Drugi z chłopców, jak wynikało z relacji, sprawca całego zajścia, jedynie dalej uparcie gapił się w swoje buty, mnąc w palcach brudny podkoszulek. Zdążył już nasłuchać się kazania pani doktor, mimo to jednak wolał się nie odzywać, nawet jeśli nerwy zupełnie już opuściły Maddie, której umysł zajął na razie poszkodowany dzieciak.
- No, i po problemie - Maddison wstała otrzepując ręce, bardziej symbolicznie, bo nie miała czym tu się dobrudzić.
Pierwszy z chłopców zadowolony wstał i nie mogąc się powstrzymać zaczął grzebać ręką przy opatrunku. Aniołek pacnął go w tył głowy zwiniętą resztą bandaża i dzieciak natychmiast się wyprostował.
- Ani mi się waż cokolwiek z tym robić - przestrzegła go tonem niańki i zajęła się przy biurku pakowaniem odpowiednich materiałów do brązowego papieru. - Dam ci paczkę z opatrunkami dla twojej mamy. Z miejsca masz jej to zanieść, jasne? Poproś ją, by ci jutro zmieniła bandaż, będzie wiedziała jak. To samo pojutrze i aż do zagojenia - wręczyła mu pakunek i schyliła się by popatrzeć chłopakowi prosto w oczy. - Wszystko jasne?
Dzieciak uśmiechnął się, stanął na baczność i zasalutował.
- Jak słońce! - wyskandował.
- I to chciałam usłyszeć - dziewczyna uśmiechnęła się i odsalutowała. - Odmaszerować!
Chłopiec od razu ruszył w stronę wyjścia z paczką pod pachą. Drugi już ruszał z miejsca, ale słysząc ostentacyjnie chrząknięcie na powrót odwrócił się w stronę pani doktor.
- Nie chcę więcej słyszeć, że poszliście tak daleko na skaliste rubieże - pogroziła mu palcem.
Chłopczyk pokiwał pokornie głową i ruszył zgarbiony do wyjścia. Przez okno Evie dostrzegła, że gdy tylko minął próg rzucił się biegiem, by dogonić kolegę na klatce schodowej. Pokręciła z niedowierzaniem głową i usiadła za biurkiem.
Spojrzała bezradnie na piętrzącą się niebezpiecznie na skraju blatu górę papierów. Westchnęła bezsilnie, ale mimo bezgranicznej niechęci do czekającej ją roboty wzięła spięty plik z góry i zaczęła wertować odręcznie napisane dane, by przepisać je na komputer. W Annvile trudno było o taki sprzęt, nie wspominając o stojącej na półce pod biurkiem drukarce. Cudem mieli tu łącze telefoniczne i jako taką stację radiową, co dopiero więc mówić o laptopie czy zwykłym ,,pececie". Dlatego też dziewczyna była wielce zobowiązana wobec burmistrza miasta za taki zakup. I z tegoż samego powodu siedziała po uszy w papierkowej robocie. Mieszka i leczy tutaj już od dłuższego czasu, czemu by więc nie zająć się tym na większą skalę? Każdy porządny szpital potrzebuje kart danych pacjentów, notowanie przypadków chorób i obrażeń również nie szkodzi, a tylko może na przyszłość pomóc. Ponadto jako lekarz Eva mogła też robić za dobrego informatora. Co prawda wiązała ją tajemnica lekarska, ale ów przepis, a raczej przysięga, obowiązywał jedynie w sprawie dolegliwości, nie okoliczności. Burmistrzowi pomysł sporządzenia listy pacjentów bardzo się spodobał. I w ten oto sposób Anioł wylądował za biurkiem, starannie przepisując każdą kartkę.
Zadanie łatwe nie było - każdy plik papierów pochodził od chętnych do rejestracji pacjentów z miasta, a przecież nie wszyscy są mistrzami kaligrafii. Całe szczęście większość napisała kropka w kropkę wszystkie niezbędne informacje, a nawet terminy wszystkich wizyt. Odczytywanie arkuszy zajmowało zgoła więcej czasu i chęci niż samo przepisywanie. Maddie siedziała nad swoją pracą w ciszy i skupieniu, nie chcąc niczego pomylić. Każda literówka mogła oznaczać w przyszłości katastrofę. Wszystko musiało być przejrzyste i posegregowane. Gotowe formularze wędrowały od razu do wydruku, a stamtąd do pustej teczki i na regał za plecami Evy. Tak kobiecie udało się zapełnić cztery teczki.
Kończyła właśnie edytowanie piątego pliku, gdy przez upojną ciszę przedarł się jakiś gniewny okrzyk. Evie drgnęła na krześle, wyrwana z namysłu. Wzięła oddech i wróciła do pracy, ale zaraz ktoś znowu podniósł głos. Spokojnie, pomyślała. Skup się na pracy. Przepisała kilka słów we względnej ciszy, jednak ponownie nie było jej dane dokończyć piątej teczki. Tym razem do jednego głosu dołączył się drugi. Gdzieś w hangarze musiała wszcząć porządna kłótnia. Eva po raz ostatni spróbowała pisać ignorując irytujące dźwięki. Gdy jednak po raz czwarty musiała od nowa pisać to samo słowo poddała się i ruszyła w stronę drzwi. Nie było wątpliwości - dopóki tego tałatajstwa na dole nie uciszy, nie będzie mogła pracować w skupieniu.
Wyszła na galeryjkę i wychyliła się przez barierkę. Rzeczywiście, w hangarze obok jakiegoś starego suv'a kłóciła się dwójka mechaników. Szczegółów nie dało się dosłyszeć, bo wymiana zdań przebiegała wyjątkowo szybko. Na dodatek do sporu dołączyło się jeszcze trzech innych facetów i po całym budynku niosło się echo podniesionych głosów.
- Emm...przepraszam? - zaczęła Eva. - Można trochę ciszej?
Dwóch chyba ją zauważyło, ale szybko zignorowali dziewczynę wracając do dyskusji. Maddison spróbowała jeszcze raz:
- Panowie, bądźmy poważni. Próbuję się skupić na...
Jej słowa jednak ginęły w gwarze. Eva zagryzła wargę czując narastającą frustrację. Zleciała łagodnie na dół próbując przerwać kłótnię, ale i to spaliło na panewce. W końcu na jej bladych policzkach wykwitły purpurowe rumieńce, zacisnęła pięści i wybuchła:
- CIIIISZAAAA!
Tak jak sprzeczka się zaczęła, tak samo gwałtownie się urwała i pięć par zdziwionych oczu zwróciło się na z reguły cichą panią doktor.
- Banda dzieciaków! - kobieta poszła za ciosem. - Może byście zamknęli w końcu paszcze i się w cholerę rozeszli, albo obgadali problem jak dorośli ludzie! W tym hałasie nie da się pracować! Pięciolatki mają więcej rozumu i kultury niż wy!
Mechanicy jakby nagle się skurczyli, dwóch zaczęło rozglądać się wokół usilnie unikając wzroku Anioła, a jeden przyjął pozę odprawionego niedawno dwunastolatka mnącego koszulkę. Tylko dwójka, która de facto cały ambaras zaczęła, zachowała zdrowy rozum.
- My...tego no...przepraszamy, pani doktor - zaczął pierwszy.
- Tak, to już się nie powtórzy, dajemy słowo - przytaknął drugi.
Eva słuchała tego wyprostowana z rękami założonymi na piersi. Skinęła głową i bez słowa podleciała z powrotem na galeryjkę. Usłyszała tylko, że panowie powrócili do dyskusji, ale tym razem zdecydowanie spokojniej. Zadowolona zamknęła za sobą drzwi i wróciła do pracy.
Zdążyła już wydrukować zawartość szóstej teczki. Wzięła ją razem z piąta i podeszła do regału w poszukiwaniu odpowiednich przegródek. Wtedy do jej uszu dotarł odgłos otwieranych drzwi. Nie słysząc żadnego pukania była już pewna kto ją odwiedził.
- Nie sprzedaję żadnych tabletek antykoncepcyjnych, pani Sprout - powtórzyła to co zwykle, dalej odwrócona tyłem w stronę drzwi. - Nie zajmuję się takimi rzeczami. Nie mam pojęcia kto pani takich bzdur naga...
Odwróciła się i urwała speszona. To nie była pani Sprout. I chociaż przybysz zasłaniał niemal całą twarz, a na głowie miał kaptur, nie było wątpliwości, że nie był nawet kobietą. Maddie zamarła, zrobiło jej się wyjątkowo głupio. Na szczęście nieznajomy tylko uniósł jedną brew, nie zamierzając dociekać.
- Ładne panienka przedstawienie na dole odprawiła - powiedział zamiast tego. - A miejscowi twierdzili, że jest pani cicha i opanowana.
Evie zaśmiała się nerwowo.
- Trochę mnie poniosło - przyznała. - Za dużo mam na głowie ostatnio. Przepraszam, gdzie moje maniery: doktor Maddison - dygnęła lekko przedstawiając się. - W czym mogę panu pomóc?
Oszust? Pierwsze wrażenie to podstawa :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz