sobota, 19 listopada 2016

Od Preachera (CD Marka) - Bardziej kulturalna wizyta

        Podsumujmy: Klecha zaczął od wskoczenia do samochodu przypadkowego gościa w akcie desperackiej próby ucieczki, a skończył przed jakąś ruderą z gigantyczną kocicą w charakterze ochroniarza. W sumie nie taki zły wynik, biorąc pod uwagę ilu tego typu pasażerów na gapę ginie w przeciągu następnej pół godziny z rąk niezadowolonego kierowcy. W statystykach Talos, oczywiście. Tak więc fakt, że Preacher jeszcze żył można było uznać za sukces.
  Ochroniarz przy drzwiach siedziby Rosomaków okazał się bardziej wyrozumiały od tego u Czarnorękich. Wielki przypominający niedźwiedzia mężczyzna bez karku zamiast z miejsca strzelić (lub rozwalić łeb Kiriana kolbą, co chyba by się bardziej mu opłacało) po prostu najnormalniej w życiu założył ręce średnio zadowolony i wypalił zdecydowanie grzeczniejsze od kuli słowo:
  - Czego?
  - Najmocniej przepraszam, że zawracam głowę - zaczął turian. - Ale chciałbym rozmówić się z pańskim szefem, jeśli jest na miejscu.
  - Ano jest. Zależy kto pyta.
  - Jeśli ma pan myśli podejrzenie, iż mogę należeć do gangu Czarnorękich to muszę zauważyć, że zaledwie dwie godziny temu szanowny pan Dollar wysunął podobną uwagę, tyle że w stronę odwrotną - odpowiedział Preacher. - A jeśli chodzi o jakieś imię, to ,,Klecha" w zupełności wystarczy.
  ~ Mniej skomplikowanych słów, Kirian. Dłużej pożyjesz, wierz mi ~ wtrącił się Preston.
  Całe szczęście drab chyba nie uznał niczego z powyższych za godne pozbawienia turiana życia. Wnioskując po jego minie najwyraźniej był już zmęczony całym dniem roboty i stwierdził, że i tak mu wszystko jedno. Tak więc przejechał sobie dłonią po zarośniętym policzku wzdychając niemal boleśnie, po czym machnął niedbale ręką.
  - Za mną - mruknął wpuszczając Kiriana do środka. - I pilnuj kota, bo nie ręczę za siebie.
  Séafra fuknęła, jakby rozumiejąc, że to było o niej i na dodatek nie było do końca miłe. Mimo to szła spokojnie za turianem. Fascynujące zwierzę, przeszło Ghan'dulowi przez myśl.
  Kryjówka Rosomaków była nieco bardziej rozbudowana niż ciasna klitka Czarnorękich, a już na pewno zdecydowanie lepiej zorganizowana. Mijając korytarzem różne pokoje Preacher kątem oka zerkał do środka, starając się nie robić tego na tyle długo, by przypominać szpiega. W każdym ktoś był czymś zajęty. Jedni pakowali podejrzanej zawartości paczki, inni czyścili broń, w kilku pokojach nawet znajdowali się goście przypominający księgowych spisujących coś na komputerach. Nic dziwnego, że Rosomaki wygryzły konkurencję z handlu.
  Pokój, do którego niedźwiedziowaty zaprowadził Klechę i Séafrę niewiele się różnił od pozostałych. Jedyną różnicą rzucającą się w oczy był fakt, że tutaj nikt nie pracował. Przy zwykłym stole siedziała piątka gości grając w karty i popijając coś z kwadratowych szklanek. Tutaj najwyraźniej gangsterzy spędzali przerwy.
  - Te, szefie - chrząknął ochroniarz. - Ktoś do ciebie.
  Jeden z mężczyzn, zaskakująco młody, idealnie ogolony z zadbaną fryzurą, zmrużył podejrzliwie oczy i odłożył swoją talię na bok.
  - Kto dokładnie? - zapytał.
  - Dziwak jakiś. Klecha się nazywa.
  Mężczyzna uniósł brew w niemy zapytaniu, ale po chwili machnął ręką, że może już wyjść. Misiaczek zostawił więc Kiriana i Séafrę, po raz ostatni posyłając im ostrzegawcze spojrzenie i wyszedł. Tymczasem Wendigo (teraz Ghan'dul był już pewien z kim miał do czynienia) rzucił towarzyszom by kontynuowali bez niego, wstał z miejsca i stanął przed turianem z założonymi rękoma.
  - Klecha, co? Ciekawe przezwisko - lider uśmiechnął się kątem ust. - Zamierza mnie pan nawrócić?
  - Bynajmniej - odparł Kirian. - Jestem tu w sprawie waszego konfliktu z...
  - Och, a cóż to za piękność? - przerwał mu nagle Wendigo, patrząc w stronę Séafry. Kocica syknęła ostrzegawczo, gdy ten pochylił się w jej kierunku. - No proszę, zadziorna. Ma pan wspaniały gust do zwierząt. Ile za nią chcesz?
  - Właściwie to...nieważne, możemy przejść do sedna? - westchnął łowca nagród.
  - Oczywiście - Wendigo wstał, dalej jednak patrząc zafascynowany na kocicę. - Chodzi o Czarnorękich? Jeśli przysłał cię Dollar...
  - NIKT mnie nie przysyła. Jestem tu we własnym interesie. Przez te wasze strzelaniny ludzie siwieją z nerwów, aż w końcu padła propozycja nagrody za uspokojenie sytuacji.
  - Aaaach, łowca nagród? - zgadł mężczyzna z uśmiechem. - To by wyjaśniało po co się wpakowałeś pomiędzy uzbrojonych po zęby ludzi.
  ~ Słowem, jesteś głupi jak but, Preacher.
  - Jak więc zamierzasz nas pogodzić, kolego? - kontynuował lider Rosomaków. - Jestem tego szczerze ciekaw.
  ~ No właśnie, mnie też to zastanawia...
  - Jak na razie staram się dowiedzieć o co właściwie poszło - wyjaśnił Klecha ignorując docinki Prestona. - Czarnoręcy odpowiedzieli mi na to pytanie ostrzałem, dlatego przyszedłem tutaj.
  Wendigo skrzywił się, nie do końca przekonany czy powinien się tłumaczyć przed nieznajomym, czy też pójść w ślady Czarnorękich. W końcu jednak wzruszył ramionami i przeszedł do wyjaśnień:
  - Od kilku lat prowadzę w Cargo handel na średnią skalę. Dollar zresztą też. Z tym, że jego dealerzy mają zdecydowanie lepszą reputację i szersze grono klientów. Tak więc zrobiłem to, co zrobiłby każdy przedsiębiorczy człowiek: zaproponowałem im lepszą płacę. Dollarowi to się nie spodobało i Czarnoręcy zaczęli mi bruździć. Tyle. Koniec bajki.
  - Nie mogłeś znaleźć sobie więcej dealerów? - spytał turian. - W mieście pewnie wielu jeszcze działa bez niczyjego sztandaru.
  - Zbyt dobrze się kryją - odparł mężczyzna. - Ciężko ich wyśledzić.
  Kirian namyślił się chwilę.
  - A gdybym ich znalazł i zaoferował pracę dla Rosomaków? - zaproponował. - Przestałbyś wtedy wykupywać ludzi Dollara?
  - Hah, no to powodzenia. Dobrego dealera nie da się od tak wytropić.
  - A jak znajdę kogoś kto ich wytropi?
  Wendigo zmrużył oczy, nagle poważniejąc.
  - W sumie...jest ktoś kto mógłby to zrobić - odpowiedział. - Słyszałem o tym typie, tylko pogłoski, ale jestem pewien, że siedzi gdzieś w Cargo. To haker i to jeden z najlepszych. Osobiście nigdy go nie widziałem, ale gdybym zobaczył tutaj w przeciągu maksymalnie kilku dni...
  - Rozumiem. Mam go tutaj sprowadzić - przerwał Ghan'dul. - Jakieś dane?
  - Tylko pseudonim: Glitch. I podobno łatwiej będzie, jeśli to TY dasz się znaleźć JEMU - Wendigo wrócił do stołu. - Musisz po prostu zacząć pytać po barach tak długo, aż połowa miasta będzie wiedzieć, że go szukasz. Powodzenia, panie Klecho.
  Czekający za drzwiami niedźwiedziowaty uznał to za koniec rozmowy. Bezpardonowo chwycił turiana za ramię i wyciągnął z pomieszczenia. Séafra zerwała się zdziwiona i ruszyła za nimi, gotowa skoczyć na ochroniarza w każdej chwili. Preacherowi jednak nic się nie stało - został po prostu grzecznie (jak na standardy, dajmy na to, Czarnorękich) odprowadzony do drzwi. Misiek wypchnął go na zewnątrz. Łowca nagród zamachał rękami odzyskując równowagę w ostatniej chwili. Séafra wyleciała na zewnątrz z zezłoszczonym sykiem i drzwi zatrzasnęły się za nimi.
  - No proszę, nie zrobili z ciebie sera szwajcarskiego - przez chwilę Ghan'dul był pewny, że to znowu Preston się odezwał, jednak wtedy dostrzegł opierającego się o czarnego Wranglera Huntera z papierosem w ręku. Blondyn chyba czuł się już zdecydowanie lepiej.
  Kocica od razu pobiegła w jego stronę, ocierając się mu o nogi. Klecha tymczasem westchnął średnio zadowolony i ruszył do samochodu.
  - Zbieramy się - rzucił. - Musimy znaleźć hakera.
  - Hakera? - powtórzył mężczyzna gasząc papierosa.
  - Wyjaśnię ci w samochodzie - mruknął turian.

Glitch? Podobno łatwiej nas znajdziesz niż my ciebie :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz