poniedziałek, 25 lipca 2016

Od Evy (CD Oszusta) - Uroki lekarskiego fachu

        Evie zamrugała kilka razy, ale zaraz przytaknęła krótko niewyraźnym ,,Tak, tak" i dosłownie podfrunęła do gablotki po drugiej stronie pomieszczenia. Znalazła jałowy opatrunek i wodę utlenioną, po czym niemalże w tej samej minucie wróciła na swoje miejsce naprzeciwko pacjenta. Ujęła jego przedramię, tym razem delikatniej sprawdzając rankę.
  - Pewnie pytanie skąd do nas przyjechałeś jest bezsensowne - zagaiła. Nie lubiła pracować w ciszy. Wydawała jej się niezręczna, jeśli jej pacjent był w stanie z nią rozmawiać. Odciąganie uwagi od zabiegu także było wyjątkowo na rękę lekarzowi. Trafiała już na pacjentów, którzy poważnie rozcięli sobie kolano, ale boleć zaczęło ich dopiero 20 minut potem, gdy ktoś zwrócił im uwagę, że mają zakrwawioną nogę. Działo się tak najczęściej z dziećmi, które zajęte gadaniem nawet nie zauważały, że już jest dawno po zastrzyku, ale na dorosłych ta metoda również skutkowała.
  Oczywiście i teraz by to zadziałało, gdyby tylko jej pacjentem nie był Oszust. Mężczyźnie nie zbierało się na zwierzenia. Czekał tylko aż uparta pani doktor zakończy ,,zabieg", gotowy w każdej chwili zerwać się w stronę wyjścia.
  - Panienka widzę jest bardzo spostrzegawcza - odpowiedział nie bez złośliwości.
  - Komplementami sypie pan jak z rękawa - odparła ironicznie Eva.
  Na taki typ pacjentów również zdarzyło jej się trafić. Przychodzi niby po pomoc, ale jednak żadnej od ciebie nie chce przyjąć. Jak na razie nie znalazła na nich jeszcze skutecznego sposobu pacyfikacji. Tutaj pomagała tylko pewność i silniejszy nacisk ręki na ramię. A potem i tak gapią ci się na ręce czekając tylko aż skończysz, po czym wypadają niemal bez zwykłego ,,do widzenia". Dla Anioła takowe zachowanie stanowiło niemal obrazę. Jednak tacy osobnicy przeważnie już do jej gabinetu nigdy nie witali. I całe szczęście, bo dziewczyna nie była pewna, czy umiałaby im już tak bezinteresownie pomóc, a nie zwykła odmawiać.
  - Długo tu jesteś? - spróbowała po raz kolejny, obmywając długie skaleczenie. Rana spieniła się lekko, na co kobieta skrzywiła się, chociaż to nie ją zapiekło. - Paskudna rana, na dodatek tak zanieczyszczona... - pokręciła niedowierzająco głową, mówiąc połowicznie do siebie.
  - Krótko - odpowiedział zdawkowo nieznajomy, ignorując drugą wypowiedź.
  - To by wyjaśniało dlaczego jeszcze nikt nie zauważył twojej obecności - przetarła delikatnie gazą krawędzie rozcięcia. - Mieszkańcy Annville nie słyną z gościnności. Przekonałam się o tym na własnej skórze.
  - A jednak pani tu została... - mruknął Bezimienny. Nie był ciekawy. Pewnie historia Maddie nie obchodziła go w ogóle. Rzucił to bardziej po to, by ją zająć. Niech sobie pogada, może szybciej skończy. Skrótem: wykorzystywał taktykę Evy przeciwko niej samej. A lekarka oczywiście dała się na to złapać...
  - A co miałam robić? - wzruszyła ramionami. - Nie pasuję do plątających się po globie łowców nagród. Jestem raczej jedną z tych, którzy czekają spokojnie na odpowiednią chwilę. A przez ten czas nikt mi nie zabroni wykonywać swój oficjalny zawód...
  - Łowców nagród? - przerwał jej mężczyzna unosząc brew. Tym razem chyba jednak nieco go zaciekawiła. - Bez obrazy, ale panienka nie wygląda na najemnika.
  - Bo nie można mnie ,,nająć" - Evie uśmiechnęła się nieznacznie. - Najemnikowi płacisz i mówisz co ma zrobić. A on to zrobi. Łowca nagród ma przywilej wybierania sobie zadań własnoręcznie.
  - Co nie zmienia faktu, że z wyglądu raczej panienka jako takiego szacunku pewnie nie budzi - wtrącił pacjent, jakby stwierdzając coś oczywistego.
  Aniołowi znowu zaczynał się zabierać ładunek frustracji. Facet naprawdę ją denerwował. Mało kto potrafił ją w zupełności rozsierdzić, ale każdy pacjent jego pokroju jakimś cudem był w stanie doprowadzić ją do szału. Na szczęście dziewczyna potrafiła w pełni panować nad twarzą i gestami, chociaż bardzo ją korciło, by zacisnąć bandaż na ręce mężczyzny odrobinę za mocno.
  Gdy ranka była już czysta, w końcu mogła się zająć nakładaniem bandaża. Przyłożyła czysty opatrunek na całej długości rozcięcia. Było to dość nieporęczne, musiała kilka razy przycinać opatrunek do odpowiedniego rozmiaru, mamrocząc przy tym pod nosem niewyraźnie, jednak widocznie coś niemiłego. Skagi - co za paskudne stworzenia. Jak gdyby stworzone do utrudniania życia medykom. W pobliżu Annville napady skagów nie były czymś niesamowitym - co chwila ktoś przychodził do niej klnąc niemiłosiernie pod adresem rezydentów pustyń, nawet już nie z bólu, a raczej frustracji. Rana nieznajomego zdecydowanie pochodziła od pazura, tego była pewna, chociaż nie obraziłaby się, gdyby zdał jej jakąkolwiek relację z przebiegu wypadku. Zadrapania były najlepszym co mogło spotkać podróżnika napadniętego przez skagi. Ugryzienie nierzadko kończyło się nieplanowaną utratą kończyny, przez niepozwalający wypuścić ofiary kształt paszczy i osadzone na jej krawędziach haczykowate zęby wygięte do wewnątrz. Talos stworzyło sobie żywe narzędzie do amputacji: chwycona osoba kończynę ma niemal oplecioną żywymi płatami, a jeśli spróbuje się wyrwać, w skórę wbiją się haki ze szkliwa, powodując jeszcze dotkliwszy ból i nieprzyjemne obrażenia.
  Całe szczęście miejscowi już byli zaprawieni w walce ze szkodnikami i od bardzo dawna nikt już nie stracił nogi czy ręki, nie mówiąc o utracie życia. Dzieciom od małego wpajano zasady postępowania ze skagami, a dziesięciolatki bez oporu strzelały do nich z wiatrówek. Tak więc w większości przypadków kończyło się już tylko na rozcięciu po pazurach, głębszej ranie po zębach...albo praniu. Annville miało zaszczyt leżeć na terenie sfory zmieszanej z południową odmianą. A te paskudy nie dość, że miały cholernie grubą skórę, to jeszcze pluły na daleki dystans nieprzyjemną w zapachu (a jeszcze gorszą w smaku) cieczą, powodującą pieczenie oczu i drobnych skaleczeń. Tak więc nawet zadrapanie w przypadku tutejszych skagów mogło się okazać utrapieniem - ofiara, chociaż tylko powierzchownie okaleczona, znacznie spowalnia, gdy drobne ranki zaczynają boleć zdecydowanie bardziej niż powinny. Nawet jeśli ucieknie, zapach ściągnie jeszcze więcej potworów, a nawet i płatokolce.
  W końcu Eva zacisnęła bandaż i dla pewności zawiązała go na dwa węzły. Uśmiechnęła się, bardziej do siebie niż pacjenta, po czym wstała zadowolona.
  - Koniec - powiedziała. - Tak strasznie było?
  Nie tylko ona cieszyła się z końca tego zabiegu. Bezimienny równo z nią zerwał się na nogi. Już zbierał się do kolejnej złośliwej uwagi, gdy nagle do pomieszczenia wpadł jakiś dzieciak.
  - Pani doktor! Pani doktor! - zaczął zaaferowany.
  - Ależ spokojnie, stoję tuż obok - dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie, zapominając już o obecności nieznajomego. Mężczyzna wybierał się już w stronę wyjścia, ale chyba zaciekawiło go, o co też może chodzić i oparł się o futrynę drzwi. - O co chodzi?
  - Tata mnie przysłał - wydyszał, jakby zaraz miał wypluć płuca. - Potrzebuje pani pomocy.
  - Stało się coś? - zmartwiła się lekarka już idąc w stronę gablotki. - Skagi? Bandyci go postrzelili?
  - Nie, nie - zaprzeczył chłopczyk. - Pani jest łowcą nagród, prawda?
  - Och... - Evie zdziwiła się nieco. Od razu jednak zrozumiała o co też może chodzić: ktoś miał dla niej zlecenie - Tak, owszem. Zaraz będę.
  Dzieciak pokiwał głową i pobiegł z powrotem. Eva zamknęła gablotkę rozumiejąc, że tym razem nie tego typu asortymentu jej potrzeba. Zauważyła, że Bezimienny cały czas stał w drzwiach również uważnie słuchając.
  - A ty jeszcze tutaj? - rzuciła lekko złośliwie. - Tak ci się spieszyło...
  - Nie zostawia się damy w potrzebie - odparł sarkastycznie.
  - W potrzebie? - dziewczyna założyła ręce na piersi. - Po czym wnioskujesz?
  - Zlecenia lepiej wykonuje się we współpracy z innym łowcą nagród...a przynajmniej tak słyszałem.
  Maddison uniosła brew pytająco. No proszę, kolejny łowca nagród. Mogła się tego od razu domyślić. Nie uśmiechało jej się pracować akurat z nim...ale jeszcze bardziej nie miała ochoty siedzieć w tym sama. Westchnęła tylko wchodząc do swojego mieszkania.
  - Niech ci będzie - rzuciła zza ściany. - W grupie raźniej...
  - Tia... - Nieznajomy wychylił się lekko chcąc zerknąć naturalnym złodziejskim odruchem do pokoju pani doktor.
  W tym samym momencie jednak Evie weszła już z powrotem do gabinetu. Oparła o biurko srebrną laskę przypominająca zwykłą tyczkę, na jednym końcu obudowaną drugą warstwą metalu. Jednak to nie ta broń przykuła uwagę mężczyzny. Bardziej zainteresował go biały, zdobiony złotymi wzorami pistolet, który kobieta właśnie przeładowywała.
  - No proszę - rzucił kąśliwie. - A już myślałem, że będziesz rzucać w bandytów pigułkami.
  - Jeśli to będzie konieczne, wolę te metalowe - uśmiechnęła się pobłażliwie chowając pistolet do kabury przy pasie. Wzięła tyczkę niemal jej wzrostu do ręki. - Lepiej już chodźmy dowiedzieć się o co chodzi.

Oszust? Ostateczny wybór zlecenia zostawiam tobie :>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz