piątek, 29 lipca 2016

Ganimedes - Oddany pieszczoch

Mr-SKID
Imię: Ganimedes
Gatunek: Pies. Ot, zwykły kundel.
Opis: Robota snajpera posiada pewien paskudny paradoks: strzelec widzi wszystko i równocześnie nic. Pole przed nim może i nie ma dla niego tajemnic, ale skupiony na celowniku nie jest w stanie dostrzec zagrożenia nadchodzącego z boku lub z tyłu. Najprostszym sposobem wyeliminowania snajpera jest po prostu zajście go, a istnieją ludzie czy inne zagrożenia mogące poruszać się bezszelestnie. Syn Mukhtar świetnie zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego też przed wyjazdem  w obawie zdecydował się kupić matce...szczeniaka. Dzierzba zajęła się zwierzakiem, szybko się do niego przywiązując. Wyrósł na wytrzymałego, całkiem sporego smukłego psa o długich łapach i krótkiej sierści - idealnie przystosowany do pustynnego klimatu. Okazał się wyjątkowo pojętnym uczniem. Nauczył się wszystkich niezbędnych komend, w tym i jakże ważnego ,,Pilnuj". Teraz Nana nie musi już martwić się o swoje plecy, bo Ganimedes zawsze stoi na straży. Zrywa się z miejsca na najmniejszy szelest, alarmując swoją właścicielkę warknięciem. Jeśli ktokolwiek odważy się zrobić jego pani krzywdę, będzie musiał się liczyć z wściekłym i na dodatek upartym czworonogiem. Ganimedes jest przystosowany zarówno do sprintu jak i długodystansowych biegów, więc łatwo mu nie uciekniesz. Ma silne szczęki, o czym kilku bandytów zdołało już się przekonać, nie zwykł też ostrzegać więcej niż dwa razy. Jest bezgranicznie oddany swojej pani i wykonuje każdy jej rozkaz bez mrugnięcia okiem. Nieznajomych traktuje z najwyższą nieufnością. Odpuszcza dopiero gdy widzi, że Noemi traktuje ich przyjaźnie.
Właściciel: Noemi Mukhtar

Noemi - I kogo nazywasz starym?

Pseudonim: Hołduje zasadzie, że po imieniu zwracać mogą się do niej tylko przyjaciele. Reszta świata, jeśli już naprawdę musi, może używać zwrotu Dzierzba, którym zasłynęła na wschodzie jeszcze za młodu. Pozostałe przezwiska z jakimi się spotkała przeważnie odnoszą się do jej wieku. A każdy żartowniś może się liczyć z szybką nauczką z jakim szacunkiem powinno się zwracać do starszych.
Imię: Noemi Tamara, korzysta jednak głównie z tego pierwszego imienia. W rodzinnych stronach nazywają ją pobłażliwie Nana.
Nazwisko: Mukhtar (panieńskie, jej niedoszły mąż nie zasłużył na przekazywanie jego własnego dalej)
Płeć: Kobieta
Wiek: 52 lata
Rasa: Człowiek z krwi i kości, rodowita talosanka
Rodzina: Wychowała samotnie jednego syna, Abrama, który wzorem matki błąka się gdzieś po świecie jako łowca nagród. Reszta rodziny Noemi nie żyje już od dłuższego czasu.
Miłość: To chyba nie te lata na takie przygody. Nana zdążyła już się nacieszyć urokami młodości i o niczym takowym już nie myśli.
Aparycja, cechy szczególne: Dzierzba wzrostem nie straszy, chociaż niektórzy przypisują jej prawie dwa metry i nieludzką siłę. Zdecydowanie przesadzona informacja - kobieta ma nieco ponad metr siedemdziesiąt, w pełni widoczne, ponieważ mimo zmęczenia życiem nigdy się nie garbi i trzyma wysoko podbródek. Z siłą to też tylko plotka, bo chociaż kobieta dalej jest w świetnej formie (a przynajmniej zdecydowanie lepszej niż jej rówieśnice) to zdecydowanie unika walki na bliski kontakt. Trzeba przyznać, że dobrze się trzyma: mimo zmarszczek wokół oczu widać na jej twarzy ślady dawnego piękna. Można by ją dalej uznawać za niebrzydką, gdyby nie pewien istotny fakt: Noemi straciła prawe oko przed dziesięcioma laty i nosi na twarzy zasłaniającą pusty oczodół opaskę. Lewe jest barwy piwnej, ozdobione sięgającym połowy policzka tatuażem. Niegdyś ciemne włosy przedwcześnie posiwiały, obecnie są niemal śnieżnobiałej barwy, zawsze splecione w warkocz. Jedynie znad opaski wystaje biała grzywka, całkiem skutecznie kryjąc brak oka. Ubiór Mukhtar stawia raczej na pożyteczność niż wygląd. Kobieta przez stanowczą większość czasu chodzi w sięgającym zgięcia kolan, wysłużonym już burym płaszczu z kapturem i niebieskimi akcentami. Do tego jakaś najzwyklejsza kurtka i wygodne spodnie. Dłonie ukrywa w rękawicach. Kaptur zdejmuje jedynie tam, gdzie nie spodziewa się żadnej napaści...tak więc biorąc pod uwagę wskaźnik przestępczości Talos, nosi go prawie cały czas. W kieszeni kurtki zawsze nosi bezpiecznie ukryte zdjęcie jej i Abrama, zrobione przed kilkoma laty tuż przed jego odjazdem. Niby nie jest sentymentalna, ale jednak czasami tęskni za synem.
Charakter: Życie całkiem sporo nauczyło Noemi. Pierwszą i najważniejszą wpojoną jej lekcją była cierpliwość - kobieta wydaje się mieć na wszystko czas. Rzadko się gdziekolwiek spieszy, doskonale wiedząc, że i tak się nie spóźni. Grunt to dobre rozplanowanie czasu: jeśli ruszysz z miejsca teraz, nie będziesz musiał za dziesięć minut biec. A Nana przez dwadzieścia lat nabiegała się aż nadto. Nie da się jej wyprowadzić z równowagi, ani wszcząć kłótni. Nawet najgorsze wyzwiska pod jej adresem będzie kwitować pobłażliwym uśmiechem, a czasem nawet i przytakiwać, jakby jej rozmówca miał stuprocentową rację. Gdy ktoś wytyka jej wady, kobieta tylko czeka aż skończy, jakby wszystko było tak oczywiste jak fakt, że niebo jest niebieskie, a skagi paskudne. Zdarza jej się czasami nadużywać atutu jakim jest jej wiek. Bo chociaż Dzierzba dalej jest w pełni sił i nie utraciła ze swojej sprawności praktycznie nic, lubi wykorzystywać fakt, że przypadkowo spotkani ludzie o tym nie wiedzą. Każdy porządny człowiek z miejsca ustąpi staruszce trochę prowiantu, zaproponuje podwózkę czy nocleg. Z drugiej strony za to większość bandytów od razu spisuje ją na straty, nie spodziewając się ze strony Mukhtar większych problemów. W obu wypadkach jej wiek okazuje się zasadniczym plusem, z tego też powodu od dawna przestała zwracać większą uwagę na złośliwe docinki i nazywanie ,,babcią". Jednak i jej może skończyć się cierpliwość, a lepiej nie robić sobie wroga z zawodowego snajpera. Noemi jest wyjątkowo uparta - gdy już raz sobie ustanowi jakiś cel, będzie do niego dążyć póki może. Całe szczęście zachowuje zdrowy rozsądek i nie pcha się na ślepo w oczywiste zagrożenie. Wie kiedy odpuścić...po prostu robi to rzadko, albo wcale. Czasem wydaje jej się, że jest jedyną rozsądną osobą w swojej ekipie, dlatego z miejsca stara się myśleć za wszystkich towarzyszy. Ceni sobie każdego sojusznika. Trzyma się przy tym zasady ,,Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem". Dobro towarzyszy i lojalność wobec nich przedkłada nad cokolwiek innego. Jeśli więc nawiązałeś z nią jakąkolwiek nić porozumienia, choćby i nikłą, możesz być pewien, że Dzierzba nigdy nie strzeli ci w plecy i nie ucieknie bez pożegnania z twoim łupem. A już na pewno w życiu nie zostawiłaby nikogo bezbronnego w sytuacji bez wyjścia. Jeszcze nie zdarzyło jej się odwrócić od kogoś w potrzebie, nawet jeśli bardzo tego chciała. Możliwe, że nieco przez te lata zmiękła. Gdy strzela zawsze upewnia się, że odda jeden, czysty, śmiertelny w skutku strzał. Niektórzy snajperzy z jej jednostki lubili ranić przeciwników, by wywabić z ukrycia ich towarzyszy i medyków. Wtedy mogli zabić więcej osób nie zmieniając pozycji. Noemi jednak tak nie potrafi. Nie czerpie przyjemności z zabijania, robi to w ostateczności. Jeśli już zdecyduje się strzelić, nie waha się długo. Już raz się zawahała o kilka sekund za wiele - efekt widać na jej twarzy. Jest inteligentna i nie daje się wyprowadzić w pole. Urządzenie na nią zasadzki jest praktycznie niemożliwe. Kobieta żyje już na tyle długo, że praktycznie nic nie jest w stanie ją zaskoczyć. Jeszcze trudniej jest jej zaimponować. Nana to konsekwentna i surowa nauczycielka i jakikolwiek wyczyn zawsze potraktuje jedynie wzruszeniem ramion lub suchym ,,Brawo". Przez zdecydowaną większość czasu twarz Noemi zdobi szczery, choć nieco zmęczony uśmiech. Czasami Mukhtar ogarnia to potworne uczucie psychicznego zmęczenia całym swoim życiem. Najczęściej dopada ją to podczas samotnych podróży przez pustkowia. Wtedy po prostu siada na uboczu i rozmyśla nad choćby najmniejszymi pierdołami gładząc swojego czworonoga po grzbiecie. Często przyłapuje się na tym, że z nim gada, ale kto by się w takich czasach przejmował podobnymi pierdołami. Niektórzy sądzą, że stara Noemi po prostu zdziwaczała, za długo trzymała się z dala od ludzi. W większych tłumach Dzierzba rzeczywiście wydaje się lekko zdziczała. Nie toleruje nadmiernych zbiorowisk ludności i najlepiej czuje się na wielkich, otwartych przestrzeniach, gdzie każde widoczne jak na tacy zagrożenie jest na łasce jej i kuli z karabinu snajperskiego.
Częste miejsca pobytu: Gdy ktoś pyta ją, gdzie mieszka, odpowiada, że jej domem jest pustynia. Dzierzba to wolny duch, przez cały czas w podróży za niewiadomym celem. Wpada do jednej miejscowości, zostaje na jakiś dzień i idzie do następnej. Każde miasteczko uznaje ją za jedną ze swoich, podczas gdy Noemi nigdy nie podpisuje się pod żadną z tych społeczności. Trochę jak bezpański kot, który odwiedza każde mieszkanie na osiedlu witany jedzeniem - wszyscy ludzie uznają go za swojego, podczas gdy zwierzak jest w pełni świadom faktu, że tak naprawdę sam jest swoim własnym panem. Nana omija jedynie większe miasta, odwiedza je tylko jeśli naprawdę musi.
Song Theme: Hopeless Wanderer - Mumford and Sons
Stopień rozgłosu: 1 (0/500 PD)
Sojusznicy: Preacher
Wrogowie: Sporo ich, żaden jednak nie trudni się tą samą profesją.
Broń: Karabin snajperski (stary, ale niezastąpiony - wzorem właścicielki), miotacz strzałek na przedramieniu i najzwyklejszy nóż w razie potrzeby.
Umiejętności: Noemi należała niegdyś do kadry elitarnych snajperów sił zbrojnych Ark. Z wiadomych powodów nie lubi się tym chwalić, a tłumaczyć może ją jedynie fakt, że za tamtych czasów talosanie nie byli tak paskudnie nastawieni do arkan, więc pewnie nie tylko ona dla nich pracowała. Mimo to jest ze swoich zdolności dumna. Jeśli potrzebujesz profesjonalnego snajpera, nie musisz dłużej szukać - Dzierzba załatwi co trzeba jednym czystym strzałem. Nie lubi walki w zwarciu, bo zdaje sobie sprawę, że większość jej przeciwników znacznie przerasta ją siłą. Jeśli już jednak do niej dochodzi, broni się w jeszcze inny sposób. Domowej roboty miotacz strzałek jest wyjątkowo przydatnym narzędziem w kontakcie nie większym niż trzy metry. Noemi zawsze nosi przy sobie zapas pocisków z płynem usypiającym, paraliżującym lub nawet trującym. Dwa pierwsze działają po upływie maksymalnie kilku minut, a ich efektywność zwiększa aktywność fizyczna. Wystarczy, że Nana nie da się przez chwilę złapać i goniący ją przeciwnik runie jak kłoda. Trucizna działa nieco wolniej, ale również paskudniej w przypadku wzmożonego ruchu. Osłabia układ odpornościowy na tyle, by nawet przeziębienie okazało się śmiertelne. W ostateczności Noemi dobywa noża, ale mistrzem w walce wręcz nie jest i stawia bardziej na unikanie oraz męczenie przeciwnika drobnymi rankami.
Towarzysz: Ganimedes
Nick na howrse: RedRidingHood

Od Evy (CD Oszusta) - Przygotowania

        Aniołek ruszył raźnym krokiem w przeciwnym kierunku niż Bezimienny. Prowiant? Nie ma problemu. Dla kogoś o reputacji Evy nie było to większym wyzwaniem. Gorzej z transportem. Wziąć na kreskę trochę jedzenia to jedno, a pożyczyć cały samochód drugie. Dziewczyna jednak nie straciła nic ze swojego dziarskiego kroku i zadowolenia na twarzy, chociaż w głębi duszy nie miała bladego pojęcia co z tym fantem zrobić.
  No nic, najpierw jedzenie, a potem coś się wymyśli, pomyślała kierując swoje kroki w stronę kramu znajomego sprzedawcy. Niskie obcasiki stukały na zakurzonym asfalcie. Co czwarta mijana osoba rzucała Maddie uprzejme ,,Dzień dobry" w najróżniejszych stopniach entuzjazmu. Wychodzący na przerwę obiadową robili to zdecydowanie weselej od tych, którym lunch już się skończył, nie wspominając o ludziach dopiero udających się do pracy. Nic jednak nie przebijało dzieci, których nie imała się żadna robota, poza ewentualnym roznoszeniem gazet. Evie odpowiadała uśmiechem z uprzejmym skinieniem głowy, nawet nie zwalniając, mimo iż kilka osób najwyraźniej liczyło na chwilkę rozmowy.
  W końcu przekroczyła próg starego sklepiku i rozejrzała się po pomieszczeniu. Nieco opasły mężczyzna z czarnym wąsem właśnie kłócił się przez ladę z klientem. Maddison stanęła więc obok wentylatora przy drzwiach i odczekała cierpliwie kilka minut. W końcu mężczyzna odpuścił i ruszył do wyjścia. Dopiero wtedy dostrzegł, że w pomieszczeniu byłą trzecia osoba. Burknął coś przepraszająco i wyszedł. Wąsacz naprzeklinał coś jeszcze pod nosem, po czym odmienił się nie do poznania przywdziewając swój zawodowy uśmiech.
  - Dzień dobry, pani Evo - przywitał się. - Najmocniej przepraszam za tamtego pana...
  - Nic się nie stało - kobieta również odpowiedziała uśmiechem i od razu przeszła do rzeczy. - Potrzebuję prowiantu na podróż.
  - A gdzie to się pani wybiera? - rzucał już przez ramię szukając na półkach odpowiednich składników swojego ,,niezbędnika", jak zwykł nazywać pakunek sprzedawany każdemu podróżnikowi.
  - Do Cargo - odparła bez skrępowania.
  - Cargo? - zdziwił się sprzedawca. - Co też panienkę ciągnie do tak paskudnego miasta?
  - Obowiązki zawodowe - w wesołym głosie dziewczyny zabrzmiała nikła, twarda nutka, sugerująca iż nie zamierza określać którego dokładnie zawodu.
  Mężczyzna zrozumiał aluzję i dokończył zamówienie. Maddie odebrała pakunek i podziękowała przekazując należną zapłatę. Sprzedawca życzył jej tylko na odchodnym szczęśliwej drogi.
  Dobra, jedna sprawa załatwiona. Teraz została tylko kwestia dostania się do Cargo. Raczej nie pójdą tam na piechotę - zajęłoby to dobry tydzień, biorąc pod uwagę jak bardzo kapryśne bywały pustynie. Westchnęła stając bezradnie na chodniku. No nic, trzeba po prostu zacząć pytać. W całym Annvile było od groma mechaników, na pewno któryś z nich będzie w stanie ich chociaż podwieźć.
  -...jak mam to niby dowieźć bezpiecznie do samego Cargo?!
  Eva stanęła jak wryta. Zupełnie jakby obok czaił się jakiś spełniający przypadkowe, niewypowiedziane życzenia dżin. Obejrzała się za rozmówcami. Byli nimi dwaj mężczyźni w średnim wieku, po drugiej stronie ulicy.
  - Najmij jakąś ochronę, liczykrupo - odpowiedział pierwszemu drugi.
  - Marnowanie kasy - pierwszy machnął lekceważąco ręką.
  - To daj się okraść po drodze - jego rozmówca opuścił bezsilnie ręce. - Znajdź jakichś najemników, albo nie wiem, łowców nagród. To takie trudne?
  - Na tym zadupiu owsz...
  - Przepraszam! - przerwał im Aniołek przelatując z drugiej strony ulicy. - Szuka pan łowców nagród?
  Oboje zmierzyli ją wzrokiem.
  - Nie - odparł pierwszy.
  - Tak! - odpowiedział równo z nim drugi.
  - Mówiłem już, nie będę wydawał pieniędzy na awanturników!
  - Ależ nie musi pan płacić! - uśmiechnęła się Evie.
  Facet spojrzał na nią jakby urwała się z księżyca. W tym świecie wszystko kręciło się wokół pieniędzy, a ktoś właśnie proponował coś charytatywnie. Albo cud, albo skończona głupota.
  - A co pani proponuje? - zastanowił się na głos zakładając ręce na piersi.
  - Co pan chce przewieźć? - zapytała.
  - Części. Mam warsztat w Cargo, tutaj tylko uzupełniam zapasy.
  - Sporo tego jest?
  - No całkiem dużo...
  - Ma pan wolne miejsca?
  - Jadę ciężarówką z moim pomocnikiem, można najwyżej usiąść z tyłu na skrzyniach.
  - To świetnie się składa - humor kobiety zdecydowanie się poprawił. - Potrzebuję się dostać z moim wspólnikiem do Cargo w celach ,,zawodowych". Możemy się wymienić: będziemy robić za ochronę, a w zamian nie policzy nam pan z portfeli za przejazd.
  Mężczyzna zastanowił się chwilę. W końcu skinął głową.
  - Wyjeżdżamy za pół godziny - oznajmił. - Proszę się nie spóźnić.
  Dziewczyna pokiwała energicznie głową i ruszyła w stronę swojego warsztatu, wyjątkowo z siebie dumna. No to teraz pozostało już jedynie odnaleźć jej zakapturzonego wspólnika i ruszyć w stronę
Cargo...

Oszust? Wybacz stan opka *^* Przynajmniej nie będę blokować wątku

Séafra - Wierna strażniczka

Whiluna
Imię: Séafra (czyt. Szifra)
Gatunek: Jakaś przybłęda z ulicy znaleziona przez Marka w śmietniku. Dziwna krzyżówka lwa, rysia, lamparta i cholera wie czego jeszcze.
Opis: Séafra nie jest zbyt potężną kocicą, chociaż niewątpliwie ma coś wspólnego z wielkimi kotami. Ma dość puchatą, miękką w dotyku sierść i jest rozmiarów dużego psa. Mimo to porusza się z godnością i lekkością na którą żaden szczekający czworonóg nie mógłby się zdobyć. Kocica nazywana przez swojego właściciela pieszczotliwie „Cholerą” nie opuszcza Marka nawet na krok. Jeździ z nim terenówką, pilnuje podczas snu, bacznie obserwuje podczas posiłków i czeka. Doskonale wie z czym musi męczyć się Hunter. Kocica broni go kiedy on sam nie może tego zrobić. Nie ma szans by ktoś tak po prostu zbliżył się do mężczyzny, który dostał ataku, bez wcześniejszego spacyfikowania Séafry. Ogólnie zbliżanie się do niego grozi pogryzieniem, gdyż kocica bywa bardzo zazdrosna, a ochronę Mark’a uważa za kwestię honoru. Takie zadośćuczynienie za ocalenie życia kiedy była jeszcze małym, ślepym kociakiem. Séafra jest bardzo inteligenta i doskonale wie co się do niej mówi. Słucha i odpowiada natomiast jedynie Mark’owi. Jest lojalna swemu właścicielowi, ale nie ma szansy by dało się ją wykorzystać. Mimo to bardzo przydaje się podczas wykonywania zleceń. Wredota z niej jakich mało, ale zdaje się wręcz kochać Huntera.
Właściciel: Mark Deawey

Mark - Żyje się raz...

SirWendigo
SirWendigo
Głośniej niż wszyscy mędrcy, zalecający spokój przed zgonem, mówi tykot mego zegarka w kieszeni. Słyszę ciche, drobne, metaliczne uderzenia i wiem, że są to kroki zbliżającej się śmierci.
Pseudonim: Bądźmy szczerzy... Raczej nie zwykł słuchać pozytywnych rzeczy, a wulgaryzmy, które do niego docierają raczej nie nadają się na pseudonim. No może poza jednym mianem jakim jest Virus.
Imię: W sumie ma dwa. I oba stosuje niemal na przemian, zawsze tłumaczy się tym, że lubi swoje pierwsze i drugie imię tak samo. Obojętne mu więc czy zwracasz się do niego Mark czy Hunter.
Nazwisko: Deawey
Płeć: Mężczyzna
Wiek: Tak z 30 lat może mieć... Zresztą nawet ona sam tego nie wie.
Rasa: Mark jest stuprocentowym człowiekiem, a jednak drugiego takiego nie znajdziesz być może nigdzie indziej na Talos. Przecież nie każdy jest nosicielem wirusa SAVV. W zasadzie ryzyko jego złapania wynosi jakieś 0,000001% szansy... Cóż... Ma chłop nieprzeciętne szczęście.
Rodzina: Ehh... Dla nich jest już zimnym trupem, bo nie oszukujmy się on i tak starości nie ma szansy dożyć...
Miłość: On nie mówi, że nie, ale kobiety dość często go unikają. I w sumie Hunter wcale im się nie dziwi, bo nie każdy człowiek jest w stanie przeżyć jego „ataki” we względnym zdrowiu psychicznym.
Aparycja, cechy szczególne: Mark na ogół dość różni się wyglądem od szarych zwykłych ludzi jakimi się otacza. I o ile jestem gotowa założyć, że znalazłoby się co najmniej kilku podobnych mu wielkoludów, żaden z nich raczej nie chodzi z papierosem. A przynajmniej nie non stop, tak jak to się ma w przypadku Huntera. Nie czarujmy się –wszystko mu jedno, że palenie zabija, bo na dobrą sprawę i tak już umiera. W niektórych kręgach uważa się go za całkiem przystojną istotę z tymi jego złociutkimi włoskami i intensywnie niebieskimi oczami. On sam się na ten temat nie wypowiada mimo iż pewną satysfakcję sprawiło mu kiedyś zdanie „Woow... Wyglądasz jak model!”. Co prawda nie ma pewności czy kobieta z której ust padły te słowa na pewno dobrze widziała, jednak ponoć w każdej legendzie tkwi ziarnko prawdy... Głos ma nieco zbyt szorstki jak na kogoś wyglądającego tak spokojnie, ale nikomu to jak na razie nie przeszkadzało. Najważniejszą z jego cech charakterystycznych i zarazem największym przekleństwem, które (gdyby tylko się tak dało) Hunter najchętniej by spalił i zakopał na środku pustyni są specyficzne „ataki” wywoływane przez wirusa. Te łagodniejsze wersje objawiają się albo nagłym paraliżem wykrzywiającym ciało mężczyzny pod naprawdę dziwnymi kątami albo nagłym zwiotczeniem wszystkich mięśni. Do kompletu z zaburzeniami postrzegania świata, kompletną dezorientacją trwającą nawet do paru minut po ataku, wyczerpaniem i cholernym bólem, gorszym niż da się w ogóle sobie wyobrazić. Te bardziej brutalne wersje, które przytrafiają mu się bez porównania częściej niż w dzieciństwie, nie przebierają już w środkach. Te poza wszystkimi wyżej wymienionymi „przypadłościami” dochodzą jeszcze niezapowiedziane krwawienie z nosa, problemy z oddychaniem, drgawki i wszelkie drżenia mięśni, a nierzadko nawet utrata przytomności. Właśnie tak umrze – pewnego pięknego dnia w takim ataku wysiądzie mu serce i do widzenia. Poza tymi paru minutowymi chwilami kiedy jest absolutnie niezdolny do niczego poza zwijaniem się z bólu na ziemi to jednak całkiem normalny facet, który czasem lubi sobie wypić.
Charakter: Myślę, że do opisania Mark’a wystarczyłoby jedno zdanie. „To całkiem w porządku facet.”. Jednakże, prawdopodobnie nikogo to nie usatysfakcjonuje, więc tak...
Hunter to chodząca oaza spokoju i względnie dobrego humoru. I się uśmiechnie i pożartuje, ale optymistą nigdy nie był. To raczej taki typowy realista, który twardo stąpa po ziemi i nie ma czasu na bujanie w obłokach. Fascynuje go świat jakkolwiek okrutny by nie był. Tłumaczy to tym, że nie ma tyle czasu na poznanie go, co inni. Nigdy niczego się nie bał nie ważne jak bardzo musiałby ryzykować czy jak niebezpiecznie by to było. Wychodzi z założenia, że i tak nie ma nic do stracenia, a co za różnica czy zginie dziś czy jutro. Jest pogodzony ze swoją przypadłością, choć nie przyszło mu to łatwo. Swego czasu wpadł w całkiem konkretną depresję i nie wspomina tego za dobrze. Jest miłym człowiekiem i niemal bez oporów pomoże. Nie zależy mu na niczym i nie ma w zwyczaju się przejmować. Potrafi pocieszyć, wysłucha czy doradzi. Nie ma z tym żadnego problemu. Inna kwestia, że niewielu chce mieć z nim cokolwiek wspólnego, a on nie ma bladego pojęcia dlaczego tak się dzieje. Niektórych przerażają nagłe ataki, bo nigdy nie wiadomo kiedy go kiedy go dopadną, a jednak człowiek średnio wie jak się w takich sytuacjach zachować. Niby, żadna filozofia zostawić faceta tam gdzie leży i przypilnować, żeby w coś nie przywalił. Jednak jeśli w grę wchodzi wściekła kocica rozmiarów dużego psa broniąca swojego pana za wszelką cenę, przestaje być tak łatwo. Inni raczej nim pogardzają z nie do końca jasnych przyczyn, bo na pewno nie ma mu czego zazdrościć. Mark nie jest też niewiadomo jakim geniuszem. Może i nie jest głupi i coś tam wie, ale w zasadzie to nic takiego. Ot, kilka przydatnych informacji, które i tak nie trzymają się jego głowy zbyt długo, jeżeli nie są mu niezbędne. Mężczyzna ma też fatalną pamięć do imion i dat. Bo i po co to pamiętać? Można śmiało przypisać mu miano „wyluzowanego”. Uwielbia marnować czas na mało istotne rzeczy i niczym się nie przejmuje. Nie widzi sensu irytowania się bez wyraźnego powodu. Ogólnie jest dość obojętny na wszystko. Umie się cieszyć i nawet często korzysta z tej jakże przyjemnej umiejętności, a zawadiacki uśmiech na ogół nie schodzi mu z twarzy. Hunter uwielbia się też wygłupiać. Powaga nigdy nie była jego mocną stroną, a czytać z niego można jak z otwartej książki. Nie umie niczego ukryć zbyt długo. W zasadnie to by było tak z grubsza tyle... Może facet ma jakieś tajemnice, które wyjdą kiedy się go bliżej pozna...
Częste miejsca pobytu: Raczej nie wiąże się na stałe z jednym miejscem. Mimo to dość często bywa w Cargo.
Song Theme: Bring Me Back To Life - Extreme Music
Stopień rozgłosu: 2 (400/1000 PD)
Sojusznicy: Nie dorobił się jeszcze żadnego sojusznika, choć nic nie stoi na przeszkodzie by to zmienić.
Wrogowie: SAVV się liczy? Nie? A szkoda, bo to tej bandy cząsteczek w zasadzie nienawidzi.
Broń: Stary, dobry, nieco już wysłużony AK-46 i Five-seveN do kompletu. Wyrobił też sobie nawyk noszenia przy sobie noża (jest dumny ze swojego bagnetu M9).
Umiejętności: Raczej nigdy nie potrzebował zdobyć jakiegokolwiek wykształcenia. Owszem umie strzelać. Nawet dość celnie jeśli idzie o ścisłość, ale mistrzem nigdy nie był. Ma czarną terenówkę, przy której lubi czasami podłubać, określając siebie „mechanikiem”, ale nigdy nie miał nic wspólnego z prawdziwymi fachowcami. Dobry z niego kierowca nie ważne czy prowadzi swoje cudeńko, motor czy inny kompletnie obcy pojazd. Każdą brykę potrafi wyczuć. Umie się też bić, chociaż z tej umiejętności korzysta tylko w ostateczności. Bójki nie sprawiają mu żadnej przyjemności. Czasami zdarzy mu się coś ugotować i nawet mu to idzie (nigdy nie skończyło się pożarem czy wybuchem), ale szefem kuchni nie jest. Taki tam zwykły dość przeciętny mężczyzna z niego.
Towarzysz: Séafra
Wykonane zlecenia:
  - [#2] Złoty Szlak
  - [#5] Względny pacyfista
Nick na howrse: Apocalypse Rider

wtorek, 26 lipca 2016

Od Oszusta (CD Evy) - Każdy orze jak może

        Oszust skinął głową w pełni zgadzając się ze słowami kobiety, a potem otworzył szeroko drzwi gestem zapraszając kobietę do przejścia przez nie. Po jej zdziwionej minie wywnioskował, że nie spodziewała się po nim takiego zachowania. Znali się co prawda bardzo krótko, ale i tak panienka Maddison zdawała się wyrobić sobie już opinię o nim i przepuszczanie kobiet w drzwiach zdecydowanie nie mieściło się w ramach tej opinii. Tym lepiej dla Złodzieja, który miał ponurą satysfakcję z tego, że na pierwszy rzut oka nie można go przejrzeć. Przemilczmy fakt, że zdobył się na ten gest z prostego i dużo mniej szlachetnego powodu. Mianowicie nie chciał by panienka Eva (jak zdarzył się dowiedzieć) szła za nim. Nie podejrzewał co prawda lekarki o to by była zdolna wbić mu nóż między łopatki kiedy on nie będzie się tego spodziewał, ani o inne podobne rzeczy. Czuł się jednak znacznie lepiej kiedy to schodził po schodach pół kroku za Maddison, która rozsądnie także nie spuszczała go z oka. Nie ufali sobie. Nawet nie darzyli się sympatią, a mimo to zbierało się na ostrożną i raczej niechętną współpracę. Oszust na ogół z nikim nigdy nie współpracował. Zawsze wychodził z założenia, że sam świetnie sobie poradzi, a im mniej osób do pilnowania tym lepiej. Teraz jednak sam, dobrowolnie pakował się w jedno zlecenie z panienką Evą. Bynajmniej nie zaproponował tego bezinteresownie. Pod tym względem Plagę można było porównać do smoka. Wielkiego, ziejącego ogniem gada gromadzącego tony skarbów i zazdrośnie strzegącego nawet najmniejszego okruszka tego bogactwa. Z tą różnicą, że niemal bez oporów wydawał swoją małą fortunę. Czasem, gdy przykładowo musiał wydać większą sumę bądź wydatek pojawiał się nagle z nikąd, wydawanie pieniędzy bolało go jak ch*lera. To samo tyczyło się kupowania czegokolwiek dla kogoś. Mimo wszystko raczej nie skąpił na nic. Wolał mieć coś droższego o względnie dobrej jakości niż tani śmieć który po tygodniu użytkowania wyląduje na śmietniku. A pieniądze... Cóż, kiedy mu się kończyły po prostu robił skok na kolejny dom i już nie było problemu.
  - Raczej nie uda mi się wciągnąć cię w dyskusję, co? – spytała retorycznie Pani Doktor raczej nie spodziewając się nawet krótkiego spojrzenia ze strony mężczyzny. Koszmar jednak lekko zirytowany zaszczycił ją długim, zagadkowym spojrzeniem różnokolorowych oczu zanim znów przeniósł wzrok na w połowie rozebraną na części terenówkę.
  - Być może – mruknął obojętnie znów raczej nie skupiając się na niczym konkretnym. Wodził wzrokiem po całym hangarze tylko na moment zatrzymując się na konkretnym punkcie, który chwilowo przykuł jego uwagę, by po chwili zainteresować się czymś innym. Dwójka mechaników wspólnymi siłami wymieniająca koło dość sporego buggy, dziewczynka, która w pogoni za psem w kolorze piasku dotarła aż tutaj, kolejne leżące na wierzchu kanapki i woda (tu Oszust zwalczył pokusę, by je sobie przywłaszczyć), mechaniczny zdrajca na pace pick-up,a, który właśnie wjechał do hangaru. W tym momencie Zmora skrzywił się lekko. Nie spodobało mu się, że jakiś mieszkaniec Annville przywłaszczył sobie tę i tak kradzioną kupę złomu. Nie miał co prawda żadnego konkretnego powodu, by tak właśnie zareagować. Miał jednak nadzieję, że wysłużony motor za swoją zdradę będzie do końca świata leżał pogrzebany w piaskach pustyni. A tu, proszę... Cwana bestia jednak się ocaliła.
  - Gdzie my w ogóle idziemy? – spytał w końcu wyrywając tym samym z zamyślenia Panią Doktor. Kobieta posłała mu dziwne spojrzenie, które wydawało się mówić „Dobrze się czujesz?”. Diabeł wzruszył jedynie ramionami kontynuując – Nie znam Annville.
  - Wobec tego i tak nie będziesz wiedział gdzie to jest – skwitowała uśmiechając się nieco złośliwie – Jednak to już całkiem blisko.
  Po paru minutach marszu wśród budynków, które raczej do tych nowych i zadbanych nie należały,( choć i tak biły na głowę ruderę Oszusta) dotarli do wciśniętego między dwa większe budynki domku. Robił wyjątkowo dobre wrażenie mimo iż wyglądał bardzo mizernie kiedy tak stał przytulony ścianami do znacznie większych od siebie budowli. Mimo wszystko miało się wrażenie, że mieszka tam porządna, szanująca się, lecz jednak niezbyt zamożna rodzina. Panienka Eva swobodnym krokiem ruszyła do drzwi domku. Oszust nadal trzymał się lekko za nią. Przebywanie na terenie obcego domu niezmiennie kojarzyło mu się z jego jedynym sposobem na życie, oprócz wykonywania zleceń. Nie mógł nic na to poradzić, że każda wizyta tam, gdzie raczej nie był zapowiedziany wymuszała na nim pewne wzorce zachowania. Nawet kiedy wcale nie miał zamiaru niczego sobie przywłaszczyć. Maddison zastukała w drzwi i oczekując na otwarcie zerknęła na Oszusta.
  - Tylko nie zrób nic głupiego i zachowuj się jak należy. – ostrzegła go.
  - Obrażasz mnie sądząc, iż nie potrafię się zachować. – odparł z powodzeniem udając oburzenie. Panienka Eva przewróciła oczami. Nawet jeśli chciała coś jeszcze dodać nie było jej to dane, ponieważ w tym momencie otworzyły się drzwi i oczom dwójki ukazał się całkiem potężny mężczyzna. Typowy talosanin o twardych rysach twarzy i gęstej równo przystrzyżonej brodzie.
  - Pani doktor! – zaczął, a na jego twarzy odmalowała się ulga – Jak dobrze, że pani przyszła.
  Oszust odchrząknął zwracając na siebie uwagę mężczyzny, a ten na widok obcego, zamaskowanego typa raczej się nie ucieszył. Zmarszczył brwi mierząc Oszusta raczej niezbyt miłym spojrzeniem i znów zwrócił się do lekarki.
  - Kogo pani tu przyprowadziła? – spytał. Zanim panienka Eva zdążyła choćby otworzyć usta Koszmar odpowiedział wyciągając dłoń w stronę mężczyzny.
  - Garrett Falvey, do usług. Tymczasowo współpracuję z panienką Maddison.
  Mężczyzna z wahaniem uścisnął mu dłoń i szybko ją zabrał. Widać Oszust nie przypadł mu do gustu.
  - Możemy wejść panie Treyven, czy będziemy tak stać przed drzwiami? – wtrąciła się Eva zmuszając mężczyznę do tego, by przestał mordować wzrokiem póki co niewinnego Złodzieja i wpuścił ich do środka. Bądź co bądź to on potrzebował ich usług nie na odwrót, więc jeżeli chciał pomocy i tak nie miał wyjścia.
  Domek w środku wyglądał już mniej zachęcająco niż z zewnątrz. Było tu znacznie ciemniej niż Kanciarz mógłby założyć. Mieszkanie do przestronnych nie należało, a w meblach nie mieściło się wystarczająco dużo przedmiotów, by nic nie musiało dodatkowo zajmować miejsca na podłodze bądź w kompletnie nieprzeznaczonym do tego miejscu. W ciasnym korytarzu na ziemi leżała sterta butów. Plaga naliczył co najmniej pięciu domowników. Czyli wyjaśnił się problem wszechobecnej ciasnoty. Nie było szans, by na tak małej przestrzeni wystarczyło miejsca dla pięciu ludzi. Treyven poprowadził ich do pokoju, który robił jednocześnie za salon, jadalnię i kuchnię. Panienka Eva usiadła na krześle z uwagą słuchając po co w ogóle tutaj przyszli. Oszust raczej średnio zainteresowany tematem rozglądał się dookoła. Wyłapywał wprawdzie ogólny sens rozmowy, jednak szczegóły mu umykały. Przed jego wzrokiem nie ukrył się jednak całkiem drogi zegarek leżący na stole niedaleko Pani Doktor. Uśmiechnął się nieco do znaleziska i rozsiadł się na krześle jak najbliżej zegarka.
  - O czym rozmawiamy? – uniósł brwi licząc na jakieś wyjaśnienia. Mężczyzna posłał mu miażdżące spojrzenie, jasno dając do zrozumienia, że Złodziej mu przerwał. Diabeł jednak nie przejął się tą reakcją. Przywykł do niej już dawno, dawno temu
  - Panu Treyven’owi odebrano cenną, rodzinną pamiątkę. Prosi nas byśmy ją odzyskali – wyjaśniła panienka Eva siląc się na spokój.
  - Potrzeba mi więcej informacji... Czym jest ta pamiątka i jak ją rozpoznać. Gdzie ją znajdę i co powinienem zrobić gdy już będę w jej posiadaniu oraz kto płaci za komplikacje jeżeli takowe wystąpią. No i co ważniejsze... Co z nagrodą? – spytał konkretnie. Odbywał podobne rozmowy już nie raz i doskonale wiedział jakich informacji mu potrzeba by nakreślić w głowie zarys akcji i jednocześnie nie zdradzać sobie czego powinien się spodziewać. Zwyczajnie lubił niespodzianki po drodze do celu. Niby od niechcenia chwycił zegarek i zaczął go oglądać czekając na informacje których zażądał. Kątem oka widział, że lekarka mierzy go spojrzeniem, którego jeszcze u niej nie widział. Nie był jednak pewny czy to nowa forma ostrzeżenia czy raczej niechętny cień szacunku dla jego osoby. Z tej perspektywy nie umiał się zdecydować jednoznacznie, więc się poddał na rzecz jeszcze uważniejszego wpatrywania się w jego przyszły zegarek.
  - A więc tak... – zaczął ich zleceniodawca – Chodzi o pewien przedmiot przekazywany naszej rodzinie z pokolenia na pokolenie. To srebrna strzała. Ostatnia pochodząca z kołczanu mojego praprapraprapraprapraprapraprapradziadka – do głosu mężczyzny wkradła się duma. Widać jego przodek strzelał srebrnymi strzałami, co w sumie raczej sugeruje, że lubił człowiek być rozpoznawalny w tym świecie. Inna sprawa, że owy łucznik okazał się Oszustowi o wiele bliższym tematem niż się tego spodziewał. Niechętnie musiał przyznać, że w jakimś stopniu zainteresowało go to zlecenie – Raczej nie przeoczycie strzały ze srebra, prawda?
  Złodziej nadal bawiąc się zegarkiem zmrużył oczy cierpliwie znosząc wrogie spojrzenie Treyven’a, który ewidentnie wątpił w jego inteligencję. Koszmar jedynie machnął ręką.
  - Oczywiście... Niech pan kontynuuje, proszę. – panienka Eva znów uratowała sytuację uśmiechając się miło do zleceniodawcy. Oszust w tym czasie schował zegarek pod stół... I zaraz zarobił kopnięcie w kostkę serwowane przez Panią Doktor. Widać wyczuła co zamierza zrobić. Niechętnie odłożył zegarek na stół i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej do złudzenia przypominając wyrośnięte, obrażone dziecko. W tym czasie Treyven znów podjął temat.
  - Znajdziecie ją w banku w Cargo. Przynajmniej tak sądzę... I oczywiście bardzo chciałbym ją odzyskać, więc logiczne, że mam ją widzieć tutaj. Komplikacji wolałbym zdecydowanie uniknąć, więc płaci sprawca, a co do nagrody... Cóż. Coś wymyślimy.
  Ostatnie zdanie w szczególności nie przypadło Oszustowi do gustu. Tej jednej niewiadomej jakoś nie lubił. Nie miał jednak zbyt wiele do powiedzenia w tej kwestii, gdyż Eva już się zgodziła, więc i on skinął głową wstając. Pożegnali się i wyszli na ulicę.
  Parę kroków od ciasnego domku Aniołek pacnął Kanciarza w ramię z całkiem przyzwoitą siłą.
  - Hej! A za co to?! – mężczyzna odsunął się marszcząc brwi.
  - Nie wierzę, że próbowałeś go okraść! Nie załapałeś tego, że on już raz został okradziony?! MUSIAŁEŚ, no po prostu musiałeś spróbować mu zwinąć coś jeszcze?! – wrzasnęła mu w twarz czerwieniejąc lekko. Oszust tylko przewrócił oczami śmiejąc się cicho.
  - Każdy orze jak może – wzruszył ramionami – To jest Talos, panienko.
  Kobieta zacisnęła usta w wąską kreskę powstrzymując się od skomentowania jego uwagi. Po chwili odetchnęła głęboko kilka razy.
  - No dobrze... Na razie dam ci spokój. – powiedziała powoli wyraźnie akcentując „Na razie” – Teraz musimy się zastanowić jak dotrzeć do Cargo.
  - Jesteś w stanie załatwić nam środek transportu, wodę i jedzenie?
  - Zobaczę co da się zrobić.
  - Fantastycznie. Skoczę tylko po parę rzeczy do siebie i przyjdę tam gdzie masz swój gabinet. Mogę prowadzić, o ile tylko będzie co.
  Pani Doktor skinęła głową. Tymczasowo zgadzając się z mężczyzną. Oboje dobrze wiedzieli, że jej będzie łatwiej zapewnić potrzebne rzeczy, bo mieszkańcy ją znają. Oszust musiał skoczyć po swój łuk oparty w kuchni o blat i lepiej schować torbę. Nie powinno mu to zająć zbyt dużo czasu o ile tylko trafi do swojego tymczasowego mieszkania...
  Błądzenie po Annville zajęło mu zdecydowanie więcej dłużej niż był gotowy założyć. Kiedy więc w końcu znalazł opuszczony warsztat był już konkretnie zirytowany tym ile czasu zmarnował włócząc się bez celu po mieście. Wspiął się na piętro i zszedł po linie na parter wewnątrz budynku. Chwycił za swoją ulubioną broń – łuk bloczkowy - składając ją do poręcznych rozmiarów. Przypiął łuk do specjalnie przygotowanego mocowania przy pasku i zabezpieczył go przed otwarciem się. Nie było sensu ryzykować tym, że broń otworzy mu się przy nodze w wyjątkowo niefortunnym momencie narażając go na w najlepszym przypadku zamknięcie w więzieniu. Mężczyzna zostawił łuk w spokoju jeszcze raz upewniwszy się, że wszystko z nim w porządku i dokładnie sprawdził sztylety. Były czarne i matowe, by przypadkiem nie zdradziły się błyszcząc w ciemności. Oczywiście obosieczne, by dało się nimi zrobić coś więcej niż tylko dźgać ludzi. Oszust miał dokładnie trzy identyczne poukrywane w trzech różnych miejscach. Poza tym znalazł i przywłaszczył sobie całkiem poręczny nóż typu clip point i jak na razie był z niego bardzo zadowolony. Następne sprawdził strzały w kołczanie. Najbardziej dumny był z tego, że nawet wisząc do góry nogami mógł być pewny, że żadna ze strzał nie zmieni swojego położenia na nawet milimetr. Na sam koniec przyszło mu sprawdzić rewolwer. Co prawda korzystał z niego tylko w ostateczności, ale i tak musiał być pewny, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Zdecydowanie lubił mieć świadomość tego, że jego ekwipunek nie zawiedzie go w potrzebie. Na koniec posprawdzał jeszcze co z wytrychami i kilkoma innymi pomniejszymi zabaweczkami, ukrył torbę ze swoim skarbem głęboko w stercie materiału i wyszedł na zewnątrz.
  Droga do hangaru panienki Maddison zajęła mu bez porównania krócej niż ostatnio, jednak albo nie widział nigdzie anioła albo jeszcze nie odtarła do celu. Zresztą... Kto wie co ona właściwe robiła. Oszust wspiął się na tę samą stertę skrzynek z której wcześniej wypatrywał śniadania. Jak już wcześniej zdążył zauważyć z tej konkretnej sterty skrzyń miał widok na calutki parter hangaru i na pewno nie przeoczy pojawienia się panienki Evy.

Eva? Co ja się mam na kreatywność zdobywać jak już wszystko umówione wcześniej, co?

poniedziałek, 25 lipca 2016

Od Evy (CD Oszusta) - Uroki lekarskiego fachu

        Evie zamrugała kilka razy, ale zaraz przytaknęła krótko niewyraźnym ,,Tak, tak" i dosłownie podfrunęła do gablotki po drugiej stronie pomieszczenia. Znalazła jałowy opatrunek i wodę utlenioną, po czym niemalże w tej samej minucie wróciła na swoje miejsce naprzeciwko pacjenta. Ujęła jego przedramię, tym razem delikatniej sprawdzając rankę.
  - Pewnie pytanie skąd do nas przyjechałeś jest bezsensowne - zagaiła. Nie lubiła pracować w ciszy. Wydawała jej się niezręczna, jeśli jej pacjent był w stanie z nią rozmawiać. Odciąganie uwagi od zabiegu także było wyjątkowo na rękę lekarzowi. Trafiała już na pacjentów, którzy poważnie rozcięli sobie kolano, ale boleć zaczęło ich dopiero 20 minut potem, gdy ktoś zwrócił im uwagę, że mają zakrwawioną nogę. Działo się tak najczęściej z dziećmi, które zajęte gadaniem nawet nie zauważały, że już jest dawno po zastrzyku, ale na dorosłych ta metoda również skutkowała.
  Oczywiście i teraz by to zadziałało, gdyby tylko jej pacjentem nie był Oszust. Mężczyźnie nie zbierało się na zwierzenia. Czekał tylko aż uparta pani doktor zakończy ,,zabieg", gotowy w każdej chwili zerwać się w stronę wyjścia.
  - Panienka widzę jest bardzo spostrzegawcza - odpowiedział nie bez złośliwości.
  - Komplementami sypie pan jak z rękawa - odparła ironicznie Eva.
  Na taki typ pacjentów również zdarzyło jej się trafić. Przychodzi niby po pomoc, ale jednak żadnej od ciebie nie chce przyjąć. Jak na razie nie znalazła na nich jeszcze skutecznego sposobu pacyfikacji. Tutaj pomagała tylko pewność i silniejszy nacisk ręki na ramię. A potem i tak gapią ci się na ręce czekając tylko aż skończysz, po czym wypadają niemal bez zwykłego ,,do widzenia". Dla Anioła takowe zachowanie stanowiło niemal obrazę. Jednak tacy osobnicy przeważnie już do jej gabinetu nigdy nie witali. I całe szczęście, bo dziewczyna nie była pewna, czy umiałaby im już tak bezinteresownie pomóc, a nie zwykła odmawiać.
  - Długo tu jesteś? - spróbowała po raz kolejny, obmywając długie skaleczenie. Rana spieniła się lekko, na co kobieta skrzywiła się, chociaż to nie ją zapiekło. - Paskudna rana, na dodatek tak zanieczyszczona... - pokręciła niedowierzająco głową, mówiąc połowicznie do siebie.
  - Krótko - odpowiedział zdawkowo nieznajomy, ignorując drugą wypowiedź.
  - To by wyjaśniało dlaczego jeszcze nikt nie zauważył twojej obecności - przetarła delikatnie gazą krawędzie rozcięcia. - Mieszkańcy Annville nie słyną z gościnności. Przekonałam się o tym na własnej skórze.
  - A jednak pani tu została... - mruknął Bezimienny. Nie był ciekawy. Pewnie historia Maddie nie obchodziła go w ogóle. Rzucił to bardziej po to, by ją zająć. Niech sobie pogada, może szybciej skończy. Skrótem: wykorzystywał taktykę Evy przeciwko niej samej. A lekarka oczywiście dała się na to złapać...
  - A co miałam robić? - wzruszyła ramionami. - Nie pasuję do plątających się po globie łowców nagród. Jestem raczej jedną z tych, którzy czekają spokojnie na odpowiednią chwilę. A przez ten czas nikt mi nie zabroni wykonywać swój oficjalny zawód...
  - Łowców nagród? - przerwał jej mężczyzna unosząc brew. Tym razem chyba jednak nieco go zaciekawiła. - Bez obrazy, ale panienka nie wygląda na najemnika.
  - Bo nie można mnie ,,nająć" - Evie uśmiechnęła się nieznacznie. - Najemnikowi płacisz i mówisz co ma zrobić. A on to zrobi. Łowca nagród ma przywilej wybierania sobie zadań własnoręcznie.
  - Co nie zmienia faktu, że z wyglądu raczej panienka jako takiego szacunku pewnie nie budzi - wtrącił pacjent, jakby stwierdzając coś oczywistego.
  Aniołowi znowu zaczynał się zabierać ładunek frustracji. Facet naprawdę ją denerwował. Mało kto potrafił ją w zupełności rozsierdzić, ale każdy pacjent jego pokroju jakimś cudem był w stanie doprowadzić ją do szału. Na szczęście dziewczyna potrafiła w pełni panować nad twarzą i gestami, chociaż bardzo ją korciło, by zacisnąć bandaż na ręce mężczyzny odrobinę za mocno.
  Gdy ranka była już czysta, w końcu mogła się zająć nakładaniem bandaża. Przyłożyła czysty opatrunek na całej długości rozcięcia. Było to dość nieporęczne, musiała kilka razy przycinać opatrunek do odpowiedniego rozmiaru, mamrocząc przy tym pod nosem niewyraźnie, jednak widocznie coś niemiłego. Skagi - co za paskudne stworzenia. Jak gdyby stworzone do utrudniania życia medykom. W pobliżu Annville napady skagów nie były czymś niesamowitym - co chwila ktoś przychodził do niej klnąc niemiłosiernie pod adresem rezydentów pustyń, nawet już nie z bólu, a raczej frustracji. Rana nieznajomego zdecydowanie pochodziła od pazura, tego była pewna, chociaż nie obraziłaby się, gdyby zdał jej jakąkolwiek relację z przebiegu wypadku. Zadrapania były najlepszym co mogło spotkać podróżnika napadniętego przez skagi. Ugryzienie nierzadko kończyło się nieplanowaną utratą kończyny, przez niepozwalający wypuścić ofiary kształt paszczy i osadzone na jej krawędziach haczykowate zęby wygięte do wewnątrz. Talos stworzyło sobie żywe narzędzie do amputacji: chwycona osoba kończynę ma niemal oplecioną żywymi płatami, a jeśli spróbuje się wyrwać, w skórę wbiją się haki ze szkliwa, powodując jeszcze dotkliwszy ból i nieprzyjemne obrażenia.
  Całe szczęście miejscowi już byli zaprawieni w walce ze szkodnikami i od bardzo dawna nikt już nie stracił nogi czy ręki, nie mówiąc o utracie życia. Dzieciom od małego wpajano zasady postępowania ze skagami, a dziesięciolatki bez oporu strzelały do nich z wiatrówek. Tak więc w większości przypadków kończyło się już tylko na rozcięciu po pazurach, głębszej ranie po zębach...albo praniu. Annville miało zaszczyt leżeć na terenie sfory zmieszanej z południową odmianą. A te paskudy nie dość, że miały cholernie grubą skórę, to jeszcze pluły na daleki dystans nieprzyjemną w zapachu (a jeszcze gorszą w smaku) cieczą, powodującą pieczenie oczu i drobnych skaleczeń. Tak więc nawet zadrapanie w przypadku tutejszych skagów mogło się okazać utrapieniem - ofiara, chociaż tylko powierzchownie okaleczona, znacznie spowalnia, gdy drobne ranki zaczynają boleć zdecydowanie bardziej niż powinny. Nawet jeśli ucieknie, zapach ściągnie jeszcze więcej potworów, a nawet i płatokolce.
  W końcu Eva zacisnęła bandaż i dla pewności zawiązała go na dwa węzły. Uśmiechnęła się, bardziej do siebie niż pacjenta, po czym wstała zadowolona.
  - Koniec - powiedziała. - Tak strasznie było?
  Nie tylko ona cieszyła się z końca tego zabiegu. Bezimienny równo z nią zerwał się na nogi. Już zbierał się do kolejnej złośliwej uwagi, gdy nagle do pomieszczenia wpadł jakiś dzieciak.
  - Pani doktor! Pani doktor! - zaczął zaaferowany.
  - Ależ spokojnie, stoję tuż obok - dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie, zapominając już o obecności nieznajomego. Mężczyzna wybierał się już w stronę wyjścia, ale chyba zaciekawiło go, o co też może chodzić i oparł się o futrynę drzwi. - O co chodzi?
  - Tata mnie przysłał - wydyszał, jakby zaraz miał wypluć płuca. - Potrzebuje pani pomocy.
  - Stało się coś? - zmartwiła się lekarka już idąc w stronę gablotki. - Skagi? Bandyci go postrzelili?
  - Nie, nie - zaprzeczył chłopczyk. - Pani jest łowcą nagród, prawda?
  - Och... - Evie zdziwiła się nieco. Od razu jednak zrozumiała o co też może chodzić: ktoś miał dla niej zlecenie - Tak, owszem. Zaraz będę.
  Dzieciak pokiwał głową i pobiegł z powrotem. Eva zamknęła gablotkę rozumiejąc, że tym razem nie tego typu asortymentu jej potrzeba. Zauważyła, że Bezimienny cały czas stał w drzwiach również uważnie słuchając.
  - A ty jeszcze tutaj? - rzuciła lekko złośliwie. - Tak ci się spieszyło...
  - Nie zostawia się damy w potrzebie - odparł sarkastycznie.
  - W potrzebie? - dziewczyna założyła ręce na piersi. - Po czym wnioskujesz?
  - Zlecenia lepiej wykonuje się we współpracy z innym łowcą nagród...a przynajmniej tak słyszałem.
  Maddison uniosła brew pytająco. No proszę, kolejny łowca nagród. Mogła się tego od razu domyślić. Nie uśmiechało jej się pracować akurat z nim...ale jeszcze bardziej nie miała ochoty siedzieć w tym sama. Westchnęła tylko wchodząc do swojego mieszkania.
  - Niech ci będzie - rzuciła zza ściany. - W grupie raźniej...
  - Tia... - Nieznajomy wychylił się lekko chcąc zerknąć naturalnym złodziejskim odruchem do pokoju pani doktor.
  W tym samym momencie jednak Evie weszła już z powrotem do gabinetu. Oparła o biurko srebrną laskę przypominająca zwykłą tyczkę, na jednym końcu obudowaną drugą warstwą metalu. Jednak to nie ta broń przykuła uwagę mężczyzny. Bardziej zainteresował go biały, zdobiony złotymi wzorami pistolet, który kobieta właśnie przeładowywała.
  - No proszę - rzucił kąśliwie. - A już myślałem, że będziesz rzucać w bandytów pigułkami.
  - Jeśli to będzie konieczne, wolę te metalowe - uśmiechnęła się pobłażliwie chowając pistolet do kabury przy pasie. Wzięła tyczkę niemal jej wzrostu do ręki. - Lepiej już chodźmy dowiedzieć się o co chodzi.

Oszust? Ostateczny wybór zlecenia zostawiam tobie :>

niedziela, 24 lipca 2016

Od Kaina (CD Catherine) - Typowe spotkanie po latach

        Marc nie był zły. Przywykł już do faktu, że jego starzy znajomi w większości przypadków witają go nożem, lufą lub w jeszcze inny przyjemny sposób. Bardziej go dziwiło, gdy ktoś FAKTYCZNIE cieszył się na jego widok. Cóż, Cath może i w głębi duszy się cieszyła, ale na razie musiało być jej cholernie głupio. Zresztą tak samo jak samemu Kainowi. Był o krok od strzelenia jej w głowę i gdyby nie (godny podziwu) refleks dziewczyny to pewnie nigdy by się nie domyślił, że trafił na znajomą z dzieciństwa.
  - W ogóle to jak mnie poznałeś? - Catherine odzyskała głos.
  - Zapomniałaś już kto cię nauczył tej sztuczki z wytrącaniem noża? - do tonu Flinta powróciła nuta wesołości. - Mógłbym cię zapytać o to samo?
  - Mustang - odparła bez chwili zastanowienia Mendoza. - To zdecydowanie samochód mnie przekonał. To ten sam wóz, czy...?
  - Dokładnie ten sam - przerwał jej Kain. - W życiu bym tego staruszka nie porzucił - poklepał samochód po masce w sposób jaki chwali się posłusznego wierzchowca.
  - I dobrze, bo bym ci tego W ŻYCIU nie wybaczyła - Cath również poprawił się nastrój.
  - A oto i Catherine którą pamiętam! - chłopak żartobliwie uniósł ręce do góry. - Gdzieś ty była przez ten cały czas? Nie masz pojęcia ile zajebistych akcji przegapiłaś.
  - Oj, akcje miałam własne, zaufaj mi. Później ci opowiem - zbyła cisnące się na usta Marcusa kolejne pytanie. - Muszę wracać. Eskortuję karawanę kupiecką.
  - Słaby sobie dzień na podróże wybraliście - skinął głową w stronę obniżającej się już na równinach chmury pyłu.
  - Posłuchaj, całe życie tkwię w miastach, Nie mam zielonego pojęcia kiedy można wybierać się na pustynię, a kiedy nie. I to nie był mój pomysł - zaoponowała.
  - Tego się akurat domyśliłem. Podwieźć cię?
  Cath, ku jego zdziwieniu i lekkiemu zawodowi, pokręciła przecząco głową. Zanim zdążył zapytać machnęła tylko ręką, by ruszył za nią. Kilkanaście merów dalej skręciła za ostaniec skalny...a tam czekał zaparkowany ścigacz na silnikach antygrawitacyjnych. Chłopakowi mowę odjęło. Catherine i ścigacz? Cathy i jakikolwiek typ pojazdu? I to na dodatek...
  - Model wyścigowy Sparrowa? - wydukał. - Pożyczony czy ,,pożyczony"? - zaakcentował drugie słowo dając dziewczynie do zrozumienia, że ma na myśli raczej bardziej radykalną formę ,,pożyczania" cudzych rzeczy.
  - Mój - odparła krótko Mendoza, a w jej głosie zabrzmiała nuta dumy. Odpaliła silnik.
  - Czekaj, czekaj - zatrzymał ją jeszcze na chwilę Flint. - Przecież ty nawet nie miałaś prawa jazdy.
  - A komu to potrzebne? - wzruszyła ramionami. - Przecież ty też nie masz.
  - Oficjalnie nie, ale prowadzić umiem.
  - No widzisz? To tak jak ja - Catherine obejrzała się za oddalającą się karawaną. Burza piaskowa ucichła niemal całkowicie. - Jedziesz z nami, czy widzimy się w Cargo?
  - Tak właściwie to...
  Marc urwał. Dopiero co się wyrwał z tego miasta. Było to chyba najlogiczniejsze rozwiązanie dla gościa, który wyrolował arkańską ochronę, a potem ją okradł. Każdy rozsądny człowiek oddaliłby się ile tylko może i wrócił gdy cała sprawa nieco przygaśnie. Pamiętajmy jednak, że Kain do przesadnie rozsądnych nie należał. Tym bardziej, że wielce ciekawiło go co też działo się z jego przyjaciółką przez te kilka lat. Widok ścigacza jedynie umocnił go w przekonaniu, jak bardzo jego wyobrażenia były dalekie od prawdy.
  - W sumie, czemu nie - odparł wesoło. - Chyba przyda ci się pomoc.
  - W pilnowaniu sznurka wozów jadącego przez pusty szlak? - rzuciła pobłażliwie Mendoza.
  - Do Cargo jeszcze kawałek drogi. Nie chciałbym przegapić niczego ciekawego - pod szybką hełmu wykwitł zawadiacki uśmiech, który niemal było słychać w głosie.

Catherine? Wybacz długość, ale możliwości mnie ograniczają :<

Od Oszusta (CD Evy) - Zwykły wypadek

        Ubrany w czerń mężczyzna z furią kopnął stary, nieco już rozklekotany motor. Cóż za pech chciał, żeby akurat tu, 3 godziny jazdy od najbliższej zabitej dechami dziury, musiał paść silnik maszyny. Był to jeden z tych pojazdów lewitujących nad powierzchnią ziemi, więc awaria tylnego silnika sprawiła, że motor przechylał się i orał piach za sobą. A tak zdecydowanie nie da się jeździć. Inna sprawa, że maszyna lata świetności już dawno miała za sobą, więc to była tylko kwestia czasu. Idealna nauczka, by uważać co się kradnie. Czasami nie warto w aż takim pośpiechu ewakuować się z miejsca zdarzenia. Przynajmniej udało się zwędzić całkiem sensowny łup. Świadczy o tym torba wypchana po brzegi zawieszona na tym nieszczęsnym motorze. Maszyna przewróciła się kopnięta po raz dziesiąty w przeciągu ostatnich pięciu minut i wzbiła niewielki obłoczek kurzu. Oszust zmrużył oczy rozglądając się. Najbliższe miasto powinno być przed nim. Co prawda nie zamierzał w ogóle zbliżać się do Annville, ale sprawy nieco się pokomplikowały. Zresztą... Wszędzie dobrze byle by miał święty spokój. Złodziej chwycił torbę z całym swoim aktualnym majątkiem i po raz ostatni kopnął mechanicznego zdrajcę, który odmówił mu posłuszeństwa pośrodku niczego. Właśnie dlatego nie powinno się nigdy polegać na maszynie.
  „Uroczy spacerek” ciągnął się w nieskończoność. Ciężar torby i wszechobecny piach skutecznie utrudniały marsz, robiło się coraz ciemniej i chłodniej, a to nigdy dobrze nie wróży. Jest taka stara zasada mówiąca jasno „Jeśli na pustyni nie wykończą cię upały, zrobi to chłód nocy”. Oszust doskonale zdawał sobie z tego sprawę i jakoś wcale mu się obecna sytuacja nie podobała. Nie miał jednak zbyt wiele do powiedzenia w tej kwestii. Mógłby się zatrzymać, ale nic by mu to nie dało. Innych alternatyw i tak nie miał. Musiał iść do Annville choćby nie wiem co.
  No i trafił tam gdzie chciał. Co prawda dwie godziny po zachodzie słońca. Jakby mu było mało atrakcji po drodze udało mu się wpaść na parę skagów, więc zarobił całkiem nieprzyjemne, choć na szczęście płytkie zadrapanie po wewnętrznej stronie przedramienia. Nie było szans, żeby rana w jakikolwiek sposób była niebezpieczna, choć Złodziej nie ukrywał, że miło by było ją oczyścić i załatać strój. Stać go było na nowy, ale do tego czuł jakiś sentyment. Świat nigdy nie zobaczył Oszusta w innym stroju niż ten i nic nie zapowiada by to miało się zmienić w najbliższej przyszłości. Chociaż nawet i to straciło na znaczeniu, gdyż umysł Plagi pochłonęła inna kwestia. Dotarł do Annville i co? Nie zna tej mieściny, a tego co słyszał nie ma zbyt wiele. Zresztą... Słyszeć coś, a doświadczyć tego na własnej skórze to dwie zupełnie inne rzeczy. Najważniejszym punktem na liście Oszustowych celów stało się znalezienie sobie miejsca odpowiedniego by móc bez żadnego skrępowania doprowadzić się do porządku. Potrzebował kilku godzin snu, jedzenia, wody i tymczasowego schowka na swoje skarby. Ewentualnie opatrunku. Był w stanie zapewnić sobie to wszystko. Musiał tylko porządnie się rozejrzeć. Do uszu mężczyzny dotarł głośny pomruk zmuszający go do nieświadomego położenia dłoni w miejscu żołądka. I to lepiej szybciej niż później.
  Długo nie trwało zanim oczom Koszmaru ukazał się stary warsztat. Wyglądał na dawno opuszczony, a jedna ze ścian zawaliła się do środka tarasując tym samym wejście. A więc do wnętrza dałoby się dostać wyłącznie wyrwą na wysokości pierwszego piętra. Chociaż reszta budynku nie była w dużo lepszym stanie. Byle jak połatany blachą dach i powybijane okna odstraszały od siebie. Popękane mury miały dziury i szczeliny naprędce pozabijane dechami. Zupełnie jakby właściciel rozsypującego się budynku za wszelką cenę starał się utrzymać go w jednym kawałku. Co finalnie mu się nie udało i odszedł. Bądź został na wieki przygnieciony gruzami. Tak czy siak warsztat był idealny. Przynajmniej w ocenie mężczyzny, który poświęcił całe 6 minut swojego życia na obejście budowli dookoła z uwzględnieniem zaglądania w każde okno i wytyczeniem prowizorycznych dróg ewakuacyjnych z poszczególnych punktów warsztatu. Teraz wystarczyło tylko dostać się na górę.
  Dotarcie do poziomu podłogi na piętrze okazało się dużo trudniejsze z torbą ciągnącą w dół niczym kamień uwieszony na szyi. Dziwny przedmiot zdający się podlegać nowej znacznie silniejszej grawitacji niż cała reszta. Nie mniej w końcu Oszustowi udało się dotrzeć na przypominający teraz balkon korytarz. Góra budynku prawdopodobnie kiedyś służyła za część mieszkalną. To przynajmniej sugerowały na wpół zniszczone obrazy na ścianie i resztki wystrzępionego dywanu. Zarówno po prawej jak i lewej znajdowały się drzwi. Te po prawej w zasadzie nie zasługiwały już na miano „drzwi”. Zaledwie ich dolna połowa zwisająca na wyłamanym zawiasie, świadczyła, że kiedyś między korytarzem a klatką schodową znajdowała się jakaś przeszkoda. Swoją drogą część schodów także przeszła już do niebytu odcinając drogę na dół. Drzwi po lewej były całe (choć mocno wysłużone) i prowadziły do kolejnego niewielkiego korytarzyka. Stamtąd odchodziło troje drzwi. Za jednymi znajdował się gabinet. Ciężkie drewniane biurko z licznymi szufladami okazało się być doszczętnie wyczyszczone z wszelakich wartościowych przedmiotów. Właściciel nie zostawił nic, więc do domu już raczej nie ma po co wracać. Tym lepiej dla Zmory. Jakoś nie miał ochoty na jakichkolwiek gości dopóki będzie tu nocował. Potem już wszystko jedno. Mogą sobie nawet rozebrać to kamień po kamieniu, ale nikt nie tknie warsztatu póki Złodziej uznaje go za swoją kryjówkę. Ścianę po lewej od drzwi zajmowała nieco podarta mapa z wielką czerwoną kropką w miejscu Annville. Całkiem przydatna sprawa o ile nie wie się gdzie się jest. Nie mniej obecność mapy raczej działała na plus dla warsztatu. I mimo iż Kanciarz podął decyzję już wcześniej nadal z przyzwyczajenia analizował przydatność danego miejsca.
  Drugie drzwi prowadziły do sypialni. Czy raczej pomieszczenia które kiedyś nią było. Teraz ostre odłamki szkła sterczące w oknie i tona piachu zalegającego dosłownie wszędzie raczej nie zachęcały do odpoczynku w tym miejscu. Łóżko było podarte i poplamione. Diabli wiedzą co się w nim zdążyło naplenić. Nawet ktoś o standardach jakości tak mocno zachwianych jak te Oszusta w życiu nie zbliżyłby się do tego łóżka. O spaniu w nim nawet nie wspominając. Za trzecimi drzwiami znajdowała się w miarę przestronna łazienka. Była nawet dobrze wyposażona i o dziwo we względnie dobrym stanie. Jeśli przymknęło się oko na zalegający wszędzie kurz, odłamki rozbitego lustra na ziemi i żółtawy nalot na nieco podziurawionej wannie. W żadnym z kranów nie było jednak wody. Zostało więc tylko sprawdzić dół warsztatu. Nie żeby Diabeł spodziewał się znaleźć tam jakiegoś dzikiego mieszkańca czy wielkie skarby. Sprawdzał budynek tak dokładnie gdyż orientował się w warunkach jakie będzie miał przez najbliższe być może parę dni. Chciał wiedzieć czy ma wodę i miejsce do spania i czy czasem nie musi zatroszczyć się o jakieś drobne naprawy typu zatkanie dziury w ścianie wielkości psa. Poza tym takie przetrząsanie swojej kryjówki przed ostatecznym wprowadzeniem się do niej leżało już w tradycji Plagi. Robił to zawsze gdziekolwiek by się nie pojawił i w jakimkolwiek stanie by nie był. Wolał później narzekać, że zmarnował czas i energię na badanie pustych ruin niż obudzić się z nożem na gardle w piwnicy diabli wiedzą gdzie. Czasy są jakie są i trzeba się pilnować, jeśli chce się pożyć ciut dłużej niż norma krajowa.
  Dotarcie na dół nie było żadnym problemem, nawet pomimo nienadających się do użytku schodów. Wystarczyła jedna z linek będących w stałym wyposażeniu Złodzieja i belka zdolna utrzymać jego ciężar. Bądź co bądź ciężki nie był. No... Przynajmniej nie jak na kogoś swojej postury. Bez większego problemu zawiązał linkę na wystającym z podłogi nad klatką schodową obiekcie i zsunął się na dół lądując w kupie połamanych desek. Ta dam! Magiczna winda gotowa do użytku nie ważne w którą stronę chciałoby się pójść.
  Dół warsztatu był znacznie ciemniejszy niż piętro. Sporą jego część wypełniało puste pomieszczenie z kanałem samochodowym na środku i nielicznymi już narzędziami porozrzucanymi po podłodze. Resztę stanowiła kuchnia i mały pokoik pełniący funkcję jadalni i pokoju dziennego na raz. Oba tak samo zrujnowane, chociaż jak dla Oszusta bardzo dobre do tego co dla nich zaplanował.   I choć w całym warsztacie nie było prądu w kuchni z kranu słabo leciała zimna woda. To wystarczające, by móc sobie tu zostać bez zbędnego kombinowania.
  Torba Zmory wręcz idealnie wkomponowała się w pozwijany, ciśnięty w kąt kawał materiału niewiadomego przeznaczenia i pochodzenia. Mężczyzna przeciągnął się wreszcie uwolniony od ciężaru. Był gotów zaryzykować spróbowanie wody z kranu. W najgorszym przypadku może tylko okazać się słona bądź zmieszana z czymś szkodliwym. Ten optymistyczny scenariusz zakładał jednak, że woda jest dobra i właśnie tego postanowił się trzymać Złodziej. W końcu jego niesamowita intuicja ostrzegłaby go gdyby z wodą było coś nie tak, prawda? Ugasiwszy pragnienie mężczyzna na tyle starannie na ile było to możliwe oczyścił zadrapanie. Nieprzyjemnie piekło, ale nie raz Oszustowi przychodziło mierzyć się z gorszymi problemami. A potem usiadł w rogu pokoiku dziennego i oparł się o ścianę w kącie. Jak dobrze pójdzie już jutro będzie miał koce do spania. Teraz jednak i tak nic lepszego nie mógł wymyśleć, więc zasnął tak jak siedział – wciśnięty w kąt pokoju. W nocy nic mu się nie śniło. Może to nawet i lepiej, bo ostatnio Plaga stanowczo zbyt często miewał koszmar. Nie miał pojęcia dlaczego i nie zamierzał o to pytać. To tylko koszmary. Prawdopodobnie stanie się z nimi to samo co ze wszystkim. „Łatwo przyszło, łatwo poszło” – zdecydowanie to zdanie stało się samozwańczą myślą przewodnią życia Koszmaru.
  Z rana obudził go głód. Przez częściowo rozbite okno do środka dostawały się złociste promienie słońca barwiąc wszystko na nieco żółtawo. Niewielkie drobinki kurzu tańczyły w powietrzu. Jednak Zmora nie miał czasu na przyglądanie się zjawisku. Widział je tysiące razy, a prawdę powiedziawszy pusty żołądek był o wiele bardziej zajmującym temat. Obejrzał jeszcze raz zadrapanie – tym razem w świetle słońca, a nie późną nocą i doszedł do wniosku, że na pewno nie umrze o ile znajdzie jakiś bandaż. A z tym problemu raczej miał nie będzie. Wyszedł więc z warsztatu rozglądając się dookoła by zapamiętać okolicę. Nocą wyglądała nieco inaczej niż teraz. W nocy nie było widać w okolicy śladu życia, teraz jednak pojedynczy ludzie kierowali się w stronę centrum Annville. Zapewne uczciwie pracowali w jednym z tamtejszych zakładów i nie chcieli się spóźnić. Diabeł wiedziony raczej obietnicą śniadania niż ciekawością dołączył do ludzi zmierzających w stronę największego z budynków. Któryś z tych ludzi musi przecież mieć spakowane drugie śniadanie, a w domu będzie czekać na niego rodzina z obiadem. Co więc może się stać jeśli paru ludziom poznikają kanapki? Wśród nich znajduje się przecież bardziej potrzebujący. Taki na którego czeka tylko kurz, piach i torba błyskotek. Żadna z tych rzeczy nie ugotuje mu nic na zniszczonej kuchence. Logicznym więc, że naturalną koleją rzeczy jest dać jedzenie tym którzy mają w życiu nieco gorszą sytuację. Tym bardziej, że ten potrzebujący wcale nie powinien tu być.
  Ludzie dotarli już do starego hangaru przerobionego na wielki warsztat. Oszust rozsiadł się na wysokiej stercie skrzyń z góry przyglądając się ludziom. Szukał okazji. Na rękę mu było, że nikt nie zwracał uwagi na zamaskowanego mężczyznę. Wszyscy byli pochłonięci swoją pracą i stuprocentowo skupieni na wykonywanym zadaniu. Tym lepiej dla Złodzieja. W końcu udało mu się wypatrzeć to czego tak długo szukał. Cierpliwość mu się opłaciła mimo że zaczynał już powoli dostawać szału znosząc ciągłe burczenie swojego żołądka. Zeskoczył na ziemię i trzymając się ubocza ruszył w stronę zostawionego na pastwę losu jedzenia. Nie zauważony przez nikogo błyskawicznie zabrał pakunek i zniknął między kolejnymi stosami skrzyń. Niecierpliwie rozerwał opakowanie i zabrał się za jedzenie. Już nie pamiętał kiedy ostatnio cokolwiek smakowało mu tak jak ten prosty chleb posmarowany miodem. Pochłonął całe dwie kanapki nawet nie zadając sobie zbytnio trudu pogryzienia pojedynczych kęsów. Nie wystarczyło mu to. Chciał jeszcze więcej.
  - Hej! Will?! Gdzieś ty mi do diabła położył żarcie?!
  No... Może przy następnej okazji znajdzie coś więcej do zjedzenia. Mężczyzna wychylił się lekko zza skrzyni obserwując stopniowo rosnące zainteresowanie budujące się wokół dwójki mechaników. Jeden oskarżył drugiego o kradzież, drugi powiedział mu, że chyba mu coś na łeb spadło i tak się potoczyła ożywiona dyskusja. Później doszli następni ludzie. Oszust parsknął cicho kręcąc z niedowierzaniem głową. Cóż za wesoła sytuacja. Wyszedł zza skrzyń i swobodnym korkiem przeciął salę po drodze zgarniając kolejne niepilnowane jedzenie i stanął sobie pod ścianą z uwagą obserwując zamieszanie. Nie był pewny co skłoniło go do zostania na miejscu. Być może liczył na kolejne kanapki albo jego uwagę przykuł ledwie słyszalny damski głos tak bardzo niepasujący do otoczenia.
  W końcu i właścicielka głosu zaszczyciła obecnością skłócone towarzystwo. Po prostu sfrunęła z góry usiłując przerwać kłótnię. Kiedy jej nie wyszło Plaga zauważył, że zarumieniła się trochę. Jeszcze trzy... dwa... jeden...
  - CIIIISZAAAA!
  O właśnie tak. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem do samego siebie. Tak jak się tego spodziewał. Przynajmniej w sali zrobiło się cicho. Zawsze lepiej jest jeść w miłym otoczeniu.
  - My...tego no...przepraszamy, pani doktor.
  - Tak, to już się nie powtórzy, dajemy słowo.
  No proszę, proszę... Pani doktor. - Czyżbym dzisiaj miał więcej szczęścia? – przemknęło przez myśli Zmory. Ponoć pani doktor z Annville to taka cicha osóbka. Jak widać w tych czasach nawet anioły potrafią być dość ostre. Mężczyzna skończył jeść i odepchnął się od ściany. Postanowił złożyć pani doktor wizytę. Wspiął się na schody, a stamtąd ruszył prosto do gabinetu. Kobieta stała tyłem do drzwi, więc Oszust przechodząc przez próg nieznacznie przytupnął. Przywykł już do chodzenia w absolutnej ciszy, jednak ludzie którzy widzieli go pierwszy raz na ogół brali go potem za ducha. Tak więc na ogół celowo robił odrobinkę hałasu kiedy nie specjalnie zależało mu na tym by zrobić wielkie wejście.
  - Nie sprzedaję żadnych tabletek antykoncepcyjnych, pani Sprout – powiedziała kobieta znudzonym głosem. Złodziej tylko cudem powstrzymał się od wybuchnięcia śmiechem. - Nie zajmuję się takimi rzeczami. Nie mam pojęcia kto pani takich bzdur naga... – i nagle urwała kiedy jej wzrok spoczął na zamaskowanym mężczyźnie w czerni. Już na pierwszy rzut oka było widać, że błąd który popełniła speszył kobietę. Plaga dałby sobie rękę odciąć, że zdecydowanie nie spodziewała się zobaczyć akurat jego. No ale z drugiej strony niby kto miałby w ogóle wiedzieć o jego istnieniu? Zwłaszcza tu, gdzie de facto jest po raz pierwszy w życiu. Koszmar mógłby rzucić jakąś na szybko skleconą uwagę o tym, że bardzo nie lubi być uważanym za kobietę. Powstrzymał się jednak na rzecz drobnego ruchu jakim jest uniesienie brwi w geście zdumienia.
  - Ładne panienka przedstawienie na dole odprawiła. A miejscowi twierdzili, że jest pani cicha i opanowana.
  Kobieta w odpowiedzi zaśmiała się nieco zażenowana.
  - Trochę mnie poniosło. Za dużo mam na głowie ostatnio. Przepraszam, gdzie moje maniery: doktor Maddison. W czym mogę panu pomóc?
  Mężczyzna westchnął rozglądając się dookoła i rozłożył ręce w geście udawanej bezradności.
  - Potrzeba mi bandaża i być może wody utlenionej. – stwierdził tylko. Złodziej nie miał w zwyczaju podawać więcej informacji niż było to potrzebne. Tym bardziej nie lubił opowiadać historii swojego życia pierwszej lepszej osobie. W tych okolicznościach padło raczej na kwestię jego małego wypadku na pustyni, ale i tak nie zamierzał się chwalić.
  - Po co to panu, jeżeli mogłabym spytać? – zainteresowała się doktor Maddison skracając dystans dzielący ją od Oszusta. Pladze nie umknęło to jak uważnym spojrzeniem go zmierzyła prawdopodobnie szukając przyczyny jego żądania.
  - Spokojnie, panienko. To nic z czym nie umiałbym sobie sam poradzić – odparł krzyżując ramiona na piersi – Zwykłe zadrapanie.
  - Na pewno? Nawet najmniejsze ranki otwierają drogę bakteriom. A ja jestem lekarzem i rozsądnie by było gdybym mogła to zobaczyć. – uparła się. Zabawne, bo kobieta uśmiechała się przyjaźnie mimo iż w jej głosie brzmiała ledwie wyczuwalna twarda nutka. Koszmar przewrócił oczami wzdychając ciężko.
  - Potrzebuję bandaża i wody utlenionej. Nic więcej – powtórzył sucho robiąc krok w tył.
  Bądźmy szczerzy. Oszust w swojej niemalże obsesji szczerze nienawidzi kontaktów z innymi. Zwłaszcza kiedy poznał kogoś zaledwie przed chwilą. Anioł jednakże nie zamierzał się poddawać. Tak to już jest z lekarzami z powołania. Poprosisz o bandaż i nagle magicznie lądujesz w samym centrum zainteresowania, bo być może nie wiesz o czym mówisz.
  - To lekkomyślne. Upiera się pan jak dzieciak. – kobieta nadal uparcie dążyła do swojego jasno wytyczonego celu.
  - Wiem, panienko. – Oszust uśmiechnął się mimo maski. Maddison westchnęła wyraźnie powoli tracąc cierpliwość.
  Zapadła cisza. Pani doktor przyglądała się tylko swojemu gościowi zastanawiając się nad czymś. W tym czasie Złodziej rozeznał się mniej więcej w rozkładzie pomieszczenia. Skoro panienka Maddison nie chce mu dać tego czego potrzebuje, mężczyzna sam sobie weźmie.
  - Może jednak pan rozważy. – nalegała.
  - Niech już stracę... – ktoś musiał odpuścić, a padło akurat na Plagę. Nie miał ani ochoty na długie jałowe dyskusje, ani nie chciał być kolejną ofiarą wybuchu panienki. Ogółem najszczęśliwszy byłby gdyby dostał czego chciał i kiedy chciał, bo już teraz zajmowałby się swoją nową kryjówką. Kobieta uśmiechnęła się, doskonale zdając sobie sprawę z wygranej. Tylko jaką wartość miała wygrana z Oszustem, który po prostu wybrał najlepsze z możliwych rozwiązań swojego problemu? Zmienił taktykę i tyle. Koniec pięknej bajki o zwycięstwie nad nim.
  - Wspaniale. Proszę usiąść. – wskazała mu miejsce, a Koszmar z pewnym ociąganiem usiadł na nim nie spuszczając wzroku z anioła – Co się stało?
  - Skag. – padła krótka odpowiedź. Diabeł nie zamierzał ułatwiać pracy swojej rozmówczyni. Sama chciała to niech się pomęczy. Gdyby to od niego zależało rozmowa już dawno dobiegłaby końca.
  - Rozumiem... – kobieta przysunęła sobie krzesło dokładnie naprzeciwko mężczyzny i usiadła na nim. Złodziej posłał Pani Doktor ostrzegawcze spojrzenie nie chętnie wyciągając przed siebie lewą rękę i odwracając ją zadrapaniem do góry. Kobieta zignorowała jego ostrzeżenie całą uwagę skupiając na rance. Nie była tak czysta jak być powinna, a skóra wokół niej przybrała nie najpiękniejszy czerwony kolor. Zadrapanie miało sporo po wyżej 10 cm długości, ale zdecydowanie nie było zbyt głębokie. Kobieta delikatnie musnęła palcami zranienie. Oszust pod wpływem jej dotyku wzdrygnął się i zabrał rękę. Spodziewał się, że to będzie nie uniknione, a jednak i tak nie powstrzymał odruchu.
  - Boli...? – spytała Maddison. Powoli skinął głową.
  - Odrobinkę.
  Kobieta wyciągnęła dłoń dając mu znak, by z powrotem pokazał jej zadrapanie i kiedy spełnił jej polecenie pochyliła się lekko nad jego przedramieniem. Tym razem jednak nie dotykała.
  - Nie jesteś stąd. – to nie brzmiało jak pytanie więc Koszmar nie poczuł się w obowiązku odpowiedzieć. – Dlaczego akurat Annville?
  Doktor Maddison słusznie zauważyła, że nie była to najlepsza decyzja w jego życiu.
  -Zwykły wypadek– odparł. Znów zapadła cisza.
  - Byłoby łatwiej gdybym widziała nieco więcej. Mogłabym wtedy zrobić coś więcej niż tylko patrzenie – przyznała w końcu prostując się.
  Mężczyzna bez słowa sięgnął do paska i odpiął go. Dawno temu tak zmodyfikował swój strój, by poszczególne elementy dawało się w miarę łatwo odpiąć i zdjąć bez konieczności rozbierania się w całości. Poluzował pasek, odpiął wszystkie mocowania i zdjął rękaw od łokcia w dół i odłożył go na bok.
  - Proszę bardzo panienko. Możemy przejść do rzeczy? Trochę się spieszę.

Eva? Łatwo nie będzie :P

czwartek, 21 lipca 2016

Od Evy - Nawet Anioł podnosi głos

        Eva po raz ostatni upewniła się, że odpowiednio nałożyła opatrunek. Siedzący na starym, niedziałającym już łóżku szpitalnym dwunastolatek zapomniał już zupełnie o rozciętym kolanie na rzecz rozglądania się po ,,gabinecie" pani doktor. Na pewno nie zaliczał się do typowych. Evie dano do rozporządzenia całe piętro starego hangaru. Podczas gdy w dole wciąż ktoś pracował przy samochodach, wchodząc klatką schodową na galeryjkę obwodzącą pomieszczenie, można się było dostać do przestronnego, czystego, dobrze oświetlonego lampami rtęciowymi pomieszczenia o kremowych ścianach. Jedną ze ścian było jedno wielkie okno wychodzące na hangar, które w razie czego dało się zasłonić metalową roletą. W kącie znajdowało się stare, zawalone papierami biurko z jedną biblioteczną lampką, a przed nim drzwi do małego, dwupokojowego mieszkania, które obecnie zajmowała Eva.
  Drugi z chłopców, jak wynikało z relacji, sprawca całego zajścia, jedynie dalej uparcie gapił się w swoje buty, mnąc w palcach brudny podkoszulek. Zdążył już nasłuchać się kazania pani doktor, mimo to jednak wolał się nie odzywać, nawet jeśli nerwy zupełnie już opuściły Maddie, której umysł zajął na razie poszkodowany dzieciak.
  - No, i po problemie - Maddison wstała otrzepując ręce, bardziej symbolicznie, bo nie miała czym tu się dobrudzić.
  Pierwszy z chłopców zadowolony wstał i nie mogąc się powstrzymać zaczął grzebać ręką przy opatrunku. Aniołek pacnął go w tył głowy zwiniętą resztą bandaża i dzieciak natychmiast się wyprostował.
  - Ani mi się waż cokolwiek z tym robić - przestrzegła go tonem niańki i zajęła się przy biurku pakowaniem odpowiednich materiałów do brązowego papieru. - Dam ci paczkę z opatrunkami dla twojej mamy. Z miejsca masz jej to zanieść, jasne? Poproś ją, by ci jutro zmieniła bandaż, będzie wiedziała jak. To samo pojutrze i aż do zagojenia - wręczyła mu pakunek i schyliła się by popatrzeć chłopakowi prosto w oczy. - Wszystko jasne?
  Dzieciak uśmiechnął się, stanął na baczność i zasalutował.
  - Jak słońce! - wyskandował.
  - I to chciałam usłyszeć - dziewczyna uśmiechnęła się i odsalutowała. - Odmaszerować!
  Chłopiec od razu ruszył w stronę wyjścia z paczką pod pachą. Drugi już ruszał z miejsca, ale słysząc ostentacyjnie chrząknięcie na powrót odwrócił się w stronę pani doktor.
  - Nie chcę więcej słyszeć, że poszliście tak daleko na skaliste rubieże - pogroziła mu palcem.
  Chłopczyk pokiwał pokornie głową i ruszył zgarbiony do wyjścia. Przez okno Evie dostrzegła, że gdy tylko minął próg rzucił się biegiem, by dogonić kolegę na klatce schodowej. Pokręciła z niedowierzaniem głową i usiadła za biurkiem.
  Spojrzała bezradnie na piętrzącą się niebezpiecznie na skraju blatu górę papierów. Westchnęła bezsilnie, ale mimo bezgranicznej niechęci do czekającej ją roboty wzięła spięty plik z góry i zaczęła wertować odręcznie napisane dane, by przepisać je na komputer. W Annvile trudno było o taki sprzęt, nie wspominając o stojącej na półce pod biurkiem drukarce. Cudem mieli tu łącze telefoniczne i jako taką stację radiową, co dopiero więc mówić o laptopie czy zwykłym ,,pececie". Dlatego też dziewczyna była wielce zobowiązana wobec burmistrza miasta za taki zakup. I z tegoż samego powodu siedziała po uszy w papierkowej robocie. Mieszka i leczy tutaj już od dłuższego czasu, czemu by więc nie zająć się tym na większą skalę? Każdy porządny szpital potrzebuje kart danych pacjentów, notowanie przypadków chorób i obrażeń również nie szkodzi, a tylko może na przyszłość pomóc. Ponadto jako lekarz Eva mogła też robić za dobrego informatora. Co prawda wiązała ją tajemnica lekarska, ale ów przepis, a raczej przysięga, obowiązywał jedynie w sprawie dolegliwości, nie okoliczności. Burmistrzowi pomysł sporządzenia listy pacjentów bardzo się spodobał. I w ten oto sposób Anioł wylądował za biurkiem, starannie przepisując każdą kartkę.
  Zadanie łatwe nie było - każdy plik papierów pochodził od chętnych do rejestracji pacjentów z miasta, a przecież nie wszyscy są mistrzami kaligrafii. Całe szczęście większość napisała kropka w kropkę wszystkie niezbędne informacje, a nawet terminy wszystkich wizyt. Odczytywanie arkuszy zajmowało zgoła więcej czasu i chęci niż samo przepisywanie. Maddie siedziała nad swoją pracą w ciszy i skupieniu, nie chcąc niczego pomylić. Każda literówka mogła oznaczać w przyszłości katastrofę. Wszystko musiało być przejrzyste i posegregowane. Gotowe formularze wędrowały od razu do wydruku, a stamtąd do pustej teczki i na regał za plecami Evy. Tak kobiecie udało się zapełnić cztery teczki.
  Kończyła właśnie edytowanie piątego pliku, gdy przez upojną ciszę przedarł się jakiś gniewny okrzyk. Evie drgnęła na krześle, wyrwana z namysłu. Wzięła oddech i wróciła do pracy, ale zaraz ktoś znowu podniósł głos. Spokojnie, pomyślała. Skup się na pracy. Przepisała kilka słów we względnej ciszy, jednak ponownie nie było jej dane dokończyć piątej teczki. Tym razem do jednego głosu dołączył się drugi. Gdzieś w hangarze musiała wszcząć porządna kłótnia. Eva po raz ostatni spróbowała pisać ignorując irytujące dźwięki. Gdy jednak po raz czwarty musiała od nowa pisać to samo słowo poddała się i ruszyła w stronę drzwi. Nie było wątpliwości - dopóki tego tałatajstwa na dole nie uciszy, nie będzie mogła pracować w skupieniu.
  Wyszła na galeryjkę i wychyliła się przez barierkę. Rzeczywiście, w hangarze obok jakiegoś starego suv'a kłóciła się dwójka mechaników. Szczegółów nie dało się dosłyszeć, bo wymiana zdań przebiegała wyjątkowo szybko. Na dodatek do sporu dołączyło się jeszcze trzech innych facetów i po całym budynku niosło się echo podniesionych głosów.
  - Emm...przepraszam? - zaczęła Eva. - Można trochę ciszej?
  Dwóch chyba ją zauważyło, ale szybko zignorowali dziewczynę wracając do dyskusji. Maddison spróbowała jeszcze raz:
  - Panowie, bądźmy poważni. Próbuję się skupić na...
  Jej słowa jednak ginęły w gwarze. Eva zagryzła wargę czując narastającą frustrację. Zleciała łagodnie na dół próbując przerwać kłótnię, ale i to spaliło na panewce. W końcu na jej bladych policzkach wykwitły purpurowe rumieńce, zacisnęła pięści i wybuchła:
  - CIIIISZAAAA!
  Tak jak sprzeczka się zaczęła, tak samo gwałtownie się urwała i pięć par zdziwionych oczu zwróciło się na z reguły cichą panią doktor.
  - Banda dzieciaków! - kobieta poszła za ciosem. - Może byście zamknęli w końcu paszcze i się w cholerę rozeszli, albo obgadali problem jak dorośli ludzie! W tym hałasie nie da się pracować! Pięciolatki mają więcej rozumu i kultury niż wy!
  Mechanicy jakby nagle się skurczyli, dwóch zaczęło rozglądać się wokół usilnie unikając wzroku Anioła, a jeden przyjął pozę odprawionego niedawno dwunastolatka mnącego koszulkę. Tylko dwójka, która de facto cały ambaras zaczęła, zachowała zdrowy rozum.
  - My...tego no...przepraszamy, pani doktor - zaczął pierwszy.
  - Tak, to już się nie powtórzy, dajemy słowo - przytaknął drugi.
  Eva słuchała tego wyprostowana z rękami założonymi na piersi. Skinęła głową i bez słowa podleciała z powrotem na galeryjkę. Usłyszała tylko, że panowie powrócili do dyskusji, ale tym razem zdecydowanie spokojniej. Zadowolona zamknęła za sobą drzwi i wróciła do pracy.
  Zdążyła już wydrukować zawartość szóstej teczki. Wzięła ją razem z piąta i podeszła do regału w poszukiwaniu odpowiednich przegródek. Wtedy do jej uszu dotarł odgłos otwieranych drzwi. Nie słysząc żadnego pukania była już pewna kto ją odwiedził.
  - Nie sprzedaję żadnych tabletek antykoncepcyjnych, pani Sprout - powtórzyła to co zwykle, dalej odwrócona tyłem w stronę drzwi. - Nie zajmuję się takimi rzeczami. Nie mam pojęcia kto pani takich bzdur naga...
  Odwróciła się i urwała speszona. To nie była pani Sprout. I chociaż przybysz zasłaniał niemal całą twarz, a na głowie miał kaptur, nie było wątpliwości, że nie był nawet kobietą. Maddie zamarła, zrobiło jej się wyjątkowo głupio. Na szczęście nieznajomy tylko uniósł jedną brew, nie zamierzając dociekać.
  - Ładne panienka przedstawienie na dole odprawiła - powiedział zamiast tego. - A miejscowi twierdzili, że jest pani cicha i opanowana.
  Evie zaśmiała się nerwowo.
  - Trochę mnie poniosło - przyznała. - Za dużo mam na głowie ostatnio. Przepraszam, gdzie moje maniery: doktor Maddison - dygnęła lekko przedstawiając się. - W czym mogę panu pomóc?

Oszust? Pierwsze wrażenie to podstawa :P

środa, 20 lipca 2016

Oszust - Mistrz w swoim fachu

Thief (gra)
Pseudonim: Ile ludzi tyle pseudonimów. Na ogół to tylko Złodziej. Czasem Kanciarz, Włóczęga czy Banita. Bywa Zmorą, Diabłem, Duszą Potępioną bądź Koszmarem. Zdarzy mu się usłyszeć Plaga. Ewentualnie Bezimienny lub Widmo. On sam popiera tylko i wyłącznie tytułowanie go eleganckim mianem jakim jest Oszust i tak też chciałby zasłynąć w świecie.
Imię: Bądźmy szczerzy. Nikt nigdy nie poznał jego prawdziwego imienia. Dla każdego jest kimś innym. Oszust woli nie podawać o sobie żadnej informacji. Zwracaj się więc do niego mianem które ci poda bądź dowolnym pseudonimem.
Nazwisko: Tak... Jeżeli wydaje ci się, że nazwisko jest wyjątkiem od reguły głoszącej "Zakaz podawania prawdziwych danych" to raczej się mylisz. Nie ma szans by pierwsza lepsza osoba poznała jego tożsamość. A nawet jeśli ktokolwiek myśli, że poznał prawdziwe oblicze Plagi czy może być pewnym, że na pewno ma dobre informacje?
Płeć: Mężczyzna. Niepodważalnie i niezaprzeczalnie. Nawet ślepy w życiu nie pomyliłby go z kobietą.
Wiek: Po oczach i głosie szacują, że ma między 20, a 25 lat. Jednakże Kanciarz jest człowiekiem bez żadnej tożsamości, więc kto to tam wie ile on może mieć lat...
Rasa: Kolejna rubryka zapełniona jedynie domysłami i pogłoskami. Według niektórych diabli pomiot, inni są pewni, że jakiś demon w ludzkiej skórze. Czasem okrzykiwany duchem bądź widmem. Sam z rozbawieniem podaje się za, w najlepszym przypadku, senny koszmar. A jednak nadal jest tylko człowiekiem... Chodź w sumie czy aby na pewno "tylko"?
Rodzina: Jest sam na tym pustym szarym świecie. "Rodzina? A na cholerę mi ludzie, którzy i tak nie będą chcieli mieć ze mną do czynienia?"
Miłość: Oszust miał w swoim życiu już parę wspólniczek. Żadna z nim nie wytrzymała dłużej niż kilka akcji. Miał też do czynienia z "panienkami na jedną noc", chociaż trudno to wszystko utrzymać w pojęciu "Miłość". Tak czy siak raczej nie rozgląda się za kobietą, która będzie mu narzekać za uszami.
Aparycja, cechy szczególne: Jaki jest Oszust każdy widzi. Czy raczej nie widzi. Wiecznie zasłonięta twarz, kaptur naciągnięty na głowę, czarny strój zasłaniający każdy kawałek jego ciała prócz palców u rąk. Właśnie tak świat widzi tego mężczyznę. Więc i ja zacznę swój opis od tego co zauważyć można już na pierwszy rzut oka. Wysoki do nieba nie jest chociaż zwrot "średniego wzrostu" raczej nie oddaje w pełni jego wysokości. Ma całkiem smukłe dłonie o długich pokrytych siatką blizn palcach zdolnych poruszać się z niebywałą precyzją i różnobarwne, wiecznie czujne i skupione oczy. Prawe swym kolorem przywodzi na myśl szlachetny kamień jakim jest turkus, lewe zaś ma subtelny odcień mlecznej czekolady. Diabeł ma głos, który jest dokładnie taki o jaki można by go posądzić. Głęboki, przypominający raczej pomruk, nieco szorstki, lecz nadal melodyjny, ponoć przyjemny dla ucha. Porusza się z gracją kota zarówno na środku ruchliwej ulicy jak i skacząc ciemną nocą z dachu na dach budynku. A czego nie widać? Otóż nie widać niesfornych czarnych kosmyków okalających głowę Koszmaru niczym mroczna aureola. Nie widać ostrych rysów twarzy i charakterystycznej blizny w lewym kąciku ust. Nie widać szerokich umięśnionych barków i zaprawionego wieloletnimi ćwiczeniami, smukłego ciała. Nie widać twardych mięśni brzucha i pleców, a niewątpliwie tam są. Ktoś o stylu życia Włóczęgi na pewno musi być doskonale zbudowany i idealnie przygotowany do swojej pracy. Ma mocną głowę, lecz ciężko namówić go do udowodnienia tego faktu, gdyż Kanciarz doskonale wie jak niebezpieczne bywają w tych czasach chwile nieuwagi.
Charakter: Oszust to zwykły oszust. Nic dodać, nic ująć i nie ma w tym nic śmiesznego. Wdawanie się z nim w układy jest ryzykowne gdyż w jednej chwili Plaga z wartościowego sojusznika potrafi stać się najzajadlejszym wrogiem. Nigdy nie miał w zwyczaju dotrzymywać umów gdy przestawały mu się one opłacać. Honor czy lojalność - a kto by się przejmował takimi bzdetami. Najważniejszy jest zysk. "Żyj tak, by było ci lepiej niż innym" i tak dalej. Jednakże Widmo nie jest bestią nastawioną wyłącznie na nagły i szybki profit. Nigdy w życiu! Pogardza takimi osobami bardziej niż całą resztą. W zasadzie to arogancka osoba do opisu której "buntownik" brzmi nazbyt barbarzyńsko. Nigdy nie spotkałeś na swojej drodze bardziej wyrachowanego złodzieja. Owszem, złodzieja i to takiego jakich mało. Bo czy bycie Łowcą Nagród w jakikolwiek sposób koliduje mu z jego zacznie ciekawszym zajęciem jakim jest ograbiane domostw bogatszych od siebie istot? Zasypiasz w nocy w swojej sypialni, a rano budzisz się w miejscu gdzie tylko martwa cisza i dziwna pustka tam gdzie powinna leżeć twoja bardzo droga biżuteria bądź inne świecidełka mówi ci o tym, że padłeś ofiarą biegłego fachowca. Ma niesamowitą intuicję, która nie dość, że jeszcze nigdy w życiu go nie zawiodła to jeszcze pozwala mu być zawsze o krok do przodu we wszelakich "wyścigach" o zlecenie. Zmora jest pozbawionym skrupułów okrutnikiem bez litości plądrującym wszystko co nie jest zbyt ciężkie by móc to unieść. Jeszcze nikt nigdy niczego przed nim nie ocalił. Zapragnie mieć twoją srebrną łyżeczkę - już nigdy niczego nią nie pomieszasz. Bawi go to z jaką łatwością jest w stanie przechytrzyć większość społeczeństwa. Potrafi skłamać bez żadnego zająknięcia nawet bez jakiegokolwiek przygotowania. Jest inteligentnym mężczyzną i czy to się komuś podoba czy nie swój , jak to określa, "geniusz "wykorzystuje wyłącznie z korzyścią dla siebie. Nie boi się odezwać świadom tego, jak niektórzy reagują na dźwięk jego głosu. Odważny jest - to na pewno i nikomu nie trzeba tego faktu udowadniać. Jest jednym z tych "czarnych charakterów" dla których sarkazm czy ironia są na porządku dziennym. Oszust uwielbia czepiać się słówek i wskazywać innym ich błędy, lecz do swoich w życiu się nie przyzna. Ma rozległą wiedzę, którą z własnej woli raczej się nie podzieli. Tak samo jest z informacjami. Poda szczegóły tego co posłyszał jedynie za coś, a jego ceny do niskich nie należą. Z natury nikomu nie ufa i nie potrafi się przywiązać do czegokolwiek. By zdobyć jego uznanie na tyle, by móc zaryzykować nazwanie go "przyjacielem" potrzeba niemal nadludzkiego wysiłku. Najpierw wypadałoby przekonać go, że nie jesteś potencjalnym zagrożeniem, bo właśnie tak Włóczęga postrzega świat i wszystko co po nim chodzi. Dopiero później łaskawie mógłbyś udowodnić mu swą wartość by rozważył współpracę. Na miano "towarzysza" musisz się jeszcze bardziej napracować, a "przyjaciel" jest dopiero na końcu tej drogi do piekła. Co ciekawe Diabeł lubi grać. Karty czy planszówki - jemu bez różnicy - zagra we wszystko na czym może się wzbogacić. Hazard jest póki co jedyną miłością jego życia. Zaraz po ryzyku oczywiście. Przyjemność sprawia mu także siedzenie gdzieś na uboczu i obserwowanie ludzi. Jego cały charakter nadal jest tajemnicą nawet przed nim samym, gdyż stale się zmienia i dopasowuje do aktualnych potrzeb. Dobry z niego aktor, więc pomijając wyróżniający się wygląd i aurę niebezpieczeństwa którą wokół siebie roztacza zmuszając wszystkich do czujnego wypatrywania kryjącej się w cieniu śmierci raczej nie ma problemów z chwilowym dostosowywaniem się do wszelkich grup społecznych. Dziwne jest jeszcze to, że mimo iż jest typowym chamem nadal potrafi się należycie zachować. Bez problemu można wdać się z nim w pełną inteligentnych docinek dyskusję. Złodziej jest wręcz przesadnie czujny. Nigdy nie spał z nikim w tym samym pokoju i tym samym czasie, by przypadkiem ktoś nie zaskoczył go we śnie. W towarzystwie raczej nigdy nie spuścił wzroku z grupki do której aktualnie się dołączył na dłużej niż minutę. I mimo iż zakrawa to powoli na obsesję raczej przynosi więcej dobrego niż złego. To opanowana istota, która mimo iż nikomu nie pokazuje swojej twarzy zawsze ma pełną kontrolę nad własną mimiką, a z innych czyta jak z otwartej książki. Jest tym typem człowieka, który nie zwykł z wrzaskiem rzucać się na przeciwników. Cierpliwy jest i wielbi ciszę. Może tropić cię przez długie tygodnie, a potem nagle zaskoczyć w ciemnym zaułku w którym i tak nikt nie usłyszy twoich wrzasków. Oszust potrafi tygodniami czekać na dobrą okazję. Raczej nigdy nigdzie mu się nie spieszy. Nie ma w końcu domu do którego miałby wrócić, a cały swój dobytek przechowuje w miejscu które uzna za swoją tymczasową kryjówkę. Dziś jest tu z całym złotem, jutro już może być daleko i nawet jedna rzecz nie zdradzi, że przez jakiś czas mieszkał tu pewien Złodziej. Nic go nigdzie nie trzyma. Bezimienny nie potrafi słuchać rad. Nie żeby kiedykolwiek potrzebował pytać kogoś o zdanie. On i tak wie wszystko najlepiej. Punkt 1. Oszust ma zawsze rację. Jeśli jej nie ma - patrz punkt 1. Przynajmniej według niego. Mimo całego swojego przekonania do tego, że cisza jest najlepszym sprzymierzeńcem Diabła niezły z niego awanturnik. Z nudów czy kaprysu wszczyna kłótnie, dla sportu czasem kogoś wyśle do szpitala bądź grobu. Takie hobby i nic nie da się poradzić. Nie warto mu wchodzić w drogę nawet gdy jest się pewnym swoich zdolności. Plaga nie zna pojęcia uczciwej walki i wykorzysta każdą sposobność do tego by szala zwycięstwa przechyliła się na jego stronę. Inna kwestia, że lepiej jest mieć z nim raczej neutralne stosunki niż zostać kolejnym z jego wrogów. Tak po prostu wszystkim jest lepiej. Oszust zawsze myślał o sobie jako o najlepszym z najlepszych pod każdym możliwym względem i szybko nie pogodzi się z porażką. A apokalipsa bywa przyjemniejsza niż jego zemsta.
Częste miejsca pobytu: Upodobał sobie miasta i podmiejskie „tereny zielone”. Inna kwestia, że nie masz szans go znaleźć, jeżeli ci na to nie pozwoli. Oszust niczym cień potrafi w jednej sekundzie zniknąć z oczu. Najczęściej zdarza mu się jednak bywać w lokalach takich jak gospody czy karczmy, w co bardziej zatłoczonych punktach w mieście bądź obiekcie który właśnie postanowił obrabować.
Song Theme: Thief Rap - JT Machinima
Stopień rozgłosu: 2 (600/1000 PD)
Sojusznicy: Komuś pokroju Oszusta sojusze nie przychodzą łatwo. W zasadzie można by rzec, że są niemożliwie trudne do zawiązania. Chociaż czego się nie robi dla fortuny i sławy...
Wrogowie: Stanowczo zbyt wielu, by wymieniać ich wszystkich z imienia i nazwiska. A wśród nich niczym cierń w boku i drzazga pod paznokciem jednocześnie znajduje sobie miejsce Delacroix. To ten przykład, gdy nienawidzisz kogoś tak bardzo, że aż szkoda ci marnować strzał i energii na to, by usunąć problem z tego świata.
Broń: Z trzy sztylety sprytnie poukrywane w zakamarkach jego stroju. Poza tym uparcie trwa przy staroświeckiej formie broni dystansowej jaką jest łuk. Żaden pistolet, nawet z tłumikiem nie jest dość cichy, by zadowolić Oszusta. Co nie oznacza, że nie potrafi sobie strzelić kiedy trzeba. Na ogół zawsze ma przy sobie jakiś rewolwer. Przecież na strzelaninę nie przychodzi się z nożem, prawda? A łuk nie ma prawa okazać się lepszym od dowolnej broni palnej. Za to strzały ma zdecydowanie nie starodawne - ręcznie robione o przeróżnych właściwościach i zastosowaniach.
Umiejętności: Na pewno dobry z niego łucznik, a i z jakiegoś pistoletu da radę postrzelać. Mimo iż broń palna odstrasza go od siebie hałasem który robi. Poza tym jeszcze nie było starego zamka z którym Oszust by sobie nie poradził. Nowsze i te elektryczne wymagają więcej zabawy i przygotowania, choć te także długo oporu mu nie stawiają. Można by śmiało opisać go mianem akrobaty. Chociaż pewnie by się o to obraził. Jednakże wspina się na budynki z szybkością i wprawą, która zwykłym ludziom wydaje się niemal magiczną sztuką. Tak samo szybko potrafi zniknąć. Nie biega do przesady szybko, ani nie jest niemożliwie silny, choć swoje tam umie i na 100% jest jednym z tych lepszych fizycznie ludzi. Umie grać. Poker, wojna, makao – wszystko jedno co z kartami wyrabia takie rzeczy, które nie śniły się nawet najgorszym karcianym łajzom. Z gier wymagających użycia planszy najbardziej upodobał sobie fanoronę, choć i dowolnym wariantem warcabów by nie pogardził. Poza tym ma wiele całkiem przydatnych umiejętności, którymi raczej się tam nie chwali jeśli nie ma takiej potrzeby.
Towarzysz: Bezimienny nigdy nie wzbudził posłuszeństwa u zwierzęcia, a zawodne roboty go irytują. Za jego towarzyszy można jednak uznać bezpańskie koty, dzikie psy i szczury kłębiące się w zaułkach najbardziej parszywych dzielnic miast. Poza tym za swojego wiernego towarzysza uznaje nocne niebo i adrenalinę w żyłach.
Wykonane zlecenia:
 - [#4] My precious!
 - [#7] Niewinny...?
Nick na howrse: Apocalypse Rider