poniedziałek, 5 grudnia 2016

Od Erosa (CD Zero) - Przystanek w Anville

        Reset całkiem sprawnie się ze wszystkim uporał. Świadczył o tym przynajmniej fakt, że 1) Eros w ogóle się obudził i 2) po pobudce nie czuł się gorzej niż przed nią. I tak, zdarzały mu się przypadki, gdy reset systemu właściwie bardziej psuł niż poprawiał jego stan. Przypominało to trochę kaca: po obudzeniu Elliot czuł rozsadzający czaszkę ból głowy, z trudem podnosił się do pozycji pionowej i nie za bardzo wiedział co się wydarzyło dzień wcześniej. Jako iż żaden z powyższych objawów nie wystąpił, można było uznać ten reset za sukcesywny.
  Cyborg zamigotał klapkami pseudo powiek, spodziewając się ujrzeć drewniany sufit. Gdy zamiast tego wizję zasłonił mu ciemny pysk z wywalonym językiem, chłopak przeżył ciężki szok. Poderwał się gwałtownie z okrzykiem zaskoczenia, przy czym mocno wyrżnął czołem w blat stołu. Opadł z powrotem na dywan z cichym jękiem, a zadowolony Ganimedes położył mu przednie łapy i łeb na brzuchu.
  - A wmawiali mi, że wcale się nie wiercę przez sen... - wyburczał do siebie El, ludzkim odruchem masując płat czołowy. Spróbował się wysunąć spod stołu, ale skundlony owczarek jednak swoje ważył. W końcu się poddał i z westchnieniem, jak najbardziej uprzejmie, zapytał: - Mógłbyś ze mnie zejść?
  Pies sapnął przez nos, patrząc przez chwilę niezrozumiale na Kupidyna, po czym w końcu łaskawie się podniósł i usiadł obok stołu, obserwując jak Eros gramoli się spod niego na klęczki. Wstał, otrzepał się i rozejrzał po pomieszczeniu, ze zdziwieniem dostrzegając brak towarzyszy. Wtedy usłyszał chrobotanie o drzwi. Spojrzał w stronę drapiącego framugę Ganimedesa. Zwierzak widząc, że ktoś na niego patrzy, szczeknął prosząco. Z braku lepszych pomysłów (i wiedząc, że lepiej się z tym psem nie kłócić) cyborg otworzył mu drzwi i wyszedł po nim na zewnątrz.
  Deszcz musiał przestać padać jakieś dwie godziny temu, zostawiając po sobie niemal całkowicie zalane chodniki i sporo mułu. Ganimedes pobiegł przed siebie, najwyraźniej doskonale wiedząc, gdzie jest jego pani. Amor ufając psiej intuicji ruszył za nim spokojnym krokiem, po drodze obserwując przeklinających na ulewy, walczących z uszkodzeniami mieszkańców Swampy Bottom.
  Niedaleko, na bardziej stałym gruncie, stała pakowana właśnie odkryta ciężarówka. Eros dostrzegł znajomą, niedźwiedzią postać Craiga i kontrastową do tego rozciągniętą sylwetkę Zero, wykładających na pakę skrzynie. O wóz opierała się Jen, jedząc jakąś kanapkę, a obok Dzierzba witała się z merdającym wesoło ogonem Ganimedesem. Podniosła wzrok dostrzegając podchodzącego Erosa.
  - Chyba wiszę ci kasę, Zero - zawołała, jakby blaszaka w ogóle nie było obok.
  - A nie mówiłem? - odparł szary odkładając pudło.
  - Ale o czym? - chłopak spojrzał najpierw na jedno, potem na drugie, nie mając zielonego pojęcia o co chodzi.
  - Zakład - wyjaśniła krótko Jen. Ganimedes zauważając, że ma w rękach jedzenie nagle usiadł przed nią niemal na baczność, wpatrując się w kanapkę.
  - O mnie? - El podrapał się po głowie.
  - Jak rano cię znalazłam na podłodze, to byłam przekonana, że nie żyjesz - zaczęła obojętnie Dzierzba. - Bezwładny jak worek kartofli, bez oddechu, pulsu nie było za cholerę jak sprawdzić. Wepchnęłam cię więc tylko pod stół i kazałam Ganimedesowi pilnować, czy się w ogóle obudzisz.
  - Na co Zero powidział, żeś zbyt wielki wrzód na dupie, by byle reset miał cię sprzątnąć - dodała Jennifer, z litości rzucając owczarkowi kawałek szynki.
  - Wcale tak nie powiedziałem! - zaprzeczył z drugiej strony pojazdu Zero.
  - Ale gadałeś podobnie! - odparła antropka. Szary najemnik podszedł do nich otrzepując ręce.
  Eros zamrugał kilka razy.
  - Założyliście się o to, czy kopnąłem w kalendarz czy nie? - powtórzył.
  - Tak - potwierdziła równocześnie cała trójka.
  - I to ja mam nie po kolei w głowie? - mruknął chłopak, z oburzenia zakładając ręce na piersi. - Jak będę się wybierał na drugą stronę to dam wam znać!
  - Ej, ja zakładałem, że żyjesz - Zero wzruszył ramionami.
  - Tia, nie ma to jak ,,męska solidarność". Dzięki za wsparcie chłopie...
  Klapa ciężarówki trzasnęła z hukiem, od czego łowcy nagród wzdrygnęli się równo. Craig ruszył zadowolony w stronę kabiny kierowcy. Wtedy jednak zauważył Elliota, jak widać całego i zdrowego mimo założeń starszej pani.
  - EL! - wyszczerzył się szeroko, rozkładając ręce na co łucznik momentalnie odskoczył poza jego zasięg, kryjąc się za Dzierzbą.
  - Tak, tak, dobrze cię widzieć stary, ale jak pamiętasz widzieliśmy się już wczoraj - wypalił w jednym słowotoku cyborg z obawy o kolejnego ,,misiaczka".
  - Spokojnie Craig, zdążysz się jeszcze z Kupidynem pożegnać. Dopilnujimy by nie spartolił - Jen z przyjaznym uśmiechem poklepała wielkiego mężczyznę po barku.
  - I ty, Brutusie...? - zaczął Eros, ale niemal natychmiast zauważył coś jeszcze: - Zaraz, ,,pożegnanie"?
  - Wyjeżdżamy - odparł sucho Zero wspinając się na pakę.
  Antropka ruszyła jego śladem, a za nią podryfował kulisty robot, znowu coś rzężąc. Amor spojrzał na Dzierzbę z nadzieją na więcej wyjaśnień, która całe szczęście nie okazała się płonna.
  - Rano przestało lać, ale chmury znowu grożą oberwaniem - powiedziała starsza pani snajper. - Macie szansę do południa się stąd wyrwać, w przeciwnym razie przyjdzie wam przeczekać kilka dni. Craig jedzie z dostawą do Anville, a stamtąd już łatwiej będzie złapać stopa do Cargo.
  - Oooch. To faktycznie sporo wyjaśnia - odparł Elliot.
  Craig zatrąbił pospieszając cyborga. Chłopak skinął więc Dzierzbie na pożegnanie i wspiął się na skrzynie obok towarzyszy. Ganimedes zaszczekał na odjeżdżający wóz kilka razy, a starsza pani przez chwilę jeszcze machała im ręką zanim skierowała swoje drogi z powrotem do domu...albo gdziekolwiek gdzie starsze panie spędzają wolny czas.
  Liściaste poszycie dżungli po jakichś dziesięciu minutach ustąpiło miejsca białemu od chmur niebu, a ciężarówka wjechała na ubity, mokry piasek. I tak oto znowu trójka muszkieterów trafiła na szlak, pędząc za celem, którego szanse na złapanie były, prawdę mówiąc, naprawdę nikłe. Nawet Zero by to przyznał, ale z własnych racji wolał się na temat Comodo nie wypowiadać. Po co więc tu byli? Przygoda - jedyne sensowne wytłumaczenie. Zawód łowcy nagród miał to do siebie, że szybko wyrabiał w człowieku szósty zmysł odpowiedzialny za wyczuwanie okazji do dobrej zabawy. Prawdziwy łowca nigdy się z tym instynktem nie kłócił, czując już niemal w powietrzu obietnicę rozrywki, a może nawet nowych zleceń w Cargo...chociaż sam Elliot w chwili obecnej czuł jedynie przymus jechania do Anville. Może mu się już i zmysły popieprzyły dokumentnie?
  - Wiecie co? Przypomniała mi się jedna... - zaczął nagle, przerywając kojącą ciszę. Od samego ,,Wiecie co?" Jen zjeżyły się włosy na karku i posłała chłopakowi pełne mordu spojrzenie. - Ok, ok - blaszak wycofał się unosząc lekko ręce w geście kapitulacji.
  Zero nie skomentował tego ani słowem, ale w duchu pewnie znowu cała sytuacja sprawiała mu niemały ubaw. Jennifer, zanim Kupidynowi przyszły do głowy jeszcze inne ciekawe opowieści, pacnęła swojego robota, który w odpowiedzi pozrzędził podejrzanym chrobotem i puścił muzykę. Amor ucichł więc, podrygując nogą do pierwszych nut Dropping Out Of School.


        Przytulas Craiga bolał równie mocno jak za pierwszym razem. Eros jedynie stęknął, w jednym momencie czując wszystkie swoje sztuczne żebra.
  - Bez obaw - wystękał wyrywając rękę i klepiąc nią olbrzyma po plecach. - Jeszcze się...zo-zobaczymy.
  Mężczyzna puścił nieszczęsnego cyborga, który z trudem ustał na nogach, po czym wyciągnął ręce w stronę Jen. Dziewczyna cofnęła się o krok i rzuciła szybkie ,,Do następnego" wymigując się tym sposobem od ,,misiaczka". Pozostał więc tylko Zero, który zanim Craig również i jego przytulił, zdecydował się tylko podać mu rękę. Kiedy jednak niedźwiedziowaty facet uścisnął mu dłoń z uśmiechem, szarym najemnikiem coś jakby szarpnęło, ale powstrzymał się od wyduszenia jakiegokolwiek dźwięku. Kupiec pomachał im ostatni raz i wsiadł z powrotem do ciężarówki. Gdy odjechał, Zero nadrobił niewypowiedziany jęk bólu i strzepnął kilka razy dłonią. Była to reakcja tak niespodziewana z jego strony, że Jen i El nie mogli się powstrzymać od chichotu.
  - Lepiej znajdźmy już ten transport do Cargo - zaproponował szary, unikając rozwijania tematu bolącej dłoni.
  Ruszyli więc zakurzoną ulicą między domy i warsztaty, rozglądając się za czymkolwiek mogącym im w tej chwili pomóc. Było równe południe, a zostawione dawno za nimi chmury nie powstrzymywały już słońca od morderczego prażenia ziemi i chodzących po niej istotach żywych.
  - Może się rozdzielmy? - zaproponował cyborg. - Tak szybciej pójdzie. Ja pójdę z... - zaczął wskazując skręt w lewo.
  - To ja idę tam - przerwała mu Jen bez dyskusji ruszając w prawo.
  Zero wzruszył ramionami i dla odmiany poszedł z Erosem. Szukanie transportu nie było łatwe. Owszem, bacząc na ilość różnorakich usług mechanicznych w Anville znalezienie sprawnego samochodu problemem nie było. Takowy występował dopiero, gdy się o owy samochód zapytało jakiegokolwiek mechanika. Miejscowi zdecydowanie nie lubili obcych, a Zero z Amorem mieli takiego pecha, że ich facjaty na dodatek przykrywały metal i szkło. Ton głosu Zera, z każdym kwadransem przybierający typowej mu ,,uprzejmości" zdecydowanie nie polepszał sprawy.
  Nagle do uszu Elliota dotarł początek znanego mu utworu rockowego. Z ciekawością obejrzał się za siebie w stronę nie odwiedzonego jeszcze przez nich warsztatu.
  - Zero, idź zapytaj tamtych motocyklistów - rzucił do towarzysza i wskazał kciukiem za siebie. - Ja sprawdzę jeszcze tamten.
  - Niech ci będzie - mężczyzna oceniając wzrokiem podejrzanie wyglądających mężczyzn przy barze po drugiej stronie ulicy jakby odruchowo sięgnął w stronę katany na plecach.
  - Wiesz, stary, mistrzem dyplomacji nie jestem - zauważył El - ale wyciąganie broni chyba w niczym nie pomoże.
  Zero przez chwilę przetwarzał ten fakt.
  - W Armadillo pomogło - mruknął, ale całe szczęście ruszył do motocyklistów bez miecza w dłoni. Eros wolał nawet nie myśleć, do czego to doszło w Armadillo z udziałem cichego najemnika.
  Gdy wszedł do warsztatu spod szyldu ,,Sandshark Motors", z magnetofonu właśnie leciał drugi refren Between The Sheets w wykonaniu Monty Are I. Chłopak rozejrzał się w poszukiwaniu żywej duszy...aż dostrzegł wystające spod samochodu dwie nogi w znoszonych butach. Wywnioskował, że ma do czynienia z kobietą nie tylko po legginsach w paski (które, jak wiedział z doświadczenia, w tych czasach nosić mogły już nie tylko panie), ale i po głosie - dziewczyna najnormalniej śpiewała sobie podczas pracy. I to całkiem ładnie. Kupidyn nie chcąc jej przerywać w środku refrenu oparł się z założonymi rękoma o bok terenówki cierpliwie czekając na dobry moment.
  - Through sheets you will teach and i will leaaaarn - jedna noga zaczęła przytupywać do rytmu. - I've always wanted you to know! DON'T CARE even if this sheets will buuuurn, I'm scared, full of fear, but aware and so, you neeed to knoooow...
  - I don't wanna be your lover - dokończył Elliot kiwając głową na boki. - I just wanna be myself...
  Na dźwięk jego głosu coś brzęknęło i podwozie się zatrzęsło. Mechaniczka z jękiem boleści wysunęła się spod samochodu masując skroń. Miała zielone oczy, rude włosy i twarz upapraną smarem.
  - Odbiło ci? Po cholerę mnie straszysz? - warknęła wstając i otrzepując ubranie. Przez ubrudzone ręce jedynie pogorszyła sytuację, ale nie wydawała się tym przejmować. - Czego tutaj? Wóz się zepsuł? Pralka?
  - No więc - zaczął cyborg. - Jestem Eros...
  - A ja nie - przerwała mu dziewczyna.
  - ,,Ty nie" co?
  - No ja nie jestem Eros.
  - Ale ja jestem!
  - A ja nie.
  Kupidyn zdębiał. Nagle poczuł się jakby oberwał strzałą z własnego łuku i nie było to miłe uczucie. Kobieta widząc jak bezsilnie mruga wizjerami nie mogąc z siebie wydusić słowa, wybuchnęła tylko śmiechem.

Wendy? Spokojnie, do reszty wrócimy :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz