niedziela, 24 lipca 2016

Od Oszusta (CD Evy) - Zwykły wypadek

        Ubrany w czerń mężczyzna z furią kopnął stary, nieco już rozklekotany motor. Cóż za pech chciał, żeby akurat tu, 3 godziny jazdy od najbliższej zabitej dechami dziury, musiał paść silnik maszyny. Był to jeden z tych pojazdów lewitujących nad powierzchnią ziemi, więc awaria tylnego silnika sprawiła, że motor przechylał się i orał piach za sobą. A tak zdecydowanie nie da się jeździć. Inna sprawa, że maszyna lata świetności już dawno miała za sobą, więc to była tylko kwestia czasu. Idealna nauczka, by uważać co się kradnie. Czasami nie warto w aż takim pośpiechu ewakuować się z miejsca zdarzenia. Przynajmniej udało się zwędzić całkiem sensowny łup. Świadczy o tym torba wypchana po brzegi zawieszona na tym nieszczęsnym motorze. Maszyna przewróciła się kopnięta po raz dziesiąty w przeciągu ostatnich pięciu minut i wzbiła niewielki obłoczek kurzu. Oszust zmrużył oczy rozglądając się. Najbliższe miasto powinno być przed nim. Co prawda nie zamierzał w ogóle zbliżać się do Annville, ale sprawy nieco się pokomplikowały. Zresztą... Wszędzie dobrze byle by miał święty spokój. Złodziej chwycił torbę z całym swoim aktualnym majątkiem i po raz ostatni kopnął mechanicznego zdrajcę, który odmówił mu posłuszeństwa pośrodku niczego. Właśnie dlatego nie powinno się nigdy polegać na maszynie.
  „Uroczy spacerek” ciągnął się w nieskończoność. Ciężar torby i wszechobecny piach skutecznie utrudniały marsz, robiło się coraz ciemniej i chłodniej, a to nigdy dobrze nie wróży. Jest taka stara zasada mówiąca jasno „Jeśli na pustyni nie wykończą cię upały, zrobi to chłód nocy”. Oszust doskonale zdawał sobie z tego sprawę i jakoś wcale mu się obecna sytuacja nie podobała. Nie miał jednak zbyt wiele do powiedzenia w tej kwestii. Mógłby się zatrzymać, ale nic by mu to nie dało. Innych alternatyw i tak nie miał. Musiał iść do Annville choćby nie wiem co.
  No i trafił tam gdzie chciał. Co prawda dwie godziny po zachodzie słońca. Jakby mu było mało atrakcji po drodze udało mu się wpaść na parę skagów, więc zarobił całkiem nieprzyjemne, choć na szczęście płytkie zadrapanie po wewnętrznej stronie przedramienia. Nie było szans, żeby rana w jakikolwiek sposób była niebezpieczna, choć Złodziej nie ukrywał, że miło by było ją oczyścić i załatać strój. Stać go było na nowy, ale do tego czuł jakiś sentyment. Świat nigdy nie zobaczył Oszusta w innym stroju niż ten i nic nie zapowiada by to miało się zmienić w najbliższej przyszłości. Chociaż nawet i to straciło na znaczeniu, gdyż umysł Plagi pochłonęła inna kwestia. Dotarł do Annville i co? Nie zna tej mieściny, a tego co słyszał nie ma zbyt wiele. Zresztą... Słyszeć coś, a doświadczyć tego na własnej skórze to dwie zupełnie inne rzeczy. Najważniejszym punktem na liście Oszustowych celów stało się znalezienie sobie miejsca odpowiedniego by móc bez żadnego skrępowania doprowadzić się do porządku. Potrzebował kilku godzin snu, jedzenia, wody i tymczasowego schowka na swoje skarby. Ewentualnie opatrunku. Był w stanie zapewnić sobie to wszystko. Musiał tylko porządnie się rozejrzeć. Do uszu mężczyzny dotarł głośny pomruk zmuszający go do nieświadomego położenia dłoni w miejscu żołądka. I to lepiej szybciej niż później.
  Długo nie trwało zanim oczom Koszmaru ukazał się stary warsztat. Wyglądał na dawno opuszczony, a jedna ze ścian zawaliła się do środka tarasując tym samym wejście. A więc do wnętrza dałoby się dostać wyłącznie wyrwą na wysokości pierwszego piętra. Chociaż reszta budynku nie była w dużo lepszym stanie. Byle jak połatany blachą dach i powybijane okna odstraszały od siebie. Popękane mury miały dziury i szczeliny naprędce pozabijane dechami. Zupełnie jakby właściciel rozsypującego się budynku za wszelką cenę starał się utrzymać go w jednym kawałku. Co finalnie mu się nie udało i odszedł. Bądź został na wieki przygnieciony gruzami. Tak czy siak warsztat był idealny. Przynajmniej w ocenie mężczyzny, który poświęcił całe 6 minut swojego życia na obejście budowli dookoła z uwzględnieniem zaglądania w każde okno i wytyczeniem prowizorycznych dróg ewakuacyjnych z poszczególnych punktów warsztatu. Teraz wystarczyło tylko dostać się na górę.
  Dotarcie do poziomu podłogi na piętrze okazało się dużo trudniejsze z torbą ciągnącą w dół niczym kamień uwieszony na szyi. Dziwny przedmiot zdający się podlegać nowej znacznie silniejszej grawitacji niż cała reszta. Nie mniej w końcu Oszustowi udało się dotrzeć na przypominający teraz balkon korytarz. Góra budynku prawdopodobnie kiedyś służyła za część mieszkalną. To przynajmniej sugerowały na wpół zniszczone obrazy na ścianie i resztki wystrzępionego dywanu. Zarówno po prawej jak i lewej znajdowały się drzwi. Te po prawej w zasadzie nie zasługiwały już na miano „drzwi”. Zaledwie ich dolna połowa zwisająca na wyłamanym zawiasie, świadczyła, że kiedyś między korytarzem a klatką schodową znajdowała się jakaś przeszkoda. Swoją drogą część schodów także przeszła już do niebytu odcinając drogę na dół. Drzwi po lewej były całe (choć mocno wysłużone) i prowadziły do kolejnego niewielkiego korytarzyka. Stamtąd odchodziło troje drzwi. Za jednymi znajdował się gabinet. Ciężkie drewniane biurko z licznymi szufladami okazało się być doszczętnie wyczyszczone z wszelakich wartościowych przedmiotów. Właściciel nie zostawił nic, więc do domu już raczej nie ma po co wracać. Tym lepiej dla Zmory. Jakoś nie miał ochoty na jakichkolwiek gości dopóki będzie tu nocował. Potem już wszystko jedno. Mogą sobie nawet rozebrać to kamień po kamieniu, ale nikt nie tknie warsztatu póki Złodziej uznaje go za swoją kryjówkę. Ścianę po lewej od drzwi zajmowała nieco podarta mapa z wielką czerwoną kropką w miejscu Annville. Całkiem przydatna sprawa o ile nie wie się gdzie się jest. Nie mniej obecność mapy raczej działała na plus dla warsztatu. I mimo iż Kanciarz podął decyzję już wcześniej nadal z przyzwyczajenia analizował przydatność danego miejsca.
  Drugie drzwi prowadziły do sypialni. Czy raczej pomieszczenia które kiedyś nią było. Teraz ostre odłamki szkła sterczące w oknie i tona piachu zalegającego dosłownie wszędzie raczej nie zachęcały do odpoczynku w tym miejscu. Łóżko było podarte i poplamione. Diabli wiedzą co się w nim zdążyło naplenić. Nawet ktoś o standardach jakości tak mocno zachwianych jak te Oszusta w życiu nie zbliżyłby się do tego łóżka. O spaniu w nim nawet nie wspominając. Za trzecimi drzwiami znajdowała się w miarę przestronna łazienka. Była nawet dobrze wyposażona i o dziwo we względnie dobrym stanie. Jeśli przymknęło się oko na zalegający wszędzie kurz, odłamki rozbitego lustra na ziemi i żółtawy nalot na nieco podziurawionej wannie. W żadnym z kranów nie było jednak wody. Zostało więc tylko sprawdzić dół warsztatu. Nie żeby Diabeł spodziewał się znaleźć tam jakiegoś dzikiego mieszkańca czy wielkie skarby. Sprawdzał budynek tak dokładnie gdyż orientował się w warunkach jakie będzie miał przez najbliższe być może parę dni. Chciał wiedzieć czy ma wodę i miejsce do spania i czy czasem nie musi zatroszczyć się o jakieś drobne naprawy typu zatkanie dziury w ścianie wielkości psa. Poza tym takie przetrząsanie swojej kryjówki przed ostatecznym wprowadzeniem się do niej leżało już w tradycji Plagi. Robił to zawsze gdziekolwiek by się nie pojawił i w jakimkolwiek stanie by nie był. Wolał później narzekać, że zmarnował czas i energię na badanie pustych ruin niż obudzić się z nożem na gardle w piwnicy diabli wiedzą gdzie. Czasy są jakie są i trzeba się pilnować, jeśli chce się pożyć ciut dłużej niż norma krajowa.
  Dotarcie na dół nie było żadnym problemem, nawet pomimo nienadających się do użytku schodów. Wystarczyła jedna z linek będących w stałym wyposażeniu Złodzieja i belka zdolna utrzymać jego ciężar. Bądź co bądź ciężki nie był. No... Przynajmniej nie jak na kogoś swojej postury. Bez większego problemu zawiązał linkę na wystającym z podłogi nad klatką schodową obiekcie i zsunął się na dół lądując w kupie połamanych desek. Ta dam! Magiczna winda gotowa do użytku nie ważne w którą stronę chciałoby się pójść.
  Dół warsztatu był znacznie ciemniejszy niż piętro. Sporą jego część wypełniało puste pomieszczenie z kanałem samochodowym na środku i nielicznymi już narzędziami porozrzucanymi po podłodze. Resztę stanowiła kuchnia i mały pokoik pełniący funkcję jadalni i pokoju dziennego na raz. Oba tak samo zrujnowane, chociaż jak dla Oszusta bardzo dobre do tego co dla nich zaplanował.   I choć w całym warsztacie nie było prądu w kuchni z kranu słabo leciała zimna woda. To wystarczające, by móc sobie tu zostać bez zbędnego kombinowania.
  Torba Zmory wręcz idealnie wkomponowała się w pozwijany, ciśnięty w kąt kawał materiału niewiadomego przeznaczenia i pochodzenia. Mężczyzna przeciągnął się wreszcie uwolniony od ciężaru. Był gotów zaryzykować spróbowanie wody z kranu. W najgorszym przypadku może tylko okazać się słona bądź zmieszana z czymś szkodliwym. Ten optymistyczny scenariusz zakładał jednak, że woda jest dobra i właśnie tego postanowił się trzymać Złodziej. W końcu jego niesamowita intuicja ostrzegłaby go gdyby z wodą było coś nie tak, prawda? Ugasiwszy pragnienie mężczyzna na tyle starannie na ile było to możliwe oczyścił zadrapanie. Nieprzyjemnie piekło, ale nie raz Oszustowi przychodziło mierzyć się z gorszymi problemami. A potem usiadł w rogu pokoiku dziennego i oparł się o ścianę w kącie. Jak dobrze pójdzie już jutro będzie miał koce do spania. Teraz jednak i tak nic lepszego nie mógł wymyśleć, więc zasnął tak jak siedział – wciśnięty w kąt pokoju. W nocy nic mu się nie śniło. Może to nawet i lepiej, bo ostatnio Plaga stanowczo zbyt często miewał koszmar. Nie miał pojęcia dlaczego i nie zamierzał o to pytać. To tylko koszmary. Prawdopodobnie stanie się z nimi to samo co ze wszystkim. „Łatwo przyszło, łatwo poszło” – zdecydowanie to zdanie stało się samozwańczą myślą przewodnią życia Koszmaru.
  Z rana obudził go głód. Przez częściowo rozbite okno do środka dostawały się złociste promienie słońca barwiąc wszystko na nieco żółtawo. Niewielkie drobinki kurzu tańczyły w powietrzu. Jednak Zmora nie miał czasu na przyglądanie się zjawisku. Widział je tysiące razy, a prawdę powiedziawszy pusty żołądek był o wiele bardziej zajmującym temat. Obejrzał jeszcze raz zadrapanie – tym razem w świetle słońca, a nie późną nocą i doszedł do wniosku, że na pewno nie umrze o ile znajdzie jakiś bandaż. A z tym problemu raczej miał nie będzie. Wyszedł więc z warsztatu rozglądając się dookoła by zapamiętać okolicę. Nocą wyglądała nieco inaczej niż teraz. W nocy nie było widać w okolicy śladu życia, teraz jednak pojedynczy ludzie kierowali się w stronę centrum Annville. Zapewne uczciwie pracowali w jednym z tamtejszych zakładów i nie chcieli się spóźnić. Diabeł wiedziony raczej obietnicą śniadania niż ciekawością dołączył do ludzi zmierzających w stronę największego z budynków. Któryś z tych ludzi musi przecież mieć spakowane drugie śniadanie, a w domu będzie czekać na niego rodzina z obiadem. Co więc może się stać jeśli paru ludziom poznikają kanapki? Wśród nich znajduje się przecież bardziej potrzebujący. Taki na którego czeka tylko kurz, piach i torba błyskotek. Żadna z tych rzeczy nie ugotuje mu nic na zniszczonej kuchence. Logicznym więc, że naturalną koleją rzeczy jest dać jedzenie tym którzy mają w życiu nieco gorszą sytuację. Tym bardziej, że ten potrzebujący wcale nie powinien tu być.
  Ludzie dotarli już do starego hangaru przerobionego na wielki warsztat. Oszust rozsiadł się na wysokiej stercie skrzyń z góry przyglądając się ludziom. Szukał okazji. Na rękę mu było, że nikt nie zwracał uwagi na zamaskowanego mężczyznę. Wszyscy byli pochłonięci swoją pracą i stuprocentowo skupieni na wykonywanym zadaniu. Tym lepiej dla Złodzieja. W końcu udało mu się wypatrzeć to czego tak długo szukał. Cierpliwość mu się opłaciła mimo że zaczynał już powoli dostawać szału znosząc ciągłe burczenie swojego żołądka. Zeskoczył na ziemię i trzymając się ubocza ruszył w stronę zostawionego na pastwę losu jedzenia. Nie zauważony przez nikogo błyskawicznie zabrał pakunek i zniknął między kolejnymi stosami skrzyń. Niecierpliwie rozerwał opakowanie i zabrał się za jedzenie. Już nie pamiętał kiedy ostatnio cokolwiek smakowało mu tak jak ten prosty chleb posmarowany miodem. Pochłonął całe dwie kanapki nawet nie zadając sobie zbytnio trudu pogryzienia pojedynczych kęsów. Nie wystarczyło mu to. Chciał jeszcze więcej.
  - Hej! Will?! Gdzieś ty mi do diabła położył żarcie?!
  No... Może przy następnej okazji znajdzie coś więcej do zjedzenia. Mężczyzna wychylił się lekko zza skrzyni obserwując stopniowo rosnące zainteresowanie budujące się wokół dwójki mechaników. Jeden oskarżył drugiego o kradzież, drugi powiedział mu, że chyba mu coś na łeb spadło i tak się potoczyła ożywiona dyskusja. Później doszli następni ludzie. Oszust parsknął cicho kręcąc z niedowierzaniem głową. Cóż za wesoła sytuacja. Wyszedł zza skrzyń i swobodnym korkiem przeciął salę po drodze zgarniając kolejne niepilnowane jedzenie i stanął sobie pod ścianą z uwagą obserwując zamieszanie. Nie był pewny co skłoniło go do zostania na miejscu. Być może liczył na kolejne kanapki albo jego uwagę przykuł ledwie słyszalny damski głos tak bardzo niepasujący do otoczenia.
  W końcu i właścicielka głosu zaszczyciła obecnością skłócone towarzystwo. Po prostu sfrunęła z góry usiłując przerwać kłótnię. Kiedy jej nie wyszło Plaga zauważył, że zarumieniła się trochę. Jeszcze trzy... dwa... jeden...
  - CIIIISZAAAA!
  O właśnie tak. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem do samego siebie. Tak jak się tego spodziewał. Przynajmniej w sali zrobiło się cicho. Zawsze lepiej jest jeść w miłym otoczeniu.
  - My...tego no...przepraszamy, pani doktor.
  - Tak, to już się nie powtórzy, dajemy słowo.
  No proszę, proszę... Pani doktor. - Czyżbym dzisiaj miał więcej szczęścia? – przemknęło przez myśli Zmory. Ponoć pani doktor z Annville to taka cicha osóbka. Jak widać w tych czasach nawet anioły potrafią być dość ostre. Mężczyzna skończył jeść i odepchnął się od ściany. Postanowił złożyć pani doktor wizytę. Wspiął się na schody, a stamtąd ruszył prosto do gabinetu. Kobieta stała tyłem do drzwi, więc Oszust przechodząc przez próg nieznacznie przytupnął. Przywykł już do chodzenia w absolutnej ciszy, jednak ludzie którzy widzieli go pierwszy raz na ogół brali go potem za ducha. Tak więc na ogół celowo robił odrobinkę hałasu kiedy nie specjalnie zależało mu na tym by zrobić wielkie wejście.
  - Nie sprzedaję żadnych tabletek antykoncepcyjnych, pani Sprout – powiedziała kobieta znudzonym głosem. Złodziej tylko cudem powstrzymał się od wybuchnięcia śmiechem. - Nie zajmuję się takimi rzeczami. Nie mam pojęcia kto pani takich bzdur naga... – i nagle urwała kiedy jej wzrok spoczął na zamaskowanym mężczyźnie w czerni. Już na pierwszy rzut oka było widać, że błąd który popełniła speszył kobietę. Plaga dałby sobie rękę odciąć, że zdecydowanie nie spodziewała się zobaczyć akurat jego. No ale z drugiej strony niby kto miałby w ogóle wiedzieć o jego istnieniu? Zwłaszcza tu, gdzie de facto jest po raz pierwszy w życiu. Koszmar mógłby rzucić jakąś na szybko skleconą uwagę o tym, że bardzo nie lubi być uważanym za kobietę. Powstrzymał się jednak na rzecz drobnego ruchu jakim jest uniesienie brwi w geście zdumienia.
  - Ładne panienka przedstawienie na dole odprawiła. A miejscowi twierdzili, że jest pani cicha i opanowana.
  Kobieta w odpowiedzi zaśmiała się nieco zażenowana.
  - Trochę mnie poniosło. Za dużo mam na głowie ostatnio. Przepraszam, gdzie moje maniery: doktor Maddison. W czym mogę panu pomóc?
  Mężczyzna westchnął rozglądając się dookoła i rozłożył ręce w geście udawanej bezradności.
  - Potrzeba mi bandaża i być może wody utlenionej. – stwierdził tylko. Złodziej nie miał w zwyczaju podawać więcej informacji niż było to potrzebne. Tym bardziej nie lubił opowiadać historii swojego życia pierwszej lepszej osobie. W tych okolicznościach padło raczej na kwestię jego małego wypadku na pustyni, ale i tak nie zamierzał się chwalić.
  - Po co to panu, jeżeli mogłabym spytać? – zainteresowała się doktor Maddison skracając dystans dzielący ją od Oszusta. Pladze nie umknęło to jak uważnym spojrzeniem go zmierzyła prawdopodobnie szukając przyczyny jego żądania.
  - Spokojnie, panienko. To nic z czym nie umiałbym sobie sam poradzić – odparł krzyżując ramiona na piersi – Zwykłe zadrapanie.
  - Na pewno? Nawet najmniejsze ranki otwierają drogę bakteriom. A ja jestem lekarzem i rozsądnie by było gdybym mogła to zobaczyć. – uparła się. Zabawne, bo kobieta uśmiechała się przyjaźnie mimo iż w jej głosie brzmiała ledwie wyczuwalna twarda nutka. Koszmar przewrócił oczami wzdychając ciężko.
  - Potrzebuję bandaża i wody utlenionej. Nic więcej – powtórzył sucho robiąc krok w tył.
  Bądźmy szczerzy. Oszust w swojej niemalże obsesji szczerze nienawidzi kontaktów z innymi. Zwłaszcza kiedy poznał kogoś zaledwie przed chwilą. Anioł jednakże nie zamierzał się poddawać. Tak to już jest z lekarzami z powołania. Poprosisz o bandaż i nagle magicznie lądujesz w samym centrum zainteresowania, bo być może nie wiesz o czym mówisz.
  - To lekkomyślne. Upiera się pan jak dzieciak. – kobieta nadal uparcie dążyła do swojego jasno wytyczonego celu.
  - Wiem, panienko. – Oszust uśmiechnął się mimo maski. Maddison westchnęła wyraźnie powoli tracąc cierpliwość.
  Zapadła cisza. Pani doktor przyglądała się tylko swojemu gościowi zastanawiając się nad czymś. W tym czasie Złodziej rozeznał się mniej więcej w rozkładzie pomieszczenia. Skoro panienka Maddison nie chce mu dać tego czego potrzebuje, mężczyzna sam sobie weźmie.
  - Może jednak pan rozważy. – nalegała.
  - Niech już stracę... – ktoś musiał odpuścić, a padło akurat na Plagę. Nie miał ani ochoty na długie jałowe dyskusje, ani nie chciał być kolejną ofiarą wybuchu panienki. Ogółem najszczęśliwszy byłby gdyby dostał czego chciał i kiedy chciał, bo już teraz zajmowałby się swoją nową kryjówką. Kobieta uśmiechnęła się, doskonale zdając sobie sprawę z wygranej. Tylko jaką wartość miała wygrana z Oszustem, który po prostu wybrał najlepsze z możliwych rozwiązań swojego problemu? Zmienił taktykę i tyle. Koniec pięknej bajki o zwycięstwie nad nim.
  - Wspaniale. Proszę usiąść. – wskazała mu miejsce, a Koszmar z pewnym ociąganiem usiadł na nim nie spuszczając wzroku z anioła – Co się stało?
  - Skag. – padła krótka odpowiedź. Diabeł nie zamierzał ułatwiać pracy swojej rozmówczyni. Sama chciała to niech się pomęczy. Gdyby to od niego zależało rozmowa już dawno dobiegłaby końca.
  - Rozumiem... – kobieta przysunęła sobie krzesło dokładnie naprzeciwko mężczyzny i usiadła na nim. Złodziej posłał Pani Doktor ostrzegawcze spojrzenie nie chętnie wyciągając przed siebie lewą rękę i odwracając ją zadrapaniem do góry. Kobieta zignorowała jego ostrzeżenie całą uwagę skupiając na rance. Nie była tak czysta jak być powinna, a skóra wokół niej przybrała nie najpiękniejszy czerwony kolor. Zadrapanie miało sporo po wyżej 10 cm długości, ale zdecydowanie nie było zbyt głębokie. Kobieta delikatnie musnęła palcami zranienie. Oszust pod wpływem jej dotyku wzdrygnął się i zabrał rękę. Spodziewał się, że to będzie nie uniknione, a jednak i tak nie powstrzymał odruchu.
  - Boli...? – spytała Maddison. Powoli skinął głową.
  - Odrobinkę.
  Kobieta wyciągnęła dłoń dając mu znak, by z powrotem pokazał jej zadrapanie i kiedy spełnił jej polecenie pochyliła się lekko nad jego przedramieniem. Tym razem jednak nie dotykała.
  - Nie jesteś stąd. – to nie brzmiało jak pytanie więc Koszmar nie poczuł się w obowiązku odpowiedzieć. – Dlaczego akurat Annville?
  Doktor Maddison słusznie zauważyła, że nie była to najlepsza decyzja w jego życiu.
  -Zwykły wypadek– odparł. Znów zapadła cisza.
  - Byłoby łatwiej gdybym widziała nieco więcej. Mogłabym wtedy zrobić coś więcej niż tylko patrzenie – przyznała w końcu prostując się.
  Mężczyzna bez słowa sięgnął do paska i odpiął go. Dawno temu tak zmodyfikował swój strój, by poszczególne elementy dawało się w miarę łatwo odpiąć i zdjąć bez konieczności rozbierania się w całości. Poluzował pasek, odpiął wszystkie mocowania i zdjął rękaw od łokcia w dół i odłożył go na bok.
  - Proszę bardzo panienko. Możemy przejść do rzeczy? Trochę się spieszę.

Eva? Łatwo nie będzie :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz