sobota, 6 maja 2017

Od Oszusta - Gdy miał być już koniec, znów nastąpił początek

        "Łut Szczęścia" od zawsze wypełniały nieprzebrane tłumy ludzi. Nawet jeśli lata świetności lokalu przeminęły bezpowrotnie dawno temu, a w oczach przyjezdnych miał opinię kolejnej z wielu byle jakich ruder pozostałych po rzeszy bankrutów. Nie można było jednak zaprzeczyć temu, że niezbyt duży budynek tętnił życiem o każdej porze dnia i nocy. Na nieszczęście okolicznych mieszkańców zgoła innym niż by sobie tego życzyli. Obskurna drewniana fasada, której nie brak było zabitych dechami okien nie wyglądała nazbyt przyjaźnie. Mimo to stary, przekrzywiający się na jednym wątłym łańcuszku szyld, kołysał się łagodnie, zachęcając do wejścia nazwą przybytku i nęcąc (pokrytym odpadającymi płatami niegdyś złotej farby) wizerunkiem stosu monet. Pierwotnie budynek ten miał być obietnicą wielkiego bogactwa, jednak jego obecny stan stanowczo przeczył odgórnemu założeniu. Patrząc na ten obraz nędzy ciężko było uwierzyć, że ktokolwiek mógłby się czegokolwiek dorobić w okolicy tak zapuszczonej rudery.
  Dlatego Oszust nie wierzył pierwszemu wrażeniu. Dlatego też właśnie w stronę "Łutu Szczęścia" skierował swoje kroki. Zrezygnował z pierwotnego planu, by przejść się do kasyna. Samo to słowo pachniało jakimś luksusem i świadczyło o pewnym poziomie. Kasyno przyciągało ludzi zamożnych, którzy coś sobą reprezentowali i kojarzyło się Zmorze niezbyt przyjemnie. On nie pasował do kasyn. Nawet nie chodziło tu o jego charakter, bo ten zdawał się być stworzony dla podobnych miejsc. Jednakże sama aparycja Plagi wzbudzała pewną nieufność i zastrzeżenia. Skórzany łach, charakterystyczna chusta służąca za maskę i podarta peleryna sprawiały, że pozostałym bywalcom kasyna jakoś trudno było zdjąć dłoń z kabury w pobliżu Złodzieja. Ponadto lepsze kasyna miały choć umowne zasady. Szulernia do której zmierzał była ich pozbawiona. Brak zasad analogicznie oznaczał brak większych zmartwień, bo choć nadal istniała szansa bycia przyłapanym na oszustwie nie ciągnęło to za sobą aż takich konsekwencji. Owszem, mógł zostać z miejsca zastrzelony przez oszukanego, ale było to ryzyko na które się godził. O swoje życie Koszmar był spokojny. Bywał już w "Łucie Szczęścia" i dobrze wiedział czego powinien się spodziewać.
  Przekroczywszy próg szulerni Złodziej mimowolnie się uśmiechnął. Wszedł do dobrze znanej mu sali i zajął swoje ulubione miejsce przy nieco zniszczonym stole w kącie. Rozsiadł się tam wygodnie, taksując wzrokiem zgromadzony tłum. "Łut Szczęścia" niezależnie od okoliczności zawsze był pełen kreatur najróżniejszego sortu. Ludzie, mutanty, reptilianie i wszystko inne czego nieraz człowiek nie potrafił sobie wyobrazić mieszało się ze sobą w jedną śmierdzącą alkoholem i dymem, głośną masę. Jedynie tak zwanych "elit" nigdy nigdzie nie można było wypatrzeć. Właśnie dlatego Oszust czuł się w tym miejscu tak spokojnie. Bogacze stanowili element jego pracy, więc Zmorze trudno było zachowywać się przy nich swobodnie. W takim miejscu, pełnym szemranych układów, niebezpiecznych ludzi, morderców i dealerów Złodziej paradoksalnie czuł się bezpieczniej niż gdziekolwiek indziej. Wszystkich bywalców "Łutu Szczęścia" łączyła jedna pasja - każdy bez wyjątku miał słabość do gier karcianych. Nie po darmo zwykło się mówić, że ciągnie swój do swego i Plaga był w stanie przyznać temu całkowitą rację.
  Nie dane było mu zbyt długo posiedzieć w samotności, ale też nie po to tu przyszedł. Właśnie dlatego nie zmierzył siadającego naprzeciwko niego człowieka morderczym spojrzeniem. Nieznajomy położył na stole dwie szklanki z ciemnym trunkiem i uśmiechnął się znacząco, wyciągając z kieszeni płaszcza talię kart. W uśmiechu tym Zmora dostrzegł wyzwanie. Wyciągnął więc rękę po karty i przetasował je wprawnym ruchem, upewniając się przy tym, że wszystko z nimi w porządku. Nie ufał nieznajomemu, a nieznajomy nie ufał jemu i był to zupełnie naturalny w tym miejscu układ. Niedługo później, gdy stawki zostały ustalone i postawione dwaj doświadczeni szulerzy rozpoczęli swoją grę.

        Oczy wszystkich zgromadzonych w szulerni utkwione były w Oszuście i jego aktualnym przeciwniku. Pomiędzy nim a barczystym cyborgiem piętrzył się całkiem nietuzinkowy stos pieniędzy. Bez wątpienia to właśnie niewielka fortuna, podobna nieco pirackiemu skarbowi, zwróciła uwagę innych grających na tę konkretną rozgrywkę. Wielu z tych ludzi rzadko miało okazję zobaczyć takie pieniądze w jednym miejscu. Zmorę zewsząd otaczała doskonale znana mu chciwość. Skłębiona masa istnień jakby z trudem powstrzymywała się od sięgnięcia po pieniądze. Pożądanie, szacunek, niechętny podziw i zazdrość przenikały się wraz ze złośliwym pragnieniem, by wraz z odsłonięciem kart jeden z mężczyzn stracił cały swój dobytek. Atmosfera była więc gęsta i pełna napiętego milczenia. Złodziej czuł na sobie zbyt wiele natarczywych spojrzeń, ale nie poruszył się niespokojnie pod sztyletującym go wzrokiem tłumu. Przede wszystkim wyczuwał jednak zbliżające się kłopoty. Skłamałby, mówiąc, że był przyzwyczajony. Jednakże świadomość tego, jak wielu ludzi szuka w nim niepewności świadczącej o blefie skutecznie utrzymywała go w wystudiowanej pozycji za stołem. Zmora przebiegł palcami po grzbietach kart, szacując zapisaną na nich wartość. Najrozsądniejszym posunięciem byłoby spasować i wyjść zanim ktokolwiek zechce go zaczepić. Oszust był jednak na tyle uparty i pewny, że sobie poradzi, że niemal od razu odrzucił tą możliwość. Pokusa ograbienia cyborga była zbyt kusząca, by potrafił się jej oprzeć. Nie przyszedł do "Łutu Szczęścia" po to, by stchórzyć i uciec, uprzednio przegrawszy wszystkie swoje pieniądze. Mimo wszystko karty w jego dłoni drżały nieznacznie. To także zwiastowało kłopoty i niosło ze sobą nieprzyjemne uczucie pętli, z wolna zaciskającej się na gardle zamaskowanego mężczyzny.
Natomiast cyborg naprzeciwko nawet nie krył zadowolonego z siebie uśmiechu. Złodziej uznał zatem, że albo jego przeciwnik jest słabym pokerzystą, albo właśnie wyprowadza go w pole. Tak czy siak rosłego mężczyznę łatwo było rozproszyć i właśnie to Koszmar chciał wykorzystać. Wystarczyło jedynie wystarczająco odwrócić uwagę cyborga.
  Widmo złożył karty, położył je płasko na stole i sięgnął po szklankę. Uniósł dół swojej maski i napił się. Trunek przyjemnie rozgrzał na chwilę jego gardło.
  - Pasujesz, kolego? Czyżbyś przegrał? - zagadnął cyborg, a uśmiech na jego wargach poszerzył się jeszcze bardziej. Plaga odniósł wrażenie, że nieznajomy za moment wybuchnie zupełnie niekontrolowanym śmiechem.
  - Nie jesteśmy kolegami - odparł obojętnie, z powrotem sięgając po karty. - I nigdy nie przegrywam.
  - Pewny jesteś?
  - Oczywiście, że tak.
  Diabeł rozłożył karty w równy wachlarzyk. Równocześnie do tego gestu zaczął powolnym, dobrze wyważonym ruchem przesuwać kartę za kartą od prawej do lewej i z powrotem. Było w tym ruchu coś hipnotyzującego. Wprawa z którą Oszust przesuwał karty, ani na moment nie gubiąc miarowego tempa z całą pewnością świadczyła o doświadczeniu, które się za tym kryło. Najważniejsze było jednak to, że cyborg dał się zwabić w pułapkę.
  - Sądzę, że teraz twoja kolej na ruch. - przypomniał Zmora, z satysfakcją obserwując wpatrzonego w jego dłonie nieznajomego. Tamten zamrugał kilkakrotnie, nieudolnie wyrywając się z transu.
  - Znam zasady. Nie myśl sobie, że uda ci się mnie wykiwać. - w głosie cyborga zabrzmiała groźba.
  - Gdzieżbym śmiał uciekać się do takich sztuczek? - odparł Złodziej, przekładając karty do drugiej ręki i na chwilę wstrzymując ich ruch. Po chwili jednak znowu zaczął je przesuwać. - Czy ty masz mnie za oszusta?
  Na to pytanie przeciwnik Zmory nie znalazł odpowiedzi. Wysnuwanie fałszywych oskarżeń było tu równie niebezpieczne co przyłapanie z asem w rękawie. Nie mając niepodważalnego dowodu nie można było oskarżyć kogoś i wierzyć, że przejdzie to bez najmniejszego echa, a Oszust nie dał jeszcze żadnego powodu, by zarzucić mu kanciarstwo. Przynajmniej w tej jednej grze trzymał się zasad, czekając cierpliwie na potknięcie przeciwnika. Mimo to okazja do triumfu uparcie nie chciała się ujawnić. Nie było też mowy o tym, by mieć choć cień szansy na to, by oszukać cały "Łut Szczęścia". Diabeł musiałby być co najmniej czarodziejem, by niezauważalnie podmienić swoje karty na takie o znacznie wyższej wartości. Nie potrafił niestety czarować. Wątpił jednak, by cyborg miał go zaskoczyć pokerem królewskim. Rachunek prawdopodobieństwa dla tego układu wynosił dużo mniej niż 1% szansy, a Plaga nie wierzył, żeby miał mieć aż takiego pecha.
  Tłum poruszył się nieznacznie, nagle czymś zaniepokojony, a to z kolei zaalarmowało Oszusta, który zamarł w bezruchu, nasłuchując. Pojawił się nowy element, który należało wziąć pod uwagę. Problem w tym, że Złodziej nie miał pojęcia co też mogło wywołać takie poruszenie, dlatego odwrócił wzrok od stołu i rozejrzał się.
  - Oho. Czyżby desperacja? - rzucił cyborg mimochodem, kompletnie nieświadomy powodu nagłego niepokoju przeciwnika.
  - Nie sposób odmówić ci spostrzegawczości - parsknął Zmora w odpowiedzi. Nie silił się na ukrywanie sarkazmu.
  Jego wzrok prześlizgnął się po tłumie, błyskawicznie analizując twarze i zachowanie poszczególnych osobników. Ostatecznie jednak padł na groźnie uśmiechającego się do niego niedźwiedziowatego mężczyznę w starej, brudnej koszuli, któremu towarzyszyła niemniej upiorna, choć o głowę niższa kobieta. Złodziej dostrzegł subtelny ruch oznaczający sięgnięcie po ukrytą broń. Złożył wszystkie fakty w całość i poczuł, że niewidzialna pętla na jego szyi zacisnęła się do końca. Rangerzy. Po Plagę przyszła dwójka ludzi łasych na nagrodę za jego głowę. Intuicja Oszusta ostrzegała go przed zagrożeniem, a on zignorował ją, nie potrafiąc odmówić sobie gry. Teraz przyszło mu za to zapłacić, ale prawdę powiedziawszy nie przeraziło go to tak, jak powinno było. Zmora miał niejasne wrażenie, że jeszcze ma wszystko pod kontrolą i nie da się zagonić w potrzask. Czyż nie to robił zawsze, gdy miał kłopoty? Odwrócił się z powrotem do stołu i odetchnął głęboko.
  - Kończmy to.
  Te dwa, najwyraźniej magiczne słowa rozpoczęły istną lawinę zdarzeń. Na stół wpadła zapalona raca, rozsypując dookoła pieniądze. Zmora poderwał się z krzesła i rzucił na ziemię w tym samym momencie w którym rozległy się strzały. Przez tłum przeszła fala zaskoczonych okrzyków, rozbrzmiał się szczęk odbezpieczanych broni i przekleństwa. Cyborg także się poderwał, przewracając przy okazji stół. Raca, talia kart i pieniądze spadły na Diabła, który jeszcze nie pozbierał się z ziemi na tyle ile by chciał. W "Łucie Szczęścia" zakotłowało. Część ludzi rzuciła się w stronę wyjścia, tratując się nawzajem i rozpychając na boki. Ci, którzy tylko czekali na jatkę oddali się wywołanej burdzie, dodatkowo siejąc zamieszanie. Kakofonia okrzyków i oddawane na ślepo strzały stanowczo nie pomagały w opanowaniu całej sytuacji. W gęstniejącym dymie i zamieszaniu Widmo miał jednak pewną przewagę. Ponadto nie zamierzał stracić głowy (ani żadnej innej kończyny czy choćby włosa). Dlatego szybko pozbierał leżące na ziemi pieniądze i rzucił się w stronę okna, kuląc się pod latającymi wszędzie nabojami. Wylawirował w tłumie, otworzył skrzypiące okno i niezauważony przez nikogo konkretnego wyskoczył przez nie na ulicę.
  Znalazł się w zaułku, miał więc dwie drogi ucieczki. Jedną - najlogiczniejszą - prowadzącą nadal drogą, którą skierowałby się każdy uciekający w popłochu delikwent oraz drugą - wiodącą przez mur za jego plecami. Koszmar zdecydowanie wolał uciekać w mniej oczywistą stronę i właśnie dlatego wszedł na mur, a stamtąd przeskoczył na dach "Łutu Szczęścia". Najciemniej zawsze pod latarnią, nieprawdaż?, pomyślał cierpko, sadowiąc się przy rozsypującym się kominie. Każdy, gdyby go bezpośrednio zaatakowano starałby się uciec jak najdalej od zagrożenia. Biegłby w panice, hałasując i ściągając na siebie uwagę. Miałby na celu jak najskuteczniejsze oddalenie się od miejsca ataku. W ten sposób wskazałby polującym na niego ludziom, gdzie szukać, a ci zorganizowaliby obławę. Ostatecznie zaszczuty uciekinier popełniłby jakiś błąd i wpadłby w ręce oprawców. Zmorze psychologia łowcy i ofiary obca nie była, bo równie często był jednym i drugim. Stąd wiedział jak zachowują się przedstawiciele obu grup. Był pewien, że rangerzy będą go szukać. On też, gdyby nagroda wymknęła mu się z rąk, śledziłby ją i usiłował dopaść. Wątpił jednak, by ta dwójka sprawdziła dach szulerni. Ofiara, mając do dyspozycji szerokie pole do manewru, raczej nie decydowała się na pozostawianie w miejscu ataku. Widmo nie zamierzał być ani ofiarą, ani tym bardziej niczyją nagrodą, więc zrobił dokładnie to czego nie można było się po nim spodziewać. Zniknął bez śladu w najmniej oczywisty sposób. Rangerzy, gdy odkryją, że nie ma go na dole, wyjdą z lokalu i zapewne założą, że Zmora jest już daleko, bo każdy na jego miejscu by to zrobił, więc i oni odejdą, łudząc się, że jeszcze go dorwą. Jego plan był dobry. Pozostawała jednak kwestia tego czym się zająć, by po bezsennej nocy nie zasnąć. Tkwienie w absolutnym bezruchu i patrzenie w ścianę stanowczo nie wchodziło w rachubę. Nie mając wielu innych możliwości zaczął liczyć i porządkować zdobyte pieniądze.
  Gdzieś w połowie liczenia naszła go myśl, że przydałyby mu się dłuższe wakacje. Potrzebował odpocząć od zamieszania nieodmiennie towarzyszącego mu w Cargo. Jakimś przedziwnym cudem tylko w tym miejscu miał na tyle nieprzeciętnego pecha, by non stop wpadać w każde możliwe kłopoty. Zmora uznał, że zasłużył sobie na wolne. A już na pewno potrzebował przerwy od ostatniej doby. Nie był natomiast pewien gdzie mógłby zorganizować sobie wakacje. W Cargo miejsca nie zamierzał grzać ani chwili dłużej niż było to konieczne - to było pewne. Pomimo ogółu krzywd, które spotkały go w tym mieście, a może nawet przede wszystkim dlatego spędzał w Cargo nieproporcjonalnie dużo czasu. Miasto wręcz cuchnęło obietnicą łatwego pieniądza, a to z kolei nęciło Złodzieja. Był związany z tym miastem znacznie trwalszymi więziami niż by sobie tego życzył. Niestety nie chodziło tu wyłącznie o zarobek, choć względem pozostałych powodów Oszust stosował raczej taktykę uników, uparcie ignorując istnienie owianych tajemnicą powiązań. Z pewną naiwnością wierzył, że jeśli nie będzie zwracał uwagi na pewne kwestie, one rozpłyną się w powietrzu i przestaną mu przeszkadzać. Najważniejsze w tym momencie było jednak podjęcie decyzji o tym, gdzie przyczaić się tym razem.
  Mało skomplikowanym tokiem rozumowania i drogą eliminacji odrzucił po kolei każde z miast, które nie nadawały się do tego, by mógł znaleźć w nich kąt dla siebie. Ostatecznie doszedł do wniosku, że jest tylko jedno miejsce na całej planecie w którym mógłby poszukać spokoju. Miał świadomość, że "spokoju" to nieco za dużo powiedziane, ale z całą pewnością mógł tam odpocząć od bycia na celowniku, a to w zupełności go satysfakcjonowało. Jakiś czas później, gdy zamieszanie na dole przeszło do historii, zszedł na ziemię, starając się w miarę możliwości zrobić to jak najdelikatniej. Nadal był obolały i ani trochę nie podobało mu się ile różnych kawałków jego ciała przypomina mu o tym przy każdym ruchu. Humor poprawiały mu jednak wypchane pieniędzmi kieszenie i świadomość, że już niedługo będzie mógł pozwolić sobie na chwilowy relaks. Zakładając oczywiście, że osoba pokroju Diabła była w ogóle zdolna do tego, by choćby na kwadrans rozluźnić się na tyle, żeby każdy szybszy ruch w bezpośredniej bliskości nie wywoływał w niej odruchów obronnych.
  Widmo postanowił znaleźć sobie transport, który zabierze go do jego nowego celu. Jakkolwiek strasznym, głośnym czy wielkim pojazdem by on nie był. Mógłby złapać nawet ciężarówkę i prawdopodobnie tym razem. Chciał wierzyć, że jest w stanie po raz drugi wejść w paszczę stalowego potwora i obyć się bez duszącego poczucia osaczenia czy kołatania serca, usilnie próbującego pogruchotać mu żebra. Co gorsza był gotów za to zapłacić tyle, ile będzie trzeba.

        Cargo zostawił całe godziny drogi za sobą, a to jakim cudem przeżył transport stanowił dla niego nierozwiązywalną zagadkę. Jego cargijskie, koślawe szczęście zesłało mu największą ciężarówkę jaka mogłaby istnieć, a przynajmniej tak mu się zdawało, gdy zobaczył ją po raz pierwszy. Jedno koło tego giganta sięgało mu niemal do ramienia, sprawiając, że sam Złodziej nagle wydał się sobie niepozornym i cholernie niegroźnym dzieckiem. Kierowca bestii także wydawał się być zbyt duży jak na ludzkie standardy. Zmora utknął więc w ciasnej klatce zawieszonej wysoko nad ziemią, a za towarzysza miał jedynie mało przyjemnego faceta, idealnie pasującego do charczącej ciężarówki-olbrzyma. Już sama podróż dłużyła mu się niemiłosiernie, jak gdyby planeta nagle rozprężyła się, chcąc oddalić Oszusta od jego celu. Akurat to, że całe Talos było przeciwko niemu, szydząc sobie z jego problemu jakoś specjalnie go nie zdziwiło. Po raz kolejny niewypowiedzianą ulgę sprawił mu moment, gdy mógł wysiąść i na nowo przywitać się z nieruchomą, jakże przyjemną mu ziemią. Prawdę powiedziawszy samo dotarcie do celu stanowiło dla Koszmaru ulubioną część podróżowania.
  Było już ciemno, gdy Zmora wspinał się na piętro pewnego przerobionego na warsztat hangaru. Gdy był w tym miejscu ostatnim razem wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Świeciło słońce, a okolica pełna była rozmawiających ze sobą ludzi. Teraz jednak, gdy wszystko tonęło w miękkim mroku nocy Widmo dostrzegł pewien urok tego miejsca. Ciszę i spokój nieruchomego otoczenia odbierał nieomal jako kojącą. Najwyraźniej w tym świetle hangar prezentował się dużo korzystniej. Dotarłszy na galeryjkę zauważył duże okno na które ostatnio nie dane mu było zwrócić uwagi. Tym razem jednak zajrzał przez nie do wnętrza, chcąc się upewnić, że jego pamięć go nie zawiodła. W końcu trochę czasu minęło od kiedy pierwszy i jedyny pokonywał te stopnie. Na jego szczęście wcale się nie pomylił, a widok wnętrza tylko go w tym utwierdził. Stare łóżko szpitalne nadal stało na swoim miejscu, tak jak Oszust to zapamiętał. W całym gabinecie w zasadzie zmieniła się tylko jedna rzecz - wielkość stosu papieru zalegającego na biurku.
  Otwarcie zamka zajęło Zmorze dosłownie paręnaście sekund. Większości zabezpieczeń w Annville daleko było do solidnych zamków znanych mu między innymi z Devlin czy wymyślnych konstrukcji na które zdarzało mu się natrafiać w Arc. Nawet otwieranie drzwi w Cargo niosło ze sobą pewne ryzyko pułapki zastawionej już w progu. To było jednak Annville. Ludzie znali się jak jedna wielka rodzina i nikomu nawet nie przychodziło do głowy, by zagarnąć dla siebie własność sąsiada. Co za tym idzie nie obawiali się włamywaczy, więc spali spokojnie oraz nie inwestowali w szczególnie sprawiające problemy zamknięcia. Z tego powodu ciche szczękniecie zamka oraz skrzypienie otwieranych drzwi było tu stanowczo mniej zadowalające niż w innych częściach planety, ale Oszust choć tym razem nie zwrócił na to zbyt szczególnej uwagi.
  Jego uwagę skupiło wnętrze, któremu dopiero teraz mógł przyjrzeć się dokładnie. Oznaczało to co prawda możliwość zajrzenia do każdej szafki i dokładnego zbadania papierów na biurku. Szczególnych skarbów Złodziej nie spodziewał się ujrzeć na oczy, ale sądził, że w tym przypadku to nawet lepiej. Zwłaszcza gdy znalazł oprawioną w ramkę fotografię przedstawiającą młodą blondynkę z dzieckiem na rękach. Kobietą z całą pewnością była Eva, ale dziecko, na które kobieta patrzyła z czułością, stanowiło pewien niepasujący element i odrobinę kłóciło się z informacjami na temat Aniołka, którymi Plaga dysponował. Odłożył ramkę na miejsce i przeszedł do części mieszkalnej lokum lekarki. Evie spała odwrócona twarzą w stronę ściany, a Złodziej poświęcił dłuższą chwilę, by przyjrzeć się jej dokładnie. Gdy już się otrząsnął, obejrzał całe niewielkie mieszkanko i wyszedł, uznając, że dość już pogwałcił prywatność panienki Madison. Resztę nocy przeznaczył na odpoczynek w tylko sobie znanym miejscu.
  Następnego dnia rano wrócił do hangaru. Było na tyle wcześnie, że w warsztacie nie kręcili się jeszcze ludzi. Stanowczo nie była to też pora odwiedzin. Sam Oszust prawdę powiedziawszy nie wyspał się za bardzo. Potłuczone ciało bolało, nijak nie ułatwiając mężczyźnie i tak koszmarnie lekkiego snu. Złodziej nawykły do życia w stałym zagrożeniu zrywał się przy każdym niepasującym do otoczenia szeleście. O ile zwykle ratowało mu to życie, o tyle w obecnej sytuacji raczej w niczym nie pomagało. Właśnie dlatego już z samego rana, zanim dzień na dobre się zaczął, Diabeł był podirytowany i zmęczony. Naprawdę potrzeba mi wakacji, pomyślał ponuro, przekraczając próg gabinetu lekarskiego. Evy nigdzie nie było, zatem musiała być nadal w swoim mieszkaniu i Widmo postanowił złożyć jej wizytę. Przeciął roboczą, dostępną wszystkim część i wygodnie oparł się o futrynę drzwi łączących gabinet z mieszkaniem, czerpiąc przy tym chwilową pociechę z samego faktu znalezienia miejsca gdzie nie musi stać całkowicie o własnych siłach. Postał przez chwilę, obserwując krzątającą się przy śniadaniu Evie, po czym rzucił typowym dla siebie, na wpół złośliwym, obojętnym tonem:
  - Któregoś dnia wyniosą ci cały gabinet, panienko. A ty nawet tego nie zauważysz...

Evie? No. Stało się...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz