Cóż...zawsze mogło być gorzej, pomyślał Marc siląc się na swój zwyczajowy uśmieszek.
Prawda była taka, że szedł ze związanymi przed sobą rękoma, z lufą automatu niemalże wbitą mu w plecy. Za nim szło dwoje ochroniarzy, a do tej pory zdążyli minąć jeszcze z dziesięciu podobnych goryli. Beretty w kaburach niemal wołały, by po nie sięgnąć, jednak w obecnej sytuacji nie było to ani możliwe ani zbytnio mądre. Kain nigdy nie słynął z mądrych zachowań, teraz jednak do myślenia dawały mu związane dłonie...
I fakt, że jeszcze chciało mu się trochę na tym świecie pożyć. ,,Być martwym" - co to za rozrywka? Flint nie wyznawał żadnej konkretnej religii, nie wierzył więc w jakiś byt po śmierci. A skoro w jego przekonaniu nie ma żadnego bytu, to co można robić nie żyjąc? NIC. Dokładnie. Nie byłby w stanie nikogo więcej denerwować swoją obecnością, kłócić się ze sprzedawcami ryb (nie zaznasz życia, póki nie spróbujesz się targować o śledzia z reptilianinem) ani rozkręcać lunet w snajperkach weteranom talosańskich wojsk. Kto poza nim będzie denerwował Xandera i wyrywał mu odnóża, gdy będzie za bardzo upierdliwy? Przecież świat się zawali, jeśli ta mała poczwara wypełznie na wolność!
No dobra, może nieco przesadził. Ale szczerze przyznajmy, że bez niego połowie Talos zrobi się nagle nudno.
- Rusz się! - warknął goryl, gdy Kain w zamyśleniu zwolnił nieco kroku. Dla poprawienia efektu dźgnął go lufą automatu w kręgosłup.
- Ej, uważaj! Zaraz mi do dupy z tym karabinem wleziesz, a tego oboje byśmy nie chcieli! - odgryzł się łowca nagród, ale nieznacznie przyspieszył kroku.
Siedziba szajki znajdowała się w starej fabryce na rubieżach Cargo. Marcusa wprowadzono do głównej hali produkcyjnej, obecnie przerobionej na pewnego rodzaju salę obrad...ale z nową dostawą broni zamiast papierów na sześciu długich ławach. Flint szybko ogarnął salę wzrokiem szukając jakiejś drogi ucieczki. Pomieszczenie miało wysokość jednego piętra. Cztery metry nad ziemią pod ścianami wisiały metalowe pomosty wyższej kondygnacji. Jedynym oknem był półkolisty świetlik z matowego od brudu szkła nad jedną z kładek. Z tej samej kładki wystawał na metr do przodu stary żeliwny wysięgnik, a na nim hak na długim łańcuchu. Stary mechanizm - na dole znajdowała się dźwignia po pociągnięciu której z góry zostawał spuszczony jakiś obciążnik pociągając hak z zaczepionym ładunkiem w górę. Kain uśmiechnął się nieznacznie. W jego głowie powoli formował się plan ucieczki.
Naprzeciwko świetlika, u zupełnego ,,szczytu" sali, na jakimś cholernie drogim krześle siedział szef bandy - Monett. Flint dalej był przekonania, że miał zbyt ładne nazwisko jak na taki charakter i zawód. Zdecydowanie bardziej pasowałoby do drobnej blondynki z wdzięcznym uśmiechem oraz melodyjnym zachodnim akcentem. Zamiast tego w fotelu wylegiwał się z lekka otyły facet po czterdziestce z ulizanymi, tłustymi włosami po ramiona, worami pod oczyma i skrzecząco-świszczącym głosem, który zawsze chłopakowi przywodził na myśl wieprza. W hali było jeszcze sporo oprychów z przeładowaną i odbezpieczoną bronią. No proszę, pomyślał chłopak rozbawiony, wspominając swoją ostatnią ,,wizytę". Jednak się czegoś nauczył.
- Jakże miło mi cię widzieć, Flint - powiedział ze złośliwym uśmiechem Monett.
Jeden z goryli popchnął Marca do przodu. Ten utrzymał równowagę w ostatniej chwili, zatrzymując się jakieś dwa metry od siedziska. Rzucił strażnikom mordercze spojrzenie, po czym zwrócił już swoją uwagę na grubasa.
- Z całego serca chciałbym odpowiedzieć ci tym samym, jednakże okoliczności ku temu nie sprzyjają - łowca ukłonił się teatralnie. - Morituri te salutant!*
- Dość wygłupów - na czole herszta pojawiła się głęboka bruzda. - Gdzie moje pieniądze?
- PIENIĄDZE? - powtórzył z naciskiem mężczyzna. - Ach, a ja myślałem, że kazałeś mnie pojmać żywcem z ulicy, ogłuszyć i przywlec tutaj z czystej tęsknoty za moją pocieszną mordką. Aż mnie coś w serduszku zabo...a nie, to jednak tylko siniak.
- Dziesięć. Tysięcy. - wycedził Monett zaciskając palce na podłokietniku ze zniecierpliwienia.
Kain rozkaszlał się ironicznie.
- Ile? - zapytał. - Chyba coś ci się w głowie rozmnożyło. Z tego co pamiętam pożyczyłem od ciebie mniej...
- Ale nie uregulowałeś długu w terminie - wieprz uśmiechnął się jadowicie. - A to ciągnie za sobą odsetki.
- Na aż takie się nie umawialiśmy - Marcus zmarszczył gniewnie brwi.
- Na sześciomiesięczny termin również - Monett najwyraźniej był w doskonałym nastroju. - Wnioskuję, że pieniędzy przy sobie nie masz? Jaka szkoda. Ale możesz jeszcze dać mi sporo rozrywki...BROCK! - krzyknął do stojącego zaledwie trzy metry dalej dryblasa. - Przyprowadź rangera.
- Rangera? - powiedział szeptem zdziwiony Flint. - A na cholerę wam...
Umilkł. Do sali wszedł ciemnoskóry mężczyzna w zużytej kurtce i luźnych dżinsach. Przy pasie miał kaburę i pochwę noża...ale broni przy sobie nie miał. Głupiec. Dał się rozbroić. Na widok Sqeeza Kaina ogarnęła czysta furia. Teraz stało się jasne skąd Monett wiedział, że jest w mieście.
- Ty zakichana, zdradziecka, parszywa, DWULICOWA KUPO GNOJU SKAGA! - wypalił podnosząc stopniowo głos. - Od kiedy to wystawiasz kumpli do wiatru?
- Wybacz Marc - ranger uśmiechnął się paskudnie. - Chyba poróżniły nas profesje. A poza tym jest za ciebie spora nagroda, więc...wiesz jak to jest.
- Właśnie, nagroda - Monett zatarł ręce. - Skuć go.
Squeeze obejrzał się zaskoczony. Na twarzy Kaina mimowolnie wykwitł złośliwy uśmiech.
- Co przepraszam?! - powiedział.
- Nie lubię kapusiów - dowódca szajki wyglądał na znudzonego. - A mieć pojmanego rangera i łowcę nagród naraz to zawsze jakiś bonus, nie sądzisz?
Do Squeeza doskoczyła kolejna dwójka goryli i zanim zdążył zareagować wykręcili mu ręce do tyłu i związali. Flint rzucił mu pobłażliwe spojrzenie ,,A czegoś ty się spodziewał?".
- Dobra, dosyć tego wszystkiego - Monett łupnął przypominającą salceson ręką w podłokietnik. - Rozbroić Flinta i zamknąć obu.
Goryle posłusznie zrobiły krok w stronę łowcy nagród, ale ten uniósł związane ręce.
- Spokojnie! Sam to zrobię! - powiedział tylko i zaczął wyciągać swój arsenał. Ze związanymi rękoma było to dość trudne, ale powoli na podłodze lądowały jego rzeczy, po kolei wyliczane: - Dwie Beretty M9, SMK-1...tylko mi go nie zgubcie, pozostałych też...okay, teraz kieszenie. Co my tu mamy... - mamrotał dalej. - Kolejny nożyk, scyzoryk, nadgryziony baton...a, no i granat! - wyciągnął ręce trzymając w niej owy przedmiot...z palcem w zawleczce.
Wszyscy wokół cofnęli się pod ściany, a Monett wcisnął się w fotel. Marcus uśmiechnął się zadowolony z siebie, bawiąc się znaleziskiem.
- Co jest? Nie chcielibyście się rozerwać? - zapytał.
- Nie stójcie jak słupy! - krzyknął herszt. - Zróbcie coś!
- A ja chętnie coś zrobię! - odpowiedział wesoło Kain, po czym wyciągnął zawleczkę i rzucił granat za siebie.
Stojący tam ludzie Monetta od razu rzucili się do ucieczki. Marcus odwrócił się i pobiegł w stronę dźwigni z tyłu sali. Tymczasem przerażeni, skuleni goryle coś sobie uświadomili: granat nie wybuchnął - łowca rzucił między nich atrapę. Ale było już za późno. Flint dobiegł do haka, chwycił go związanymi rękoma i kopnął dźwignię. Mechanizm terkocząc wyciągnął go w górę do galeryjki na piętrze. Marc zadowolony odwrócił się tyłem do świetlika i, nie mogąc się powstrzymać, zadeklarował głośno:
- Zapamiętajcie dzień, w którym to niemal pojmaliście Marcusa Flinta! Druga okazja już się wam nie zdarzy!
Obrócił się w stronę okna w ostatniej chwili by ujrzeć srebrną kolbę strzelby. Potem wszystko przykryła ciemność błogiej nieświadomości.
*morituri te salutant - ,,pozdrawiają cię idący na śmierć"
Rozkręcanie lunet w karabinach snajperskich? XD Facet wie jak wkurzyć. Tylko niech on nie tyka sprzętu Zero, bo za niego nie mogę ręczyć *^*
OdpowiedzUsuńKtoś równie wkurzający, jak Blade? Oj, będzie wojna jak nic XD
OdpowiedzUsuńA co do końcówki opka, to przy opisie ucieczki brakowało mi tylko tej muzyki z Piratów z Karaibów... tam tam tamtamtamtaram tam tam tamtamtamtam :P
Wielkie dzięki... Teraz do jutra będzie mi to grało w we łbie tam tam tamatamtam...
OdpowiedzUsuń