Eva spojrzała na samochód, lekko wydymając usta z niezadowolenia. Wcale nie podobała jej się wizja prowadzenia kradzionego wozu, tym bardziej, że kierowcą była raczej średnim. W końcu do tej pory nie musiała się nigdzie dalej wybierać, a jeśli już, to zawsze znajdował się ktoś na tyle uprzejmy, by ją podwieźć. Jednak ton Zmory wyraźnie świadczył o tym, że nie ma ochoty siedzieć w Cargo ani minuty dłużej. Koniec końców, Aniołek też już chciał wrócić do Annville. Westchnęła więc i wsiadła na miejsce kierowcy, wrzucając na tylne siedzenie kaduceusz. Oszust, najwyraźniej wielce z siebie zadowolony, usiadł z przodu zakładając ręce za głowę.
Maddison powoli wycofała. Samochód szarpnął przy tym kilka razy, gdy za mocno nacisnęła pedał gazu. Za każdym szarpnięciem usta kobiety wykrzywiały się, jakby Evie jeszcze przed czasem szykowała się na usłyszenie zgrzytu niszczonej karoserii.
- Nawet się nie waż komentować - ostrzegła Złodzieja, dostrzegając kątem oka przebłysk wesołości z jego strony.
- Nie śmiałbym - mężczyzna podniósł uspokajająco ręce. Nie udało mu się jednak zamaskować złośliwego tonu, ale pani doktor zdążyła to już uznać u niego za naturalne, więc nie zwróciła na to większej uwagi.
W końcu udało jej się wyprowadzić pojazd na ulicę i ruszyć w stronę granic miasta. Z początku przerażała ją wizja wydostania się z Cargo na własną rękę, ale jej towarzysz najwyraźniej nie zamierzał do tego dopuścić. Z jego podpowiedziami i kilkoma przekleństwami mijanych kierowców, samochód wtoczył się na stary, popękany i pokryty pyłem asfalt na przedmieściach, a stamtąd na stary ubity szlak na zachód. Reszta drogi minęła bez zbędnych komentarzy. Eva przez zbytnie zrezygnowanie faktem uprowadzenia czyjegoś wozu jakoś straciła ochotę do rozmowy, co Oszustowi wcale nie przeszkadzało i wolał tego stanu rzeczy nie zmieniać.
- UDAŁO WAM SIĘ! CHOLERA JASNA, UDAŁO!
Aniołek przeczuwając co się święci odsunęła się o krok do tyłu, nie chcąc połamać żeber w uścisku szczęśliwego robotnika. Zajęła strategiczne miejsce za stolikiem, przez co jedynym w zasięgu pozostał Zmora. Zleceniodawca zrezygnował więc z pierwotnego pomysłu i zamiast udusić Złodzieja misiaczkiem, wyciągnął w jego stronę rękę. Oszust niepewnie ją przyjął, niemal od razu tego żałując. Uczucie mogło być porównywalne jedynie do zaciśnięcia dłoni w imadle, którym na dodatek ktoś jeszcze potrząsał.
- Nie macie pojęcia jak bardzo jestem wam wdzięczny! - powiedział po raz wtóry mężczyzna.
- Pewnie nie - zgodził się łowca nagród, uwalniając w końcu dłoń. - To teraz możemy omówić kwestię wynagrodzenia?
Anioł zmroził go wzrokiem, czym oczywiście mało się przejął. Pytanie było trochę nie na miejscu, z miejsca zmieniając nastrój rozmowy. W końcu, gdy temat schodzi na pieniądze, klimat zawsze się oziębia. I faktycznie, mina właściciela odzyskanej strzały lekko zrzedła, ale szybko się poprawił, ponownie przywdziewając wdzięczny uśmiech. Przekazał łowcom nagród obiecaną nagrodę - Evie po raz kolejny dziękując, a Złodziejowi po prostu wcisnął pieniądze w ręce - po czym odwiesił zgubę na ścianę, nie mogąc się na nią napatrzeć. Maddison dźgnęła towarzysza w bok dając znać, że już na nich pora i opuścili dom.
Na ulicy zapadła chwila ciszy. Kobieta kierowała swoje kroki w stronę warsztatu. Garret najwyraźniej również musiał iść w tę samą stronę, toteż jeszcze przez kilka minut był skazany na towarzystwo Aniołka. Wiedział doskonale, że nie przyjdzie mu uciec bez słowa.
- Dłoń cała? - zapytała pani doktor wesoło, przerywając ciszę zgodnie z jego oczekiwaniami.
- Równie dobrze mógłbym przytrzasnąć sobie palce maską samochodu - odparł, mimowolnie zginając palce. - Ale nastawiać chyba nie trzeba.
- Czyli nie masz już czego tu szukać. Zupełnie tak jak chciałeś - w głosie blondynki słychać było pewną złośliwość.
- Przeszkadza to panience? - Oszust uniósł jedną brew.
- Ani trochę.
- Świetnie - mężczyzna nagle skręcił w inną ulicę. - To do widzenia.
Evie stanęła w miejscu, zakładając ręce na piersi.
- Dzięki za pomoc! - rzuciła za nim z pewnym wyrzutem w głosie.
Ten jej jedynie odmachał na znak, że usłyszał, ale nie dodał już ani słowa. Kobieta westchnęła cicho ruszając dalej. Cóż, tolerować trzeba każdy rodzaj człowieka.
Wchodząc przez otwarte drzwi garażowe minęła się z kilkoma rosłymi mężczyznami w typowo harley'owskich kurtkach. Przywykła już do podobnych gości blisko swojego gabinetu, w końcu wynajęła mieszkanie w warsztacie samochodowym. Ci jednak wyglądali na wyjątkowo przygnębionych i lekko wściekłych. Na dodatek nosili na sobie ślady bójki - przynajmniej jeden z nich na pewno miał złamany nos i rozcięty łuk brwiowy, reszta typowe obicia na twarzach. Niemal wyczuwając od nich aurę niewysłowionej wściekłości, zdecydowała się ich nie pytać o nic. Ciekawiło ją tylko kto byłby w stanie wdać się w bójkę z ludźmi tego pokroju i jeszcze z nimi wygrać. Jedynym co jej przychodziło na myśl był chyba tylko inny gang motocyklistów.
Wspięła się po klatce schodowej na piętro, mijając kilku mechaników uprzejmie ,,uchylających kapelusza". Zamiast wchodzić do gabinetu weszła bezpośrednio do swojego mieszkania przez drugie drzwi. Odłożyła kaduceusz i pistolet, odczepiła skrzydła, po czym padła plecami na łóżko. Zamknęła oczy zadowolona z powrotu do domu. Kiedy jednak uchyliła jedną powiekę, jej uciecha minęła - przez otwarte drzwi do gabinetu dostrzegła leżącą na jej biurku stertę papierów, których nie skończyła przerobić przed wyjazdem do Cargo.
Witaj w domu, westchnęła w myślach i wstała czując przed sobą przynajmniej dwie godziny roboty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz