sobota, 10 grudnia 2016

Od Jonathana - Wynaturzenia i odmieńcy

        Dżungla. Dlaczego na planecie pełnej piachu znajduje się dżungla? To i szereg innych pytań zadawał sobie niejaki Jonathan Cavendish przedzierając się przez zarośnięte szlaki. Owszem w dżungli pozornie łatwiej było przetrwać niż na środku pustyni i było mu to nawet na rękę, ale Lokaj nie potrafił pojąć jakim cudem na przestrzeni paru kilometrów może się aż tak zmienić klimat. Mimo wszystko musiał odłożyć swoje niezwykle śmiałe rozważania i zająć się czymś pożytecznym. Nie przyjechał w taką okolicę podziwiać widoków. A jeśli nie szło o sprawy rekreacji, musiało iść o pieniądze. A w fachu łowcy nagród to zlecenia ciągnęły za sobą pieniądze. I właśnie tak było i tym razem.
  Plan był prosty. Z Devlin dostać się do Swampy Bottom, a stamtąd w nieco dziksze części dżungli. Znaleźć konkretną paskudę znaną światu jako płatokolec i wrócić po nagrodę w postaci pieniędzy i drobnego przyrostu respektu dla rodziny de Clare. Choć Jonathan szczerze wątpił, by zabawa w zoologa jakkolwiek dostarczyła tak pożądanej przez jego pana sławy. Mimo wszystko znajomy ciężar opierający się na jego obojczykach skutecznie przypominał mu dlaczego nie zaprotestował przeciwko wysyłaniu go na tak prostą misję, którą zrobić mógł pierwszy lepszy z brzegu. Obroża elektryczna już nie raz dostarczyła mu mało przyjemnych wrażeń, więc naturalnym odruchem mężczyzna nie protestował i robił co w swojej mocy by nie zawieść. Pan de Clare nie przyjmował żadnego wytłumaczenia, kiedy plan nie był wykonany na czas. Nawet wtedy, gdy nijak nie zależało to od podległych mu ludzi i tak karał ich z właściwą sobie brutalnością, a tego Cavendish starał się unikać za wszelką cenę. Nie cierpiał elektrowstrząsów przez całe swoje życie dlatego też, potrząsnąwszy głową by odgonić nadmiar myśli, skoncentrował się na części planu, którą musiał teraz wykonać.
Znaleźć tego cholernego płatokolca jeszcze przed zachodem słońca. Jonathan zatrzymał się i rozejrzał dookoła w poszukiwaniu jakiegokolwiek białego elementu otoczenia. Szukał tego odmieńca od dobrej półtorej godziny, jeśli wierzyć eleganckiemu zegarkowi na łańcuszku spoczywającemu w kieszonce stanowczo zbyt eleganckiego, jak na te okoliczności, stroju Lokaja. Nie powstrzymał się przy tym od uwagi, że świat zmierza w złą stronę, skoro dochodzi do tego, by wynaturzenie musiało polować na odmieńca.
  W końcu, kiedy już prawie się poddał i zawrócił, dostrzegł zaledwie mignięcie bieli między drzewami. Nie marnując nawet sekundy ruszył w tamtą stronę, przedzierając się przez wyjątkowo złośliwe zarośla, które nijak nie chciały ułatwić mu zadania. Jednakże chimera sądząc, iż jest już niemal u celu, ani myślał się poddawać i dopiął swego tak czy siak. Jego oczom ukazał się biały płatokolec właśnie ewakuował się w popłochu od źródła hałasu. Jonathan zaklął sobie i podjął tę desperacką próbę dogonienia celu. Jakaś gałąź smagnęła go w twarz zostawiając na policzku ciemnoszarą, napuchniętą pręgę, ale Cavendish nie zwolnił. Płatokolec świadomie, bądź nie wybrał miejsce w którym dżungla nieco się przerzedziła, czym w sumie spisał się na straty. Jonathan, uwolniony z gęstych krzaków niemal bez trudu dogonił białego i wyskoczył w powietrze. Chwycił płatokolca za ogon i polegając na czyniącej cuda sile grawitacji i swoim ciężarze ściągnął go na ziemię. Zwierzę, skrzecząc zaskoczone, uderzyło w ziemię i poderwało się, by znowu spróbować ucieczki, jednakże Jonathan nie pozwolił mu na to. Ogłuszył zwierzę i ruszył w drogę powrotną, gratulując sobie łatwego wykonania zadania. W dość dobrym humorze dotarł do cywilizacji, gdzie już czekał podstawiony specjalnie dla Cavendisha transport prosto do Devlin. Choć może było to za wiele powiedziane. Pan de Clare, by nie wzbudzać jakichkolwiek podejrzeń, że chimera nadal jest na jego usługach zadbał o to, by ciężarówka z ładunkiem przypadkiem znalazła się w dobrym miejscy i dobrym czasie. Mężczyzna skrępował płatokolca, by ten, gdy już się obudzi nie zaczął całego swojego uciekania od nowa i wrzucił go na drewniane pale we wnętrzu. Sam także zajął tam miejsce nie kłopocząc się poinformowaniem o tym kogokolwiek. Jonathan zasnął niedługo potem.
  Ciemność. Tylko ciemność. Wszechobecna i nieprzenikniona. Niemal namacalna jakby była żywą istotą. I pulsujący ucisk obręczy zaciskającej się na szyi... Nagle pomieszczenie rozświetliła pojedyncza lampa rtęciowa. Wydobyła z mroku czarno-białe kafelki i szare ściany oraz dziecko skulone na środku. Młodziutki chłopczyk łkał cicho za wszelką cenę starając się powstrzymać płynące mu po twarzy łzy. Drobne rączki zaciskał na grubej wykonanej z matowego, czarnego tworzywa obroży przylegającej do jego szyi coraz bardziej. Szarpał ją, jednakże jego wysyłki były z góry skazane na porażkę. Kruche ciałko drżało wstrząsane szlochem i wszechobecnym chłodem. Chłopczyk był sam.
  - Mamusiu... – łkał ostatnimi siłami wbijając palce pod obrożę.
  Na raz usłyszał szczęk przekręcanego zamka i skrzypienie ukrytych w mroku drzwi. Zaraz potem z cienia wyłoniła się męska postać. Chłopczyk zakrył dłonią oczy obawiając się tego samego mężczyzny, który go tu zamknął. Podglądał go jednak pomiędzy palcami, bo gdy nie widział poczynań tamtego bał się jeszcze bardziej. Chłopczyk widział tylko sylwetkę postaci i bicz w połowie długości dzielący się na kilkanaście cieńszych zakończonych drobnymi haczykami. Spod palców popłynęły nowe łzy. Mężczyzna prychnął z pogardą strzelając biczem. Chłopczyk krzyknął cicho i zaczął się cofać. Wtedy mężczyzna wykonał jakiś gest, coś pisnęło i ciałko chłopczyka przeszył ostry ból jednoznacznie oznaczający porażenie prądem. Chłopczyk przestał się cofać i skulił się na podłodze.
  - Nie becz, psie! – huknął mężczyzna przyprawiając chłopczyka o kolejne dreszcze.
  Pierwszy bat spadł na odsłonięty bok dziecka. Chłopczyk skulił się bardziej.
  - Nie... Proszę, nie...
  - Milcz!
  Drugi bat zostawił na ciele chłopca krwawe pręgi. Chłopczyk przycisnął piąstki do oczu starając się ukryć łzy, ale już się nie odezwał. Zaraz potem kolejny bat spadł na jego plecy, tym razem zupełnie bez powodu. Chłopczyk nie rozumiał dlaczego go to spotkało. Nie pojmował dlaczego został kupiony przez tego potwora.
  - Masz być mi posłuszny. Słyszysz?!
  - T-tak...
  Tym razem chłopczyka przeszył elektrowstrząs.
  - Kim dla ciebie jestem?! Jak miałeś się do mnie zwracać?!
  - Tak... panie... – szepnął chłopczyk kuląc się bardziej pod serią ciosów wymierzonych mu bez wyraźnego celu. Wkrótce później mężczyzna znudził się biciem dziecka i wyszedł zostawiając krwawiące ciałko skulone na ziemi. Niedługo później chłopczyk objął kolana rączkami i zamknął oczy.
  - Mamusiu...
  Łup. Łup. Łup. Łup i łup. Ciężarówka wpadła w poślizg, przewróciła się i zaczęła się toczyć bokiem, budząc śpiącego na skrzyniach mężczyznę. Otworzył oczy w dobrym momencie by zobaczyć zbliżającą się do niego ścianę, obecnie podłogę, a już po chwili ścianę po stronie przeciwnej i sufit. A biedny Lokaj miał wątpliwą przyjemność obicia się o każdą ze ścian, tylko cudem nie dając się zabić latającymi dookoła kłodami. W końcu ciężarówka po raz ostatni, jakby z ociąganiem uderzyła w piach i znieruchomiała. Jonathan też nie miał najmniejszej ochoty się poruszyć, lecz rozsądek okazał się nieco bardziej przekonujący niż obolałe ciało. Ciężarówka mogła w każdej chwili wybuchnąć, a Cavendish, choć był przekonany o swojej wyjątkowości, nie był do końca pewny czy jest ogniotrwały lub odporny na wybuchy. Z jękiem dźwignął się więc na kolana, chwycił po raz kolejny oszołomionego płatokolca i lawirując pomiędzy skrzyniami powlókł się w stronę rampy. Okazało się, że ciężarówka zatrzymała się na dachu, ale chimera już z gorszymi rzeczami sobie radził. Wydostał się na zewnątrz, otwierając klapę porządnym kopnięciem i jedynie siłą woli i dobrych chęci odszedł na bezpieczny dystans, by paść w piasek z bolesnym jękiem.
  Pierwszy szok spowodowany nagłym wypadkiem i oszołomienie ustąpiły. Krótki skok adrenaliny co prawda jeszcze nie, sprawiając, że mężczyzna czuł się znacznie mocniejszy niż to zwykle bywa, ale i on powoli odchodził w zapomnienie podstępnie zastępowany rezygnacją. Mimo to, mężczyzna uznał, że jest stanowczo zbyt cicho, a on nadal nie wie co było przyczyną wypadku. Dlatego ganiąc się w myślach za kretyńską nieostrożność wstał i obszedł ciężarówkę szukając śladów, które powiedzą mu co zaszło. Z kierowcy informacji by nie wyciągnął tak czy siak, świadczyła o tym całkowicie zakrwawiona boczna szyba. Mimo to szarpnął za klamkę, by sprawdzić co zastanie w środku. Zasadniczy problem był taki, że z kierowcy nie było już czego zbierać, a jego towarzysz wpatrywał się w niego niewidzącym, martwym wzrokiem zastygłym w przerażeniu, sam też nie miał ręki. Wyglądało na to, że coś ich rozsadziło. Jednak sprawca tego nie zainteresował się czy aby na pewno dokończył robotę. Słusznie założył, że nie było cienia szansy tego przeżyć, choć Cavendish z pewnym rozbawieniem przypisywał mu skrajnie głupi nie profesjonalizm. A to oznaczało, że ten ktoś prawdopodobnie nie był jeszcze zbyt daleko.
  Z wytropieniem go chimera nie miał najmniejszych problemów. Facet z karabinem, którego najpewniej nie umiał obsługiwać właśnie grzebał w rozklekotanym motorze. Jonathan podniósł się z ziemi i starannie otrzepał ubranie z piasku, upewniając się, że płatokolec nadal nie ma szansy się wyswobodzić, a potem swobodnym krokiem ruszył w stronę mężczyzny. Prawdę powiedziawszy mężczyzna miał dosyć taszczenia wszędzie za sobą tej nieco zakrwawionej, białej pokraki.
  - Koniec zabawy, przyjacielu... – zaczął znudzonym głosem, zbliżając się do niczego nieświadomego faceta. Ten drgnął, prostując się jak struna i momentalnie odwrócił się w stronę głosu. Na widok Lokaja szczerze się zdziwił.
  - J-ja...? – wykrztusił, chwytając za jakiś solidnie wyglądający klucz. Nie uszło to uwadze Jonathana, który tylko zmrużył oczy, odruchowo przyjmując groźniejszą niż dotychczas pozycję. Całym sobą zdawał się mówić: „Zaatakuj mnie, a pożałujesz.”. I nie zwiastowało to niczego dobrego. Chimera świadom był tego, że dzięki swemu odbiegającemu od ludzkich standardów wyglądowi w oczach nieznajomych był co najmniej kiepsko ułożoną panterą, co więcej, czasami było mu to nawet na rękę. Zastraszanie było jedną z tych skuteczniejszych form osiągania własnych celów.
  - A widzisz tu innego nieco irytującego człowieka?
  - Nie, ale…
  - No, a więc… Miło było wysadzić kierowcę? – Jonathan podszedł do mężczyzny i jednym prostym gestem wytrącił mu klucz z ręki. Zasady dobrego wychowania nie obowiązywały przecież na środku pustkowia gdzieś między Devlin, a Swampy Bottom.
  - Skąd wiesz, że to ja? – tamten skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.
  - Nawet gdybym nie wiedział, właśnie sam to przyznałeś. Inna sprawa, że zgotowałeś mi niezapowiedzianą karuzelę. Logicznym więc, że oddasz mi motor. Nie przeszkadza się posłańcowi w interesach.
  Dalej sprawa poszła już szybko. Facet się nie zgodził, doszło do bójki, którą Cavendish wygrał zanim na dobre się zaczęła, a potem odjechał z protestującym płatokolecm, zostawiając za sobą zszokowanego mężczyznę. Do Devlin dotarł, gdy słońce chyliło się już ku zachodowi. Zaparkował w najbardziej dogodnym miejscu i niezbyt delikatnie zawlókł białego do laboratorium zainteresowanego nim badacza. Tam rzucił nadal skrępowanego płatokolca na środek pokoju. Odsunął prawą nogę o pół kroku w tył, prawą rękę położył w okolicy serca, a tę lewą wyprostował w krótkim, choć eleganckim ukłonie. Bądź co bądź w tym miejscu zasady wychowania już obowiązywały. A Cavendish był jedynie kamerdynerem i mimochodem uznawał nad sobą wyższość innych.
  - Zadanie wykonane, sir.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz