- Jestem tylko skromnym człowiekiem - odpowiedział zamiast tego, wzruszając ramionami. - Wiele mi do szczęścia nie potrzeba.
Eva posłała mu powątpiewające spojrzenie.
- Przykładowo? - zapytała.
- Ludzi bogatszych ode mnie - odparł mężczyzna.
- I to jest ,,nic wielkiego"?
- Tak patrząc prawdzie w oczy, panienko, owszem - każdy bogaty człowiek jest ,,niczym wielkim" - stwierdził Oszust. - To jego portfel tak fascynuje ludzi mojego pokroju, nie osobowość.
- I to ABSOLUTNIE wszystko, czego chcesz od życia? - w ton blondynki wdarło się lekkie niedowierzanie. Już niejeden raz słyszała podobne oświadczenia, jasno usadawiające pieniądze jako życiowy cel. W końcu czego więcej mogli chcieć złodzieje?
Ale nie ten jeden złodziej. Maddie nie mogła sobie zdawać z tego sprawy (bo niby skąd?), ale za wszystkim kryło się coś więcej. Widmo przecież nie był pierwszym lepszym kryminalistą lubiącym przywłaszczać sobie cudze dobra. Tu nie chodziło o naiwną próbę stworzenia interpretacji wartości, popularnie nazywaną ,,pieniądzem", chociaż trzeba przyznać, że bez tego nie szło w dzisiejszym świecie przeżyć. Jednak dla Oszusta największą nagrodą nie był brzęk monet. Był mistrzem w swoim fachu - tu chodziło o jego dobre imię. Każda udana kradzież napawała go satysfakcją, tym wyższą, im wyżej była postawiona poprzeczka. Świadomość, że dokonałeś niemożliwego jest bezcenną nagrodą, niezależnie od tego, czym się w życiu zajmujesz. A plik banknotów był tylko mile (lub mniej mile) widzianym dodatkiem.
Zmora nie zamierzał się jednak nikomu z tego zwierzać, a już zwłaszcza panience Maddison. Dlatego jedynie kiwnął głową, a po namyśle dodał:
- Tlenem, jedzeniem i dachem nad głową też nie gardzę. W końcu jestem tylko człowiekiem.
- Doprawdy? Czasem wydaje mi się, jakbym rozmawiała z duchem - kobieta przekrzywiła lekko głowę, opierając policzek na dłoni.
- Możesz mieć w tym niemało racji, panienko - głos Złodzieja zabrzmiał ledwie słyszalnym rozbawieniem. - Ktoś, kogo nie ma, faktycznie może być uznawany tylko za zjawę.
- Miałam raczej na myśli fakt, że najwyraźniej porządnie jadasz raz na kilka dni i sypiasz w ruderach - sucha uwaga Aniołka w jednej chwili zniweczyła budujący się wokół wypowiedzi mężczyzny klimat tajemnicy. - Jak tak dalej pójdzie, wkrótce rzeczywiście będzie mnie nawiedzał cień człowieka.
- Masz niesamowicie realny pogląd na świat - stwierdził z niesmakiem Koszmar.
- Mówiłam już: jestem lekarzem. Moja marzycielska aura wyparowała na pierwszym roku studiów - Maddison westchnęła i wstała, chociaż usilnie chciała odwlekać nieuniknione. - Chyba czas się wziąć do pracy.
- Masz na myśli tą monstrualną górę papierów na biurku? Nie udusisz się pod nią za niedługo?
- Kiedyś na pewno. A wtedy połowa miasta będzie musiała się nauczyć samodzielnie opatrywać rozcięte kolana - dodała złośliwie, idąc w stronę gabinetu.
Zgodnie z rutyną, podeszła do okna i przekręciła na drugą stronę tabliczkę ,,NIECZYNNE", ostatecznie oznajmiając całemu światu, że może zacząć ją nękać kolejną robotą. Świat jednak milczał, toteż odwróciła się decydując stawić czoła papierowej Wieży Babel. Szkoda, że nie mogła postąpić jak w scenariuszu, tak po prostu zrównując ją z ziemią i karząc budowniczych, ale była lekarzem - nie cudotwórcą. To, że zrzuci wszystko na ziemię nie unicestwi świadomości obowiązku. Jedynym efektem takowego działania będzie zmarnowane dziesięć minut na zbieranie papierów z powrotem.
Nie zważając na obecność profesjonalnego złodzieja w swojej kuchni, skupiła się na przeglądaniu formularzy i sprawdzaniu poprawności informacji z dokumentu w komputerze. Na obudowie monitora nakleiła wczoraj karteczkę z przypomnieniem o umówionej domowej wizycie na wpół do dziewiątej. Miała jeszcze spokojnie ponad pół godziny zanim będzie musiała wyjść. Przez ten czas mogła jeszcze sporo zrobić. Gdy za którymś razem jednak prześlizgiwała wzrokiem z ekranu na kartkę, zatrzymała się w połowie na stojącej na biurku fotografii. Przedstawiała Evelyn Maddison - młodą matkę, szczęśliwą pomimo porzucenia, bo tak naprawdę nie została sama. Tuliła przecież nos do czoła trzymanego na rękach śpiącego dziecka. Uśmiechnęła się lekko. Lubiła dobre wspomnienia. Wolała nie pamiętać za to, co się wydarzyło zaledwie trzy miesiące po zrobieniu tego zdjęcia. Ani tego, że pół roku później obie osoby z fotografii zniknęły. Jedna całkowicie. Druga przez długi czas była swoim własnym cieniem.
- To kto jest na tym zdjęciu?
Kobieta podskoczyła na krześle, wzdrygając się na dźwięk głosu tuż za sobą. Westchnęła przeciągle, ostatecznie wybudzając się ze stanu zawieszenia. Tak bardzo chciałaby zbyć to pytanie krótkim ,,Nikt ważny", ale byłoby to wyjątkowo paskudne kłamstwo i doskonale wiedziała, że na osobę taką jak Garrett wcale nie zadziała. Po namyśle znalazła równie wymijającą, lecz zdecydowanie lepszą opcję:
- Ja - odpowiedziała. - Oraz przypomnienie dlaczego robię to co powinnam.
Oszust zmrużył oczy, po chwili jednak kiwnął powoli głową na znak, że odpowiedź wystarczająco go usatysfakcjonowała. Aniołek zadowolony odwrócił głowę z powrotem. Pierwszym co mu się rzuciło w oczy, była samoprzylepna karteczka. Coś podpowiedziało jej, by spojrzeć na zegar...
Ósma. Ile gapiła się na tą fotografię?
- Psiakrew! - wypaliła nagle, zaskakując tym nawet Zmorę i zerwała się z miejsca.
- Panienko! Język! - usłyszała z gabinetu, gdy zabierała ze swojego pokoju kaduceusz.
- Jestem spóźniona na wizytę!
- Usprawiedliwiasz się od przeklinania? - zdziwienie Koszmaru było jak najbardziej uzasadnione patrząc na stan kultury na Talos.
- Nieważne! - lekarka wyszła z swojego mieszkanka dopinając skrzydła. - Idziesz ze mną?
- Niby gdzie? Na wizyty domowe?
- Bez obrazy, ale wolę cię tutaj nie zostawiać - stwierdziła otwierając drzwi. - Ani robić asystenta. Możesz za to się przejść, skoro i tak nie masz co robić. Annville o tej porze jest raczej jeszcze półprzytomne - dodała ,,dla otuchy".
Stanęła wyczekująco na zewnątrz, przytupując lekko obcasem. Łowca nagród wzruszył ramionami i również wyszedł. Kobieta przekręciła klucz w zamku, po czym ruszyli w stronę klatki schodowej.
Pani Sprout (o ironio, że szła akurat do niej właśnie z Oszustem) mieszkała niestety dosyć daleko. Evie - nie będącej posiadaczką żadnego pojazdu - spacer MUSIAŁ sporo zająć. Co chwilę patrzyła nerwowo na zegarek na ręce, idąc przyspieszonym krokiem. Pozbawiony lepszych zajęć Widmo chyba póki co nigdzie się nie wybierał. Na szczęście kobieta miała rację co do porannego ruchu. Póki co nie natrafili jeszcze na nikogo, kto miałby obrzucić podejrzanego przyjezdnego morderczym wzrokiem. Mijali jedynie biegające po ulicach dzieciaki, kilka starszych osób i młode dziewczęta, zapewne idące po zakupy na polecenie rodziców.
- Czas nie będzie płynąć wolniej od gapienia się na wskazówki - zauważył Złodziej.
Pani Doktor nie odpowiedziała na zaczepkę. Dwadzieścia minut. Tyle czasu miała. W ile dotrze na drugi koniec miasta - pewnie więcej. Znowu będzie musiała przepraszać za spóźnienie. Normalnie zawsze przychodziła na czas, jednak wizyty u pani Sprout były chyba w jakiś sposób przeklęte. Zawsze znajdowało się coś zmuszającego punktualną Evę do naciągania kilku minut drogi więcej.
- Tylko dwie minuty - rzuciła, bardziej do siebie niż towarzysza. - Chyba aż tak jej to spóźnienie nie urazi, prawda?
Mężczyzna wzruszył ramionami. Zanim jednak cokolwiek powiedział, ciche, spokojne powietrze Annville przeszył rzadko słyszany w tej okolicy dźwięk.
Krzyk. Krzyk autentycznego przerażenia.
Wszyscy przechodnie zamarli w miejscu zdezorientowani, w tym dwójka łowców nagród. Jednak nauczeni swoim doświadczeniem to właśnie oni byli pierwszymi, którzy zdecydowali się podjąć jakiekolwiek wyzwanie. Jak to się popularnie mawiało, łowcy nagród ciągnęli do niebezpieczeństwa jak płatokolce do miodu. A Evie dodatkowo nienawidziła cudzej krzywdy, wyraźnie słyszalnej w tym jednym męskim okrzyku. Napędzani ciekawością pobiegli w górę ulicy, kierując się wciąż wzywającym pomoc głosem. Na skrzyżowaniu rozejrzeli się wokół, szukając dalszego tropu. Kobieta pierwsza dostrzegła biegnącą w ich stronę postać. Przerażony mężczyzna wybiegł zza rogu gdzieś dwadzieścia metrów w lewo...a za nim psy. Trzy trudne do dokładnego określenia czarne kształty, ujadające wściekle i niepowstrzymanie zmniejszające dystans. Uciekinier w którymś momencie potknął się. W Aniołku coś zaskoczyło i kobieta bez namysłu przeleciała dzielący ją od nieznajomego dystans. Wylądowała między nim, a psami, w ostatniej chwili wbijając w ziemię kaduceusz. Złotawa bariera pojawiła się na sekundę przed nieszczęściem - bestie zderzyły się z półprzezroczystą ścianą. Okrążyły bańkę kilka razy, wściekle warcząc, aż łeb jednego z nich przeszyła strzała Zmory. Trafiony czarny ogar opadł na piach jak kałuża i zniknął. Pozostałe spojrzały w stronę Oszusta. Drugi padł równie szybko, a trzeci odbiegł, po kilku metrach samoistnie się rozpływając.
Maddie, zaczynająca już uspokajać rozszalałe serce, zdjęła barierę i wyprostowała się, patrząc w ziemię gdzie padły dziwne monstra. Czegoś takiego jeszcze w życiu nie widziała. Po minucie otrząsnęła się i pomachała do Zmory na znak, że wszystko jest w porządku. Złodziej kiwnął głową i ruszył spokojnym krokiem w ich stronę.
- Nic panu nie jest? - zapytała nieznajomego, pomagając mu wstać.
Mężczyzna spojrzał na pustą ulicę i na jego twarzy pojawił się uśmiech. Parsknął lekko histerycznym, niedowierzającym śmiechem.
- U...u-dało się? - powiedział, jakby nie zdając sobie sprawy z obecności innego człowieka.
- Czy jest pan ranny? - kobieta próbowała nawiązać z nim jakikolwiek kontakt. W wypadku szoku było to niezbędnym zabiegiem. Poszkodowany mógł nie zdawać sobie sprawy ze swojego stanu pod wpływem niedawnych, silnych przeżyć. Jeśli te psy go pogryzły, wymagał szybkiej pomocy. Kto wie, czym właściwie były i co mogły mieć na zębach?
Facet jakby oprzytomniał. Obejrzał się i otrzepał ubranie z piachu.
- Nie...dzięki wam - odpowiedział, szczerze szczęśliwy. - Jestem pani dozgonnie wdzię...
Świst. Mały bryzg krwi z szyi. Głuchy odgłos upadającego ciała.
Eva zamarła w niemym przerażeniu. Plaga dostrzegając zajście zerwał się do biegu.
- Nie, nie, nie nie nienienie! - z ust klękającej pospiesznie lekarki wylał się potok słów. Tak nie mogło być! To niesprawiedliwe! To przecież...
Niedoszły uratowany zabulgotał, wypluwając zalewającą krtań krew. Jego tchawicę przeszył...bełt. Aniołek w panice zaczął szukać w torbie czegokolwiek co mogłoby pomóc, ale już po chwili mężczyzna znieruchomiał. Kobieta zwiesiła bezsilnie ramiona, zaciskając z całej siły oczy. Na ulicy stali równie zszokowani gapie. Oszust w przeciwieństwie do niej nie był poruszony śmiercią. Bardziej zaciekawiło go skąd padł strzał i nie tracąc czasu rozglądał się po dachach.
- Kusza... - mruknął pod nosem. - Musiał być niedaleko...
Nagle wbił wzrok w punkt przed sobą. Niemal w tej samej sekundzie ruszył biegiem.
- Garrett! - zawołała za nim Maddison. - Co...
- Jak to ,,co"? Odpowiedzi! - odkrzyknął mężczyzna, szybko znikając z oczu blondynki.
Oszust? To chyba dobry początek...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz