niedziela, 13 listopada 2016

Od Comodo - W dobrym miejscu o dobrym czasie

        Wyjazd z Devlin z opcjonalnego scenariuszu stał się koniecznością. A wszystko dlatego, bo Dwunastka oczywiście nie mogła przepuścić okazji by uprzykrzyć komuś dzień u samego startu. No ale co mogła poradzić w przypadku gdy tym kimś była małomówna, uparta, zakuta w hełm, irytująca gnida, którą akurat jeszcze na dodatek dziewczyna doskonale znała i nie cierpiała?
  Cóż, ,,nie cierpieć kogoś" w rozumieniu mutantki wyglądało nieco inaczej niż u zwykłego szarego człowieczka. Gdy Comodo kogoś LUBI, od czasu do czasu robi temu komuś niekoniecznie miłe, aczkolwiek nieszkodliwe (na dłuższą metę) dowcipy. Gdy kogoś NIE LUBI, kończy się na jednym poważnym ,,kawale", po którym delikwent przeważnie już nie żyje lub staje się inwalidą. Gdy kogoś NIE CIERPI, wykręca mu mniej lub bardziej złośliwe numery na okrągło.
  To nie tak, że jaszczurowata nienawidziła Zero. Już raz szary najemnik widniał na jej liście ,,Nie lubianych". I wtedy owszem, załatwiła mu całkiem ciekawe zajęcie, z którego miał się co najwyżej wyczołgać i zdechnąć. Ale jeszcze zanim zajęła miejsce na widowni odkryła, że już ma spluwę przy skroni. No więc zwiała, a ten ruszył za nią...prosto w plan awaryjny, którego Comodo nie spodziewała się musieć kiedykolwiek używać. Historia zatoczyła koło, i zataczała je dopóki, dopóty Dwunastka nie była w stu procentach przekonana, że szara menda jest najwyraźniej niezniszczalna. Gdy już do tego doszło, dziewczyną siłą rzeczy musiała go skreślić z listy. Zero nieświadomie z celu do odstrzelenia, awansował na cel do nękania. A znając Comodo chyba łatwo stwierdzić, które z tych dwóch jest gorsze.
  Mutantka znała Zero na tyle dobrze, że ucieczka po wysłaniu na niego skrytobójcy nie była opcją, a koniecznością. Wsiadając na gapę do odjeżdżającego wagonu starej kolei magnetycznej już uważała Erosa za martwego. Owszem, w jego umiejętności nie wątpiła i była pewna, że gdyby zleciła mu zdjęcie jakiegoś innego koleżki to podołałby zadaniu z ręką w kieszeni (bo nosa czy innego otworu chyba nie miał, a dziewczyna nie miała za bardzo czasu o to spytać). Ale jego celem był Zero, a żaden rodowity snajper nie lubi tkwić na celowniku drugiego snajpera. Chyba aż mi gościa żal, pomyślała układając się na workach mąki...a w każdym razie czegoś białego i sypkiego. Całe szczęście po minucie już jej przeszło.
  - Miłego dnia, Zero - rzuciła patrząc w sufit. Doskonale zdawała sobie sprawę, że zepsuła pewnie też i kilka kolejnych z życia szarego najemnika. Znowu da się podpuścić, straci czas, siły i nerwy. To było idiotyczne i to w ten całkiem uroczy sposób.

        Obudziło ją ostre, południowe światło i dźwięk otwieranych drzwi. Otworzyła oczy natychmiast tego żałując. Zasłoniła je ręką z sykiem rozzłoszczonego zwierzęcia.
  - Zamknij to, do cholery - rzuciła do zamarłego ze zdziwienia chłystka.
  - Co jest, Gamble? - dotarł do niej jakiś chropowaty głos. - Zaczynaj no wynosić towar. Ducha tam znalazłeś czy...? - facet urwał, z czego można było wywnioskować, że sam podszedł do otwartego wagonu.
  Dziewczyna uniosła lekko jedną powiekę, przyglądając się dwóm typom przez palce. Dałaby głowę, że byli bandytami, z czego pierwszy wyglądał co najwyżej na praktykanta. Drugi natomiast mógł od biedy ujść za jako takiego lidera. W sumie...dałaby sobie z nimi radę. Nie miała jednak bladego pojęcia ilu jeszcze ludzi watażka miał pod ręką i wolała nie liczyć ich po fakcie. Tak więc z pozycji leżącej skoczyła na równe nogi - na co dwójka bandytów odsunęła się sięgając po broń - i otrzepała wyświechtany płaszcz.
  - To już tu? - ziewnęła przeciągając się.
  Łysy dowódca wyglądał na zdezorientowanego.
  - Co proszę?
  - Do diaska, chyba macie GPS i kilka szarych komórek, co? - Comodo jakby gdyby nigdy nic zeskoczyła na ziemię, udawanie rozglądając się dookoła. - Pytam o położenie, matoły. W ogóle coście za jedni? Wiecie kim JA jestem?
  Teraz żaden z nich nie miał pojęcia co na to odpowiedzieć. Jakaś przypadkowa dziewczyna, wylegująca się na ICH towarze, w najwyraźniej ICH wagonie pytała ICH kim są. Czy w takich sytuacjach nie powinno być na odwrót? Powinno. Ale to Dwunastka chciała dyktować warunki im, nie oni jej.
  - Hah, wiedziałam - prychnęła zakładając ręce na piersi. - Zero przygotowań! Nikt wam nie mówił, że powinno się odrabiać zadania domowe? No dalej, świeży - rzuciła nagle w stronę chłystka. - Popisz się. Kim mogę być?
  - Ehm... - chłopak spojrzał na wagon i namyślił się krótko. - Kurierem Diuka?
  - Bingo! Sto punktów dla Gryffindoru - mutantka klepnęła go w plecy.
  Nie miała pojęcia kim był ,,Diuk", nie wiedziała co też dokładnie bandyci u niego zamówili, ale za to doskonale wiedziała czym zajmują się kurierzy. Ale przynajmniej znała jakiś konkretny pseudonim, dalej należało jedynie wierzyć, że goście byli równie niedoinformowani co ona. Prawdopodobieństwo było całkiem wysokie - wielu dealerów podawało o sobie właściwie tyle co nic, więc można było tu wiele nazmyślać.
  Bez pytania ruszyła w stronę tymczasowego obozu bandy, jakby dokonywała ważnej inspekcji. Dowódca i jego młody asystent popatrzyli po sobie niezrozumiale, po czym ruszyli za nią, zupełnie zbici z tropu. Kilku typów rozładowujących wagony kolejki oglądało się za nią, ale szybko wzruszali ramionami i wracali do roboty. Skoro nikt do tej dziwaczki jeszcze nie strzelił to znaczy, że najwyraźniej nie trzeba jej jeszcze posyłać do piachu. Dla zachowania pozorów kilka razy opieprzyła przypadkowych rozładowujących tekstami w stylu ,,Ostrożnie, idioto!", albo ,,Będziesz zaraz klęczał na ziemi i wybierał z piasku każde zgubione białe ziarenko!". Zadziałało - podejrzliwe spojrzenia zniknęły.
  - Ekhem - zwrócił jej uwagę cichy do tej pory watażka. - Można na słowo?
  - Tylko szybko - dziewczyna przystanęła z założonymi na piersi rękoma.
  - Po co tu panienka jest? Rozumiem, że Diuk lubi pilnować swoich transakcji, ale...
  - Sam sobie na to pytanie odpowiedziałeś, dziadygo ty moja - Comodo uśmiechnęła się jak do dziecka i poklepała faceta po policzku. - To wszystko w tych wagonach jest drogie jak diabli. Diuk nie byłby zadowolony gdyby coś się z tym stało.
  - Więc wysłał jedną dziewczynę by tego pilnowała? - odparł z powątpiewaniem w głosie.
  - Jednego mutanta, przyjacielu - poprawiła go Aquila ze złowieszczym uśmiechem.
  Mężczyźnie nagle zrobiło się nieswojo. Przestąpił z nogi na nogę, czując jakby mu w gardle urosła jakaś gula, której nie może przełknąć. Słowem: naturalna reakcja człowieka bojącego się mutantów, któremu nagle przychodzi bliższy kontakt z obiektem fobii. Dwunastce takowy stan rzeczy wyjątkowo odpowiadał - koleś będzie zadawał tylko tyle pytań ile będzie minimalnie konieczne. Mniej odpowiedzi, mniej szczegółów, mniej niedopracowań i mniejsze prawdopodobieństwo wpadki.
  Nagle do ich uszu dotarły dzikie okrzyki, kojarzone z wyjątkowo prymitywną, radosną reakcją. Comodo zawsze przywodziło to na myśl bandę głodnych skagów, które dopadły dogorywające zwierzę lub polujących wandali. A było to oczywiście nic innego jak bojowy wrzask ruszających do walki bandytów.
  - Co się dzieje? - rzuciła mrużąc oczy, próbując dostrzec gdzie też wszyscy nagle biegną.
  - Ktoś wpadł w naszą zasadzkę! - odpowiedział równie nieludzko uradowany kapitan, nagle tracąc zupełnie zainteresowanie jej osobą i biegnąc za resztą.
  Wszyscy po drodze chwytali przypadkową, swoją czy też nie, broń i dołączali do korowodu. Wkrótce do wesołej kompani dołączyła także sama mutantka, na którą najwyraźniej już nikt nie zwracał uwagi. Gdy dobiegła z resztą na miejsce, poniżej trwała już bijatyka. Dziewczyna przyczaiła się za występem skalnym z ciekawością obserwując potyczkę. Cóż...powiedzieć, że bandyci mieli pecha to zdecydowanie za mało. W ich zasadzkę wpadli nie kupcy, a łowcy nagród. Odróżnić pierwszych od drugich nie było trudno - pierwsi już byliby martwi przy takiej liczbie przeciwników. Podróżni byli całkiem ciekawą kompanią. Comodo uśmiechnęła się diabolicznie. Chyba już znalazła sobie zajęcie na najbliższy czas...
  Nie włączyła się do walki. Jedynie usiadła sobie na kamieniu, za którym tkwiła do tej pory i oglądała całe przedstawienie. Czasem gdy ktoś podszedł zbyt blisko jej miejsca ułatwiała pozostałym łowcom zadanie i traktowała nieszczęśnika paralizatorem. Chyba raz kopnęła prądem szefa bandy, z którym jeszcze chwilę temu rozmawiała...cóż, nie jej wina, że wszyscy wyglądają identycznie.
  Gdy, dosłownie i w przenośni, opadł bitewny pył (jakby to opisał jakiś szurnięty poeta), przytomni pozostali jedynie łowcy nagród. W ciszy, która nastała podczas chwili oddechu rozległo się nagle klaskanie i gwizdy. Trzej podróżni obejrzeli się w stronę siedzącej po turecku mutantki, dopiero teraz zauważając jej obecność.
  - Bis! Bis! - krzyczała Comodo. - Dawno się tak nie ubawiłam!

O'Malley? Edna? Mim? Czas was ruszyć :P

3 komentarze: