Wszystko działo się stanowczo zbyt szybko by mózg mężczyzny mógł to
zarejestrować i podjąć jakiekolwiek logiczne działania. W jednej chwili
nie budząc podejrzeń ewakuował się ze zwiadu przerwanego wtargnięciem
osób trzecich, a już w następnej uciekał stamtąd pod ostrzałem
sprowadzonym na niego przez ową "osobę trzecią". Wobec tak nagłej zmiany
nie było nawet mowy o równie nagłym dostosowaniu się, więc Hunter
postanowił więc popisać się wręcz niemożliwą dla kogoś takiego jak on
podzielnością uwagi i wszystko ogarnąć na raz. Wyrzucił niedopalonego
papierosa przez okno i zatrzasnął szybę, a potem wrzucił wyższy bieg i
terenówka z rykiem silnika wyrwała się do przodu wręcz połykając drogę,
którą Mark ją prowadził. Z tyłu nadal dobiegały pojedyncze strzały kiedy
znikali za zakrętem, a Markowi zdało się, że usłyszał cichy odgłos
którego nie sposób było pomylić z niczym innym - dźwięk pocisku
rozpłatującego karoserię. I to nawet nie jednego w ciągu całej tej
ucieczki. Stłumił jednak odruch natychmiastowego zatrzymania się i
sprawdzenia stanu samochodu.
- Séafra, nie! Słyszysz mnie, Cholero przebrzydła?!
Mark odwrócił się, by zdzielić kocicę po łbie i doprowadzić ją do
porządku zanim zje żywcem ich nowego towarzysza z przymusu. Rozumiał ją,
ale nie zamierzał później męczyć się z czyszczeniem zachlapanej krwią
tapicerki. Kocica drzemała wyciągnięta na tylnej kanapie zanim to
wszystko się zaczęło i nagłe pojawienie się obcego musiało ją zaskoczyć.
A skoro ją to pewnie i Marka, a z tego co Hunter wiedział na pewno, w
jej ocenie równało się to niebezpieczeństwu i przemieniało w
sycząco-warczącą kulę sierści, kłów i pazurów niosącą przypadkową
zagładę postronnym, w tym także niewinnemu otoczeniu. Kocica jednak
posłuchała zanim doszło do rękoczynów i przeniosła się na fotel pasażera
nadal powarkując. Mark w tym czasie wrócił do pełnoprawnego kierowania,
by mieć pewność, że ewentualna pogoń, ani ich nie znajdzie, ani nie
dogoni. Silnik jego perełki chodził jak złoto na wysokich obrotach,
rażąc przechodniów na około wspaniałym dźwiękiem ponad setki
galopujących w pełnym pędzie koni mechanicznych.
Mark zdjął nogę z gazu dopiero gdy wyjechał spory kawałek poza miasto,
pozwalając by Wrangler łagodnie stoczył się z wydmy i zatrzymał w
dolinie ukryty przed widokiem. Dopiero wtedy odetchnął cicho sięgając do
lusterka i jednym ruchem nakierowując je na pasażera. Zdziwił się lekko
widząc kto też miał przyjemność go wykorzystać. Widział już w swoim
życiu na tyle dziwne byty, że ten szczególnego wrażenia na nim nie
wywarł. Mężczyzna musiał jednak przyznać, że pierwszy raz ma do
czynienia z kimś, kogo głowa aż tak bardzo nie przypominałaby mu jego
własnej. O reszcie ciała nawet nie chciał myśleć.
- Czy moja ‘maleńka’ w jakimkolwiek stopniu przypomina ci taksówkę? -
spytał mrużąc oczy w geście mającym na celu ostrzec dziwną istotę
niepewnie zajmującą miejsce po przekątnej pojazdu. Nie wyszło mu tak jak
zamierzał, gdyż w jego głosie nie zabrzmiała nawet nutka oskarżenia czy
gniewu, a raczej czyste rozbawienie zaistniałą sytuacją.
- Proszę wybaczyć. To była moja jedyna droga względnie bezpiecznej ucieczki...
- Dobra, dobra. Załapałem. - przerwał mu Mark - Mnie nie musisz
przepraszać. To Séafrze zrobiłeś problem i to ją powinieneś przeprosić.
Pasażer z przymusu zerknął w lusterko krzyżując swoje pełne
niedowierzania spojrzenie z wyjątkowo poważnym wzrokiem Huntera, po czym
pokręcił głową jakby uznając Deaweya za chorego psychicznie i sięgając
do klamki drzwi. Nie zdążył jeszcze za nią pociągnąć, kiedy szczęknęły
wszystkie zamki w samochodzie.
- Czekaj, czekaj... Gdzie się wybierasz? - zaśmiał się Mark odpalając
radio. Z głośników cicho popłynęło "Escape" śpiewane przez niejakiego
Ruperta Holmesa. - Mamy sporo czasu zanim ‘Czarne Łapy’ nas wytropią i musimy sobie porozmawiać.
Nieznajomy usiadł więc prosto koncentrując się na wariacie z którym utknął w jednym samochodzie.
- O czym rozmawiać?- zainteresował się.
- Pozwól, że pominę oczywistą kwestię tego co robiłeś w złym miejscu i
złym czasie, co? Jestem Mark... Albo Hunter, zależy jak ci wygodniej,
Deawey.
- Pseudonim? - dopytał tamten.
- Głęboko w czterech literach pewnej mało przyjemnej osobistości i lepiej, żeby tak zostało. A ty?
- Kirian Ghan’dul. Preacher. – odpowiedział tamten z ledwo wyczuwalną nutką wahania w głosie.
- No... Zapowiada się długa i niesamowicie zabawna znajomość. – skwitował Deawey - Nie żartowałem z tym przeproszeniem kocicy.
Kirian wymamrotał coś pod nosem pod adresem Séafry, a ta fuknęła na niego z wyższością.
- Przyjmujesz przeprosiny? - spytał Mark kocicy, a ta w odpowiedzi odwróciła się w stronę drzwi. - Jak na razie może być...
- Mogę wiedzieć w jakim celu znajdowałeś się na tym boisku?
- Ano, możesz. Robiłem zwiad i zastanawiałem się nad tym jak rozwiązać
wiadomy konflikt... Jak widzisz nie tylko tobie coś poszło nie tak.
Hunter odblokował drzwi i wyszedł za zewnątrz zorientować się czy to co
wziął za kule uderzającą w tył Wranglera to prawda. Nie zdążył jednak
ujść nawet dwóch kroków gdy nagle jego ciałem wstrząsnął potężny dreszcz
zapowiadający tylko jedno – dyktowany niezwykłym poczuciem humoru bandy
złośliwych cząsteczek atak. Mark sapnął cicho opierając się o bok
samochodu, kiedy kolana ugięły się pod nim nie mogąc wytrzymać jego
ciężaru i runął na piasek nagle pozbawiony władzy nad zwiotczałymi
mięśniami. Usłyszał jeszcze trzask zamykanych drzwi po drugiej stronie
terenówki, a natychmiast po tym jego ciało przeszył ból tak ostry, że
Hunter nie był w stanie skoncentrować się na niczym innym. Przed oczami
zatańczyły mu kolorowe plamy, gdy jego kręgosłup wbrew woli wygiął się w
tył do granic możliwości, jak gdyby niewidzialna siła usiłowała złamać
go wpół. Tego co działo się z jego rękami i nogami nawet nie będąc w
takim stanie nie potrafiłby opisać. Już z trudem przyszło mu
uświadomienie sobie faktu, że Kirian właśnie znalazł jego wijące się,
podrygujące w dziwnym rytmie ciało rozgrzebujące piasek pod sobą. Nie
mógł nawet krzyczeć, bo siła wyrabiająca z nim niestworzone rzeczy
boleśnie chwyciła też mięśnie szczęki skutecznie go uciszając. Z nosa
pociekła mu krew mieszając się z piaskiem i przywierając mu do twarzy.
Dźwięki i obrazy przestały do niego docierać już w momencie gdy oczy
uciekły mu do góry, ale jeszcze przytomności nie stracił. Choć błagał o
to sam nie wiedząc do kogo się tak właściwie zwraca. Czuł łupanie w
czaszce i ucisk jakby zbyt duże ciśnienie groziło mu rozsadzeniem głowy
od środka. No i ból. Całe morze bólu którego nie mógł znieść, a
jednocześnie nie miał innego wyjścia. Był całkowicie bezbronny, cierpiąc
te tortury i nie mogąc nawet zaczerpnąć wystarczająco dużo powietrza.
Ostatecznie stracił przytomność odcinając się od tego wszystkiego.
Odzyskał ją dopiero gdy poczuł nieco zbyt mało delikatne jak na jego gust poklepywanie po policzku.
- Miło by było gdybyś otworzył oczy, wiesz? - słyszał nad sobą słyszał głos towarzysza z przypadku.
Nie potrafił jednak zorientować się w tym, co właściciel głosu tak
naprawdę chciał mu przekazać. Coś wilgotnego dotknęło jego ręki, a
następnie inne coś, w dotyku przypominające papier ścierny przejechało
po jego dłoni. W tym momencie Mark otworzył oczy gwałtownie biorąc
oddech. Zrobił to jednak zbyt szybko w efekcie czego tylko się
zakrztusił i zaniósł duszącym kaszlem. W ustach czuł metaliczny smak
krwi i wszechobecny piach, a także kwaśny posmak pozostały po ataku.
- No... Już, już... - usłyszał, jednak nie zrozumiał znaczenia tych słów
rozglądając się dookoła niewidzącym, rozbieganym wzrokiem i nie mogąc
się skupić na niczym konkretnym. Ktoś go posadził i przytrzymał, by
upewnić się, że Hunter znowu nie wróci do poprzedniej pozycji.
- Co...? – wychrypiał i znowu zaczął kaszleć.
- Sam chciałbym wiedzieć... – odparł tamten, po czym westchnął ciężko. – Co znowu, kocie?
Do uszu Marka dotarł odgłos cichego skrobania w drzwi terenówki.
Prawdopodobnie Preacher wstał od niego i otworzył Séafrze drzwi, by
mogła mu pokazać czego chce. Deawey w tym czasie trąc oczy usiłował nie
przegrać z mdłościami wywołanymi zawrotami głowy. Czuł się gorzej niż
martwy. Kocica w tym czasie wytaszczyła z samochodu torbę i przyciągnęła
ją do siedzącego na ziemi mężczyzny i szturchnęła go z troską domagając
się, by zrobił co trzeba. Hunter jak przez mgłę zauważył, że Ghan’dul
przechodzi do tyłu i otwiera bagażnik, po czym wyciągnął rękę i
bezmyślnie poklepał warującą przy nim kocicę po głowie. Ta szturchnęła
go nieco mocniej, wskazała na torbę i znowu go szturchnęła. Mark
zamrugał zdezorientowany usiłując pojąć czego ta Cholernica może chcieć.
- Lepiej tam zajrzyj... – mruknął Kirian wyciągając z bagażnika jakiś
koc i wkładając go na tył Wranglera. Deawey chwycił więc za torbę i
zaczął w niej grzebać. Jego mózg pracował z tak wyraźnym opóźnieniem, że
mężczyzna czuł jakby czaszkę wypełniał mu kłębek waty. W końcu jego
ręce trafiły na butelkę wody. Wyciągnął ją i przepłukał usta wodą, a
potem się napił. Przetarł twarz dłońmi i spróbował wstać. Za pierwszym
razem udało mu się wylądować na czterech, chwilę później już klęczał i
przeklinając pod nosem usiłował dźwignąć się na nogi. Kirian chwycił
Huntera pod ramię i pomógł mu stanąć na nogach, a potem zaprowadził go
na tylne siedzenie terenówki. Mark wątpił czy obcy chce mu pomóc. Gotów
był założyć, że mężczyzną kieruje raczej litość, choć i tego nie mógł
być pewny. Kirian pomachał mu dłonią przed twarzą.
- Kontaktujesz już?
- Umh... – Hunter zamrugał koncentrując wzrok na swoim rozmówcy i skrzywił się lekko – Chyba.
- Wspaniale. Zechciałbyś podzielić się ze mną wiedzą co też ci się stało?
- To wirus SAVV... – wymamrotał starając się mówić jak najwyraźniej to
tylko było możliwe – Ja... Ja jestem chory. Takie ataki czasem mi się
zdarzają...
- Rozumiem. Bierzesz leki?
- Nie ma na to leków. A jeśli są... To... To mnie nie stać.
Nagłe zmęczenie ogarnęło Deaweya. Jego głowa bezwiednie opadła na pierś,
zaraz jednak ją poderwał. Wyczerpanie nie było niczym dziwnym po
atakach. Chociaż okoliczności z pewnością nie były odpowiednie, by
zasnąć na parę godzin snem tak twardym, że człowieka nie zbudziłby
konkurs tańca wielorybów.
- Nie dam rady prowadzić w tym stanie.
- Przynajmniej wracasz do rzeczywistości.
- Mhm... – mężczyzna odgarnął dłonią włosy z twarzy i oparł głowę o zagłówek.
- Potrzeba ci czegoś?
- Snu. Ewentualnie środków przeciwbólowych.
Przez chwilę panowała cisza.
- Słuchaj... Może to nie najlepszy moment, ale wydaje mi się, że oboje zajmujemy się tym samym zleceniem.
- Tak, chyba tak...
- No więc, może połączymy siły. Co o tym sądzisz?
- Plan dobry. – Hunter ziewnął – Ale jeżeli będziesz mnie traktować jak
niepełnosprawnego wywiozę cię na środek pustyni i zostawię.
- Dobrze... Choć może to być nieco trudne przy następnym z tych ataków.
- W najbliższej przyszłości bym się o to nie przejmował. Z miesiąc mam spokój.
- Umiesz przewidzieć następny atak?
Mark zaśmiał się sucho, pozbawionym wesołości śmiechem.
- Nie, nigdy. Nie da się tego przewidzieć. Wirus ma cholerne poczucie humoru i zawsze mnie zaskakuje.
- To co teraz zrobimy?
- Miasto jest tylko parę kilometrów stąd. Masz dwie opcje: zaczekać tu
aż uznam, że w nic nie wjadę przy pierwszej lepszej okazji albo iść
pieszo.
- Może lepiej będzie jeśli zostanę. Pomówimy o zleceniu. – Mark przysiągłby, że usłyszał wahanie w głosie Klechy.
- Kiepsko zaczęliśmy znajomość... Nic mi nie będzie. Możesz iść, jeśli chcesz.
Mężczyzna oparł się o dach terenówki i lekko nachylił nad walczącym z sennością blondynem.
-Więc czego się dowiedziałeś o wiadomych grupach?
Hunter westchnął na moment przymykając oczy.
- Nie wiem wiele ponad to co ty. Idzie o narkotyki. Jeden sądzi, że ten
drugi jest problemem i na odwrót. Najprościej byłoby po prostu ich
wybić, ale...
- To nie jest żadne wyjście – dokończył Kirian – Miejsce jednego zajmie drugi, a konflikt się nie skończy.
- Właśnie. O tym samym myślałem. Czyli albo organizujemy im szersze
kontakty z dealerami albo zmuszamy, by się podzielili tym co mają. Nic
innego nie przychodzi mi do głowy.
- Mhm... Czas pokaże jak to będzie.
Deawey zamyślił się rozważając pewną rzecz. W końcu podjął decyzję.
- Podrzucę cię do siedziby Rosomaków. Zobaczymy czego się dowiesz od ich szefa.
- A ty w tym czasie będziesz...?
- Siedział za kierownicą gotowy do kolejnej szybkiej ewakuacji. Poślę z
tobą Séafrę. W razie czego ta cholernica cię obroni. Tylko nie pozwól by
ktoś do niej strzelił, bo nie wiem co bez niej zrobię, jasne?
- Jasne... Tylko, jedna sprawa. Czy ty przed chwilą nie mówiłeś, ze nie dasz rady prowadzić?
Blondyn zbył to machnięciem ręki.
- Jeżeli zasnę za kierownicą system maleńkiej zablokuje mi kierownicę i
odetnie dopływ gazu. To takie zabezpieczenie w razie ataku wirusa, ale
działa też na to. Maksymalne bezpieczeństwo... Poza tym jest lepiej niż
przed chwilą. Dochodzę do siebie.
Kirian mruknął coś pod nosem i odsunął się wypuszczając mężczyznę z
samochodu. Jego miejsce natychmiast zajęła kocica i wyciągnęła się na
kocu rozłożonym na kanapie. Mark zajął miejsce za kierownicą, a Klecha
usadowił się na miejscu pasażera po raz ostatni przyglądając się
Hunterowi z nieukrywaną obawą.
- Wyluzuj. Przecież cię nie zabiję... – mruknął Deawey przekręcając kluczyki w stacyjce.
Mimo to ruszył wolniej niż zwykle i właśnie taką przeciętną prędkość utrzymywał przez całą drogę do celu.
Ostatecznie zatrzymał terenówkę naprzeciwko starej rudery wyróżniającej
się wśród sąsiednich wyłącznie wymalowanym na zabitych dechami oknach
pomarańczowymi „X”.
- Powodzenia w wybadaniu gruntu. Séafra, idź z Kirianem. Broń go. –
rzucił sięgając do torby po swojego Five-SeveN i sprawdził czy broń jest
naładowana – To tak na wszelki wypadek...
Ghan’dul opuścił wóz przy okazji wypuszczając kocicę i przeciął ulicę, a
potem zastukał w drzwi rudery. Mark opuścił szybę koncentrując się na
wejściu. Był przygotowany do tego, by błyskawicznie wyciągnąć pistolet i
zacząć strzelać jeśli byłaby taka konieczność. Jednak po chwili drzwi
otworzyły się i ukazał się w nich ogromny, niedźwiedziowaty facet.
Następnie i on i Preacher z kocicą zniknęli we wnętrzu budynku. A
Markowi zostało mieć nadzieję, że wszystko pójdzie w dobrym kierunku...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz