niedziela, 20 listopada 2016

Od Glitch (CD Preachera) - Szukajcie, a znajdziecie

        Strażnik ziewnął przeciągle dając upust nagromadzonej w nim nudy i senności. Jego towarzyszy stojący na lewo od pancernych drzwi do skarbca numer 6 skrzywił się zdegustowany.
  - Możesz zakrywać usta? - burknął. - To zaa-zaaa...- również ziewnął, po czym dokończył -...aaraźliwe.
  - Wybacz - odparł kolega. - Nic na to nie poradzę. Ta robota jest do kitu.
  - Wolałbyś pilnować sterylnych laboratoriów w Arc? Szczerze wątpię.
  - A bo tu jest niby ciekawiej? - powątpiewał mężczyzna. - I tu i tam sterczymy bez większego sensu. Na cholerę poszedłem do wojska...
  - Lepiej się ciesz, że nie mamy nic do roboty - zrugał go drugi. - Mój dziadek trafił do sił specjalnych w pierwszych latach Arc na Talos. Wtedy to dopiero mieli roboty: napady na placówki, akty terroryzmu, nie wspominając o bandytach...
  - To już wolałbym bandytów ścigać! - perorował dalej pierwszy. - A tak to kto to robi? Najemnicy!
  - Jak to mówią miejscowi: ,,łowcy nagród" - poprawił go kolega.
  - W dupie mam jak się na nich mówi! - obruszył się strażnik. - Gdybym mógł legalnie zdezerterować, zostałbym rangerem i pokazał półgłówkom co to znaczy ,,być stróżem prawa".
  - Szczerze to nigdy nie słyszałem, by jakiś łowca nagród kiedykolwiek nazwał się ,,stróżem prawa" - zauważył grzecznie jego towarzysz. - I chyba również mają głęboko w czterech cudze zdanie na ich temat.
  - A idź ty...
  Nagle w uszy wdarł im się złośliwy pisk. Dwójka znudzonych strażników najpierw drgnęła zaskoczona, rozglądając się niezrozumiale. Pisk jednak zaczął powtarzać się rytmicznie i mężczyźni rozpoznali w nim alarm przeciwwłamaniowy. Jeden z nich spojrzał na komunikator na nadgarstku szukając źródła zamieszania: przy skarbcu numer 3 migała czerwona lampka.
  - Chłopaki, mamy włamanie do trójki! - rzucił do komunikatora, po czym machnął ręką na kolegę i oboje pobiegli korytarzem w stronę okradanego skarbca.
  Nie minęła nawet minuta odkąd dwaj strażnicy zniknęli za rogiem, gdy z kanału wentylacyjnego w suficie dało się słyszeć ciche skrobanie. Po chwili na podłogę spadły cztery śrubki, klapa wypadła z obudowy, jednak czyjeś ręce zdołały ją chwycić zanim zleciała na podłogę i wciągnęły do wnętrza szybu. Z wentylacji wychynęły najpierw dwie nogi, a potem przed pancernymi drzwiami wylądowała dziewczyna w ciemnofioletowym płaszczu. Glitch zadowolona strzepnęła z ramienia kurz (bardziej symbolicznie niż z potrzeby). Spokojnie podeszła do wbudowanej w ścianę klawiatury czytającej odciski dłoni.
  - ,,Stróż prawa"... - uśmiechnęła się pod nosem kręcąc głową, jakby właśnie usłyszała świetny dowcip.
  Skanery nie były dla niej wielkim problemem. Bez obaw przyłożyła do panelu prawą dłoń uruchamiając urządzenie. Okłamana maszyna błysnęła na zielono i w drzwiach zaklekotały otwierane zamki. Viress wcisnęła się do środka jeszcze zanim ciężkie drzwi otworzyły się w pełni. O ile mogła oszukać skaner i znudzonych strażników, o tyle nie mogła zapobiec zawiadomieniu recepcji o otworzeniu skarbca. Oczywiście mogli pomyśleć, że skoro ktoś tam wszedł bez problemu, to musiał być pracownikiem, ale patrząc logicznie: kto podczas alarmu antywłamaniowego wchodziłby do któregokolwiek z nie piszczących skarbców? Tak więc Vi dla pewności wolała się pospieszyć.
  Wszystkie sejfy otwierano z jednej konsoli naprzeciwko drzwi. W ten sposób potencjalny włamywacz nie mógł odczytać kodu po śladach zużytych klawiszy, bo wszystkie były tak samo często otwierane. Tu jednak znowu do wprowadzenia kombinacji potrzebna było potwierdzenie tożsamości. Dziewczyna nie mając czasu na zabawy po prostu przyłożyła palce do komputera i zaczęła grzebać w sieci. Momentalnie wyczuła wszystkie przewody prowadzące do poszczególnych sejfów. Po chwili odnalazła kable do metalowej skrzynki oznaczonej numerem 532. Wsłuchała się pilnie i otworzyła. Kliknęło po jej lewej. Z tryumfalnym uśmiechem podeszła do sejfu i wyciągnęła z niego...kolczyk? Zwykła, mało zdobiona kulka z nieznanego metalu? Wzruszyła ramionami chowając drobny przedmiot w kieszeni wewnątrz płaszcza. Najwyraźniej ma jakąś wartość, skoro jej zleceniodawczyni była gotowa zapłacić za jego odzyskanie. Zatrzasnęła zamek i wykasowała z historii fakt, że w ogóle był otwierany - nie chciała przysparzać klientce problemów, bo okradziony bank mógł ruszyć tropem jej nazwiska w pierwszej kolejności.
  Już miała kierować swoje kroki do wyjścia gdy nagle przyszedł jej do głowy nie do końca mądry pomysł. Nie umiejąc się powstrzymać podeszła ze złośliwym uśmiechem z powrotem do konsoli i tym razem włamała się do kodowania...
  Po jakimś czasie klapa wentylacji wróciła na swoje miejsce, niemalże w tym samym czasie co wychodzący właśnie zza rogu dwaj zdezorientowani ochroniarze. Skarbiec numer 3, do którego rzekomo ktoś się włamał, okazał się szczelnie zamknięty. Strażnicy jednak dla pewności woleli wezwać recepcjonistów, by otworzyli pancerne drzwi. Wtedy okazało się, że skaner nie chce współpracować. To dało wszystkim przypuszczenia, że włamywacz zabarykadował się w środku i pracownicy ośrodka tym bardziej próbowali dostać się do środka. Jednakże za drzwiami czekały nie tknięte sejfy, a w konsoli nie znaleziono śladów żadnego logowania. Strażnicy spod szóstki wrócili więc na swój posterunek przekonani, że był to fałszywy alarm. Wtedy jednak dostrzegli, że pancerne drzwi są otwarte. Natychmiast zawiadomiono recepcję o faktycznym miejscu napadu, a gdy pierwszy z pracowników wszedł do środka poszukać jakichkolwiek śladów na konsoli, ekran zgasł, po czym zabłysł na nim jaskrawym zielonym jeden, dosadny komunikat:
  G0 FUCK Y0URS3LF ^-^

        Viress weszła do stylizowanej na ziemskie lata osiemdziesiąte knajpy. Rozejrzała się po wnętrzu szukając znajomej twarzy. W końcu dostrzegła siedzącą przy oknie zamyśloną dziewczynę z warkoczem i szarą hipsterską czapką. Mieszała bez energii kawę w papierowym kubku, wzdychając co jakiś czas. Glitch ruszyła w jej kierunku z uśmiechem. Jednak zanim usiadła naprzeciw, położyła jej rękę na ramieniu i szepnęła do ucha konspiracyjnie:
  - Lepiej nie pij. Straszna lura.
  Dziewczyna podskoczyła przestraszona, a hakerka parsknęła śmiechem.
  - Raaaany, aleś ty spięta - powiedziała wesoło, siadając na kanapie naprzeciwko. Niemal natychmiast podwinęła pod siebie nogi, zamiast siedzieć po ludzku.
  - Nie strasz mnie, proszę - poprosiła jej klientka. - Czterech facetów już mnie zaczepiało...
  - Nie masz się tutaj czego obawiać - uspokoiła ją Viress. - To swojskie miejsce i na każdego który chciałby ci zrobić krzywdę przypadłoby czterech, którzy by go pobili na jeden twój krzyk.
  - Dobra, nieważne. Udało ci się? - zmieniła temat klientka.
  Vi z uśmiechem położyła na stole kolczyk. Dziewczyna z warkoczem niemal pisnęła ze szczęścia i szybko chwyciła przedmiot. Z szerokim uśmiechem włożyła go do własnego ucha.
  - Nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci wdzięczna... - zaczęła, ale łowczyni nagród powstrzymała ją uniesioną ręką.
  - Nie dziękuj, proszę. Zamiast tego postaw mi drinka czy dwa, dobra? - uśmiechnęła się przyjacielsko.
  - Nie ma sprawy - odparła jej zleceniodawczyni i zawołała kelnera.
  - No i z głowy - Glitch założyła ręce za głowę patrząc w stronę pogrążonej już w wieczornych cieniach ulicy. - A teraz zmykaj, jestem tu umówiona na spotkanie.
  Dziewczyna skinęła głową i mimo wszystko po raz ostatni jej podziękowała. Viress odprowadziła ją wzrokiem i wróciła do obserwacji drogi na zewnątrz. Ciekawe, czy się spóźnią, pomyślała z cieniem satysfakcji. Właściwie to to spotkanie ciężko było nazwać ,,umówionym". W wypadku umawiania się na coś obie strony znają czas i miejsce spotkania. Tymczasem owe wiadomości znane były tylko Glitch, a jej dwaj przyszli towarzysze jeszcze nie mieli pojęcia, że zdążyła im już załatwić i zamówić coś do picia.
  W końcu dostrzegła dwie szukane sylwetki. Normalnie miałaby z tym nieco większy problem, ale według jej informacji jednym z tych gości miał być turian, a dwóch takich ciężko spotkać w jednym mieście, choćby nie wiem jak dużym. Wchodzący właśnie do baru mężczyzna na pewno był przedstawicielem tej rasy - przez czas spędzony w Arc widziała już kilku mu podobnych. Drugi z nich był wysokim blondynem z wygolonymi bokami głowy. Usta Vi rozciągnęły się w zwycięskim uśmiechu. Jej przypuszczenia co do czasu i miejsca okazały się trafne. Bez oporów wstała i zaczęła machać ręką do dwójki mężczyzn, zupełnie, jakby już się znali. Rozglądający się po pomieszczeniu blondyn dostrzegł ją i trącił łokciem towarzysza. Wymienili między sobą jakieś uwagi, po czym ruszyli w stronę jej stolika. Viress uśmiechnęła się do nich promiennie.
  - Już myślałam, że nie przyjdziecie - powiedziała na przywitanie. - Zapraszam - wskazała na miejsca naprzeciwko i sama usiadła po turecku.
  - Pani nas chyba z kimś pomyliła... - zaczął turian niepewnie.
  - Skądże, w moich planach nie ma mowy o żadnej pomyłce - nie zgodziła się dziewczyna. - Szczerze to trochę liczyłam, że jednak tu nie traficie i będę miała wolne kilka dni, ale niestety znowu miałam rację. Proszę więc mi się teraz nie wymawiać i łaskawie usiąść, bo nie lubię zarywać wolnych wieczorów w barach bez powodu.
  Mężczyźni spojrzeli po sobie. Blondyn wzruszył ramionami i usiadł, tak więc i jego towarzysz zdecydował się jednak zająć miejsce. Do stolika podszedł kelner i postawił na blacie trzy szklanki.
  - Na mój koszt - rzuciła słowem wyjaśnienia Vi i z uśmiechem upiła łyk ze swojej. - No więc chodzą słuchy, że mnie szukacie.
  - Ciebie? - blondyn uniósł jedną brew.
  - Ty jesteś Glitch? - dodał z nutą niedowierzania turian. Jak na razie żaden z nich nie sięgnął po własną szklankę.
  - Z krwi, kości i wszczepów - odpowiedziała z potakującym skinieniem. - Normalnie nie fatyguję się, by odpowiadać na takie ,,wezwania", ale rzadko kiedy okazuje się, że szukający mnie człowiek tak właściwie nie jest człowiekiem - uśmiechnęła się do turiana. - Lubię turian. Spotkałam kilku w Arc i, zupełnie szczerze, każdy z was wydaje się zgoła ciekawszym towarzyszem rozmowy niż typowy arkan.
  - Dziękuję...chyba - odparł mężczyzna. - Może przejdźmy do sedna. Na imię mi Kirian, a mój towarzysz to Mark. Mamy pewien problem z dwoma raczej nieprzyjaźnie do siebie nastawionymi gangami...
  - Aaach, więc chodzi wam o tę wojnę między Rosomakami i Czarnorękimi? Nie wiem jak wy, ale ja obstawiam Rosmaków...
  - Chodzi nam o ROZWIĄZANIE konfliktu - uściślił Kirian.
  - Tak też myślałam. Zresztą, co innego robiliby teraz w Cargo łowcy nagród mając tuż pod nosem takie zlecenie - hakerka oparła brodę na splecionych palcach. - Powiedzcie mi co udało wam się ustalić i zobaczymy jak mogę wam pomóc.

Mark? Kirian? Wiele nie wprowadziłam, ale przynajmniej coś już jest :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz