Dżungla. Dlaczego na planecie pełnej piachu znajduje się dżungla? To i
szereg innych pytań zadawał sobie niejaki Jonathan Cavendish
przedzierając się przez zarośnięte szlaki. Owszem w dżungli pozornie
łatwiej było przetrwać niż na środku pustyni i było mu to nawet na rękę,
ale Lokaj nie potrafił pojąć jakim cudem na przestrzeni paru kilometrów
może się aż tak zmienić klimat. Mimo wszystko musiał odłożyć swoje
niezwykle śmiałe rozważania i zająć się czymś pożytecznym. Nie
przyjechał w taką okolicę podziwiać widoków. A jeśli nie szło o sprawy
rekreacji, musiało iść o pieniądze. A w fachu łowcy nagród to zlecenia
ciągnęły za sobą pieniądze. I właśnie tak było i tym razem.
Plan był prosty. Z Devlin dostać się do Swampy Bottom, a stamtąd w nieco
dziksze części dżungli. Znaleźć konkretną paskudę znaną światu jako
płatokolec i wrócić po nagrodę w postaci pieniędzy i drobnego przyrostu
respektu dla rodziny de Clare. Choć Jonathan szczerze wątpił, by zabawa w
zoologa jakkolwiek dostarczyła tak pożądanej przez jego pana sławy.
Mimo wszystko znajomy ciężar opierający się na jego obojczykach
skutecznie przypominał mu dlaczego nie zaprotestował przeciwko wysyłaniu
go na tak prostą misję, którą zrobić mógł pierwszy lepszy z brzegu.
Obroża elektryczna już nie raz dostarczyła mu mało przyjemnych wrażeń,
więc naturalnym odruchem mężczyzna nie protestował i robił co w swojej
mocy by nie zawieść. Pan de Clare nie przyjmował żadnego wytłumaczenia,
kiedy plan nie był wykonany na czas. Nawet wtedy, gdy nijak nie zależało
to od podległych mu ludzi i tak karał ich z właściwą sobie
brutalnością, a tego Cavendish starał się unikać za wszelką cenę. Nie
cierpiał elektrowstrząsów przez całe swoje życie dlatego też,
potrząsnąwszy głową by odgonić nadmiar myśli, skoncentrował się na
części planu, którą musiał teraz wykonać.
Znaleźć tego cholernego płatokolca jeszcze przed zachodem słońca.
Jonathan zatrzymał się i rozejrzał dookoła w poszukiwaniu jakiegokolwiek
białego elementu otoczenia. Szukał tego odmieńca od dobrej półtorej
godziny, jeśli wierzyć eleganckiemu zegarkowi na łańcuszku
spoczywającemu w kieszonce stanowczo zbyt eleganckiego, jak na te
okoliczności, stroju Lokaja. Nie powstrzymał się przy tym od uwagi, że
świat zmierza w złą stronę, skoro dochodzi do tego, by wynaturzenie
musiało polować na odmieńca.
W końcu, kiedy już prawie się poddał i zawrócił, dostrzegł zaledwie
mignięcie bieli między drzewami. Nie marnując nawet sekundy ruszył w
tamtą stronę, przedzierając się przez wyjątkowo złośliwe zarośla, które
nijak nie chciały ułatwić mu zadania. Jednakże chimera sądząc, iż jest
już niemal u celu, ani myślał się poddawać i dopiął swego tak czy siak.
Jego oczom ukazał się biały płatokolec właśnie ewakuował się w popłochu
od źródła hałasu. Jonathan zaklął sobie i podjął tę desperacką próbę
dogonienia celu. Jakaś gałąź smagnęła go w twarz zostawiając na policzku
ciemnoszarą, napuchniętą pręgę, ale Cavendish nie zwolnił. Płatokolec
świadomie, bądź nie wybrał miejsce w którym dżungla nieco się
przerzedziła, czym w sumie spisał się na straty. Jonathan, uwolniony z
gęstych krzaków niemal bez trudu dogonił białego i wyskoczył w
powietrze. Chwycił płatokolca za ogon i polegając na czyniącej cuda sile
grawitacji i swoim ciężarze ściągnął go na ziemię. Zwierzę, skrzecząc
zaskoczone, uderzyło w ziemię i poderwało się, by znowu spróbować
ucieczki, jednakże Jonathan nie pozwolił mu na to. Ogłuszył zwierzę i
ruszył w drogę powrotną, gratulując sobie łatwego wykonania zadania. W
dość dobrym humorze dotarł do cywilizacji, gdzie już czekał podstawiony
specjalnie dla Cavendisha transport prosto do Devlin. Choć może było to
za wiele powiedziane. Pan de Clare, by nie wzbudzać jakichkolwiek
podejrzeń, że chimera nadal jest na jego usługach zadbał o to, by
ciężarówka z ładunkiem przypadkiem znalazła się w dobrym miejscy i
dobrym czasie. Mężczyzna skrępował płatokolca, by ten, gdy już się
obudzi nie zaczął całego swojego uciekania od nowa i wrzucił go na
drewniane pale we wnętrzu. Sam także zajął tam miejsce nie kłopocząc się
poinformowaniem o tym kogokolwiek. Jonathan zasnął niedługo potem.
Ciemność. Tylko ciemność. Wszechobecna i nieprzenikniona. Niemal
namacalna jakby była żywą istotą. I pulsujący ucisk obręczy zaciskającej
się na szyi... Nagle pomieszczenie rozświetliła pojedyncza lampa
rtęciowa. Wydobyła z mroku czarno-białe kafelki i szare ściany oraz
dziecko skulone na środku. Młodziutki chłopczyk łkał cicho za wszelką
cenę starając się powstrzymać płynące mu po twarzy łzy. Drobne rączki
zaciskał na grubej wykonanej z matowego, czarnego tworzywa obroży
przylegającej do jego szyi coraz bardziej. Szarpał ją, jednakże jego
wysyłki były z góry skazane na porażkę. Kruche ciałko drżało wstrząsane
szlochem i wszechobecnym chłodem. Chłopczyk był sam.
- Mamusiu... – łkał ostatnimi siłami wbijając palce pod obrożę.
Na raz usłyszał szczęk przekręcanego zamka i skrzypienie ukrytych w
mroku drzwi. Zaraz potem z cienia wyłoniła się męska postać. Chłopczyk
zakrył dłonią oczy obawiając się tego samego mężczyzny, który go tu
zamknął. Podglądał go jednak pomiędzy palcami, bo gdy nie widział
poczynań tamtego bał się jeszcze bardziej. Chłopczyk widział tylko
sylwetkę postaci i bicz w połowie długości dzielący się na kilkanaście
cieńszych zakończonych drobnymi haczykami. Spod palców popłynęły nowe
łzy. Mężczyzna prychnął z pogardą strzelając biczem. Chłopczyk krzyknął
cicho i zaczął się cofać. Wtedy mężczyzna wykonał jakiś gest, coś
pisnęło i ciałko chłopczyka przeszył ostry ból jednoznacznie oznaczający
porażenie prądem. Chłopczyk przestał się cofać i skulił się na
podłodze.
- Nie becz, psie! – huknął mężczyzna przyprawiając chłopczyka o kolejne dreszcze.
Pierwszy bat spadł na odsłonięty bok dziecka. Chłopczyk skulił się bardziej.
- Nie... Proszę, nie...
- Milcz!
Drugi bat zostawił na ciele chłopca krwawe pręgi. Chłopczyk przycisnął
piąstki do oczu starając się ukryć łzy, ale już się nie odezwał. Zaraz
potem kolejny bat spadł na jego plecy, tym razem zupełnie bez powodu.
Chłopczyk nie rozumiał dlaczego go to spotkało. Nie pojmował dlaczego
został kupiony przez tego potwora.
- Masz być mi posłuszny. Słyszysz?!
- T-tak...
Tym razem chłopczyka przeszył elektrowstrząs.
- Kim dla ciebie jestem?! Jak miałeś się do mnie zwracać?!
- Tak... panie... – szepnął chłopczyk kuląc się bardziej pod serią
ciosów wymierzonych mu bez wyraźnego celu. Wkrótce później mężczyzna
znudził się biciem dziecka i wyszedł zostawiając krwawiące ciałko
skulone na ziemi. Niedługo później chłopczyk objął kolana rączkami i
zamknął oczy.
- Mamusiu...
Łup. Łup. Łup. Łup i łup. Ciężarówka wpadła w poślizg, przewróciła się i
zaczęła się toczyć bokiem, budząc śpiącego na skrzyniach mężczyznę.
Otworzył oczy w dobrym momencie by zobaczyć zbliżającą się do niego
ścianę, obecnie podłogę, a już po chwili ścianę po stronie przeciwnej i
sufit. A biedny Lokaj miał wątpliwą przyjemność obicia się o każdą ze
ścian, tylko cudem nie dając się zabić latającymi dookoła kłodami. W
końcu ciężarówka po raz ostatni, jakby z ociąganiem uderzyła w piach i
znieruchomiała. Jonathan też nie miał najmniejszej ochoty się poruszyć,
lecz rozsądek okazał się nieco bardziej przekonujący niż obolałe ciało.
Ciężarówka mogła w każdej chwili wybuchnąć, a Cavendish, choć był
przekonany o swojej wyjątkowości, nie był do końca pewny czy jest
ogniotrwały lub odporny na wybuchy. Z jękiem dźwignął się więc na
kolana, chwycił po raz kolejny oszołomionego płatokolca i lawirując
pomiędzy skrzyniami powlókł się w stronę rampy. Okazało się, że
ciężarówka zatrzymała się na dachu, ale chimera już z gorszymi rzeczami
sobie radził. Wydostał się na zewnątrz, otwierając klapę porządnym
kopnięciem i jedynie siłą woli i dobrych chęci odszedł na bezpieczny
dystans, by paść w piasek z bolesnym jękiem.
Pierwszy szok spowodowany nagłym wypadkiem i oszołomienie ustąpiły.
Krótki skok adrenaliny co prawda jeszcze nie, sprawiając, że mężczyzna
czuł się znacznie mocniejszy niż to zwykle bywa, ale i on powoli
odchodził w zapomnienie podstępnie zastępowany rezygnacją. Mimo to,
mężczyzna uznał, że jest stanowczo zbyt cicho, a on nadal nie wie co
było przyczyną wypadku. Dlatego ganiąc się w myślach za kretyńską
nieostrożność wstał i obszedł ciężarówkę szukając śladów, które powiedzą
mu co zaszło. Z kierowcy informacji by nie wyciągnął tak czy siak,
świadczyła o tym całkowicie zakrwawiona boczna szyba. Mimo to szarpnął
za klamkę, by sprawdzić co zastanie w środku. Zasadniczy problem był
taki, że z kierowcy nie było już czego zbierać, a jego towarzysz
wpatrywał się w niego niewidzącym, martwym wzrokiem zastygłym w
przerażeniu, sam też nie miał ręki. Wyglądało na to, że coś ich
rozsadziło. Jednak sprawca tego nie zainteresował się czy aby na pewno
dokończył robotę. Słusznie założył, że nie było cienia szansy tego
przeżyć, choć Cavendish z pewnym rozbawieniem przypisywał mu skrajnie
głupi nie profesjonalizm. A to oznaczało, że ten ktoś prawdopodobnie nie
był jeszcze zbyt daleko.
Z wytropieniem go chimera nie miał najmniejszych problemów. Facet z
karabinem, którego najpewniej nie umiał obsługiwać właśnie grzebał w
rozklekotanym motorze. Jonathan podniósł się z ziemi i starannie
otrzepał ubranie z piasku, upewniając się, że płatokolec nadal nie ma
szansy się wyswobodzić, a potem swobodnym krokiem ruszył w stronę
mężczyzny. Prawdę powiedziawszy mężczyzna miał dosyć taszczenia wszędzie
za sobą tej nieco zakrwawionej, białej pokraki.
- Koniec zabawy, przyjacielu... – zaczął znudzonym głosem, zbliżając się
do niczego nieświadomego faceta. Ten drgnął, prostując się jak struna i
momentalnie odwrócił się w stronę głosu. Na widok Lokaja szczerze się
zdziwił.
- J-ja...? – wykrztusił, chwytając za jakiś solidnie wyglądający klucz.
Nie uszło to uwadze Jonathana, który tylko zmrużył oczy, odruchowo
przyjmując groźniejszą niż dotychczas pozycję. Całym sobą zdawał się
mówić: „Zaatakuj mnie, a pożałujesz.”. I nie zwiastowało to niczego
dobrego. Chimera świadom był tego, że dzięki swemu odbiegającemu od
ludzkich standardów wyglądowi w oczach nieznajomych był co najmniej
kiepsko ułożoną panterą, co więcej, czasami było mu to nawet na rękę.
Zastraszanie było jedną z tych skuteczniejszych form osiągania własnych
celów.
- A widzisz tu innego nieco irytującego człowieka?
- Nie, ale…
- No, a więc… Miło było wysadzić kierowcę? – Jonathan podszedł do
mężczyzny i jednym prostym gestem wytrącił mu klucz z ręki. Zasady
dobrego wychowania nie obowiązywały przecież na środku pustkowia gdzieś
między Devlin, a Swampy Bottom.
- Skąd wiesz, że to ja? – tamten skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.
- Nawet gdybym nie wiedział, właśnie sam to przyznałeś. Inna sprawa, że
zgotowałeś mi niezapowiedzianą karuzelę. Logicznym więc, że oddasz mi
motor. Nie przeszkadza się posłańcowi w interesach.
Dalej sprawa poszła już szybko. Facet się nie zgodził, doszło do bójki,
którą Cavendish wygrał zanim na dobre się zaczęła, a potem odjechał z
protestującym płatokolecm, zostawiając za sobą zszokowanego mężczyznę.
Do Devlin dotarł, gdy słońce chyliło się już ku zachodowi. Zaparkował w
najbardziej dogodnym miejscu i niezbyt delikatnie zawlókł białego do
laboratorium zainteresowanego nim badacza. Tam rzucił nadal skrępowanego
płatokolca na środek pokoju. Odsunął prawą nogę o pół kroku w tył,
prawą rękę położył w okolicy serca, a tę lewą wyprostował w krótkim,
choć eleganckim ukłonie. Bądź co bądź w tym miejscu zasady wychowania
już obowiązywały. A Cavendish był jedynie kamerdynerem i mimochodem
uznawał nad sobą wyższość innych.
- Zadanie wykonane, sir.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz