sobota, 6 maja 2017

Od Evy (CD Oszusta) - Zawsze to jakaś odmiana....

        Jako jedyny dyplomowany lekarz w Annville (i możliwe, że także w okolicach aż po Cargo), Maddie miała swoją typową pracującemu dorosłemu rutynę. Wstawała odpowiednio wcześnie, poświęcała piętnaście minut na doprowadzenie się do porządku, ubierała się, jadła śniadanie i przystępowała do swojej pracy. Jeśli praca owa nie oznaczała zlecenia, reszta dnia również była niezmienna: posterunek w gabinecie, ewentualnie jakieś zakupy, szybki obiad, papierkowa robota, a wszystko przeplatane odwiedzinami pacjentów. Nigdy wiele ich nie było - mieszkańcy Annville, w większości doświadczeni mechanicy, potrafili o siebie zadbać i byli na tyle ostrożni, by nie pchać rąk w żadne nieprzeznaczone do tego miejsca. Ale wypadki zdarzają się każdemu i kobieta w swojej karierze tutaj miała na koncie kilka paskudniejszych przypadków. W większości byli to podróżni nie wiedzący jak poradzić sobie z raną po ugryzieniu skaga, zdarzały się także rany postrzałowe oraz ofiary bijatyk (jak choćby przyprowadzony dnia poprzedniego jegomość). Raz Evie przyszło ratować młodą dziewczynę. Koniec końców straciła całą rękę, ale przynajmniej żyła i Aniołek mógł ze spokojnym sumieniem odmachiwać jej na powitanie gdy mijały się na ulicy. Było też kilkanaście przypadków utraty palców, niezliczona ilość otruć czy ukąszeń, a złamania, skręcenia i zwichnięcia w przypadku takiej ilości rozbrykanych, nie słuchających dorosłych dzieciaków w jednym miejscu - sporej jak na talosańskie standardy - stały się dla niej chlebem powszednim.
  Nie było tak jednak codziennie, przez co długości dni wydawały się Maddison tak nieproporcjonalne, że zaczynała wątpić czy na Talos doba na pewno zawsze miała standardowe dla żywej planety 24 godziny. W każdym razie koło godziny ósmej wieczór rutyna wracała: lekarka dopinała wszystko na ostatni guzik - raporty, porządki w gablotce, czy najzwyklejsze sprzątnięcie mieszkania - po czym szykowała się do snu, często siedząc jeszcze jakiś czas oglądając stary film lub przy kupionej od kupca zużytej książce. Rano wstawała o przyzwoitej porze i wszystko zaczynało się od początku.
  Wyjątkami były wspomniane już wcześniej dni, gdy wywieszała na oknie kartkę ,,Nieobecna na czas nieokreślony", zabierała ze sobą swój mały asortyment wystarczający do przeprowadzenia prostej operacji, pistolet i kaduceusz. Zlecenia zajmowały różnie. Czasem kobieta wyjeżdżała także w innych celach, jak choćby by osobiście dopilnować uzupełnienia zapasów medykamentów, rzadziej w odwiedziny. Jak każdy miała też prawo do najnormalniejszego urlopu...wiążącego się z pomaganiem ludziom w innych częściach Talos, ale póki nie był to jej widziany codziennie gabinet, nawet to mogło stanowić dla Evie formę odpoczynku.
  Fach lekarski wymusza na człowieku przywyknięcie do odwiedzin. Ale odwiedziny nie wiążące się z obrażeniami czy chorobą stanowiły wyjątkowo miłą odmianę. Nawet jeśli odwiedzający prawie doprowadzał cię do zawału.
  Poranek był taki jak zwykle: wstała, ogarnęła się, ubrała i przystąpiła do przygotowywania dla siebie śniadania. Pech chciał, że Oszust, stojący już chwilę w drzwiach mieszkania Evy, na odezwanie się wybrał moment gdy otwierała puszkę kawy. Zaskoczona Maddison odwróciła się gwałtownie, przy okazji trącając filiżankę, która wywróciła się i zaczęła leniwie półkolem zmierzać w stronę krawędzi blatu.
  - Garret! - wypaliła Eva, nie ukrywając zdziwienia. - Co ty tu... - urwała dostrzegając filiżankę samobójczynię i bez namysłu rzuciła się by ją złapać. Przestrzegająca praw fizyki puszka z kawą w drugiej ręce osiągając odpowiedni kąt nachylenia pozbyła się połowy swojej zawartości. Zmora z uniesioną brwią obserwował całe zajście i w geście litości podał Aniołkowi wiszącą nad szafką zmiotkę z szufelką. Kobieta przyjęła je i jak najszybciej przystąpiła do sprzątania aby ukryć cisnący się na policzki rumieniec zażenowania.
  - Przynajmniej filiżanka jest cała - skomentował Zmora.
  - Szkoda, że nie obyło się bez ofiar - dopowiedziała z westchnieniem Evie wsypując ciemnobrązowy proszek do kosza. Nie obchodziła ją tu ,,zasada pięciu sekund", wedle której nie musiała jeszcze niczego jadalnego wyrzucać. Na wszelki wypadek nie chciała sobie bardziej psuć dnia drobinami kurzu w kawie.
  - Najwyraźniej i w tak błahym przypadku obowiązuje zasada ,,coś za coś" - stwierdził ze wzruszeniem ramion Złodziej.
  - Skąd ty się tu... - wróciła do tematu Maddison, ale nie dane jej było dokończyć, albowiem jej gość doskonale znał odpowiednio wymijającą odpowiedź na to pytanie:
  - ...Wziąłeś? Wiesz, zwykle pojawiam się tam gdzie mnie nie chcą.
  - Po czym wnioskujesz, że miałbyś być tutaj niemile widziany? - zapytała pani doktor zakładając ręce na piersi.
  - Czyżbyś się stęskniła, panienko? - w głosie Oszusta przejawiał czysty sarkazm.
  - Miałam tu raczej na myśli kwestie swojego zawodu, niejako wymagającego tolerancji i gościnności dla każdego w potrzebie - odpowiedziała.
  - Wnioskujesz, że w takowej jestem?
  - A co? Mam uwierzyć, że się po prostu za mną stęskniłeś? - Eva uśmiechnęła się jak matka do dziecka, które się diametralnie pomyliło, ale grzechem byłoby brutalnie wyprowadzać je z błędu.
  Zmora zmrużył podejrzliwie oczy.
  - Czyżby moje krótkie towarzystwo i na Anioły miało zły wpływ? Czy może panienka wzięła lekcje ciętego języka?
  - To czyste doświadczenie zawodowe. Niektórych pacjentów trzeba najpierw przegadać, by móc w ogóle zyskać pozwolenie na badanie - odparła kobieta wracając do przygotowywania śniadania. Po krótkim namyśle dołożyła na stole drugi talerz. - Skoro już jesteś, może zjesz ze mną śniadanie? A nawet jeśli już jadłeś, to chętnie dla odmiany posiedzę w towarzystwie...czyimkolwiek.
  Diabeł obejrzał się za siebie, jakby sprawdzał, czy ta propozycja aby na pewno skierowana została do niego. Doktor Maddison natomiast usiadła zakładając jedną nogę na drugą, patrząc na niego wyczekująco. Co jej szkodzi? Rzadko jadała w czyimś towarzystwie o tak wczesnej porze. Jeszcze rzadziej miewała wśród gości swoich znajomych, zwłaszcza ,,po fachu" (a przynajmniej patrząc na chociażby jedną podobiznę między nimi w postaci terminu łowcy nagród). Ironicznie, towarzystwo Garreta nie wydawało jej się tak złym pomysłem jak wydawać się mogło Zmorze. Jakkolwiek irytujący by nie był, jego obecność stanowiła wystarczająco miłą odmianę w porównaniu do kolejnego samotnego śniadania. Widmo w końcu westchnął w duchu i również usiadł. Wizja normalnego posiłku chyba była odpowiednio przekonująca. Kobieta uśmiechnęła się lekko i sięgnęła po chleb.
  - Wracając do tematu po raz drugi - zagaiła - co cię sprowadza do Annville? Robota?
  - Ta akurat została w Cargo i jeszcze za mną nie dzwoniła - odpowiedział. Widząc uniesioną pytająco brew postanowił dla świętego spokoju chociaż trochę sprecyzować: - Potrzebuję chwili spokoju, poza większymi miastami.
  - I wybrałeś się akurat tutaj, gdzie dla zasady każdego przyjezdnego wita się lufą dwururki?
  - Jak na razie jeszcze nikt poza tobą mnie nie widział. Możesz być pewna, że tak pozostanie.
  - Kamień z serca - odparła z lekkim sceptycyzmem. - Nie lubię łatać podróżnych załatwionych przez miejscowych. Dla sąsiadów to tak, jakbym ratowała tępione przez nich skagi.
  Kątem oka zerkała z ciekawości na swojego rozmówcę. Może to było głupie, ale miała cichą nadzieję, że do jedzenia będzie musiał zdjąć zasłaniającą pół twarzy chustę. Mężczyzna jednak nie miał najmniejszego problemu z posilaniem się bez podniesienia materiału. Musiał dostrzec starania Evy, a przynajmniej to sugerował przebłysk rozbawienia w jego oczach. Kobieta zganiła się w myślach. Co cię to obchodzi? Niech się ukrywa jak chce. To nie twój interes. I chociaż odpuściła, Oszust najwyraźniej wolał się upewnić, że nie będzie miała do niego żadnych pytań. Jedynym na to sposobem było znalezienie odpowiedniego pytania dla niej. Rozgada się i przez ten czas w spokoju dokończy śniadanie. Aniołek nie będzie się czuć przy stole samotnie, a on może nawet faktycznie dowie się czegoś ciekawego - i wszyscy zadowoleni. Grunt, to znaleźć jakiś wystarczająco rozwinięty temat. A pierwszym, co przyszło mu do głowy było tajemnicze zdjęcie z biurka pani doktor...
  - Masz tu jakąś rodzinę, panienko? - zapytał.
  Kobieta zamrugała zaskoczona takim pytaniem.
  - Czemu cię to interesuje? - odpowiedziała pytaniem.
  - A tak po prostu sobie pytam. Przy posiłkach chyba gada się o takich codziennych sprawach - zauważył.
  - To zależy jak poczytujesz słowo ,,codzienność"... - zauważyła, mając na myśli oczywiście definicję tego słowa według Złodzieja, jakże odmienną od jej własnej.
  Widmo jednak nie zamierzał dać się wciągnąć w dyskusję o nim. Czekał cierpliwie na odpowiedź na swoje pytanie. Evie nie miała czego tu ukrywać, więc po minucie milczenia odpuściła.
  - Miałam. Kiedyś - odpowiedziała zaskakująco krótko.
  Nie chciała się o tym rozgadywać. To był wątek, który mogłaby poruszyć w towarzystwie najbliższej przyjaciółki, a może nawet i psychologa. Osoba Zmory wydawała jej się do tego...nieodpowiednia. Temat, z założenia błahy, dla Maddie był bardziej drażliwy i nie miała zbyt wielkiej ochoty się tym dzielić w więcej niż dwóch słowach.
  Na jej szczęście - oraz nieszczęście Garreta - dostrzegła w tym momencie coś, co normalnemu człowiekowi łatwo by umknęło. Na twarzy jej rozmówcy na chwilę pojawił się drobny ruch. Była to zaledwie krótka zmarszczka pod jednym okiem. Podobno kobiece oko jest bardziej spostrzegawcze, a Eva na dodatek była lekarzem z powołania. Coś tak oczywistego, jak grymas bólu po prostu nie mogło ujść jej uwadze. Ku wielkiej zgrozie Złodzieja, zaledwie sekundę później z ust lekarki padły cztery, niechciane przez niego słowa:
  - Coś ci się stało?

Oszust? Wspaniały ten CD nie jest, ale za to w rekordowym czasie :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz