poniedziałek, 15 maja 2017

Od Delacroix - ,,Trupy głosu nie mają!"

       Cargo było takie jak zwykle: duszne, tłoczne i zakurzone. Noce i dnie zlewały tu się w jedno, nie różniąc się od siebie niczym. A przynajmniej każdemu przeciętnemu mieszkańcowi miasta. Do tych nieprzeciętnych zwykło się zaliczać łowców nagród, mafię i dzieci. Co łączyło te trzy, wydawałoby się, sprzeczne pojęcia? Proste. Każdy z przedstawicieli tych jakże szlachetnych i niezbędnych dla życia Cargo kast społecznych nie ulegał przerażającemu zjawisku monotonii, grożącemu każdemu człowiekowi po osiągnięciu wieku zwanego dorosłym. Dla tej uprzywilejowanej grupy każdy dzień może przynieść nowe niespodzianki. Często wszystko jest ze sobą powiązane, jak jedna wielka pajęcza sieć wydarzeń. Łowca dostaje zlecenie na głowę mafiozy. Mafioza ginie i jego ludzie mają na głowie pogrzeb. A dzieciaki mają się na co pogapić, bo co może być ciekawszym widokiem, niż pościg? Nie wspominając o tym, że talosańskim dzieciakom scena mordu daje zajęcie na tydzień wprzód. Arkańskie bachory mogą sobie wymyślać policjantów i złodziei, ale nie pobiją inscenizowania walki zła z gorszym złem. Tu przynajmniej nie wszyscy chcą koniecznie grać łowcę, więc nie ma problemów z rozdzielaniem ról.
  Mała Rose biegła razem ze swoim umówionym gangiem, ścigając trójkę, również tylko umówionych, upierdliwych łowców nagród. Przepychali się przez tłum przechodniów, paskudnie przeklinających nie zważając na wiek dzieciaków, krzycząc i imitując dźwięki karabinów maszynowych oraz pistoletów. Trzeba przyznać, była to zaskakująco porządna imitacja. Na innych planetach mogłoby się to wydać co najmniej podejrzane, w końcu żeby dobrze udawać dźwięk trzeba go wcześniej całkiem sporo razy usłyszeć. Ale to było Talos, i to na dodatek wiecznie niespokojne Cargo. Ludzie martwili się tu tylko, że ich dzieciaki po prostu kiedyś zwieją i zostawią ich bez rąk do pomocy.
  Dowódca łowców (używanie podobnego wyrażenia tylko dowodziło jak niewiele dzieciaki wiedziały o organizacji łowców nagród, a dokładnie o jej braku) obrócił się z cwaniackim uśmiechem i złożonymi na kształt pistoletu palcami ,,wystrzelił" celując w Rose. Po chwili obejrzał się znowu i gwałtownie zatrzymał, hamując całą pogoń.
  - Ej! - zawołał, wskazując oskarżycielsko na jedyną dziewczynkę w towarzystwie. - Oszukujesz! Miałaś zostać z tyłu, strzeliłem do ciebie!
  - Ale nie trafiłeś - odpowiedziała butnie młodsza. - A moja mutacja mnie wyleczy z rany w barku - w tej wersji zabawy najwyraźniej brano pod uwagę możliwość posiadania podobnych umiejętności. Szkoda, że nie wzięto pod uwagę jak oślepiający ból sprawia postrzał.
  - Ale z rozwalonego łba nie! - odpowiedział tryumfalnie chłopak.
  - A skąd wiesz, że trafiłeś? - Rose trafiła tu w dobry punkt. Nikt jednak nie zamierzał jej poprzeć. Obserwujący kłótnię chłopcy z męską solidarnością wtrącili się stając po stronie kolegi.
  - Nie płacz tak, Rosie! - rzucił jeden z nich. - Znasz zasady.
  - Ale skąd on może wiedzieć czy mnie trafił?! - złościła się blondynka. - W biegu ciężko od tak trafić i to jeszcze od razu w głowę!
  - Znawczyni się znalazła - burknął ,,łowca". - A może miałem szczęście? Albo po prostu jestem lepszy od ciebie?
  - Lepszy w strzelaniu wymyśloną bronią! - dziewczynka nie umiała uwierzyć w to co słyszy. - Wy mi po prostu nie dajecie żadnej szansy!
  - Bo trupy głosu nie mają! Przestań beczeć, to może następnym razem przeżyjesz! - jej zabójca uciął dyskusję i wszyscy pozostali pognali dalej, kontynuując zabawę.
  Zostawiony na środku chodnika trup nadął z niemej wściekłości policzki i zacisnął palce w piąstki. Rose jednak miała swój zalążek kobiecej dumy i nie zamierzała od tak się poddawać. Gdyby przestała się bawić z powodu przegranej, spotkałyby ją tylko kolejne szyderstwa. Została więc wytrwale na swoim miejscu, wydychając w jednym westchnieniu cały zgromadzony w niej gniew i niedowierzanie. Chłopcy byli głupi. Nic dziwnego, że tylko męskie trupy się ściąga z ulicy.
  Delacroix z rozbawieniem obserwował całe zajście z bocznej uliczki. Oparł się bokiem o ścianę obracając w palcach bełt z kuszy. Z gorzką wesołością zauważył w tym dobrze mu znany schemat: ci inteligentni i wyszczekani żyją najkrócej. Można by zadać w takim wypadku pytanie, jakim cudem Suweren jeszcze cieszył się swoją głową złączoną z korpusem, ale pewnych rzeczy po prostu nie da się wyjaśnić. Mężczyzna od zawsze wiedział, że jest jedynym w swoim rodzaju wyjątkiem i wiele związanych z nim kwestii nie ma najmniejszego sensu. Był pieprzonym czarnoksiężnikiem - to jedno zdanie służyło za ostateczny dowód.
  - Masz zupełną rację - odezwał się. Rose obejrzała się zaskoczona w jego kierunku. - To banda idiotów.
  Dziewczynka podejrzliwie zmrużyła oczy. Ten gest jeszcze bardziej Dela zauroczył. Jeśli to nie był materiał na przyszłą twarz listów gończych, to nie miał pojęcia jak mógł on wyglądać. Schował bełt do kołczanu na plecach i przykucnął, by blondynka nie musiała zadzierać głowy. Takich jak ona nie powinno się do tego przyzwyczajać. To by była niewybaczalna strata dla Talos.
  - Podejdź tu na chwilę - poprosił, przekrzywiając lekko głowę.
  - Jestem martwa. Muszę zostać tam gdzie mnie ten dupek zastrzelił - odfuknęła Rosie, patrząc górę ulicy, gdzie za rogiem zniknęli jej wyrodni towarzysze.
  - To dajmy na to, że jestem przypadkowym przechodniem, który potknął się na twoich zwłokach i uznał, że lepiej będzie je odciągnąć w boczną uliczkę, zanim ktoś jeszcze na nie nadepnie.
  Rose dalej nie była przekonana. W końcu jednak wzruszyła ramionami uznając, że to wcale nie pozbawiona sensu historia i podeszła.
  - Nie boisz się gadać z obcymi? - zapytał łowca nagród.
  - Jestem trupem. Nic mi bardziej nie zaszkodzi.
  - A tak na poważnie, wojownicza księżniczko?
  - Ej! Tylko nie księżniczko - obruszyła się dziewczynka. - Jestem poważanym członkiem cargijskiej mafii!
  - W członkostwo jeszcze umiem uwierzyć, ale poważania to tutaj nie widziałem - zauważył Żelazny.
  - Nie masz co z życiem robić, że się gapisz na obcych ludzi?
  - Ilu masz starszych braci? - zgadł od razu Delacroix.
  - Trzech.
  - A najstarszy pokazał ci jak się strzela. I najwyraźniej jest zarówno dobrym nauczycielem jak i strzelcem, skoro wyjaśnił ci jak ciężko jest oddać dobry strzał w biegu przez tłum.
  - A co? Chcesz się przekonać na własnej skórze, dziwaku?
  - W żadnym wypadku. Kłopoty to ostatnie czego szukam, zwłaszcza ze strony cargijskiej mafii.
  - To co mnie zaczepiasz?
  - Bo chcę ci dać dobrą radę. Jak doświadczony łowca nagród drugiemu łowcy nagród - wyjaśnił mężczyzna.
  Jego rozmówczyni umilkła na chwilę, marszcząc brwi.
  - Jesteś łowcą nagród? - powtórzyła.
  - Nie. Ubieram się jak ostatni głupek, bo wyrażam swoje wewnętrzne ja całemu światu - rzucił złośliwie. Dziewczynka znowu wydęła policzki niezadowolona. Del przeszedł więc do sedna: - Posłuchaj: widzę, że masz przed sobą świetlaną przyszłość. Ale jeśli dalej będziesz tak wyszczekana to już na starcie strzelą ci w łeb. Nie popisuj się, dopóki nie będziesz lepsza od reszty.
  Ładnie to tak straszyć dzieci?, rzuciło coś w głowie Żelaznego. Nie przejął się tym zbytnio. Skoro jeszcze tej dziewczyny nie wystraszył, mało co będzie w stanie to zrobić. Rose skrzywiła buzię, jakby doskonale rozumiejąc przestrogę. Dobrze...pojętna jest.
  - Druga sprawa - kontynuował. - Nie daj się zdominować. Dlatego nie powinnaś myśleć o mafii jako kierunku życiowym. Nie rób z siebie takiego popychadła. Prędzej czy później któryś z szefów zrobi z ciebie mięso armatnie i zmarnuje twój potencjał.
  - Mam...potencjał? - na policzkach Rosie pojawił się mimowolny rumieniec.
  - Masz. Ale na pewno jeszcze niejeden raz spotkasz się z podobnym traktowaniem. Nie zniechęcaj się, bo ,,to męska robota". Większej bzdury w życiu nie słyszałem...
  Delacroix umilkł na chwilę i wyciągnął przed siebie dłonie. Znamię na prawej zalśniło. Między palcami pojawiła się ciemna masa, jakby ktoś wylał ciemny płyn w stanie nieważkości. Przez dwie minuty jego rozmówczyni z fascynacją patrzyła, jak wprawnie modeluje materiał w podłużny, delikatny kształt. Gdy skończył, trzymał w ręku różę o płatkach w barwie ciemnego granatu. Nie wiedział, czemu to zrobił. To był impuls, a swoim przeczuciom zawsze ufał.
  - Czy tego chcesz czy nie, urodziłaś się kobietą - powiedział w końcu, przekazując kwiat Rose. - Nigdy tego nie zrozumiem, bo sam jestem facetem, ale masz nade mną przewagę, tylko nie w tym samym aspekcie. Wykorzystaj to. Silny musi być najemny drab. Łowca nagród myśli nieszablonowo. To nasza największa broń. Dlatego nie możemy nikomu zabronić bycia jednym z nas.
  Dziewczynka wpatrywała się w nienaturalną barwę płatków róży. Del tymczasem wstał i ruszył w głąb alejki, wystarczająco zadowolony ze swojej roboty.
  - Jak masz na imię? - usłyszał jeszcze, zanim zdążył się oddalić.
  Odwrócił się i ukłonił nisko, jak przystoi przed kobietą na poziomie.
  - Delacroix - przedstawił się i ruszył dalej.
  - Dziękuję! - zawołała za nim Rose. Pod maską mężczyzny mimowolnie pojawił się uśmiech.

        Drzwi pomieszczenia technicznego otworzyły się z hukiem. Dwójka związanym w środku mężczyzn, przed chwilą jeszcze kłócących się jak para przedszkolaków, umilkła gwałtownie na widok postaci w brudno granatowym płaszczu. Del spojrzał najpierw na skośnookiego przywódcę Triady Czwartej Groźby, potem herszta Kamiennej Hordy.
  - I jak, panowie? - zapytał. - Pogadali? Czy znowu mamy wrócić do szczurów?
  Oboje wzdrygnęli się równocześnie. Ich ,,rozmowa" z Suwerenem, zanim dał im wytchnąć na rzecz fascynującej pogadanki z małą Rose, trwała w towarzystwie stadka wielce pomocnych cienistych gryzoni, robiących co tylko mogły, by przekonać tę dwójkę do objaśnienia sobie wszelkich problemów jakie widzą w działalności tego drugiego.
  - N-nie możesz nas tu trzymać w nieskończoność! - odważył się odezwać arkanin. - Mamy swoich ludzi!
  - Właśnie! - poparł go herszt. - Chłopaki po mnie przyjdą, a nie chcesz...
  - C z e g o  konkretnie nie chcę? - Delacroix nachylił się nad nim z zaciekawieniem. Z maski dobył się podejrzany zgrzyt.
  Drab przełknął głośno ślinę.
  - Nie powiesz? Szkoda - stwierdził łowca prostując się. - Miło słyszeć, że się w końcu ze sobą zgadzacie. Nawet jeśli chodzi wam o połączenie sił przeciwko mnie.
  - O co ci chodzi, psycholu?! - mężczyzna odzyskał język w gębie.
  - Jak to o co? O dobro ogółu - odpowiedział Żelazny tonem, jakby to była oczywistość. - Wasza przedszkolna kłótnia gra już niektórym ludziom na nerwach. Zapłacili mi za to, bym się upewnił, że już nie będziecie rozrabiać. Od was zależy, jak to rozwiążemy.
  - TORTURUJĄC NAS SZCZURAMI?!
  - Cel uświęca środki, przyjacielu - wzruszył ramionami. - Zostawiłem was na chwilę samych. Wyżaliliście się już? Możemy skończyć ten cyrk?
  - Powiedziałem to już kilka razy i powtórzę jeszcze raz - odparł arkanin. - W ŻYCIU nie sprzymierzę się z Hordą!
  - Kto tu mówi o przymierzu? - zauważył Del. - Po prostu macie się pogodzić, zabić, cokolwiek! Byleby się skończyła ta wasza cholerna wojna. Doceńcie chociaż fakt, że po prostu was nie zamordowałem na miejscu. To jak? - przyklęknął przed arkaninem, chcąc popatrzeć mu prosto w oczy. - Podacie sobie łapki, czy mam wam je odciąć i zrobić to za was?
  Skośnooki jednak tylko zmierzył łowcę nagród spojrzeniem równocześnie pogardliwym i morderczym. Spojrzeniem godnym skaga przetrzebiającego kurnik. To wszystko było poniżej jego godności.
  - W dupie mam te twoje miłosierne zamiary - wziął głęboki wdech, po czym wykonał najgłupszy ruch w całym swoim życiu...
  Splunął Suwerenowi w twarz.
  Nawet nie drgnął. Powietrze jednak jakby nagle zastygło. Przywódca Kamiennej Hordy aż skulił się na swoim miejscu pod przeciwną ścianą. Po długiej chwili milczenia ciszę przecięło długie westchnienie zmieszane z delikatnym terkotem metalowej maski. Delacroix powoli wstał. Bez słowa cień pod starą szafką jakby zabulgotał i zaczęły wydobywać się z niego małe, czarne kształty. Do uszu pojmanych dowódców dotarło znajome już, jeżące włosy na karku popiskiwanie. Czarne szczury o błyszczących białych oczkach zaczęły się zbierać w stronę lidera Triady. Ten z refleksem godnym rasowego szachisty pojął swój błąd. Ostatni błąd w swoim życiu.
  Szczury nie słuchały protestów. Nie słuchały krzyków. Stojący z kamiennym spokojem Suweren również wydawał się ich nie słuchać. Słuchał ich tylko współwięzień, usilnie odwracający głowę. Od woni krwi niestety nie mógł się odciąć.
  - A mogliśmy po dobroci - stwierdził łowca. - To naprawdę mogło się skończyć inaczej. Ostrzegałem, że zrobię wszystko dla powodzenia mojego zlecenia.
  Po kilku minutach, wydających się trwać wieczność, arkanin w końcu umilkł. Herszt otworzył oczy i powstrzymał się od zwymiotowania na widok tego, co pozostało z ciała, dalej obleganego przez wynaturzone szkodniki.
  - Triada... - sapnął. - Teraz naprawdę rozpętałeś wojnę...
  - Słucham? - zdziwił się Del, nadal nieludzko spokojny. - Jaką wojnę?
  - Pomyślą, że to ja... - w głosie pojmanego pojawiła się panika. - Zaatakują...Pewnie od razu...
  - Nie będzie żadnej wojny - zapewnił go łowca nagród.
  - Jak to? Jak się o tym dowiedzą...
  - Niby od kogo? Od ciebie?
  Coś w tej wypowiedzi zmroziło hersztowi krew w żyłach. Szczury przestały dobijać leżącego i uniosły łebki w jego stronę.
  - Ciała się sprzątnie - Suweren mówił jakby do siebie. - A co do plotek...,,trupy głosu nie mają".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz