Zdanie z pozoru normalne. Biorąc oczywiście pod uwagę standardy Talos. Kirian już zdążył się przyzwyczaić do słyszenia podobnych tekstów od co drugiego mieszkańca tej cudownej planety. Mówiąc ,,co drugiego" miałby oczywiście na myśli dorosłych, facetów i kobiet, przywykłych do życia typowego talosańczyka. Jednakże od dzisiejszego dnia najwyraźniej musiał do tych statystyk zaliczać także dziesięciolatków.
Jego ,,zleceniodawca" nie sięgał mu głową łokcia, chodził w poplamionej błotem piłkarskiej koszulce i spodenkach, a pod pachą trzymał połataną piłkę. Jego obstawą byli oczywiście koledzy z boiska. I właśnie o owe boisko w całej tej umowie chodziło. Sprawa przedstawiała się jasno: z powodu strzelanin na terenie stadionu młodzi sportowcy musieli odwołać całą ligę piłki nożnej, co nie za bardzo im pasowało. Tu problemu miał się pozbyć łowca nagród. Jednak nawet mimo przedstawienia historii w bardziej profesjonalny sposób, Preacherowi trudno było wyjść ze zdumienia jak łatwo dziecku przyszło wypowiedzenie czegoś takiego.
Turian pokręcił głową, dalej stosując naturalne podejście ,,pracownik - pracodawca", z którego przez wzgląd na sytuację wielu łowców by nie skorzystało. A przecież dziecko też człowiek, zwłaszcza jeśli pokazało ci już ile może za usługę zapłacić.
- Nie mogę tam wejść i ich po prostu zastrzelić - nie zgodził się Kirian.
- To po co to panu? - chłopiec wskazał na kaburę pod pachą.
- Do przypadków nieuleczalnych - odpowiedział z całą powagą Klecha.
~ I nieprzygotowanych ~ odezwał się w głowie Preachera głos Prestona.
- Więc przez wzgląd na pacyfistyczne podejście nie podejmuje się pan powierzonego zadania? - dziesięcioletni zleceniodawca założył ręce na piersi.
~ To dzieci znają takie słowa?
- Tego nie powiedziałem - mężczyzna ponownie pokręcił głową. - Podejmuję się pańskiego zlecenia, jako iż proponowana przez burmistrza nagroda jest nader obiecująca i gdybym odmówił chyba musiałbym pozbawić się tytułu łowcy nagród. Jednakże nie mogę zgodzić się na natychmiastową egzekucję głównych uczestników konfliktu.
- Ale problem pan rozwiąże?
- Postaram się - zgodził się turian.
Dzieciak uśmiechnął się, po czym napluł na rękę i wyciągnął ją w stronę Klechy. Łowca nagród bez oporu uczynił to samo i uścisnął dłoń swojego zleceniodawcy, chociaż musiał się przy tym nieco schylić. Amatorska drużyna piłkarska rozbiegła się zadowolona.
~ Gdybyś mi miesiąc temu powiedział, że będziemy przyjmować zlecenia od dzieci, z miejsca wybiłbym ci ten wyjazd do Cargo z głowy ~ rzucił Preston.
- Zadanie jak zadanie - mężczyzna wytarł oplutą dłoń o spodnie.
~ Chyba faktycznie ci odbiło.
- No co ty nie powiesz?
Wnioskując po ciszy jaka nastała po odpowiedzi Preachera, Preston chyba się obraził. Nie żeby to tak bardzo przeszkadzało - mieszkający w głowie głos jest równie pożyteczny, co irytujący. Tak więc naszemu bohaterowi przyszło ruszyć w stronę ruchliwszych ulic w zupełnej ciszy. A przynajmniej ,,ciszy umysłu", jak to zwykł nazywać te niesamowite sytuacje, w których Preston się nie odzywał, bo nie było mowy o tym, by ucichło najbardziej ruchliwe miasto po tej stronie globu. Pod barami i klubami ze striptizem rozmawiali najwyraźniej sami głusi, a ulice co chwila przecinał jakiś rzęch z warkotem mogącym obudzić dwustuletniego, rozsypującego się trupa. Tiaa...,,uroki wielkiego miasta". Po co on tu w ogóle przyjechał?
No tak. Kasa. Jeśli nie wiesz o co chodzi, chodzi o kasę.
Czas więc brać się do roboty, pomyślał Ghan'dul, kierując swoje kroki w stronę osławionego (i kilka razy ostrzelanego) boiska. W głowie szukał już odpowiedniego sposobu na pogodzenie liderów jednych z bardziej wpływowych gangów w mieście: Czarnorękich i Rosomaków. Swoją drogą, ciekawe o co poszło? Gdyby Kirian z miejsca znał powód sporu, mediacje poszłyby zdecydowanie łatwiej. Ale jeśli chciał się wydostać z tego przepełnionego lotnym rakiem płuc miasta jak najszybciej, musiał oszczędzić sobie wygrzebywania dodatkowych informacji. Zwłaszcza, że nie były one koniecznością do wykonania zadania.
Trafił na owiane przedwojenną ciszą osiedle. Stadion okazał się wymalowanymi na betonie białymi liniami, otoczonymi z czterech stron przez piętra balkonów bloków mieszkalnych. Jedyną drogą ucieczki stąd był wjazd szeroki na jakieś półtora szerokości samochodu. Mówiąc o samochodach, na miejscu jednej z bramek stał zaparkowany czarny Wrangel. Pod ścianami kilka starych blaszanych stołów i krzeseł. Po przeciwnej stronie turian dostrzegł drzwi z czarnym odciskiem dłoni. Czyli dobrze trafił.
~ To jak ich rozwalamy, szefie? ~ odezwał się nagle Preston.
- Nie obraziłeś się? Alleluja... - mruknął bez satysfakcji Preacher.
~ Słuchaj, ty giniesz - ja ginę. Ktoś musi dopilnować, by do tego scenariuszu nie doszło.
- Tym kimś jesteś ty?
~ Z nas dwóch to JA mam genialne pomysły.
- Jeden z tych genialnych pomysłów pozbawił mnie palca.
~ Sza! Daj mi pomyśleć...
Klecha pokręcił głową ze zrezygnowaniem i zanim Preston miał szansę obmyślić swoje genialne przedsięwzięcie, podszedł do oznaczonych drzwi i naparł na klamkę. Od razu w nozdrza uderzyła go woń papierosów legalnych i mniej legalnych, w uszy okropny rap, a w twarz niemal pięść ochroniarza. Zaskoczony turian schylił się tuż pod ręką dryblasa, walnął go w pachę i odepchnął w bok. Siedzące na jakiejś starej różowej kanapie wątpliwej urody ,,damy" zakryły usta dłońmi niemal równocześnie. Obecni mężczyźni natomiast nie byli chyba pewni czy są bardziej zdziwieni, czy wściekli najściem. W każdym razie wszyscy ucichli, poza głośnikami i jęczącym ochroniarzem. Klecha wyprostował się i teatralnie otrzepał kurtkę.
- Przepraszam szanownych panów, że tak bez pukania, ale jestem tu w ważnej... - zaczął, ale przerwał mu szczęk przeładowywanej broni.
~ Idiota.
- Coś ty za jeden? - zapytał z groźbą w głosie jeden z bandziorów. Biorąc pod uwagę fakt, że jako jedyny wstał, musiał to być lider gangu, a więc...
- Pan Dollar! - Preacher niemal się uśmiechnął, używając zasłyszanego pseudonimu opalonego mężczyzny. - Jak dobrze, że pana zastałem. Musimy poga...
- Jak mnie znalazłeś? I kim ty w końcu, do cholery, jesteś?!
- Nie tak nerwowo - Klecha uniósł ręce w geście kapitulacji. - Jeden: jeśli chcesz być anonimowy, nie oznaczaj tak widocznie swoich kryjówek - tą czarną łapę na drzwiach ślepy by zauważył.
~ No to teraz na pewno cię posłucha.
- Dwa: Kirian Ghan'dul.
- W dupie mam twoje nazwisko! Rosomaki cię nasłały?!
- To po co mnie pyt...nieważne - poddał się z westchnieniem łowca nagród. - Otóż nie, ale chciałem o tym pogadać...
- Przekaż Wendigo, że ma się odpier*olić od naszych dealerów, albo skończy w piachu! - ponownie mu przerwano. - A teraz liczę do trzech: raz...
Aaach, więc o to chodzi, pomyślał zadowolony Kirian, mimo gróźb dalej nie cofający się do wyjścia. Tymczasem coraz więcej mężczyzn unosiło się z miejsc z wyciągniętą bronią.
~ Uhm...~ zaczął niepewnie Preston. ~ Kirian? Jak tam z twoim instynktem samozachowawczym?
- Dwa... - odliczał Dollar.
~ Chyba powinniśmy wiać...
- Posłuchaj, kolego - upierał się turian. - Masz jeszcze szansę to rozwiązać bez...
- ZASTRZELIĆ GO!
I kicha.
Łowca nagród rzucił się do tyłu z powrotem na zewnątrz w tym samym momencie gdy padły pierwsze strzały. Przewrócił jeden ze stołów jako prowizoryczną osłonę i przykląkł za nim przeklinając w myślach.
~ Oszust! ~ burknął Preston. ~ Miało być na ,,jeden"!
Blat dzwonił od wbijających się weń pocisków. Klecha rozejrzał się za jakimś ratunkiem. Sytuacja nie była najlepsza. Plusem był fakt, że w takich sytuacjach każdy pomysł wydawał się dobry. Tak więc dobrym pomysłem byłoby wskoczenie na balkony na pierwszym piętrze, przebiegnięcie w stronę ulicy przez opuszczone mieszkanie kilka metrów dalej, albo nawet zastrzelenie kilku z tych wyrostków dla pokazu siły. I każde z tych rozwiązań było przy okazji w miarę logiczne i mogło doprowadzić do sukcesu. Jednakże w chwilach skoku adrenaliny mózg nie działa logicznie, najpierw patrząc na najgłupsze możliwości działań, kierując się przeważnie pierwszym co zarejestrują oczy...
A pierwszym co zauważył Kirian był odjeżdżający Wrangel.
Jako że dopiero ruszał, dogonienie go problemem nie było. Tym więc sposobem właściwie w minutę po usłyszeniu strzałów zanim pechowy kierowca samochodu zdążył się obejrzeć przez ramię, drzwi na tylne siedzenie otwarły się, a do jego uszu dotarł jasny rozkaz:
- JEDŹ!
Ghan'dul zamknął drzwi już przy pisku opon. Pożegnały go przekleństwa, złorzeczenia i pełno zmarnowanej amunicji...
Mark? Wybacz spontan ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz