- Choć pewnie nie powiedziałem ci nic, czego już byś nie wiedziała... – skwitował na koniec sięgając po szklankę i uważnie wpatrując się w jej zawartość. Po chwili upił niewielkiego łyka. Owszem to Talos, więc dziewczyna bez oporu mogła wszystko przygotować tak, by mężczyźni dostali swoje dawki śmiertelnej trucizny sprytnie zakamuflowane w napoju. Jednak Mark wzruszył w duchu ramionami na to. Może i chciał jeszcze pożyć, ale przecież nie łudził się dożyć nawet średniej krajowej, więc nie tracił absolutnie nic. A napój wyglądał mu całkiem kusząco.
- Taa... Wiedziałam. – odparła Glitch bawiąc się kosmykiem zafarbowanych włosów – Do czego wam niby jestem potrzebna?
W tym momencie wtrącił się Kirian.
- Potrzebujemy namiarów na dobrych dealerów, którzy jeszcze nikogo nad sobą nie mają. Znasz takich?
- Może... – padła zagadkowa odpowiedź.
Mark oparł łokcie na stole, rozmasowując skronie. Głowa jeszcze trochę go bolała. Ewidentnie nie doszedł do siebie na tyle ile by chciał, ale nie miał zamiaru się skarżyć. Jedyne czego chciał to uzyskać konkretne informacje, a potem zdrzemnąć się trochę.
- Tak czy nie? – spytał tylko, powstrzymując się od skrzywienia się.
Kobieta milczała przez chwilę, po czym spytała:
- Nie śledził was czasem ktoś?
- Co...?
- Raczej nie. – wtrącił Ghan’dul – Wiedzielibyśmy o tym.
- No to jak mi wyjaśnisz dlaczego tamten facet pod ścianą patrzy na nas jak wygłodzony skag na karawanę kupców?
Mark odwrócił głowę dyskretnie zerkając przez ramię. Faktycznie pod ścianą stał jakiś średnio przyjemnie wyglądający typ. Mark dopił zawartość swojej szklanki i wstał.
- Nie przeszkadzajcie sobie w dyskusji... – rzucił wyciągając z paczki papierosa – Zajmę naszego nowego kolegę.
Jak gdyby nigdy nic podszedł do ów niewygodnego świadka całego spotkania i bez zbędnych uprzejmości wywlókł go za drzwi, ignorując zdziwione spojrzenia turiana i hakerki. Już opuściwszy lokal puścił szarpiącego się z nim mężczyznę i zapalił papierosa, opierając się o ścianę przy wejściu.
- No, to w czym problem?
- Nie wiem co sobie wyobrażasz, ale nie daruję ci tego... – warknął facet podchodząc do Huntera nieco bliżej. Mark zerknął na niego nieco z góry i wypuścił kłąb białego dymu.
- Nierozsądne. Zresztą... Odpowiesz mi na pytanie czy od razu przejdziemy do tych mniej kulturalnych sposobów rozwiązywania problemów? Będziesz mi wisiał zmarnowanego papierosa...
Facet zamrugał kilka razy usiłując zrozumieć swojego rozmówcę. Mark w duchu szczerze życzył mu wszelkiego powodzenia. Dopóki nie zobaczył, że dłoń mężczyzny pokryta jest z wierzchu czarną farbą.
- Aaa... Czarnoręki. – stwierdził Mark z kiepsko skrywaną dumą z własnej spostrzegawczości – Znaczy się szpieg, co?
Facet posłał mu wściekłe spojrzenie i zamachnął się pięścią. „Problemy z agresją” odnotował sobie w myślach Mark, uchylając się od ciosu, po czym dorzucił jeszcze jedną uwagę: „Cecha wspólna wszelkich Czarnych Łap.” i zgasił papierosa na czole mężczyzny. Ten zawył wyraźnie zaskoczony z takiego obrotu spraw i cofnął się poza zasięg mężczyzny.
- Ja naprawdę nie mam zamiaru się z tobą bić, stary... – mruknął Mark. W tym momencie facet zwalił się na ziemię wymachując rękami pchnięty od tyłu przez ogromnych rozmiarów kocicę. Teraz to Hunter się zdziwił. – No... Ona to co innego.
Deawey na nowo odpalił papierosa kucając przy szamoczącym się z kotem facecie.
- Zabierz to!
- Nie. Najpierw pogadamy.
- Nie mamy o czym gadać...
Mark zaśmiał się krótko.
- Oczywiście, że mamy. Co robiłeś w tym jakże uroczym lokalu?
- Nie twój interes.
- W sumie... A chciałbyś jeszcze pożyć? Tak? To może łaskawie zacznij ze mną współpracować.
Facet warknął coś pod nosem usiłując wydostać się z pod Séafry. W końcu odrzucił ją na bok i dźwignął się na nogi. Zaraz jednak brzydko zaklął, krzywiąc się, kiedy kocica wgryzła mu się w łydkę i pociągnęła z powrotem na ziemię. Mark potarł dłonią krótki zarost na szczęce i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej, starając się zignorować jakoś fakt, że kiepski z niego detektyw skoro musi korzystać ze wsparcia kota, by osiągnąć co chce. Mógłby co prawda wyciągnąć nóż i zagrozić facetowi śmiercią, ale jakoś nie lubił tej metody działania. Mimo to z westchnieniem wyciągnął pistolet i odbezpieczył go, zwracając tym samym uwagę faceta.
- Ty chyba nie...
- Tak. Nie ma wyjścia, wiesz? Próbowałem się od ciebie czegoś dowiedzieć, nie wyszło. Nie dałeś mi wyboru. - wycelował w pierś mężczyzny i zagwizdał, by przywołać do siebie kocicę. - Było miło. Sorki. - Nie! Czekaj. - facet wyciągnął przed siebie ręce jakby chciał jakoś powstrzymać Huntera. Palec mężczyzny drgnął na spuście.
- Przecież nie mamy o czym rozmawiać.
- Przemyślałem to. Możemy pogadać.
Deawey westchnął ciężko. Nadal bolała go głowa, a dialog z facetem wydał mu się nagle męczący.
- I naprawdę musiałem aż w ciebie wycelować, żebyś zmienił zdanie? Dobra, nieważne. Mów co wiesz...
Facet zaśmiał się sucho, ale w końcu wyjaśnił po co go przysłali (czego Mark nawiasem mówiąc domyślił się już na początku), czego miał się dowiedzieć i na co mu ta wiedza. Nie było to nic istotnego i nie wniosło Markowi wiele do sprawy. Swoją drogą Deawey był całkiem zadowolony ze swojej roli kierowcy w tym zleceniu. Polityka nigdy go nie interesowała i zwyczajnie się gubił. A teraz kompletnie nie wiedział co zrobić z facetem, którego trzymał na muszce. Zabić go wydało mu się niewłaściwe chociaż na ogół nie miał oporów przed pociągnięciem za spust.
- Idź... - zarządził krótko - I przekaż szefowi gorące pozdrowienia od Deaweya. Następnego szpiegującego mnie człowieka oddam kotu do zabawy. - Mark wskazał głową na kocicę, a ta zjeżyła się by wyglądać groźniej. Facet zmrużył oczy, ale miał na tyle rozumu, by odejść.
Hunter w tym czasie zgarbił się i rzucił na ziemię w końcu dopalonego papierosa, a potem zamiast wrócić do baru ruszył w stronę swojego wozu. Władował się do środka i opuścił oparcie fotela do pozycji pół leżącej. Zatrzasnął zamki i zamknął oczy, żeby choć chwilę się zdrzemnąć i odzyskać odrobinę utraconej wcześniej energii. Opłynął niemal natychmiast.
Długo jednak nie pospał, a przynajmniej nie dość długo. Obudziło go delikatne stukanie w szybę, które mężczyzna zignorował. Jednak kiedy próby zwrócenia jego uwagi okazały się robić bardziej natarczywe, w końcu otworzył oczy i przeciągnął się, ziewając. Po drugiej stronie szyby stali oczywiście nie kto inny jak Kirian i Glitch. Mark z pewnym ociąganiem się otworzył szybę.
- Dzień dobry, w czym mogę państwu pomóc? – wyszczerzył się przywracając fotelowi poprzednie ustawienie.
- Żartujesz sobie, prawda? – prychnęła kobieta, opierając dłonie na biodrach.
- Jak najbardziej – potwierdził Hunter kiwając głową z nieukrywanym samozadowoleniem i odblokował zamki w drzwiach.
- Co się stało z naszym kolegą? – tym razem to Ghan’dul zabrał głos. Mark zastanowił się nad odpowiedzią.
- Czeka aż znajdę chwilkę, by zakopać go na pustyni. – odparł w końcu.
- A tak naprawdę? – tym razem to Glitch się odezwała. Mark przeniósł wzrok z turiana na hakerkę, znów na Klechę i znowu na kobietę.
- Od kiedy mówicie na zmianę?
- Po prostu jej odpowiedz…
Mark wzruszył ramionami w geście mówiącym: „Jak tam sobie chcecie”.
- Był od Czarnorękich. Niczego nie wiedział, ani się nie dowiedział. Nie zabiłem go.
- Wypuściłeś, tak? – dopytał Ghan’dul.
- Lekko poturbowanego przez kocicę, ale owszem. – mężczyzna założył ręce za głowę – Czy to źle?
Kirian? Glitch? Prowadźcie mą sierotę przez trudny świat polityki Cx