobro materialne najwyraźniej nie zamierzał jeszcze zaczynać się na to skarżyć. Śledzenie sunącej po dachu i ścianach skłębionej masy cienia okazało się być wyjątkowo zajmującą czynnością. A przynajmniej na tyle, by Diabeł wbiegł prosto pod koła przejeżdżającego ulicą pickupa, lecz nie tak bardzo, żeby nie zdał sobie z tego sprawy nim będzie za późno. Zdążył uniknąć kolizji, nawet nie wytracając prędkości i pognał dalej odprowadzany przekleństwami zszokowanego kierowcy.
Cień trzymał się krawędzi dachu, jakby wabiąc Bezimiennego, by go ścigał. On oczywiście zdawał sobie z tego sprawę i całkowicie świadomie pozwalał strzelcowi (gdyż miał prawie pewność, iż tajemniczy cień i strzelec to jedna istota - każdy inny cień raczej nie zwykł przed nim uciekać) dyktować tempo i trasę. Gdzieś z tyłu głowy miał jednak świadomość, że choć jego kondycja uchodziła za doskonałą, a nawet nieco ponadprzeciętną, nie gwarantowała mu, że ze znaczną prędkością obiegnie calutkie Annville. Nawet organizm przyzwyczajony do wysiłku i nawykły do bólu, zdolny poradzić sobie z nimi w sposób nad wyraz dobry, nie był nie do zatrzymania. Zostało mu więc przyspieszyć i skończyć swój pościg szybciej niż później. Dlatego Koszmar zmusił się do narzucenia sobie jeszcze szybszego kroku i zmniejszył dystans do swojego celu, wypatrując okazji do wspięcia się na dach przy jak najmniejszej stracie czasu. Cień najwyraźniej zrozumiał do czego zmierza Oszust, bo gwałtownie skręcił ku wąskiej, zagraconej uliczce. Nie śmiał przypuszczać jednak jak zwinnym przeciwnikiem jest Widmo, a ten nie omieszkał udowodnić, że nawet pomimo pozornie niesprzyjających mu warunków jest w stanie zrealizować swoje założenie. Tak naprawdę Złodziej wygrał właśnie dzięki ciasnocie zaułka. Prześlizgnięcie się pod jakimś rusztowaniem i przeskoczenie sterty kartonów było tylko mało wymagającą formalnością, prowadzącą do w zasadzie niemniej naturalnego ciągu pionowych przeskoków od ściany do ściany, ostatecznie zakończonych na dachu budynku ledwo paręnaście metrów za cienistym monstrum.
Pościg nie dobiegł jeszcze końca, choć jasno było wiadomo, że skończy się w przeciągu kilku najbliższych sekund. I cień, i Oszust zdawali sobie z tego sprawę, więc pewnie dlatego cień zatrzymał się i przybrał ludzką postać. Oczom Zmory ukazał się mężczyzna odrobinę wyższy i potężniejszy od niego ubrany w brudno granatowy płaszcz. Jego twarz kryła się przed światem pod maską wzorowaną na ludzkiej czaszce. Coś w tym zamaskowanym obcym wyglądało Diabłu znajomo. Sama postura mężczyzny zdawała mu się z kimś kojarzyć, ale nie potrafił przypomnieć sobie do kogo miałaby ona należeć. Bezimienny zmrużył oczy w irytacji, usilnie starając się dopasować sylwetkę do któregokolwiek wspomnienia. Było to jednak wyjątkowo drażniące. Sytuacja przywodziła na myśl wyłącznie skomplikowaną układankę z serii tych, w których człowiek, nawet posiadając komplet części musi się sporo nagłowić nad rozwiązaniem, a Zmora odniósł wrażenie, że z jego kompletu tymczasowo zniknął ten jeden, spajający wszystko element bez którego cała reszta nie wyjdzie.
Maska obcego zachrobotała złowrogo, przerywając głuchą ciszę zaległą w chwili zawieszenia pogoni. Dwaj łowcy nadal mierzyli się wzrokiem tak paskudnym, jakby samymi intencjami mogli pozbawić drugiego maski i żaden z nich nie planował odezwać się jako pierwszy, by nie zniszczyć wiszącego w powietrzu napięcia powodowanego wzajemną groźbą. Patos zakłócał jedynie miarowy łopot skrzydeł dobiegający gdzieś zza pleców mężczyzny-cienia. Zaledwie chwilę później łopot zbliżył się i przybrał formę całej gromady czarnych kruków. Chmara cienistych ptaków wylała się zza postaci, nie czyniąc jej najmniejszej krzywdy, bo prawdę powiedziawszy to nie ich właściciel był celem. Atak wymierzony został w Złodzieja i to właśnie w jego stronę rzuciło się skotłowane monstrum złożone z wielu mniejszych elementów. Bezimienny nie zamierzał jednak pozwolić się osaczyć. W tym towarzystwie nie tylko obcy władał cieniami, choć z nich dwóch Koszmar robił to zdecydowanie mniej dosłownie. Nie trzeba być szczególnie genialnym by wiedzieć, ze naturalnym wrogiem ciemności jest światło. Zmora padł na ziemię, by chmara przeleciała tuż nad nim i wyszarpnął z kołczanu jedną ze strzał. Złamał ją w połowie i cisnął przed siebie, zasłaniając oczy przedramieniem. Ułamana strzała eksplodowała ostrym, białym światłem, więc nawet jeśli nie zniszczyła potworów z cienia i tak oślepiła przeciwnika, sprawiając, że bestie zniknęły. Niewielkie zwycięstwo, którego Złodziej nie zamierzał na razie świętować. Poderwał się z ziemi i zerwał się do biegu w kierunku przeciwnej krawędzi dachu, nawet nie zawracając sobie głowy tym czy obcy już do siebie doszedł czy nie.
Nie dane mu było przebyć nawet trzech czwartych dystansu, gdy obcy zderzył się z nim z siłą, która sprawiła, że zarówno Oszust jak i Żelazny potoczyli się po dachu ku jego krawędzi. Mężczyzna w ostatniej chwili zdołał znaleźć coś, co pozwoliło mu zatrzymać się na dachu i zepchnął Diabła z krawędzi wprost na ulicę. Złodziej miał już niejako doświadczenie w spadaniu (i nie był pewien czy ma się z tego powodu cieszyć czy wprost przeciwnie), więc złapał się krawędzi i zawisł. Kilka dachówek obsunęło się i spadło na ulicę, sprawiając, że mężczyzna stracił podparcie dla jednej z rąk, rozpaczliwie szukając czegokolwiek co pozwoli mu się podciągnąć z powrotem. Nie znalazł niczego zdolnego utrzymać jego ciężar, zamiast tego ze zgrozą uświadamiając sobie, że jego palce trafiły na czubek buta. Zgodnie z jego przewidywaniami but ten przydepnął jego dłoń do dachu. Nieznajomy przyklęknął na jednym kolanie, nadal więżąc rękę Widma pod podeszwą.
- I jak to jest być na łasce innych? - spytał cierpko. Złodziej, gdyby nie był zajęty wiciem się w próbach uwolnienia dłoni z potrzasku, posykując przy tym i mamrocząc przekleństwa, zapewne wzdrygnąłby się, słysząc aż tyle nienawiści względem jego osoby.
- Puszczaj. Mnie. - Zmora warknął przez zęby i spojrzał w górę ku zwróconej na niego masce. Z maski Żelaznego znów wydobył się jeżący włoski na karku chrobot, gdy ten sięgnął ku chuście Zmory, by ją zdjąć. Oszust, widząc co się święci, odepchnął się od dachu, daremnie próbując się wyrwać. Panikował. Panikował, bo wiedział, że nie może pozwolić sobie na to, by ktokolwiek znów odebrał najcenniejszą mu cząstkę prywatności. Machnął wolną ręką i odsunął przedramię obcego zanim ten zdołał dosięgnąć jego twarzy. Zaparł się nogami o ścianę, chwycił za nadgarstek przyciśniętej ręki i szarpnął, kompletnie nie przejmując się tym, że za plecami ma kilka metrów przestrzeni i chodnik. W tej chwili liczyło się tylko to, by wydostać się z pułapki zanim będzie za późno. Dlatego szarpnął się znowu i raz jeszcze. Aż w końcu wyswobodził dłoń i runął w dół plecami do ziemi. Żelazny co prawda usiłował go jeszcze złapać, ale nie zdołał sięgnąć dość nisko.
Złodziej okręcił się w powietrzu, jednocześnie sięgając ręką jak najdalej przed siebie. Złapał barierkę jednego z niższych segmentów biegnącej tuż przy ścianie klatki schodowej i przywarł do niej, by po chwili przedostać się przez barierkę i zatrzymać się na wykonanej z kratownicy podłodze. Odetchnął głęboko, rozmasowując dłoń i spojrzał w stronę dachu, gdzie jeszcze do niedawna wisiał. Kilka metrów nad nim z budynku na budynek przeskoczył nie kto inny jak prześladowca Zmory, a ten nie widząc dla siebie żadnej szansy w otwartym starciu, rzucił się schodami w dół. Otwarta walka w tym miejscu nie wchodziła w rachubę, bo Plaga nie miał nawet szansy wygrać. Nie zamierzał jednak tchórzyć. Wycofywał się jedynie, by znaleźć sobie lepsze miejsce i przeprowadzić skuteczny kontratak. Tudzież zemstę, gdyby sytuacja miała na to pozwolić.
Pech chciał, że przeciwnikiem Oszusta był nie kto inny jak Suweren, a ten nie miał najmniejszego powodu mu odpuszczać. Co więcej - czekał już na Zmorę na dole, zmuszając go do przeskoczenia barierki nieco wyżej niż mężczyzna pierwotnie planował. Tym razem jednak nie zaatakował go tak od razu. Widmo otaksował go nieufnym spojrzeniem i sięgnął po łuk. Wolał być przygotowanym do obrony, więc wcisnął przycisk, który rozsunął ramiona łuku z charakterystycznym syknięciem.
- Jesteś tym kusznikiem. - oznajmił pozornie obojętnym tonem. Nawet nie pytał, był pewien. - Dość niestandardowa broń jak na talosańskie standardy, nie sądzisz?
- Zabawne, że słyszę to akurat od kogoś trzymającego w ręku łuk. - odparł tamten, swobodnym krokiem zbliżając się do Oszusta, a ten cofał się z każdym kolejnym krokiem granatowego. Zmora oblizał pod maską wargi, szukając w głowie dobrej odpowiedzi pozwalającej jakkolwiek podtrzymać powoli rozwijającą się słowną potyczkę.
- W moim fachu ceni się oryginalność i indywidualne podejście... - nieznacznie wzruszył ramionami - C'est la vie.
Tym razem to obcy zwlekał z odpowiedzią. Przystanął, przekrzywiając lekko głowę. Oszust odniósł wrażenie, że jest oceniany w co najmniej kilku kryteriach, więc zmierzył przeciwnika ostrzegawczym spojrzeniem i przestał się cofać. Nie bał się. Już od jakiegoś czasu nie. Zniknęło zagrożenie zdemaskowania go, więc nie było powodów do strachu. Koszmar był Koszmarem, a więc trudno było mu trafić na coś gorszego niż on sam. Mógł przejawiać skrajną nieufność i podejrzliwość względem Żelaznego, ale nie musiał się go bać. W gruncie rzeczy to tylko jeden z wielu, którzy wcześniej czy później spróbują go wykończyć. Cienistemu (jak Zmora nazwał go sobie tymczasowo w myślach), tak jak wielu przed nim i wielu po nim nie będzie dane świętować triumfu nad złodziejskim grobem. Co najprawdopodobniej nie powstrzyma ukrytego za upiorną maską człowieka przed spróbowaniem. Tacy jak on zawsze próbowali.
- Jak mam się do ciebie zwracać? - zagadnął Złodziej z braku lepszego tematu do poruszenia. Najszybszym sposobem poznania odpowiedzi zwykle było otwarte spytanie o interesujące zagadnienie. Nieznajomy zdawał się jednak tylko czekać na to pytanie.
- Delacroix - odparł niemalże natychmiast. Widmo z sykiem wciągnął powietrze, słysząc to przeklęte nazwisko.
Jego układanka stała się kompletna, lecz rezultat jej ukończenia nie napawał żadną satysfakcją, ni optymizmem. Obraz, który wyjawiła był makabryczny, wręcz dantejski i ani trochę się Diabłu nie spodobał. Niełatwa sprawa nagle stała się jeszcze trudniejsza, gdy pojął dlaczego ze ściganego stał się nagle zwierzyną. Wcześniej chciał się mścić za to, że Suweren się na niego uwziął, teraz jednak wyszło na jaw, że to nie on będzie miał okazję do zemsty, bo ta właśnie go znalazła i nadchodzi ze strony schizofrenicznego współtowarzysza niedoli zamkniętego w tym samym zakładzie co niegdyś Oszust. I prawdę powiedziawszy akurat tego zdradzonego wspólnika nie spodziewał się widzieć już nigdy więcej na oczy.
- Del... - rzucił niechętnie, nawet nie kryjąc się z tym, że nie wiąże z rozmówcą nawet jednego ciepłego wspomnienia - Kopę lat.
Zmora kopnął w stronę Żelaznego jakiś kamień. Ten spojrzał na niego przelotnie naturalnym, ludzkim odruchem. Bezimienny w tym czasie skoczył w jego stronę i zdzielił go łukiem, mając cichą nadzieję, że nie usłyszy trzasku pękającej broni. Wybiegł z zaułka i zostawił Delacroixa za sobą. Miejsce widma z przeszłości jest za plecami, a nie przed twarzą. Po to zamyka się rozdziały życia, by już do nich nie wracać. Oszust dawno temu zdecydował się nie myśleć zbytnio o tym wszystkim co spotkało go w życiu i skupiał się na teraźniejszości. Psychiatryk był natomiast tematem do którego wracał jedynie w najpaskudniejszych sennych koszmarach i nigdy nie robił tego świadomie. Suweren nie był jedynym wrogiem Oszusta, choć bez wątpienia miał powody do tego, by nienawidzić go najbardziej ze wszystkich. Widmo jednak wcale nie zamierzał traktować go z tego powodu w żaden sposób wyjątkowo. Prawdą było, że życzył swoim przeciwnikom śmierci, lecz na ogół ich nie zabijał. Gdyby miał to robić byłby jednym z najgorszych pod względem stażu i doświadczenia morderców, a nie mistrzem złodziei. Złodziejstwo nie szło w parze z zabawami w terminatora i tyle.
- Zestarzałeś się. Gdzie się podział ten nieuchwytny Zmora, hm? - dobiegł go z tyłu głos, którego nie chciał słyszeć. Ulica nie była szczególnie zatłoczona o tej porze dnia, więc tym bardziej Plaga nie zadawał sobie trudu pozostawania niewidzialnym. Żelazny chyba o tym nie wiedział. Na to przynajmniej wskazywał fakt, iż chwycił pelerynę Koszmaru, zmuszając go tym samym do zatrzymania się. Złodziej odwrócił się powoli, wzdychając z niecierpliwością i wyswobodził pelerynę.
- Gdyby mi zależało wyłupiłbym ci ślepia i byś mnie już nie znalazł - oznajmił tonem jednoznacznie sugerującym, że zastanawia się nad tą możliwością. - Ale nie warto marnować na ciebie energii.
- Czasy się zmieniły... - odpowiedział Del, zbliżając się do Oszusta na tyle, by ten nie zdołał wykręcić kolejnego numeru.
- Miasto się zmieniło, ty się zmieniłeś, ja też się zmieniłem. Wszystko się zmienia. - dokończył za niego Koszmar i cofnął się na dystans, który uznawał za odpowiedni dla nienaruszalności jego strefy prywatnej. Nie planował tego mówić, choć bez wątpienia wolał odezwać się niż pozwolić Suwerenowi mówić, choć w tym przypadku. Nie był pewien czy potrafiłby znieść to, co Del miał mu do powiedzenia. Tak czy siak nie powinien ucinać sobie pogawędek z własnym wrogiem, choćby nie wiadomo co, a co za tym idzie, nie powinien marnować na niego swojego bezcennego czasu. I naprawdę chciałby móc przyznać przed samym sobą, że ma ciekawsze rzeczy do roboty niż ignorowanie Delacroixa. Niestety innych alternatyw na chwilę obecną nie potrafił dostrzec.
Del? Mam tylko nadzieję, że wyszło > <