wtorek, 26 lipca 2016

Od Oszusta (CD Evy) - Każdy orze jak może

        Oszust skinął głową w pełni zgadzając się ze słowami kobiety, a potem otworzył szeroko drzwi gestem zapraszając kobietę do przejścia przez nie. Po jej zdziwionej minie wywnioskował, że nie spodziewała się po nim takiego zachowania. Znali się co prawda bardzo krótko, ale i tak panienka Maddison zdawała się wyrobić sobie już opinię o nim i przepuszczanie kobiet w drzwiach zdecydowanie nie mieściło się w ramach tej opinii. Tym lepiej dla Złodzieja, który miał ponurą satysfakcję z tego, że na pierwszy rzut oka nie można go przejrzeć. Przemilczmy fakt, że zdobył się na ten gest z prostego i dużo mniej szlachetnego powodu. Mianowicie nie chciał by panienka Eva (jak zdarzył się dowiedzieć) szła za nim. Nie podejrzewał co prawda lekarki o to by była zdolna wbić mu nóż między łopatki kiedy on nie będzie się tego spodziewał, ani o inne podobne rzeczy. Czuł się jednak znacznie lepiej kiedy to schodził po schodach pół kroku za Maddison, która rozsądnie także nie spuszczała go z oka. Nie ufali sobie. Nawet nie darzyli się sympatią, a mimo to zbierało się na ostrożną i raczej niechętną współpracę. Oszust na ogół z nikim nigdy nie współpracował. Zawsze wychodził z założenia, że sam świetnie sobie poradzi, a im mniej osób do pilnowania tym lepiej. Teraz jednak sam, dobrowolnie pakował się w jedno zlecenie z panienką Evą. Bynajmniej nie zaproponował tego bezinteresownie. Pod tym względem Plagę można było porównać do smoka. Wielkiego, ziejącego ogniem gada gromadzącego tony skarbów i zazdrośnie strzegącego nawet najmniejszego okruszka tego bogactwa. Z tą różnicą, że niemal bez oporów wydawał swoją małą fortunę. Czasem, gdy przykładowo musiał wydać większą sumę bądź wydatek pojawiał się nagle z nikąd, wydawanie pieniędzy bolało go jak ch*lera. To samo tyczyło się kupowania czegokolwiek dla kogoś. Mimo wszystko raczej nie skąpił na nic. Wolał mieć coś droższego o względnie dobrej jakości niż tani śmieć który po tygodniu użytkowania wyląduje na śmietniku. A pieniądze... Cóż, kiedy mu się kończyły po prostu robił skok na kolejny dom i już nie było problemu.
  - Raczej nie uda mi się wciągnąć cię w dyskusję, co? – spytała retorycznie Pani Doktor raczej nie spodziewając się nawet krótkiego spojrzenia ze strony mężczyzny. Koszmar jednak lekko zirytowany zaszczycił ją długim, zagadkowym spojrzeniem różnokolorowych oczu zanim znów przeniósł wzrok na w połowie rozebraną na części terenówkę.
  - Być może – mruknął obojętnie znów raczej nie skupiając się na niczym konkretnym. Wodził wzrokiem po całym hangarze tylko na moment zatrzymując się na konkretnym punkcie, który chwilowo przykuł jego uwagę, by po chwili zainteresować się czymś innym. Dwójka mechaników wspólnymi siłami wymieniająca koło dość sporego buggy, dziewczynka, która w pogoni za psem w kolorze piasku dotarła aż tutaj, kolejne leżące na wierzchu kanapki i woda (tu Oszust zwalczył pokusę, by je sobie przywłaszczyć), mechaniczny zdrajca na pace pick-up,a, który właśnie wjechał do hangaru. W tym momencie Zmora skrzywił się lekko. Nie spodobało mu się, że jakiś mieszkaniec Annville przywłaszczył sobie tę i tak kradzioną kupę złomu. Nie miał co prawda żadnego konkretnego powodu, by tak właśnie zareagować. Miał jednak nadzieję, że wysłużony motor za swoją zdradę będzie do końca świata leżał pogrzebany w piaskach pustyni. A tu, proszę... Cwana bestia jednak się ocaliła.
  - Gdzie my w ogóle idziemy? – spytał w końcu wyrywając tym samym z zamyślenia Panią Doktor. Kobieta posłała mu dziwne spojrzenie, które wydawało się mówić „Dobrze się czujesz?”. Diabeł wzruszył jedynie ramionami kontynuując – Nie znam Annville.
  - Wobec tego i tak nie będziesz wiedział gdzie to jest – skwitowała uśmiechając się nieco złośliwie – Jednak to już całkiem blisko.
  Po paru minutach marszu wśród budynków, które raczej do tych nowych i zadbanych nie należały,( choć i tak biły na głowę ruderę Oszusta) dotarli do wciśniętego między dwa większe budynki domku. Robił wyjątkowo dobre wrażenie mimo iż wyglądał bardzo mizernie kiedy tak stał przytulony ścianami do znacznie większych od siebie budowli. Mimo wszystko miało się wrażenie, że mieszka tam porządna, szanująca się, lecz jednak niezbyt zamożna rodzina. Panienka Eva swobodnym krokiem ruszyła do drzwi domku. Oszust nadal trzymał się lekko za nią. Przebywanie na terenie obcego domu niezmiennie kojarzyło mu się z jego jedynym sposobem na życie, oprócz wykonywania zleceń. Nie mógł nic na to poradzić, że każda wizyta tam, gdzie raczej nie był zapowiedziany wymuszała na nim pewne wzorce zachowania. Nawet kiedy wcale nie miał zamiaru niczego sobie przywłaszczyć. Maddison zastukała w drzwi i oczekując na otwarcie zerknęła na Oszusta.
  - Tylko nie zrób nic głupiego i zachowuj się jak należy. – ostrzegła go.
  - Obrażasz mnie sądząc, iż nie potrafię się zachować. – odparł z powodzeniem udając oburzenie. Panienka Eva przewróciła oczami. Nawet jeśli chciała coś jeszcze dodać nie było jej to dane, ponieważ w tym momencie otworzyły się drzwi i oczom dwójki ukazał się całkiem potężny mężczyzna. Typowy talosanin o twardych rysach twarzy i gęstej równo przystrzyżonej brodzie.
  - Pani doktor! – zaczął, a na jego twarzy odmalowała się ulga – Jak dobrze, że pani przyszła.
  Oszust odchrząknął zwracając na siebie uwagę mężczyzny, a ten na widok obcego, zamaskowanego typa raczej się nie ucieszył. Zmarszczył brwi mierząc Oszusta raczej niezbyt miłym spojrzeniem i znów zwrócił się do lekarki.
  - Kogo pani tu przyprowadziła? – spytał. Zanim panienka Eva zdążyła choćby otworzyć usta Koszmar odpowiedział wyciągając dłoń w stronę mężczyzny.
  - Garrett Falvey, do usług. Tymczasowo współpracuję z panienką Maddison.
  Mężczyzna z wahaniem uścisnął mu dłoń i szybko ją zabrał. Widać Oszust nie przypadł mu do gustu.
  - Możemy wejść panie Treyven, czy będziemy tak stać przed drzwiami? – wtrąciła się Eva zmuszając mężczyznę do tego, by przestał mordować wzrokiem póki co niewinnego Złodzieja i wpuścił ich do środka. Bądź co bądź to on potrzebował ich usług nie na odwrót, więc jeżeli chciał pomocy i tak nie miał wyjścia.
  Domek w środku wyglądał już mniej zachęcająco niż z zewnątrz. Było tu znacznie ciemniej niż Kanciarz mógłby założyć. Mieszkanie do przestronnych nie należało, a w meblach nie mieściło się wystarczająco dużo przedmiotów, by nic nie musiało dodatkowo zajmować miejsca na podłodze bądź w kompletnie nieprzeznaczonym do tego miejscu. W ciasnym korytarzu na ziemi leżała sterta butów. Plaga naliczył co najmniej pięciu domowników. Czyli wyjaśnił się problem wszechobecnej ciasnoty. Nie było szans, by na tak małej przestrzeni wystarczyło miejsca dla pięciu ludzi. Treyven poprowadził ich do pokoju, który robił jednocześnie za salon, jadalnię i kuchnię. Panienka Eva usiadła na krześle z uwagą słuchając po co w ogóle tutaj przyszli. Oszust raczej średnio zainteresowany tematem rozglądał się dookoła. Wyłapywał wprawdzie ogólny sens rozmowy, jednak szczegóły mu umykały. Przed jego wzrokiem nie ukrył się jednak całkiem drogi zegarek leżący na stole niedaleko Pani Doktor. Uśmiechnął się nieco do znaleziska i rozsiadł się na krześle jak najbliżej zegarka.
  - O czym rozmawiamy? – uniósł brwi licząc na jakieś wyjaśnienia. Mężczyzna posłał mu miażdżące spojrzenie, jasno dając do zrozumienia, że Złodziej mu przerwał. Diabeł jednak nie przejął się tą reakcją. Przywykł do niej już dawno, dawno temu
  - Panu Treyven’owi odebrano cenną, rodzinną pamiątkę. Prosi nas byśmy ją odzyskali – wyjaśniła panienka Eva siląc się na spokój.
  - Potrzeba mi więcej informacji... Czym jest ta pamiątka i jak ją rozpoznać. Gdzie ją znajdę i co powinienem zrobić gdy już będę w jej posiadaniu oraz kto płaci za komplikacje jeżeli takowe wystąpią. No i co ważniejsze... Co z nagrodą? – spytał konkretnie. Odbywał podobne rozmowy już nie raz i doskonale wiedział jakich informacji mu potrzeba by nakreślić w głowie zarys akcji i jednocześnie nie zdradzać sobie czego powinien się spodziewać. Zwyczajnie lubił niespodzianki po drodze do celu. Niby od niechcenia chwycił zegarek i zaczął go oglądać czekając na informacje których zażądał. Kątem oka widział, że lekarka mierzy go spojrzeniem, którego jeszcze u niej nie widział. Nie był jednak pewny czy to nowa forma ostrzeżenia czy raczej niechętny cień szacunku dla jego osoby. Z tej perspektywy nie umiał się zdecydować jednoznacznie, więc się poddał na rzecz jeszcze uważniejszego wpatrywania się w jego przyszły zegarek.
  - A więc tak... – zaczął ich zleceniodawca – Chodzi o pewien przedmiot przekazywany naszej rodzinie z pokolenia na pokolenie. To srebrna strzała. Ostatnia pochodząca z kołczanu mojego praprapraprapraprapraprapraprapradziadka – do głosu mężczyzny wkradła się duma. Widać jego przodek strzelał srebrnymi strzałami, co w sumie raczej sugeruje, że lubił człowiek być rozpoznawalny w tym świecie. Inna sprawa, że owy łucznik okazał się Oszustowi o wiele bliższym tematem niż się tego spodziewał. Niechętnie musiał przyznać, że w jakimś stopniu zainteresowało go to zlecenie – Raczej nie przeoczycie strzały ze srebra, prawda?
  Złodziej nadal bawiąc się zegarkiem zmrużył oczy cierpliwie znosząc wrogie spojrzenie Treyven’a, który ewidentnie wątpił w jego inteligencję. Koszmar jedynie machnął ręką.
  - Oczywiście... Niech pan kontynuuje, proszę. – panienka Eva znów uratowała sytuację uśmiechając się miło do zleceniodawcy. Oszust w tym czasie schował zegarek pod stół... I zaraz zarobił kopnięcie w kostkę serwowane przez Panią Doktor. Widać wyczuła co zamierza zrobić. Niechętnie odłożył zegarek na stół i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej do złudzenia przypominając wyrośnięte, obrażone dziecko. W tym czasie Treyven znów podjął temat.
  - Znajdziecie ją w banku w Cargo. Przynajmniej tak sądzę... I oczywiście bardzo chciałbym ją odzyskać, więc logiczne, że mam ją widzieć tutaj. Komplikacji wolałbym zdecydowanie uniknąć, więc płaci sprawca, a co do nagrody... Cóż. Coś wymyślimy.
  Ostatnie zdanie w szczególności nie przypadło Oszustowi do gustu. Tej jednej niewiadomej jakoś nie lubił. Nie miał jednak zbyt wiele do powiedzenia w tej kwestii, gdyż Eva już się zgodziła, więc i on skinął głową wstając. Pożegnali się i wyszli na ulicę.
  Parę kroków od ciasnego domku Aniołek pacnął Kanciarza w ramię z całkiem przyzwoitą siłą.
  - Hej! A za co to?! – mężczyzna odsunął się marszcząc brwi.
  - Nie wierzę, że próbowałeś go okraść! Nie załapałeś tego, że on już raz został okradziony?! MUSIAŁEŚ, no po prostu musiałeś spróbować mu zwinąć coś jeszcze?! – wrzasnęła mu w twarz czerwieniejąc lekko. Oszust tylko przewrócił oczami śmiejąc się cicho.
  - Każdy orze jak może – wzruszył ramionami – To jest Talos, panienko.
  Kobieta zacisnęła usta w wąską kreskę powstrzymując się od skomentowania jego uwagi. Po chwili odetchnęła głęboko kilka razy.
  - No dobrze... Na razie dam ci spokój. – powiedziała powoli wyraźnie akcentując „Na razie” – Teraz musimy się zastanowić jak dotrzeć do Cargo.
  - Jesteś w stanie załatwić nam środek transportu, wodę i jedzenie?
  - Zobaczę co da się zrobić.
  - Fantastycznie. Skoczę tylko po parę rzeczy do siebie i przyjdę tam gdzie masz swój gabinet. Mogę prowadzić, o ile tylko będzie co.
  Pani Doktor skinęła głową. Tymczasowo zgadzając się z mężczyzną. Oboje dobrze wiedzieli, że jej będzie łatwiej zapewnić potrzebne rzeczy, bo mieszkańcy ją znają. Oszust musiał skoczyć po swój łuk oparty w kuchni o blat i lepiej schować torbę. Nie powinno mu to zająć zbyt dużo czasu o ile tylko trafi do swojego tymczasowego mieszkania...
  Błądzenie po Annville zajęło mu zdecydowanie więcej dłużej niż był gotowy założyć. Kiedy więc w końcu znalazł opuszczony warsztat był już konkretnie zirytowany tym ile czasu zmarnował włócząc się bez celu po mieście. Wspiął się na piętro i zszedł po linie na parter wewnątrz budynku. Chwycił za swoją ulubioną broń – łuk bloczkowy - składając ją do poręcznych rozmiarów. Przypiął łuk do specjalnie przygotowanego mocowania przy pasku i zabezpieczył go przed otwarciem się. Nie było sensu ryzykować tym, że broń otworzy mu się przy nodze w wyjątkowo niefortunnym momencie narażając go na w najlepszym przypadku zamknięcie w więzieniu. Mężczyzna zostawił łuk w spokoju jeszcze raz upewniwszy się, że wszystko z nim w porządku i dokładnie sprawdził sztylety. Były czarne i matowe, by przypadkiem nie zdradziły się błyszcząc w ciemności. Oczywiście obosieczne, by dało się nimi zrobić coś więcej niż tylko dźgać ludzi. Oszust miał dokładnie trzy identyczne poukrywane w trzech różnych miejscach. Poza tym znalazł i przywłaszczył sobie całkiem poręczny nóż typu clip point i jak na razie był z niego bardzo zadowolony. Następne sprawdził strzały w kołczanie. Najbardziej dumny był z tego, że nawet wisząc do góry nogami mógł być pewny, że żadna ze strzał nie zmieni swojego położenia na nawet milimetr. Na sam koniec przyszło mu sprawdzić rewolwer. Co prawda korzystał z niego tylko w ostateczności, ale i tak musiał być pewny, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Zdecydowanie lubił mieć świadomość tego, że jego ekwipunek nie zawiedzie go w potrzebie. Na koniec posprawdzał jeszcze co z wytrychami i kilkoma innymi pomniejszymi zabaweczkami, ukrył torbę ze swoim skarbem głęboko w stercie materiału i wyszedł na zewnątrz.
  Droga do hangaru panienki Maddison zajęła mu bez porównania krócej niż ostatnio, jednak albo nie widział nigdzie anioła albo jeszcze nie odtarła do celu. Zresztą... Kto wie co ona właściwe robiła. Oszust wspiął się na tę samą stertę skrzynek z której wcześniej wypatrywał śniadania. Jak już wcześniej zdążył zauważyć z tej konkretnej sterty skrzyń miał widok na calutki parter hangaru i na pewno nie przeoczy pojawienia się panienki Evy.

Eva? Co ja się mam na kreatywność zdobywać jak już wszystko umówione wcześniej, co?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz